Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z pamietnika rurownika. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z pamietnika rurownika. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 lutego 2011

Bodźce podprogowe

Przyszedł dupolog z problemem w postaci nowej procedury. Mianowicie uczeni doszli do wniosku, że najlepszą metodą walki z żylakami odbytu jest znalezienie i podwiązanie zaopatrujących je tętnic.

Proszę sie nie pytać, ja jestem anestezjologiem i wkładam rury. A żylaki mam zrobione z żył.

W związku z powyższym wymyślono nową metodę: tętnicę znajduje się za pomocą dopplera, następnie podkłuwa, wypadającą śluzówkę składa, podszywa - i dupka jak nowa. Tadammm!

Problem wynikł z konieczności totalnej pacyfikacji klienta. Zaproponowałem, ze może w takim razie dołożę zwiotczenie? Dobrze. Pomny pięciominutowych sesji wykonywanych za pomoca starej metody grzecznie pytam, ile mu czasu trzeba. A co? No, z dawką mivacronu 0,15 mg/kg da to 16 minut. Nieee, dłużej mu trzeba... No to - pełna dawka intubacyjna da 21 minut. Niee... Trzeba mu z pół godziny... Hm. Odkurzyłem Esmeron, zapuściłem klienta, transport, monitoring i wio. Poszły konie po betonie.

Siedzę, a na pik-pik-pik z mojego pulsoksymetru nakłada się dźwięk jego urządzonka do znajdowania żył. Wypisz - wymaluj jak z KTG*. Siedzę - i czuję, że mi adrenalina zaczyna prostować włosy na plecach. Cholera jasna, co jest? Sprawdziłem po raz kolejny - pacjent różowy, wentylator działa, objętości dobre, dwutlenek dobry, saturacja oki, tętno w porządku, ciśnienie też... A ja dalej czuje, że coś jest dramatycznie nie tak... Cholera jasna... pacjent-wentylacja-krażenie... Za dużo kawy wypiłem, czy co do cholery... Toż niemożliwe, żeby użycie rocuronium tak mnie wzruszyło... A w tle cały czas słychać dźwięk tętna z głośniczka...

...i w końcu do mnie dotarło...

...tętno z głośniczka powinno mieć 160 uderzeń na minutę. No, 140 ujdzie. Ale na pewno nie powinno mieć 55 - bo to znaczy, że trzeba natychmiast zapierdzielać na salę operacyjną i zrobić pilne cięcie cesarskie!!!

--------------------
*KardioTokoGraf - mierzy tętno płodu i przedstawia je graficznie nałożone na czysnność skurczowa macicy. Dźwięk przetworzonego tętna przypomina skrzyżowanie świstu wiatru z wymiotami ósmego, obcego pasażera Nostromo.

wtorek, 15 lutego 2011

Frereżaków ciag dalszy

Znowu stomatolog - i znowu dziwolągi. Tym razem obyło sie bez piosenek, ale com przeżył, to moje. Najpierw dowiedziałem się, że muszę bardzo ostrożnie i grzecznie, bo pacjentka nam ucieknie. Mając nadzieję na rychłe a bezzabiegowe rozwiązanie problemu, z grubej rury - a wręcz ze swadą - opowiedziałem o procedurze, komplikacjach i ryzyku. Roztrzęsiona się uśmiechneła, powiedziała żem jest fajny chłop i zapytała o akcent. Polski, a co? A bo ja mam chłopa Węgra, i nawet podobnie zaciąga. No coś podobnego...

Jako, że plan spalił na panewce, przystąpiliśmy do działania. I tum już sie naumiał - jak kto jest zesrany, to mu w anestezjologicznym sraczka się nasila a nie ustepuje. W związku z powyższym kluczowe jest szybkie wbicie igły i podanie leków. Zdążyłem, zanim Zuzia przylepiła elektrody EKG. I dobrze, bo pacjent zaczał się zastanawiać, czy może jednak uciec, ale jak mu w strone mózgu zmierza 150 mg Propofolu, to sobie akurat może poziewać. A i to niedługo.

Zastanawiałem się, skąd takie zróżnicowanie pacjentów. Bo, powiedzmy sobie szczerze, ortopedyczni są normalni, chirurgiczni też, a stomatologiczni co jeden to większy korkociąg. I w końcu do mnie dotarło - toż normalni idą do stomatologa rwać w miejscowym... A w grupie tych co do ogólnego, prócz zwykłych strachajłów oraz technicznie problematycznych łapią się rónież wszyscy normalni inaczej.

Drugi też był zestresowany jak jasna cholera, ale kompensował wzmożone parcie na stolec gadaniem. Jak katarynka. Łomatko... Ciekawie to wygląda w ostatniej fazie indukcji, bo mózg wyraźnie zwalnia, człowiek zaczyna robić się taki - rozmazany - aż w końcu zamiera w połowie wyrazu. Te historie nazywamy „I nigdy się nie dowiemy”. Bo po pobudce nikt nie pamięta, co się prze zabiegiem działo. A przynajmniej nie okres, w którym był pod wpływem usypiaczy.

Ostatni na liście dzisiaj to smerfetkowy niedorób, co to mu powiedziała, ze nie będzie jego życia narażać dla jednego zęba. Dzięki czemu bede potem kwitł do bądź-wie-której. No, ale. trza frontem do klienta - co rozumiem, tylko czemu ja - bo tego nie rozumiem wcale. Toż niech Smerfetka wystawia w jego kierunku częsci frontowe.

...całkiem spokojnie wypiję piątą kawę...

Muszę sobie coś znaleźć w zamian, bo od hyperkofeinizacji mam herckletkoty i wściekliznę (magnez), skurcze łydek (potas) - i moczówkę prostą.

środa, 9 lutego 2011

Zawód czy charakter

Coraz cześciej dochodze do wniosku, że gdyby nie stomatolodzy, zanudził bym sie w robocie na śmierć. A tak człowiek ma godziwą, bezalkoholową rozrywke zupełnie za darmo.

To sie wzięło z prehistorii. Mianowicie za młodu straszliwie grałem w brydża. Straszliwie w sensie zarówno robienia kaszany, jak i uprawiania tegoż bezboznego zajęcia 7 razy w tygodniu. No i pewnego razu pojechalismy na turniej w Makowie Podhalańskim, bo nas zanęciły wysokie nagrody. Grajac, wszyscy, prócz kierowców, pociagali ochoczo z piersiówek - o ile można tak nazwac flachachy 0,7 l - a nad głowanmi pysznił się nam potężny baner: „Brydż sportowy sposobem na godziwą, bezalkoholowa rozrywkę!”
Do tej pory, umawiając sie na doporanne umartwianie, stosujemy powyższy zamiennik.


Ale - ad rem. Jeszcze nie prebrzmiały grzmoty semrfetkowej poruty, a tu przyszedł jej kolega, którego z racji pewnych cech charakteru nazwiemy Marudą. Przylazł, pomarudził i zaczęliśmy. Pierwszy pacjent zwalił się sam, generując w stresie zupełnie wyuzdane ciśnienie, drugi się zoperował, patrzę ci ja na listę, a tam - na pozycji nomen omen trzeciej - usunięcie trójeczki górnej w ogólnym. Zapytałem grzecznie, czy moge ją skonwertować przymusem dobrowolnym, czy też z racji trudności technicznych zamówił sobie ogólne? Strasznie się zasumitował, ze on przecież do byle czego ogólnego nie woła - zamachałem łapami, żeby go uspokoić. Toz nie ma sprawy. Jak trza - to mus.

Tak na kolejnym marginesie: z racji przeróżnych do prostych zabiegów jego kolega nie wymaga rury, tylko pracuje z LMA. Czyli maska krtaniową. Dla niewtajemniczonych oznacza to mniej pracy dla anestezjologa, mniej leków dla pacjenta, ale tez nieco wyższe ryzyko zachłyśnięcia się owegoż. Co w przypadku przestrzegania postu ścisłego i drobnej procedury jest na tyle marginalne, że opłaca się ominąć wszelkie komplikacje związane ze zwiotczeniem i intubacją.

Jednakowoż Marudny wziął był i zgubił razu pewnego zęba - jak, nie mam pojęcia. Z rura sprawa jest prosta - jak nie ma zęba w paszczy ani poza nią - to jest w przełyku lub niżej. Ale przy LMA zawsze istnieje taki drobny szmerek niepokoju, że jednak ząbek zalega w oskrzelach. Od tego czasu Maruda życzy sobie intubacje przez nos do każdej pierdółki.


Wziąłem pacjentkę na warsztat, ululałem i - dzonk. Nie wsadzi jej rury przez nos za jasna cholerę. W końcu wsadziłem zbrojona przez dziób i powiozłem do sali. Marudny wlazł, ustawił światełka i powiedział, że on tak nie może pracować. Wykazałem szczere zainteresowanie i zapytałem dlaczego. Ano, bo mu rura wyje w polu operacyjnym i on rady nie da, choćby się wściekł. Założyłem rękawiczki, przesunąłem rurę bokiem za zębami. A teraz? Okazało się że nadal nic z tego. Poinformowałem więc grzecznie, że nos rozkrwawiony już mamy a rury i tak wrazić się nie da - więc albo to zrobi, albo budzimy. Aaa - to co innego. W takim wypadku da radę.

Tym razem bez komentarza.

wtorek, 8 lutego 2011

Złota patelnia

czyli "Widok z mojego okna"

Wiadomo, wuzetka i kawa są obowiązkowe dla każdego. Szatnia też. Kto by się nie napatoczył, dostarczymy kompletu niezapomnianych wrażeń. Pan sobie życzy przepuklinke? Pani żylaczki? A pan - aaa, przycinamy paznokietki? W ogólnym? Ale ryzyko pan zna, tak? No to ja może opowiem...

Czasem się klient na wuzetkę załapie - a czasem z niej zrezygnuje. Ale nie ma mowy, żeby jej nie podać, jak zamówiona została. Toż Złota Patelnia rulez.

Do wyrwania ósemeczki przyszedł sobie był młodzian, wiadomo w co odzian. Próbowałem go przekonać do miejscowego, ale rzekł był nad wyraz pewnie, że on żadnego żelastwa w ustach znieść nie może - od dziecka tak ma i nawet próbować nie będzie. Tak więc obiecałem mu wuzetke z kawą i zameldowałem Karolinie, coby ładowała torpedy. Skrzyżowaliśmy współrzędne, i już-żem miał strzelać, gdy napatoczyła sie Smerfetka. Że ona go przekona. Ponieważ odpornośc mam ograniczoną a dodatku za zszarganie aksonów nie dostaję, polazłem na salę sprawdzić swoje sprzęta.

Albowiem jak stare przysłowie pszczół mówi: "Im mniej widzisz, tym krócej zeznajesz".

W końcu wlazłem z powrotem do anestezjologicznego, bo mi tak jakoś dziwnie byo pół godziny siedzieć w pustej sali operacyjnej i trafiłem na ostateczną wymianę zdań pomiędzy Metalofobem a Smerfetka. Która to mniej więcej brzmiała tak: w tym roku juz mi trzech na stole zmarło, a ja dla jednego zęba znieczulać nikogo nie będę (zawszem myslał że to ja znieczulam, ale niech że ta bedzie zwalone na lost in translation). Na co Metalofobowy pokraśniał na licu jeszcze bardziej i zażądał ogólnego. Na to Smerfetka mu zapowiedziała, że jak on chce w ogólnym, to se musi innego chirurga znaleźć, i strzeliła zadem...

Opadła mi żuchwa.

Do pasa.

Smerfetka poszła w tego no- w wiadomo co poszła - a mi pozostał wpier.wowany pacjent, który zapowiedział, że jej łeb urwie. W przenośni rzecz jasna, ale jednak.

Staszniem ciekaw dalszego ciągu. Póki co moja manago stara się załatwić sprawę polubownie, znaczy namówić innego zębodoła, żeby obsłużył klienta, jego samego do powtórnego podjęcia ryzyka kooperacji z naszym dejkejscentrem - a ja mam napisać oficjalne pismo na temat zajścia.

Na szczęście będzie krótkie: „Dobry Pan Bóg nie odebrał mi całkowicie rozumu, dlatego w trakcie dyskusji pomiędzy chirurgiem a pacjentem spier.ciekam tak daleko i tak szybko, jak to tylko jest możliwe”.

Co daję wszystkim adeptom sztuki odwracalnego trucia ludzi pod rozwagę.

Z mojego okna nic nie widać, bo zasłania go wielkie drzwewo.

piątek, 4 lutego 2011

Jak chodzą pierdzimączki

Zmęczenie materiału zawsze, prędzej czy później, doprowadzi do scen gorszących. Dlatego nie nalezy broń panie przesadzać z odpoczynkiem. Najlepiej zdrowym, aktywnym i w pełni akceptowalnym.

Ponieważ nie znosze fałszywych proroków, co to głoszą prawdy objawione a zachowuja się jak grzesznicy, których publicznie piętnuja - wide na ten przykład zycie rodzinne pewnego Kazia expremiera- stosuje się do prawd, które głoszę sam. Dlatego też, czując wczoraj nieco w kościach dzień cały, usiadłem sobie zdrowo przed telewizorem, aktywnie otworzyłem butelkę Magnersa i w pełni zaakceptowałem dorodny, jabłkowy smak.

Do różnic kulturowych pomiędzy bratnimi narodami pożeraczy bigosu i pajitersów (czy raczej pie eaters’ów) - bratnimi pewnie z racji odległości geograficznej, bo mili dla sąsiadów są oni mniej więcej jak Chińczycy dla Dalaj Lamy - należy dodać prowadzanie się nieszczęść. W Polsce, wiadomo. Badziewia wszelkiej maści chadzają parami, jak się komuś noga złamie, pewnikem zaraz mu druga odpadnie, co i tak jest lepsze niż nakaz komorniczy zajęcia domu i samochodu wysądzony przez była ex na ten przykład.

W Jukeju jest dużo gorzej. Mianowicie they comes in threes, you know?
Co już w przypadku palca oznacza pewien problem, ale z gatunku rozwiązywalnych. Natomiast gdy dojdzie do złamania nogi... Tu męskie serca moga poczuć trwoge. Damskie zresztą też, bo kiz ta niby pieron ma się stać za trzecim razem - nawet nie próbuję dywagować.

Po wczorajszych wystepach Frere Jacke przystąpiłem do roby z pewnym takim - wewnętrznym - niepokojem. Przyjdzie kolejny? A jak się zastosuja do jukejskiej wersji???

Jak to mówili o Czerwonym Kapturku: szedł, szedł - i zaszedł. Mimo kapturka. Też żem doczekał. Weszło chłopisko wielkie, potężne, prawie dwumetrowe, któregom miał znieczulić do zabiegu krótkiego. Wytłumaczyłem ryzyko, młodzian zbladł nieco na wspomnienie bólu gardła, przy wymiotach wyraźnie nim zatrzęsło, więc po poważnych - choć naprawdę statystycznie prawie-że-zerowych powikłaniach przemknąłem z gracją motylka, następnie opowiedziałem mu o przyjemnościach czekających w wybudzalni i w końcu zapytałem sakramentalne: any questions?, szczerząc przy okazji zęby . Nie, nie ma żadnych. No to - do zobaczenia w anestezjologicznym. I zostawiłem go w rękach Karoliny.

Ustawiłem pompy - bo w tym miesiącu czas na TIVA - i sprawdziłem, co też na zaprzyjaźnionych blogach. Weszli po chwili, wielki się położył i zadyndał nogami. Zażartowałem z gracją, że niestety wózeczek mamy najwyraźniej Made in China i przystąpiłem do igłowania żyłki. Mam ci ją na celowniku, a ten zapodał tekst, że sie waha. Zanim znaczenie jego słów przebiło się przez mój zagazowany w czasie ostatniego miesiąca mózg, zdążyłem wenflonik wbić. Jak to się waha? No bo - on nie wie czy chce. Toż my nie napieramy - się pan łaskawy zastanowi czy chce czy nie. W końcu poszedł do niego chirurg, bo na zegarku 5 po południu, na liście jeszcze 8 pacjentów (na szczęście 7 w miejscowym) a ten leży sobie w anestezjologicznym i na-dwoje-babka-wróży. Chcę - a może nie chcę. Co ciekawe, im bardziej się wahał, tym mniej rozumiał mój piękny, uroczy przecież, akcent nadwiślański. Małopolańsko-nadwiślański, uściślijmy, z pewnymi naleciałościami dunajeckimi. Ostatecznie powiedział, że chce, więc nie czekając na nic sprzedałem mu bolus Remi z Propofolem. To troche tak jak odpalenie zapłonu w rakiecie - teoretycznie nadal człowiek znajduje się na Ziemi, ale praktycznie zbliża się do pierwszej kosmicznej z przyspieszeniem kliku g.

Polazłem do niego po zabiegu. Ot, z czystej ciekawości. No normalnie - nie ten człowiek. Zadowolony, uśmiechnięty, nie mający żadnych wątpliwości co do niego mówię... Że stres się rzuca na mózg tom wiedział, ale żeby na uszy? Tak na marginesie: ciekaw jestem, czy to jest wersja nieszczęścia naszego czy ichniego. Znaczy, czy pierdzimączki się wyczerpały, czy też kolejna ku nam zmierza.

Strasznie - straszliwie - brakuje mi czasami polskiej metody postepowania z natrętnym klientem*...

---------------
*Sami widzicie jaki tu tłok i nie mówcie że dzieci nie macie bo w każdej chwili mieć możecie (sprawdzić czy nie ksiądz).

środa, 2 lutego 2011

Frere Jack

Stress. Wiadomo, zabija. Czasem na śmierć. Podstępnie podnosi cisnienie, i znienacka - a głównie z tętnic mózgowych - zalewa nas krew.

Współczesny świat stresów nam nie szczędzi. Prowadzimy samochód a wokoło nas same ofiary boże (to ci co jada wolniej od nas ), oraz nieodpowiedzialne matoły (każdy kto próbował nas wyprzedzić). Idziemy do kina a tu z przodu pijani młodzieńcy dra mordę, z tyłu dzidzia dźga nas nóżką, a z boku babcia staruszka czyta na głos swojej koleżance. Która pół biedy, gdy jest tylko niedowidząca. Gorzej, gdy jeszcze niedosłyszy. A poczta? Ha! Tu dopiero jest pułapek! Pomijamy wyciągi z banku i kart kredytowych, bo czytanie tychże jest równie bezpieczne dla zdrowia co karmienie krokodyla gołymi rękami, czy rachunki instytucji obdzierniczych - bo te i tak zedra co będa chciały, więc po co się denerwować - ale nawet czytanie reklamówek potrafi doprowadzić człowieka do apopleksji.

Tak, tak. Próbując uczynić swoje życie bezstresowym, postanowiłem czytac tylko reklamówki. Piekne samochody, nagie kobiety i wielkie, poteżne napisy „Promocja!!!” na każdej stronie.

Po bliższym przyglądnięciu się tematowi okazało się rzecz jasna, że promocje to próby wyłudzenia pieniedzy, ale najbardziej potrafia dobić człowieka marketingowcy z firmy, do której juz nalezymy. Dajmy na to - ubezpieczylismy samochód. Panowie drą z nas bez opamiętania - a w tym czasie jakiś niedorobiony matoł nie sprawdzi, że już daliśmy się złapać w sidła i pisze: „Wstąp do nas! Dostaniesz 60% bonusu i 3 miesiące gratis!!!” Toż jak człowiek przeczyta takie coś zaraz po liście oznajmiającym nam, że z powodu szalejacego kryzysu nasze ubezpieczenie w tym roku musi wzrosnąc o 30% - o czym z bólem zawiadamia kolega tego palanta od promocji - może wyzionąć ducha na pospolita wsciekliznę.

Dlatego tak waznym jest wypracowanie sobie odpowiedniej techniki dekompensacji stresu. Gdyż, jak wiadomo, psychika człowieka przypomina troche taką, jak by to ładnie nazwać, galaretkę owocową w prezerwatywie. Jak się go spłaszczy w jednym miejscu - to go wybuli w innym. Tu nas ktoś opier.krzyczy, to my zaraz znajdziemy sobie kogoś innego do nakrzyczenia. Albo wypijemy piwo. Albo pójdziemy pobiegać. Albo piosenkę zaspiewamy....

Przyszedł był młodzian w skórę odzian zastrugać sobie marchewkę. Kto wie to wie, kto nie, to nie musi. No i tenże młodzian od samego początku trajkotał jak najęty, ze on straszliwie igieł nie lubi, ale spróbuje się przygotować psychicznie, i jak mu tylko damy troche czasu, to na pewno da sobie radę.

Jaja zaczęły się zaraz po wejściu do anestezjologicznego, bo za cholerę nie chciał położyć się na wózku tylko coraz bardziej sapał. Pomyslałem sobie, ze to w sumie dobrze - za momencik spadnie mu CO2 do wartości śladowych, przepływ w mózgu poleci na mordę i w zasadzie gośćiu się sam znieczuli. Zaproponowałem mu, najgrzeczniej jak umiałem, że w zasadzie może sobie duszeć ile wlezie, byle by sie przed utrata przytomności położył na wózku, bo po tenisie napierniczaja mnie znowu krzyże i możemy miec pewien problem podnieść go z podłogi. Popatrzył dziwnie, położył sie i z paniką w głosie zapytał, czy ta igła to juz. Powiedziałem mu, że nieeee... aaaaaabsoultnie nieeee.... Najpier popukamy paluszkiem, coby zobaczyc gdzie żyłka. Młodzian przeszedł z sapania na rzężenie, wieć żem się go spytał, czy ma ochote mieć ten zabieg czy tez może się zastanowi jeszcze? Widać strasznie mu doskwierała niemożnaośc pełnego wykorzystania potenscjału carrot’a bo zacisną oczy i rzekł, coby pukać dalej. Popukałem, posmarowałem spirytusikiem - czy co my za izopropylen tam mamy w fiolce - i wyciągnałem wenflon. Młodzian rozwarł był nieco powieky, ryknął bojowo i wyrwał rękę. Chce mieć zabieg czy nie? No chce. To da się ukłuć? No da. Ale najpier musi się skoncentrować. No to sie koncentruj, tylko z zyciem, bo mnie tu plecy bolą... Młodzian zamknał oczy raz jeszcze, po czym sam sobie wytłuamczył, że oprecję miec chce, że przeciez przeżyl ostatnio pobieranie krwi więc teraz tez da radę a następnie zaczął równo i mocno śpiewać. Początkowom zamarł, bo mi to na „Bogurodzicę” wyglądało, ale po paru następnych taktach sprawa się wyjasniła. Było to przyzwoite, choć amatorskei, wykonanie Frere Jack.

Igła sie wbiła, pacjent usnął. I wtedy Karolina popatrzyła na mnie i z zadumą powiedziała: „Już nigdy Frere Jack nie będzie taki jak przedtem...”

wtorek, 1 lutego 2011

Collateral damages

Kiedyś tam, jeszcze chyba za czasów prehistorycznych, pokazała się praca ukazująca plusy znieczulenia miekjscowego, podawanego podskórnie bezposrednio przed zaszyciem rany. Zwyczaj w Polsce specjalnie sie nie przyjął. Ot, czasem ktos cos tam poda, ale zasadniczo raczej nie. Głównie z powodu niewielkiej skuteczności - toż w trakcie zabiegu chirurg zadaje uraz znacznie głębszy. Z drugiej strony cóż szkodzi podać kilkanaście mililitrów anestetyka działającego miejscowo... Toż każda ulga na wagę złota.

Chirurdzy rzecz jasna dzielą się na dwie grupy. W Jukeju ci, co dają miejscowe, są w przeważającej większości, lecz tu mamy różne podgrupy. Jedni wolą dziubnąć w okolice nerwu a drudzy nasiąknąć ranę. I tu dochodzimy do dania głównego. Mianowicie, w większości przypadków, chirurga cechuje taka, rzekłbym, zamaszystość. Zamaszyście chodzi, zamaszyście dyskutuje - i zamaszyście podaje znieczulnie miejscowe. Co, niestety, w większości przypadków oznacza collateral damages.

Mój ulubiony chirurg zabral się ostatnio do przepuklin. Pięć ich miał - alem mu jedną skasował, ot, nie lubię znieczulać pacjentów co to mają rozkurczowe powyżej 120. I każdemu z tych pacjentów pod koniec zabiegu znieczulił skórę. Bo nerwów on niestety nie widzi, więc ich nie dziabie, choć żem mu kiedys palcem pokazał, gdzie to jest. W efekcie dźgania otrzymalismy dwa piekne, pełne bloki nerwu udowego, z brakiem czucia i porażeniem mięśni. Co daje piećdziesięcioprocentowa skuteczność...

Tak dla potomności: zasadniczo noge unerwiaja dwa poteżne nerwy, jeden od strony pachwiny, m/w w miejscu, gdzie czuć tetno - to udowy - a drugi od strony pośladka - to kulszowy. ten pierwszy przebiega 3-5 cm pod skórą. No i jak się podaje bupiwakainę zamaszyście... Czemu nie robię sam? Bo musiałby biedak czekac pięć minut więcej pomiędzy zabiegami. A tak robi rach ciach, produkuje dwa porażenia i idzie w cholere. A my kwitniemy do ósmej.

Na szczęscie przyszła lista już jest przebukowana. Bedzie tego dobrego.

piątek, 28 stycznia 2011

Istotne punkty robienia naleśników

Niby nic. Ot, pojechać, udowodnić, ze człowiek potrafi jeszcze przeprowadzić prosta analizę logiczna i na jej podstawie wdrożyć prościutki algorytm. Któren to bardziej przypomina cepa niz metr sznurka w kieszeni. W zasadzie bez jakiegokolwiek napięcia. Ale gdy się jest anestezjologiem, który nie ma prawa sie pomylić... Dokłada to maluśki, choć niebagatelny, presorek, który mimo wszystko potrafi podnieść ciśnienie.

Kursik bardzoż napięty, dzień pierwszy prawie do siódmej, co, po dodaniu czasu dojazdu, zapewniło mi godziwą, bezalkoholowa rozrywkę od 6 rano do 8 wieczór. Drugi dzień niby krótszy, ale za to z atrakcjami egzaminowymi.

Choćbym sie chcial powyzłośliwiać, czepić się nie ma czego. Centrum całkiem do rzeczy, wykładowcy sensowni a grupa sympatyczna. Ale pare ciekawostek mi sie zebrało. Głownie o stosunku kursant - wykładowca. Nie wiedzieć czemu utrało sie, że wykładowca musi wiedziec wszystko, a w starciu z kursantem wynik jest równie pewny jak walka Pudziana z daSilvą. Wyobraźmy sobie nastepującą sytuację.

Masujemy klatke manekina, klnąc po cichu na korzonki, i starając sie nie przeszkadzać za bardzo prowadzacemu swoimi jakże-celnymi-uwagami. Czyli trzymamy dziób na kłódkę. W trakcie masażu, gdzieś w środku cyklu, instruktor zapowiedział, że pacjent kaszle. Prowadzący słusznie przerwał, sprawdził obecność pulsu, otrzymał wiadomość, że jest wyczuwalny i - kazał mi podjąć masaż. Mówisz - masz. Zakończyliśmy scenariusz, prowadzący został pochwalony - (wszystkich nas bardzo chwalili jak dzieci po występie bożonarodzeniowym, nawet tych co się jąkali lub zapomnieli kwestii, co nie przeszkodziło na koniec uwalić paru zdających) - po czym padło pytanie o wątpliwości. Zapytałem grzecznie o stosunek gajdlansa do kaszlu i pulsu w trakcie masażu - co w rzeczy samej mnie wali, bo nikomu nie zafunduję tej przyjemności bez potrzeby - i otrzymałem odpowiedź, że tak. Mam masować, bo tak w Świętym Gajdlansie stoi i nie ma przbacz. Nawet mi oko nie drgnęło. Siadłem na dupce i wsłuchałem się w kolejny scenariusz. Ale polskie kurestwo mnie w dupę uwierało i na koniec, beszczelnie, zapytałem o to samo drugiego instruktora. Jak było do przewidzenia, dowiedziałem sie że to bład w sztuce jest. Ponieważ spieszno mi było na ciasteczko i kawę, skonfrontowałem jedynie nieszcześnice i polazłem.

Po tych wszystkich kursach, które odbyłem do tej pory, zarówno jako kursant jak i nauczyciel, rysuje mi się dośc ciekawy obraz. Mianowicie każdy, nawet najlepszy algorytm, prędzej czy później zostanie spier.psuty przez wykładowców. Bo gajdlans jest prosty. Mówi wyraźnie - trzymaj się podstaw.



1. Będziesz masował, nie przerywając nadaremnie.

2. Będziesz defibrylował, najwcześniej jak tylko możesz.

3. Będziesz wentylował, dwa wdechy co 30 uciśnięć.

4. Co dwie minuty sprawdzisz rytm serca na monitorze.

5. Rytm do defibrylacji będziesz defibrylował, a adrenaline i amiodaron podasz po strzale trzecim.

6. Rytm nie do defibrylacji potraktujesz adrenaliną, nie zwlekając.

7. Jeżeli defibrylacja będzie wskazana, bedziesz strzelał raz co 2 minuty.

8. Jeżeli defibrylacja nie będzie wskazana, a rytm jest pulsodajny, sprawdzisz go co 2 minuty.

9. Nie zważając na nic, będziesz dawał kolejną adrenalinę co 4 minuty.

10. A gdy pacjent da znaki życia, przestaniesz.



Taak.

Powiedział mi kiedyś jeden mój instruktor rzecz podstawową na świecie.

Niestety, nie medyk. I rzecz jasna nie Polak, ten zaraz by wymyslił religię i szestastopunktowy protokół "Jak prawidłowo wyjść do toalety".
Był to mianowicie instruktor TDI*, rodem z austriackich Alp.

A brzmiało to tak: dla mnie nie ma żadnego znaczenia, jak sobie powiesisz butle. Mogą być dekompresyjne po prawej a podróżne po lewej. Możesz mieć czarne, techniczne płetwy - a możesz sobie pływać w takich różowych w zielone groszki. Wali mnie, czy masz maskę z czarnym czy białym silikonem. Powiewa, czy używasz Suunto HelO2 czy VR3. Ale nauczę cię pryncypiów, i te musisz przestrzegać. Bo ich złamanie prawdopodobnie cię uszkodzi. A w najgorszym razie zabije.

Z reanimacją jest tak samo. Nie ma literalnie żadnego znaczenia, kiedy wezwiemy pomoc, jeżeli mamy wystarczająco sprzetu i ludzi, by prowadzić reanimację. Ale za to można zostac oblanym na egzaminie. Nie ma żadnego znaczenia, jak długo intubujemy pacjenat - pod warunkiem, ze masujemy go cały czas w trakcie, a co 30 uciśnięc damy mu dwa wdechy za pomocą maski. Dla bezpieczeństwa zespołu nie ma kompletnie ża-dne-go znaczenia czy łyzki naładujemy na pacjencie, czy w powietrzu. Chyba, że ratujący jest upośledzonym studentem medycyny (ML, przekaż, proszę, matołom wyrazy szacunku) albo własnie próbuje się pozbyć 7 promili cedwahapięcioha ze swojego krwioobiegu.

Natomiast dla pacjenta ma niebagatelne. Uważa się obecnie, że każde pięć sekund pomiędzy przerwaniem masażu a defibrylacja obniża skutecznośc tejże o piętnaście procent (!).

Reanimacja jest sztuką. Prostą - ale sztuką. Trochę jak robienie naleśników. Wystarczy pojechać na jeden kurs, zrobić kilka nalesników samemu i już. Nie ma przy tym znaczenia, jaka patelnia ma rączkę i która ręka sypiemy makę. Ale ma znaczenia co wrzucimy na patelnię i jak długo będziemy to robić.

Problem polega na koncentracji. Należy olać to, co nieistotne. A rzeczy istotne wykonac perfekcyjnie.

---------------

*Technical Diving International

wtorek, 25 stycznia 2011

ALS AD 2010

He he - doczekałem się. W pazdzierniku 2010 ukazał się kolejny update algorytmu ALS (Advanced Life Support). Jako, że własnie wygasa ważność mojej licencji na strzelanie ludzi prądem, jadę sobie na dwa dni do pięknego miasta York, coby nasiąkać i wchłaniać. A głównie recertyfikować. No i (nie zaczyna się od „no i”) zaczytuje się w cud-miód interesującej książce, przysłanej przez organizatorów.


W dawnych czasach zdarzało się, żem niósł kaganek pod strzechy.
Co wymaga konkretnej ostrożności, jak wiadomo kaganek plus strzecha - strażaki zaś przyjadą i będą lokalizować toporami do upadłego.
I w ramach kagankowania odwiadzałem miejsca różniste, pokazując, jak też się łamie żebra, nadyma płucka aż po osklepki i powoduje regurgitacyje, co to dobijają pacjenta jego własnym sniadaniem. Miałem jednakowoż pewien problem, nazwijmy go ambiwalencja poznawczo - gajdlansową. Mianowicie algorytm ALS zmierzał uparcie i nieodwołalnie w stronę paranoi - bezpieczeństwo i jeszcze raz bezpieczeństwo. Jest to rzecz ważna, nie przeczę, nie należy w trakcie reanimacji produkować dodatkowych ofiar wymagających tejże, ale zdarzyło mi się widzieć odesłanie kursanta przez egzaminatora z powodu nie założenia rękawiczek. Nie wspominając o próbie naładowania elektrod nie przyłożonych do pacjenta, czy też nie wykonania obowiązkowego sprawdzenia, czy nikt nie dotyka pacjenta w trakcie reanimacji. Ostatni gajdlans posunął sie do wydzielenia poszczególnych stref spawdzania: najpierw głowa (check!), klatka (check!), brzuch wraz z dupą (check!) i wreszcie nogi (check!), nastepnie nalezało zakrzyknąć „Everybody clear!”, (co się tłumaczy na „Won mi stąd!” a nie „Wszyscy do mycia!”) i pierdyknąć pacjenta prądem.

Czekałem z napięciem, czy przypadkiem kolejny gajdlans nie uwzględni sprawdzania, czy ktoś potajemnie nie złapał pacjenta w trakcie za ptaka. I nici. A szkoda - ileż mozliwości oblewania kursantów...

Na tym tle miałem kilka dyskusji z moimi przełozonymi, jako, że zawsze mnie debilizmy wkurwiaja, choćby napisał je sam (BACZNOŚĆ!) namaszczony wiedzą i nauka - a głównie prezydentem - Pan Profesor (Spocznij!). I kiedy nikt nie słyszał, próbowałem przekonac rescuerów, że najważniejsze jest:

- kopnąć prądem najszybciej jak się da, nie bacząc na nic, a w szczególności na ilość wdechów przed, czas masażu czy podane leki;

- wykonać nieprzerwanie masaż klatki piersiowej, jeżeli to tylko możliwe; skupić się na prawidłowym masażu - ilośc i jakość uciśnieć stanowią o przeżyciu pacjenta;

- wentylować tlenem;

- dać adrenaline.

Cała reszta to pic i fotomontaż, służący jedynie mieszaniu we łbie.

Najlepszy przykład miałem przy poprzedniej - a pierwszej w Jukeju - recertyfikacji. Po wykonaniu masażu, defibrylacji, intubacji i ogólnie wykonaniu akcji z błyskiem ciupagi w tle (inni się chwalą, ja tylko mówię...) - moja komisja wpadła w przydum, czy należy mnie uwalić za niepodanie adrenaliny po pierwszym cyklu ( bom go podał przed drugim...)

I w końcu doczekałem.

W zaleceniach najnowszych stoi jak byk: nie przerywac masażu pod żadnym pozorem za wyjątkiem strzału pradem, oceny rytmu i wentylacji maską. Pozostałe sa błedem w sztuce. Nie należy przerywać (co było kiedyś niedopuszczalne) masażu w trakcie ładowania defibrylatora. Masujemy do ostatniej chwili, komenda „Ręce precz!”, po czym jednym płynnym ruchem odrywamy ręce własne, naciskamy czrwony guzik z magiczna cyferką 3 i wracamy do masażu.

Jak to jest miło, kiedy ktoś stworzy gajdlans zgodny ze zdrowym rozsądkiem.

-----------
PS. Gdyby ktoś chciał sobie odświeżyć wiadomość, służe skrótem ;)

piątek, 21 stycznia 2011

Gwiazdeczka

Prawo Murphy’ego jednoznacznie mówi: jeżeli coś może pójść źle - to pójdzie. Psuje się zawsze ostatni pacjent w kolejce, a najgorszym dniem jest piątek.




Przyszła Gwiazdeczka zoperować sobie nóżke. Bywa. Nie chce przypadkiem miejscowego? A Broń Boże. Ona niechybnie umrze, taki ma wstręt okrutny w sobie do medycyny w ogóle, a ortopedów w szczególności. Co robić, poniekąd rozumiem. Zebrałem wywiad, w którym dowiedzałem się, że jest uczulona na wszystkie antyemetyki z wyjątkiem cyclizyny - pod warunkiem że jest podawana dopiero po wybudzeniu i tylko dożylnie, bo doustna oraz śródzabiegowa zabije ją niechybnie - po czym przystapiliśmy do działania. Im dalej - tym gorzej. Żyły ani pół jednej. Sprawdziłem ręce, nogi. Zero. Hm. Wypatrzyłem jakąś maliznę na szyi, wraziłem wenflonik - jest. Popchnąłem nieco dalej - zdechł. A babina skłuta czterokończynowo jak by ją stado szerszeni napadło. Już żem ja miał zwalić, gdy mi sie przypomniało - toż USG w kącie stoi! Pognałem po taborecik, przywlokłem monitorek i dalej szukać. Procedura przypominała nieco rozmowę Laskowika ze Smoleniem, któren to na każde pytanie odpowiadał nie ma- nie ma- nie ma... W końcu w desperacji wielkiej przelazłem na ramię. W ramienną nikt nic nie wbija, poza szyjnymi i udowymi to chyba największa żyła dostepna igle - przymierzyłem, wsadziłem - i poczułem pstryk. Zamarłem. Podałem wodę - nie działa. Krrrrrrwiiii!!! Zawyło we mnie wszystko, a osiagnąłem stan, przy którym mam sobie ochote odgryżć ucho. Własne. Wyjąłem zagięty wenflonik. Ma Pani jeszcze ochote być kłuta? Niech Pan jeszcze spróbuje... Ja tak się boję miejscowego... Usiadłem jeszcze raz, odnalazłem żyłę, pomaluśku, pod kontrolą USG wsadziłem ten cholerny wenflon, wyjałem igłę - trysnęło. Ożeżkurważwdupeżmać. Tętnica. Toż mięciusieńko się zapadała - a teraz tryska??? Założyłem stazę, ucisnałem i nabrałem dużo powietrza.

Droga Pani - rzekłem do Gwiazdeczki - nie dam rady. Ze wstydem przyznaję, że mnie te pani żyły przerosły na amen. Ma Pani do wyboru iść do domu, albo dać się zoperować w miejscowym. Jednak w tym drugim przypadku musze ostrzec lojalnie, że jeżeli wydarzy się coś, co będzie wymagało podania pani leków, bede zmuszony założyć zewnik do żyły centralnej. Capisci? Javohl! - odrzekło dziewczę dzielne. Zawołałem chirurga, czerwony ze zburaczenia wyjaśniłem, żem wenflonka nie wbił i zapytałem czy w miejscowym zrobi? Zrobi, tylko czy bym mu blok zrobił, bo już jest umyty od jakiejś półtorej godziny i nie chce mu się rozsterylizowywać? Nie ma sprawy.



Założyłem oberst-bloka, chirurg sprawdził, czy działa, naciął skórę, uwolnił ścięgno i zaszył.



I tak sobie pomyslałem, że nawet późno po południu, miast dźgać żyły i znieczulać do upadłego, trzeba po prostu zachować szczyptę zdrowego rozsądku.

czwartek, 20 stycznia 2011

Ryzyko znieczulenia ogólnego

Jenkins, K. and Baker, A. B. (2003), Consent and anaesthetic risk. Anaesthesia, 58: 962–984. doi: 10.1046/j.1365-2044.2003.03410.x

Predicted incidence of complications of anaesthesia
Total peri-operative deaths (within 30 days):
1:200 (elective surgery) 50:10000
1:40 (emergency surgery) 250:10000
× 2 (60–79 years)
×5 (80–89 years)
×7 (>90 years)

Death related to anaesthesia: 1:50 000 (anaesthesia-related) 0.2:10000
1:100 000 (ASA physical status I and II) 0.1:10000

Cardiac arrest during:
general anaesthesia: 1:10 000 – 1:20 000, 1-0,5:10000, mortality 1:15 000–1:150 000
local anaesthesia: 1:3 000, 3:10000
spinal anaesthesia: 1:1 500 (25% fatal) 7:10000 (2:10000 fatal)

Myocardial re-infarction:
1:20 (0-3 months after myocardial infarction 500:10000
1:40 (4-6 months after myocardial infarction) 250:10000

Respiratory complications
Aspiration during general anaesthesia: 1:3 000 3:10000
 ×4 in emergencies
 ×3 in obstetrics
1:60 000 (Death) 0.16:10000

Difficult intubation: 1:50 200:10000
Failure to intubate: 1:500 20:10000
Obstetrics: 1:250 40:10000

Failure to intubate & ventilate: 1:5000 2:10000 (WTF??? - przyp. abnegatowy)

Postoperative cognitive dysfunction (> 60 years)
1:4 at 1 week 2500:10000
1:10 at 3 months 1000:10000
1:100 permanent 100:10000
Regional anaesthesia ≈ General anaethesia (! - przyp. abnegatowy)


Postoperative delirium:
1:7 (general surgery) 1400:10000
× 3 if >75 years
×3 if requiring intensive care  
up to 1:2 for elderly fractures neck of femur 5000:10000

Drowsiness: 1:2 5000:10000 (Day surgery)
Dizziness: 1:5 2000:10000 (Day surgery)
Headache: 1:5 2000:10000

Cerebrovascular accident (CVA):
1:50 if previous stroke 200:10000 46% mortality
1:100 general surgery 100:10000 60% mortality if previous CVA (∼ 1:700 in the non-surgical population)
1:20 head and neck surgery 500:10000
(1:700 in the non-surgical population)
Carotid endarterectomy (CVA + death):
1:15 if symptomatic 700:10000
1:25 if asymptomatic 400:10000
(Disabling CVA + death): 1:50 200:10000

Awareness
with pain: 1:3000 3:10000,  2/3 with neuromuscular blockade
without pain:  1:300 30:10000  1/3 without neuromuscular blockade
Total intravenous anaesthesia:  1:500 20:10000

Anaphylaxis: 1:10 000

Deafness
‘idiopathic’ (general anaesthesia): 1:10 000
transient after spinal anaesthesia: 1:7 1500:10000 (WTF? - przyp. abnegatowy...)

Loss of vision: 1:125 000 0.08:10000
1:100 (cardiac surgery): 100:10000

Pain:
1:3 (moderate) 3000:10000
(after major surgery): 1:10 1000:10000
(day surgery): 1:2 5000:10000

Postoperative nausea and vomiting (PONV):
1:4 2500:10000
2/3 nausea and 1/3 vomiting
Female:male 3:1

Sore throat: 1:2 (if tracheal tube) 5000:10000
1:5 (if laryngeal mask) 2000:10000
1:10 (if facemask only) 1000:10000

Dental damage
requiring intervention: 1:5000 2:10000
all dental damage: 1:100 100:10000
all oral trauma after tracheal intubation: 1:20 500:10000

Peripheral nerve injury (general anaesthesia):
1:300 ulnar neuropathy 30:10000
1:1 000 (other nerves) 10:10000 

Thrombophlebitis: 1–2:20 water-soluble drugs 500–1000:10000 
1:4 propylene glycol-based 2500:10000
 
Predicted incidence of complications of regional anaesthesia
Paraplegia1:100 000 0.1:10000
Permanent Nerve Injury:
spinal: 1–3:10 000 1–3:10000
epidural: 0.3–10:10 000 0.3–10:10000
peripheral nerve block: 1:5000 2:10000, 2% brachial plexus neuropraxia lasting >3 months

Epidural haematoma:
1:150 000 (epidural) 0.07:10000
1:1 000 000 (spontaneous)
1:200 000 (spinal) 0.05:10000
 - 1:14 000 (USA)
 - 1:2 250 000 (Europe)
 - 1:10 000 (spontaneous)

Epidural abscess 1:2000–1:7500 1.3–5.0:10000

Transient neural complications
1:1000–1:10 000 (epidural) 1–10:10000
1:125–1:2 500 (spinal) 4–80:10000

Transient radicular irritation (spinal)
Up to 1:3 (heavy lidocaine and mepivacaine) 3000:10000

Cardiac arrest: 1:1500 (spinal) 7:10000
1:3000 (local anaesthesia) 3:10000
1:10 000 (epidural) 1:10000 
1:10 000 (regional blocks) 1:10000

Post-dural puncture headache:
1:100 100:10000 80% following inadvertent dural tap
1:10 (day surgery) 1000:10000
Blood patch 70–100% immediate success but headaches recur in 30–50%

Backache >1 h surgery 20% 2000:10000 GA ≈ LA
>4 h surgery: 50% 5000:10000

Urinary dysfunction: 1:50 200:10000

Pneumothorax: 1:20 (supraclavicular blocks) 500:10000

Systemic LA toxicity: 1:10 000 (epidural)
1:1500 (regional blocks) 7:10000

Cerebral seizures:
1:4000 (intravenous regional anaesthesia) 2.5:10000
Axillary: 1:10000
1:500 (brachial plexus) 20:10000
Supraclavicular: 1:125 80:10000

I to by było na tyle, jeżeli chodzi o metaanalize suchych danych.
pragnałbym tylko zwrócic uwage państwa na dość ciekawe ryzyko wystąpienia zatrzymania krażenia w zalezności od zastosowanego znieczulenia, oraz częstości wystąpienia powikłań po znieczuleniach regionalnych.

Tak jak pisał wczoraj Szaman, każda technika ma swoje miejsce. Anestezjolog powinien je znać i wykorzystywać kierując się jedynie przewidywanym wynikiem końcowym, opartym na solidnej statystyce.

A na koniec - tak żeby wbić maluśką szpileczkę i podtrzymać temperaturę dyskusji- pozwolę sobie skierować pytanie do mojego szanownego interlokutora i oponenta.
Czy ja dobrze zrozumiałem, co z przedstawionej przez Ciebie statystyki wynika? Że polski anestezjolog zabija swojego pacjenta czternaście razy częściej, niż nasz brytyjski odpowiednik?

środa, 19 stycznia 2011

Dylemat

Pobili się dwaj górale ciupagami...

Szkoła rozwiązywania konfliktów w wykonaniu rasy ludzkiej jest prosta. Jeżeli nie możemy przekonac przeciwnika, należy go zaciukać. Cokolwiek by to nie miało znaczyć. Dlatego też większość dyskusji międzyludzkich ewoluuje w kierunku rozwiązań siłowych. Dowodu przeprowadzać mi się nie chce, wystarczy otworzyć pierwszą z brzegu gazetę i poczytać o bieżących wydarzeniach. Gdyby ktoś podniósł Sudan jako kontrteorię, uprzejmie informuje, że po takiej ilości trupów nawet najdziksze hieny sięgneły by rozwiązań politycznych. Poza tym z oceną sytuacji należy poczekać do końca procesu.

Jako, że każdy z nas ma we łbie taką dzidzię nieznośną, zazwyczaj głęboko ukrytą pod płaszczykiem neokorteksowej ogłady a chcącą się jedynie się pieklić i żyć zgodnie z prawem Kalego, prędzej czy później dojdzie ona do głosu. A zazwyczaj prędzej. To te momenty, za które później przepraszamy naszych bliskich - bo ziupa za słona albo kamyczek wylądował w bucie.

No i zdarzyło się. Osobiście zwalam to na niedobory magnezu w osoczu, ale nie ma tu co szukac winnych. Cholera ze mnie wylazła i nie pytając się o zgodę wziąłem byłem ściszyłem ortopedzie sprzęt grający. Który to chirurg słucha jakiegoś metalowego rachatłukum, a musi to lubić, bo głuchy jest konkretnie. A przynajmniej tak sądzić nalezy z poziomu głośńości aJpodowego wzmacniacza. Zrobiła się z tego nielicha awantura, bo tenże darł sie jak Mućka po zmierzchu, co to ją zapomnieli wydoić, a jam się zaparł, ze głośniej nie dam. Inna rzecz, że sala operacyjna to nie jest dyskoteka i chirurg może sobie, i owszem, słuchać czego tylko zapragnie, ale w domu. Jeżeli mu żona nie pozwala - niech idzie na dyskoteke. Albo do znajomych. Albo kompletnie-mnie-nie-interesuje-gdzie - byle to gówno wyłaczył, bo sie przy nim nie da myśleć.

Straszliwe rzucanie zadem miało swój ciąg dalszy. Mianowicie musiałem się tłumaczyc manago, czemuż to ach czemuż Boga Imperatora wkurwiam, co to złote jaja nam znosi. Przedstawiłem swoje expose jak wyżej stoi i sprawa wylądowała w ogródku chirurga. Któren to list napisał - niby przepraszajc, a użył tegoż słowa ze trzy razy - ale wskazując paluchem na mnie, żem go wkurwił, bom za późno do pracy przyjechał. Jakby to była moja wina, że chirurg do zabiegu na ósmą przyjeżdża o 6:45... Inna rzecz, że takiego drugiego nie znam. Potrafi przyjść do roboty przed pielęgniarkami, co może wzbudzać szacunek szczery.

Minął jakiś czas i spotkalismy się po nowym roku. W mordę. Wersal przy nas to jarmarczna buda. Mi było głupio, żem go wkurwił niepotrzebnie, bo wystarczyło grzecznie poprosić o ściszenie sprzętu a ten z kolei nie bardzo wiedział jak się zachować.

I tak sobie myślę, że do porannej kawy należy otworzyć ampułeczkę MgSO4 i dokropić sobie ze dwa gramy.

Bo czymże jest sraczka wobec zrobienia z siebie głupa.

wtorek, 18 stycznia 2011

Po co komu ból

Yossarian - ten z „Paragrafu 22” - straszliwie wydziwiał nad zjawiskiem bólu. Ze Bóg to partacz jest, bo czerwoną lampkę na czole potrafi zainstalować byle elektryk, bez żadnych mocy stwórczych. I poniekąd miał racje. Ale tylko poniekąd.

Człowiek jest mianowicie głupi jak but. Jest to nasza wiodąca cecha, jedynie czasami przegrywająca z naszą arogancją. I w głupocie swojej nie rozumie, ze jak mu kto dobrze mówi - siedź na dupie - to trzeba siedzieć, a nie chojraka zgrywać.

I nie mówimy tu o psie z kreskówki, który był nad wyraz rozgarniętym stworzeniem.

Bóg nas stworzył - więc nas zna. Przynajmniej tak twierdza kreacjoniści. I tutaj przyznamy Hellerowi - czy Yossarianowi - racje. Mianowicie, Pan Bóg stworzył bubla, ale nie w momencie instalacji urzadzenia informującego o uszkodzeniach organizmu, a znacznie wcześniej - w momencie produkcji procesora głównego.

Gdyby bowiem człowiek słuchał co się do niego mówi, nie byłby mu potrzebny ból, który to jak ten neurologiczny bat utrzymuje go na drodze.Homo sine surdus ineptus est. Definitywnie.

--------------

Anestezjolodzy dzielą się na dwie grupy. Pierwsi lubią wbijać igły, czasowo wyłaczac nerwy i dostarczać sobie oraz innym bezalkoholowej rozrywki w trakcie stymulacji pacjenta prądem. Drudzy, to ci, co się igieł brzydza jak ostatniej zarazy, a słowo prick* kojarzy im sie wyjątkowo pejoratywnie.

Ponieważ należę do grupy drugiej, czyli przedkładającej wyższośc trucizn odwracalnych nad uszkodzenia nerwów igłą, wbijam tylko kiedy muszę. Podpajęczynówki, ZOPy czy proste bloki zrobię - ale szczerze powiedziawszy nie lubię. I nie przekonuje mnie statystyka, mówiąca, ze zgonów przy igle jest mniej - a co z tak zwanymi „poważnymi następstwami znieczulenia regionalnego”? Toż jak ktoś musi przejść laminektomie, bo mu anestezjolog sprokurował krwiaka w przestrzeni zewnątrzoponowej, to ma chyba więcej atrakcji niż nieboszczyk. A wzieło mnie, kiedym to miał do krótkiego zabiegu znieczulić ASP. Można było w ogólnym - ale z wyboru robiliśmy szpilennarkose. I tak mi w sercu pikło - toż dam thiopentalu, przewentyluje maską i finito. Po co to młody - i zdrowy - kręgosłup dźgać gwoździkiem nr 29**...

Wiem, że wyłazi ze mnie konserwa i prostactwo, ale wolnoć Tomku w swoim domku. Ja tam świadomie wolę ryzyko związane ze znieczuleniem ogólnym niz regionalnym i basta.

Dawno dawno temu próbowali mie chirurdzy namówić, żebym im igły wbijał w okolicy pola operacyjnego. Na ten przykład blokował nerwy do przepukliny czy innych fiutów. I tum powiedział - wała. Póki nie mam nic na swoją obronę, nie mam mowy. Ja znieczulę, wy cos urżniecie a potem powiecie, ze anestezjolgog blok spierdolił. Jeszcze czego. Anatomie znacie, igły to nie trudne narzędzia, dźgajcie se do woli. Jak dostane USG, zwanego tutaj ultrasaundem, to se procedurkę nagram i krytym. A póki co - do pola.

Przychodzę ci ja dzisiaj do roboty, a tu inżynier w drzwiach wita, płachte odsłania i funkiel nóweczkę USG GE Healthcare pokazuje. Szkęka mi spadłwszy z wrażenia. Skąd oni na to kase wzięli? Inżynier guziki pokazał, ze sprzętem się pożegnał wręcz boleściwie, jak by to było jego własne dziecko porzucane w sierocińcu, i polazł.

A ja musze sobie anatomie odkurzyć.

Zaraza by z tą technologia.

-------------

A odnośnie mojego przydługawego wstępu: jak pacjent po zabiegu idzie do domu i go napierdala, to co prawda nocy nie prześpi za dobrze, ale na sto procent nie pójdzie się wykapać dwie godziny po wypisie, czy grać w siatkówkę. A po dobrze zrobionych blokadach zdarzało się przyjmować na cito rozleźnięte całkowicie powłoki. Bo przecież jak nie boli - to chojrakować może każdy. I nie dociera, że całość wisi na kilku niteczka, wbitych w niespecjalnie wytrzymały materiał.

Niech mi ktoś powie, że człowiek to istota mądra jest. Ciekawym, z której strony.

-------------
* - dla tych co no parlare: ukłucie, ale również dupek.

** - tak, tak - zawitała cywilizacja na wieś i mieliśmy takie włoski anielskie dla wyjątkowo wytrwałych. Co prawda na wypływ czekało się czasem i dwie minuty, ale za to jaki szpan...

środa, 12 stycznia 2011

Ale by łapać go...

Z pamiętnika doktora Podtrucia

Zaimplementowano dzisiaj nową politykę bezpieczeństwa. Błędom ludzkim mówimy „dość!”. Nie będzie więcej źle podanych leków, niepotrzebnie wykonanych procedur czy nóg urżniętych po złej stronie. Po krótkim wprowadzeniu zastosowaliśmy wynalazek w praktyce. Zapytałem pacjenta jak się nazywa, konfrontując to z jego papierami. Sprawdziłem, czy chirurg prawidłowo umieścił strzałkę, wskazującą stronę wykonania zabiegu. Potwierdziłem procedurę z pacjentem. Sprawdziłem zgodę na zabieg, typ anestezji i podpis pacjenta. Uśmiechnałem sie do czekającego grzecznie chirurga i dokonałem inspekcji maszyny oraz czy mam wszystkie potrzebne leki w szafkach i na półkach. Wróciłem do pacjenta i sprawdziłem, czy ma jakoweś alergie, a następnie, czy ma prawidłową opaskę na ręku. Zbadałem pacjenta pod kątem trudnej intubacji. Sprawdziłem wszystkie możliwe ryzyka związane z zachłysnięciem i odnotowałem to w dokumentacji. Oceniłem ryzyko krwawienia i na tej podstawie podjąłem świadoma decyzje dotyczącą wbitej kaniuli - gdzie, ile i jak wielka. Wyprosiłem grzecznie chirurga z przygotowawczego i sprawdziłem EKG, aparat do mierzenia ciśnienia i pulsoksymetr. Ponieważ pacjenta przejęła anestezjologiczna, poszedłem na kawę. Jej check-list jest co prawda nieco krótszy, ale nie powinienem sie poparzyć w trakcie picia.

Poprosiłem chirurga, by przestał mnie poganiać, bo się obleję kawą i poszedłem do anestezjologicznego. Ponieważ pielęgniarka jeszcze nie przyprowadziła pacjenta, sprawdziłem po raz drugi maszynę, przeliczyłem leki, powtórzyłem wszystkie kluczowe momenty po czym sprawdziłem maszyne jeszcze raz. Bezpieczeństwa nigdy dosyć. Dokonaliśmy indukcji i pacjent wjechał do sali operacyjnej. Wdrożylismy fazę drugą. Wszyscy przedstawili sie z imienia i nazwiska a następnie pokrótce opisali swoja rolę. Przy okazli okazało się, że imię chirurga to F-word. Dziwne. Staneliśmy za scrub-nurs’em i chórem odczytaliśmy z historii choroby dane pacjenta, typ zabiegu, strone zabiegu po czym potwierdzilismy wszystkie informacje sprawdając plan zabiegu i formularz zgody pacjenta na zabieg. Następnie chirurg ze swadą opisał jaki zabieg ma zamiar wykonać, jaka technika zostanie zastosowana oraz jakie materiały i narzędzia będa mu potrzebne. Po raz pierwszy w zyciu usłyszałem o "jebdrucie" oraz "kurwaniciach". Opisał kluczowe momenty, nakreślił ryzyko, wypowiedział się co do przewidywanej utraty krwi, przy czym nie bardzo zrozumiałem, co to za jednostka objętości była, chyba coś na "h", opisał szczegółowo specjalistyczne narzędzia chirurgiczne, potrzebne do wykonania zabiegu i pokrótce scharakteryzował wszystkie niezbędne urządzenia diagnostyczne.

Następnie przyszła kolej na mnie. Drżącym z przejęcia głosem opisałem wszystkie potencjalne niebezpieczeństwa, czyhające na pacjenta wraz z króciótkimi wyjaśnieniami, dotyczacymi zapotrzebaowania na konkretne leki i sprzęty w przypadku wystąpienia każdego z nich. Oznajmiłem wszystkim jaki jest status wg. ASA i wymieniłem, bez specjalnego rozwodzenia się, jakie urządzenia monitorujące oraz pomocnicze będę potrzebował w trakcie wystąpienia powikłań. Widząc wzrok chirurga, jedynie marginalnie odniosłem się do oceny krwawienia, którego dokonał wcześniej i szybko klapnąłem na krzesełko.

Cały zespół unisono potwierdził, że pakiet antyzapaleniowy został wdrożony. Sprawdziliśmy, jaki antybiotyk został podany, oraz czy czas od podania do wykonania zabiegu wyniósł minimum godzinę. Skontrolowaliśmy, czy urządzenia podgrzewające są sprawne i właściwie założone. Poprosilismy chirurga o powrót nasalę i dokonali sprawdzenia jakości golenia strony operowanej. Potwierdziliśmy, że pacjent nie ma cukrzycy i zrezygnowaliśmy ze sprawdzania glukometru. Następnie sprawdzilismy, czy RTG, potrzebne do zabiegu, działa i jest właściwie ustawione oraz skalibrowane. Sprawdzilismy ważność przeglądu technicznego oraz zgodność podpisów inżynierów. Sprawdziliśmy czy i kiedy pacjent dostal profilaktyke przeciwzakrzepową, skontrolowalismy poprawnośc założenia uciskowych skarpet elastycznych i działanie przeciwzakrzepowych mankietów pneumatycznych. Zarócilismy uciekającego, pod pozorem konieczności wyjścia do toalety, chirurga w drzwiach, a następnie przeszliśmy do kontroli sterylności i prawidłowego zabezpieczenia pola operacyjnego, pozostałego sprzętu, nici, igieł, dat ważności i zaczęliśmy operację.

Chirurg, rumiany na twarzy - to pewnie z ochoty do pracy - naciął skórę, ustawił kość w osi, wwiercił drut, zrobił zdjęcie, zaszył skórę i założył gips.

Pielegniarka instrumentalna ogłosiła całemu zespołowi fakt zakończenia procedury, jej typ oraz przebieg. Następnie przekazała wszystkim, że ilośc materiału jest zgodna, prócz jednego drutu, który został w kości, zgodznie z pierwotnym zamierzeniem. Narzędziowa wraz z chirurgiem , którego w tym celu sprowadzono z przebieralni, powtórnie przebrano i założono czepek, sprawdziła poprawnośc opisania próbówki z materiałem bakteriologicznym, nastepnie porównali dane wprowadzone z danymi w historii choroby i przekazali informację o zgodności całemu zespołowi. Wszyscy wypowiedzieli sie na temat sprzętu i dostepnych materiałów - czy wystąpiły jakiekolwiek problemy, a jeżeli tak to jakie. Chirurg przekazał swoje w przelocie, kłusując w strone drzwi. Został złapany i przywiązany do krzesła. Nastepnie cały zespół wypowiedzial się po kolei na temat fazy wybudzenia, wnosząc konieczne poprawki. Wreszcie udaliśmy się do pokoju, gdzie przy kawie omówiliśmy od poczatku raz jeszcze, krok po kroku, cała procedurę i związane z nią trudności. O dziwo, po raz pierwszy chirurg nie wniósł żadnych zastrzeżeń. Być może przeszkadzała mu chirurgiczna gaza, wciśnieta pomiędzy zęby.

Opis zabiegu przygotowano na podstawie zaleceń AFPP ( Association Of Perioperative Practice ), zawartych w „Time Out Poster”. Jest to obowiązujący w chwili obecnej standard kontroli zabiegu operacyjnego w UK.

wtorek, 11 stycznia 2011

Jak napisać prawidłowe CV, part II

Ostatnio w telewizji leciał sobie dziwny dość filmik o społeczeństwie, które mówi prawdę. Zachowują się tak jak my, ale nazywają sprawy po imieniu. Pomijam kuriozum pod postacia prawdomównego polityka, ale pani w domu starców (mającym wielki napis na frontowej ścianie Sad Home For Old And Hopeless) pytająca w recepcji: „Przyszedł pan porzucić kogoś ze swoich ukochanych bliskich?” dobrze oddaje ideę filmu.

W Jukeju społeczeństwo opiera się właśnie na zasadzie prawdomówności i good will obywateli. Jeżeli obywatel mówi - to tak jest. Jeżeli mówi że ma 16 dzieci to ma - a jeżeli astma dusi go tak, ze nie może dojść do sklepu, to potrzebna mu jest pomoc państwa i tax allowances oraz mnóstwo innych benefits. Co prawda potem okazuje się, że w poczet własnych dzieci wliczył wszystkie biegające po ulicy, a astma pozwoliła ukończyć bieg maratoński(!) umierającej na duszności w drodze do sklepu, no ale. Czarna owca zawsze się znajdzie. Najwyraźniej urzędnicy Korony nie spotkali się jeszcze z polską odmianą zaradności życiowej, wszędzie innej rozpoznawanej jako złodziejstwo i pasożytnictwo.

Rekord pobiła obywatelka Czarnej Afryki, nie pomnę skąd biedaczka przyjechała, a dostała się do Jukeja jako azylant społeczny. Mianowicie rodzinę jej zamordowano, a ją samą zgwałcono i na smierć porzucono. Wraz z czwórką dzieci. Była to jednak kobieta silna, twarda - taka, wiecie, prawdziwa Murzynka - więc doczołgała sie ostatkiem sił do drzwi Foreign Office i tam opowiedziała swoja straszliwa historię. Rzecz jasna, urzędnicy na ten tychmiast przyznali jej azyl, tax allowance’y i benefity wszelkiego autoramentu, a musiało tego być sporo, bo łacznie w ciągu kliku lat zebrało się kilkaset tysięcy funtów (!). Niestety, cwaniactwo ma pewną zgubną cechę - mianowicie zawsze podszyte jest podkładem arogancji. I ta niestety zgubiła nieszczęsną niewiastę, gdyż okazało się, że w czasie, gdy ja grupa Murzynów gwałciła pospołu, ona sama rodziła sobie dziecko w prywatnej klinice w Szwecji.

Z tak nastawiona do życia rasą biały człowiek (czemu Murzyn pisze się z dużej a biały z małej?) nie ma żadnych szans.

Nie wiem jak to wygląda w supermarketach, ale w służbie zdrowia mamy kompletnie przewalone. Mianowicie do otrzymania pracy potrzebne są kwalifikacje - te każdy ma takie same, bo podstawą jest rejestracja w General Medical Council, papiery zaświadczające o ukończeniu studiów - oraz CV.

I tu dochodzimy do sprawy sedna. Polski doktor prezentuje w większości postawę przynosząca mu chlubę, chwałe i bezrobocie. Jest skromny, siedzi w kącie aż znajdącie i o swoich dokonaniach donosi innym z najwyzszym obrzydzeniem. Pisał juz o tym Szaman, było też i u mnie. Jako, ze dobrych rad nigdy dosyć, po raz kolejny pozwole sobie napisać krótki przewodnik pt. „Jak prawidłowo napisać CV lekarskie, które nie wyląduje w koszu”.

Strona pierwsza ma byc ładna, duża, czytelna, z wyraźnie widocznym tytułem jaki posiadamy. Może to być np: Abnegat Limitowany, MD, ale jak kto ma doktorat, to PhD ma ze strony rzucać się agresywnie do oczu - a wręcz gardła - czytającego.

Strona druga - spis treści. Nie wiadomo po co, ale zawszeć to dodatkowy kartek A4.

Rozdział pierwszy. Szkoły. Tu się wstydzic nie należy. Nasze CV zazwyczaj wyglądaja tak: w latach 1950 - 1965 ukończyłem szkoły i poszedłem na studia, które ukonczyłem w 71...

Łomatko...

Piszemy, że byliśmy najzdolniejsi, bralismy udział przynajmniej w 4 różnych olimiadach naukowych, zdobywalismy pierwsze miejsca reprezentując szkołę w zawodach sportowych a w miedzyczasie opiekowaliśmy się babcią z sąsiedztwa. Odsyłam do moich wcześniejszych postów, było tam i o domu dziecka w Kinszasie i o ratowaniu bobrów (pingwiny lepsze, a najlepsze są delfiny i wieloryby, ale to moze byc trudne - trzeba się geografii nauczyć oraz wkuć na pamięc kilka nazw japońskich trałowców).

Następnie piszemy o naszej drodze przez mękę w czasie studiów. O tym tez było, przypomne tylko, żeby sie nie wstydzić przynależności do kół naukowych, choćby to miało być „Koło Badaczy Wywaru Chmielowego” oraz wszelkiego rodzaju nagrody i ordery, z „Orderem Buraka Ćwikłowgo z Potrójną Złotą Nacią” za przegranie nieobkładalnego 3 bez atu z rekontrą włącznie. Przy podkreślaniu zasług, powyższe nazwy należy dyskretnie pominąć, skupiajac sie na wkładzie i zaangażowaniu.

Następnie okres pracy. Primo, mozna użyć słowa internship jako staż - ale ponieważ słowo to nie występuje nawet w Wielkim Słowniku Języka Angielskiego, lepiej użyć słowa trainee oraz training. Przynajmniej zostaniemy zrozumiani. Następnie praca na oddziale - tu piszemy, rzecz jasna, o pierwszym i drugim stopniu specjalizacji, ale musimy to nieco podretuszować, bo powyższe określenia nie mówią w Jukeju literalnie nic. Stąd „Pierwszy Stopień” należy dookreslić, dodając, że po jego zdaniu podjęliśmy pracę jako SpR (Specialist Registrar) a „Drugi Stopień” opisujemy jako dzień zostania konsultantem. Co m/w odpowiada prawdzie.

Nigdzie - i pod żadnym pozoroem - nie piszemy „I held the position of Chef (lub Chief) of AIIT”. Chef jest w kuchni, tylko i wyłącznie, i stoi przy garach - a chief znaczy wódz. Głównie Natywnych Plemion Północnoamerykańskich, choć nie tylko. My jesteśmy Head of Department albo Clinical Lead. Na wszelki wypadek warto napisać, co do obowiązków takiego należy, zeby nie było nieporozumień. Bo polski ordynator to mieszanka obowiązków Clinical Lead’a (ten się zajmuje nadzorem merytorycznym, choć nie ma ordynatorskiej mocy oświecająco-namaszczającej) i Clinical Director’a.

Zabiegi. Tu czai się kolejna pułapka. Możemy być dumni, że wykonujemy w ciągu roku dziesięć pękniętych aort. I dobrze, duma ważna rzecz. Ale gdy umieścimy taka informację w CV dla jukejskiego pracodawcy, będziemy postrzegani jako krańcowo nieodpowiedzialna jednostka, która nie majac wystarczającego doświadczenia, dokonuje eksperymentów na pacjencie. Jeżeli pracujemy w szpitalu o szerokim profilu, nalezy wylistować co robimy - i podać łączną ilość zabiegów. Ładniej wygląda.

Należy z cała mocą podkreślić zasięg naszych umiejętności - to co umiemy, opisujemy jak mastered skills. Nasze dobre chęci opisujemy nieco mniej entuzjastycznie, wystarczy to w zupełności do zniechęcenia potencjalnego pracodawcy, by powierzył nam zabieg, o którym mamy pojęcie jedynie z czasów licznych staży przedspecjalizacyjnych.

Listujemy wszystkie sympozja, prace, spotkania, przedruki i listy do redakcji.

Na koniec dodajemy nasze zainteresowania - nalezy tu podkreslic nasze bogate wnętrze, nie wystarczy napisac że w wolnym czasie jeżdżę na nartach i chodze do kina. Unikamy zajeć kojarzonych pejoratywnie, na ten przykład zbieranie pustych puszek po piwie czy nałogowe granie w ruletkę.

Na koniec ustawiamy solidną, rozcapierzoną czcionkę (Times New Roman jest ABSOLUTNIE beznadziejny jako oszczędzający papier), szerokie marginesy, podwójne odstępy i rzecz jasna drukujemy to w Special Need Employer Format (po Polskiemu „Dla ślepych pracodawców”) czyli font 12-14. Powyżej wygląda nieco dziwnie.
W dalszym ciągu, porównując nasze dzieło z beletrystyką dalekowschodnią, pozwalającą listować dziesiątki tysięcy zabiegów i procedur, wyglądamy jakbyśmy znieczulali dotychczas w Koziej Wólce do pedicure - no, ale. Nie każdy potrafi napisać, że przeszczepiał mózg. Co prawda kozy, ale jednak.*

PS. Jeszcze jedno: Oddzial Chorob Wewnetrznych to po prostu Medical Ward a nie zadne Internal Medicine. Jeszcze sie komu z robakami skojarzy...

----------------
*Odsyłam do archiwalnych postów Szamana ;)

piątek, 17 grudnia 2010

Historie wyjatkowo prawdziwe

Sceny z życia

Gdzieś - kiedyś - o ile dobrze pamietam, było to u Basi - wywiązała sie dyskusja o poczuciu humoru Homo sapiens. Z której to cechy jestesmy dumni i dość często podkreślamy, że odróżnia nas ona od zwierząt czy maszyn. Gdy jednak rozbierzemy sytuacje śmieszne na czynniki pierwsze, okaże się, że na samym dnie każdego dowcipu znajdziemy badź głupotę, badź nieszczęście ludzkie. Bo tylko wtedy siedząca w nas małpa rechocze do łez.

Nie ma nic piękniejszego, niż bliźni, dający ciała...

Festiwal humoru sytuacyjnego rozpoczął Lorenzo, który z racji tempa znikania pozabiegowego powinien byc zwany Speedy Gonzalesem. Zoperowawszy ostatniego pacjenta, opisał procedurę i wszedł do wybudzalni. Położył z uczuciem dłoń na brzuchu pacjenta, zapatrzył się na rurę, dumnie sterczącą z jego ust, zamyślonym wzrokiem spojrzał na monitory, wskazujące, że pacjent w drodze na Ziemię mija właśnie pas asteroid i zwrócił sie do pielęgniarki:
- Chciałbym przed wyjściem do domu powiedzieć mu o zabiegu, ale czy będzie to pamiętał?
Karolina spokojnie zapatrzyła się na tą samą rurę, na twarz bez śladu ekspresji po czym bez mrugnięcia okiem odparła:
- Może pan spróbować, doktorze. Ale pewne szczegóły mogą mu umknąć.
-----
Każdy zębodół ma inną technikę wyrywania zębów. Mój ulubiony używa obcęgów. Zazwyczaj nie nadążam z opisywaniem kart pacjentów, szybki i sprawny. Smerfetka uzywa dłuta. Śtura, podważa, dłubie - i nagle pstryk, zęba nie ma. Jest nieco nieprzewidywalna, czasem schodzi długo, czasem jest wyjątkowo szybka. Bohater dzisiejszej opowieści używa wiertła. Ma specjalną chirurgiczną bor-maszynę, którą wierci aż wywierci. By chłodzić wiertło, w trakcie pracy z końcówki leci sobie woda. Pół biedy, gdy pacjent jest pogrążony w odmętach narkozy. Jednak czasem zabiegi te są wykonywane w miejscowym. I wtedy bardzo ważną rzeczą jest vacuum, urządzenie do odsysania materiału płynnego z pola operacyjnego, zwane rzecz jasna ssaniem. Które w tym przypadku ma za zadanie usunąć nadmiar wody z ust.
Pacjentka leżała na stole, okryta zielonymi płachtami, ze szpanerskimi, zakoszonymi chirurgom używającym sprzętu laserowego, okularami na oczach. Pan doktor wiercił, woda tryskała, poziom w ustach narastał, podtapiając pacjentkę. Widząc to, pan doktor, miast ssij! rozdarł się połykaj! połykaj!. Karolinę skręciło w pół i na przydechu wyrzęziła: - Odnoszę wrażenie, że on teraz nie rozmyśla o zębach...
-----
- Drogie panie, mamy dzisiaj pacjentkę do zabiegu w znieczuleniu miejscowym. Jest całkowicie pozbawiona słuchu, jednak prosze się nie martwić - potrafi doskonale czytać z ruchu warg. Proszę tylko, by zwracając się do niej stać twarzą w twarz i mówić wyraźnie.
Pacjentka została znieczulona miejscowo w pokoju anestezjologicznym i przewieziona na salę operacyjną. Oblożono pole, umyto, przy czym przez cały czas miała ona kontakt z jednym z czlonków zespołu, który objasniał, co robimy. Chirurg w pełnym rynsztunku bojowym usiadł na stołeczku i przed wbiciem igły zwrócił sie do niej, twarzą w twarz, mówiąc rzecz jasna bardzo powoli - i bardzo wyraźnie:
- A! - teraz! - wbiję! - pani! - igłę! - żeby! - sprawdzić! - czy! - działa! - znieczulenie!
O dziwo, mimo starań chirurga, pacjentka nie zrozumiała nic - z niemym pytaniem w oczach wybałuszyła sie na otaczajce ją pielegniarki. Najwyraźniej nikt jej nie nauczył, jak się czyta z warg, zasłoniętych chirurgiczną maską.

środa, 15 grudnia 2010

Adrenalina z kółeczka

Koniec roku. Stary Żyd siedzi zatroskany i patrząc w okno, mruczy cicho do siebie: „Niedobrze, oj niedobrze...”. Do pokoju wchodzi syn
- Tate, a o co wam chodzi! Toż Salcia dostała się na uniwersytet?
- Dostała.
- Sklep przyniósł dwa razy większy dochód niż w zeszłym roku?
- Przyniósł.
- Mosze ożenił się za Rosencwajgową?
- Ożenił
- No to czego jęczycie! Przecież jest dobrze!
- Jest tak dobrze, że coś sie musi spier.olić...


Dzien się wlókł jak szesnastolat na szkolnego busa. Najpierw chirurg zabrał się za destrukcje białej rasy - na liście było 6 klientów do przecięcia nasieniowodów, w tym dwóch do ogólnego. Trzęsiączki. Kiedyś próbowałem przekonywać do miejscowego, alem popadł w niechciejstwo. Jak se klient życzy, to se klient ma. Chirurg rach-ciachnął pierwszego i zabrał sie za drugiego. Dłubał, dłubał - juz myślałem, żem zabieg pomylił, ale nie. Nic mu nie przeszczepia. W końcu się zapytałem grzecznie, czy to długo jeszcze? Długo. Ale jak za następnym razem powrózka nie oddłubie, to męczarnię kończy i go zbudzimy z zaleceniem stosowania prezerwatyw. Oddłubał. Łącznie zabieg trwał półtorej godziny, co faktycznie daje mozliwość przyszycia nowego jaja. Potem nam w rekawerze powiedział, że on to miał taka operację, orchideę*, jak był mały. Tu z chirurga wyszła kultura angielska, bo nawet się nie przestał uśmiechac. A powinien zagryźć.
Nieco zaczadziały polazłem do trzeciego i zdrętwiałem - osiemdziesiąt lat i się mu powrózek zachciało podwiązywać? I co on niby ma zamiar tą zabezpieczoną bronią robić? Szybki rzut oka na listę - tłuszczak. Ulżyło mi. Uprzedziłem go o wszelkich możliwych powikłaniach, ostatnio do listy dla pacjentów powyżej 65 lat dołożyłem permanentny stan konfuzji poznieczuleniowej i zadałem Panu Starszemu cios. Biochemicznym młotem. Obudził sie jak dwudziestolatek, podziękował i poszedł do domu.
Ponieważ lista straszliwie sie opóźniła, bez przerw jakowychś zaczęliśmy dymić dla zębodoła. Pierwszy chłop wielki, potężny, przy którym czułem się tak jakoś jak zabidzony emigrant z Omanu, przyznał sie do zgagi, papierosów i nietolerancji orzeszków. Nietolerancji prawdziwej, objawiającej się dusznościami spowodowanymi obrzekiem tkanek miekkich, głównie na szyi. Zmieniliśmy plany z propofolu na gazy, zapuściłem gościa i tu poszła cała sekwencja, co to podobna jest do dwunastu klocków domina Klicha, tyle, że nie skończyła sie wypierdółką w drzewo. Najpierw facet był gruby. Potem wąsiaty. Potem mu się dychać nie chciało. Potem sie do dupy wentylował. Potem wzrosły mu ciśnienia w klacie. Potem wsadziłem mu rurę - ale tylko do połowy nosa, bo strzelił pawia. Potem go odessałem - tu o dziwo nic się nie spierdoliło - i wsadziłem rurę. Przysiągł bym, żem tylko balonik za struny wsadził, ale odczyt na zębach 30 wskazywał zupełnie inaczej. Potem okazało się że saturacja wynosi jakieś 83 w porywach - przesunałem rurę i z wielkim mozołem facet dźwignał ponure wartości do mniej cyjanotycznych. W końcu stomatoł zęby wyrwał, obudziłem faceta, ten się uśmiechnął i stwierdził, że juz dawno tak dobrze nie spał. Ucieszyłem się, że mówi i powieźliśmy go do rekawera, żeby się przekonać, że na tlenie jeszcze jakoś tam trzyma saturację, ale na powietrzu to już wcale. W dodatku zgłosił ścisk w klacie. Hm, a miał już kiedyś? A pewnie, że miał. Jak był mały, to nawet często, bo wtedy miał astmę, a teraz rzadziej, tylko jak dużo popali papierochów. Opadły mi witki i zleciłem salbutamolek w nebulizacji. Od razu saturacja skoczyła mu na 98, i to bez tlenu. Podrapałem się po łbie i polazłem do ostatniego.
Się jak mamy? Dobrze. No to fajowo - jam jest ten facet, co cie pozbawi przytomności. Wyjasniłem, co i jak mamy zrobić, wypytałem o wszystko, o astme dwa razy, zupełnie nie wiedzieć czemu i wypatrzyłem piękny złamany nos. Hm, na dzisiaj mam dość atrakcji. Pomyślałem, że dam trochę chirurgowi powydziwiać i zapowiedziałem pacjentowi, że mu wsadze rurę przez usta, nie przez nos. Na żywca??!? Nie, k.wa, nie na żywca, toż mamy XXI wiek. A co to sie stało z nosem? Dostałem maczetą. Nos to furda, tu się doktor patrz - i pokazał mi pół łba zbliznowaconego po tymże strzale z maczety. Facet, gdzieś ty był? W Czarnej Afryce?? W Birmingham. Zapuściłem go na paluszkach - kto widział 3 część Epoki Lodowcowej, ten wie - i z ulgą odesłałem po zabiegu do rekawera. Tylko po to, żeby się dowiedzieć, że facet był skonsentowany (nowe zupełnie słowo, ale mnie sie podoba, do ponglisza jak znalazł) na zabieg w miejscowym, a myśmy go ubili chemią. I co teraz?? Powiedziałem, że w mojej karcie facet jest skonsentowany do ogólnego, na liście był do ogólnego - to niech se ten konsent wsadzą, ja idę na kisielek. Truskawkowy. SPA go wypatrzył w polskim sklepie, bo tubylcy zupełnie tego nie znają. I przy tym kisielku tak mi się pomyślało, ze praca anestezjologa to niby nudna jest. Musze przyznać, że mi to wcale nie przeszkadza, gdy jest nudno. Jak zatęsknię za adrenaliną, pójde popływać na kółkach za motorówką.

To wymaga szerszego omówienia. W dawnych czasach pojechaliśmy na wakacje do Chorwacji. Jak dziś pamiętam, Novy Vinodolski, bo tam jest piaszczysta plaża, więc musimy z dziećmi jechać właśnie tam i tylko tam. Dla kronik dodam, żeśmy nigdy do tej plaży nie dotarli, bo dzieci miały ubaw na kamyczkach, a nam się nie chciało. Ale ad rem - w ostatnim dniu okazało sie, że mamy jeszcze kilkaset kun. Tu mój pociech młodszy rozjęczał się jak rodząca trojaczki syjamskie hiena: „Taaataaa, na kóóółeeeeczka, na kóóółłeeeeczkaa!!!. Środek lata, plaża, a ten wyje jak potępienic. No to dobrze. Zróbmy umowę, ty się zamykasz, ja idę załatwiac kółeczka. Stoi? Hurra!!!
Siedliśmy. Ja w kółeczku prawym - w rzeczy samej to była dętka od Stara, z czymś, co zakrywało dno, żeby sobie czterech liter nie obedrzeć w czasie podróży - mój przyjaciel, brat bliźniak wątrobowy, w lewym, a pociech wsiadł do środkowego. Dzieki czemu myśmy sobie latali po płaskiej toni Adriatyku, a dziecko odbijalo sobie nerki w kilwaterze jakiegoś straszliwego, 500 konnego potwora. Darł się tak rozpaczliwie, że mimo grzmotu silnika facet w łódce go usłyszał i stanął. Chcesz na łódkę? Taktaktak!!! ryknął zdradziecko rzekomy fan kółeczek i minutę później zamachał nam z jej pokładu. Poczułem, jak mój system alarmowy włączył wszystkie czerwone lampki. Dwóch spasionych Polaków, rżnących twardzieli, w kółeczkach, dziecko bezpieczne w łódce, ta wyglądająca jak by ja wczoraj ukradli bogatszemu z braci Jordache, za sterem Chorwat... - Rany Boskie, trza stąd spie.alać!!! Nie zdążyłem. Facet pokazał, że w łódce ma dodatkową stajnie w której trzyma kolejne 500 koni, bo po kilku sekundach cięliśmy ze świstem powietrze, nie dotykając wody. Pomysł zeskoczenia znikł jak kamfora na widok rozmazanych smug, w które zamieniła się woda po obu stronach kółeczka. Powietrze wepchnęło mój protest z powrotem do gardła, rozdymajac śmiesznie policzki i zaczęła sie walka o życie. Rozpłaszczyłem się ile mogłem, dupa w dół, ręce i nogi jak najniżej, coby środek ciężkości obniżyć, balans ciałem... Udało mi się dwa razy. Za trzecim facet zrobił gwałtowny nawrót przez sztag- czy co te sk.syny maja w łódkach - coś mnie kopneło z mocą w tylną cześć ciała i poczułem sie wolny. Krzywą balistyczną wyprułem w niebo. Jasny błekit - ciemny granat - jasny błekit - ciemny granat - jasny błekit - ciemny gr- PIZD! Wyrżnąłem w wodę prawym bokiem, powietrze wyleciało mi z płuc i poczułem przyjemny, słony smak w ustach. W nosie. I w paru innych miejscach. Cały czas miałem niejasne wrażenie, że jednak nie powinienem nabierać powietrza, o co darło się we mnie wszystko, w między czasie wirowałem sobie spokojnie w głebinach, nie wiedząc gdzie góra gdzie dół, zaczęło mi się robić ciemno przed oczami, kkurwasz mać, nie wytrzymam, powietrza - nie, jeszcze jesteś w wodzie, ośle jeden! - iiiiiggghhhhhrrrr - zarzęziłem natentychmiast, jak tylko niebieski kolor z powrotem nabrał błękitnej barwy. PIZD! - odpowiedziała moja wątroba. Matko Boska, byle by mi tam nic nie strzeliło, bo mnie będą zszywać konowały z kraju, w którym maniana oznacza obowiązkową, sumienną punktualność. Facet rzucił mi sznurek. Zignorowałem go z godnością, starając się odzyskać możliwość oddychania bezrzężeniowego. W końcu doszedłem do siebie. No to ja ci k.wa zaraz wszystko facet wytłumacze... Zanim wlazłem na kółko, odbyliśmy rozmowę instruktażową. Klnąc profesjonalnie w trzech i pół językach - bo w niemieckim znam tylko scheisse, scheisskopf i wilst du eine gescheuert? - wyjaśniłem, że oczekuję powolnego dostarczenia na brzeg, a jakikolwiek wygłup tym razem zakończy się mordobiciem.
To była najprzyjemniejsza wycieczka morska na kółeczkach za motorówką. Nagle zdałem sobie sprawę, że slońce świeci, że jestśmy prawie przy wyspie Krk a do brzegu w Novym Vinodolskim będzie z kilka kilometrów, że woda jest ciepła a życie wcale nie takie złe...


--------------
*Orchidopeksja, zabieg przemieszczenia jąder, nieprawidłowo umiejscowionych w kanale pachwinowym, do moszny.

wtorek, 14 grudnia 2010

Ufaj - i kontroluj

Idzie nowe. Agencja Dbająca o Bezpieczeństwo Pacjenta Na Sali Operacyjnej wyprodukowała kolejny papiór. Mianowicie kto i kiedy ma sprawdzać, zeby pacjent obudził sie z własciwa noga oberżniętą. Z czego śmichów nie ma co robić, bo nie dość że mu nie upitolili chorej to w dodatku nie ma teraz zdrowej. Papiór jest niesamowity, wszystko kawe na ławe wykłada - pacjent po przewiezieniu na salę operacyjną ma byc sprawdzony przez cały zespół, a każdy sparawdza każdego. Znaczy, ja mam sprawdzaać chirurga czy nie wyrzyna przypadkiem sledziony miast tarczycy, a on mi patrzy na gazy. Pielęgniarka sprawdza nas wszystkich a my ja do kupy. Miodzio.

Najbardziej podoba mi się, że muszę zawiadomić wszystkich obecnych na sali operacyjnej, ze uszczelniłem gardło po intubacji. czyli załozyłem tzw. „throat pack”. Rycze więc teraz przy każdych zębach throłpak!!! tak, zeby nawet Rodney wiedział, ze pacjent go ma. Co prawda jest to nasz zarzadca i główny strażak, ale nigdy nic nie wiadomo. Gość jest bardzo obowiązkowy, wypierdziela nas z budynku raz na pół roku w ramach tzw. ćwiczenia ppożarowego - ale tu znów widać, że w Jukeju żartów nie ma. Jakoś sobie nie przypominam, żeby nam kiedykolwiek szpital ewakuowali ćwiczebnie, choćby w połowie.

Porannie zoperowalismy dwa bzdety po czym po południu przyszedl prawdziwy Prostonóg - czyli z łacinnego ortopeda. Uwielbiam gościa. Wpada na sale spóźniony i zaczyna wszystkich poganiać. O przyczynach spóźnienia nic nie mówi, bo i tak go wszyscy widzieli, jak perrorował cos na korytarzu przez komórkę. Jak rodzić pragnę, brytolski naród ma święta cierpliwość. Anestezjologicznie było śmiesznie, bo wszyscy pacjentci byli po citalopramie albo prozacu - straszliwie to uodparnia ludzi na moje paskudztwa. Co ma jak zwykle dobre i złe strony - wymagaja końskich dawek, ale budzą się jako te skowroneczki.

Może jaki dżim? Przydało by sie - niedługo uzyskam najniższy stosunek objętości do masy, co w przyrodzie zapewnia jedynie kształ kuli.

piątek, 10 grudnia 2010

Doctor universalis

Pamiętam, jak lata temu (nie miałem wtedy jeszcze brody siwej i do samej ziemi) Pan Profesor grzmiał z katedry: biedne dzieciaczki mogły by funkcjonować normalnie, ale nikt im astmy nie rozpoznał! Zamiast bronchodilatatorów pasione są antybiotykami i syropkami na kaszel! I padały zklęcia silne a straszliwe, jak PEFR, FEV1 i Współczynnik Tiffenau, PEF, MEF i nie wiadomo co jeszcze.

I rację miał.

Masa kaszlaków przechodziła 25 kursów antybiotykoterapii rocznie, repasażując na sobie szczepy oporne. Na szczęście nastało nowe. Medycyna wkroczyła pod strzechy POZetów i nagle okazało się, że co drugi pacjent ma astmę. Wykryć wcale nie jest trudno. Po pierwsze, trzeba stwierdzić obturację. Od tego są zaklęcia powyżej. Po drugie, zobaczyć, czy ustępuje ona po podaniu wspomnianych wyżej fukawek. W wątpliwych przypadkach robi sie test prowokacji - czyli sztucznie wywołuje sie skurcz oskrzeli. I tyle.

Problem niestety w tym, że trzeba pojechać sobie na kursik i ktoś musi ładnie kawę na ławę wylożyć: jak sie spirometrie prawidłowo robi, jakie paramtery trza ocenić i co z nich wynika. Albo książkę przeczytać. Choć to jednak trudniejsze jest. Przydało by sie też kupic spirometr. Co prawda można rozpoznawać astme na ucho, ale nie jest to metoda przez medycynę dopuszczona do obrotu.

Dzisiaj przyszedl do mnie Pan Starszy w celu operacji. Miły, konkretny - rozmowa szybko pognała w kierunku jego chorób - i popadłem w przydum. Przyznał się w formularzu do posiadania nadkwaśności pospolicie zwanej zgagą i niczego więcej, a w lekach jak byk stoi Clenil. Czyli steryd wziewny - bo służy do wziewania. Gdyby ktoś nie wiedzial jak się wziewa to w zasadzie tak samo jak wyziewa tylko w drugą stronę. No to sie grzecznie Pana Starszego pytam, cegój on o astmie nic nie wspomina, hę? A on mi na to, że nie bardzo to wszystko rozumie, jak to jest z tą jego astmą, bo całe życie był zdrowy jak rydz, ale mu sie jakoś tak jesienią zachorowało. Trochę kaszlał, w końcu zaczął pluć na zielono, wiec do doktora poszedł po pomoc.

A ten mu dał steryd.

Kiz ta censored, że ja się tak grzecznie zapytam?

Miałem już taką jedną panią, co to kaszlec zaczęła 10 lat temu i wtedy jakiś nawiedzony - bez badań jakichkolwiek - rozpoznał jej astmę. Pani w doktora święcie wierzy więc dmuchawki codziennie fuka i kaszle jak kaszlała. Posłuchałem jej płucek - odgłosy jak z garka z grochówką na dużym gazie. Wszytko dudni, grucha, rzęzi i furkocze (moja znajoma, co to w Pradze studiowała, twierdzi, że to się u nich nazywa praskoty a wizgoty. No i jak ich nie kochać.) - ale świstu ani dudu. Pytam grzecznie, czy ona kiedy jakie duszności miała? Nie. A świszczała może? Oddechu brakowało? Nie. To co jej było? Kaszlała. I doktor na podstawie kaszlu rozpoznał astmę? No tak, nawet leki dał. A pomogły? Nie.

Prędzej u Niemców bym sie czegoś takiego spodziewał. Wiadomo, ordung muss sein, jak doktor kazał censored pigułki to się je censored.

Dziadek poszedł krajem nieba - krajem piekła. Fuka se te dmuchawki ino rano - z wieczornej dawki zrezygnował. Ale na kaszel i tak mu nie bardzo pomogło, dalej zielonym po okolicy pluje.

Nie twierdzę, że każdy się ma na wszystkim znać. Ot, wiem jak się odwracalnie truje ludzi, to i to w życiu robię. Stany zagrożenia rozpoznam i leczyć bede według Słowa Gajdlansowego. Ale jak trafię na problem, który nie jest mój, to pacjenta wyślę do kogoś kto się zna... System, który na wzór m.in. Wielkiej Brytanii wprowadzamy u siebie, z doktorem - omnibusem, co strzeże pacjenta swego jak siebie samego, w założeniach jest dobry, ale w rzeczywistości wymaga nieprawdopodobnie tęgich mózgów.

A tacy nie siedzą na wsi w POZecie,
tylko robią kariery:
w kraju
i na świecie.


Wierszyk wyszedł mi sam, to i niech ta zostanie.

Umówmy się, opowieść o doktorze Panadolu nie wzięła się znikąd. Ale ten numer, by leczyć wszystko, co padnie na układ oddechowy, sterydem i betamimetykiem, budzi we mnie podziw szczery.

---------
PS. Tak mi się jeszcze przypomniało twierdzenie jednego znajomego Górala: "Jak coś jest do wszystkiego to jest to do dupy." Koniec cytata.

wtorek, 7 grudnia 2010

Gimmick

Z racji zakończenia pierwszego miesiąca aprajzalowego, pielęgniarki anestezjologiczne ogłosiły grudzień miesiącem trzeźwych wieczorów. Nie, żeby pić miały przestać, tylko ucieszyły sie wielce, ze znów będa pamietać rano, co ogladały wieczorem. I nie zasypiać w trakcie wieczornych seansów filmowych.

Muszę przyznać, żem niespecjalnie wrażliwy na niskie stężenia gazów. W odległych czasach brałem udział w bronchoskopii dzieci, które to duszone były tlenem z halotanem. Ile tego halotanu naprawde szło w atmosferę, nie wie nikt - parowniki osiągnęły już wówczas status artefaktów. A analizatorów gazów nie było. I muszę przyznac, ze mimo pracy w układzie otwartym, z otwartym oknem w roli wyciągu, jakoś mnie nie brało na spanie. Natomiast podtlenek robił mi z mózgu marmoladę. Wystarczył jeden zabieg z układem Rees’a - a takie, niestety, stosowało się dla dzieci - żebym miał pamięć na kształ sera edamskiego.

Potem nadeszły czasy wyciągów nieco lepszych, po nich okres anestezji całkowicie dożylnej - i gdym już zapomniał, co to znaczy podyżurna śruba, mój aprajzalowiec wymyslił, ze mam mu wyważyć otwarte drzwi. Czyli zobaczyć, czy pacjenci to faktycznie od gazów rzygaja. Efekt, póki co, jest zgodny z oczekiwaniami. Pierwszy miesiąc zakończyliśmy czterema konkretnie pawiującymi klientami, mimo, iż każdy jeden otrzymał w indukcji dexaven i ondansetron. Pielęgniarki zdecydowanie potwierdziły przedłużony czas pobytu w wybudzalni, a pacjentów, którzy pojechali do domu z dziwnym wrażeniem, że ich mdli, pominiemy zupełnie. Tu ciekawostka. Efekty powyższe osiągnęliśmy mimo nieużywania podtlenku. Wszystko poszło na powietrzu wzbogaconym tlenem plus Desfluran. Jakie stężenia do tego są potrzebne i ile to kosztuje - nawet nie wspominam. Po co to ludzi wkurnerwiać. Niestetyż - dla mnie i wszystkich skupionych wokoło maszynki anestezjologicznej - styczeń będzie miesiącem gazów, ale tym razem pojedziemy na 2/3 N2O i Desfluranie.

Mam ochotę napisac nad drzwiami dantejskie hasło, coś w stylu:
„Rzygałes już dzisiaj? Tak? Nie? Nie denerwuj się. Nie ma to żadnego znaczenia...”

Albo: „Do każdego znieczulenia paw gratis”. Dobrze mi się to wpisuje w trend wszechobecnych gimmick’ów