Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bul bul bul. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bul bul bul. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 grudnia 2010

O zaufaniu, śrubach i wściekliźnie pospolitej

To było w roku przeszłym. W Dahab. Blue Hole. Miejsce o wielkiej piękności i złej sławie, mekka nurków, cmentarz szaleńców i pechowców. Nurkowalismy po wschodniej stronie - mieliśmy zejść płytkim kanionem w dół, wyrównać na ca. 35 metrze i powoli wrócić wzdłuz zewnętrznej ściany Blue Hole do bazy.

Zamykałem grupę. Lubię pływać na końcu i mieć baczenie. Nie jakoś przesadnie, ale sie lepiej czuje, jak widzę, że reszta grupy jest OK. Po wyjściu z kanionu rozciągneliśmy sie nieco, nasza rosyjska przewodniczka próbowała nas zagonić bardziej do kupy. Sądząc ze sposobu, w jaki nas prowadziła, trenowała wcześniej w specnazie. Wszystko odbywało się jak w wojsku, zamordyzm i pełna kontrola. Dość powiedzieć, że w grupie z kilkoma Dive Masterami latała w te i wewte sprawdzając każdemu poziom gazów...

W tej samej grupie, w parze płynącej przede mną, nurkowała moja przyjaciółka, dla zmyłki nazwiemy ja Prawdziwą Góralka. Żeby zrozumieć wypadków przebieg dalszy, trzeba ją pokrótce scharakteryzować: dynamiczna, wesoła, rozgadana, z gatunku tych co to rządzą i wszędzie ich pełno. Dodatkowo pod woda dostaje ADHD, co do jej żywiołowatości powierzchniowej dodaje drobną nutkę szaleństwa. Jest wszędzie - i widzi wszystko. Trudno sie więc dziwić, że właśnie ona...

Ale po kolei.

Płyniemy sobie spokojnie, wynurzamy się do góry, a tu nagle Prawdziwa Góralka zapiernicza - tak naprawdę to „zapiernicza” nie oddaje właściwie tego, co PG robiła z płetwami i odnóżami, ale blog mam nieoflagowany - pod prąd, pracując pełną parą i macha do mnie czterokończynowo. Topi sie kto? Popatrzyłem za siebie, nikogo. Czyli ze mną coś nie tak? Jesteśmy gdzieś na ca. 20-25 metrze, próbuję odpuścić powietrze ze skrzydła - i czuje że idę do góry. Przyspieszajac. Popatrzyłem na końcówkę inflatora - nic nie leci, mimo wciśniętego sputstu. Wział sie gad zablokował. Obróciłem się głową w dół i sforsowałem do jakichś - 30? - 35 metrów. Stoję. A nawet przegłębiam. Prawdziwa Góralka nie certoląc się zbytnio obróciła mnie w wodzie i zaczęła majstrować przy skrzydle. Obcemu bym nie dał - ale swojakowi... niech ta grzebie. Sprawdziłem gaz - pół butli. W czasie próby zdziałania czegoś z moim skrzydłem podniosło nas do góry - i znowy włączyła się mi winda. Zaraza. Sforsowałem raz jeszcze i tym razem popłynąłem do rafy, gdzie ucapiłem się jakowegoś kawałka skały. W tym czasie nasza rosyjska przewodniczka dopłynęłą do nas, odsunęła Prawdziawą Góralkę i zaczęła szarpać za moje graty. Tum poczuł jak mnie krew zalewa - nie dość, że moje wygłaskane skrzydełko w rogi mnie wali, próbujac mnie utopić w lazurowych wodach Morza Czerwonego, to jeszcze ktoś obcy mi przy sprzęcie grzebie. Wytrzymałem parę minut tylko dlatego, żem wiedział, że jak by co to Prawdziwa Góralka octo ma w pogotowiu - alem w końcu łapami zamachał i skrzydełko sam obmacał. Jakiś pasztet nieprawdopodobny, worek skręcony, coś mi zza łba wystaje. Miałem już graty odpiąć, ale mnie ruska przystopowała. Pokazała, żebym się odwrócił - zawisnałem do góry nogami, coś tam szarpnęła, chrupnęło po czym obróciła mnie z powrotem i spuściła uwięzione powietrze. Moje wkurwienie osiągnęło stan maksymalny - nie dość, że teraz wiszę na stelażu przewodniczki, to jeszcze ta mi gazy sprawdziła - a miałem ci ja jeszcze z 70 barów - i dała mi swoją rezerwę!!!. Mordować!!! Cudem boskim nim dopłynęliśmy do pomostu to mi wkurwielina opadła. Nawet naszej Rosjance podziękowałem za uratowanie dupy.

I tak sobie myślę, że dobrze nurkowac z kimś, kto widzi dalej niż koniec własnego nosa. I mieć kogoś za plecami, kogo sie zna. Szczególnie, gdy trzeba coś naprawić właśnie na plecach.

A ustereczka była prozaiczna - musiałem mieć poluzowaną śrubę od adaptera, bo w wodzie odkręciła sie całkiem - dzięki czemu uwolniony worek wykręciło i akurat ten koniec, który nie miał zaworu spodniego, wywinęło do góry i skręciło, skutecznie uniemożliwiając odpuszczenie z tej cześci powietrza. Niby nic - ale od tej pory sprawdzam te cholerne śrubska po trzy razy.

poniedziałek, 2 listopada 2009

Bilans

Przeloty: 5
Mile (zdrętwiała dupa w samolocie): 5408
Kilometry (zdrętwiała dupa w samochodzie): 1080
Dni nurkowych: 5
Nurkowań: 11
Łączny czas pod wodą: 496 min.
Ostre zatrucia alkoholowe: 2
Podostre zatrucia alkoholowe: 4
Skoków do basenu: 5
z czego udanych: 5
Zeżarte krewetki: counter failed
Kasa wydana: counter failed
Okres trzeźwienia: pending




Zdjęcie z Dahab: bezcenne.
 

piątek, 30 października 2009

SS Thistlegorm



Thistlegorm. W odwiecznej walce zrzucaczy z unikaczami tym razem wygral bombowiec. Pierdut i caly statek usiadl na 30 metrach. Ze wzgledu na amunicje i inne rozrywkowe urzadzenia, wrak jest oblozony calkowitym zakazem nurkowania.

Pod woda scisk przy ktorym Krupowki to pustynia. Ludzie sa z gory i z dolu, z prawa i z lewa, z przodu i z tylu. Masakra. Wrak duzy i ladny, ale trzeba sie spieszyc - wg. zgodnej relacji swiadkow, wrak sie degraduje w konkretnym tempie. A szczegolnie zawartosc. Zrobilismy dwa 40 minutowe nury i poplyneli na Rhas Mohammed. Faktycznie, w porownaniu z dahabowa ruina to jest prawdziwa rafa. Korale, rybki i masa sedesow - pozostalosc po wraku ktory wiozl armature.

Cala wycieczka zaczela sie o 5 rano a skonczyla o 8 wieczor.
Do tego tematu jeszcze sie wroci...

środa, 28 października 2009

Blue hole



Dzisiaj blue hole. Czyli mekka samobojcow podwodnych wszelkiej masci. Masa roznych elitarnych klubow. Na przyklad klub 80 - trzeba zejsc na 80 metrow z 12 litrowa butla z powietrzem i przezyc. Albo elitarny klub setka. Ten akurat ma bardzo malo aktywnych czlonkow, wiekszosc legitymacji wydawana jest posmiertnie.

Klub 120 ze zrozumialych przyczyn jest klubem hipotetycznym.

Nureczki byly cacek. Co prawda moje wysluzone skrzydelko postanowilo sie czesciowo rozpasc pod woda, co obrocilo worek uniemozliwiajac wypuszczenie powietrza. Skonczylo sie na sforsowaniu wyporu pletwami, zejsciem na 30 metrow i pelnym wkurwienia niepokoju oczekiwaniem - jako ze za szarpaczke wziely sie dwie kobiety. W koncu doszedlem do wniosku ze wyrzucam dziada, ale nasza dajwmasterka cos tam odpuscila i zwiesiwszy sie na mnie dolozyla na tyle masy ze nawet stopik na 5 metrach odstalismy jak cywilizowani ludzie. W calym zamieszaniu stracilem ciutek wiecej powietrza niz zwykle wiec nurkowanie konczylem na octo Jane, wkurwiony jak stopiecdziesiat. Mialem ochote wypierdzielic sprzet do kosza, ale w sumie sam se jestem winien- bylo sprawdzic te jeb. sruby.

Drugi nureczek bez historii - zamiast wslipiac sie w komputer i manometr, ogladalem rybki. Nuda.

Jutro o 5 rano jadziem na to cholerne wraczysko. Na wszelki wypadek biore dwie 15 z nitroksem - jak by co to mam zwizualizowane malownicze wypierdzielenie sprzetu w wodzie i powrot na butli trzymanej czule w objeciach.

Bark mnie nap.dala. Musialem se cos naciagnac.

wtorek, 27 października 2009

Abnegat ponurowy w Kanionie


Najpierw rosla sobie rafa koralowa, potem zatrzeslo dnem i powstal Kanion. Czyli podluzna dziura w dnie, w ktora wplywaja rozni fanatycy mocnych wrazen. Najciekawsze jest podejscie. Z piasku ku powierzchni leca tysiace malych babelkow. Wyglada to jak magiczna kurtyna. Przeplywamy przez nia i jeden po drugim, wygodnym pasazem plyniemy w dol coby zobaczyc glowna atrakcje. Niestety, nurkujemy na nitroksie 32%, stad maksymalna glebokosc to 33 metry - troche szkoda bo Kanion schodzi do 52 metrow. Na powietrzu mozna by zrobic touch-down. Wylazimy z dziury i ogladamy kurtyne raz jeszcze, tym razem z naszego powietrza.

W przerwie zzeram pizze. Durny pomysl. Wiem czym to sie skonczy, ale glod jest silniejszy.

Drugi nur to spokojny dryfcik nad koralowym ogrodem, duzo nadymek, skrzydlic i pomniejszego paciopia. Lacznie 52 minuty. Wychodze z 40 barami. Wyglada na to ze ja to pieronskie powietrze zjadam.

Jutro Thilstergorn. Jeden z bardziej znanych wrakow. Zatonal w czasie wojny, lezy na 30 metrach. Ma na pokladzie wszystko co wiozl, obok na piasku ponoc stoi lokomotywa.

poniedziałek, 26 października 2009

Mile zlego poczatki

Warszawa byla bardziej ponura niz Doncaster. Zgroza. Popijajac kawe czrkalismy z Kiciaf na reszte grupy. Komunikaty byly calkiem optymistyczne. Jestesmy na parkingu. O, to nie ten parking. Ale teraz juz parkujemy. O, to tez nie tu. W koncu wypelnilismy obowiaxki turysty w bezclowym i nie czekajac na personalne zaproszenia wsiedlismy do samolotu. Uzycie magicznego przyspieszacza podrozy pozwolilo osiagnac Tabe "in no time", grzecznie wypelnilismy podstepne pytania formularza medycznego (w stylu: czy ostatnio mial pan/pani bliski kontakt ze zwierzevie ktore ma raciczki i chrzaka") - pieczatka, busik i pojechalusmy do hotelu. 160 km z gosciem ktory przysypial za kierownica. Co w jakis sposob tlumaczy polmetrowej wysokosci krawezniki- to sa zakamuflowane bandy dajace czas na korekcje kursu.

Patrzac obiektywnie, rafa w Dahabie jest ruina porownywalna z Hurghada. Pojedyncze zywe koralowce i kilka rybek. Jeszcze dziesiec lat i beda musieli zarybic toto od nowa.

Stella, upal i totalny luzik.

O to chodzilo.

niedziela, 27 września 2009

Przygotowania

Jako że na horyzoncie majaczy już upał Dahabu i smażone frutti di mare, wziąłem się za przeglądki i porządki. Płetwy - o, jakie śliczne. Twin-jet'y co mi łońskiego roku przyniósł Mikołaj. Musi grzeczny byłem. Techniczni co prawda twierdzą że są za miękkie i kopa nie mają, ale nie zamienię na żadne inne. Przy pływaniu w Egiptowie nie znam lepszych. A jak silne prądy przyjdą to i super-hiper tech jety nie pomogą.

Pianka - kkurcze, tu się nie wymigam. Podczas ostatniego nurkowania w Zakrzówku miałem wrażenie że się ubieram w drewnianą kamizelkę. Polazłem do sklepa i z bólem serca kupiłem 5 mm semi-dry Cressi. Pikna jest kieby cud. I ma taki zamek suchy jak w sucharze... I w ogóle - spałbym z nią ale małażonka się nie zgodziła. Teraz nie wiem - złamać się czy iść spać do garażu.

Automat - cholera, od ostatniego przeglądu prawie trzy lata . Zawiozłem dwa tygodnie temu, z pewnym niepokojem wysłuchując że normalnie to będzie tydzień i 60 funtów, ale może być drożej. Ostatecznie zrobił za 34. No to po co było straszyć?

Maska, buty, i inne szpeja spakowane... o czym to ja jeszcze...? A, komputerek. Bateryjka ostatnio zgłosiła zapaść. Hm. Rozebrać Suunto Viper'a łatwo nie jest, ale jak to na Podhalu mówią: "Nie ma takiej sprawy na świecie co sie jej nie da załatwić za pomocą brutalnej siły". Podważywszy tu i ówdzie wymieniłem bateryjke i oring - o, nawet sie logbook nie skasował. Miło.

Torba spakowana, co ja to jeszcze... - o cieżżeszszsz. Toż skrzydło jeszcze muszę upchać. Hm. Zdecydowanie ta torba jest za mała. Skrzydełko poskręcałem - ostatnie nury robiłem na pożyczonych jacket'ach, a moje skrzydło od technicznych nurów leżało sobie w kawałkach. Zacina się spust... Trochę oliwy z oliwek rozwiązało sprawę.

No - teraz wszystko.

Torba ślicznie spakowana leży w garażu, pianka poszła do podręcznego, jakoś dolecę. Co prawda LOT wymyślił że jak się leci nurkować do Egiptu to człowiek nie musi się ani myć ani przebierać - bo gdzie wepchnę zapasowe gacie przy limicie 18 kg dla bagażu głównego i 5 dla podręcznego to pojęcia nie mam.

Nibym gotów - a cały czas coś mi pod czaszką pika... DAN trza zapłacić. Ostatni zdechł w lutym.

Tym razem wszystko jest na swoim miejscu. Ciekawe jak ja wytrzymam do 24 października...

niedziela, 13 września 2009

Egiptowo bez stresu


Nie zawsze jest tak stresowo jak we wczorajszej opowieści. W zasadzie to w ogóle tak nie jest - ot, raz się pokićkało, wnioski się wyciągnęło i tyle. Zazwyczaj nureczki to sam miód i ultramaryna.

Prawdą jest że się trzeba nauczyć kilku przekształceń, ale powiedzmy sobie szczerze, jest to problem dla niepiśmiennego N'guru z Kinszasy który chce zostać majstrem czy innym instruktorem.

Do zwykłego nurowania trzeba znać powszechnie znany i lubiany wzorek V1*P1/T1=V2*P2/T2 - co w przypadku nurkowania w wodzie, zakładając powolne rozprężanie gazu, daje możliwość wywalenia temperatury z równania.

I tak dla T=const, P1V1=P2V2

Druga rzecz to przyrost ciśnienia o 1ATA co 10 metrów słupa wody.

I trzecia: ciśnienie parcjalne tlenu we krwi ma nie przekraczać 1.4ATA na dnie i 1.6ATA w czasie dekompresji (to ostatnie nurek rekreacyjny ma w nosie...) W zasadzie techniczny powinien jeszcze pamiętać o nie przekraczaniu ciśnienia parcjalnego azotu powyżej 3,95, ale to tylko dla leszczy jest. Zawodowiec wytrzyma 7,11 (tak tak, debile nurkują na głębokość 80m z powietrzem na plecach; trzeba jednak uczciwie ostrzec chętnych że odzysk jest mizerny. Z drugiej strony rybkom też się coś od życia - do zjedzenia - należy). Reszta to plan, konsekwencja, bezpieczeństwo, rybki i przygoda.

Prześledźmy jak wygląda takie idealne nurkowanie w praktyce:

1. Zakładamy graty i wskakujemy do wody.
2. Koledzy z łódki podają nam pozostawione koło wiaderka płetwy (szybciej się pływa).
3. Koledzy w wodzie odkręcają nam butlę (można dłużej pozostać pod powierzchnią).
4. W wodzie oglądamy rybki i inne stwory - toż nie po to Dive Master (zwany kompletnie beznadziejnie i niepolitycznie Dziwką Majstra) zamyka grupę żeby zwracać uwagę na czas i głębokość. Porządny DM wytrzyma nawet i 60 metrów na 28 procentowym nitroksie (którego to używa się do przedłużenia czasu dennego przy zaplanowanym nurkowaniu na 40 metrów). Toż 1,98 ATA tlenu (0,28x7) najwyżej odpali napad drgawek - kto by się przejmował pierdołami.
5. Na pytanie ile mamy gazu w butli odpowiadamy szczerze że zostało nam pół bara i ochoczo przyjmujemy zapasowe źródło powietrza od naszego DM-a.
6. Piłujemy sobie powietrze radośnie z jego butli aż do całkowitego zera.
7. Ni ma rady - wynurzamy się z DM-em na powierzchnię i natychmiast zgłaszamy skurcze w nogach, bóle w rękach i ogólną niemoc (chyba że łódka jest nie dalej niż 20 metrów - dla takiej odległości nie warto robić z siebie kompletnej ofiary). Tu są dwa warianty. Jeżeli jesteśmy płcią piękną, z naciskiem na to drugie - oglądamy sobie niebo i słuchamy jak DM świszczy w trakcie holowania nas po powierzchni. Jeżeli jesteśmy mężczyzną - tu sprawa jest trudniejsza i zależy od preferencji naszego DM-a, naszego wdzięku oraz zdolności aktorskich. Trzeba jednak brać pod uwagę ryzyko dostania po pysku.
8. Koło łódki pozwalamy się obsłużyć tubylcom w wodzie i wtarmosić na łódkę.
9. W czasie lanczyku ochoczo opowiadamy jak to Kazio ma problemy z wyważeniem, a Zosia to chyba zjada powietrze. I rzecz jasna pomstujemy na matoła co nam naszą butlę nabił do połowy - w najlepszym razie.

I to chyba komplet wniosków jakie można wyciągnąć z prawa Boyl'a-Mariott'a


sobota, 12 września 2009

Egiptowo

Coś tam jest. Co przyciąga i każe narażać się na 40 w cieniu oraz ultraprzyjacielskich sprzedawców gotowych łupać ze skóry bez większego miłosierdzia. Odkąd padł pomysł zorganizowania Dahabu, nie mogę się pozbyć tego francowatego widoku: otwarte drzwi samolotu, schody rozmazane w plamie światła i uderzenie gorącego powietrza. W którym, dzięki niezbyt dużej wilgotności, człowiek i tak pozostaje suchy.

Do tej pory latałem do Hurghady albo do Safagi. Najmilej wspominam austriacką Mena Dive, w której zrobiłem swoje uprawnienia techniczne. Trzeba będzie tam polecieć żeby na śmierć nie zapomnieć jak się nurkuje na trimiksie.

Nury z dekompresją są zupełnie inne niż rekreacja kilka metrów pod powierzchnią. Najpierw zjazd w dół. Na 100 i głębiej trzeba mieć coś żeby oddychać na powierzchni i zaraz pod nią, bo gaz denny ma za mało tlenu. Jeżeli założy się ciśnienie parcjalne nie większe niż 1.4 ATA, w mieszance powinno być go nie więcej niż 12 procent. Na powierzchni wystarczy kilka oddechów taką mieszanką i kolapsik gotowy. Ale już na 10 metrze można przełączyć się na takie cudo. Od tej pory zaczyna się miły zjazd w dół. Prędkość nie większa niż 20 metrów na minutę - więc stóweczkę osiąga się po pięciu. To jest chyba najbardziej niesamowite w całym przedsięwzięciu. Jeszcze kilka minut temu byliśmy na powierzchni, wydaje się być ot, w zasięgu ręki - a tu guzik z pętelką. Do wylezienia na łódkę potrzeba zdrowo ponad godzinę czasu. W odpowiednim tempie, z odpowiednimi przystankami deko. Wyłamanie się z planu kończy się najczęściej w komorze deko. To dla szczęśliwców - dla pechowców zarezerwowane jest wąchanie kwiatków w pozycji leżąc.

Pierwsze prawo nurkowe, o którym wszyscy krzyczą i literalnie nikt go nie przestrzega, mówi: jeżeli czujesz że nie powinieneś nurkować, nie nurkuj. Jeżeli czujesz że powinieneś przerwać nurkowanie to go przerwij. Jeżeli złamałeś plan - nurkowanie padło. Nie ma nurkowania poza planem. Jak to działa w praktyce?

W trakcie treningu miałem wykonać nureczka na 80 metrów z 20 minutowym pobytem dennym. Deko w takiej sytuacji jest półtoragodzinne. Gazy zostały przeliczone, rezerwy dodane, nawet moje uwagi uwzględnione. To zresztą była najśmieszniejsza rzecz w całym kursie. Mianowicie na tapetę wyszła wtedy kontrdyfuzja wsteczna. Co to jest? Paskudne zjawisko występujące w momencie zmiany gazów podczas dekompresji. Jeżeli wycofamy za dużo helu i zamiast niego dołożymy azotu, skończymy wisząc sobie na deko i porzygując wszystkim co mamy w żołądku. To najlepsza opcja. Najgorsza - wąchanie kwiatków - raczej nie wymaga komentarza. Ponieważ używałem wtedy V-Plannera z zaszytym VPM-B, a moi instruktorzy 16 kompartmentowego Buhlmana, wyszła nam drobna niezgodność w czasach i gazach. W końcu stanęło tak - gazy wzięliśmy wg V-Plannera, a deco zaplanowaliśmy wg. ich algorytmu. Efektem jest nieco wolniejsze wynurzanie na początku i krótsze deko w ostatniej fazie.

Ad rem.

Plan był prosty. Dżamp do wody, zejście na 80 metrów z przystankiem na 40 celem przepięcia gazów i poinformowania o tym komputera, dociągnięcie do 20 minuty na dnie po czym dekompresja i obiadek. Brzmiało nieźle.

Problem zaczął się zaraz po dżampnięciu. Jako że wiatr zdechł, fali nie było, więc nasz skiper wywalił nas z łódki dobre 100 metrów od rafy. Znaczy, w założeniach miało być 25 ale zgodnie z prawem Murphego jak coś może pójść źle - to pójdzie. Mój zamiast dopiłować na płetwach po powierzchni, zakrzyknął dziarsko że schodzimy w dół w stronę rafy - a jako że onaż sama im głębiej tym bardziej idzie w nasza stronę to się spotkamy.

Nie spotkaliśmy.

Wiszę sobie na 40 metrach, na pierwszym gazie dekompresyjnym, mój dzielny instruktor puszcza bańki kolorowe gdzieś z 60 metrów, staram się go trzymać pod sobą bo jak odpłynie, nie znajdę, minęła 8 minuta nurkowania a my jesteśmy jako te plemniki na gejowskiej imprezie. W końcu popatrzył się na mnie, więc pokazałem mu jednoznacznie że robimy abort. A gdzie tam... Pokazał że rafę widzi i żebym złaził. Przepiałem gaz i poszedłem w dół. Nie wiem co widział - bo rafy na pewno nie. Panie Jezu, będe teraz jak dupa wołowa wisiał w toni przez kolejne kilkadziesiąt minut bo się pacan...
... o, excuses moi. Jest rafa. Jakieś 20 metrów pod nami zamajaczyło dno. Okazało się że nas nieco obróciło w wodzie i zamiast prostopadle, szliśmy na to pierońską rafę skosem. Niech ta będzie. Doszliśmy do rafeczki, wymienili znaki OK - OK i i zaczęli płynąć oglądając księżycowy krajobraz. Mocne uczucie. Sprawdziłem czas - ale jaja. Z czasu dennego zostało nam jeszcze 4 minuty....

Trzy minuty później zaczęliśmy wychodzić. Nie wiem skąd mi się wziął ten spokój i cisza, chyba jednak jestem wrażliwy na azot we krwi. Spokojniutko doszliśmy do pierwszego przełączenia gazów na 21 metrze, wziąłem w dziub 50/50 i odstałem swoje pierwsze deko. Mój dzielny VR3 pozwolił mi wyjść na 16 metr i zapalił 6 minut. O żeż ty, kurwadziadu jeden. Toż ja spędziłem dobre dziesięć minut na tej butli schodząc w dół, większość na 40 metrze! Szlag jasny trafił, jak on mi będzie wyrzucał takie pierońskie deko, to mi do 6 metra - czyli do głębokości przepięcia na czysty tlen - braknie... Najbardziej wpierdalające w VR3 jest że albo go słuchasz - albo spadaj. Jak się wyłamiesz z deko na więcej niż minutę, komputerek pokazuje ci czas i głębokość. I tyle - resztę licz sobie na palcach. Udusi mnie, skurwysyn jeden....

Ciągnąc sobie gazik jak przez słomkę do picia Margarithy skończyłem 6 minut i z niepokojem popatrzyłem co dalej. 8 na 12. Mózg wszedł mi na obroty niedostępne śmiertelnikom bez kupy w majtach. Błyskiem przeliczyłem zużycie własne na ciśnienie i zawartość gazu w butli - styka bez problema. Ale to jeszcze nie koniec. Na sto procent gad przytrzyma przynajmniej z raz.

Przytrzymał na 9. Ale tu sobie pomyślałem że w dupie dziada mam - najwyżej przepnę tlen nieco wcześniej, a deko zrobię zgodnie z pierwotnymi wyliczeniami. Na szczęście VR3 w trakcie postoju podnosi nieco sufit nad głową - na początku trzeba stać na 12 metrze ale potem pomaluśku podnosi to do 11, potem do 10...

Ostatecznie ustnik z tlenem wziąłem do dzioba na 6 metrze, zgodnie zaleceniem mojego przyjaciela jedynego, komputera dekompresyjnego - i looknałem na czas. 38 minut. Jezusie brodziaty, tak się właśnie kończy wyłamywanie z planu. Na backupie stało że 26 - a komputerek po ładowaniu azotem na 40 metrze dołożył do tego 12 minut? No bo skąd taka różnica? Toż plan spisywaliśmy bezpośredni z niego. Piknie. Czując luz wytworny i spadek napięcia, rozglądnąłem się po raz pierwszy od dobrych 30 minut dookoła. Masa rekreacyjnych nurków śmigała sobie do 20 metra i z powrotem, a my jak te szafy gdańskie wisimy przybici do 6 metra... Nie ma to jak profi być...

Po takich jajach należy spierdzielać na łódkę w podskokach. Ale - co może mi się stać na 4 metrze? Komputerek zdekompresował mnie 8 minut przed moim instruktorem, ostatecznie był nieco głębiej a poza tym nurkował z obwodem zamkniętym - więc pomyślałem że sobie bojkę strzelę i przestanę się wślipiać w ten pieroński głębokościomierz. Pierwszy strzał mi nie wyszedł, więc WYPUŚCIŁEM USTNIK Z RĘKI i ściągnąłem worek na dół. Mając nawiniętą szpulkę poczułem że mi powietrza brakuje i dopiero spory łyk słonej wody uświadomił mi że nie wsadziłem z powrotem ustnika między zęby. Spokojnie, choć na ślepo odnalazłem go, pociągnąłem - i - okazało się że to zakręcone pierwsze deko. A oddychać się chce... Tu szarpnęło mi przeponą, panika zapaliła czerwona płachtę z napisem NA POWIERZCHNIĘ, już miałem się zacząć szarpać...
... noż, kmać, bez jaj. Sięgnąłem do butli z tlenem, wyłowiłem ustnik z wody, wziąłem głęboki wdech...
... i zobaczyłem mojego instruktora, który wisząc 3 metry na wprost mnie, przyglądał mi się z zaciekawieniem.

Taak.

Nie ma to jak się utopić na 4 metrze. Szczególnie po półtoragodzinnej dekompresji.





Peter na pierwszym planie - z tyłu aplikant do tytułu nurka technicznego, zdjęcie zrobione podczas nurkowania szkoleniowego na 45 m., z czasem dennym 30 minut.

środa, 9 września 2009

Zakrzówek

Kojarzy się różnie. Budowlańcom z Portugalczykami, developerom ze sprzedażą. Ale prawdziwemu nurowi kojarzą się tylko z jednym - zalanym kamieniołomem w którym nawet w środku lata można sobie przymrozić to i owo.

Do Zakrzówka stosunek mam prywatnie emocjonalny - właśnie tam robiłem sobie OWD (Open Water Diver) w systemie PADI (Pay Another Dollar Idiot Professional Association of Diving Instructors). Tam zrobiłem pierwszą wycieczkę. Pierwszy raz przekroczyłem 20 metrów. Zamroziłem pierwszy raz automat. A nawet po raz pierwszy - i ostatni - spotkałem na żywe oczy takiego ulizanego prezentera z telewizji. Chciał pożyczyć komórkę coby po pizze zadzwonić a nie chciał wyjść z in coguto. I dziwił się strasznie że go gremialnie nikt nie poznał...

Z tymi dwudziestoma metrami wiąże się opowieść o straszliwym bełcie - któren to śmierdzi (ał) siarką, jest czarny i posiada widoczność 30 cm. Przynajmniej z wierzchu - bo pod spodem ponoć widoczność lepsza, tylko ciemno jak wiadomo gdzie i u kogo, a zacap zgnitych jaj powala nawet podczas oddychania powietrzem z butli. Nie mówiąc o złażeniu wszelkich napisów ze skafandra i pozłacaniu ołowiu. Tego ostatniego nie udało mi się zobaczyć na własne oczy.

Bełt w czasach gdy robiłem sobie uprawnienia stał na wysokości 18 metrów więc zahaczenie o 20 wiązało się z nurem pełnym stresu i smrodu. Jednak nadeszło nowe. Ceny kursów nieco spadły (w moich czasach to było 15 setek - teraz za 9 można sobie zafundować), średnia krajowa wzrosła - efektem czego nurków narobiło się jak psów. Albo zgoła wróbli. I cała ta masa ludzka zaczęła oddychać pod wodą co natleniło ją wyśmienicie i pomalutku wyparło bełcik. Żeby go zobaczyć trzeba teraz zejść na co najmniej 26 metrów - a i to trza się spieszyć. Za kilka lat nie pozostanie nawet śladzik.

Kolejnym znakiem odnowy biologicznej są rybki których coraz więcej. Jako że na rybach znam się tylko jadalnych - czyli takich na talerzu - więc pojęcia nie mam cośmy widzieli. Ale była ławica mniejszych - i jedna wielgachna. Wtajemniczeni orzekli że to był sum. Dla mnie to był półtorametrowiec.

Pierwszy nurek poprowadził mój brat bliźniak wątrobowy (BBW), który zaczynał nurować ze mną i doszedł w międzyczasie od stopnia instruktora. Poszedłem z nim w parze, za nami mój instruktor i jeszcze jeden Dive Master (jeszcze jeden - bom sie do tej pory skromniuśko nie chwalił żem też DM-a zrobił trzy lata temu). Zwiedziliśmy prawie całą prawą stronę - prawie, bo mi gdzieś tak po 25 minutach siedzenia w 4 stopniowej wodzie zrobiło się regularnie niedobrze i zgłosiłem chęć wejścia ponad termoklinę. Kto nie przeżył podobnej hecy, za cholerę nie pojmie jaką radochą jest wpłynięcie w obszar o temperaturze 18 stopni. Ukrop. Luzik. Re-we-lac-ja... Jako że BBW zawsze miał zużycie powietrza na poziomie 60% mojego, więc nieco mu spadła szczęka gdy wyszliśmy na tych samych wartościach. Ja po prawie rocznej przerwie (nie licząc moczenia się w dominikańskim Atlantyku), a on z kilkoma setkami nurów rocznie. Ha - bieganie tych cholernych 5 kilometrów jednak coś dało.

Drugi nureczek niestety zrobiliśmy bez niego. Poszliśmy ponad termokliną, w ciepłej - ba, gorącej - wodzie, zaliczając ponad 40 minut. Nic by w tym nie było dziwnego gdyby nie fakt że wlazłem ze stara butlą. Czyli połową gazu. I stykło. Chyba zacznę biegać dalej - i szybciej.

Ponieważ świat wg. nura dzieli się na tych którzy nurkują oraz tych którzy jeszcze nie nurkują, polecam wszystkim. Miejsce niesamowite - a widoki przednie. Na ten przykład można trafić na Żuka, Autobus, Lustra, Tablicę Pamiątkową z Pobytu JPII (nie, nie nurkował - ponoć pracował w tym kamieniołomie za młodu) i całą masę innych atrakcji. Nawet znaleźliśmy Odpoczywającego Nurka - można umrzeć na zawał gdy ni z gruchy ni z pietruch patrzy się prosto w czarną maskę faceta który siedzi pod wodą i nie oddycha...

















A po ostatnim nurze - koniecznie trzeba się nawodnić. Czy raczej - napiwić.

------------

Wszystkim z południa chcącym nurkować polecam mojego instruktora.
Adres jak na samochodzie:
WWW.NURZGOR.PL
Ostrzegam - kontakt z nim grozi nieuleczalnym uzależnieniem.

Gdyby ktoś miał ochotę, to montujemy Dahab 24-31.10.09.
Na razie wszystko w powijakach. Ale sprawa jest na tapecie i wyjaśni się w ciągu najbliższych kilku dni - gdzie, za ile i czy w ogóle.
I niech nikogo nie zmylą zdjęcia strzelców wyborowych ze strony Jędrka - głównym celem wszystkich wyjazdów jest luzik i brak stresów :D

wtorek, 11 listopada 2008

Bul bul bul


To bylo zrobione na glebokosci jakichs 5 metrow - dlatego kolory sa takie jak na powierzchni. Wisisz sobie w wodzie a pod spodem rybki i korale...



Masa lodzi wokolo. To chyba Francuzi byli. Nasza lodka byla blizniaczo podobna do tej.



A to kolejna MJUT rafeczka z rybciami. Mialem to jako tapete w komputerze ponad rok. Ladny widoczek :)



A tu stworzonka plywajace. To plaszczka...



...to skrzydlica...



...abnegat przed zjedzeniem buddy...



...i po.




Milego wpatrywania sie w widoczki podwodne. Jak sie wam zamarzy info nt. jak sie do tego zabrac, to gotow jestem popelnic info-posta pt. jak stracic kase ktorej nie mamy.