sobota, 29 czerwca 2013

Jak rwać

Na egzaminie z języka polskiego pojawił się swojego czasu temat pt: "Kto jest najlepszym pisarzem wszech czasów i dlaczego Mickiewicz". Wydawało by się, że odpowiedź jest oczywista - ale to już niestety jest domena poprawności geo- (podkreślamy geo) -politycznej. Bo na wyspie każdy jeden Bryt wie, że istnieje tylko jeden doskonały system zdrowotny i jest nim oczywiście NHS.

Na pięterko wpadła była pielęgniarka z wytrzeszczem - ostatecznie latanie trzy piętra kłusem to nie w kij dmuchał - czy bym przypadkiem nie pobrał pacjentce krew na badania. Pobiorę. Dobry jestem samarytanin to co by nie. Pani siadła, wbiłem igłę, pobrałem trzy fioleczki vacutainera (czy jak się to cholerstwo pisze) i dziewczę zbladło. Oraz dostało zadyszki. Tuś mi, toż było na krew nie patrzeć - a teraz ci nerw błędny za serce szarpie... i ciśnionko na ziemi, i bradykardia... zakrzyknąłem po monitorek, podłączyliśmy kabelki, jużem miał igłę wbijać i leki cudowne dawać gdy okazało się że to raczej tachykardia jest. Hm. A ciśnienie? Musiała by ta ziemia być gdzieś na dachu, 240/140 wyjaśniło czemu panna dycha jakby miała obrzęk płuc. Bo miała. Zgodnie z wszystkimi zaleceniami NYHA, AHA i innych towarzystw zangażowanych dałem dragi i wysłałem zipiącą nieco pacjentkę na ejeni* czyli tutejszy sor z rozpoznaniem hypertension crysis. Szczególnie ta tachykardia jakoś mi tak śmierdziała zbliżającą się niewydolnością lewokomorową. Karetka przyjechała, wywiad zebrali, popatrzyli dziwnie i pojechali. Tak się to robi na wsi, pacany jedne - pomyślał z dumą anastazjolog wiejski i poszedł do swojej pracy.
Jakiąś godzinkę później wylazłem ja do naszego przedsionka, coby sprawdzić czy następny pacjent przylazł, a tu się do mnie szczerzy moja kryza nadciśnieniowa. Co jest, pomyślało mi się nieprzytominie - uciekła kobita ze szpitala, czy mam przywidzenia? Nie, doktorze, zmierzyli mi ciśnienie, powiedzieli że może być i kazali spadać.

Jak zachoruje, wsiądę w pierwszy samolot i polecę się leczyć za pieniądze w kraju przodków... Bo żeby się tu leczyć, trza mieć końskie zdrowie. Czy raczej psa rzeźnika.**

Nie miałem za dużo czasu, żeby rozważać za i przeciw dzwonienie do GMC z pytaniem, czy odsyłanie pacjentki w stanie zagrożenia życia jest standardem w Północnej Angli, bo mi stomatolog zamachał, że do rwania gotów. Szybka rozmowa z pacjentką, historia pt. co mnie czeka i jaką mam szansę umrzeć - czy raczej przeżyć - i na stół. I dzonnnk. Babka ma do wyrwania 7 i 8, ale w zgodzie na zabieg są górne - a na liście operacyjnej dolne. A kobita właśnie mija Marsa i ciągle przyspiesza. Sytuacja zupełnie jak z Meaning of Life Monty Pythona: pacjentka leży, maszyny pipczą i dyszą, ja na chirurga, ten na mnie a cztery pielęgniarki w kącie sali uprawiają jakiś tajemny obrzęd nad papierami. I znowu - ja chirurga - on na mnie. Chirurg wzruszył ramionami, sprawdził kobicie paszczę, wziął kleszcze i wyrwał jej siódemkę. Pielęgniarki w kącie przeszły z wpatrywania do drapania po głowie, zupełnie niezainteresowane zabiegiem. Ja na chirurga - on na mnie - wzruszył ramionami wyrwał ósemkę. Po czym nachylił się do mnie i szeptem oznajmił: "Ona dolnych dawno już nie ma..." - i wyszedł.

-----------
A&E - jużem o tym pisał chyba - accident and emergency.
Fit like the butcher's dog - zdrowy jak koń

czwartek, 13 czerwca 2013

Czarna dziura

Jakoś tak - mrugnąłem okiem i minął miesiąc. Albo mam ubytki procesów poznawczych, albo jednakowoż teoria o CERNowskiej czarnej dziurze coś w sobie ma. Co prawda Dzidź twierdzi, że i tak nad wszystkim trzymają łapę Iluminaci, ale czy da się trzymać łapę na czarnej dziurze - no, tu wpadamy w sidła perwersji kognitywnej. Czy też raczej kognicji perwersyjnej. Whatever.

Miesiąc zaczął się bardzo sympatycznie - mianowicie ESA zorganizowała nam wyjazd do Barcelony. Znaczy, nie żebym nie miał swojego w tym wkładu, podział ról i obowiązków jest ściśle określony. ESA organizuje, ja jadę a manago płaci. Jakbym mógł, to bym lajknął, ale nie mam czym. Dodatkowo mój przyjaciel ze studiów, com go, wybacz Panie, nie widział 20 lat, wybrał się do tejże samej Barcelony, tyle że na zjazd radiologów.

Tak nieprawdopodobna ilość zjazdów w miejscu, które pod względem kradzieży kieszonkowych plasuje się na 3 miejscu w Europie, każe się zastanowić, KTO tak naprawdę stoi za organizacją wszelkiego rodzaju spędów bogatych, do obłupania gotowych...

Wszystko tak pięknie się zbiegło, że aż dziw że się nie spieprzyło. Znaczy - tak mi się pomyślało jeszcze tydzień przed wyjazdem, bo już dzień później mogłem powiedzieć "a nie mówiłem", gdyż manago wpadła blada i zapowiedziała, że sobie na śmierć zapomniała zorganizować mi zastępstwo. Dzięki czemu, miast dni pięciu, pognaliśmy do Barcelony w sobotę - a wrócili w niedzielę. Zaliczając Sagradę Familię, La Ramblas i piękną panoramę spod biblioteki. Kongres był imponujący, 3000 delegatów, dziesiątki wykładowców, setki wykładów i prezentacji, a w tym wszystkim ja z wywieszonym ozorem, starający się urwać choć-co. Musze przyznać, że był to najlepszy, pod względem oprawy, organizacji i zawartości kongres, na którym nie byłem.

---

Związek naszego samopoczucia z dniem tygodnia jest doskonale znany. Wszyscy wiemy, co zacz "szewski poniedziałek" i "hypomaniakalna euforia piątkowa". Jednak nic nie jest proste. Dzielni naukowcy wzięli się do zbadania procesu - okazało się, ze zmiana nastroju w czasie tygodnia jest liniowa i skorelowana dodatnio z upływem czasu. Stąd wtorek lepszy jest od poniedziałku a środa gorsza od czwartku. Może nie należy oceniać stopnia depresji pacjenta byle kiedy, a jedynie w środy - bo jest to dzień, z punktu widzenia cyklofrenii tygodniowej zerowy? Czy środkowy. Może stąd nazwa?
Powiedzmy sobie szczerze, proces nie jest aż tak ciekawy, by sobie nim głowę zawracać, póki nie dotrze do nas informacja kolejna. Otóż dziennikarze BBC sprawdzili statystyki w brytyjskich szpitalach i wyszło im czarno na białym. Im bliżej piątku, tym wyższe ryzyko powikłań zabiegów operacyjnych.

Dzonk.

Należy się bardzo poważnie zastanowić, czy na widok uśmiechniętego doktora nie spieprzać gdzie - nomen-omen - pieprz rośnie...