piątek, 18 lutego 2022

Co my robimy tym misiem

    Optymizm człowieka jest niezniszczalny. Czy może nienaprawialny? Co najśmieszniejsze, myślimy, że ówże optymizm jest rzeczą pozytywną.
    Do czego doprowadzić może optymizm widać po hazardzistach którzy, mimo że zafundowali już obdzierającemu ich ze skóry bookmacherowi dom, samochód i zapalniczkę z pozytywką, dalej grają bo myślą że wygrają. Nieważny rozsądek. Optymizm mówi - to ja! Właśnie taki wózek se kupie!

    Niestety, nie -  jak mówił pan Kazimierz Kaczor.  Odniesiesz wszystkie te pieniądze w zębach bukmacherowi. 

    To się odnosi do wszystkiego. Alkoholicy buchający optymizmem walą gaz, myśląc że to im życie przedłuży, (wiadomo; alkohol rozrzedza krew!)* pracownicy, którzy myślą, że ich lojalność zostanie nagrodzona, oszczędzający w bankach nie widzą, że im inflacja zżera oszczędności. Optymizm każe nam wierzyć w tysiące dziwnych rzeczy mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi mówiących "weź się pan walnij w łeb"...

    Człowiek myśli, że jest uformowanym przez życie racjonalistą i nic go nie zaskoczy, ale optymizm, jak sraczka jakaś, albo inny wrzód na dupie, potrafi wyskoczyć jak czołg. Znienacka. 

    Dawno temu postanowiliśmy zrobić sobie łazienkę rodem z Misia - czyli na miarę naszych potrzeb i możliwości. Ach, te płytki, krany i porcelany! Wszystko piękne. nowe i gdzie indziej nie widziane. Najczęściej słyszanym słowem od mojego hydraulika było "Panie, k...a, tego się tak nie da..." (te trzy kropki na koniec to nie zawieszenie głosu tylko skrobanie się po głowie). Dajmy kilka przykładów. 
    Piękna podwójna umywalka na szafce, stojąca pod lustrem na pół ściany, została od niej odsunięta a wszystkie rury poszły między szafką a ścianą. Chwała Bogu nic nie ciął w szafce - rozebrałem tą potworność i złożyłem wszystko wewnątrz.
    Elektryczny podgrzewacz wody. Tu już mi się nie udało tak sympatycznie, bo gościu wyrżnął dziury w obudowie i podłączył rurami na zewnątrz. Skręciłem to po ludzku zaraz tylko jak sobie poszedł, ale dziury zostały. 
    Pan Bóg czuwał, gdy zaczął montować kran do wanny. Mianowicie trzeba było dokręcić do kranu takie dodatkowe skośne rurki-nóżki, żeby to się dało przykręcić do brzegu. Tyle, że założył te nóżki odwrotnie, iż zamiast rozchodzić się na zewnątrz - szły pod kran(?). Na szczęście byłem na posterunku i nie musiałem zaklejać dziur w wannie. Pokazałem jedynie, że można zamienić nóżki miejscami i problemo resuelto.

    Dzisiaj

    Siedzę sobie w domu, ot, sekretarka coś popieprzyła z układaniem list i dała mi dzień wolny. Wchodzi mój hydraulik plumberem zwany i od progu mówi, że jest problem. Pomyślałem se osiem gwiazdek. Co zaś? On mi na to, ze basenu pod prysznic podłogowy nie da rady podłączyć inaczej, jak dobierając się do niego od strony sufitu. Piętro niżej.

    Jebnęłło mnie. Ja, racjonalista jeden, dałem się tak wypuścić? Toż to tylko opatrzność  - i sekretarka - uchroniła mnie od rozp.enia stropu. Debilu jeden, urlop se weź następnym razem....

    Ale wiecie. Tu jest cywilizacja. Nie podnosi się głosu, bo przegrywa się na starcie. Nieważne, że masz rację. Drzesz ryj - jesteś cham i innowierca. Dam przykład. Przygotowała mi pielęgniarka zestaw do znieczulenia w złej kolejności. Mówię: tłumaczyłem pięć razy, że potrzebuje to jako pierwszy płyn, a dopiero potem tamto. Ta mi zaczyna wydzierać torbę z Hartmannem z ręki. Mówię zostaw. Zostaw. Zostaw. Ta niewzruszenie wydziera. W końcu nie wytrzymałem i zapytałem grzecznie "For God sake, what are you doing?"** Pielęgniarka poszła w tak zwane pizdu - i nigdy nie wróciła - a ja się musiałem tłumaczyć na piśmie, czemu molestuję staff.

    Uspokoiłem optymistycznego plumbera. Dałem kawę i poprosiłem o RFM***. Po przeczytaniu manuala plumber wymagał pół godziny tłumaczenia polskiego anestezjologa co zrobić i w jakiej kolejności - to pół godziny to po części moja wina, za h. się nie orientuję w plumberowej leksyce - ale osiągnęliśmy ten moment, gdy zrozumienie zapala światła w oczach. Modo Pomysłowy Dobromir.****

    Wyartykułujmy to jeszcze raz;

1. Jeżeli fachowiec może coś sp.olić - to sp.oli.
2. Jeżeli coś może pójść źle - to pójdzie.
3. Jeżeli nam się wydaje, że mamy nad czymś kontrolę - to mamy omamy.


PS. Przeczytałem przed publikacją i powstawiałem kropki. Jakoś tak - przynajmniej pół-cywilizowanie to teraz wygląda...
PPS. Zakropkowałem tylko te, które zostały w tekście.
PPPS. Z pierwotnego tekstu po zakropkowaniu zostałyby głównie kropki. Stąd dyskoherencja.

---

*Jest że to bzdura na kółkach. Ponoć niewielkie ilości i z rzadka coś tam pozytywnego robią - mówimy tu o kieliszeczku-naparsteczku dwa razy w tygodniu. Nawet dzieci w Polsce tak nie pija. Natomiast łomotanie gazu codziennie prowadzi do śmierci w co najmniej kilku mechanizmach. 
**tak na prawdę to nie God powiedziałem tylko jedną literę wcześniej, no ale. Bez podnoszenia głosu.
***Read. Friendly. Manual.
****Kto oglądał, ten wie. Jak kto za młody, niech zapyta rodziców...


poniedziałek, 14 lutego 2022

Łazienka. Gdzie jest łazienka!

A to schodkami na górę, potem w lewo, w lewo, w lewo-
- Zaciął się!
- Nie, bo to trzy razy w lewo jest...

Jakoś tak dziecka wyjechały, został mi się nieużywany pokój. Pomyślałem, że sobie zrobię man's cave czyli miejsce, co to można się w nim spokojnie powślipiać w komputer, nie denerwując małżonki.

Denerwowanie Małżonki jest pomysłem co najmniej niewydarzonym  niezależnie od wieku, szerokości geograficznej i podłoża kulturowego. Ale Góralkę wk... - znaczy denerwować,no to już naprawdę trzeba być pozbawionym większości klepek.

Ale tak sobie pomyślałem (to już drugi raz tak mi się zrobiło; do czego to doprowadziło, to myślenie, to zaraz poniżej), że może karpeta zmienię? Karpet jest wynalazkiem anglosaskim, taki nasz dywan polski, tyle że przytwierdzony na stałe do podłoża. Co w nim żyje po dziesięciu latach odkurzania - strach pomyśleć.

Tu zrobimy małą przerwę. Dawno dawno temu, w czasach kiedy dzieci nie wypijały mi bez pytania whisky z barku, pozostawiliśmy Dziedzica w domu z przykazaniem, że ma spać, a jak by miał problem, to Babcia śpi piętro niżej. Ucieszył się człowiek mały, starych nie ma a na Wizji (to taka telewizja była satelitarna co weszła na rynek z przytupem a znikła jak z białych jabłoni dym) cała masa kanałów dla dzieci. Nie powiedziałem mu, że zablokowałem je po dziesiątej, ale nie wpadło mi do łba, że dziecię włączy sobie Discovery. Które zablokowane nie było, a wyświetlało film o roztoczach. Jak wygląda roztocz, nikt nie wie; w odróżnieniu od konia to jest zwierze niezauważalne, jednak Discovery miało bardzo duży mikroskop. Z imprezy zostaliśmy odwołani w trybie nagłym przez Babcię; po przyjeździe zastaliśmy Dziedzica w pozycji kucznej na łóżku, który ze wzrokiem myszy zżeranej przez kobrę wpatrywał się w dywan i darł się "One są wszędzie!!!". 

Tak mi się a'propos karpeta przypomniało.

Karpet wyrzucę, wstawię nowy. A może podłogę z drewna? Od czego internet. Zakupiwszy jakowegoś bambusa prasowanego zamówiłem specjalistę. Na to włączyła się Małżonka, zauważając słusznie, że jak bambus jest i fachowiec też - to może by tak dwa pokoje zrobił? Chwilę później zrobiło się z tego piętro, dwa piętra, wymiana łazienki, potem drugiej - no bo po co podłogi kłaść, jak się podłoga nowa a bambusowa niechybnie porysuje??

W chałupie wygląda jak w kolorowym wozie z Romami - jak się usiądzie, nie ma gdzie się położyć. 

Chyba, że to wóz luksusowy jest, taki wiecie, co to ma dziesięć pokoi, garaż, lądowisko i maluśkie geranium. Bo tak to nie.

Był taki film - dalej jest - z Hanksem pt. "Skarbonka". I tam za każdym razem, jak się Hanks pyta fachowców kiedy skończą, odpowiadają mu, że za sześć tygodni.

Dzizazzz...

piątek, 4 lutego 2022

Sławek

Pierwszą myślą która pojawiła mi się w głowie na widok pozytywnego testu na Covid było "Ja pierdziele. Dziesięć dni bez wychodzenia z domu. Umrę z nudów..."

To trochę licentia poetica jest; w rzeczy samej w pierwszej chwili pomyślałem zupełnie co innego, ale nie było w tym poezji za grosz.

Z pomocą przyszedł niejaki Jeff, który za dodatkową miesięczną opłatą opiekuje się moim kompulsywnym zakupoholizmem. Dwa kliknięcia później stałem się posiadaczem skanera, który to, wedle opisu, jest najlepszy, najszybszy, największy i w ogóle. 

Tu się przyznam do kolejnej skazy, mianowicie jestem typową ofiarą konsumpcjonizmu. Na widok Rolexa - choć jest po prawdzie brzydki jak noc listopadowa - dostaję dreszczy, a na widok ślicznego Citizena już nie, choć Citizen mi się spóźnia 2 sekundy na miesiąc, a Rolex gubi co najmniej dwie sekundy dziennie. Hipotetyczny Rolex - póki co ślinię się do Rolexów na wystawie.

Od jakiegoś czasu czekał na mnie projekt odgruzowania starych negatywów; czekał on od dobrych kilkudziesięciu lat na poprawę oprogramowania, sprzętu i mojego portfela. I -jak widać - epidemii Covid-19. 

Pierwsze efekty były rozczarowujące. Masa śmieci, straszliwy kontrast, ogólnie nieszczęście. W drugim etapie wypróbowałem oprogramowanie do usuwania zanieczyszczeń, ale tu, tak zachwalana sztuczna inteligencja rozczarowała mnie kompletnie. Na leniwym biegu nie przeszkadzały jej kleksy wielkości piłki pingpongowej, a po dodaniu gazu usunęła wszystkie zanieczyszczenia razem z połową palców, oczami, i w jednym przypadku, głową. 

Po dłuższym czasie zainwestowałem w ściereczkę za 50p i gruszkę - przedmuszkę. Naprawiło to AI tak dobrze, że mogłem ją wyłączyć.

Zaczęły pojawiać się obrazy z czasów o których już nawet najstarsi Indianie nie pamiętają. 

I na jednym z tych skanów pojawił się Sławek. Zdjęcie zrobione z ręki, bez lampy, w pomieszczeniu, aparat rosyjski nie pomnę marki więc jakość dramatyczna. 


I zadumałem się. Trzymaliśmy się razem przez całe studia. Potem pomału zaczęła się nam znajomość rozjeżdżać, wyjechał na Wschód ratować życie ludzkie, ja przeprowadziłem się na stałe do Pogotowia Ratunkowego, potem za kanał. Odnalazłem go kilka lat temu, miał przyjechać w odwiedziny, ale coś nie wyszło. I w zeszłym roku dowiedziałem się, że zabił go zawał. Na dyżurze, w szpitalu. 

Ale pamiętam go inaczej. Było to pierwszy raz, kiedy zobaczyłem jego pozastudencką część życia. Być może użyłem tej historii już kiedyś, możliwe, że Kovalik zapożyczył nieco, ale tym razem opowiem jak to było naprawę. Zmienię parę nazw; głównie dlatego, że nie ich pamiętam...
---
Noc późna i głucha, śpię, w głowie układa mi się patomorfologia do kampanii wrześniowej, nagle do drzwi ktoś się dobija. 
- Czego? - zapytałem w miarę grzecznie.
- Abnegat, otwieraj! - było w tym wystarczająco nacisku, żebym zwlekł się z łóżka. Sławek wszedł, zasiadł, wyciągnął papierosy. Wziąłem jednego, zapaliliśmy.
- Muszę dojechać do bazy Pierwszej Konnej. 
Nic nie zrozumiałem. Coś trzeba było powiedzieć: -Trolejbusy nie kursują?
- Tyś widział trolejbus... Do bazy, nie do centrali.

Zrzucam to na karb wyrwania ze snu i nierealności wypowiedzi, ale nie dopytywałem się w zasadzie za bardzo. Założyłem, że go podrzucę i za pół godzinki będę z powrotem w łóżku.

- A gdzie to?
Sławek poskrobał się po głowie. - W puszczy.
- Dobrze, że nie w pustyni... Mam tylko kilka litrów w baku, musimy nalać. 
Dziesięć minut później odpaliłem srebrnego szerszenia i pojechaliśmy w czarną noc.

Szerszeń w rzeczywistości był nieco złotawy, bardziej brązowy; miał kierownicę, koła i silnik 1100 po remoncie. Całą reszta nadawała się na złom. Ze środków studenckich nabyłem ostatnio upgrade, dwie żarówki halogenowe 80/100; pomyślałem, że to dobry czas, żeby je założyć. Nie do końca legalne, ale za to znowu coś było widać. Szczególnie gdy przekroczyło się 120/ godzinę. Tak , tak - srebrny szerszeń rozwijał 160 po płaskim i trzymał się asfaltu jak tramwaj torów.

Silnik ryczał przyjemnie, światło z nowych halogenów budziło ptaki i skraplało parę wodną. Z dużej drogi zjechaliśmy na małą, potem skończył się asfalt, na koniec - skończyła się droga. Literalnie - na wprost nas wykwitł piękny szlaban z potężnym zakazem wjazdu i ostrzeżeniem w kilku językach.
- Zabłądziłeś?
- Czekaj chwilę... Sławek wysiadł, podłubał przy szlabanie i go uniósł - Wjeżdżaj!
Wyłączyłem silnik. - Mowy nie ma. Jak nas nie zastrzelą, to nas coś zeżre.
- No dziki człowiek... Kto cię tu zastrzeli, jak z naczelnikiem jedziesz? Wjeżdżaj, to tu zaraz, za kawałek jest.
Jakim zaś naczelnikiem? Poczty? Miałem przez chwilę nieodpartą ochotę nawrócić, ale jak - zostawić go w tej dziczy? Wjechaliśmy. Mój srebrny szerszeń chyba też poczuł się nieswojo, bo przestał ryczeć groźnie i przeszedł na ciche burczenie. A może przy 5 km na godzinę nie dochodziło do przedmuchów w rurze wydechowej? Bo szybciej się jechać nie dało. Droga - a w zasadzie jej brak - była dziurawa, koleista, na szczęście moje nowe światła wypalały mrok. Aż zgasły.
- To nie jest Paragraf 22 - dobiegło z prawej strony. -Tak naprawdę po ciemku gorzej się prowadzi.
Poruszałem przełącznikiem i odpadł był on od kierownicy.
- ***** ***... Masz latarke?
- A światło nie działa?
- Żarówka się spaliła. 
Sławek zapalił zapalniczkę. Z wyłącznika został stopiony plastik z którego wystawały jakieś blaszki. Kilka poparzonych palców później znaleźliśmy odpowiednie druty i światłą zapłonęły na nowo. 
- Ile to jest za kawałek? - zapytałem nieśmiało. -Bo tłuczemy się już z pół godziny?
- No, w połowie gdzieś jesteśmy?
- Jak się mi jeszcze coś spali, to będziesz świecił oczami - zapowiedziałem i odpaliłem szerszenia. 

Faktycznie, kilka kilometrów dalej skręciliśmy z bezdroża na zielona polanę i zaparkowałem koło szopy. Wysiedliśmy. Czarna noc w środku lasu, ciekawe uczucie. 

Nie ma się co rozczulać nad gwiazdami i nocnymi odgłosami, ale pamiętam, że mnie wzięło. 

Sławek ruszył do środka, zaczął organizować działania kryzysowe, ktoś go odwołał , wyszli, ludzie wchodzili i wychodzili, w końcu w pomieszczeniu, które było skrzyżowaniem kuchni i jadalni zostałem z jednym gościem. Popatrzył na mnie.
- My się chyba nie znamy? 
Wymieniliśmy imiona, podaliśmy ręce.
- Towarzysz zrzeszony?
Nie bardzo zrozumiałem, na wszelki wypadek pokręciłem głową.
- Nie, ze Sławkiem przyjechałem. 
A, z naczelnikiem! - w głosie zabrzmiało coś jak akceptacja. -Ja muszę jeszcze konie oporządzić, do zobaczenia później. 
I wyszedł.
Zrobiło się sennie, gdzieś z daleka dochodziły jakieś głosy, chyba słyszałem stukot kopyt a może to tylko wyobraźnia, nagle wpadł Sławek. 
- Chcesz banie?
- Jak banie. Przecież prowadzę. 
- To dopiero jutro. Mi jeszcze parę godzin zejdzie.
- Ja cię zamor...- nie skończyłem, Sławek zamachał od strony drzwi -Chodź, pokaże ci gdzie będziesz spać. 
Nalał, strzeliliśmy po maluchu, dał mi jakiś koc, wskazał pryczę. -Musze lecieć, będę później. 
I znikł. Położyłem się, pora nocy, bania i droga zrobiły swoje. Zasnąłem.

Zbudziło mnie światło i śpiew. W sypialni dookoła stołu stało ze dwadzieścia chłopa, każdy z nich trzymał w ręku kubek solidnych rozmiarów, każdy trzymał nogę na stole. U szczytu stołu stał Naczelnik, Towarzysze zwróceni w jego stronę; ściany trzęsły się od ryku 20 gardeł:
 
"Więc pijmy zdrowie
Szwoleżerowie
Niech smutek pryśnie w rozbitym szkle
Gdy nas nie będzie
Nikt się nie dowie 
Czy dobrze było nam czy źle!"