poniedziałek, 31 października 2011

Odzyskany czas

Ewenement brytyjskich dróg jest dla mnie tajemnicą nieogarnioną. Na znaku 40 mil na godzinę - wszyscy jada 40 mil na godzinę. Miasto, 30 na godzinę. Nikt ci się nie wbija prosto pod maskę, żadnych zrywów czy gwałtownych hamowań. Autostrada czteropasmowa, na lewym pasie koło mnie sunie sobie 70/godzinę Audi R8. I nagle - lewym pasem zasuwa dziesięcioletnie BMW, tnąc powietrze z rykiem charakterystycznym dla dziurawego tłumiaka. Czyli, fachowo mówiąc, po tuningu. Ciekwe, skąd przyjechał. Bo że to nie jest miejscowy, wiadomo - żaden Brytol nie jest na tyle głupi, by iść do więzienia za prędkość.

Polak, choćby w życiu prywatnym był nobliwym patronem rodu, za kierownica zamienia się w krwią ociekającego przygłupa, żądnego zwycięstw bez baczenia na liczbę pozostawionych za soba trupów. Wsiadamy za kółko, przekręcamy kluczyk - i znajdujemy sie w świecie, gdzie rzadzi szybkość, dynamika i agresja, a prędkości przestrzegaja jedynie leciwe ciotki rodem z Pcimia.

To czemu nagle, po przeprowadzeniu się na Wyspę, Polak traci swoje zwierzęce instynkta? Ha...

Pierwszy kubeł zimnej wody to zazwyczaj zdjęcie zrobione z dyskretnie ustawionego radiowozu. Ot, 30 mil na godzine, środek miasta, jedziemy rano do pracy, matoły brytolskie wlekę się jak by im coniebądź urwało, więc rura! Kilka dni później dostajemy wezwanie do sądu: jechalismy z prędkością 36, należy się 120 funtów. Czemu tak wiele? A, bo prawo jazdy mamy polskie, więc nie podlegamy pod ichniejszy Penalty Scheme i zniżka 60 funtów niestety nie dla nas.

Od tej pory w mieście zakładamy specjalne ochraniacze na zęby, by ich nie zniszczyć zgrzytaniem i wleczemy sie jak reszta cywilizowanych pajaców wokół nas.

Po jakims czasie zaczyna do nas docierać, że do pracy dalej jedziemy te same 12 minut, za to mamy czas spokojnie zapalic za kółkiem i posłuchać radia.

Drugi kubełek zazwyczaj jest znacznie bardziej bolesny. Ot, autostrada, puściusieńko, środek nocy, 3 pasy - a ty jedź 70 na godzinę... 112 kilomterów na godzine... Dokładamy delikatnie gazu, silnik zaczyna mruczeć, najpierw 80, potem 90, wrescie 100 mil... Do 200 km/h jeszcze daleko, ale i przy 160 czujemy jak żywiej zaczyna pulsowac nam krew... Za nami też pulsują światła... Czerowne i niebieskie...

Chcemy być mili i zapłacić co nam dadzą - ale nic nam nie chcą dać... Za to w przemowie wygłaszanej do nas przez przemiłego dżentelmena pojawiaję się słowa takie jak court, judge i solicitor. Tak, tak. Za przekroczenie limitu o 30 mil na godzine idzie się tu do sądu - i wcale nie trzeba być pechowcem by wylądować w pudle na pół roku. Na szczęście tutejszy system prawny jest łąskawy dla first-time offenders - zamiast żreć na koszt królowej, puszczają człowieka do domu z taką ładną odblaskową kamizelką i nakazem wykonania 1200 godzin pracy społecznej, zwanej tu council work. Zazwyczaj oznacza to zbieranie śmieci w mieście w czasie weekendu.

Złapali nas - nas, rycerzy szos, wszarze jedne!!! - ale nic to. Mandacik zapłacony, godziny odpracowane, punkciki za rok się z rejestru skasują i z głowy! O, poczta. Ciekawe co zaś znowu przyszło. Ubezpieczenie samochodu... A, faktycznie... Jak ten czas leci... Na szczęście przenieśliśmy się do taniej firmy i na specjalnej promocji nasze turbo-super-hiper BedzieszMiałWydatek 2.0 z turbodoładowaniem i burczącą rurą ubezpieczylismy za 700 funciszów... W tym roku powinno być nawet taniej... tanie...tanie-tanie-tanie-nie-nie-onienienie-jacieżqrwanieprzepraszam, 2200 funtów?!?!? No jeszcze czego... 0-800-TanieŚciganie - halo? Czemu podnieśliście mi czterokrotnie ubezpiecznie? Że co? Jaki wyrok? A - że za sciganie? No to - idę gdzie indziej!!!

Historyjkę przerwiemy tutaj, gdyż w innych firmach jest jeszcze drożej, co skutkuje nieakcpetowalną ilością słów ogólnie uznawanych za obraźliwe, dając w wyniku tekst dla większości ludzi zupełnie nieczytelny.

Po pięciu latach jeżdżenia tutejszymi drogami nagle do mnie dotarło, że facet, który jedzie przede mna, nie robi tego po to, zebym go wyprzedzał. Dziwne.
Szok, spowodowany porównaniem czasów dojazdu dom-lotnisko - gdzie próba pierwsza została wykonana ze złamaniem wszelkich możliwych przepisów, druga natomiast bez żadnego - omal mnie nie pozbawił żuchwy. Różnica przy 80 kilometrach wyniosła 12 minut.

Może to trzeba wyartykułować?




Narażając życie swoje i swojej rodziny zyskasz czas na zrobienie kupy.


Dodane 11/11/2011: pozwolę sobie odpowiedzieć wszystkim zwolennikom olewania przepisów nastepująco: fakty wygladają jak na obrazku...

poniedziałek, 24 października 2011

Rozkojarzenia poniedziałkowe

Poniedziałek. Wiadomo - niechęć do pracy wzrasta w dwójnasób, człowiek ma takie mrówki-upierdliwki pod skóra na widok pacjenta, a mysl o piątku, co to ma nastąpić za cztery dni, otwiera drzwi, ukryte pod metrem mułu. W dodatku Karolina wybiła mnie całkiem z rytmu oznajmiajac, że leci na Mauritius. W grudniu. Na dwa tygodnie. Toż trzeba być jakimś tytanem sado-maso, by po takim tekście śpiewać przy pracy...

Próbowałem hummingu, ale okropnie mi sie fałszowało...

Pierwsza pacjentka byla przyszła naprawić sobię nózię. Bo jej drętwieje w czasie chodzenia. Paweł dzielnie panią zbadał i do zabiegu zakwalifikował. Patrzę w papiery, zapalenie żył głebokich 6 lat temu, po podobnym zabiegu. Co robić.
- Łaskawa pani, prócz problemów standardowych, jak ból, nudności i rzyganie, połamane zęby, uszkodzenia gardła i krtani, pooperacyjne zaburzenia kognitywne...
- ...yY? - przerwała mi zgodnie z planem.
- ...czyli trudności w koncentracji, zapamiętywaniu i rozpoznawaniu, zgon, paraliż, ślepota, głuchota, udar mózgu, zawał serca i Bóg wie co jeszcze, ma jeszcze podniesione ryzyko zajścia w kolejne DVT (zapalenie żyl głebokich), co w 3 do 15%, w zalezności od źródeł, da PE (zator tętnicy płucnej)., a to daje prawdopodobieństwo zgonu nawet do 26% - wyrzęziłem na jednym wdechu. Pani mrugnęła okiem i uniosła brew. Nabrałem drugi głeboki wdech.
- By zmniejszyć ryzyko wystapienia DVT musze pani podać zaszczyk (wym.małopolska.), a nastepnie damy szanownej pani 14 strzykaweczek na kolejne dwa tygodnie, będzie pani sobie wykonywała dziubnięcia w brzuch raz dziennie.
- Sama??!?
- Jeżeli nie, zorganizujemy pielęgniarke, która rzeczony zaszczyczek wykona.
- A musi to być?
- DVT? - nie bardzo załapałem koncept.
- Nie, zastrzyki.
- Muszą.
- Hm. Miałam to ostatni raz, strasznie przeszkadzało dojść do zlewu. Brzuch miałam większy - wyjasniła, widzać moje roztargnienie.
- To co, robimy?
- E.Hm. Ja chyba się musze z tym przespac.

- W Hollywood do najbardziej szpanerskiego sklepu na najbardziej szpanerskiej ulicy wchodzi kobieta piękna niewypowiedzianie. Subiekt gnie się w pół.
- Witamy szanowną panią! Co też łaskawa pani sobie życzy? Najnowsze fasony, najznamienitsi projektanci, mamy wszystko!!!
- Ale nie mam gotówki...
- To co mi dupe zawracasz. Wypad stąd.
-...tylko American Express Platinum.
- I ponownie witamy szanowną panią!!!


Obiecalismy jej z chirurgiem, że kiedy bądź się nie namyśli wtedy się jej operacyjkę zrobi i poszła. Druga niestety była impregnowana przedwstepnie. Jak jej zacząłem opowiadać, jakie to znieczulenie regionalne jest doskonałe, zbyła mnie jednym zdaniem, że chirurg ją ostrzegał o moich perwersyjnych zapędach i że nic, co powiem nie zmieni jej zadania. Co było robić. Trzecia miała za to rozumu za nie obie, bo sama zażądała znieczulenia miejscowego. Dzięki czemu z odwracalnych podtruć trzech wykonałem jedno.

I już jakby wtorek był...

A teraz siedze i się wślipiam w firstchoice. Może jaki last minute na Ibize za półtorej stówki upoluje...

piątek, 21 października 2011

Kubuś na dobranoc

Miłego wieczoru życzy Kubuś Puchatek i Abnegat.ltd

środa, 19 października 2011

Kurs

Nadszedł pażdziernik. Nie tyle kalendarzowy ile pogodowy. W nocy zimno, w dzień leje... Brr. Od czasu do czasu słońce zaświeci, jak dzisiaj, ale to jednakowoż są wyjątki. W ten trend wpisuje się nasza aktywność na pięterku. Spokojna i leniwa. Nawet Lorenzo, jedyny pewny dostarczyciel atrakcji wziął dupę w troki i pojechał w ciepłe kraje. Fuksiarz.

Pacjeci też nie dają powodów do radości. Zdarzyła sie co prawda ostatnio dziewoja z gatunku wiotkich dwudziestek, co to przyszła do wyrywania ósemek. Wlazłem, przedstawiłem się - a ta w ryk. Sie pytam grzecznie, cegój ryczy? Polski akcent taki straszny? Nie, nie akcent, tylko jak ja ją uśpię, a konował zęby wyrwie, to niechybnie ją zadusi na śmierć? Wzruszony jej trzeźwą ocena naszego zębodoła zakrzyknąłem - Alez nie! - i zamachałem gwałtownie odnóżami górnymi. Toż ja ci wsadzę przez nos do krztonia taką specjalna rurkę!. Dziewczę rykneło jeszcze głośniej - no teraz zaś czego ryczy? Teraz się - hlip - rurki - hlip hlip - boi... W anestezjologicznym lepiej nie było. Ałałała!!! wrzasnęła gromko zaraz jak jej założyłem stazę na ramie. Co zaś znowu? Bo mi ramię drętwieje! Od stazy? Nieeee!!! To drugieee!!! Wyłaczylismy maszynkę do mierzenia ciśnienia. Lepiej? Lepiej. Dobra. To teraz się drzyj? A po co? Bo igła. IgłaaAAAaaa? Już się może przestać drzeć, igła wrażona. Zapuściłem leki, dziewczę zaczęło cos gaworzyć przy zmianie fazy o niechybnych okropieństwach ją czekajacych, ale na szczęście na biochemię zawsze można liczyc.

Poza pacjentami radości dostarczaja nam czasem słuchacze- a głównie słuchaczki - z pobliskiego Wydziału Pielegniarstwa Uniwersytetu Jamesa Cook’a. Ot, w zeszłą środę pracował mój zmiennik. Jako, że jest zwolennikiem okrutnym RA (czyli regional anaesthesia), wział przywlókł maszynkę i zaczał dziubać w okolicach pachwiny. Co on tam znieczulał, nie wiem, skórny boczny cy cóś, w każdym badź razie odpalił sprzęta, błysnęły lampki, dziewczę szkolone pisnęło i zapytało, czy może się przyglądać. Ależ oczywiście! Kolega, chcąc wykazać talenta dydaktyczne jakoż i dobre serce, właczył kolorki i pokazując na piekny, czerwony, tetniący przekrój tętnicy udowej zapytał - a cóżesz to może być? dziewczę marsowo się spięło w sobie i z niewielkim znakiem zapytania w głosie powiedziało „płuco...?...”

Niech Pan Bóg ma w opiece NHS.

Odnośnie tego całego RA to anestezjolodzy dziela się na kilka podgrup. Tak na prawdę to w Jukeju anestezjolodzy muszą mieć jakis special interest, czyli dziedzinę w której moga pracować, a reszta leży w ich zasięgu, ale tylko potencjalnie. Na ten przykład podział na intensywistów i anestezjologów dokonuje się właśnie teraz, coraz więcej szpitali ma dwa oddzielne zespoły, które nie włażą sobie w drogę. Anestezjolog staje się pomału matołem intensywistycznym a intensywista traci pojęcie o anestezji. Ale mylił by się kto, gdyby myslał, ze anestezjolog znieczulający może sobie znieczulać co chce. Nic bardziej mylnego. Można być specjalistą od dzieci. To już sie w Polsce dokonało, bejbikami poniżej 3 roku życia opiekują się wyspecjalizowani anestezjolodzy bejbikowi. Kardiologia też ma swoich - wszystkich pozostałych straszy się Swan-Ganzem i współpracą z pompiarzem. Ale na wyspie poszli dużo dalej. Znieczulasz kobiety do porodu? To wara od grubych. Znasz się na grubych? Won od mózgu. Jak kto znieczula neurochirurgom, niechybnie zabije pacjenta po traumie. Do tego wszystkiego narasta nam teraz podział na tych co to głównie truja - oraz na tych co to wbijają igły.

Wbijać igły każdy może, ale nie każdy wie jak. Tu istnieją różne teorie, na ten przykład, że do uprawiania RA jest potrzebny zmysł przestrzenny albo jakaś siła nadludzka musi nas obdarzyc darem widzenia przez skórę, ale po mojemu sprawa jest prosta. Jak się kto anatomii uczył, to wie - a jak nie - to nie. Wiem, bom sam jest matoł anatomiczny, po egzaminie pozostało mi dość jasno sprecyzowane wrażenie, że serce u człowieka jest w klatce po lewej a wątroba po prawej, za to w brzuchu - ale za cholerę nie pamiętam tych wszystkich gałazek i podgałązek, podziałów i podzialików: nerwy, mięśnie, tętnice, żyły... Tu troche mam zastrzeżenia do sposobu nauczania anatomii, bo we łbie mam obraz kilku ludziów, jeden składa sie na ten przykład z samych kosci - fachowo zwie się to szkielet - drugi z tętnic, trzeci z nerwów, czwarty z mięśni (mięśniak...?...), piąty z przekrojów mózgu, szósty z narządów jamy brzusznej i klatki, ale żeby to tak zobaczyć razem - brakuje mi mocy przerobowych procesora głównego. Stąd moje podejście do RA jest raczej niespecjalnie wyrafinowane: punkty orientacyjne, obrazy przekrojów z identyfikacją struktur i tyle. Ale jak powiem, że to lubie, to skłamię.

Brytole, wiedząc o powyższym, organizują kursy dla anestezjologów, gdzie najpierw opowiadają o anatomii, potem kursanty mogą sobie pogrzebać w zwłokach zakonserwowanych w formalinie, następnie powbijać igły w fantomy a na koniec sprawdzić wszystko na żywych ochotnikach. Bez wbijania igieł, rzecz jasna. I tu ciekawostka - gdyby ktoś chciał się podszkolić w USG-guided RA, w Piekarach Slaskich 19-20 listopada jest organizowany kurs prez jednego z moich kolegów. Dodatkową atrakcją sa angielscy wykładowcy i, co za tym idzie, wykłady w języku angielskim, więc będzie można podszliwować warsztat. Ci, którzy sie boją lengłidża, dostana pomoc od tłumaczy.

Linek do ww. kursu jest TUTAJ , cena to bodajże 800PLN za dwa dni, w programie teoria i praca na pozorantach.

Niestety, nie będzie zwłok.

piątek, 14 października 2011

W wielkim miescie

Zdradze tajemnice - na tym zdjeciu jest Szaman... Tylko ciii...

wtorek, 11 października 2011

It comes in threes

Wróciły dobre czasy. Objawem jest Dzielny Kolega, który co drugą środę zapewnia mi dzień wolny. Dzięki czemu mam 50% szans, że kolejna, urwana przez Lorenza tętnica, stanie się owegoż DK Liściem Do Wieńca Sławy.

Miałem taki plan chytry, żeby dzień ów przeznaczyć na lenistwo pospolite, ale mi na to z kolei nie pozwolił Filip. któren to wrócił z podróży poślubnej i natentychmiast zaesemesował, czy przypadkiem nie chce mi się pomachać paletką. Co było robić. Ostatecznie noga się zrosła, bark, hm - sam nie wiem jak to napisać w cywilizowany sposób, bo „boli”nie jest adekwatnym określeniem - może poprzestańmy na hm, a w lewym oku zalęgła mi się bakteria. Nie wiem jaka, ma takie długie, ostre zęby i żre. A raczej żarła, bom ja wyrugowął tutejszym lekarstwem na wszystko, co nie jest w środku, czyli chloramfenikolem.

To nieszczęsne oko to była kompletna porażka. O ile połamanego kulasa mogę sobie usprawiedliwić zażartością ogólną w trakcie gry z Grubym, a bark chęcią pokazania Dzidziowi, że tatuś jest nindża, o tyle tutaj - ręce opadają. Zasnęło mi się w kontaktach. Nie poraz pierwszy zresztą, ale do tej pory nic się nie działo. Widać się rączek nie domyło prawidłowo przed założeniem - a potem ała i zgrzytanie zębami. Co najśmieszniejsze, dźgało mnie to oko dystyngowanie przez pół nocy, alem dopiero rano wpadł na pomysł sprawdzenia, czy kontakty są w pudełeczku. I tum się zgarbił nieco, bo na lewe oko nie mogłem nawet pudełeczka zobaczyć. Cud boski, żem miał z Polski kropelki zwane Dicortineff’em i jakoś do poniedziałku dożył - bo zgodnie z prawem Murphy’ego jak się cos ma zepsuć, to się psuje w piątek, gdy wszelka pomoc właśnie wyjechała na weekend w nieznanym kierunku. Kropelki były otwarte i przeterminowane z pół roku, alem pomyslał, że zapalenie i tak już mam, więc albo pomoże - albo nie. Ale zaszkodzić nie powinno.

Pomogło.

I to na tyle dobrze, że optyk za cholerę nie chciał mi nic przepisać - alem się nie dał. Ze swadą opisałem co też znalazłem w oku - tę część pominę, ostatecznie nadchodzi pora obiadu, poza tym kłamstwo było to wierutne - i trzy minuty później polazłem do apteki. Żeby zamówić sobie rzeczone kropelki, bedą na jutro.

Przy zamawianiu niecom zadrżał wewnętrznie, bo tubylcy mają specyficzne podejście do terminów 7-10 dni i 6 tygodni. Tego pierwszego używaja w przypadku zakupów z przesutniętym dostarczeniem towaru i zwykle zabiera to 2 do 4 tygodni. Natomiast ten drugi jest wyjątkowo kąśliwy, a używaja go na drogach. Jak przy wjeździe na własna ulicę zobaczymy, że „Utrudnienia w ruchu potrwaja 6 tygodni”, znaczy, że pod chałupę dojedziemy z jakieś18 miesięcy. Plus - minus. Ale bardziej plus niż minus.

Wakacje w Hiszpani można kupić w last minucie za 150 funciszów, myślę, że to jest główny powód zalęgniecia się zarazy, zwanej mañana.

Najpierw noga, potem ręka - a teraz gałka.

Dobrze, że nie mózg na ścianie...

Najwyraźniej staję się pomału Brytolem. U nich nieszczęścia chadzaja trójkami.

niedziela, 9 października 2011

Stek doskonały

Radwańska nakopała Petkowic(z). Podbudowany jej pozytywnym przykładem postanowiłem coś zmienić w swoim życiu na lepsze. Dzisiaj - nastąpi zupełny i całkowity przełom. Dzisiaj zrobię rib-eye'a, i to z pieprzem! Udaliśmy się z ASP do pobliskiego Morrisona celem zakupu wołowiny - co ja tez mówię - wołowineczki, wołowinki nawet - i uzbrojony w książkę od Szamana zasiadłem do smażenia...

...przygotowałem wszystkie składniki...

...poddałem się kontroli jakości...



...i przystąpiłem do pieprzenia.
Jak wiadomo, nie tylko pieprzem człowiek żyje...
...więc uzupełniłem składniki podstawowe jeszcze raz...
...zapuściłem coś dla ducha...
...i zameldowałem o gotowości do przystąpienia do działań bojowych Zwierzchnictwu.

Potem poszło jak z płatka. Olej zgodnie z przepisem...

...mięsiwo na patelnię...

...następnie na rack'a...
...i do dojrzewania przystąp...
Tu następuje część bluźniercza: po pięciu minutach mięsko wróciło na patelnie, po czym wlałem...
...podpaliłem...
...ale efekt przeszedł najśmielsze wyobrażenia...


...mhrrr...

czwartek, 6 października 2011

Piątkowe misteria

Dzień z dniem się zlewa. Szaro, buro i wieje. Chyba mnie dopada niskofotonowa depesyjka jesienna. Brrr...

Na kanwie ostatnich wydarzeń w naszej Klinice Na Pięterku mam coraz większą ochotę popełnić prace pt. „Wpływ dnia i jego pory na powikłania pooperacyjne u pacjentów”. Wiem, wiem - anestezjolodzy i tak są uważani za najbardziej mitologicznie myslącą grupę wśród lekarzy, wszystkie te piątki trzynastego, czarne koty i inna zaraza, ale jak tu nie wierzyć w złośliwość rzeczy martwych i żywych (a zwłaszcza żywych...), gdy życie potwierdza skuteczność czarnego kota na poziomie dobrych 70%, a piątku ponad 90?

Spójrzmy na przykłady.

Piatek, popołudnie. Młodzian piekny i młody - bo można być młodzianem brzydkim i starym, wiem, bo sam jestem - zoperował sobie marchewkę. Indukcja cacek. Znieczulenie cacek. Pobudka - miodzio. Rekawerownia w obu fazach - wzorcowa. Wypis - gleba. Alarmy, oglądanie główki, tej na górze, z włosami na czubku, czy się nie potłukła, tej drugiej zresztą też, czy się co nie rozlazło, dwie godziny obserwacji, wyjście do domu o 8 wieczór.

Piątek, popołudnie.Dziewoja piękna i nie-tak-młoda-jak-by-chciała-być, zoperowane żylaki, wszystko by the book, wypis, iiiii.... nagle ni stąd ni zowoąd paw panoramiczny podwójnie cedzony. Tu akuratnie dziewoja pomogła nieco prawu Murphy’ego, bo wypiła czarną kawusię po zabiegu i dwunastu godzinach postu absolutnego. No comments. Dwie godziny obserwacji, wyjście - 8 wieczór.

Piatek, popołudnie. Pacjent zoperowany z powodu przepuchlizny (wym. oryg.), w rekawerowni pielęgniarka odkryła bulę wielkości piłki do ręcznej bocznie w stosunku do rany pooperacyjnej. Chirurg ściągnięty z domu - bo w czasie, gdy pacjentowi wykluł sie krwiak, mój szanowny kolega dojechał do chałupy, co łamie ogólna teorię Einsteina dużo lepiej niż jakies tam durne neutrina z CERNu - zdrenował drenem, przetransferował transferem, wyjście - 8 wieczór.

Tak na marginesie - też mi łamanie teorii wartościami pomiarowymi z cyframi znaczącymi na 7 miejscu po przecinku... taki Lorenzo rozwija potrójną prędkość światła i nikt go nie bada. A już proces ubierania się po zabiegu w ciuchy wyjściowe jest tajemnicą klasy: "o czym myśli mój kot gdy wygląda jakby myślał".

W związku ze związkiem należy:
- zabronić operowania w piątki
- zamknąć zakład w czwartek i otwierać w sobotę
- a najlepiej zlikwidować piątkowe popołudnie w ogóle.

Po czwartkowym wieczorze następował by piatkowy wieczór, i - wszyscy zadowoleni.

wtorek, 4 października 2011

Instrukcja obsługi

Dawno, dawno temu, jeszcze w Północnej Irlandii, zjadłem swój pierwszy stek. Było to przeżycie wstrząsające, które uświadomiło mi, ze mięso, zwane w Polsce wołowina w rzeczy samej jest krowiną z uboju geriatryczno-paliatywnego. Standardowa procedura mojej Ancestorki polegała na 24 godzinnym bejcowaniu onej w zmiękczających ziołach, a nastepnie sześciogodzinnym pieczeniu aż do rozpadłości. Do spożycia potrzebny był sekator i godzina czasu. Smacznego.

Ten pierwszy stek zapalił mi w mózgu obszar zwany pożądaniem - pożądaniem krowy bliźniego swego, dodajmy. Zacząłem jak chyba każdy - od well done’a, przesuwając się ku coraz niższym szczeblom, by wreszcie odnaleźć rare’a.

Następnie przyszła refleksja - po cóż się rujnować w knajpie, toż za tą cenę można kupić pół krowy... Polazłem do butchera na głównej uicy i poprosiłem o 4 steki. Tum się dowiedział, że jest ich kilka, sirloiny, rumpy, t-bone’y, filety - podrapałem się po łbie i poprosiłem o pomoc. Butcher bez mrugnięcia okiem sprzedał mi potężne kawały najdroższego sirloina - dość powiedzieć, że za cztery porcje zapłaciłem prawie 30 funciszów - i z przeświadczeniem, że oto zaczyna się nowa era (w kuchni, ale jednak) - pomaszerowałem do domu.

Kto da radę jak nie my? Toż jest się mistrzem „Jajecznicy na boczku” i „Smażonej baraniej nogi” - o „Swińskim karczychu z grilla” nie wspominając! Nie bedzie mi tu północnoirlandzka krowa - w dodatku martwa - pluła w twarz! Wyciągnałem zawodową patelnię z szafki, nalałem oleju po uważaniu, nagrzałem i wrzuciłem pierwszy kawał. Rozległ się skwierczacy dźwięk, który szybko zanikł, soczysty kawał wołowiny ugotował się w mieszaninie oleju i sosu własnego, rodzina zgodnie pokiwała głowami, że „owszem, dobre, ale to jeszcze nie to” i w końcu ASP litościwie zutylizował gumowe coś w procesie produkcji gulaszu.

Niepowodzenia nie powinny zniechęcać człowieka wcale - z tym hasłem wkroczyłem jakiś czas później do zaprzyjaźnionego butchera po kolejne kawały wołowiny. Tym razem nie dałem się. Na patelnię wlałem pół butelki oleju i poczekałem, aż buchnie dym - po czym wrzuciłem mięcho prosto we wrzątek. Bryzneło po kuchence, blacie, ścianie a nawet suficie. Nic to, Baśka!!! Smaży się!!! Wyłączyłem alarm p.pożarowy, otworzyłem drzwi na przestrzał i niezrażony przeciągami usmażyłem wszystko. Tym razem zjedliśmy. Nie było to może podobne do steków z restauracji, ale przynajmniej było usmażone. Technika sekatorowo-toporowa, zaszczepiona przez Ancestorkę, przydała się jak znalazł.

Później nie było lepiej. Zazwyczaj kuchnia po moim smażeniu wyglądała jak po wybuchu bomby olejowej. Żeby troche skrócić okres sprzątania rozkładałem na podłodze stare gazety, ale był to trud zdany psu na budę - i tak wszystko było upaprane, a dodatkowo musiałem sprzątać nieszczęsne papierzyska. Steki były nieodmiennie krwiste i chrupiace. Czy raczej łykowato-pancerne.

Na właściwy trop natchnęła mnie wizyta w restauracji, gdzie steki pieczono na kamieniu. Byłyż one wyborne, mięciuśkie, smakowite - i kosztowały jakieś 40 funciszy za porcję. Hm. Skoro oni to bez oleju robią wcale - to może jednak nie należy smazyć wołowiny w frytkownicy? Z pewnym niepokojem, pamiętając ugotowane 30 funtów, przystapiłem do eksperymentu. Ale jaja... Nie dość, że wyszły całkiem przyzwoite medium-rear’y, to w dodatku kuchnia czysta...

Ostatnim krokiem w mojej pięcioletniej edukacji było przeczytanie poradnika, jaki onegdaj zamiescił Miszcz Steków I Innej Chabaniny w Sundaj Times’ie. Po pierwsze, zabronił smażyć mięcho z lodówki. Ma się takowe nagrzac do temperatury pokojowej. Czy - dokładniej - kuchennej. Po wtóre, oleju „tyle, zeby nie przywarło” i nie więcej. Tu akuratnie potwierdził moje przypuszczenia. Po trzecie - pierwszą stronę steka smazymy 4 minuty na pół-ostro, ale bez palenia, po czym jeszce dwie pomaluśku, mięcha w tym czasie nie wolno dotykać, śturać i po patelni przesuwać, co było moim grzechem nagminnym - i odwrócić na druga stronę, na kolejne 2-4 minuty, w zależności czy chcemy bardziej czy mniej krwistą fiestę. I wreszcie cos, co stanowiło tajemnicę rozpadającego się mięska w ustach: stek po usmażeniu należy przykryc folią i położyć na 10 minut w ciepłym miejscu. Z pewnym niepokojem użyłem do tego piekarnika...

...i...

...ło matko...

... co prawda ASP z Didziem Młodszym mieli rochę za zimne, a starszy technologię zignorował i zażyczył sobie po staremu, prosto z patelni, ale mój...

...

...doskonały medium-rare, rozpadający się w ustach, mięciusieńki, soczysty...

...a trzeba tu dopowiedzieć, że ASP z Dzidziem Młodszym mieli po sirloinie, który jest nieco łatwiejszy, ale dla prawdziwych chłopów było po półkilowym kawale rumpa. Który zawsze wychodził mi jak podeszwa buta. Ale nie tym razem.

...wpadam w zamozachwyt...

Musze powtórzyć.

Najlepiej dzisiaj.

---------------
Odnośnie moich prób i wyłamywania otwartych drzwi, nasuwa mi się taka scenka rodzajowa z moim ancestorem:
- Abiiii!
- Taak?
- Chodź mi tu pomóż!!! Satelita nie działa!!!
- Jaki znowu satelita?
- No nowy, zainstalowali wczoraj, za cholere nie moge sobie z nim dać rady!
- A instrukcję obsługi czytałeś?
- Instrukcję?...? A po co...?...?...?...

sobota, 1 października 2011

Redcar w pazdzierniku


25 stopni, lampa jak w Chorwacji w lipcu, tubylcy masowo sie plawia w Morzu Polnocnym. Co jest o tyle zabawne, ze woda ma tu niezmiennie 8-10 stopni, wiec kapac sie mozna rownie dobrze w styczniu jak i teraz. Moze to i nieodpowiedzialne, ale lubie global warming ;)