wtorek, 17 października 2017

Nic nowego

Miało być o zabawkach starych chłopów, ale wykwitł strup niby nowy choć w zasadzie to nie. Koledzy dostali mianowicie wkurwa i zastrajkowali. Można się tym podniecać, można się obrażać. Odkąd pamiętam, strajkowaliśmy o pieniądze, bo ich było za mało, żeby żyć Z etatu. Więc pracowaliśmy jak oszołomy jakieś, po 500, 600 godzin w miesiącu (który to ma ich 720 bądź 744) i nagle odkrywa się, że co prawda pieniedzy jest w cholere, tylko życia nie ma wcale. Więc stoi człowiek z durną miną, ot jakby go przyłapano na onanizowaniu się w publicznej toalecie. Bo wyjścia nie ma. Za etat się nie wyżyje - a z dyżurami i owszem, tyle, że na dyżurach.

Rozwiązania są różne, częśc orze tak do samej śmierci - co ostatnio jakby zdarza się coraz czesciej w trakcie pracy - część rozwija prywtną praktykę, jeszcze inni wyjeżdżają odpowiadając na zew "american dream".

I tylko młodzież od czasu do czasu widząc, że życie ucieka, próbuje się szarpać.

Nihil novi.

W tej całej zabawie w kotka i musztardę (tłumaczyłem kiedyś na czym polega przymus dobrowolny) można się zżymać na różne rzeczy, wyjdą żale pacjentów, żale doktorów, jedni bedą narzekać na bomisiów, drudzy na chciwych sępów. Do wyboru. Szczerze powiedziawszy, po tych wszystkich latach wiem, że nic się nie zmieni. Strajkowaliśmy w latach 90, na początku XXI, teraz kolejny raz odezwała się czkawka. I chciało by się napisać: nuda. Coś tam dostaną, częśc odejdzie, część nie.

Ale jak czytam wypowiedzi obrońców lekarzy, do dostaję ciężkiej kurwicy. Patologicznej, podbitej adrenaliną, w-ryj-dać-moge-dać kurwicy.

Otóż gdzieś tam (chyba w telewizji kurskiej) pokazano zdjęcie lekarki na misji z opisem "lekarz na luksusowych wczasach". Obrona ruszyłą z kopyta: jak tak można! Co za chamy! Toż ona się poświęcała na misjach, a tu takie coś!

Pomieszanie pojęć, proszę państwa.

Należy odpowiedzieć następująco: lekarzowi należą się luksusowe wczasy tak jak psu buda. Jeżeli Pani Doktor chciała pojechać na misję, to sobie pojechała. Szczęść jej Boże. Ale gdyby wtedy pojechała na luksusowe wczasy, to niby co? Nie może strajkować? Ma zapierdalać po 600 godzin w miesiącu, żęby zarobić 15 klocków przed podatkiem?

Bluzgać to mało.

Żeby zostać lekarzem, pracujemy 6 lat za darmo jak murzyni. Kto nie studiował medycyny, niech przyjmie na wiarę: nie ma tego do czego porównać i kropka. Potem staż i sześc lat specjalizacji z zarobkami na suchą bułkę. Chyba, że wprzęgamy się w kierat dyżurowy. Potem egzamin specjalizacyjny. Kto nie zdawał, niech się nie odzywa. Nagle staje się przed ścianą: w połowie życia zawodowego trzeba udowodnić, że się człowiek do tego nadaje.

I nagle okazuje się, że to jest zawód jak inny. Że pani Jadzia z mięsnego też se buty zdziera a pan Franek w kopalni pylicy dostaje.

Wszystkim tak uważającym proponuję pójść się leczyć do pani Jadzi. Albo pana Franka.

Szanownym obrońcom stanu lekarskiego uprzejmie przypominan: lekarz ma zarabiać tyle na etacie, żeby go było stać na luksusowe wczasy (co to k..wa znaczy, luksusowe wczasy? Jaką mentalną mendą trzeba być, żeby tak pier...ić??). Lekarz ma mieć ZAKAZ pracowania więcej niż 48 godzin na tydzień. Bezwzględny zakaz pracowania więcej niż 200 godzin w miesiącu. I ma zarabiać 250 tysięcy rocznie. Wtedy w pracy będzie wypoczęty. Miły. Sympatyczny. Empatyczny. Stres rozwieje, lęk ukoi i do serca przytuli psa.

Bo póki co cały czas aktualne jest stwierdzenie jednego z moich kolegów ze strajku gdzieś jeszcze w latach 80: "SZANOWNI PACJENCI. RZĄD PŁACI W CHWILI OBECNEJ LEKARZOWI MNIEJ NIŻ PRACOWNIKOWI MPGK. TO OZNACZA, ŻE PRZEZ NASZYCH RZĄDZĄCYCH JESTEŚCIE POSTRZEGANI GORZEJ NIŻ ŚMIECI".

niedziela, 6 sierpnia 2017

O szczęście niepojęte...

Już się zżymałem pare razy tutaj, ale normalnie nie da rady.

Wiecie, co to apraizal? Nie? Fuksiarze...

"You lucky, lucky people!" jak darł się bodajże Evan McGregor w "Trainspotterze". A może nie on i nie tam(??). Jedna cholera.

Z racji nie do końca zrozumiałej, prawdopodobnie z powodu mojego zapału szczerego i radości nieskrywanej, mam dwa. Co roku. Zawsze w lecie. No żesz k...

Każdy doktor ma apraizal zawodowy, co to według GMC powinien być procesem całkowicie bezwysiłkowym. Ot, spotykamy się z naszym aprajzalowcem i rozmawiamy sobie od serca o tym ile łapówek wzięliśmy i czemu tak mało. Rzecz jasna należy się przyznać do wszystkich ukatrupionych pacjentów, są za to dodatkowe punkty. Musimy wykazać nasze zaangażowanie w rozwój wewnętrzny jak i zewnętrzny, udowodnić jak spędziliśmy 10 dni treningowych, co przeczytaliśmy, przedstawić audt, powklejać zaświadczenia z odbytych obowiązkowych, corocznych szkoleń (tu najważniejsza jest znajomość koloru gaśnic - żeby nie nabryzgać wodą na linię wysokiego napięcia czy pojechać dwutlenkiem węgla po pacjentach - ale daleki byłbym od niedocenienia modułu o równości ras i wyznań czy też zasad bezpiecznego obchodzenia się z komputerem; tego ostatniego obchodzę bezpiecznie odkąd raz mi się zdarzyło go nie wyłączyć i dostałem naganę za "nadmierne korzytanie z komputera w czasie pracy". Jakiś czas później manago zapytała czemu ja nie odbieram emaili. I proszę - minęło 10 lat i już nie pyta).

To wszystko i tak jest na psi prąć, bo manager musi nam dać zaświadczenie - tzw. sign-off - że z nami wszystko w porządku. Skoro tak, to po co ten cały cyrk?

Ale to jest mały psi... - nie bede się powtarzał, wiadomo co. Drugi aprajzal bowiem jest z rzeczonym ( w moim przypadku rzeczoną) manago. Rozmawiamy sobie konkretnie i bez ogródek o wkładzie moim znikomym w pracę zakładu (5 dni x 12 godzin w ramach 40 godzinnego kontraktu), byle jaką pracę bez zaangażowania (funkcjonalnie zero powikłań anestezjologicznych w ciągu 10 lat prócz paru bzdetów typu paw panoramiczny; tu trzeba splunąć jadowicie trzy razy przez lewe remię w celu odegnania uroku, com uroczyśćie uczynił) i ogólnie leko wkurwiające podejście do sił najwyższych w służbie zdrowia czyli pielęgniarki przezłożonej. Którą to dostaliśmy nową i chyba jeszcze nie ogarnęła, że nie należy wkurwiać dzikiego z Europu Wschodniej bo potem trzeba reperować zniszczenia i lizać rany.

Ponoć przezłożona przyszła z zakładu, który wygrał 3 razy pod rząd złota patelnię. Bedą jaja.

Już prawie jestem na końcu procesu; jeszzcze tylko skopiuję zalecenia GMC, zamienię "Lekarz powinien" na "Z najwyższą starannością" (i.e.: "Lekarz powinien dbać o pacjenta" zamieniamy na "Z najwyższą starannościa dbam o pacjenta" a: "lekarz powinien myć ręce" na: "Z najwyższą starannością myję ręce" etc; myślę, że tok postępowania jest jasny) i przystąpię do rozmowy. Na szczęście mój apraizalowiec okazał się być normalnym - choć chirurg (spotkaliśmy się w zeszłym roku), tak że powinnoć się obyć bez ofiar.

Hospody pomyłuj.

Jeszcze tylko 20 lat i emerytura.

Jakoś dam radę.

wtorek, 1 sierpnia 2017

Obrotowy standoff

Jest taka piosenka śpiewana przez Amateur Transplant. Zaczyna się tak:

"There's Aspirin, Adrenaline & also Aminophylline,
Amphetamine, Adenosine, Augmentin & Rifampicin,
Amoxicillin, Penicillin, Heparin & Warfarin
& Oestrogen, Progestagen & Canesten & Chloroquine"


Potem jest już z gorki:

There's Bendroflumethiazide & also Cyclophosphamide
& Metoclopramide, Acetazolomide Tropicamide,
Loperamide, Amiloride & Cyclizine & Frusemide
& if you're up the duff then you had best avoid Thalidomide.

There's Lithium, Fluoxetine & also Amitriptyline,
Paroxetine, Digoxin, GTN & Azathioprine,
Miconazole, Atenolol & also Chloramphenicol
& if you want to overdose there's always Paracetamol.

There's Night Nurse & Phenytoin, Zirtek & Diazepam,
& Lithium, Temazepam, Midazolam, Clonazepam,
Testosterone, Aldosterone & Valium & Insulin,
& Lignocaine & Piriton & Ventolin & Ritalin

There's Cefuroxime, Cefotaxime, Cefalexin, Cephedrine,
& Metronidazole & Ketoconazole, Trimethoprim,
Erythromycin, Gentamycin, Macrolides, Nifedipine
& Actifed & Sudafed & Calpol with no sugar in.

There's Phenelzine & Hyoscine, Ranitidine, Cimetidine,
Potassium & Calcium & ev'ry kind of Vitamin,
& Pethedine & Methadone & Speed, Cocaine & Heroin,
& Cannabis & Prozac, Morphine, Alcohol & Nicotine."


I na koniec puenta:

You must remember all these drugs
The names of which you've learnt from me
Or fuck 'em all & get a job in Orthopaedic Surgery.


Jakby kto chciał posłuchac to linek do youtube jest TUTAJ.

Prawdą jest, że anestezjolodzy uważają po cichu chirurgów - a w szczególności ortopedów - za głąbów. Co robić, czasami ciężko nad tym pracują. Ale tak naprawdę muszę się przyznać, że kolegów od pił i młotów - tudzież noży i czego oni tam jeszcze nie używają - podziwiam.

Można by rzec: toż oni jedynie odtwórczo pracują... Przepuklina, jaka by nie była, zostanie zaopatrzona Lichtensztajnem, Bassinim bądź Shouldicem. Cóż tu jest do wymyślenia, rzemiosło i tyle.

I to jest racja.

Z drugiej strony po obrazek Tatr można pojechać do Zygmunta albo kupić ode mnie. Niby to samo, a w szczegółach zdecydownie nie.

Ciekawostką jest, że chirurdzy nie wiedzą jak operują ich koledzy, stąd każdy myśli że jest mistrzem świata, a reszta w najlepszym wypadku skacze im koło pięt. Zjawisko jest nieco podobne do samooceny kierowcy: jeszcze się taki nie urodził, który by powiedział, że jeździ beznadziejnie czy choćby słabo. Toż wiadomo że my jesteśmy mistrzami szos, a cała reszta dzieli się na dwie grupy: niedołęgi (to ci, których wyprzedzamy) i debile (ci którzy wyprzedzają nas).

Żeby nie było nieporozumień: z anestezjologami jest tak samo. Kużden jeden mistrz świata i okolicy.

Tu sie przyznam, żem dziwny jest, bo z wyjątkiem krótkiego okresu na stażu, kiedy to człowiek popada w ośli zachwyt nad boską mocą chirurga, nigdy nie chciałem być krajczym. Takie zajęcie, wiecie, golibrody należącego do cechu rzemiosł różnych. Przyjdzie, urżnie, zszyje i zadowolony.

Kiedy już się powiedziało a, trzeba powiedzieć beee: lubię pracować z zawodowcami. Przyjdzie, zrobi, wyjdzie. Można zaplanować i wykonać. Nie ma stresu, wrzasków, nerwów starganych i pospolitej poruty. O krwi na suficie nie wspomnę.

Taak.

Dobry chirurg zasługuje na dobrego anestezjologa.
Niestety, zły chirurg wymaga dobrego anestezjologa.

Meksykański standoff. Czy raczej po góralsku: jakby się człowiek nie obrócił, dupa zawsze bedzie z tyłu.



poniedziałek, 24 lipca 2017

Optymistycznie

Siąść i pisać potrafi każdy jeden. Ja też. Ale jakoś tak głupio pisać bez sensu i pomysłu.

W sumie mógłbym się popastwić nad kolegami - chirurgami (tego nigdy dość) ale w obliczu kataklizmów światowych i ogólnego niechciejstwa własnego pomysł wydaje się byc nie najlepszy.

W kraju nad Tamizą prawicowa partia wymyśliła, że do włądzy dojdzie dając głos ludowi. Cóż un ten lud - Bóg raczy wiedzieć; faktem jest, że Torysi referendum zrobili, przerżneli a teraz nie wiedzą co z tym fantem zrobić. Próbują co prawda wmówić wyborcom, że uwolnieni od biurokratycznej Brukseli zrobią kokosy na wolnym handlu z resztą świata, ale jakoś zamiana partnerów handlowych z Niemiec, Francji, Włoch i reszty Europy na Nową Zelandię i Mogadisz mnie nie przekonuje. Świat finansowy też zresztą nie co widać po funcie. Powiedzieć, że nieźle przyp.olił to jak nazwać hucpę smoleńską komisją. Dzisiaj za funta średniobankowy kurs daje 1.11 euro co oznacza, że niedługo zwykły Smith bedzie sobie mógł o wakacjach all-inclusive na Majorce jedynie pomarzyć. Najśmieszniejsze w całej sytuacji jest to, że perspektywa oddania władzy niejakiemu Corbynowi w dalszym ciągu stawia May-bota (nabawiła się ksywki przez podobieństwo do naszego byłego premiera, co to go Japończycy chcieli kupić bo myśleli, że robot) na wygranej pozycji. Bogiem a prawdą jak się Corbyna słucha to można odnieść wrażenie, że w Moskwie szkolony.

Zresztą gdzie indziej też nie lepiej. Agentura rosyjska wygrała w USA, to co w Polsce się dzieje w zasadzie nie wymaga komentarza, toż wystarczy tylko spojrzeć w którą stronę gnamy galopem. Orban Węgry uzależnił od rosyjskiech myśli techniczej; bedą mieli takie dwumetrowe grzyby i pomidory świecące w nocy. Co prawda jedna elektrownia u nich już pracuje, w Paks bodajże, i póki co nic - ale też gdzieś słyszałem plotkę, że mieli tam kilka near-miss-kabooms-ów(?). Nie chcę tworzyć fejk newsow, ostatecznie za to masa ludzi płaci abonament.

Na bliskim i środkowych wschodzie chyba już nawet Bóg - znaczy nawet Allah - się nie wyznaje. Wiadomości o bombach wybuchających w tamtych rejonach nie interesują chyba nikogo.

Ogólnie Świat zmierza ku kolejnej wojnie. To można dostrzec retrospektywnie w ruchach i nastrojach poczatku XX wieku - można też antycypować teraz.

Nasz najbardziej znany naukowiec - to przez event, panie Tytusie, event(!); jego syntezotor mowy rozpoznają chyba wszyscy - powiedział ostatnio, że musimy się wynieść z Ziemi, bo życie na niej zginie w ciągu kolejnego 1000 lat.

Optymista.

niedziela, 8 stycznia 2017

Adieu

Nie, nie - nie zamykam czy co tam. Tytuł dotyczy 2016.

Pożegnanie dla 2016. Nie mam pojęcia co takiego było specjalnego w liczbie 2016 - rok niby przestępny, ale to się zdarza od czasu do czasu. Suma cyfr - 9. Dalej niccc. 6 dzieli się przez 2 - i przez 3. Ale gdyby się nie dzieliło to w dalszym ciągu nie pojmuje, czemu ten rok był jaki był.

Nie, nie najgorszy. Mogło byc gorzej. Chałupa stoi, praca jest. Nawet ASP został Cywilnym Serwantem. (Teraz bedzie ASP-CS). Ale ogólnie niech idzie w cholere.

Nudzić nie ma co, ale dajmy przykład.

Siedzę sobie z Mr B, sączymy pojedynczego malta i kurzymy hawane. Dobrze jest? Dobrze. Trzeba coś więcej? No nie. To zaczęło błyskać. Mówię, że chyba burza idzie. Mój współkurzacz popatrzył jakoś tak - wiecie... Od razu pomyslałem, że coś nie tak. Kilka dni później okulista mnie literalnie opieprzył - co w tym kraju jest traktowane jak gwałt na nieletnim - ze niby na co czekam i że natychmiast musi mnie wysłać do szpitala. Polazłem tam 3 dni poźniej, co jak na warunki panujące obecnie w NHS było szybsze od Marit na Salbutamolu.

Muszę przyznać, że bycie pacjentem od czasu do czasu zdecydowanie zmienia optykę. I poprawia empatię.

Najpierw - wejście. Tu kolejka, tu linia, tu stoi, serdecznie witamy szanownego pana, tu siędzie i chwilkę poczeka. Po 16K chwilkach usłyszałem znajome Apnidż...Apnejdż... więc wstałem grzecznie i poszedłem. Tu siada, dolny rząd czyta - przeczytał górny. A czego nie widzi? Bo okularów nie wział. Do góry popatrzy. Samochodem przyjechał? Nie. To dobrze. Popatrzy do góry, nakropimy kropelki. Tam siądzie, na chwilkę. Kolejne 32K chwilek i kolejny Apnidż... - tak, to ja. Doktor był średnio młody i nieśrednio zajęty. Tu siada. Patrzy prosto.

Nie macie pojęcia jakie człowiek czuje szczęście jak mu ktoś przywali światłem ze szczelinoskopu, czy jak oni nazywają tą cholerną maszyne, prosto w plamke żółtą. W dodatku przez źrenicę porażoną Tropicamidem.

Nie zamyka oka! W lewo patrzy. Prawo. Ma pan odklejona siatkówkę, przylepimy ja laserem, prosże tam usiąć i poczekać. Chwilke.

I poszedł.

Opadła mi szczęka. A gdzie GMC ze swoim gajdlansem? A gdzież zatroskany doktor wyjasniający mi co mi się przytrafiło, co zrobią, pro-i-con debate? Noż w morde, "tam siada???" Nie wytrzymałem po raz pierwszy i grzecznie zapytałem osokurwachozi??? A, tak, tak, złapał się doktor za głowę. Wezmę od pana zgodę na zabieg. Odetchnąłem z ulga - zapracowany, ale protokoły zna! Tu podpisze. Patrze, oczom nie wierzę. Oczekiwane korzyści z zabiegu - zapobiegnięcie odklejeniu siatkówki i ślepocie. Ryzyko zabiegu: uszkodzenie śiatkówki i ślepota.

Oniemiałem z zachwytu.

Potem kolejny doktor, kolejne czekanie, w końcu miły Azjata wraził mi coś dziwnego w oko i zaczął strzelać laserem. Oczywiście w przerwie pomiędzy zabiegami dowiedziałem się z internetu, że teraz to tylko zółty laser, bo bezpieczny, że zielony jest be, bo stary i niebezpieczny - i co? Zielone śiwatło zaczęło mi walić prosto w mózg co mniej więcej 0.8 sekundy. Uczucie, jakby ktoś wpychał bolący ząb w żuchwę. Niby nic, a chce się urwać łeb, zdeptać jaja i podpalić gniazdo. Przy okazji okazało się, że azjaci rozumieja po polsku. Za każdym razem mianowicie gdy zaczynałem warczeć kurrrrrwwwwa maćććć, natychmiast proponował przerwę.

Łącznie dobrze ponad 10 minut.

Po czym wstał, umył ręce, powiedział, cytuję "To wszytko, może pan iść do domu" i zaprosił nastepnego pacjenta.

Bedą mi tu pieprzyć, że my w Polsce nie jesteśmy frontem do klienta.

Na jedno oko nie widziałem nic, prócz granatowch plam, na drugie tez nic, bom se nie wziął czarnych okularów a słońce waliło jakby chciało nadrobić 3 miesiące kieleckiej piździelni - i weź tu zadzwoń po taksówkę. Z ajfona, gdzie nawet nie można wyczuć guzików...

Ogólnie dobrze, artyści zdecydowanie mieli gorzej w zeszłym roku, kosiło ich równo i bez wyjątku. Ale cieszę się, że mamy rok 2017.

Jak by nie było - liczba pierwsza!