Czyli czym się różni poród od delivery.
Siedziałem ja sobie spokojnie w dyżurce, oglądając tubylczy program, gdy z zadumy nad smutnym losem upośledzonych lingwistycznie wyrwał mnie podwójny sygnał blipa. Spojrzałem na numer - ginekologia. Zaraza by na nich. Dyżur bez cięcia dyżurem straconym. Wykręciłem numer, po dwóch sygnałach usłyszałem charakterystyczny pakistański akcent SHO.
- Ejbi, czy ty jestes z Polski?
- No tak - zbaraniałem nieco. To jak z Polski to cięcia nie będzie czy jednak będzie?
- Bo my tu mamy taka dziewczynę do porodu co ani dudu. A translator przylezie ale dopiero rano.
- Leze...
I polazłem. Wchodzę ja sobie do pokoju, na łóżeczku leży gotowa do rozpuknięcia* dziewczyna.
- Dzieńdobrywieczór! - rozpromieniłem się międzyusznie.
- No, wreszcie! - odrzekła nieco z wyrzutem rozpucona.
- Wreszcie co?
- Wreszcie ktoś mówi po Polsku!
Ponieważ nie każdy mowę Shakespeare’a ( z nieznanych przyczyn zwanego Szekspirem) zna wystarczająco szpitalnie, zgodnie z obietnicą króciuśki mini słowniczek polsko-porodowy.
Po przyjściu do szpitala należy się udac we właściwe miejsce. Czyli na oddział, zwany tutaj ward. Jeżeli jest nam pilno bardzo i szukamy pomocy natentychmiast, musimy się udać na tutejszą odmianę SORu. Pytamy o Accident and Emergency, w skrócie A&E, wymawiane, zgodnie z tutejszą modą, ej’en’i. Jeżeli jestesmy przyjmowani planowo - elective admition - na podstawie skierowania - referral - idziemy do rejestracji. Z tamtąd pokieruja nas na odpowiedni oddział. Surgery, Maternity, Paediatric, Neurology czy Ophtalmology nie wymagają tłumaczenia, ale w Oddziale Chorób Wewnętrznych czai się pułapka. Nie jest to żaden internal ward a Medical Ward. Poza tym Angole uwielbiają skróty, stąd ICU to Intensive Care Unit, HDU to High Dependency Unit CCU to Coronary Care Unit etc.
Porodówka to Labour Ward. W czasie przyjęcia na oddział pielegniarka zbierze z nami wywiad. Najpierw dostaniemy Medical Questionary, gdzie z pomoca ptaszków - tick - zaznaczymy nasze bieżące problemy oraz przyznamy się do grzechów przeszłości - past medical history. Następnie zostaniemy przyjęci na oddział - to be admitted - pobiorą nam badania - blood samples - i wreszcie będziemy mogli oczekiwać na przyjście dzidzi na swiat. Poród to delivery - zupełnie jak paczka w urzędzie pocztowym. W trakcie porodu będziemy pod nadzorem położnej - midwife - a gdy zajdzie taka potrzeba, zostana wezwani doktorzy - najpier SHO, potem Reg ([redż], skrót od Specialist Registrar) - a na koniec Kosultant.**
W trakcie porodu zaproponują nam różne typy postepowania ograniczajcego czucie bólu. Najmniej inwazyjny to gas. Pięćdziesięcioprocentowa mieszanina podtlenku azotu z tlenem, który sobie wdychamy i wydychamy gdy nas boli ze specjalnego ustniczka „na żądanie”. Po mojemu pic na wodę i propaganda, jedyne co to paskudztwo daje to zniesienie kontroli rodzącej nad własnymi uczuciami, dzięki czemu sensowna kobita zaczyna się zachowywac jak spaskudzony bachor. O kacu i womitach nie wspominając. Technika druga to zastrzyk - injection - z Dolarganu. Rzecz jasna Angole nie uzywaja tej nazwy, na wyspie zwię się toto Pethidine. Może pomóc w początkowym stadium, potem trudno oczekiwac cudów. I wreszcie zewnatrzoponówka. Czyli epidural. Najbardziej inwazyjna metoda ale dająca pełną kontrole nad bólem. Przynajmniej w założeniach. Przyjdzie anaesthetist, poprosi nas o wygięcie pleców do tyłu - humpback i pozostanie w tej pozycji przez kilka minut. Zazwyczaj nie krzyczą don’t move, to raczej policjanci do uciekających złodziei - prośba brzmi to stay still. Anestezjolog wrazi nam needle w back i przez tą needle wepcha cieniuśki catheter, za pomoca którego poda nam local anaesthetic, co spowoduje numbness i pain control. Przy okazji spadnie nam BP - nie, nie stacja benzynowa, Blood Pressure wiec założą nam cuff na arm i będa go squeeze. Do kontroli płodu - foetus - służyć będzie specjalny pas - belt, zwany cardiotocograph albo inaczej EMF (electronical fetal monitor).
Delivery jest, zgodnie z broszurka którą czytałem w poradni K, jeszcze w Polsce, „drogą ku najpiękniejszemu spotkaniu”. Niechże ta i bedzie. W trakcie porodu midwife ustawi wszystko we właściwej pozycji, będzie dmuchać i przeć razem z nami a po porodzie da przeciąć pępowinę - umbilical cord - ojcu, położy nam dziecko na brzuchu, ocuci tatusia i ogólnie zajmie się wszystkim po całości. Jeżeli będzie potrzebna pomoc dodatkowa, czego możemy oczekiwać. Kroplówka - drip - z oksytocyną zachęci macicę uterus, womb do skurczów contractions. Zazwyczaj z konkretnymi bólami porodowymi, no ale. No pain - no gain. Jeżeli tego będzie mało, założą kleszcze - forceps delivery lub próżnociąg - vacuum delivery. Na końcu czeka cesarskie cięcie cesarean section, które to może być w znieczuleniu regionalnym (spinal, podpajęczynówka lub epidural, znieczulenie zewnątrzoponowe) albo ogólnym, general anaesthesia.
Uff.
I to by było na tyle w zarysowym zarysie... Potem tylko doczekac wypisu - żadne tam write-off - discharge się to zwie i można cieszyć sie nieustającym macierzyństwem. Czego wszystkim rodzącym szczerze życzę.
--------------------
*”Siedli, jedli przez dzień cały
Aż wódz Indian stęknął
Jeknał
I rozpuknął się w kawały”
Z pamięci, niestety.
**Jak donosił ostatnio Rysiek, ww wymarli, obecnie królują eFy i eSTe - ale nomenklatura zwyczajowa pewnie jeszcze przetrwa czas jakiś.
PS. PRZYPOMINAM WSZYSTKIM, KTORZY NIE PAMIETAJA, ZE DZISIAJ JEST SWIETO KONSTYTUCJI!
3 Maja 1947roku weszla w zycie Konstytucja Japonii.
wtorek, 3 maja 2011
niedziela, 1 maja 2011
czwartek, 28 kwietnia 2011
Śmiertelne zagrożenie
Życie anestezjologa ciężkie jest. Na pacjenta trza mieć baczenie. Na chirurga - czy nie robi kuku pacjentowi. Na kawę - żeby sie nie oblać. Na pielęgniarkę - żeby docenić nowy strój koronkowy. Prawdą jest, że anestezjolog to nadczłowiek - bo do tego wszystkiego trzeba osmiu rąk, z pięcioro oczu i wielowątkowy procesor.
I jeszcze sudoku w tym wszystkim trzeba zmiescić.
W Jukeju każdy incydent, jaki się zdarzy w szpitalu, natychmiast jest rozpatrywany przez odpowiednie ciało. Im sprawa grubsza - tym ciało wieksze. I ważniejsze. Pacjent doznał uszczerbku? Trzeba rozpatrzyć, kto, gdzie i jak - żeby niedoskonałości wyrugować a proces usprawnić. Wydarł chirurg mordę na sali? To się mu tłumaczy, że lekarzem nie może byc ktoś, kto zachowuje sie jak pasterz owiec (ci musza mieć głos donośny, coby się niosło po hali).. Zazwyczaj takiego chirurga pielęgniarki ruguja z sali operacyjnej w tempie ekspresowym. Polskie jeszcze się będa musiały tego nauczyć. Znaczy, wymagania szacunku dla siebie i swojej pracy.
Jak donosi Scoop O’Lamine, specjalny wysłannik AAGBI, zdefiniowano kolejne zagrożenie, czyhające na użytkowników taboretów chirurgicznych. I nie ma tu znaczenia, czy siadający na takowym jest chirurg, anestezjolog czy inszy pracownik.
Guidelines w trakcie opracowania.
I jeszcze sudoku w tym wszystkim trzeba zmiescić.
W Jukeju każdy incydent, jaki się zdarzy w szpitalu, natychmiast jest rozpatrywany przez odpowiednie ciało. Im sprawa grubsza - tym ciało wieksze. I ważniejsze. Pacjent doznał uszczerbku? Trzeba rozpatrzyć, kto, gdzie i jak - żeby niedoskonałości wyrugować a proces usprawnić. Wydarł chirurg mordę na sali? To się mu tłumaczy, że lekarzem nie może byc ktoś, kto zachowuje sie jak pasterz owiec (ci musza mieć głos donośny, coby się niosło po hali).. Zazwyczaj takiego chirurga pielęgniarki ruguja z sali operacyjnej w tempie ekspresowym. Polskie jeszcze się będa musiały tego nauczyć. Znaczy, wymagania szacunku dla siebie i swojej pracy.
Jak donosi Scoop O’Lamine, specjalny wysłannik AAGBI, zdefiniowano kolejne zagrożenie, czyhające na użytkowników taboretów chirurgicznych. I nie ma tu znaczenia, czy siadający na takowym jest chirurg, anestezjolog czy inszy pracownik.
Guidelines w trakcie opracowania.
wtorek, 26 kwietnia 2011
D-day
Każdy, w każdej dziedzinie ma swoją Nemesis. Rzecz jasna dopóki, doputy jej nie pokona - ale wtedy zazwyczaj na horyzoncie pojawia się następna. Moja to sympatyczny grubas z początkami POChP. Czyli przewlekłej obturacyjnej choroby płuc. Mówiąc po ludzku - jak biega to nieco rzęzi. A mimo to nie byłem z nim w stanie wygrać...
Tenis jest grą wyjątkowo frustrującą. Po kilku godzinach odbijania małych, zółtych, sympatycznie wyglądających piłeczek człowiek ma ochotę połamać rakietę o własny łeb. A żółty kolor zaczyna wywoływać drgawki.
Plan był prosty - nie dać się. Jak wiadomo, nie ma nic złego w byciu gejem byle by nie być ciotą. Tak samo i tu. Można dostać baty, byle by to było z klasą. Podbudowany tą jakżeż pełną i wyrafinowaną filozofią, czekałem na dzień zero.
Niby człowiek jest z losem pogodzony, a jednak! Prawdziwy Góral musi być najlepszy w każdej dziedzinie, niezależnie czy to jest znajomość prawa własności gruszki na miedzy, czy picie łackiej na wyprzódki - szlag mnie w końcu trafił i dzień przed D-Day polazłem na kort, żeby się moralnie przygotować.
Tak na marginesie to jam jest Góral nieprawdziwy, w dodatku taki... przez przypadek. A w zasadzie przez astmę. Dziecięciem będąc chorowitym, zostałem wywieziony z Królewskiego Miasta do Miasta Dzieci. I, można by rzec, jestem żywym przykładem, że Rabka ma doskonały mikroklimat. Czy raczej makro - z chuderlawego kaszlaka zrobiła studziesięciokilogramowego tucznika. Ale cechy góralskie posiadam - nabyłem je drogą nasiakania przezskorupkowego.
Zlazło cztery godziny - zaczęliśmy o ósmej, a o dwunastej ASP wygonił mnie do innych zajeć, twierdząc, że nie da się grać odpadniętą ręką. Coś w tym jest. W trakcie tych czterech godzin ustawiłem sobie slajsik backhendowy. Bo zwykły backhand mam nieco crapowaty (...żeby nie powiedzieć gówniany...), a jakoś piłki trzeba przebijać za siatke niezależnie z której strony wpadną w kort.
W końcu się zaczęło. Kort zabukowałem w samo południe, losowanie wskazało na mnie. Fakt, że serwis poprawiłem zdecydowanie, do tej pory czuję taki dziwny ból pod łopatką w trakcie używania noża, podwójnych błędów miałem z pieć - ale najważniejsza była taktyka. Zamiast prób zabicia przeciwnika piłką przeszedłem na system zagonienia go na korcie. Ostatecznie nic tak dobrze nie robi na POChP jak mała przebieżka.
I dzonk.
Gruby padł 6:4 6:3.
Widzieliscie Chicken Wars’y? Dziadek opowiada wnukowi, jak to na konwencie fanów Star Wars uratował Lucasa przed zadeptaniem - i razem otworzyli imprezę, trzymając się za ręce.
- It was the happiest day in my life!
- And the day I was born?
- Not even close.
Będę miał co wnukom opowiadać.
Tenis jest grą wyjątkowo frustrującą. Po kilku godzinach odbijania małych, zółtych, sympatycznie wyglądających piłeczek człowiek ma ochotę połamać rakietę o własny łeb. A żółty kolor zaczyna wywoływać drgawki.
Plan był prosty - nie dać się. Jak wiadomo, nie ma nic złego w byciu gejem byle by nie być ciotą. Tak samo i tu. Można dostać baty, byle by to było z klasą. Podbudowany tą jakżeż pełną i wyrafinowaną filozofią, czekałem na dzień zero.
Niby człowiek jest z losem pogodzony, a jednak! Prawdziwy Góral musi być najlepszy w każdej dziedzinie, niezależnie czy to jest znajomość prawa własności gruszki na miedzy, czy picie łackiej na wyprzódki - szlag mnie w końcu trafił i dzień przed D-Day polazłem na kort, żeby się moralnie przygotować.
Tak na marginesie to jam jest Góral nieprawdziwy, w dodatku taki... przez przypadek. A w zasadzie przez astmę. Dziecięciem będąc chorowitym, zostałem wywieziony z Królewskiego Miasta do Miasta Dzieci. I, można by rzec, jestem żywym przykładem, że Rabka ma doskonały mikroklimat. Czy raczej makro - z chuderlawego kaszlaka zrobiła studziesięciokilogramowego tucznika. Ale cechy góralskie posiadam - nabyłem je drogą nasiakania przezskorupkowego.
Zlazło cztery godziny - zaczęliśmy o ósmej, a o dwunastej ASP wygonił mnie do innych zajeć, twierdząc, że nie da się grać odpadniętą ręką. Coś w tym jest. W trakcie tych czterech godzin ustawiłem sobie slajsik backhendowy. Bo zwykły backhand mam nieco crapowaty (...żeby nie powiedzieć gówniany...), a jakoś piłki trzeba przebijać za siatke niezależnie z której strony wpadną w kort.
W końcu się zaczęło. Kort zabukowałem w samo południe, losowanie wskazało na mnie. Fakt, że serwis poprawiłem zdecydowanie, do tej pory czuję taki dziwny ból pod łopatką w trakcie używania noża, podwójnych błędów miałem z pieć - ale najważniejsza była taktyka. Zamiast prób zabicia przeciwnika piłką przeszedłem na system zagonienia go na korcie. Ostatecznie nic tak dobrze nie robi na POChP jak mała przebieżka.
I dzonk.
Gruby padł 6:4 6:3.
Widzieliscie Chicken Wars’y? Dziadek opowiada wnukowi, jak to na konwencie fanów Star Wars uratował Lucasa przed zadeptaniem - i razem otworzyli imprezę, trzymając się za ręce.
- It was the happiest day in my life!
- And the day I was born?
- Not even close.
Będę miał co wnukom opowiadać.
piątek, 22 kwietnia 2011
Bez jajmitu
Z racji Swiat Wielkanocnych, zwanych tutaj Easter'em - co w jakis zupelnie, totalnie, absolutnie niezrozumialy dla mnie sposob miesza ukrzyzowanie, zmartwychwstanie, jaja na twardo i wielkanocnego krolika - odbyl sie konkurs. Efekty jak widac na obrazkach.
czwartek, 21 kwietnia 2011
Praca dla lekarza w Anglii
Czyli: czy to duże fopa wstąpić do sekszopa.
Wyjeżdżając z kraju wywozimy ze sobą masę stereoptypów. Na obiad musi być zupa. Drugie składa się z ziemniaczków, schaboszczaka i sałatki. Ludzie są wredni i próbują cię okraść. Podczas rozmowy należy gestykulować. Na dzień dobry podaje się rękę. Na do widzenia też. Szybka jazda na drodze jest powodem do dumy. Kasjerki w supermarkecie są z założenia zdenerwowane. Przed wejściem na jezdnię należy spojrzeć w lewo. Spotkania towarzyskie organizuje się w domu. Na pytanie Jak się masz odpowiadamy , że ledwie zyjemy i wszystko jest do dupy. Na oddziale najważniejszy jest ordynator.
I tak ad mortem defecatam.
Pewne drobiazgi są prostowane natychmiast, jak na ten przykład jeżdżenie na rondzie zgodnie ze wskazówkami zegara. Inne, jak przestrzeganie przepisów drogowych, po pierwszym mandaciku. Który to posiadaczowi nie-brytyjskiego prawa jazdy wręczany jest w sądzie. Ale połapanie się w strukturze zależności medycznych zajmuje nieco czasu.
Najwiekszą różnicą pomiędzy polskim a brytyjskim systemem leczniczym jest brak ordynatora. Jego rolę przejmuja konsultanci. Wsród nich jeden dostępuje zasczytu bycia clinical lead, co można by poniekąd podciągnąć pod ordynatora, ale takiego bez boskiego pomazaństwa. Jest jeszcze department director, ale to bardziej funkcja finansowo-organizacyjna niż lecznicza. Pozostałe doktory dzielą się na dwa gatunki. Pierwsza grupa to posty treningowe. Zaczynamy od F1 przez F2, następnie SHO aż do SpR. Czym to sie je?
F1 i F2 to odpowiedniki naszego stażu. Co roku szpitale ogłaszają nabór na takowe posty, jeżeli człowiek się zakwalifikuje, pakujemy walichy i wio - na drugi koniec wyspy. Skończymy dana częśc - aplikujemy na następny post i wio - tym razem w poprzek.
Po skończeniu tychże możemy złozyć podanie o pozycję SHO. Tłumaczy się to Senior House Officer i przekłada się na naszego młodego doktora postażowego. Trzecia asysta przy zabiegach. Pierwszy dobiegający do pacjenta który klapnął na dupkę. Ot, same przyjemności.
Jak widać, póki nie osiągnie stanowiska konsultanta, brytyjski doktor żyje jak nomad, zmieniając miejsce pracy przynajmniej raz do roku.
By pójść wyżej, należy zdać egzaminy - i możemy starać się o pozycje SpR. Czyli Specialist Registrar’a. Ten to juz rządzi całą gebą. Nie musi biegać. Przy zabiegu robi za drugą asystę. Na dyżurze jest pierwszym po Bogu, to do niego lataja SHO z problemami przenajróżniejszej natury. W końcu meka pańska się kończy i SpR zdaje CCST. Czyli nasz egzamin specjalizacyjny. To jednakowoż nie robi z niego automatycznie konsultanta, jak w Polsce zdanie dwójki robi specjalistę - należy jeszcze wystartować do konkursu piękności i zostać wybranym do pracy w zespole jako konsultant. Konkurs taki jest poważny bardzo, pytaja nas o nasze zapatrywania na zycie, świat, kolegów, zarządanie szpitalem i oddziałem, oraz - last but not least - dlaczego chcemy zostać konsultantem. Jest to pytanie generujące z automatu odpowiedź „A w ryja pan chcesz?” i trzeba się zdrowo namęczyć, żeby odwrócić swoja uwagę od czynności karalnych.
Na szczycie stoi konsultant. Nie wolno mu biegać. Szybko chodzić może jedynie w przypadku reanimacji jego matki. Na dyzurach siedzi w domu i wspiera duchowo SpR’a. On to cokołem systemu zdrowotności Królestwa jest.
Poza postami treningowymi w Jukeju funkcjonuja równiez te nie treningowe. Innymi słowy - naumiani jesteśmy wystarczająco, by pełnic dana funkcję, będą nam płacić, ale o zadnym rozwoju nie ma mowy. Pierwsza z nich to RMO. Residential Medical Officer. Ta forma nie wystepuje w szpitalach państwowych, ci maja swoich eFów i SHO. Natomiast w szpitalu prywatnym, który posiada łóżka nocne, konieczne jest zatrudnienie jednego doktora, coby miał baczenie. Konsultant jest za drogi, więc wynajmuje się doktorów, głównie zagramanicznych, żeby baczyli. Zazwyczaj praca obejmuje 7 lub 14 pełnych dób, nie można w tym czasie opuścic szpitala, śpimy w nim, jemy i robimy co nam każą czyli pobieramy krew, zakładamy wenflony i podpisujemy TTO’s. A jak mamy szczescie, to zaczniemy reanimację kolapsniętego pacjenta. W zasadzie są tylko dwie syuacje, w których zaprzągnięcie się do takiego niewolnictwa ma sens. Po pierwsze - nie mamy gdzie mieszkac i umieramy z głodu. Po drugie - w najbliższej przyszłości mamy egzamin i chcemy się w spokoju pouczyć. Jest jeszcze niby trzecia - jestesmy uzaleznieni od gier komputerowych i szukamy spokojnego środowiska do oddawania sie nałogowi, ale to już jest upadłość nieznaczna i jako taka nie bedzie brana pod uwagę.
Drugim postem nietreningowym jest Staff Grade, obecnie przemianowany na Specialty Doctor. Robimy co do nas należy, zadania przydzialają nam konsultanci, w razie problemów mamy nad sobą parasol ochronny naszego nadzorcy, ale... No właśnie. Trzeba umieć zaaprobowac fakt, że nie jesteśmy samodzielni. W dodatku do niedawna to co robiliśmy jako SG nie liczyło sie nam do rozwoju osobistego i nie mogło być podstawą do składania CCST. Rzecz jasna najwięcej tego typu doktorów było z Indii i Pakistanu, a są oni zupełnie inni niz my... My sie gryziemy w sobie i nie wychodzimy do innych. A oni wydusili zgode na zdawanie CCST po wypracowaniu odpowiedniej ilośći procedur jako SG... Chciałbym to widzieć w naszym wydaniu.
O ile konsultant pracuje 7/10 sesji (sesja to 4 godziny pracy, jestesmy alokowani do danego miejsca - blok, intensywna, preassessment), o tyle Staff ma 9/10 (tylko jedna sesja jest przeznaczona na tzw. CME czy CPD - czyli nauke własną). Tu uwaga co do pieniedzy. Staff na 12 sesjach, opłacany z górnej czesci drabinki zarobi tyle co konsultant na 10, opłacany z najniższej stawki. Polscy specjaliści zazwyczaj łapia się na ww. poziomy.
Na koniec słowniczek.
Pacjent jest przyjmowany (is being admitted) na podstawie skierowania (referral) do szpitala, diagnozowany (diagnosed) leczony (treated) i wypisywany (discharged) z lekimi (TTO’s - To Take hOme medicine, wymiawiane jednym ciągiem jako titious...), ulotkami (leaflets), zaleceniami (instructions) i telefonem ratunkowym (contact number). W trakcie przyjęcia (admssion) pacjent jest przebierany (getting changed or redressed), pobierane są badania: morfologia (Full Blood Count, w skrócie efbisi), elektrolity, mocznik i kreatynina (U’s and E’s - czyli juseniis), próby wątrobowe (liver enzymes), krzepnięcie (coag screen), grupa krwi i krzyżówka (group’n’screen and crossmatch), prześwieltenie (X-ray - i.e. chest X-ray), USG (ultrasound), tomografia (CT -rzecz jasna siti) i rezonans (MRI - ema’ai).
Na poczatek wystarczy. Potem miesiąc na przekonanie nadzorców, że jesteśmy anestezjologami, 6 na zrozumienie miejscowego dialektu, dwa lata na znalezienie pracy konsultanta i juszszsz...
----
Wiadomosc zupelnie prywatna dla Welatas: chyba rozwiazalem problem z niewyswietlanie sie Twoich komentow u mnie...
Wyjeżdżając z kraju wywozimy ze sobą masę stereoptypów. Na obiad musi być zupa. Drugie składa się z ziemniaczków, schaboszczaka i sałatki. Ludzie są wredni i próbują cię okraść. Podczas rozmowy należy gestykulować. Na dzień dobry podaje się rękę. Na do widzenia też. Szybka jazda na drodze jest powodem do dumy. Kasjerki w supermarkecie są z założenia zdenerwowane. Przed wejściem na jezdnię należy spojrzeć w lewo. Spotkania towarzyskie organizuje się w domu. Na pytanie Jak się masz odpowiadamy , że ledwie zyjemy i wszystko jest do dupy. Na oddziale najważniejszy jest ordynator.
I tak ad mortem defecatam.
Pewne drobiazgi są prostowane natychmiast, jak na ten przykład jeżdżenie na rondzie zgodnie ze wskazówkami zegara. Inne, jak przestrzeganie przepisów drogowych, po pierwszym mandaciku. Który to posiadaczowi nie-brytyjskiego prawa jazdy wręczany jest w sądzie. Ale połapanie się w strukturze zależności medycznych zajmuje nieco czasu.
Najwiekszą różnicą pomiędzy polskim a brytyjskim systemem leczniczym jest brak ordynatora. Jego rolę przejmuja konsultanci. Wsród nich jeden dostępuje zasczytu bycia clinical lead, co można by poniekąd podciągnąć pod ordynatora, ale takiego bez boskiego pomazaństwa. Jest jeszcze department director, ale to bardziej funkcja finansowo-organizacyjna niż lecznicza. Pozostałe doktory dzielą się na dwa gatunki. Pierwsza grupa to posty treningowe. Zaczynamy od F1 przez F2, następnie SHO aż do SpR. Czym to sie je?
F1 i F2 to odpowiedniki naszego stażu. Co roku szpitale ogłaszają nabór na takowe posty, jeżeli człowiek się zakwalifikuje, pakujemy walichy i wio - na drugi koniec wyspy. Skończymy dana częśc - aplikujemy na następny post i wio - tym razem w poprzek.
Po skończeniu tychże możemy złozyć podanie o pozycję SHO. Tłumaczy się to Senior House Officer i przekłada się na naszego młodego doktora postażowego. Trzecia asysta przy zabiegach. Pierwszy dobiegający do pacjenta który klapnął na dupkę. Ot, same przyjemności.
Jak widać, póki nie osiągnie stanowiska konsultanta, brytyjski doktor żyje jak nomad, zmieniając miejsce pracy przynajmniej raz do roku.
By pójść wyżej, należy zdać egzaminy - i możemy starać się o pozycje SpR. Czyli Specialist Registrar’a. Ten to juz rządzi całą gebą. Nie musi biegać. Przy zabiegu robi za drugą asystę. Na dyżurze jest pierwszym po Bogu, to do niego lataja SHO z problemami przenajróżniejszej natury. W końcu meka pańska się kończy i SpR zdaje CCST. Czyli nasz egzamin specjalizacyjny. To jednakowoż nie robi z niego automatycznie konsultanta, jak w Polsce zdanie dwójki robi specjalistę - należy jeszcze wystartować do konkursu piękności i zostać wybranym do pracy w zespole jako konsultant. Konkurs taki jest poważny bardzo, pytaja nas o nasze zapatrywania na zycie, świat, kolegów, zarządanie szpitalem i oddziałem, oraz - last but not least - dlaczego chcemy zostać konsultantem. Jest to pytanie generujące z automatu odpowiedź „A w ryja pan chcesz?” i trzeba się zdrowo namęczyć, żeby odwrócić swoja uwagę od czynności karalnych.
Na szczycie stoi konsultant. Nie wolno mu biegać. Szybko chodzić może jedynie w przypadku reanimacji jego matki. Na dyzurach siedzi w domu i wspiera duchowo SpR’a. On to cokołem systemu zdrowotności Królestwa jest.
Poza postami treningowymi w Jukeju funkcjonuja równiez te nie treningowe. Innymi słowy - naumiani jesteśmy wystarczająco, by pełnic dana funkcję, będą nam płacić, ale o zadnym rozwoju nie ma mowy. Pierwsza z nich to RMO. Residential Medical Officer. Ta forma nie wystepuje w szpitalach państwowych, ci maja swoich eFów i SHO. Natomiast w szpitalu prywatnym, który posiada łóżka nocne, konieczne jest zatrudnienie jednego doktora, coby miał baczenie. Konsultant jest za drogi, więc wynajmuje się doktorów, głównie zagramanicznych, żeby baczyli. Zazwyczaj praca obejmuje 7 lub 14 pełnych dób, nie można w tym czasie opuścic szpitala, śpimy w nim, jemy i robimy co nam każą czyli pobieramy krew, zakładamy wenflony i podpisujemy TTO’s. A jak mamy szczescie, to zaczniemy reanimację kolapsniętego pacjenta. W zasadzie są tylko dwie syuacje, w których zaprzągnięcie się do takiego niewolnictwa ma sens. Po pierwsze - nie mamy gdzie mieszkac i umieramy z głodu. Po drugie - w najbliższej przyszłości mamy egzamin i chcemy się w spokoju pouczyć. Jest jeszcze niby trzecia - jestesmy uzaleznieni od gier komputerowych i szukamy spokojnego środowiska do oddawania sie nałogowi, ale to już jest upadłość nieznaczna i jako taka nie bedzie brana pod uwagę.
Drugim postem nietreningowym jest Staff Grade, obecnie przemianowany na Specialty Doctor. Robimy co do nas należy, zadania przydzialają nam konsultanci, w razie problemów mamy nad sobą parasol ochronny naszego nadzorcy, ale... No właśnie. Trzeba umieć zaaprobowac fakt, że nie jesteśmy samodzielni. W dodatku do niedawna to co robiliśmy jako SG nie liczyło sie nam do rozwoju osobistego i nie mogło być podstawą do składania CCST. Rzecz jasna najwięcej tego typu doktorów było z Indii i Pakistanu, a są oni zupełnie inni niz my... My sie gryziemy w sobie i nie wychodzimy do innych. A oni wydusili zgode na zdawanie CCST po wypracowaniu odpowiedniej ilośći procedur jako SG... Chciałbym to widzieć w naszym wydaniu.
O ile konsultant pracuje 7/10 sesji (sesja to 4 godziny pracy, jestesmy alokowani do danego miejsca - blok, intensywna, preassessment), o tyle Staff ma 9/10 (tylko jedna sesja jest przeznaczona na tzw. CME czy CPD - czyli nauke własną). Tu uwaga co do pieniedzy. Staff na 12 sesjach, opłacany z górnej czesci drabinki zarobi tyle co konsultant na 10, opłacany z najniższej stawki. Polscy specjaliści zazwyczaj łapia się na ww. poziomy.
Na koniec słowniczek.
Pacjent jest przyjmowany (is being admitted) na podstawie skierowania (referral) do szpitala, diagnozowany (diagnosed) leczony (treated) i wypisywany (discharged) z lekimi (TTO’s - To Take hOme medicine, wymiawiane jednym ciągiem jako titious...), ulotkami (leaflets), zaleceniami (instructions) i telefonem ratunkowym (contact number). W trakcie przyjęcia (admssion) pacjent jest przebierany (getting changed or redressed), pobierane są badania: morfologia (Full Blood Count, w skrócie efbisi), elektrolity, mocznik i kreatynina (U’s and E’s - czyli juseniis), próby wątrobowe (liver enzymes), krzepnięcie (coag screen), grupa krwi i krzyżówka (group’n’screen and crossmatch), prześwieltenie (X-ray - i.e. chest X-ray), USG (ultrasound), tomografia (CT -rzecz jasna siti) i rezonans (MRI - ema’ai).
Na poczatek wystarczy. Potem miesiąc na przekonanie nadzorców, że jesteśmy anestezjologami, 6 na zrozumienie miejscowego dialektu, dwa lata na znalezienie pracy konsultanta i juszszsz...
----
Wiadomosc zupelnie prywatna dla Welatas: chyba rozwiazalem problem z niewyswietlanie sie Twoich komentow u mnie...
wtorek, 19 kwietnia 2011
Okiem zza kurtyny
Jak się człowiek patrzy na anestezjologa, to go żywcem krew zalewa. Najpierw marudzi. A to, że pacjent nie nawodniony, a to, że badania nie zrobione. A gdzie grupa, a krzyżówka, a historia choroby, a elektrolity... zaraza jasna. Dopierdzieli sie do wszystkiego, nawet do badania moczu, byle tylko w dyżurce siedzieć i pierdzieć w stołek. W końcu łaskawie przylezie na salę i zaczyna dłubac w krzyżach. Myje sie do tej całej podpajęczynówki jak by to był przeszczep serca. Szmatami obkłada, ręce wznosi - a nie daj panbuk przeszkodzić takiemu w trakcie. Fochy, ąsy i dąsy. W końcu gotowe. Zaczynamy operację, naiwny myslał by, że po kłopotach. A gdzie tam... Trendelenburga nie zrobi. Że niby po zaszczyku w grzbiet człowiek umrze, jak się go na plecy przechyli. Potem, że zatory powietrzne mu się robia. Chyba że w tym jego zamulonym kawą mózgu, posrało ich do imentu. Co to jest, Heathrow, żeby się w powietrzu zatory robiły? A mordy drzeć nie można, bo pacjent słucha. Co prawda Dary Boże już przynieśli, zaś to cięcie aż takie pilne nie było, ale trza baczyć, bo potem jeszcze ze dwie, trzy informacje sie udzieli. A po wrzaskach jakoś nie chcą przychodzić. Potem krew. Toż przecie sie z pacjenta w czasie cięcia krew wylewa, to trza wlać, nie? Nawet matoł zrozumie. A ten sie bedzie zasłaniał - że nieee, że na morfologie trza poczekać, że kogulacje się zrobi... Czy ja z pacjenta jakieś koagulacje wylewam, żeby je potem sprawdzać??? Kurwa, jak mówię, że toczyć - to toczyć, a jak mówię, że wiem, to mówię!!! Najważniejsze, żeby sie nie dać zdenerwować takiemu za bardzo, bo człowiek na głupa wychodzi. I potem się za plecami instrumentalne śmieja z piany, co spod maski wyciekła - że niby zielona. Przecież zęby rano myję, to jak ma być zielona... W końcu mam pacjentke na własnym oddziale. Najpierw trzeba debila skorygować. Popatrzmy... Dwa litry płynów? A po cholere... To sie skreśli... Krew - nie ma? To dwa wory zlecimy na cito plus dwa wory do rana... O pacjenta trza dbać - bo nie zadba o ciebie... Morfina?? Żeby mi przestała oddychać??!? Nie, no słów brakuje... Narkotyki to se może dawać na tej swojej umieralni. Tu jest normalny, zdrowy oddział - na bół jest pyralgina. Tylko bez przesady - dwa razy czopek powinien wystarczyć... Taak...
--------
Halo? Ze co? Słabo? Przyspieszcie krew... Toż matoł jeden...
--------
Halo?! Że co?! Duszno?! No to, tego - dajcie tlenu...
--------
Co zaś znowu??!?Straciła przytomność?!!? Dzwońcie natychmiast po anestezjologa!!!
--------
Halo? Ze co? Słabo? Przyspieszcie krew... Toż matoł jeden...
--------
Halo?! Że co?! Duszno?! No to, tego - dajcie tlenu...
--------
Co zaś znowu??!?Straciła przytomność?!!? Dzwońcie natychmiast po anestezjologa!!!
poniedziałek, 18 kwietnia 2011
Krwiodawstwo
Przyjechało krwiodawstwo. Przywiozło dwa wory krwi zero-neg, które uratowały życie biednej Ani. Która to, nie dość, że nie ma rak i nóg, to jeszcze jest z plastiku. Biedaczka. Żeby rzecz dostatecznie skomplikować, wykonalismy scenario. W którymż to Lorenzo chlasnął po tetnicy udowej - skoro dźga po nerwach to czemu nie... - i pacjentka stanęła do odprawy paszportowej. Z gatunku ostatecznych. Zespół - pod moim światłym przewodnictwem - nie dał się tak łątwo. Podłaczył płyny, zastosował wymagane czynności resuscytacyjne aż do przyjazdu krwi.
Potem powiało grozą, bo się okazało, że musze przejśc test kompetencyjny, czy tez ja wiem, jak krew bezpiecznie podać. Nierzucimziemiskądnaszród wyrwalo mi się zupełnie odruchowo i wypiąłem pierś swą, nie do końca szczerze, bom całkiem nie był pewien co i jak. O ile podstawy krwiodajstwa jescze się po czaszce pętały i na grupach, krzyżówkach, przeciwciałach, wskazaniach i takich tam pierdółkach nikt mnie łatwo nie zagnie, o tyle kwalifikacja do podania krwi CMV-neg nieco mnie zaskoczyła. Komu podam siemvineg? Tego, no - juz żem miał powiedziec, że wszystkim, toż w Polsce na każdym worze pisze, ze HIV, oba HEPy i CMV jest ujemne, alem się w łeb podrapał. Jak pyta - znaczy, że coś jest na rzeczy. Nie do końca jeszcze wierząc w mozliwość posiadania w banku krwi , która jest niesprawdzona przeciwko cytomegalii, wypaliłem w najłatwiejszy cel: kobiecie w ciąży!. Bardzo dobrze! - rozpromieniła sie pani. Krwiodawstwo. A co jeszcze? Dzieciom - drugi, nieco mniej oczywisty cel został trafiony. Każdemu? A, nieee. nie każdemu... No to któremu? Do roku? - strzeliłem, nie celując? Bardzo dobrze!- ucieszyła sie interlokutorka. A napromieniowane? Tum całkowicie popadł w przydum, obijał mi się jakowyś poprzetoczeniowy zespół Graft versus Host, ale u kogo? No, tego - u leczonych chemią? - wybałuszyłem sie zlekka. Ale się w tritmentcentrze takowych nie spodziewam - dodałem niesmiało, mając nadzieje, ze wpłyniemy na jakoweś bezpieczniejsze wody. Ha - ha! - rzekła pani Krwiodawstwo - a Hodgkin? A, noo taak! - wykrzyknąłem z animuszem, dając do zrozumienia, że jeno o nim mi się zabyło, a całą resztę mam w małym palcu. Dostałem papiór ważny na cały Jukej, a dający mi prawo toczenia krwi - i z ulga oddaliłem się do dalszych zajeć. Mam nadzieje że Lorenzo nic nikomu nie utnie, bo pół godziny czekania na zero-neg zabije każdego. A przynajmniej każdego, kto jej naprawde potrzebuje.
Potem powiało grozą, bo się okazało, że musze przejśc test kompetencyjny, czy tez ja wiem, jak krew bezpiecznie podać. Nierzucimziemiskądnaszród wyrwalo mi się zupełnie odruchowo i wypiąłem pierś swą, nie do końca szczerze, bom całkiem nie był pewien co i jak. O ile podstawy krwiodajstwa jescze się po czaszce pętały i na grupach, krzyżówkach, przeciwciałach, wskazaniach i takich tam pierdółkach nikt mnie łatwo nie zagnie, o tyle kwalifikacja do podania krwi CMV-neg nieco mnie zaskoczyła. Komu podam siemvineg? Tego, no - juz żem miał powiedziec, że wszystkim, toż w Polsce na każdym worze pisze, ze HIV, oba HEPy i CMV jest ujemne, alem się w łeb podrapał. Jak pyta - znaczy, że coś jest na rzeczy. Nie do końca jeszcze wierząc w mozliwość posiadania w banku krwi , która jest niesprawdzona przeciwko cytomegalii, wypaliłem w najłatwiejszy cel: kobiecie w ciąży!. Bardzo dobrze! - rozpromieniła sie pani. Krwiodawstwo. A co jeszcze? Dzieciom - drugi, nieco mniej oczywisty cel został trafiony. Każdemu? A, nieee. nie każdemu... No to któremu? Do roku? - strzeliłem, nie celując? Bardzo dobrze!- ucieszyła sie interlokutorka. A napromieniowane? Tum całkowicie popadł w przydum, obijał mi się jakowyś poprzetoczeniowy zespół Graft versus Host, ale u kogo? No, tego - u leczonych chemią? - wybałuszyłem sie zlekka. Ale się w tritmentcentrze takowych nie spodziewam - dodałem niesmiało, mając nadzieje, ze wpłyniemy na jakoweś bezpieczniejsze wody. Ha - ha! - rzekła pani Krwiodawstwo - a Hodgkin? A, noo taak! - wykrzyknąłem z animuszem, dając do zrozumienia, że jeno o nim mi się zabyło, a całą resztę mam w małym palcu. Dostałem papiór ważny na cały Jukej, a dający mi prawo toczenia krwi - i z ulga oddaliłem się do dalszych zajeć. Mam nadzieje że Lorenzo nic nikomu nie utnie, bo pół godziny czekania na zero-neg zabije każdego. A przynajmniej każdego, kto jej naprawde potrzebuje.
środa, 13 kwietnia 2011
Jak włączyć kaprala
W moim wewnetrznym układzie kapral-leń ten ostatni osiągnał stan władzy absolutnej. Wczorajsze niepowodzeni jescze mogę sobie wytłumaczyć - naleśniczki, z bita śmietaną, owocami i inszym dżemem są dobrym usprawiedliwieniem. A po obżerce biegac sie nie da, jeszcze sie człowiek uszkodzi nie daj Boże. Ale dzisiaj? Toż kapral zagonił mnie do łózka o 10 wieczór i nastawił budzik na szósta. Nawet leń skwapliwie kiwał głowa - tak tak, dzisiaj nie idziemy tylko potem. A rano jednym miekkim ruchem wyłaczył budzik - i po sprawie. Zaczyna mi brakować pomysłów. Z drugiej strony nie należy sie przejmować za bardzo, bo nie dość że człowiek bedzie gruby - a w zasadzie już jest - to jeszcze go wyrzuty sumienia zjedzą. Ostatecznie lepiej być grubasem szczęśliwym niż nieszczęśliwym.
Jak się mówi zdrobniale szczęśliwy? Siusiam na śliweczki.
Prolog był wredny: po przylezieniu do roboty okazało się, że lista startuje o dziewiątej. Mogłem sobie spokojnie pobiegać rano...
W związku z powyższym zabrałem sie za transfuzjologie. Broń Panie nie mówimy tu o przeciwciałach zimych, Kellach czy inszych M&M’s z orzeszkami w środku - przyjedzie do nas pani z miejscowego krwiodawstwa, coby sprawdzić, czy umiemy krew zamówić. Sprowadza sie to do znajomości alarmowego numeru telefonu, zdolności podania zapotrzebowania oraz drogi dojazdu i - czekania. W zeszłym roku zlazło 40 minut. Co wpędziło mnie w pewnego rodzaju konfuzję. Jak wiadomo wszem i wobec, każde krwawienie stanie samo, im większe - tym szybciej (na ten przykład z przeciętej aory m/w w 10 sekund).Problem w tym, że w czasie 40 minut stanie większość krwawień wymagających ostrego zamówienia 0Rh(-), zwanej tu Zero-Neg. No to po co zamawiać cos, co w momencie dostarczenia jest pacjentowi tak potrzebne jak psu buty? Serwis gromniczny powinni sprawdzić...
Przyjechał Szabloszklanki. Listę miał taka sobie - nie za dużą. I okazało się, że zakwalifikował do zabiegu pacjentkę z kosmetycznymi zupełnie żylakami. Za które tutejszy NFZ nie zapłaci ani grosza. Normalnie informujemy pacjenta, ze albo płaci prywatnie - albo czeka, aż mu żylaki nieco bardziej nadgniją, ale jak to powiedzieć kobiecie trzy minuty przed zabiegiem? No i manago zrobiła plastyczna operacje na koszt zakładu. Świata koniec i korniki. Ciekawym kto teraz pokryje półtorej bańki.
Podejście drugie do biegania - dzisiaj. Pewnie znowu nic z tego nie wyjdzie, no ale - przynajmniej bedzie można napisać, że próbowałem.
Jak się mówi zdrobniale szczęśliwy? Siusiam na śliweczki.
Prolog był wredny: po przylezieniu do roboty okazało się, że lista startuje o dziewiątej. Mogłem sobie spokojnie pobiegać rano...
W związku z powyższym zabrałem sie za transfuzjologie. Broń Panie nie mówimy tu o przeciwciałach zimych, Kellach czy inszych M&M’s z orzeszkami w środku - przyjedzie do nas pani z miejscowego krwiodawstwa, coby sprawdzić, czy umiemy krew zamówić. Sprowadza sie to do znajomości alarmowego numeru telefonu, zdolności podania zapotrzebowania oraz drogi dojazdu i - czekania. W zeszłym roku zlazło 40 minut. Co wpędziło mnie w pewnego rodzaju konfuzję. Jak wiadomo wszem i wobec, każde krwawienie stanie samo, im większe - tym szybciej (na ten przykład z przeciętej aory m/w w 10 sekund).Problem w tym, że w czasie 40 minut stanie większość krwawień wymagających ostrego zamówienia 0Rh(-), zwanej tu Zero-Neg. No to po co zamawiać cos, co w momencie dostarczenia jest pacjentowi tak potrzebne jak psu buty? Serwis gromniczny powinni sprawdzić...
Przyjechał Szabloszklanki. Listę miał taka sobie - nie za dużą. I okazało się, że zakwalifikował do zabiegu pacjentkę z kosmetycznymi zupełnie żylakami. Za które tutejszy NFZ nie zapłaci ani grosza. Normalnie informujemy pacjenta, ze albo płaci prywatnie - albo czeka, aż mu żylaki nieco bardziej nadgniją, ale jak to powiedzieć kobiecie trzy minuty przed zabiegiem? No i manago zrobiła plastyczna operacje na koszt zakładu. Świata koniec i korniki. Ciekawym kto teraz pokryje półtorej bańki.
Podejście drugie do biegania - dzisiaj. Pewnie znowu nic z tego nie wyjdzie, no ale - przynajmniej bedzie można napisać, że próbowałem.
wtorek, 12 kwietnia 2011
Ciach go w migdał
Przeczytało mi się w Gazecie, że lekarz - rekordzista, wykryty przez PIP, pracował non stop 112 godzin. STO DWANAŚCIE GODZIN!!! SANTA MADONNA CLARA UNA CURVA MIA BASTA!!!
Wielkie mi mecyje. Przez ostatnie dwa lata przed wyjazdem miałem wolne 8 godzin w poniedziałek, 8 w środę i jeden wolny weekend w miesiącu. Czyli, jakby to policzyć od pleców strony - miesiąc ma 720, z tego należy zdjąć 4x16 + 48. Sto dwanaście. Czyli pracowałem 608 godzin w miesiącu (30 dniowym, bo w 31 dniowym dawało to 632) - średnio 152 godziny w tygodniu.
Jak by tak ograniczyć lekarzy do 48 godzin tygodniowo, to ciekawym ,kto by pokrył brakujące 104...
Dalismy sie wpędzić w pułapke, niestety. Zamiast zażądać normalnych pieniedzy za normalna pracę, poszliśmy na jakies chore, pazerne układy. Gdyby ktoś był nieuswiadomiony: w chwili obecnej lekarze pracuja albo na etacie - albo na kontrakcie. W tym drugim przypadku jestesmy jednoosobową firma, świadczącą usługi szpitalowi. Sami sobie płacimy ZUS (minimalny - stąd pewien zysk w budżecie domowym) i odliczamy od podatku abonament w ERZe i raty za samochód. Wzięty, rzecz jasna w leasingu. Żeby się przekonać, w jaki gnój dalismy się zagonić - i to technika na marchewkę - wystarczy sobie złamać nogę. W tym momencie człowiekowi nie nalezy się zupełnie nic. Zakład pracy nic nie wypłaci - bo nie zarabia (przypomne, że sami sobie jestesmy owym zakładem...), ZUS ma nas w głębokim poważaniu - bo jestesmy swoimi własnymi szefami, z minimalnej składki należy się kupa z dżemem... A leasingodawca czekać nie będzie...
------------------
Przylazł dzisiaj stomatoł - z nimi to jednak dziwna sprawa jest. Kiedyś słyszałem, że to nie zawód a charakter. Sam nie wiem. Ale albo do wyrywania zębów - nomen omen - rwą sie same świry, albo owoż zębów rwanie koślawi neurony prostując zakręty. Bo co jeden, to ciekawszy.
Siedzieliśmy - zebym nie skłamał, bedzie wczoraj - na nasiadówce, co to w lengłidżu ma barz skomplikowaną nazwę i omawiali sprawy bieżące. W temacie powikłań jakoś tak wyszło, że dawno nic nie było. Nawet się manago zdziwiła. I ja sie pytam - po co to krakać? Trzask prask - i stomatoł pobił absolutny rekord. Najpier nawinał na bor-maszynę warge pacjenta, potem mu ją zdziurawił skalpelem, nastepnie zaszył jak drwal aż wreszcie w opisie zabiegu napisał, ze mial trudne warunki. Bo warga była taka - wargowata. Tak napisał. To ja sie pytam - czy jak kto ma geny z Afryki Środkowej, to już się mu rwanie bezkolizyjne nie należy? Inna rzecz, że po mojemu warg bym się nie czepiał.
Idę dzisiaj biegać. Jak jutro nic nie będzie na blogu - znaczy że nie żyję.
Sie boje sie.
Wielkie mi mecyje. Przez ostatnie dwa lata przed wyjazdem miałem wolne 8 godzin w poniedziałek, 8 w środę i jeden wolny weekend w miesiącu. Czyli, jakby to policzyć od pleców strony - miesiąc ma 720, z tego należy zdjąć 4x16 + 48. Sto dwanaście. Czyli pracowałem 608 godzin w miesiącu (30 dniowym, bo w 31 dniowym dawało to 632) - średnio 152 godziny w tygodniu.
Jak by tak ograniczyć lekarzy do 48 godzin tygodniowo, to ciekawym ,kto by pokrył brakujące 104...
Dalismy sie wpędzić w pułapke, niestety. Zamiast zażądać normalnych pieniedzy za normalna pracę, poszliśmy na jakies chore, pazerne układy. Gdyby ktoś był nieuswiadomiony: w chwili obecnej lekarze pracuja albo na etacie - albo na kontrakcie. W tym drugim przypadku jestesmy jednoosobową firma, świadczącą usługi szpitalowi. Sami sobie płacimy ZUS (minimalny - stąd pewien zysk w budżecie domowym) i odliczamy od podatku abonament w ERZe i raty za samochód. Wzięty, rzecz jasna w leasingu. Żeby się przekonać, w jaki gnój dalismy się zagonić - i to technika na marchewkę - wystarczy sobie złamać nogę. W tym momencie człowiekowi nie nalezy się zupełnie nic. Zakład pracy nic nie wypłaci - bo nie zarabia (przypomne, że sami sobie jestesmy owym zakładem...), ZUS ma nas w głębokim poważaniu - bo jestesmy swoimi własnymi szefami, z minimalnej składki należy się kupa z dżemem... A leasingodawca czekać nie będzie...
------------------
Przylazł dzisiaj stomatoł - z nimi to jednak dziwna sprawa jest. Kiedyś słyszałem, że to nie zawód a charakter. Sam nie wiem. Ale albo do wyrywania zębów - nomen omen - rwą sie same świry, albo owoż zębów rwanie koślawi neurony prostując zakręty. Bo co jeden, to ciekawszy.
Siedzieliśmy - zebym nie skłamał, bedzie wczoraj - na nasiadówce, co to w lengłidżu ma barz skomplikowaną nazwę i omawiali sprawy bieżące. W temacie powikłań jakoś tak wyszło, że dawno nic nie było. Nawet się manago zdziwiła. I ja sie pytam - po co to krakać? Trzask prask - i stomatoł pobił absolutny rekord. Najpier nawinał na bor-maszynę warge pacjenta, potem mu ją zdziurawił skalpelem, nastepnie zaszył jak drwal aż wreszcie w opisie zabiegu napisał, ze mial trudne warunki. Bo warga była taka - wargowata. Tak napisał. To ja sie pytam - czy jak kto ma geny z Afryki Środkowej, to już się mu rwanie bezkolizyjne nie należy? Inna rzecz, że po mojemu warg bym się nie czepiał.
Idę dzisiaj biegać. Jak jutro nic nie będzie na blogu - znaczy że nie żyję.
Sie boje sie.
poniedziałek, 11 kwietnia 2011
Naginanie Tewjego
Proces się zakończył. Do jednej ze stron podchodzi adwokat.
- Gratulacje! Wygraliśmy!
Po drugiej stronie korytarza.
- Przykro mi. Przegraliście.
Z racji walki na twardym kapitalistycznym rynku usług medycznych trwa ciągła walka*. W-Zetka i kawa są dla wszystkich obowiązkowe. W związku ze zwiazkiem zarządcy próbują robić tak zwane zwody spod wody czyli kreować rzeczywistość metodą faktów dokonanych.
Działa to bardzo prosto. Nie chce anestezjolog znieczulać grubasów? No to dajmy kilka leciutko ponadnormatywnych i zobaczymy co powie. Jak nie zaprotestuje - następnym razem damy mu troche cięższych... Tu zaczyna się walka wewnętrzna znana od czasów Tewje Mleczarza. Jak BMI 35 może być - to czemu nie 35,5? Toż roznica żadna... Dzieki temu, bazując na zaleceniach AAGBI, zniosłem całkowicie limit wagowy dla pacjentów. Głównie po to, żeby sie niepotrzebnie nie wkurwiać. Zwalam jedynie tych powyżej 150 kg - wózki mamy limitowane do 160, a kocyk jednak troche waży.
No to - jak anesteżjolozyna ma miętkie serce, wrzucimy mu na łeb cukrzycę. Tum zagrał podbródkowym z kontry, bom powiedział, że owszem, możemy, ale przed wysłaniem do domu pacjent musi dostać obiad. Bo musi I sprawa padła.
Po czym przychodzę ja sobie ostatnio do roboty, a tu na leżance siedzi pacjent (który mógłby na siedzance leżeć...). To akurat dobrze. Przebrany. Też dobrze. Z rozrusznikiem. Nożesz. Kto znowu nie zrozumiał napisu Klinika Dnia Jednego? Weź teraz człowieku zwal klienta. Czekał. Pościł. Przylazł. Zaczałem klać. I z tą wiąchą polazłem do chirurga. Duża ta przepuklina? Duża, w dodatku w powłokach po lewej stronie, zazwyczaj z tego wychodzą konkretnie operacje. Tu mi sie przypomniał pacjent z zeszłego roku, co go faktycznie mało nie przepołowili do jakiegoś bzdetnie wyglądajacego pierdółka. Fajnie. A diatermie bedziesz używał? Bede. Mono czy bi? Mono. Sapneło mi się mniej więcej jak Tewiemu przy najmłodszej córce. Ot, nieba by przychylił - ale bezjajmitu. Co ja niby w sądzie powiem, jak mi chirurg pacjenta przeprogramuje? A w histori stoi jak wół - przyczyną wszczepienia była zagrażająca życiu bradykardia.
Na szczęście w tym kraju gajdlans jest na wszystko, trza go tylko znaleźć. I w tymże gajdlansie nie stoi, że nie można w DCU pacjenta operować - ale ze kardiolog ma być na zagwizdanie. Może i te gajdlansy są upierdliwe czasem - ale za to nie trzeba sie produkować i wyważać otwartych drzwi. Jest napisane? Jest. No to - za pirze i na powietrze świże.
Szatnia też jest u nas obowiązkowa.
-------
Stirlitz zamysli sie. Tak mu sie to spodobalo, ze zamyslil sie jeszcze raz.
- Gratulacje! Wygraliśmy!
Po drugiej stronie korytarza.
- Przykro mi. Przegraliście.
Z racji walki na twardym kapitalistycznym rynku usług medycznych trwa ciągła walka*. W-Zetka i kawa są dla wszystkich obowiązkowe. W związku ze zwiazkiem zarządcy próbują robić tak zwane zwody spod wody czyli kreować rzeczywistość metodą faktów dokonanych.
Działa to bardzo prosto. Nie chce anestezjolog znieczulać grubasów? No to dajmy kilka leciutko ponadnormatywnych i zobaczymy co powie. Jak nie zaprotestuje - następnym razem damy mu troche cięższych... Tu zaczyna się walka wewnętrzna znana od czasów Tewje Mleczarza. Jak BMI 35 może być - to czemu nie 35,5? Toż roznica żadna... Dzieki temu, bazując na zaleceniach AAGBI, zniosłem całkowicie limit wagowy dla pacjentów. Głównie po to, żeby sie niepotrzebnie nie wkurwiać. Zwalam jedynie tych powyżej 150 kg - wózki mamy limitowane do 160, a kocyk jednak troche waży.
No to - jak anesteżjolozyna ma miętkie serce, wrzucimy mu na łeb cukrzycę. Tum zagrał podbródkowym z kontry, bom powiedział, że owszem, możemy, ale przed wysłaniem do domu pacjent musi dostać obiad. Bo musi I sprawa padła.
Po czym przychodzę ja sobie ostatnio do roboty, a tu na leżance siedzi pacjent (który mógłby na siedzance leżeć...). To akurat dobrze. Przebrany. Też dobrze. Z rozrusznikiem. Nożesz. Kto znowu nie zrozumiał napisu Klinika Dnia Jednego? Weź teraz człowieku zwal klienta. Czekał. Pościł. Przylazł. Zaczałem klać. I z tą wiąchą polazłem do chirurga. Duża ta przepuklina? Duża, w dodatku w powłokach po lewej stronie, zazwyczaj z tego wychodzą konkretnie operacje. Tu mi sie przypomniał pacjent z zeszłego roku, co go faktycznie mało nie przepołowili do jakiegoś bzdetnie wyglądajacego pierdółka. Fajnie. A diatermie bedziesz używał? Bede. Mono czy bi? Mono. Sapneło mi się mniej więcej jak Tewiemu przy najmłodszej córce. Ot, nieba by przychylił - ale bezjajmitu. Co ja niby w sądzie powiem, jak mi chirurg pacjenta przeprogramuje? A w histori stoi jak wół - przyczyną wszczepienia była zagrażająca życiu bradykardia.
Na szczęście w tym kraju gajdlans jest na wszystko, trza go tylko znaleźć. I w tymże gajdlansie nie stoi, że nie można w DCU pacjenta operować - ale ze kardiolog ma być na zagwizdanie. Może i te gajdlansy są upierdliwe czasem - ale za to nie trzeba sie produkować i wyważać otwartych drzwi. Jest napisane? Jest. No to - za pirze i na powietrze świże.
Szatnia też jest u nas obowiązkowa.
-------
Stirlitz zamysli sie. Tak mu sie to spodobalo, ze zamyslil sie jeszcze raz.
sobota, 9 kwietnia 2011
Kiczowato
Pompon dostał obróżkę z dzwonkiem - co wywołało pewne niezadowolenie, oraz dwie dziury w płocie - co z kolei wywołało niejakie zadowolenie. Każden pus ma swój minus - a za darmo nima nic, niestety. Ponieważ wziąłem aparat do ręki, tom się wyżył makrostycznie przy niskiej głębi. Potworki poniżej. Jakby kto chciał na tapetę, są w pełnym rozmiarze.
piątek, 8 kwietnia 2011
Lingwistycznie
W zasadzie nie wiadomo jak postrzegać Wyspiarzy. Z jednej strony potrafia być uroczy, z drugiej potrafią się zachować jak znana skądinąd rasa panów. Troche to przypomina szlachecka uprzejmość, co to kazał czapkować sąsiadowi z atencja i targać go po sądach za przysłowiąwą czapkę gruszek. Na to nakłada się ich dość specyficzne poczucie humoru. Światopogląd kształtował mi Monty Python z „Life of Brian” oraz „Sens Życia” na czele. Ale prawda jest nieco inna. Mianowicie tak, jak nie nakłada sie nam przstrzeń semantyczna znaczeń, tak samo przesunięte mamy pola skojarzeń.
Próbuje swoich sił w tłumaczeniu polskich dowcipów na angielski. Panie Boże Pomyłuj. Jest to walka ciężka a efekty są zupełnie nieprzewidywalne. Opowieść o nagim Supermenie, który na widok nagiej Superwoman zanurkował prosto pomiędzy jej uda - and the most suprised was The Invisible Man - przyjeła sie bez problemu. Gorzej z „Boże, jak ja schudłem!” faceta, co to obmacywał się w poszukiwaniu zapałek czy wyraźne przyspieszenie poklepywania się po kieszeniach na polecenie kanara „Szybciej proszę!” osobnika szukającego biletu. Natomiast nasze polityczne dowcipy wymagaja godzinnego wprowadzenia historycznego, nakreślenia tła uwoarunkowań politycznych... Nie ma szans. Poniosłem porażkę wielokrotnie, w sumie tylko raz mi się udało - choć Zuzanna ostatnio przyznała sie, ze sie śmiała, bo nie chciała mi robić przykrości. Co bardziej prawdopodobne, próbowała uniknać kolejnych zawiłych tłumaczeń.
Z drugiej strony, potrafią zaciąć z bata tak, że klapki spadają. Tu będzie trudniej, bo trzeba będzie posłużyć się lengłidżem, ale spróbujmy.
Podchodzi jeden chirurg do drugiego:
- May I have your dictaphone?
- Usually I press buttons with my fingers...
Co w tym śmiesznego? Diabeł tkwi w tutejszym cholernym slangu, zwanym midelsborołisz. Mianowicie pytanie dla niemiddlesborowianina brzmi: „May I have yor dick to phone?
Dzisiejszy numer pobił wszelkie rekordy. Słowem wyjaśnienia - to strap on znaczy tyle co umocować, przypiać. Natomiast strapon, jak by kto nie wiedział, to taki - jak by to powiedzieć - surogat męski, wykorzystywany czasem w filmach trzykrotnie iksowanych gdy na planie występują same panie. Wszystko jasne? No to teraz Teatrzyk Zielona Geś przedstawia horror w jednym akcie pt.: „Lorenzo w akcji”.
Pacjent do wycięcia pilonidal sinus został położony na boku, chirurg wszedł, spojrzał krytycznym okiem, po czym rozchyliwszy pośladki dla lepszego wglądu, rzekł, zupełnie niegramatycznie, za to z zadumą „May I have strap on it...?”
Na to jedna z naszych pielęgniarek, orientacji jawnie przeciwnej: - „Cholera, nie wzięłam z domu...”
Próbuje swoich sił w tłumaczeniu polskich dowcipów na angielski. Panie Boże Pomyłuj. Jest to walka ciężka a efekty są zupełnie nieprzewidywalne. Opowieść o nagim Supermenie, który na widok nagiej Superwoman zanurkował prosto pomiędzy jej uda - and the most suprised was The Invisible Man - przyjeła sie bez problemu. Gorzej z „Boże, jak ja schudłem!” faceta, co to obmacywał się w poszukiwaniu zapałek czy wyraźne przyspieszenie poklepywania się po kieszeniach na polecenie kanara „Szybciej proszę!” osobnika szukającego biletu. Natomiast nasze polityczne dowcipy wymagaja godzinnego wprowadzenia historycznego, nakreślenia tła uwoarunkowań politycznych... Nie ma szans. Poniosłem porażkę wielokrotnie, w sumie tylko raz mi się udało - choć Zuzanna ostatnio przyznała sie, ze sie śmiała, bo nie chciała mi robić przykrości. Co bardziej prawdopodobne, próbowała uniknać kolejnych zawiłych tłumaczeń.
Z drugiej strony, potrafią zaciąć z bata tak, że klapki spadają. Tu będzie trudniej, bo trzeba będzie posłużyć się lengłidżem, ale spróbujmy.
Podchodzi jeden chirurg do drugiego:
- May I have your dictaphone?
- Usually I press buttons with my fingers...
Co w tym śmiesznego? Diabeł tkwi w tutejszym cholernym slangu, zwanym midelsborołisz. Mianowicie pytanie dla niemiddlesborowianina brzmi: „May I have yor dick to phone?
Dzisiejszy numer pobił wszelkie rekordy. Słowem wyjaśnienia - to strap on znaczy tyle co umocować, przypiać. Natomiast strapon, jak by kto nie wiedział, to taki - jak by to powiedzieć - surogat męski, wykorzystywany czasem w filmach trzykrotnie iksowanych gdy na planie występują same panie. Wszystko jasne? No to teraz Teatrzyk Zielona Geś przedstawia horror w jednym akcie pt.: „Lorenzo w akcji”.
Pacjent do wycięcia pilonidal sinus został położony na boku, chirurg wszedł, spojrzał krytycznym okiem, po czym rozchyliwszy pośladki dla lepszego wglądu, rzekł, zupełnie niegramatycznie, za to z zadumą „May I have strap on it...?”
Na to jedna z naszych pielęgniarek, orientacji jawnie przeciwnej: - „Cholera, nie wzięłam z domu...”
środa, 6 kwietnia 2011
Divide et impera
Dzidź urwnął sobie coś w barku. Przez sport do kalectwa. Ponieważ mój znajomy ortopeda - polski, dodajmy - badania wykonał i rehabilitacje zlecił, podszedłem do tutejszego specjalisty, z którym operuję od przypadku do przypadku. I wyłuszczyłem w czym rzecz. Że rączka zbadana, że rehab konieczny i czy w związku z powyższym on by mógł się tym zająć. Ucieszył się mój znajomy wielce, żem go zaufaniem obdarzył i powiedział, że owszem, postara się, ale że bark to nie jest jego special interest. Czyli, tłumacząc na polski, on się barkiem nie zajmuje, gdyz jest ortopedą od nadgarska i łokcia. Opadła mi szczęka. Tendencja przyszła z Ameryki i pleni sie jak chwast jakowyś. Mianowicie każdy jeden w Jukeju, w ramach swojej specjalnosci, powinien rozwinać wyzej wymieniony specjalny interes.
Po mojemu jest to usprawiedliwienie matołectwa w pozostałych zakresach, no ale.
Chirurdzy po początkowym podziale na ortopedów i miekkich zaczynają teraz wypączkowywać z siebie coraz to dziwniejsze podspezjalizacje. Które, tak Bogiem a prawdą, ida w kierunku specjalności z jednego typu zabiegu.
Anestezjologia zaczyna wykazywać równie niebezpieczne skłonności. Pominę dawno wydzielonych anestezjologów pediatrycznych czy kardioanestezjologów - teraz okazuje sie, ze jeżeli nie znieczulamy neurologii, to zabijemy pacjenta na stole. To samo twierdzą znieczulacze każdej jednej podspecjalności chirurgicznej. Co rysuje mi przysżłośc w nieco demonicznych barwach - ostatecznie skończę z tytułem Anestezjologa Dnia Jednego.
Co nawet mi się podoba. Takie - biblijne wręcz.
Za ta tendencją stoja fakty. Otóż specjalista w danej dziedzinie popełnia mniej błędów, ergo jest bezpieczniejszy dla pacjenta. Przyszłość Specjalisty od Płucka Prawego Dziecka Małego zbliża się wielkimi krokami.
To w takim razie: czy jest jakikolwiek sens poświęcać środki - a jest to masa pieniedzy - na sześcioletnie studia, pokrywające całość medycyny, jeżeli abiturient wykorzysta potem kilka procent całości w swoim życiu zawodowym? Toż trzeba skrócić proces nauki do czterech lat, wprowadzić specjalizację po 2 roku i wypuszczać półprodukty, wymagające jedynie ostatecznego szlifu.
W ogniu, rzecz jasna, ostrych działań na polu medyczno-szpitalnym - ale zbyt górnolotnie mi to zabrzmiało.
Nie wiem gdzie nas to zaprowadzi, jednakże taką sytuację już mieliśmy. Przyszłość medycyny przypomina troche sytuację nauki z XIV wieku. Wtedy można było się nauczyć wszystkiego, co nauka miała do zaoferowania studentom. Potem trzeba było zaczać ją dzielić na działy - i ta forma prztrwała do dzisiaj. Może za dwadzieścia - pięćdziesiąt lat sami dojdziemy do wniosku, ze nasz mózg nie przystaje do ogromu wiedzy, jaki wyprodukowała medycyna i od samego poczatku będziemy kształcic specjalistów? Bo obecna sytuacja jest marnotrawieniem czasu ludzi - i pieniędzy podatników.
Po mojemu jest to usprawiedliwienie matołectwa w pozostałych zakresach, no ale.
Chirurdzy po początkowym podziale na ortopedów i miekkich zaczynają teraz wypączkowywać z siebie coraz to dziwniejsze podspezjalizacje. Które, tak Bogiem a prawdą, ida w kierunku specjalności z jednego typu zabiegu.
Anestezjologia zaczyna wykazywać równie niebezpieczne skłonności. Pominę dawno wydzielonych anestezjologów pediatrycznych czy kardioanestezjologów - teraz okazuje sie, ze jeżeli nie znieczulamy neurologii, to zabijemy pacjenta na stole. To samo twierdzą znieczulacze każdej jednej podspecjalności chirurgicznej. Co rysuje mi przysżłośc w nieco demonicznych barwach - ostatecznie skończę z tytułem Anestezjologa Dnia Jednego.
Co nawet mi się podoba. Takie - biblijne wręcz.
Za ta tendencją stoja fakty. Otóż specjalista w danej dziedzinie popełnia mniej błędów, ergo jest bezpieczniejszy dla pacjenta. Przyszłość Specjalisty od Płucka Prawego Dziecka Małego zbliża się wielkimi krokami.
To w takim razie: czy jest jakikolwiek sens poświęcać środki - a jest to masa pieniedzy - na sześcioletnie studia, pokrywające całość medycyny, jeżeli abiturient wykorzysta potem kilka procent całości w swoim życiu zawodowym? Toż trzeba skrócić proces nauki do czterech lat, wprowadzić specjalizację po 2 roku i wypuszczać półprodukty, wymagające jedynie ostatecznego szlifu.
W ogniu, rzecz jasna, ostrych działań na polu medyczno-szpitalnym - ale zbyt górnolotnie mi to zabrzmiało.
Nie wiem gdzie nas to zaprowadzi, jednakże taką sytuację już mieliśmy. Przyszłość medycyny przypomina troche sytuację nauki z XIV wieku. Wtedy można było się nauczyć wszystkiego, co nauka miała do zaoferowania studentom. Potem trzeba było zaczać ją dzielić na działy - i ta forma prztrwała do dzisiaj. Może za dwadzieścia - pięćdziesiąt lat sami dojdziemy do wniosku, ze nasz mózg nie przystaje do ogromu wiedzy, jaki wyprodukowała medycyna i od samego poczatku będziemy kształcic specjalistów? Bo obecna sytuacja jest marnotrawieniem czasu ludzi - i pieniędzy podatników.
piątek, 1 kwietnia 2011
No i wylądował
Uwaga - post zawiara słowo niecenzuralne. Dwa razy. Co prawda w cytacie - ale jednak.
Motto: „Jak ma coś pójść źle - to pójdzie”.
Nadszedł czas zmian. Zgodnie z policy, która to jest drugą bronią masowego rażenia tutejszej medycyny zaraz po gajdlansach, dotyczącą przyjmowania pacjentów z pomieszanym sexem (pierwsze tłumaczenie mixed sex accomodation policy), zaczęliśmy nieprzystawać do rzeczywistości. Bo niby pacjent u nas ma zapewnioną anonimowośc - ale tylko firaneczką. I nie wiadomo, kto się za nią czai. Może jakiś inny pacjent podsłuchuje, jak strzelamy pawia po podtlenku? A może, nie daj Panie, luka nam w hemoroida?!?? W związku z powyższym zafundował mi sie dzień wolny - a naszemu tritmentcentru przybyły ścianki działowe. I teraz - zamiast jednej wielkiej sali, gdzie wszystko było widać, w zalezności, jak firaneczki sie poustawiało, teraz mamy trzy boksy po dwa fotele. Chodzi o to, by każdy sex miał swój przegródek. Kobiety w jednym, mężczyźni w drugim a nijacy w trzecim. Co prawda tych zaraz za ściana niebardzo widać - a odgłosy rzygania dalej sie niosą po całym pomieszczeniu - ale tym razem przystajemy do policy.
Obwiązać szmatami, że niby dzieci zęby bolą. Dzieci nie miały wtedy opieki dentystycznej. I tak jest najlepiej.
W związku z nadejsciem wiosny przyleciał na Wyspę druch mój serdeczny, Szyszunią zwany. Ot, coby sobie smak Guinessa przypomnieć. Wraz z nadchodzącym terminem rósł we mnie niepokój. Ostatnim razem, gdy leciał do mnie, rozbił się samolot w Smoleńsku. Gdy wracał, jego samolot był ostatnim, który opuścił Królestwo - chmura pyłów wulkanicznych spowodowała dwutygodniowy chaos. Wiem, niby nic, przesądy światło ćmiące - ale jednak niepokój jakby pozostał. Nieco nerwowo czytałem doniesienia Gazety, ale prócz standardowych informacju nt. kto co powiedział o kim, kiedy będzie z tego powodu rozprawa w sądzie i że to jest wina Tuska - nic. Cisza. ASP pojechał na lotnisko i tu nagle wykluł sie dzonk. Zobaczyła jak samolot podchodzi do lądowania iiii.... odchodzi. Minute później ukazała się informacja: z powodu wiatru samolot został przekierowany do Liverpool’u.
No i w pizdu wylądował - jak powiedział niejaki Siara na widok nieotwartego spadochronu Killera. Cały plan też w pizdu.
Cztery godziny opóźnienia. Chyba musze kupić taki mały barek dla ASP. I samochodowy ekspres do kawy.
A dzisiaj aż się boję mysleć. Niby dwie przepukliny sobie do domu poszły, ostatnia, osiemdziesięciojednoletnia jeszcze się podnosi po truciu odwracalnym - a po południu tylko gastroskopista do nadzorowania sedacji - i już. Weekend. Ale kilka takich „krótszych” list skończyło się wyjściem o ósmej. I to całkiem niedawno.
Choć może tym razem Murphy zawiedzie. Zgodnie z dzisiejszym mottem, jego prawa też - przynajmiej od czasu do czasu - powinien trafić szlag.
Motto: „Jak ma coś pójść źle - to pójdzie”.
Nadszedł czas zmian. Zgodnie z policy, która to jest drugą bronią masowego rażenia tutejszej medycyny zaraz po gajdlansach, dotyczącą przyjmowania pacjentów z pomieszanym sexem (pierwsze tłumaczenie mixed sex accomodation policy), zaczęliśmy nieprzystawać do rzeczywistości. Bo niby pacjent u nas ma zapewnioną anonimowośc - ale tylko firaneczką. I nie wiadomo, kto się za nią czai. Może jakiś inny pacjent podsłuchuje, jak strzelamy pawia po podtlenku? A może, nie daj Panie, luka nam w hemoroida?!?? W związku z powyższym zafundował mi sie dzień wolny - a naszemu tritmentcentru przybyły ścianki działowe. I teraz - zamiast jednej wielkiej sali, gdzie wszystko było widać, w zalezności, jak firaneczki sie poustawiało, teraz mamy trzy boksy po dwa fotele. Chodzi o to, by każdy sex miał swój przegródek. Kobiety w jednym, mężczyźni w drugim a nijacy w trzecim. Co prawda tych zaraz za ściana niebardzo widać - a odgłosy rzygania dalej sie niosą po całym pomieszczeniu - ale tym razem przystajemy do policy.
Obwiązać szmatami, że niby dzieci zęby bolą. Dzieci nie miały wtedy opieki dentystycznej. I tak jest najlepiej.
W związku z nadejsciem wiosny przyleciał na Wyspę druch mój serdeczny, Szyszunią zwany. Ot, coby sobie smak Guinessa przypomnieć. Wraz z nadchodzącym terminem rósł we mnie niepokój. Ostatnim razem, gdy leciał do mnie, rozbił się samolot w Smoleńsku. Gdy wracał, jego samolot był ostatnim, który opuścił Królestwo - chmura pyłów wulkanicznych spowodowała dwutygodniowy chaos. Wiem, niby nic, przesądy światło ćmiące - ale jednak niepokój jakby pozostał. Nieco nerwowo czytałem doniesienia Gazety, ale prócz standardowych informacju nt. kto co powiedział o kim, kiedy będzie z tego powodu rozprawa w sądzie i że to jest wina Tuska - nic. Cisza. ASP pojechał na lotnisko i tu nagle wykluł sie dzonk. Zobaczyła jak samolot podchodzi do lądowania iiii.... odchodzi. Minute później ukazała się informacja: z powodu wiatru samolot został przekierowany do Liverpool’u.
No i w pizdu wylądował - jak powiedział niejaki Siara na widok nieotwartego spadochronu Killera. Cały plan też w pizdu.
Cztery godziny opóźnienia. Chyba musze kupić taki mały barek dla ASP. I samochodowy ekspres do kawy.
A dzisiaj aż się boję mysleć. Niby dwie przepukliny sobie do domu poszły, ostatnia, osiemdziesięciojednoletnia jeszcze się podnosi po truciu odwracalnym - a po południu tylko gastroskopista do nadzorowania sedacji - i już. Weekend. Ale kilka takich „krótszych” list skończyło się wyjściem o ósmej. I to całkiem niedawno.
Choć może tym razem Murphy zawiedzie. Zgodnie z dzisiejszym mottem, jego prawa też - przynajmiej od czasu do czasu - powinien trafić szlag.
środa, 30 marca 2011
Wzorzec człowieka szczęśliwego
Czego mi chyba najbardziej brakuje, to możliwości leczenia samego siebie. Nie, zebym był chory, Panie ustrzeż. Ale czasem złapie człowieka sraczka czy inna niemoc. Polski doktor wyciąga sobie bloczek, pisze, co mu tam jest potrzebne i idzie do apteki. A tu... Najpierw trzeba się do dżipa zapisać, potem na umówione spotkanie przyjść, a w końcu konowała pierońskiego przekonać, że nie, nie chcemy ancypiliny w dawce dla zachudzonego gryzonia - i już. Można iść do apteki.
Broń Boże nie umieram na suchoty czy inna podagrę - ucho mi sie zatkało. Mam to od Grecji, w basenie chyba woda była żywa, ale nie w sensie tej z Lourdes, co to żywa jest duchem, tylko żywa naprawdę. Z mianem - zgadywałbym - 10*23 mikroba w mililitrze. Są takie - ściśnięte. Dziwne, że ten cały basen nie poszedł sobie w nocy dal siną.
W sumie to należy się zastanowić, czy to w ogóle można wodą nazwać.
Na trzecim marginesie - jak teraz tak sobie o tym myslę... Powierzchnia basenu nie była płaska tylko nieco - pofałdowana. Może to były takie małe, maluśkie kapelusiki?
Tak naprawdę tom się do tego dżipa jeszcze nie zapisał, dopiero przemyśliwam. Bo jednak mieć zatkane ucho, to wcale tak jednoznacznie niekorzystne zjawisko nie jest... Na ten przykład wpada kocur rano i morde drze - wystarczy sie obrócić niezatkanym do poduszki i już. Taką sama akcję można wykonać przy ciężarówkach porannych lub popółnocnych dzidziach piszczących z uciechy poimprezowo, w trakcie wsiadania do taksówki.
Taki taksówkarz to musi mieć oba zatkane.
Coś mi ambiwalencja szarpie wątpia.
...głuchota na ucha oba - to mógłby być dla człowieka raj...
Broń Boże nie umieram na suchoty czy inna podagrę - ucho mi sie zatkało. Mam to od Grecji, w basenie chyba woda była żywa, ale nie w sensie tej z Lourdes, co to żywa jest duchem, tylko żywa naprawdę. Z mianem - zgadywałbym - 10*23 mikroba w mililitrze. Są takie - ściśnięte. Dziwne, że ten cały basen nie poszedł sobie w nocy dal siną.
W sumie to należy się zastanowić, czy to w ogóle można wodą nazwać.
Na trzecim marginesie - jak teraz tak sobie o tym myslę... Powierzchnia basenu nie była płaska tylko nieco - pofałdowana. Może to były takie małe, maluśkie kapelusiki?
Tak naprawdę tom się do tego dżipa jeszcze nie zapisał, dopiero przemyśliwam. Bo jednak mieć zatkane ucho, to wcale tak jednoznacznie niekorzystne zjawisko nie jest... Na ten przykład wpada kocur rano i morde drze - wystarczy sie obrócić niezatkanym do poduszki i już. Taką sama akcję można wykonać przy ciężarówkach porannych lub popółnocnych dzidziach piszczących z uciechy poimprezowo, w trakcie wsiadania do taksówki.
Taki taksówkarz to musi mieć oba zatkane.
Coś mi ambiwalencja szarpie wątpia.
...głuchota na ucha oba - to mógłby być dla człowieka raj...
poniedziałek, 28 marca 2011
Wizytówki
Po czym poznać status człowieka? W Polsce wiadomo - po samochodzie. Pielegniarki w Maluchach, handlarze urzywaną odzierzą w Mercedesach a ubodzy słudzy Pana w tym tam, no - w Maybachu.
Musi jakie straszne badziewie, bo nikt, prócz jednego, tym nie jeździ. Kiedy tak sobie o tym pomyśle, to we mnie duma z ludzkiego rodu wzbiera - że wśród całej masy zakłamania i kundli szczekających można jednak znaleźć prawdziwe diamenty, ludzi, co wyrzekając się dóbr doczesnych, gniją w ubóstwie, gotowe do poświęceń.
W Jukeju, niestety, okrutnie się można na tym naciąć. Emeryt w Porshe czy młodzian w Audi R8 to wcależ znowu widok nie tak rzadki. I vice versa. Nie mówiac o Leksusie mojej pielęgniarki anestezjologicznej. Ot, samochodzik, coby się do pracy przejechać.
W ogóle nie mogę tego pojąć jakim cudem Leksus jest uważany za auto luksusowe. Toż to ten sam paść bez hamulców, tylko nazwa nieco inna...
Jeżeli jednak po samochodzie nie można wywnioskować, kim kto jest i ile ma - to po czym? Ha. W Jukeju obowiązuje dress code. Pilot ma chodzić w pilotce, robotnik w kufajce a urzędnik w garsonce. Doktorzy dzielą się na dwa typy: dżipów i konsultantów, a każda grupa stara sie wypracować swój własny image (stanowiska treningowe pomijamy, jak sama nazwa wskazuje, prowadzą się różnie, w ciuchach treningowych również).
Dżip ma być ubrany w letnią marynarkę, koszulę pod krawatem i półsportowe spodnie. W odróżnieniu od konsultanta, który powinien miec gajer, ale nie nosić krawata. Tu, niestety, wpływy obcych kultur wyraźnie dają się we znaki, bo na oddziale można ujrzeć marynarki dwurzędowe ze złotymi guzikami pod krawatem - w ciemno stawiamy na daleki wschód - jak i t-shirt i adidasy. Z tym drugim nieco gorzej - w zasadzie moda ta bezskutecznie próbuje się przebić z kraju nad Wisłą, ale nasi sąsiedzi również moga paradować jak, nie przymierzając, wyluzowany urlopowicz na dancingu z wyszynkiem.
Krawaty konsultantom odebrała infection control. Okazało się, ze w zwisie męskim przenoszone są zarazy dwudziestego pierwszeg wieku, a jedynym brudniejszym miejscem w szpitalu są - nie, nie toalety zwane popularnie sraczami - klawiatury komputerów.
Na drugim marginesie - w szpitalu chodzi sie w ciuchach domowych oraz butach wyjściowych. Po wszystkich oddziałach, z Intensywną Terapią włącznie. Czego polski dochtór długo pojąć nie może. Osobiście jeszcze w drugim roku pracy, włażąc między respiratory w butach, miałem wrażenie świętokradztwa conajmniej (no, może cudzołóstwa...) - i czekałem, kiedy mnie dosięgnie trep karzący ordynatora.
Jedynym wyjątkiem, gdzie wymagana jest zmiana, to blok operacyjny. Ale, o ile czapki obowiązują wszędzie, to maski z rzadka - w zasadzie, w chwili obecnej, jedynie ortopedzi niosą kaganek oświaty i życzą sobie, by wszyscy je zakładali.
Przekonujemy sie o tym dość boleśnie. W czasie mojego pierwszego roku pracy w Królestwie musiałem zmienić swój wygląd. Porzuciłem dżinsy, t-shirt’y, trampki i zaczałem się ubierać jak człowiek. Nawet w takiej skórzanej kurtce, którą nabyłem za cieżkie pieniądze, zaczałem chodzić. Odwieszając z bólem mój śliczny goretex.
I pewnie bym łaził w niej do tej pory, gdyby nie pracująca ze mną ówcześnie pielęgniarka, która zapytała pewnego dnia: „A tam u Was, w Polsce, to wszyscy doktorzy się tak ubierają? Jak mechanicy samochodowi?”
Musi jakie straszne badziewie, bo nikt, prócz jednego, tym nie jeździ. Kiedy tak sobie o tym pomyśle, to we mnie duma z ludzkiego rodu wzbiera - że wśród całej masy zakłamania i kundli szczekających można jednak znaleźć prawdziwe diamenty, ludzi, co wyrzekając się dóbr doczesnych, gniją w ubóstwie, gotowe do poświęceń.
W Jukeju, niestety, okrutnie się można na tym naciąć. Emeryt w Porshe czy młodzian w Audi R8 to wcależ znowu widok nie tak rzadki. I vice versa. Nie mówiac o Leksusie mojej pielęgniarki anestezjologicznej. Ot, samochodzik, coby się do pracy przejechać.
W ogóle nie mogę tego pojąć jakim cudem Leksus jest uważany za auto luksusowe. Toż to ten sam paść bez hamulców, tylko nazwa nieco inna...
Jeżeli jednak po samochodzie nie można wywnioskować, kim kto jest i ile ma - to po czym? Ha. W Jukeju obowiązuje dress code. Pilot ma chodzić w pilotce, robotnik w kufajce a urzędnik w garsonce. Doktorzy dzielą się na dwa typy: dżipów i konsultantów, a każda grupa stara sie wypracować swój własny image (stanowiska treningowe pomijamy, jak sama nazwa wskazuje, prowadzą się różnie, w ciuchach treningowych również).
Dżip ma być ubrany w letnią marynarkę, koszulę pod krawatem i półsportowe spodnie. W odróżnieniu od konsultanta, który powinien miec gajer, ale nie nosić krawata. Tu, niestety, wpływy obcych kultur wyraźnie dają się we znaki, bo na oddziale można ujrzeć marynarki dwurzędowe ze złotymi guzikami pod krawatem - w ciemno stawiamy na daleki wschód - jak i t-shirt i adidasy. Z tym drugim nieco gorzej - w zasadzie moda ta bezskutecznie próbuje się przebić z kraju nad Wisłą, ale nasi sąsiedzi również moga paradować jak, nie przymierzając, wyluzowany urlopowicz na dancingu z wyszynkiem.
Krawaty konsultantom odebrała infection control. Okazało się, ze w zwisie męskim przenoszone są zarazy dwudziestego pierwszeg wieku, a jedynym brudniejszym miejscem w szpitalu są - nie, nie toalety zwane popularnie sraczami - klawiatury komputerów.
Na drugim marginesie - w szpitalu chodzi sie w ciuchach domowych oraz butach wyjściowych. Po wszystkich oddziałach, z Intensywną Terapią włącznie. Czego polski dochtór długo pojąć nie może. Osobiście jeszcze w drugim roku pracy, włażąc między respiratory w butach, miałem wrażenie świętokradztwa conajmniej (no, może cudzołóstwa...) - i czekałem, kiedy mnie dosięgnie trep karzący ordynatora.
Jedynym wyjątkiem, gdzie wymagana jest zmiana, to blok operacyjny. Ale, o ile czapki obowiązują wszędzie, to maski z rzadka - w zasadzie, w chwili obecnej, jedynie ortopedzi niosą kaganek oświaty i życzą sobie, by wszyscy je zakładali.
Przekonujemy sie o tym dość boleśnie. W czasie mojego pierwszego roku pracy w Królestwie musiałem zmienić swój wygląd. Porzuciłem dżinsy, t-shirt’y, trampki i zaczałem się ubierać jak człowiek. Nawet w takiej skórzanej kurtce, którą nabyłem za cieżkie pieniądze, zaczałem chodzić. Odwieszając z bólem mój śliczny goretex.
I pewnie bym łaził w niej do tej pory, gdyby nie pracująca ze mną ówcześnie pielęgniarka, która zapytała pewnego dnia: „A tam u Was, w Polsce, to wszyscy doktorzy się tak ubierają? Jak mechanicy samochodowi?”
piątek, 25 marca 2011
Krewetki bez krewetek
Dzień wolny. Od wielkiego dzwonu nawet abnegaci mają. Po dżimie pojechaliśmy na zakupy i jakoś tak, leząc przez ASDĘ (ASDA'ę??!?) wlazłem na szpinak.
Kto miał to szczęście być dziecięciem w latach siedemdziesiątych, ten pamięta. Jakiś szalony naukowiec, mówiąc bezogródkowo, pierdyknął się w rachunkach, robiąc tzw. błąd gruby. Czyli machnął się o kilka rzędów wielkości przy obliczaniu żelaza zawartego w szpinaku. Nieszczęśni anemicy, kobiety w ciąży oraz młodzież rozwojowa mieli na stałe zabukowaną pozycję w swoim codziennym menu. Szpinak a'la krowia kupa.
Było to coś potwornego, a uraz trzymał mnie ponad 30 lat. Cudu nawrócenia dokonał ASP, serwując smażony szpinak na masełku z łososiem na wierzchu. Jestem teraz neofitą gorliwym.
A ASDZIE szpinak ryknął na mnie - tu, tu jestem!!! - i odruchowo, nie wiedząc zresztą po co , bo w garnku klopsiki, capnąłem paczkę. Nad którą zastygłem w domu. Niby krewetek nie mamy, ale jakby tak zrobić krewetki na szpinaku - bez krewetek? Opłukane liście, polane sosem majonezowym oraz HP, doprawione solą i tabasco, widnieją poniżej.
A o ileż mniej cholesterolu...
PS. To jest zdjęcie drugiego talerza, pierwszy znikł w tempie niebywałym. To cóś na wierzchu to serek pleśniowy. Też dobre.
Kto miał to szczęście być dziecięciem w latach siedemdziesiątych, ten pamięta. Jakiś szalony naukowiec, mówiąc bezogródkowo, pierdyknął się w rachunkach, robiąc tzw. błąd gruby. Czyli machnął się o kilka rzędów wielkości przy obliczaniu żelaza zawartego w szpinaku. Nieszczęśni anemicy, kobiety w ciąży oraz młodzież rozwojowa mieli na stałe zabukowaną pozycję w swoim codziennym menu. Szpinak a'la krowia kupa.
Było to coś potwornego, a uraz trzymał mnie ponad 30 lat. Cudu nawrócenia dokonał ASP, serwując smażony szpinak na masełku z łososiem na wierzchu. Jestem teraz neofitą gorliwym.
A ASDZIE szpinak ryknął na mnie - tu, tu jestem!!! - i odruchowo, nie wiedząc zresztą po co , bo w garnku klopsiki, capnąłem paczkę. Nad którą zastygłem w domu. Niby krewetek nie mamy, ale jakby tak zrobić krewetki na szpinaku - bez krewetek? Opłukane liście, polane sosem majonezowym oraz HP, doprawione solą i tabasco, widnieją poniżej.
A o ileż mniej cholesterolu...
PS. To jest zdjęcie drugiego talerza, pierwszy znikł w tempie niebywałym. To cóś na wierzchu to serek pleśniowy. Też dobre.
środa, 23 marca 2011
TIVĘ
Kończy mi się miesiąc gazowy. Na szczęście to juz ostatni - nie toleruję tego badziewia organicznie. Pół biedy, gdy człowiek ma dwóch pacjentów na krzyz. Ot, zapuścić, powentylować parę godzin i wywieźć na respirator. Ale gdy trafi się taki dzień jak dzisiaj, z dziewięcioma pacjentami do ogólnego, mozna tylko Bozie prosić, coby cosik spadło.
Prośby niewiernych zostały wysłuchane. Jeden nie przylazł.
Po ośmiu pacjentach gazowanych podtlenkiem i Desfluranem mam regularny kociokwik. Niby wyciąg działa - a że znieczulam na tym cholernym złomie zwanym Blease, na którym za cholere nie ustawi PCV z przepływami mniejszymi niż 3 litry na minutę, to w atmosferę wysłałem dzisiaj półtorej butelki des - ależ jednakowoż czuję się jakbym sam wdychał to cholerstwo.
Ciekawym, co by na to powiedział mój bywszy szef. Słów znaczy jestem ciekaw - bo to, że expose było by poparte drewniakiem, to akuratnie nie mam wątpliwości.
Najśmieszniej po takim dniu usiąść ze znajomymi do flaszki. Jedna bania - zwana w moich stronach dziabą - i autopilot natychmiast wyprowadza człowieka w strone łóżka. Jestem tym szczęśliwcem, który ma w pozycji docelowej ustawione własne.
A jak się śmiesznie do domu jedzie... Na praawo most - na leewo most - aa środkiem Wiisła płyniee... tego - Tees płynieee... O czym to ja...
A.
Na szczęście jutro jeden zabieg, tak zwany rebóbing, w zwiazku z powyższym zamówiłem sobie TIVA. Ę. TIVAĘ. TIVĘ? WTF....
TIVĘ. Co to jest Ę. Total Intravenous Ęnęstęzja.
Chyba potrzebuję świeżegou powiętrza.
Prośby niewiernych zostały wysłuchane. Jeden nie przylazł.
Po ośmiu pacjentach gazowanych podtlenkiem i Desfluranem mam regularny kociokwik. Niby wyciąg działa - a że znieczulam na tym cholernym złomie zwanym Blease, na którym za cholere nie ustawi PCV z przepływami mniejszymi niż 3 litry na minutę, to w atmosferę wysłałem dzisiaj półtorej butelki des - ależ jednakowoż czuję się jakbym sam wdychał to cholerstwo.
Ciekawym, co by na to powiedział mój bywszy szef. Słów znaczy jestem ciekaw - bo to, że expose było by poparte drewniakiem, to akuratnie nie mam wątpliwości.
Najśmieszniej po takim dniu usiąść ze znajomymi do flaszki. Jedna bania - zwana w moich stronach dziabą - i autopilot natychmiast wyprowadza człowieka w strone łóżka. Jestem tym szczęśliwcem, który ma w pozycji docelowej ustawione własne.
A jak się śmiesznie do domu jedzie... Na praawo most - na leewo most - aa środkiem Wiisła płyniee... tego - Tees płynieee... O czym to ja...
A.
Na szczęście jutro jeden zabieg, tak zwany rebóbing, w zwiazku z powyższym zamówiłem sobie TIVA. Ę. TIVAĘ. TIVĘ? WTF....
TIVĘ. Co to jest Ę. Total Intravenous Ęnęstęzja.
Chyba potrzebuję świeżegou powiętrza.
wtorek, 22 marca 2011
Sztuczne zapłodnienie
- Panie doktorze! Szybko! Prosze mi natychmiast wykonać kastrację!
- ...aale nie rozumiem...?...
- Kastrację!!! Ja płacę - ja żądam!!! Chcę być natychmiast wykastrowany!!!
- ...skoro pan nalega... proszę, tu opis zabiegu, powikłania...
Papiery zostały podpisane, anestezjolog uspił, dobra rodowe zostały usunięte i pacjent obudził sie szcześliwy. W wybudzalni chirurg, nadal nieco zadziwiony, przysiadł na łóżku pacjenta.
- Ale - czemy pan tak nalegał?
- Doktorze, poznałem piękną kobietę, poprosiłem o ręke i zgodziła się, za tydzień ślub, ale to Żydówka, rozumie pan...
- To może pan się chciał obrzezać?
- A to jest jakaś różnica...?...
Przyjechał Szabloszklanki. Niecom się zdziwił, gdy mnie z drzemki ktoś wyrwał poteznym strzałem w kolano. Od razu wiedziałem kto zacz - takie dzikie odruchy mają tylko ludy na wschód od Bugu. Powstrzymałem sekwencję urwanawara, znaną również pod postacią zczółka-go i usmiechnąłem sie krzywo.
- Co ty tu robisz? Toż listy nie masz?
- Nie - odrzekł dzielny Szabloszklanki. - Bede się przypatrywał jak się podwiązuje nasieniowody. Straszliwie wzrosło ostatnio zapotrzebowanie, szczególnie wśród białych. Bedziem otwierać nowy serwis.
Zaniepokojony suicydalną tendencją naszej rasy wyraziłem zdziwienie. Czyżby tyle tu było uczulonych na lateks? Ostatecznie sami Angole rzeczona technikę nazywaja the final revenge - małżonka wręcza mężowi papiery rozwodowe jak tylko ten przyniesie trzecie zaświadczenie z laboratorium, że jego sperma nie zawiera plemników. Szabloszklanki machnął ręką.
- Leniwcy. Głównie z powodów procesowych sie podwiązuja - jak ich potem panna o zapłodnienie ściga, wystarczy, że pokazą zaświadczenie o sterylizacji i żegnajcie, alimenty. U nas, w Hungarii, to mało popularne jest. Chłop to musi być chłop. A jak jest u was?
- U nas nie da rady.
- Jak to - nie da rady? Nie robicie tego?
- No nie. Paragraf na to jest, 156 KK: „Kto pozbawia tego i owego...” i tak dalej.
Szabloszklanki pokiwał ze zrozumieniem głową - czyli że to kobiety się klipsują?
- Nniee... Nikogo nie klipsujemy ani nic nie podwiązujemy bo nie wolno. Kobieta może zostać podwiązana ze względów zdrowotnych, jeżeli zajście w ciążę stanowiło by zagrożenie dla jej zycia bądź zdrowia - co, powiedzmy, czasem się może zdarzyć. Szczególnie w macicy po sześciu cesarskich cięciach. Ale tak to nie.
- A czemu to tak? Polityka prorodzinna?
Poczułem, że wdeptuję w coś grząskiego.
- Jak by to rzec - u nas polityka prorodzinna sprowadza się do wypłacenia 200 funciaków nagrody za urodzenie dzidzi.
- No, ale wyraźnie macie prawo promujące wysoka liczbe narodzin. Sztuczne zapłodnienie w Hungarii niestety jest płatne - a u was pewnie za darmo?
Tym razem zaśmierdziało.
- Nie... U nas zapłodnienie jest techniką wyklętą, choć jeszcze się za to nie siedzi.
Szabloszklanki popatrzył na mnie z wyraźną pretensją - jak sobie chcę robić jaja, to on już pójdzie.
Nie, kurwaszszsz, nie robię jaj.
- Jak się robi IVF, trzeba zrobić kilka zarodków, tak?
- No tak - potwierdził Szabloszklanki, mając oznaki ciężkiego wysiłku umysłowego na twarzy.
- No i - ten najlepszy się implantuje a reszta do kosza, tak?
- No tak - Szbloszklanki dalej nic nie rozumiał.
- No to znaczy, że zabiłes człowieka, tak?
- Aaaa....- Szbloszklanki dał sobie spokój z próbą zrozumienia polskiego sytemu wartości prorodzinnych i ścichapęk zmienił temat. -Chcesz drugą kawę?
- ...aale nie rozumiem...?...
- Kastrację!!! Ja płacę - ja żądam!!! Chcę być natychmiast wykastrowany!!!
- ...skoro pan nalega... proszę, tu opis zabiegu, powikłania...
Papiery zostały podpisane, anestezjolog uspił, dobra rodowe zostały usunięte i pacjent obudził sie szcześliwy. W wybudzalni chirurg, nadal nieco zadziwiony, przysiadł na łóżku pacjenta.
- Ale - czemy pan tak nalegał?
- Doktorze, poznałem piękną kobietę, poprosiłem o ręke i zgodziła się, za tydzień ślub, ale to Żydówka, rozumie pan...
- To może pan się chciał obrzezać?
- A to jest jakaś różnica...?...
Przyjechał Szabloszklanki. Niecom się zdziwił, gdy mnie z drzemki ktoś wyrwał poteznym strzałem w kolano. Od razu wiedziałem kto zacz - takie dzikie odruchy mają tylko ludy na wschód od Bugu. Powstrzymałem sekwencję urwanawara, znaną również pod postacią zczółka-go i usmiechnąłem sie krzywo.
- Co ty tu robisz? Toż listy nie masz?
- Nie - odrzekł dzielny Szabloszklanki. - Bede się przypatrywał jak się podwiązuje nasieniowody. Straszliwie wzrosło ostatnio zapotrzebowanie, szczególnie wśród białych. Bedziem otwierać nowy serwis.
Zaniepokojony suicydalną tendencją naszej rasy wyraziłem zdziwienie. Czyżby tyle tu było uczulonych na lateks? Ostatecznie sami Angole rzeczona technikę nazywaja the final revenge - małżonka wręcza mężowi papiery rozwodowe jak tylko ten przyniesie trzecie zaświadczenie z laboratorium, że jego sperma nie zawiera plemników. Szabloszklanki machnął ręką.
- Leniwcy. Głównie z powodów procesowych sie podwiązuja - jak ich potem panna o zapłodnienie ściga, wystarczy, że pokazą zaświadczenie o sterylizacji i żegnajcie, alimenty. U nas, w Hungarii, to mało popularne jest. Chłop to musi być chłop. A jak jest u was?
- U nas nie da rady.
- Jak to - nie da rady? Nie robicie tego?
- No nie. Paragraf na to jest, 156 KK: „Kto pozbawia tego i owego...” i tak dalej.
Szabloszklanki pokiwał ze zrozumieniem głową - czyli że to kobiety się klipsują?
- Nniee... Nikogo nie klipsujemy ani nic nie podwiązujemy bo nie wolno. Kobieta może zostać podwiązana ze względów zdrowotnych, jeżeli zajście w ciążę stanowiło by zagrożenie dla jej zycia bądź zdrowia - co, powiedzmy, czasem się może zdarzyć. Szczególnie w macicy po sześciu cesarskich cięciach. Ale tak to nie.
- A czemu to tak? Polityka prorodzinna?
Poczułem, że wdeptuję w coś grząskiego.
- Jak by to rzec - u nas polityka prorodzinna sprowadza się do wypłacenia 200 funciaków nagrody za urodzenie dzidzi.
- No, ale wyraźnie macie prawo promujące wysoka liczbe narodzin. Sztuczne zapłodnienie w Hungarii niestety jest płatne - a u was pewnie za darmo?
Tym razem zaśmierdziało.
- Nie... U nas zapłodnienie jest techniką wyklętą, choć jeszcze się za to nie siedzi.
Szabloszklanki popatrzył na mnie z wyraźną pretensją - jak sobie chcę robić jaja, to on już pójdzie.
Nie, kurwaszszsz, nie robię jaj.
- Jak się robi IVF, trzeba zrobić kilka zarodków, tak?
- No tak - potwierdził Szabloszklanki, mając oznaki ciężkiego wysiłku umysłowego na twarzy.
- No i - ten najlepszy się implantuje a reszta do kosza, tak?
- No tak - Szbloszklanki dalej nic nie rozumiał.
- No to znaczy, że zabiłes człowieka, tak?
- Aaaa....- Szbloszklanki dał sobie spokój z próbą zrozumienia polskiego sytemu wartości prorodzinnych i ścichapęk zmienił temat. -Chcesz drugą kawę?
poniedziałek, 21 marca 2011
Obietnice przedwyborcze
Sunąc przez Tesco nadzialismy się na sąsiadów. Nomenklaturowo, nie de facto, bo po przeprowadzce jakby już nimi nie są. Co słychać? Szybka wymiana informacji jednoznacznie wskazała na konieczność zorganizowania mitingu. No to co - w sobote u nas? Sąsiad się rozpromienił i tyle go było.
ASP podszedł do zgadnienia metodycznie. Cztery nogi świńskie zostały poddane obróbce termicznej, na wywarze zrobił się żurek, nóżki w piekarniku dostały rumieńców... Ponieważ organizacja ASP wywarła na mnie duże wrażenie, równie metodycznie ogołociłem półkę w sklepie, coby prosię nie pomyślało, że zostało pożarte przez zwierzęta.
Test wyszedł pozytywnie. Okazało się, ze tubylcy moga jeść polskie zupki i nie umrzeć - a nawet im smakowało. Choć tu człowiek do końca mieć pewności nie może, jednak jest to nacja grzeczna i do wyrażania uczuć negatywnych nieskora.
Goloneczki popite Żywcem dopełniły dzieła zniszczenia. Tak na moje oko, zakładając zdrowy margines błedu, przekroczyliśmy 6 tysięcy kkalorii na głowę. W związku z powyższym podjęliśmy uchwałę z ASP jednogłośną, że niedziela dniem sportu będzie. Najpierw obejrzelismy Małysza. Pięknie skakał, Stoch nawet jeszcze piękniej, mistrz odszedł, nowy się zaczyna kreować - no normalnie jakby to kto wyreżyserował. Potem zwolniliśmy nieco wysiłek, ktoś tam wbijał kulki kolorowe na zielonym stole, o zasadach ostatnio Szaman pisał. Bardzo dobra poskokowa odskocznia. I wreszcie Indian Wells, gdzie zupełnie nieprawdopodobie grająca Bartoli (którą z rozpędu nasz komentator co prawda nazwał parę razy Bartolini - ale jakiego herbu była to już nie podał) o mały włos nie obiła duńskiej Woźniacki. Tak na marginesie - panie grają przeróżnie, Ivanovic lata do kącika i gada do rakietki (zresztą nie ona jedna, kilka innych też, czekam aż w końcu zaczną je głaskać i mójmójkować), Radwańska robi miny a’la Monty Python i wali rakietą w kort (ta se myślę, że dlatego spadła na 14 pozycję w rankingu, bo się z rakieta dogadac nie może), klnac przy okazji jak prawdziwy Góral, Jankovic przedrzeźnia własne uderzenia - ale zachowanie Bartoli na korcie jest nie do podrobienia. Jej nieoczekiwane uderzenia na sucho, z serwami włącznie, podskoki, podbiegi - nie mówiąc już o stylu w jakim serwuje - dają mase radości.
Wstałem dzisiaj z uczuciem, że chyba za mało tego sportu było - brzuszysko jakby jeszcze większe, spodnie znowu się skurczyły w szafie... Ożżeżż... Ale widac ktoś nad tym czuwa - przylazłem na ósma do roboty by sie przekonać, że lista od dziesiątej. Co było robić, na steka za wcześnie, na telewizję za daleko... Pojechaliśmy na dżima... W morde jeża... Co za ból...
Te nasze dobre chęci są jak obietnice przedwyborcze polityków. Zgodnie z nimi jestem teraz 70 kilogramowym martończykiem.
I tego się będę trzymał.
ASP podszedł do zgadnienia metodycznie. Cztery nogi świńskie zostały poddane obróbce termicznej, na wywarze zrobił się żurek, nóżki w piekarniku dostały rumieńców... Ponieważ organizacja ASP wywarła na mnie duże wrażenie, równie metodycznie ogołociłem półkę w sklepie, coby prosię nie pomyślało, że zostało pożarte przez zwierzęta.
Test wyszedł pozytywnie. Okazało się, ze tubylcy moga jeść polskie zupki i nie umrzeć - a nawet im smakowało. Choć tu człowiek do końca mieć pewności nie może, jednak jest to nacja grzeczna i do wyrażania uczuć negatywnych nieskora.
Goloneczki popite Żywcem dopełniły dzieła zniszczenia. Tak na moje oko, zakładając zdrowy margines błedu, przekroczyliśmy 6 tysięcy kkalorii na głowę. W związku z powyższym podjęliśmy uchwałę z ASP jednogłośną, że niedziela dniem sportu będzie. Najpierw obejrzelismy Małysza. Pięknie skakał, Stoch nawet jeszcze piękniej, mistrz odszedł, nowy się zaczyna kreować - no normalnie jakby to kto wyreżyserował. Potem zwolniliśmy nieco wysiłek, ktoś tam wbijał kulki kolorowe na zielonym stole, o zasadach ostatnio Szaman pisał. Bardzo dobra poskokowa odskocznia. I wreszcie Indian Wells, gdzie zupełnie nieprawdopodobie grająca Bartoli (którą z rozpędu nasz komentator co prawda nazwał parę razy Bartolini - ale jakiego herbu była to już nie podał) o mały włos nie obiła duńskiej Woźniacki. Tak na marginesie - panie grają przeróżnie, Ivanovic lata do kącika i gada do rakietki (zresztą nie ona jedna, kilka innych też, czekam aż w końcu zaczną je głaskać i mójmójkować), Radwańska robi miny a’la Monty Python i wali rakietą w kort (ta se myślę, że dlatego spadła na 14 pozycję w rankingu, bo się z rakieta dogadac nie może), klnac przy okazji jak prawdziwy Góral, Jankovic przedrzeźnia własne uderzenia - ale zachowanie Bartoli na korcie jest nie do podrobienia. Jej nieoczekiwane uderzenia na sucho, z serwami włącznie, podskoki, podbiegi - nie mówiąc już o stylu w jakim serwuje - dają mase radości.
Wstałem dzisiaj z uczuciem, że chyba za mało tego sportu było - brzuszysko jakby jeszcze większe, spodnie znowu się skurczyły w szafie... Ożżeżż... Ale widac ktoś nad tym czuwa - przylazłem na ósma do roboty by sie przekonać, że lista od dziesiątej. Co było robić, na steka za wcześnie, na telewizję za daleko... Pojechaliśmy na dżima... W morde jeża... Co za ból...
Te nasze dobre chęci są jak obietnice przedwyborcze polityków. Zgodnie z nimi jestem teraz 70 kilogramowym martończykiem.
I tego się będę trzymał.
sobota, 19 marca 2011
Co robi kotek
No właśnie. Spokój w ruchach, lekceważenie w oczach i...
...szczekający, nie wiedzieć czemu, pies sąsiadów.
piątek, 18 marca 2011
Pingwin honorowy
Miałem nie pisać o rodzie ludzkim - no ale. Czasami rechot szczery we mnie wzbiera tak okrutnie, że nie da rady.
Na wstepie zastrzeżenie: wiem, że to co piszę, to nie o nas. My jesteśmy szlachetni, nie oszukujemy, nie kradniemy i stosujemy sie do przykazań maści wszelkiej. Ale na świecie jest jakieś 7 miliardów ludzi i to o nich jest ten post.
Miałkość naszej rasy przerasta wszelkie granice. Z jednej strony surmy grzmią w takt humanitarnych przemów wielkich tego świata a z drugiej w mordę walą fakty, które doprowadziły by hiene do malowniczego zrzygania się na widok przedstawiciela homo sapiens
Japonia. Miliardy brane przez spółkę energetyczną nie potrafiły wygenerować zdublowanego zasilania systemów chłodzenia. Dzięki temu 180 ludzi walczy teraz, narażając życie, by uratować swój kraj przed katastrofą. A ja mam takie pytanie - gdzie, do kurwy nędzy, jest zarząd, który przez lata całe brał kasę i nie zadbał o zbezpieczenia. Może by im tak dać - gaśniczki?
Libia. Dowolny rząd który morduje swoich obywateli traci tym samym legitymację władzy. Patrzy na to wspólnota miedzynarodowa i drapie się po dupie. ONZ potępia - ale nie zezwala. Nie wiem, co Sarkozy ma za interes, by Kadafiemu zrzucić bombki na oddziały, choć podejrzenie, że się dogadał z prowizorycznym rządem powstańczym nt. cen libijskiej ropy będzie raczej strzelaniem do wrót od stodoły. Dobre i choć co.
Tak na marginesie zupełnym: gdzie była ta nasza cała humanitarna ludzkośc, gdy Ruscy wjeżdżali do Czeczenii, Amerykanie wraz z nami (to jest dla mnie kurwiozum absolutne - co do kurwy nędzy robi na wojnie armia, która nie ma nawet samolotu transportowego, żeby dolecieć w miejsce konfliktu. Pomijając cały moralnie wątpliwy aspekt naszego w niej udziału;), Somalijczycy wyrzynali się w blasku sztandarów wiary a British Petrol zalewał sobie Afrykę kolejnymi wyciekami ropy. Palestyna i Zachodni Brzeg - dlaczego zdziesiątkowany przez wojnę naród, gdy tylko doszedł do sił, zafundował swoim sąsiadom wojnę. Miłośc Turków do Kurdów. Chińczyków do Tybetu. Irlandczyków do Korony a tejże do nich.
A wszystko przez pieprzone AAGBI. Czyli Stowarzyszenie Anestezjologów Królestwa i Irlandii. Które przysłało mi list. Elektroniczy. Bom jest, nomen omen, członkiem. I w tym liście pochwaliło się, że zakupiło do największego, szkoleniowego szpitala w Etiopii, któren to szpital ma 1000 łózek - 10 (jak rodzić pragnę - słownie dziesięć) - pulsoksymetrów. Jakby kto nie był zorientowany, to jest to urządzenie pokazujące, czy pacjent ma dośc tlenu we krwi - a najprostszy będzie kosztowal teraz z 1000 złotych. Czyli, żebym nie zełgał - plus minus 200 funtów.
Może - jak by tak człowiek popracował ciężko nad sobą- dało by się załatwić honorowe obywatelstwo u pingwinów? Znieść jajo i iść w kurwe na biegun.
Na wstepie zastrzeżenie: wiem, że to co piszę, to nie o nas. My jesteśmy szlachetni, nie oszukujemy, nie kradniemy i stosujemy sie do przykazań maści wszelkiej. Ale na świecie jest jakieś 7 miliardów ludzi i to o nich jest ten post.
Miałkość naszej rasy przerasta wszelkie granice. Z jednej strony surmy grzmią w takt humanitarnych przemów wielkich tego świata a z drugiej w mordę walą fakty, które doprowadziły by hiene do malowniczego zrzygania się na widok przedstawiciela homo sapiens
Japonia. Miliardy brane przez spółkę energetyczną nie potrafiły wygenerować zdublowanego zasilania systemów chłodzenia. Dzięki temu 180 ludzi walczy teraz, narażając życie, by uratować swój kraj przed katastrofą. A ja mam takie pytanie - gdzie, do kurwy nędzy, jest zarząd, który przez lata całe brał kasę i nie zadbał o zbezpieczenia. Może by im tak dać - gaśniczki?
Libia. Dowolny rząd który morduje swoich obywateli traci tym samym legitymację władzy. Patrzy na to wspólnota miedzynarodowa i drapie się po dupie. ONZ potępia - ale nie zezwala. Nie wiem, co Sarkozy ma za interes, by Kadafiemu zrzucić bombki na oddziały, choć podejrzenie, że się dogadał z prowizorycznym rządem powstańczym nt. cen libijskiej ropy będzie raczej strzelaniem do wrót od stodoły. Dobre i choć co.
Tak na marginesie zupełnym: gdzie była ta nasza cała humanitarna ludzkośc, gdy Ruscy wjeżdżali do Czeczenii, Amerykanie wraz z nami (to jest dla mnie kurwiozum absolutne - co do kurwy nędzy robi na wojnie armia, która nie ma nawet samolotu transportowego, żeby dolecieć w miejsce konfliktu. Pomijając cały moralnie wątpliwy aspekt naszego w niej udziału;), Somalijczycy wyrzynali się w blasku sztandarów wiary a British Petrol zalewał sobie Afrykę kolejnymi wyciekami ropy. Palestyna i Zachodni Brzeg - dlaczego zdziesiątkowany przez wojnę naród, gdy tylko doszedł do sił, zafundował swoim sąsiadom wojnę. Miłośc Turków do Kurdów. Chińczyków do Tybetu. Irlandczyków do Korony a tejże do nich.
A wszystko przez pieprzone AAGBI. Czyli Stowarzyszenie Anestezjologów Królestwa i Irlandii. Które przysłało mi list. Elektroniczy. Bom jest, nomen omen, członkiem. I w tym liście pochwaliło się, że zakupiło do największego, szkoleniowego szpitala w Etiopii, któren to szpital ma 1000 łózek - 10 (jak rodzić pragnę - słownie dziesięć) - pulsoksymetrów. Jakby kto nie był zorientowany, to jest to urządzenie pokazujące, czy pacjent ma dośc tlenu we krwi - a najprostszy będzie kosztowal teraz z 1000 złotych. Czyli, żebym nie zełgał - plus minus 200 funtów.
Może - jak by tak człowiek popracował ciężko nad sobą- dało by się załatwić honorowe obywatelstwo u pingwinów? Znieść jajo i iść w kurwe na biegun.
czwartek, 17 marca 2011
Pisarz gminny
Dzidziowi starszemu wpadło do łba polecieć do Polski. Tata, w szkole wolne, uczyć sie nie mam czego - co tu tak sam bede trzeźwy siedział. Co było robić. Wsiedliśmy dzisiaj rano w samochód - wsiedliśmy, bo dzidzia trza jednak na lotnisko podrzucić, ja nie lubię, jak ASP sie po nocy obija, a agentka nie lubi jak spię samotnie za kierownica - i pognali do Leeds Bradford. Pożegnanie rodem z Mickiewicza: tobołek, sakiewka i sceny serce rozdzierające czyli „Siem, do zobaczenia za dwa tygodnie czy kiedy tam” - i tyle go było*.
Pominę litościwie opis zepsutego budzika, czyli „ożkurwamaciaczegotobydleniedzwoniło”.
Wpadłem do roboty nieco zasapany i odpowiedziawszy na grzeczne „Dobry Wieczór, Doktorze” całego zespołu, ruszyłem do boju. Używacz narkotyków w żyłę wstrzykiwanych do pełnej deszrotyzacji. Wyciągnałem swoje cutmjut pudełeczko i z zadęciem zaczałem szukać żył. Zupełnie jak w sklepie u Laskowika - nie ma, nie ma, nie ma... O, jest. Obok tętnicy co prawda, ale w USG można i takie cholerstwo dziubnąć. Po 40 minutach, w czasie których udało mi się wywołać parestezję nerwu łokciowego, krwawienie tęnicze i dostep dożylny samym koniuszkiem wenflona, poczułem, że mam dosyć. Przechyliłem faceta na łeb i w sekund trzy zadziubałem szyjną zewnętrzną. O dziwo, mimo czekania w pełnym rynsztunku bojowym, chirurg ani mrauknął. Może jednak się czai i rozumie polskie przekleństwa...?...
W czasiepomiędzy zadzwonili z preassessmenta. Złażę - siedzi kobieka, a nózia, co to jej buniona zoperowali, nieco jej sie zepsowała. A wręcz capi. Pytam się grzecznie, na jasną cholerę wołają anastazjologa??!? A bo chirurg na wakacjach. To co niby - w zastepstwie mam jej te nózię zoperować czy co? Nieee... Dzwonili - i czy ja bym mógł antybiotyki wypisać. Skrzyzowałem palce, napisałem Dalacin z Ciprofloxacyna i kazałem przyjść w poniedziałek. Po czym wróciłem jeszcze i dodałem, ze gdyby tak jej wyskoczyła gorączka albo poczuła się dziwnie to ma w te pędy walić do szpitala. Po co to ma zwalić na sepsę? Przeciaż ja rury wkładam a nie rozwiązuję problemy ogólno medyczne ponad specjalizacjiami...
Siedze ja sobie dumny i blady, ześmy tak ładnie ranną liste oporządzili - niby tylko 4 ogólne, a jednak - gdy do mnie dotarło, żem listu nie napisał zwalonemu wczoraj nieszczęśnikowi. A historie choroby zeżarło. Okazało się, że pacjent był szybki jak Skoda 1000 MB waląca z Małego Lubonia do Tenczyna - oficjalna skarga nadeszła sobie z tutejszego odpowiednika NFZetu dzisiaj rano. Zaraza... Najpierw anestezjolog tubylczy miesza typy prądu używanego w chirurgii, potem pielęgniarka jako to cielę majowe zapisuje go na zabieg zamiast wyjaśnić wszystko z chirurgiem - a jak przychodzi do pisania listów przepraszająco-wyjaśniających, to pada na nieprzeciętnie wręcz wyszkolonego w lengłidżu polskiego imigranta. Nożkurwamać. Chyba potrzebuję szklaneczki highlandera.
Na szczęście weekend coraz bliżej.
-----------------
Balickie Mgły dopisały swoistą puentę: dzidź wylądował w Katowicach. Fuksiarz - dwa samoloty lądowały w Berlinie...
Pominę litościwie opis zepsutego budzika, czyli „ożkurwamaciaczegotobydleniedzwoniło”.
Wpadłem do roboty nieco zasapany i odpowiedziawszy na grzeczne „Dobry Wieczór, Doktorze” całego zespołu, ruszyłem do boju. Używacz narkotyków w żyłę wstrzykiwanych do pełnej deszrotyzacji. Wyciągnałem swoje cutmjut pudełeczko i z zadęciem zaczałem szukać żył. Zupełnie jak w sklepie u Laskowika - nie ma, nie ma, nie ma... O, jest. Obok tętnicy co prawda, ale w USG można i takie cholerstwo dziubnąć. Po 40 minutach, w czasie których udało mi się wywołać parestezję nerwu łokciowego, krwawienie tęnicze i dostep dożylny samym koniuszkiem wenflona, poczułem, że mam dosyć. Przechyliłem faceta na łeb i w sekund trzy zadziubałem szyjną zewnętrzną. O dziwo, mimo czekania w pełnym rynsztunku bojowym, chirurg ani mrauknął. Może jednak się czai i rozumie polskie przekleństwa...?...
W czasiepomiędzy zadzwonili z preassessmenta. Złażę - siedzi kobieka, a nózia, co to jej buniona zoperowali, nieco jej sie zepsowała. A wręcz capi. Pytam się grzecznie, na jasną cholerę wołają anastazjologa??!? A bo chirurg na wakacjach. To co niby - w zastepstwie mam jej te nózię zoperować czy co? Nieee... Dzwonili - i czy ja bym mógł antybiotyki wypisać. Skrzyzowałem palce, napisałem Dalacin z Ciprofloxacyna i kazałem przyjść w poniedziałek. Po czym wróciłem jeszcze i dodałem, ze gdyby tak jej wyskoczyła gorączka albo poczuła się dziwnie to ma w te pędy walić do szpitala. Po co to ma zwalić na sepsę? Przeciaż ja rury wkładam a nie rozwiązuję problemy ogólno medyczne ponad specjalizacjiami...
Siedze ja sobie dumny i blady, ześmy tak ładnie ranną liste oporządzili - niby tylko 4 ogólne, a jednak - gdy do mnie dotarło, żem listu nie napisał zwalonemu wczoraj nieszczęśnikowi. A historie choroby zeżarło. Okazało się, że pacjent był szybki jak Skoda 1000 MB waląca z Małego Lubonia do Tenczyna - oficjalna skarga nadeszła sobie z tutejszego odpowiednika NFZetu dzisiaj rano. Zaraza... Najpierw anestezjolog tubylczy miesza typy prądu używanego w chirurgii, potem pielęgniarka jako to cielę majowe zapisuje go na zabieg zamiast wyjaśnić wszystko z chirurgiem - a jak przychodzi do pisania listów przepraszająco-wyjaśniających, to pada na nieprzeciętnie wręcz wyszkolonego w lengłidżu polskiego imigranta. Nożkurwamać. Chyba potrzebuję szklaneczki highlandera.
Na szczęście weekend coraz bliżej.
-----------------
Balickie Mgły dopisały swoistą puentę: dzidź wylądował w Katowicach. Fuksiarz - dwa samoloty lądowały w Berlinie...
środa, 16 marca 2011
Jak nie urok
Poranek. Słońce, wiosna, ptaszki śpiewają... W dodatku mam przerwę pomiędzy ranną a popołudniową listą, to może na dżima pójdę.
No, mewy to akurat drą mordę - potrafia to robić lepiej niż wrony w Abramowicach - a słońca to po prawdzie ani dudu dzisiaj, ale tak jakoś pozytywnie mi się wstało.
Po czym wchodzi człowiek do pracy - i szlag bombki trafił. Pierwszy pacjent przylazł z rozrusznikiem. Nie było by w tym nic dziwnego, ostatecznie kupa ludzi sobie dzięki nim żyje, gdyby nie fakt, ze pojawił sie u mnie. Toż wyraźnie powiedziałem - jak chirurg wymaga użycia w trakcie zabiegu diatermii, pacjent z rozrusznikiem odpada. Podrapałem się po łbie i polazłem do Janusza. któren to jest bratem od szabli i od szklanki. Bedziesz operował bez prądu? Wybałuszył się i rzekł, że nie. Nie da rady. Cholrne pokolenie uzaleznionych od technologii.
Dawniej chirurg, okryty w skórę, rżnął tasakiem i szył baranimi jelitami. Przegryzając zębami co mocniejsze ścięgna. A teraz bez diatermi ani rusz.
Pacjent został przeproszony i wysłany w cholerę jasną. Niby ryzyko, ze coś się mu rozprogramuje pod wpływem palenia prądem jest nieduże, ale jednak - w Stanach przez piętnaście lat pomarło się z tegoż powodu ponad 500 pechowcom. To po co ja mam sprawdzać statystykę? Niech się chłopisko operuje w miejscu, gdzie kardiolog z programatorem jest na zagwizdanie.
Zadowolony z dobrze wykonanej pracy zeżarłem bułeczkę made by ASP, popiłem kawą, znieczuliłem drugiego i polazłem do ostatniego. Może się na ten swój dżim wyrobię? Bo sadło rośnie... Zebrałem wywiad i popadłem w przydum. To, że ktoś ma hemoroida, co to go się chce pozbyć, to żaden problem. Również to, że ktoś jest uczulony na niesterydowe leki przeciwzapalne, to też niewielkie halo. Ale jak się doda jedno do drugiego... Znowuż polazłem do szabloszklankiego. Duży ten bąbel? Duży. To cegój go wycinasz a nie staplerem zgrabnie strzelisz? Bo się finansowo staplery w chirurgii jednego dnia zupełnie nie zwracają, a pacjent do szpitala nie chce.
Oż w morde... W końcu zmusiłem biedaka do podpisania oświadczenia, żem mu, po pierwsze, powiedział, że go będzie nap.oleć jak sam sk.asna cholera, a po drugie, że on mimo mojej rady chce w dalszym ciągu się zoperować. Wynik? W dupie kalafior, 10 mg morfiny spłyneło jak po kaczce, po dalszych pięciu srzelił pawia a z planowanego dżima wyszedł mi jedynie dojazd do domu na ziemniaczki i prosię w sosie.
Dobre i choć co.
No, mewy to akurat drą mordę - potrafia to robić lepiej niż wrony w Abramowicach - a słońca to po prawdzie ani dudu dzisiaj, ale tak jakoś pozytywnie mi się wstało.
Po czym wchodzi człowiek do pracy - i szlag bombki trafił. Pierwszy pacjent przylazł z rozrusznikiem. Nie było by w tym nic dziwnego, ostatecznie kupa ludzi sobie dzięki nim żyje, gdyby nie fakt, ze pojawił sie u mnie. Toż wyraźnie powiedziałem - jak chirurg wymaga użycia w trakcie zabiegu diatermii, pacjent z rozrusznikiem odpada. Podrapałem się po łbie i polazłem do Janusza. któren to jest bratem od szabli i od szklanki. Bedziesz operował bez prądu? Wybałuszył się i rzekł, że nie. Nie da rady. Cholrne pokolenie uzaleznionych od technologii.
Dawniej chirurg, okryty w skórę, rżnął tasakiem i szył baranimi jelitami. Przegryzając zębami co mocniejsze ścięgna. A teraz bez diatermi ani rusz.
Pacjent został przeproszony i wysłany w cholerę jasną. Niby ryzyko, ze coś się mu rozprogramuje pod wpływem palenia prądem jest nieduże, ale jednak - w Stanach przez piętnaście lat pomarło się z tegoż powodu ponad 500 pechowcom. To po co ja mam sprawdzać statystykę? Niech się chłopisko operuje w miejscu, gdzie kardiolog z programatorem jest na zagwizdanie.
Zadowolony z dobrze wykonanej pracy zeżarłem bułeczkę made by ASP, popiłem kawą, znieczuliłem drugiego i polazłem do ostatniego. Może się na ten swój dżim wyrobię? Bo sadło rośnie... Zebrałem wywiad i popadłem w przydum. To, że ktoś ma hemoroida, co to go się chce pozbyć, to żaden problem. Również to, że ktoś jest uczulony na niesterydowe leki przeciwzapalne, to też niewielkie halo. Ale jak się doda jedno do drugiego... Znowuż polazłem do szabloszklankiego. Duży ten bąbel? Duży. To cegój go wycinasz a nie staplerem zgrabnie strzelisz? Bo się finansowo staplery w chirurgii jednego dnia zupełnie nie zwracają, a pacjent do szpitala nie chce.
Oż w morde... W końcu zmusiłem biedaka do podpisania oświadczenia, żem mu, po pierwsze, powiedział, że go będzie nap.oleć jak sam sk.asna cholera, a po drugie, że on mimo mojej rady chce w dalszym ciągu się zoperować. Wynik? W dupie kalafior, 10 mg morfiny spłyneło jak po kaczce, po dalszych pięciu srzelił pawia a z planowanego dżima wyszedł mi jedynie dojazd do domu na ziemniaczki i prosię w sosie.
Dobre i choć co.
wtorek, 15 marca 2011
Wstyd kopać kalekę
Miało byc poważnie - ale niestety, ludzka rasa jest tak przygnebiająco głupia i beznadziejna, że pisanie na ten temat przypomina wytykanie garbatemu że ma garba.
Zaniedbałem ostatnio moja skrzynke emilową. Wszystko z powodu aJfona - można szybko sprawdzić kto i co napisał, odpowiedzieć w miare szybko, a wszystko to bez uruchamiania peceta. Ułatwienie to ma jednak swoja wade - mianowicie nie idzie za cholere skasować całego spamu. A usuwać ich po kolei jakos mi się nie chce. I w końcu dzisiaj otwarłem folder wiadomości zakwalifikowanych przez program pocztowy jako śmieci i - zamarłem. Najpierw dowiedziałem sie, że chcę kupić zegarek. Abnegat, kup prawdziwą replikę! Tylko 10 dolców, a wygląda jak nowy! Marka nie robi różnicy! Skąd oni wiedzą, że chcę kupić zegarek...?...
Bogiem a prawdą na miejscu takiego Rolexa bym sie zdenerwował. Toż w sklepie Breitlinga czy Omegę można miec za plus minus dwa klocki - a Rolex to jednak wydatek dwa razy większy. Ergo, podróbka powinna kosztować przynajmniej 20 dolarów. Ostatecznie podrabianie takiej marki do czegoś zobowiązywacpowinno.
Wyciąłem wszystkie prawdziwe podróbki i nieprawdziwe oryginały po czym wbiło mnie w fotel głębiej. Fakt, pracy mam ostatnio dużo, odpowiedzialność, efektywnośc, interpersonal skills and communications to moje drugie - a w zasadzie pierwsze - ja, ale żeby o tym było iwdomo w sieci? Abnegat, kup relanium! Lorazepam! Zaglądnij do nas - mamy piećset legalnych ogłupiaczy!
Skąd oni wiedzą, żem zdenerwowany...?...
Kolejna podgrupa wpędziła mnie w konfuzję. Topik jest trudny, toz cięzko na światło dzienne wywlekac własne niedoskonałości - ale spamerzy nie dają człowiekowi żadnej szansy. Abnegat, spraw by kobiety znowu były zachwycone twoim wiadomoczym! Będziesz znowu mógł a nawet mogł więcej niż mogłeś! Mamy Cialis! Viagrę! Levitrę!
Toż to masakra jest jakaś... Faceci - i kobiety też, bo czasem w pozycji nadawcy widnieje jakowaś Conchita, nie dośc że wiedzą, że mogłem - to w dodatku wiedzą też że już nie mogę...??!?...
Skąd oni...?...
Ale najlepsze zawsze na końcu. Abnegat, powiększ sobie! Toż masz małego - a będziesz miał dużego!!! Mamy takie cuda, że nawet ci się nie śniło!!! 4 inch’e w miesiąc!!! Ależ bedziesz miał zaganiacza, stary!!! Kobiety bedą mówić na ciebie King-Dong!!!
Skąd...?...
Zaniedbałem ostatnio moja skrzynke emilową. Wszystko z powodu aJfona - można szybko sprawdzić kto i co napisał, odpowiedzieć w miare szybko, a wszystko to bez uruchamiania peceta. Ułatwienie to ma jednak swoja wade - mianowicie nie idzie za cholere skasować całego spamu. A usuwać ich po kolei jakos mi się nie chce. I w końcu dzisiaj otwarłem folder wiadomości zakwalifikowanych przez program pocztowy jako śmieci i - zamarłem. Najpierw dowiedziałem sie, że chcę kupić zegarek. Abnegat, kup prawdziwą replikę! Tylko 10 dolców, a wygląda jak nowy! Marka nie robi różnicy! Skąd oni wiedzą, że chcę kupić zegarek...?...
Bogiem a prawdą na miejscu takiego Rolexa bym sie zdenerwował. Toż w sklepie Breitlinga czy Omegę można miec za plus minus dwa klocki - a Rolex to jednak wydatek dwa razy większy. Ergo, podróbka powinna kosztować przynajmniej 20 dolarów. Ostatecznie podrabianie takiej marki do czegoś zobowiązywacpowinno.
Wyciąłem wszystkie prawdziwe podróbki i nieprawdziwe oryginały po czym wbiło mnie w fotel głębiej. Fakt, pracy mam ostatnio dużo, odpowiedzialność, efektywnośc, interpersonal skills and communications to moje drugie - a w zasadzie pierwsze - ja, ale żeby o tym było iwdomo w sieci? Abnegat, kup relanium! Lorazepam! Zaglądnij do nas - mamy piećset legalnych ogłupiaczy!
Skąd oni wiedzą, żem zdenerwowany...?...
Kolejna podgrupa wpędziła mnie w konfuzję. Topik jest trudny, toz cięzko na światło dzienne wywlekac własne niedoskonałości - ale spamerzy nie dają człowiekowi żadnej szansy. Abnegat, spraw by kobiety znowu były zachwycone twoim wiadomoczym! Będziesz znowu mógł a nawet mogł więcej niż mogłeś! Mamy Cialis! Viagrę! Levitrę!
Toż to masakra jest jakaś... Faceci - i kobiety też, bo czasem w pozycji nadawcy widnieje jakowaś Conchita, nie dośc że wiedzą, że mogłem - to w dodatku wiedzą też że już nie mogę...??!?...
Skąd oni...?...
Ale najlepsze zawsze na końcu. Abnegat, powiększ sobie! Toż masz małego - a będziesz miał dużego!!! Mamy takie cuda, że nawet ci się nie śniło!!! 4 inch’e w miesiąc!!! Ależ bedziesz miał zaganiacza, stary!!! Kobiety bedą mówić na ciebie King-Dong!!!
Skąd...?...
poniedziałek, 14 marca 2011
piątek, 11 marca 2011
Prawo i medycyna
czyli: „Panowie! Zdrada!! Jesteśmy w dupie!!!”
Jednym z wykładów w Szczyrku - narażając sie wszystkim Profesorom, zaryzykuję, ze chyba najciekawszym - był ten o odpowiedzialności prawnej lekarza. Pani Mecenas, specjalista zajmujący się ZLD*, barwnie i ze swadą opisała nasze prawa oraz obowiązki.
Polski prawodawca stworzył wiele aktów prawnych, regulujących stosunek - nomen omen - pacjenta do lekarza. Prawo to zawiera kilkanaście aktów mówiących o obowiązkach lekarza oraz mniej więcej tyleż samo traktujących o prawach pacjenta. W druga stronę niestety, ani dudu. Wynika z tego, że, uogólniając nieco, pacjent obowiązków nie ma tak samo, jak i lekarz praw.
Wśród licznych pułapek, jakie prawodawca zastawił na lekarza, kilka jest wręcz nieprawdopodobnych. Pierwsza z nich, to tak zwane wytyczne wszelkich gremiów naukowych, co to światło w ciemności niosąc, dziarsko drogę skołatanym lekarzynom wskazują. Przeciętny śmiertelnik się do nich stosuje - no bo do cholery, co niby ma robić. Jak w książce Pana Profesora stoi jak byk, ze tak należy, to tak należy i nie ma gadania. Co prawda może się okazać tak, że inny Pan Profesor napisze coś zupełnie innego i wtedy niestety jestesmy w wiadomym miejscu - vide podtytuł - bo nasz los na sali sądowej zależy już tylko i wyłacznie od ślepego losu, a dokładniej od tego, kogo Sąd poprosi na biegłego.
Żeby nie być gołosłownym: w trakcie studiów mieliśmy zajęcia z ortopedii zaraz po chirurgii. Pan Profesor Od Chirurgów złamania otwarte zespalał i zamykał, grzmiąc srodze na każdego, kto ośmielił by się takie coś pozostawić otwarte - a dwa piętra wyżej i dwie godziny później Pan Profesor Od Ortopedów złamanie takie zespalał i - tak jest! - leczył na otwarto, gromy spuszczając na każdego matoła, który odważył by sie takie śmierdzące gówno zaszyć.
Każdy lekarz wierzy w swoja szcześliwą gwiazdę - więc załóżmy, że otrzymaliśmy biegłego naszej drodze przychylnego. Czy to znaczy coś w ogóle? Nie. Sąd może taką ekspertyzę przyjąc - albo i nie. Może poprosić kogoś innego - a może powiedzieć żeby wszyscy spadali na drzewo - bo w Polsce Sąd jest niezawisły i żadna ekspertyza nie jest dla niego wiążąca. Wiażące jest tylko Prawo. W takim razie co z wytycznymi wszelki Rad, Gremiów, Profesorów Brodziatych i Ekspertów Znamienitych? Ano, według polskiego prawa są to takie sobie - bajania Starszych Panów. Ktoś se coś tam napisał, opublikował - i już. W świetle prawa nie ma to żadnego - najmniejszego - znaczenia. Sąd, owszem, może to wziąć pod uwagę - ale wcale nie musi...
Wiemy, gdzie jesteśmy?
Jednym z nielicznych dokumentów, które są obowiązujące w świetle prawa to Rejestr Produktu Leczniczego. W tymże rejestrze jest wyraźnie i jednoznacznie opisane komu, w jakim przypadku, w jakiej dawce, w jakiej postaci i w jakich interwałach czasowych można takowy lek podać. I tu coś, co powinno dać każdemu lekarzowi do myślenia:
Każde odstepstwo od RPL jest przestępstwem. To nie jest żart - na to jest oddzielny artykuł, wyrażający powyższe stwierdzenie.
Wyjątkiem jest jedynie:
- zgoda Komisji Etyki Lekarskiej na przeprowadzenie eksperymentu leczniczego oraz zgoda pacjenta na udział w taki eksperymencie, bądź;
-wyczerpanie wszystkich zarejestrowanych metod leczenia - co trzeba zawrzeć w dokumentacji leczenia pacjenta - i wdrożenie procedury importu celowego po uzyskaniu zgody pacjenta na takowe leczenie.
Wszystkie pozostałe odstępstwa, nawet, gdy pacjent został o nich wcześniej poinformowany i wyraził na nie zgodę, a w trakcie procesu leczniczego nie doznał uszczerbku na zdrowiu są, powtórzmy to jescze raz, PRZESTĘPSTWEM. Mozna za to zostać skazanym, a pacjent może dochodzić odszkodowania...
Na marginesiku mam pytanie do moich kolegów po fachu: używa się fentanylku do pp? A może morfinki? A może ktos z państwa zastosował przed zabiegiem operacyjnym antybiotyk w pojedynczeh dawce, który nie jest wyrażnie opisany jako lek do prewencji? Taak...
Gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, czy warto się trzymac litery RPL: otrzymalismy informacje, że matka 11 miesięcznego bobasa skarży pediatrę za podanie mu Zyrtecu. Bo tenże ma rejestrację od 1 roku życia. I domaga się sakramenckiego odszkodowania, co więcej - prawdopodobnie ten proces wygra...
I wreszcie trzecia i najważniejsza sprawa: zgoda na zabieg. Pacjent musi to zrobić świadomie, będąc w pełni poinformowany, w dodaku językiem zrozumiałym dla niego.
A każde odstępstwo...?
Taaaak....
--------------
*Zabezpieczenie Lekarskiej Dupy
Jednym z wykładów w Szczyrku - narażając sie wszystkim Profesorom, zaryzykuję, ze chyba najciekawszym - był ten o odpowiedzialności prawnej lekarza. Pani Mecenas, specjalista zajmujący się ZLD*, barwnie i ze swadą opisała nasze prawa oraz obowiązki.
Polski prawodawca stworzył wiele aktów prawnych, regulujących stosunek - nomen omen - pacjenta do lekarza. Prawo to zawiera kilkanaście aktów mówiących o obowiązkach lekarza oraz mniej więcej tyleż samo traktujących o prawach pacjenta. W druga stronę niestety, ani dudu. Wynika z tego, że, uogólniając nieco, pacjent obowiązków nie ma tak samo, jak i lekarz praw.
Wśród licznych pułapek, jakie prawodawca zastawił na lekarza, kilka jest wręcz nieprawdopodobnych. Pierwsza z nich, to tak zwane wytyczne wszelkich gremiów naukowych, co to światło w ciemności niosąc, dziarsko drogę skołatanym lekarzynom wskazują. Przeciętny śmiertelnik się do nich stosuje - no bo do cholery, co niby ma robić. Jak w książce Pana Profesora stoi jak byk, ze tak należy, to tak należy i nie ma gadania. Co prawda może się okazać tak, że inny Pan Profesor napisze coś zupełnie innego i wtedy niestety jestesmy w wiadomym miejscu - vide podtytuł - bo nasz los na sali sądowej zależy już tylko i wyłacznie od ślepego losu, a dokładniej od tego, kogo Sąd poprosi na biegłego.
Żeby nie być gołosłownym: w trakcie studiów mieliśmy zajęcia z ortopedii zaraz po chirurgii. Pan Profesor Od Chirurgów złamania otwarte zespalał i zamykał, grzmiąc srodze na każdego, kto ośmielił by się takie coś pozostawić otwarte - a dwa piętra wyżej i dwie godziny później Pan Profesor Od Ortopedów złamanie takie zespalał i - tak jest! - leczył na otwarto, gromy spuszczając na każdego matoła, który odważył by sie takie śmierdzące gówno zaszyć.
Każdy lekarz wierzy w swoja szcześliwą gwiazdę - więc załóżmy, że otrzymaliśmy biegłego naszej drodze przychylnego. Czy to znaczy coś w ogóle? Nie. Sąd może taką ekspertyzę przyjąc - albo i nie. Może poprosić kogoś innego - a może powiedzieć żeby wszyscy spadali na drzewo - bo w Polsce Sąd jest niezawisły i żadna ekspertyza nie jest dla niego wiążąca. Wiażące jest tylko Prawo. W takim razie co z wytycznymi wszelki Rad, Gremiów, Profesorów Brodziatych i Ekspertów Znamienitych? Ano, według polskiego prawa są to takie sobie - bajania Starszych Panów. Ktoś se coś tam napisał, opublikował - i już. W świetle prawa nie ma to żadnego - najmniejszego - znaczenia. Sąd, owszem, może to wziąć pod uwagę - ale wcale nie musi...
Wiemy, gdzie jesteśmy?
Jednym z nielicznych dokumentów, które są obowiązujące w świetle prawa to Rejestr Produktu Leczniczego. W tymże rejestrze jest wyraźnie i jednoznacznie opisane komu, w jakim przypadku, w jakiej dawce, w jakiej postaci i w jakich interwałach czasowych można takowy lek podać. I tu coś, co powinno dać każdemu lekarzowi do myślenia:
Każde odstepstwo od RPL jest przestępstwem. To nie jest żart - na to jest oddzielny artykuł, wyrażający powyższe stwierdzenie.
Wyjątkiem jest jedynie:
- zgoda Komisji Etyki Lekarskiej na przeprowadzenie eksperymentu leczniczego oraz zgoda pacjenta na udział w taki eksperymencie, bądź;
-wyczerpanie wszystkich zarejestrowanych metod leczenia - co trzeba zawrzeć w dokumentacji leczenia pacjenta - i wdrożenie procedury importu celowego po uzyskaniu zgody pacjenta na takowe leczenie.
Wszystkie pozostałe odstępstwa, nawet, gdy pacjent został o nich wcześniej poinformowany i wyraził na nie zgodę, a w trakcie procesu leczniczego nie doznał uszczerbku na zdrowiu są, powtórzmy to jescze raz, PRZESTĘPSTWEM. Mozna za to zostać skazanym, a pacjent może dochodzić odszkodowania...
Na marginesiku mam pytanie do moich kolegów po fachu: używa się fentanylku do pp? A może morfinki? A może ktos z państwa zastosował przed zabiegiem operacyjnym antybiotyk w pojedynczeh dawce, który nie jest wyrażnie opisany jako lek do prewencji? Taak...
Gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, czy warto się trzymac litery RPL: otrzymalismy informacje, że matka 11 miesięcznego bobasa skarży pediatrę za podanie mu Zyrtecu. Bo tenże ma rejestrację od 1 roku życia. I domaga się sakramenckiego odszkodowania, co więcej - prawdopodobnie ten proces wygra...
I wreszcie trzecia i najważniejsza sprawa: zgoda na zabieg. Pacjent musi to zrobić świadomie, będąc w pełni poinformowany, w dodaku językiem zrozumiałym dla niego.
A każde odstępstwo...?
Taaaak....
--------------
*Zabezpieczenie Lekarskiej Dupy
czwartek, 10 marca 2011
By sumienia nie zbrukać
W zasadzie nie interesuje mnie, jak się kto prowadzi. Fakt nobliwości Kowalskiego czy kurewstwa pospolitego Nowaka wisi mi kompletnie, póki jest to jego prywatna sprawa. Jednak co innego kurewstwo domowe - a co innego publiczne.
Jak wiadomo, Polskę zamieszkuje naród dziarski, prawy i w Boga wierzący. Każdy jeden stosuje sie do 10 przykazań, nie zabija, nie gwałci i brzydzi sie kradzieżą jak ostatnią zarazą. Jednak państwo zaczęło wpływać na naszą świętą, nietykalną strefę prywatną i nie bacząc na gówno, wleczone na swych butach, każe nam wykonywać czynności moralnie obrzydliwe.
Jak wiadomo, lekarze, po zdecydowanym proteście wspartym jedynie słuszna wiarą, mogą odmówić wykonania procedury medycznej jeżeli łamie ona jego prawy kręgosłup moralny. Może się zaprzeć, i powiedzieć że nie, nie wykona zabiegu aborcji. Bo to jest morderstwo. Może też odmówić wypisania tabletki poronnej, bo to jest zakatrupienie 16 komórek, czyli potencjalnego zdrowego członka naszej społeczności.
Zapatrzeni w siebie lekarze - tu czuję taki lekki niepokój: czy to aby nie jest jeden z siedmiu grzechów głównych, pycha? - nie zwrócili uwagi, że podczas, gdy oni sobie odmawiają na prawo i lewo, ich bracia farmaceuci jęczą pod jarzmem polskiego ustawodawcy. Który, nie bacząc na czyste ich intencje, zmusza nieszczęsnych do sprzedawania - czuję do siebie obrzydzenie za napisanie tego słowa - prezerwatyw!!!
Ale żółć się przelała. Nowa inicjatywa ustawodawcza zmierza w kierunku włączenia dobrej woli farmaceuty w proces prokreacji. Nikt - NIKT! nie ma prawa zmuszać pobożnego chrześcijanina do sprzedawania prezerwatyw, tabletek antykoncepcyjnych, spiral czy wkładek.
Aż mi po krzyżu ciarki z obrzydzenia idą na myśl o zboczeńcach, co wymyślili podobne perwersje.
Ale wszystko się zmieni. W końcu Dziesięć Przykazań jest dla Prawdziwego Katolika prawem najwyższym, Lex Superior, przez Boga danym, i żaden rząd niech się nie waży prokurować zapisy z Dekalogiem niezgodne!
Nadejdą czasy prawości. Nikt nie będzie się dupczył na prawo i lewo - jest to czyn morlny jedynie, gdy służy prokreacji! Pozostali zostaną wyłapani i sumiennie ukarani. Słowa takie jak antykoncepcja, aborcja, prezerwatywa i pochodne zostaną obłożone ekskomuniką, a ich używanie będzie wypalone Świętym Ogniem Inkwizycji! Lekarz będzie miał prawo - nie, o-bo-wią-zek! - odmówić wszystkiego co niezgodnym jest z Dziesięcioma Przykazaniami.
Nie będziemy wykonywać procedur, które moga mieć wpływ na życie poczęte! Nie dla aborcji! Nie dla in vitro! Nie dla prezerwatyw i tabletek! Nie pozwolimy zbijać bezbronnego płodu, stosując leki, które moga go uszkodzić! Jezeli matka jest chora - żadnego lecznia!!! Jej świętym obowiązkiem jest obrona życia a nie uporczywe trwanie w nędznej egzystencji.
Koniec z leczenim w ogóle!!! Jeżeli Dobry i Litościwy Pan Bóg zachorował kogoś to znaczy, że chce, by on był chory!!! Prawdziwy Katolik czerpie dumę i siłę z nieszczęść danych mu przez Pana - zdychać należy w pokorze a nie wzywać Pogotowie!!! Czy inny szpital. Próba leczenia to jawne naruszenie Pierwszego Przykazania - bezbożna próba nagięcia Woli Pana!!! Nie dla antybiotyków i tabletek przeciwbólowych!!! Nie po to Pan dał ból, żebyśmy mu pokazywali środkowy palec, łykając APAP!!!
I koniec z przychodzeniem do roboty w niedzielę.
Jak wiadomo, Polskę zamieszkuje naród dziarski, prawy i w Boga wierzący. Każdy jeden stosuje sie do 10 przykazań, nie zabija, nie gwałci i brzydzi sie kradzieżą jak ostatnią zarazą. Jednak państwo zaczęło wpływać na naszą świętą, nietykalną strefę prywatną i nie bacząc na gówno, wleczone na swych butach, każe nam wykonywać czynności moralnie obrzydliwe.
Jak wiadomo, lekarze, po zdecydowanym proteście wspartym jedynie słuszna wiarą, mogą odmówić wykonania procedury medycznej jeżeli łamie ona jego prawy kręgosłup moralny. Może się zaprzeć, i powiedzieć że nie, nie wykona zabiegu aborcji. Bo to jest morderstwo. Może też odmówić wypisania tabletki poronnej, bo to jest zakatrupienie 16 komórek, czyli potencjalnego zdrowego członka naszej społeczności.
Zapatrzeni w siebie lekarze - tu czuję taki lekki niepokój: czy to aby nie jest jeden z siedmiu grzechów głównych, pycha? - nie zwrócili uwagi, że podczas, gdy oni sobie odmawiają na prawo i lewo, ich bracia farmaceuci jęczą pod jarzmem polskiego ustawodawcy. Który, nie bacząc na czyste ich intencje, zmusza nieszczęsnych do sprzedawania - czuję do siebie obrzydzenie za napisanie tego słowa - prezerwatyw!!!
Ale żółć się przelała. Nowa inicjatywa ustawodawcza zmierza w kierunku włączenia dobrej woli farmaceuty w proces prokreacji. Nikt - NIKT! nie ma prawa zmuszać pobożnego chrześcijanina do sprzedawania prezerwatyw, tabletek antykoncepcyjnych, spiral czy wkładek.
Aż mi po krzyżu ciarki z obrzydzenia idą na myśl o zboczeńcach, co wymyślili podobne perwersje.
Ale wszystko się zmieni. W końcu Dziesięć Przykazań jest dla Prawdziwego Katolika prawem najwyższym, Lex Superior, przez Boga danym, i żaden rząd niech się nie waży prokurować zapisy z Dekalogiem niezgodne!
Nadejdą czasy prawości. Nikt nie będzie się dupczył na prawo i lewo - jest to czyn morlny jedynie, gdy służy prokreacji! Pozostali zostaną wyłapani i sumiennie ukarani. Słowa takie jak antykoncepcja, aborcja, prezerwatywa i pochodne zostaną obłożone ekskomuniką, a ich używanie będzie wypalone Świętym Ogniem Inkwizycji! Lekarz będzie miał prawo - nie, o-bo-wią-zek! - odmówić wszystkiego co niezgodnym jest z Dziesięcioma Przykazaniami.
Nie będziemy wykonywać procedur, które moga mieć wpływ na życie poczęte! Nie dla aborcji! Nie dla in vitro! Nie dla prezerwatyw i tabletek! Nie pozwolimy zbijać bezbronnego płodu, stosując leki, które moga go uszkodzić! Jezeli matka jest chora - żadnego lecznia!!! Jej świętym obowiązkiem jest obrona życia a nie uporczywe trwanie w nędznej egzystencji.
Koniec z leczenim w ogóle!!! Jeżeli Dobry i Litościwy Pan Bóg zachorował kogoś to znaczy, że chce, by on był chory!!! Prawdziwy Katolik czerpie dumę i siłę z nieszczęść danych mu przez Pana - zdychać należy w pokorze a nie wzywać Pogotowie!!! Czy inny szpital. Próba leczenia to jawne naruszenie Pierwszego Przykazania - bezbożna próba nagięcia Woli Pana!!! Nie dla antybiotyków i tabletek przeciwbólowych!!! Nie po to Pan dał ból, żebyśmy mu pokazywali środkowy palec, łykając APAP!!!
I koniec z przychodzeniem do roboty w niedzielę.
poniedziałek, 7 marca 2011
Jako ten Ślimak do roli
Spotkania naukowe - pożywka dla duszy, wiedza, ”nowiny, Panie Janie, nowiny!” i kamyk z Jeleniej Góry.
Pożywkę dla ciała pominiemy, wspomne jedynie o łososiu w sosie z kurek. Załapać w trzy dni plus trzy kilo - to mówi samo za siebie. O popitkach ani słowa bo jeszcze się nie daj Panie wyda.
W ciągu czterech dni wiedza buchała, prelekcje były ciekawsze mniej lub bardziej - ale musze się z wami podzielić jedną myślą Szamana. Mianowicie wśród prezentowanych prac nie było ani jednej własnej badawczej. Owszem, były prezentowane prace poglądowe, zrobione na własnym materiale lub tym zebranym z sieci - ale praktycznie nic o tym, co Polska Nauka robiła w ciągu ostatnich dwóch lat. Wniosek jest raczej smutny - albo nie robiła nic, albo nie ma się czym chwalić.
Jeżeli chodzi o Chirurgię Dnia Jedynego, to nie wiedzieć czemu w Polsce panuje nadal przywiązanie do rury. Mianowicie pacjent operowany ma mieć wrażoną rurę w krztoń i basta. Żadnych półśrodków. Stąd cała sesja poświęcona zwiotczaczom w kontekście super-leku, sugammadeksu bridionem zwanego, zdolnego przerwać pełny blok wywołany rocuronium w 90 sekund. Wysłuchałem z prawdziwa przyjemnością, jako że doświadczeń żadnych nie mam. Ale miast iść potem z Szamanem na espresso doblo, diabli mnie podkusili i poprosiłem o mikrofon. Coby zapytać, po co, w zasadzie, zwiotczać pacjenta operowanego w trybie chirurgii dnia jednego w ogóle. I tu odpowiedź Pana profesora mnie nieco zdumiała, gdyż odpowiedział, że gdybym znał realia pracy w DCU, to bym wiedział, że oni tam na zachodzie odchodzą od ogólnego na rzecz Regional Anaesthesia, z podpajęczynówka na czele.
Prosze zwrócic uwagę - w polskiej nomenklaturze znieczulenie ogólne jest tak ściśle związane z intubacją - a co za tym idzie, również ze zwiotczeniem - że się nie zrozumieliśmy całkowicie. Nasze narodowe przywiązanie do rury wykluczyło rozpatrzenie możliwości trzeciej - a mianowicie znieczulenia ogólnego bez zwiotczenia - i bez intubacji. Ostatecznie, dostarczając jakoweś 700 procedur tego typu rocznie wiem, ze to jest możliwe. Dlaczego więc nie u nas?
To „u nas” to mój dzięcielinopałowy patriotyzm i prędzej zrezygnuję z panieńskiego rumieńca, niż z niego.
Wszystko rozbija się o koszty. Paczka dziesięciu rurek intubacyjnych to 10,50. W funtach. Natomiast taka sama ilość masek krtaniowych, zwanych LMA I-Gel, kosztuje 44 funty.
Druga rzecz, która mnie uderzyła w trakcie wymiany doświadczeń, to traktowanie Poslki jak kraju 5 świata.
Trzeci wiadomo, Afryka, a czwarty to pingwiny na Antarktydzie.
Mianowicie cena najnowszego gazu, Desfluranu, w Jukeju to koszt 342 funtów za sześć butelek. A w Polsce ponoć(? - niech mnie ktoś poprawi, jeżeli się mylę) 650 złotych za jedną. Może ktoś z naszych wielkich, mam na mysli profesorów - a moze sama Pani Minister - miał(a)by na tyle siły, by zapytać firmy farmaceutyczne, czym oni transportuja leki do Polski? Może nie trzeba każdej butelki wysyłac oddzielnym kurierem, pod strażą, z zabezpieczeniem lotnictwa myśliwskiego? Toż najbardziej złodziejski bank nie zażąda więcej niż 350 złotych za 67 funtów. A to postawiło by Desflurane w całkiem innym miejscu w schowku na leki.
Tak na marginesie - Desflurane do krótkich zabiegów jest nieefektywny i drogi jak jasna cholera - by wysycić układ, trzeba ustawić parownik na co najmniej 7 vol% przy mieszaninie O2/N2O 2/4 l/min. Co zdecydowanie przekracza zalecany przez Baxtera współczynnik przepływ x stężenie 24 lVol%/min. Natomiast przy mieszaninie tlenu z powietrzem początkowo trzeba dać 10 vol%. Inaczej pacjent będzie wymagał dodatkowych dawek propofolu - albo ucieknie z sali. Jeżeli do tego się doda niebywałą skuteczność mieszanki desflurane/O2/N2O w uwalnianiu ptaka nielota, popularnie zwanego pawiem, łatwo zrozumiec, dlaczego jestem wyznawcą TIVA propofol/remifentanyl.
Muszę przyznać, że spotkanie było owocne - nawet jeżeli człowiek nie zgadza się z niektórymi tezami, w dalszym ciągu daje to wiele do myślenia. A do tego piękne góry, uzależniające jedzenie i wyjątkowy smak szkockiej zmieszanej z polskim powietrzem.
Aż się chciało zaspiewać - Góralu, wracaj do hal.
Czegom nie uczynił.
Pożywkę dla ciała pominiemy, wspomne jedynie o łososiu w sosie z kurek. Załapać w trzy dni plus trzy kilo - to mówi samo za siebie. O popitkach ani słowa bo jeszcze się nie daj Panie wyda.
W ciągu czterech dni wiedza buchała, prelekcje były ciekawsze mniej lub bardziej - ale musze się z wami podzielić jedną myślą Szamana. Mianowicie wśród prezentowanych prac nie było ani jednej własnej badawczej. Owszem, były prezentowane prace poglądowe, zrobione na własnym materiale lub tym zebranym z sieci - ale praktycznie nic o tym, co Polska Nauka robiła w ciągu ostatnich dwóch lat. Wniosek jest raczej smutny - albo nie robiła nic, albo nie ma się czym chwalić.
Jeżeli chodzi o Chirurgię Dnia Jedynego, to nie wiedzieć czemu w Polsce panuje nadal przywiązanie do rury. Mianowicie pacjent operowany ma mieć wrażoną rurę w krztoń i basta. Żadnych półśrodków. Stąd cała sesja poświęcona zwiotczaczom w kontekście super-leku, sugammadeksu bridionem zwanego, zdolnego przerwać pełny blok wywołany rocuronium w 90 sekund. Wysłuchałem z prawdziwa przyjemnością, jako że doświadczeń żadnych nie mam. Ale miast iść potem z Szamanem na espresso doblo, diabli mnie podkusili i poprosiłem o mikrofon. Coby zapytać, po co, w zasadzie, zwiotczać pacjenta operowanego w trybie chirurgii dnia jednego w ogóle. I tu odpowiedź Pana profesora mnie nieco zdumiała, gdyż odpowiedział, że gdybym znał realia pracy w DCU, to bym wiedział, że oni tam na zachodzie odchodzą od ogólnego na rzecz Regional Anaesthesia, z podpajęczynówka na czele.
Prosze zwrócic uwagę - w polskiej nomenklaturze znieczulenie ogólne jest tak ściśle związane z intubacją - a co za tym idzie, również ze zwiotczeniem - że się nie zrozumieliśmy całkowicie. Nasze narodowe przywiązanie do rury wykluczyło rozpatrzenie możliwości trzeciej - a mianowicie znieczulenia ogólnego bez zwiotczenia - i bez intubacji. Ostatecznie, dostarczając jakoweś 700 procedur tego typu rocznie wiem, ze to jest możliwe. Dlaczego więc nie u nas?
To „u nas” to mój dzięcielinopałowy patriotyzm i prędzej zrezygnuję z panieńskiego rumieńca, niż z niego.
Wszystko rozbija się o koszty. Paczka dziesięciu rurek intubacyjnych to 10,50. W funtach. Natomiast taka sama ilość masek krtaniowych, zwanych LMA I-Gel, kosztuje 44 funty.
Druga rzecz, która mnie uderzyła w trakcie wymiany doświadczeń, to traktowanie Poslki jak kraju 5 świata.
Trzeci wiadomo, Afryka, a czwarty to pingwiny na Antarktydzie.
Mianowicie cena najnowszego gazu, Desfluranu, w Jukeju to koszt 342 funtów za sześć butelek. A w Polsce ponoć(? - niech mnie ktoś poprawi, jeżeli się mylę) 650 złotych za jedną. Może ktoś z naszych wielkich, mam na mysli profesorów - a moze sama Pani Minister - miał(a)by na tyle siły, by zapytać firmy farmaceutyczne, czym oni transportuja leki do Polski? Może nie trzeba każdej butelki wysyłac oddzielnym kurierem, pod strażą, z zabezpieczeniem lotnictwa myśliwskiego? Toż najbardziej złodziejski bank nie zażąda więcej niż 350 złotych za 67 funtów. A to postawiło by Desflurane w całkiem innym miejscu w schowku na leki.
Tak na marginesie - Desflurane do krótkich zabiegów jest nieefektywny i drogi jak jasna cholera - by wysycić układ, trzeba ustawić parownik na co najmniej 7 vol% przy mieszaninie O2/N2O 2/4 l/min. Co zdecydowanie przekracza zalecany przez Baxtera współczynnik przepływ x stężenie 24 lVol%/min. Natomiast przy mieszaninie tlenu z powietrzem początkowo trzeba dać 10 vol%. Inaczej pacjent będzie wymagał dodatkowych dawek propofolu - albo ucieknie z sali. Jeżeli do tego się doda niebywałą skuteczność mieszanki desflurane/O2/N2O w uwalnianiu ptaka nielota, popularnie zwanego pawiem, łatwo zrozumiec, dlaczego jestem wyznawcą TIVA propofol/remifentanyl.
Muszę przyznać, że spotkanie było owocne - nawet jeżeli człowiek nie zgadza się z niektórymi tezami, w dalszym ciągu daje to wiele do myślenia. A do tego piękne góry, uzależniające jedzenie i wyjątkowy smak szkockiej zmieszanej z polskim powietrzem.
Aż się chciało zaspiewać - Góralu, wracaj do hal.
Czegom nie uczynił.
czwartek, 3 marca 2011
Continuous Proffesional Development
Tylko "Krywania" nie znaja.
Orkiestra w gorach - i spiewa szanty. To jest moralnie wyuzdane. Albo nie nadążam.
wtorek, 1 marca 2011
niedziela, 27 lutego 2011
piątek, 25 lutego 2011
Sztuka parzenia
- Abnegat?
- Hm?
- Zdanego zaliczenia nie można tak - o... - pokojowo zagaił Don Gregorio.
- Znaczy - że do sklepu idziemy?
- Nie do sklepu tylko na cegielnię. Południa jeszcze nie ma.
Koło akademików stała stara cegielnia, nieużywana od lat, której wizytówką był ponury, lekko pochylony komin.
Z tym kominem wiązał się uczelniany przesąd - miał mianowicie stać, póki pierwsza dziewica nie ukończy AM. No i - legł w gruzach...
Jedyny z jego mieszkańców, stary stróż, zajmujący służbową norę, dobrze rozumiał potrzeby studentów medycyny. Którzy z wielbłądami nie mieli nic wspólnego*. A ponieważ Najszczęśliwszy z Ustrojów dbał o dobrobyt i zdrowie obywatela, sprzedaż alkoholu w sklepie zaczynała się od godziny trzynastej. I własnie tą lukę aprowizacyjną wykorzystał rzeczony cieć.
Trzynasta wybiła, wstaje nowy dzień!
Kolejka ruszyła - wszystkim lżej!
Odliczona forsę lekko w ręku mnę
Poprosze trzy flaszki... Nie!!! Siedem!!!
Podeszliśmy do drzwi i zapukali, po czym ustawilismy się twarzą do okienka celem dokonania identyfikacji organometrycznej. Głównie chodziło o brak czapki z daszkiem i białej pałki u boku. Po chwili drzwi uchyliły się. Don Gregorio, jako ten prestidigitator, wsunął w szparę dłoń z pieniedzmi i w cudowny sposób zamienił ją w flaszkę wódki. Popatrzyliśmy ciekawie. Żytnia. Chwała Panu. Ostatnio cieć próbował żenić Baltonę, ale była to łupieżówka stuprocentowa - po wypiciu banieczki łbem trzepało tak okrutnie, że nawet ci ze zdrowymi włosami sypali wokoło białymi płatkami.
- To co, gdzie idziemy?
- U mnie nie da rady - pokiwałem głową. -Albo u ciebie, albo ławeczka.
Popatrzyliśmy na niebo i zatrzęsło nami synchronicznie.
- To u mnie. Tylko Willy robi to zaliczenie jutro, więc musimy być cicho.
- Ja tam gulgotam bezszelestnie...
Weszliśmy i Don Gregorio się rozjaśnił.
- Poszedł! Pewnie trening ma. No to - do boju.
Nie czekając na nic polalismy - jak mężczyznom, w sklanki** - huknęli pierwszą banię i wtedy dotarło do mnie, że żytnia jakos tak bardziej Baltoną zajeżdża... Dzizzzz...
- Mamy szym popiś?
- Tutaj. Hechbatka. Tylko zostaw tchoche - Gregoriem zatrzęsło ekstatycznie.
Przełknałem mały łyczek. Coż to za wóda paskudna... Brrr. Nawet herbata, na oko całkiem słabiuśka, miała gorzki smak.
- Co on, nie słodzi?
- A, bo nam cukru wczoraj brakło...
- To ona - niedzisiejsza ta herbatka?
- Poczekaj, pożyczę cukier.
Korzystając z chwilowej nieobecności gospodarza, polałem druga kolejkę. Wrócił, herbatkę posłodził, sprawdziliśmy - idzie wypić, choć dalej gorzka jak piołun - i strzeliliśmy na druga nóżke. Świat zwolnił i zdecydowanie stał sie miejscem bardziej przyjaznym.
Herbatka się skończyła, ale, jako że flaszka też chyliła sie ku upadkowi, nikomu nie chciało się robić nowej.
- Hej chłpaki! - Willy zawsze był pozytywnie nastawiony do świata, niezaleznie czy przed zaliczeniam czy po. -Ale miałem pecha na treningu! - pokazał nam wargę, ślicznie i solidnie opuchniętą, zasłoniętą do tej pory przez zakrwawiony wacik. Przywitał się i nerwowo rozglądnął po pokoju.
- Zrobiłem sobie Rivanol, był tu, na oknie, żeby wystygł. Nie widzieliście go gdzieś?
-----------
*Gdyż jak wiadomo, człowiek nie wielbłąd i napić się musi.
**Copyright: "Testosteron"
- Hm?
- Zdanego zaliczenia nie można tak - o... - pokojowo zagaił Don Gregorio.
- Znaczy - że do sklepu idziemy?
- Nie do sklepu tylko na cegielnię. Południa jeszcze nie ma.
Koło akademików stała stara cegielnia, nieużywana od lat, której wizytówką był ponury, lekko pochylony komin.
Z tym kominem wiązał się uczelniany przesąd - miał mianowicie stać, póki pierwsza dziewica nie ukończy AM. No i - legł w gruzach...
Jedyny z jego mieszkańców, stary stróż, zajmujący służbową norę, dobrze rozumiał potrzeby studentów medycyny. Którzy z wielbłądami nie mieli nic wspólnego*. A ponieważ Najszczęśliwszy z Ustrojów dbał o dobrobyt i zdrowie obywatela, sprzedaż alkoholu w sklepie zaczynała się od godziny trzynastej. I własnie tą lukę aprowizacyjną wykorzystał rzeczony cieć.
Trzynasta wybiła, wstaje nowy dzień!
Kolejka ruszyła - wszystkim lżej!
Odliczona forsę lekko w ręku mnę
Poprosze trzy flaszki... Nie!!! Siedem!!!
Podeszliśmy do drzwi i zapukali, po czym ustawilismy się twarzą do okienka celem dokonania identyfikacji organometrycznej. Głównie chodziło o brak czapki z daszkiem i białej pałki u boku. Po chwili drzwi uchyliły się. Don Gregorio, jako ten prestidigitator, wsunął w szparę dłoń z pieniedzmi i w cudowny sposób zamienił ją w flaszkę wódki. Popatrzyliśmy ciekawie. Żytnia. Chwała Panu. Ostatnio cieć próbował żenić Baltonę, ale była to łupieżówka stuprocentowa - po wypiciu banieczki łbem trzepało tak okrutnie, że nawet ci ze zdrowymi włosami sypali wokoło białymi płatkami.
- To co, gdzie idziemy?
- U mnie nie da rady - pokiwałem głową. -Albo u ciebie, albo ławeczka.
Popatrzyliśmy na niebo i zatrzęsło nami synchronicznie.
- To u mnie. Tylko Willy robi to zaliczenie jutro, więc musimy być cicho.
- Ja tam gulgotam bezszelestnie...
Weszliśmy i Don Gregorio się rozjaśnił.
- Poszedł! Pewnie trening ma. No to - do boju.
Nie czekając na nic polalismy - jak mężczyznom, w sklanki** - huknęli pierwszą banię i wtedy dotarło do mnie, że żytnia jakos tak bardziej Baltoną zajeżdża... Dzizzzz...
- Mamy szym popiś?
- Tutaj. Hechbatka. Tylko zostaw tchoche - Gregoriem zatrzęsło ekstatycznie.
Przełknałem mały łyczek. Coż to za wóda paskudna... Brrr. Nawet herbata, na oko całkiem słabiuśka, miała gorzki smak.
- Co on, nie słodzi?
- A, bo nam cukru wczoraj brakło...
- To ona - niedzisiejsza ta herbatka?
- Poczekaj, pożyczę cukier.
Korzystając z chwilowej nieobecności gospodarza, polałem druga kolejkę. Wrócił, herbatkę posłodził, sprawdziliśmy - idzie wypić, choć dalej gorzka jak piołun - i strzeliliśmy na druga nóżke. Świat zwolnił i zdecydowanie stał sie miejscem bardziej przyjaznym.
Herbatka się skończyła, ale, jako że flaszka też chyliła sie ku upadkowi, nikomu nie chciało się robić nowej.
- Hej chłpaki! - Willy zawsze był pozytywnie nastawiony do świata, niezaleznie czy przed zaliczeniam czy po. -Ale miałem pecha na treningu! - pokazał nam wargę, ślicznie i solidnie opuchniętą, zasłoniętą do tej pory przez zakrwawiony wacik. Przywitał się i nerwowo rozglądnął po pokoju.
- Zrobiłem sobie Rivanol, był tu, na oknie, żeby wystygł. Nie widzieliście go gdzieś?
-----------
*Gdyż jak wiadomo, człowiek nie wielbłąd i napić się musi.
**Copyright: "Testosteron"
czwartek, 24 lutego 2011
Anna
Kochani
Luty zbliża sie nieubłaganie do końca, a my ku jednej z dwóch rzeczy, które są w życiu nieuniknione.
Ponoc płacenie podatków jest bardziej upierdliwe od umierania, bo to ostatnie musimy zrobić tylko raz w życiu - i w dodatku nikt nie ukarze nas za źle wypełniony PIT.
Ustawodawca zapewnił nam możliwość wskazania, gdzie nasze podatki maja trafić. No, nie wszystkie, rzecz jasna, ale osławiony jeden procent.
Na świecie wiele jest celów szczytnych - chore dzieci, ginące gatunki, ludzie umierający z powodu głodu i chorób. Jeżeli jednak do tej pory nie zdecydowaliście, na co przekazać swój jeden procent, uśmiecham się do was.
Od kilku lat aktywnie - pasywnie - jak kto może - wspieramy Annę, znaną w internecie jako Anna Black. Linek do jej blogu jest po lewej stronie, w linkowni. Walczy ze Sclerosis Mutiplex, Stwardnieniem Rozsianym. Chorobą, która degenerując nerwy, doprowadza dotkniętego nią człowieka do kalectwa i ostatecznie do śmierci.
Dwa lata temu wynaleziono nowy lek, Tysabri. Jest drogi, pojedyncza dawka, którą należy przyjmować co miesiąc, to na chwilę obecną około 7000 pln. Stosowany jest u pacjentów, którym nie pomógł interferon, a ich SM przebiega pod postacią nawrotową.
Takim pacjentem jest Anna. Przeszła leczenie zarówno cytostatykami jak i interferonem i było to leczenie bezskuteczne. Już teraz wiadomo, że Tysabri w jej przypadku działa, od dwóch lat z własnych środków, w tym również tych uzyskanych z „jednego procenta”, finansuje sobie leczenie, a efekty są, powiedzmy to wprost - wręcz niesamowite. Niestety - każda historia ma swoje niestety - Anna nie została zakwalifikowana przez NFZ do refundacji leku.
Jeżeli możecie przekazać jej swój jeden procent, numer konta PTSR znajduje się u niej na stronie, wraz z opisem jak wypełnic PIT. PTSR to Polskie Towarzystwo Stwardnienia Rozsianego, zajmujące się dystrybucją środków dla swoich członków, a finansującym jedynie procedury medyczne i leki.
Zaglądnijcie do Ani i jeżeli możecie, pomóżcie.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie
abnegat.ltd
Luty zbliża sie nieubłaganie do końca, a my ku jednej z dwóch rzeczy, które są w życiu nieuniknione.
Ponoc płacenie podatków jest bardziej upierdliwe od umierania, bo to ostatnie musimy zrobić tylko raz w życiu - i w dodatku nikt nie ukarze nas za źle wypełniony PIT.
Ustawodawca zapewnił nam możliwość wskazania, gdzie nasze podatki maja trafić. No, nie wszystkie, rzecz jasna, ale osławiony jeden procent.
Na świecie wiele jest celów szczytnych - chore dzieci, ginące gatunki, ludzie umierający z powodu głodu i chorób. Jeżeli jednak do tej pory nie zdecydowaliście, na co przekazać swój jeden procent, uśmiecham się do was.
Od kilku lat aktywnie - pasywnie - jak kto może - wspieramy Annę, znaną w internecie jako Anna Black. Linek do jej blogu jest po lewej stronie, w linkowni. Walczy ze Sclerosis Mutiplex, Stwardnieniem Rozsianym. Chorobą, która degenerując nerwy, doprowadza dotkniętego nią człowieka do kalectwa i ostatecznie do śmierci.
Dwa lata temu wynaleziono nowy lek, Tysabri. Jest drogi, pojedyncza dawka, którą należy przyjmować co miesiąc, to na chwilę obecną około 7000 pln. Stosowany jest u pacjentów, którym nie pomógł interferon, a ich SM przebiega pod postacią nawrotową.
Takim pacjentem jest Anna. Przeszła leczenie zarówno cytostatykami jak i interferonem i było to leczenie bezskuteczne. Już teraz wiadomo, że Tysabri w jej przypadku działa, od dwóch lat z własnych środków, w tym również tych uzyskanych z „jednego procenta”, finansuje sobie leczenie, a efekty są, powiedzmy to wprost - wręcz niesamowite. Niestety - każda historia ma swoje niestety - Anna nie została zakwalifikowana przez NFZ do refundacji leku.
Jeżeli możecie przekazać jej swój jeden procent, numer konta PTSR znajduje się u niej na stronie, wraz z opisem jak wypełnic PIT. PTSR to Polskie Towarzystwo Stwardnienia Rozsianego, zajmujące się dystrybucją środków dla swoich członków, a finansującym jedynie procedury medyczne i leki.
Zaglądnijcie do Ani i jeżeli możecie, pomóżcie.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie
abnegat.ltd
środa, 23 lutego 2011
Bodźce podprogowe
Przyszedł dupolog z problemem w postaci nowej procedury. Mianowicie uczeni doszli do wniosku, że najlepszą metodą walki z żylakami odbytu jest znalezienie i podwiązanie zaopatrujących je tętnic.
Proszę sie nie pytać, ja jestem anestezjologiem i wkładam rury. A żylaki mam zrobione z żył.
W związku z powyższym wymyślono nową metodę: tętnicę znajduje się za pomocą dopplera, następnie podkłuwa, wypadającą śluzówkę składa, podszywa - i dupka jak nowa. Tadammm!
Problem wynikł z konieczności totalnej pacyfikacji klienta. Zaproponowałem, ze może w takim razie dołożę zwiotczenie? Dobrze. Pomny pięciominutowych sesji wykonywanych za pomoca starej metody grzecznie pytam, ile mu czasu trzeba. A co? No, z dawką mivacronu 0,15 mg/kg da to 16 minut. Nieee, dłużej mu trzeba... No to - pełna dawka intubacyjna da 21 minut. Niee... Trzeba mu z pół godziny... Hm. Odkurzyłem Esmeron, zapuściłem klienta, transport, monitoring i wio. Poszły konie po betonie.
Siedzę, a na pik-pik-pik z mojego pulsoksymetru nakłada się dźwięk jego urządzonka do znajdowania żył. Wypisz - wymaluj jak z KTG*. Siedzę - i czuję, że mi adrenalina zaczyna prostować włosy na plecach. Cholera jasna, co jest? Sprawdziłem po raz kolejny - pacjent różowy, wentylator działa, objętości dobre, dwutlenek dobry, saturacja oki, tętno w porządku, ciśnienie też... A ja dalej czuje, że coś jest dramatycznie nie tak... Cholera jasna... pacjent-wentylacja-krażenie... Za dużo kawy wypiłem, czy co do cholery... Toż niemożliwe, żeby użycie rocuronium tak mnie wzruszyło... A w tle cały czas słychać dźwięk tętna z głośniczka...
...i w końcu do mnie dotarło...
...tętno z głośniczka powinno mieć 160 uderzeń na minutę. No, 140 ujdzie. Ale na pewno nie powinno mieć 55 - bo to znaczy, że trzeba natychmiast zapierdzielać na salę operacyjną i zrobić pilne cięcie cesarskie!!!
--------------------
*KardioTokoGraf - mierzy tętno płodu i przedstawia je graficznie nałożone na czysnność skurczowa macicy. Dźwięk przetworzonego tętna przypomina skrzyżowanie świstu wiatru z wymiotami ósmego, obcego pasażera Nostromo.
Proszę sie nie pytać, ja jestem anestezjologiem i wkładam rury. A żylaki mam zrobione z żył.
W związku z powyższym wymyślono nową metodę: tętnicę znajduje się za pomocą dopplera, następnie podkłuwa, wypadającą śluzówkę składa, podszywa - i dupka jak nowa. Tadammm!
Problem wynikł z konieczności totalnej pacyfikacji klienta. Zaproponowałem, ze może w takim razie dołożę zwiotczenie? Dobrze. Pomny pięciominutowych sesji wykonywanych za pomoca starej metody grzecznie pytam, ile mu czasu trzeba. A co? No, z dawką mivacronu 0,15 mg/kg da to 16 minut. Nieee, dłużej mu trzeba... No to - pełna dawka intubacyjna da 21 minut. Niee... Trzeba mu z pół godziny... Hm. Odkurzyłem Esmeron, zapuściłem klienta, transport, monitoring i wio. Poszły konie po betonie.
Siedzę, a na pik-pik-pik z mojego pulsoksymetru nakłada się dźwięk jego urządzonka do znajdowania żył. Wypisz - wymaluj jak z KTG*. Siedzę - i czuję, że mi adrenalina zaczyna prostować włosy na plecach. Cholera jasna, co jest? Sprawdziłem po raz kolejny - pacjent różowy, wentylator działa, objętości dobre, dwutlenek dobry, saturacja oki, tętno w porządku, ciśnienie też... A ja dalej czuje, że coś jest dramatycznie nie tak... Cholera jasna... pacjent-wentylacja-krażenie... Za dużo kawy wypiłem, czy co do cholery... Toż niemożliwe, żeby użycie rocuronium tak mnie wzruszyło... A w tle cały czas słychać dźwięk tętna z głośniczka...
...i w końcu do mnie dotarło...
...tętno z głośniczka powinno mieć 160 uderzeń na minutę. No, 140 ujdzie. Ale na pewno nie powinno mieć 55 - bo to znaczy, że trzeba natychmiast zapierdzielać na salę operacyjną i zrobić pilne cięcie cesarskie!!!
--------------------
*KardioTokoGraf - mierzy tętno płodu i przedstawia je graficznie nałożone na czysnność skurczowa macicy. Dźwięk przetworzonego tętna przypomina skrzyżowanie świstu wiatru z wymiotami ósmego, obcego pasażera Nostromo.
wtorek, 22 lutego 2011
Resident Evil 1/2
Czytając ostatnie perypetie Doro ze swoimi studentami, przypomniała mi sie Pani Docent...
Zderzenie maturzysty z prawdziwą nauką na medycynie jest szczególnie bolesne na anatomii. Pozostałe przedmioty pierwszego roku nie były całkowicie nowe - biologia, chemia czy biofizyka, choć miały swoisty wymiar szkolnictwa wyższego, głównie pod postacią upierdliwych asystentów, nie były czymś całkowicie nowym. Natomiast anatomia stanowiła coś na kształ zapory Hoover’a, oglądanej od strony rzeki. Potężna, pionowa ściana, dająca niewielką mozliwość zaczepienia palców.
Wystarczy powiedzieć, że podstawowym podręcznikiem matki - czy raczej babki - wszelkich stricte medycznych przedmiotów była Anatomia niejakiego Bochenka. W moich czasach tomów było siedem, w dzisiejszych zostały one połączone, w wyniku czego student medycyny otrzymał cztery doskonałe narzędzia mordu - każdy jest wystarczająco ciężki, by utłuc jednym strzałem dorodne zwierzę.
Asystenci są różni - jak dobrze wiadomo z giełdy, niektórych można podejść, niektórzy są wrażliwi na gołe biusty, inni na umierające babki. Ale są też tacy, których sam dźwięk imienia ścina krew, zamraża wodę i petryfikuje wszystkie przedmioty żywe.
Jak mówi starogóralskie przysłowie pszczół:
Kot ma w zyciu pecha
Ten ma nieszcześć kupe
Może złamać palec
Wycierając i tak dalej.
Wiadomo, na kogo trafilem...
Postrachów anatomicznych mało nie było. W zasadzie wszyscy byli straszni - ale co innego spotkać w zamku Damę w Bieli, co to z Sunących Odrzwi Chylących się w Bok Płynie Ku Nam W Diamentowej Mgle - a zupełnie co innego osobnika, który ogryzając z mięsa zakrwawiona kończynę poprzedniego nieszczęśnika, zwraca się w naszą stronę z jednoznacznymi zamiarami.
- Dzień dobry, drogie dzieci! - zakrzyknęła słodko nasza Pani Docent. -Mam nadzieję, że wszyscy wszystko łądnie umieją, tak?
Nadzieja zaświtała na horyzoncie. Może tym razem uboju nie będzie? Nadziei towarzyszył pełen pewności i pozytywnego nastawienia pomruk dziesięciu gardeł.
- To bardzo dobrze. Ponieważ nie mam dzisiaj czasu - oczekiwania wzrosły kilkukrotnie - napiszemy kartkóweczkę, a oceny podam wam w piątek.
W powietrzu wyraźnie czuć było zapach kurzu, wzniesiony przez walącą się w gruzy matkę głupców. Każdy z rezygnacją wziął od Pani Docent karteczkę i zaczał mozolnie wypacać z siebie wiedzę.
- Dzień dobry, kochani! Śliczny dzień mamy, nieprawdzaż? Jak się dzisiaj macie?
- Dzień dobry, Pani Docent... - echo grobowej krypty wytłumiło tym razem jakiekolwiek pozytywne emocje. Toż dostać dwie pały na jednych zajęciach miło nie jest.
- Sprawdziłam wasze kartkóweczki. Diabeł mnie kusił, ale ...-
...zamarliśmy...
- ...ale się pomodliłam i nie uległam.
Popatrzyliśmy z nadzieją po sobie. Pani Docent rozdała karteczki i zapatrzyliśmy się w wyniki. Usmiechy gasnęły jeden po drugim. Sliczne - cudowne! - trójeczki z minusem - i bez - zostały bez wyjątku starannie przekreślone dwa razy, a obok pyszniły się dopisane pięknym, zamaszystym pismem, ndst.
Życie studenta słodkie jest.
Głównie gdy się studiuje Organizację i zarządzanie.
Zderzenie maturzysty z prawdziwą nauką na medycynie jest szczególnie bolesne na anatomii. Pozostałe przedmioty pierwszego roku nie były całkowicie nowe - biologia, chemia czy biofizyka, choć miały swoisty wymiar szkolnictwa wyższego, głównie pod postacią upierdliwych asystentów, nie były czymś całkowicie nowym. Natomiast anatomia stanowiła coś na kształ zapory Hoover’a, oglądanej od strony rzeki. Potężna, pionowa ściana, dająca niewielką mozliwość zaczepienia palców.
Wystarczy powiedzieć, że podstawowym podręcznikiem matki - czy raczej babki - wszelkich stricte medycznych przedmiotów była Anatomia niejakiego Bochenka. W moich czasach tomów było siedem, w dzisiejszych zostały one połączone, w wyniku czego student medycyny otrzymał cztery doskonałe narzędzia mordu - każdy jest wystarczająco ciężki, by utłuc jednym strzałem dorodne zwierzę.
Asystenci są różni - jak dobrze wiadomo z giełdy, niektórych można podejść, niektórzy są wrażliwi na gołe biusty, inni na umierające babki. Ale są też tacy, których sam dźwięk imienia ścina krew, zamraża wodę i petryfikuje wszystkie przedmioty żywe.
Kot ma w zyciu pecha
Ten ma nieszcześć kupe
Może złamać palec
Wycierając i tak dalej.
Wiadomo, na kogo trafilem...
Postrachów anatomicznych mało nie było. W zasadzie wszyscy byli straszni - ale co innego spotkać w zamku Damę w Bieli, co to z Sunących Odrzwi Chylących się w Bok Płynie Ku Nam W Diamentowej Mgle - a zupełnie co innego osobnika, który ogryzając z mięsa zakrwawiona kończynę poprzedniego nieszczęśnika, zwraca się w naszą stronę z jednoznacznymi zamiarami.
- Dzień dobry, drogie dzieci! - zakrzyknęła słodko nasza Pani Docent. -Mam nadzieję, że wszyscy wszystko łądnie umieją, tak?
Nadzieja zaświtała na horyzoncie. Może tym razem uboju nie będzie? Nadziei towarzyszył pełen pewności i pozytywnego nastawienia pomruk dziesięciu gardeł.
- To bardzo dobrze. Ponieważ nie mam dzisiaj czasu - oczekiwania wzrosły kilkukrotnie - napiszemy kartkóweczkę, a oceny podam wam w piątek.
W powietrzu wyraźnie czuć było zapach kurzu, wzniesiony przez walącą się w gruzy matkę głupców. Każdy z rezygnacją wziął od Pani Docent karteczkę i zaczał mozolnie wypacać z siebie wiedzę.
- Dzień dobry, kochani! Śliczny dzień mamy, nieprawdzaż? Jak się dzisiaj macie?
- Dzień dobry, Pani Docent... - echo grobowej krypty wytłumiło tym razem jakiekolwiek pozytywne emocje. Toż dostać dwie pały na jednych zajęciach miło nie jest.
- Sprawdziłam wasze kartkóweczki. Diabeł mnie kusił, ale ...-
...zamarliśmy...
- ...ale się pomodliłam i nie uległam.
Popatrzyliśmy z nadzieją po sobie. Pani Docent rozdała karteczki i zapatrzyliśmy się w wyniki. Usmiechy gasnęły jeden po drugim. Sliczne - cudowne! - trójeczki z minusem - i bez - zostały bez wyjątku starannie przekreślone dwa razy, a obok pyszniły się dopisane pięknym, zamaszystym pismem, ndst.
Życie studenta słodkie jest.
Głównie gdy się studiuje Organizację i zarządzanie.
poniedziałek, 21 lutego 2011
Dobre chęci niedźwiedzia
Do czego się przydają dobre chęci, wiadomo od dawna. Cieszą się z nich głównie ekipy remontowe piekła, mające świeżą i konkretną dostawę budulca do brukowania ulic.
Nie wiem dlaczego Darwin się zaparł, że człowiek pochodzi od małpy. Owszem, mamy kilka cech wspólnych, jak na ten przykład miłość bliźniego. No, i może jeszcze wtranżalanie bananów u coponiektórych - ale cała reszta? O ogonie litościwie nie wspominając.
Po mojemu czlowiekowi bliżej do niedźwiedzia. Przynajmniej w moim przypadku. Zespół „najeść się i spać” może nie jest jakoś bardzo charakterystyczny dla tych przemiłych gryzoni, ale już pilnowanie własnego terytorium, szczególnie jeżeli chodzi o wyżeranie z miski, czy zapadanie w letarg zimowy sprawia, że łatiej mi przechodzi nazwać go bratem w naturze niz dyndającego na ogonie pawiana.
O ile wyżeranie z mojej miski budzi we mnie sprzeciw i chęć odgryzienia głowy wyżerającemu całorocznie, o tyle letarg zimowy łapie mnie tuż po równonocy jesiennej. Dzień robi się coraz krótszy, ranki ciemne i ciemne wieczory, a do tego poduszka nabierająca przedziwnych mocy, przypisywanym jedynie telepatom, drąca się niemiłosiernie „tutaj jestem, tutaj!” - wszystko do kupy sprawia, że człowiekowi się spać jedynie chce, chwile wolne obżarstwem wypełniając.
Czy posiadanie wyczerpanych bateryjek może być niebezpieczne dla zdrowia? Zależy. Bateryjka w pilocie do telewizora w zasadzie nie jst groźna, ot, w najgorszym razie nadwyrężymy sobie mieśnie brzucha, wołając gromko dziecko z sąsiedniego pokoju, by zmieniło nam kanał, ale padnięcie wagi łazienkowej... Niby nic - a jednak. Znalazłem w końcu cholerne CR3206, wymieniłem - i małom zawału nie dostał. Dobrze, że nerw wzrokowy ma kilka zakrętów, bo by mi się od wytrzeszczu urwał. Mikra nadzieja, że może kalibracja padła, szybko została rozwiana i musiałem spojrzeć prawdzie w oczy. A były one złote i nieco gadzie...
Nic to - jak zakrzyknał jeden rycerz mały - toż przecie nic straconego! Wystarczy na koń siąść i szabli dobyć!
No tom dobył. Okazało się, że zimowe obiboctwo wyszło mi bokiem i to dosłownie - juz po kilkunastu minutach na bieżni poczułem, że o zwykłym dystansie mowy nie ma, a szabli to może się i łatwo dobywa, ale nie w sytuacji, gdy przed oczami robi się ciemno - a w płucach rzęzi z zadęciem tłum pijanych flecistów-piccolinistów.
Z konia.
Pomaluśku, coby się nie przemęczyć, wykonaliśmy z ASP rozruch wiosenny. Stopniowo wracam do wydolnośc gdzieś z poprzedniej wiosny. I tak sobie myślę, że tak własnie wygląda cała prawda o człowieku. Perfekcyjne planowanie, założenia krótko, średnio i długodystansowe - a potem do głosu dochodzi niedźwiedź, co to tylko żreć i spać by chciał.
I tylko diabli się cieszą.
Nie wiem dlaczego Darwin się zaparł, że człowiek pochodzi od małpy. Owszem, mamy kilka cech wspólnych, jak na ten przykład miłość bliźniego. No, i może jeszcze wtranżalanie bananów u coponiektórych - ale cała reszta? O ogonie litościwie nie wspominając.
Po mojemu czlowiekowi bliżej do niedźwiedzia. Przynajmniej w moim przypadku. Zespół „najeść się i spać” może nie jest jakoś bardzo charakterystyczny dla tych przemiłych gryzoni, ale już pilnowanie własnego terytorium, szczególnie jeżeli chodzi o wyżeranie z miski, czy zapadanie w letarg zimowy sprawia, że łatiej mi przechodzi nazwać go bratem w naturze niz dyndającego na ogonie pawiana.
O ile wyżeranie z mojej miski budzi we mnie sprzeciw i chęć odgryzienia głowy wyżerającemu całorocznie, o tyle letarg zimowy łapie mnie tuż po równonocy jesiennej. Dzień robi się coraz krótszy, ranki ciemne i ciemne wieczory, a do tego poduszka nabierająca przedziwnych mocy, przypisywanym jedynie telepatom, drąca się niemiłosiernie „tutaj jestem, tutaj!” - wszystko do kupy sprawia, że człowiekowi się spać jedynie chce, chwile wolne obżarstwem wypełniając.
Czy posiadanie wyczerpanych bateryjek może być niebezpieczne dla zdrowia? Zależy. Bateryjka w pilocie do telewizora w zasadzie nie jst groźna, ot, w najgorszym razie nadwyrężymy sobie mieśnie brzucha, wołając gromko dziecko z sąsiedniego pokoju, by zmieniło nam kanał, ale padnięcie wagi łazienkowej... Niby nic - a jednak. Znalazłem w końcu cholerne CR3206, wymieniłem - i małom zawału nie dostał. Dobrze, że nerw wzrokowy ma kilka zakrętów, bo by mi się od wytrzeszczu urwał. Mikra nadzieja, że może kalibracja padła, szybko została rozwiana i musiałem spojrzeć prawdzie w oczy. A były one złote i nieco gadzie...
Nic to - jak zakrzyknał jeden rycerz mały - toż przecie nic straconego! Wystarczy na koń siąść i szabli dobyć!
No tom dobył. Okazało się, że zimowe obiboctwo wyszło mi bokiem i to dosłownie - juz po kilkunastu minutach na bieżni poczułem, że o zwykłym dystansie mowy nie ma, a szabli to może się i łatwo dobywa, ale nie w sytuacji, gdy przed oczami robi się ciemno - a w płucach rzęzi z zadęciem tłum pijanych flecistów-piccolinistów.
Z konia.
Pomaluśku, coby się nie przemęczyć, wykonaliśmy z ASP rozruch wiosenny. Stopniowo wracam do wydolnośc gdzieś z poprzedniej wiosny. I tak sobie myślę, że tak własnie wygląda cała prawda o człowieku. Perfekcyjne planowanie, założenia krótko, średnio i długodystansowe - a potem do głosu dochodzi niedźwiedź, co to tylko żreć i spać by chciał.
I tylko diabli się cieszą.
Subskrybuj:
Posty (Atom)