wtorek, 19 kwietnia 2011

Okiem zza kurtyny

Jak się człowiek patrzy na anestezjologa, to go żywcem krew zalewa. Najpierw marudzi. A to, że pacjent nie nawodniony, a to, że badania nie zrobione. A gdzie grupa, a krzyżówka, a historia choroby, a elektrolity... zaraza jasna. Dopierdzieli sie do wszystkiego, nawet do badania moczu, byle tylko w dyżurce siedzieć i pierdzieć w stołek. W końcu łaskawie przylezie na salę i zaczyna dłubac w krzyżach. Myje sie do tej całej podpajęczynówki jak by to był przeszczep serca. Szmatami obkłada, ręce wznosi - a nie daj panbuk przeszkodzić takiemu w trakcie. Fochy, ąsy i dąsy. W końcu gotowe. Zaczynamy operację, naiwny myslał by, że po kłopotach. A gdzie tam... Trendelenburga nie zrobi. Że niby po zaszczyku w grzbiet człowiek umrze, jak się go na plecy przechyli. Potem, że zatory powietrzne mu się robia. Chyba że w tym jego zamulonym kawą mózgu, posrało ich do imentu. Co to jest, Heathrow, żeby się w powietrzu zatory robiły? A mordy drzeć nie można, bo pacjent słucha. Co prawda Dary Boże już przynieśli, zaś to cięcie aż takie pilne nie było, ale trza baczyć, bo potem jeszcze ze dwie, trzy informacje sie udzieli. A po wrzaskach jakoś nie chcą przychodzić. Potem krew. Toż przecie sie z pacjenta w czasie cięcia krew wylewa, to trza wlać, nie? Nawet matoł zrozumie. A ten sie bedzie zasłaniał - że nieee, że na morfologie trza poczekać, że kogulacje się zrobi... Czy ja z pacjenta jakieś koagulacje wylewam, żeby je potem sprawdzać??? Kurwa, jak mówię, że toczyć - to toczyć, a jak mówię, że wiem, to mówię!!! Najważniejsze, żeby sie nie dać zdenerwować takiemu za bardzo, bo człowiek na głupa wychodzi. I potem się za plecami instrumentalne śmieja z piany, co spod maski wyciekła - że niby zielona. Przecież zęby rano myję, to jak ma być zielona... W końcu mam pacjentke na własnym oddziale. Najpierw trzeba debila skorygować. Popatrzmy... Dwa litry płynów? A po cholere... To sie skreśli... Krew - nie ma? To dwa wory zlecimy na cito plus dwa wory do rana... O pacjenta trza dbać - bo nie zadba o ciebie... Morfina?? Żeby mi przestała oddychać??!? Nie, no słów brakuje... Narkotyki to se może dawać na tej swojej umieralni. Tu jest normalny, zdrowy oddział - na bół jest pyralgina. Tylko bez przesady - dwa razy czopek powinien wystarczyć... Taak...
--------
Halo? Ze co? Słabo? Przyspieszcie krew... Toż matoł jeden...
--------
Halo?! Że co?! Duszno?! No to, tego - dajcie tlenu...
--------
Co zaś znowu??!?Straciła przytomność?!!? Dzwońcie natychmiast po anestezjologa!!!

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Krwiodawstwo

Przyjechało krwiodawstwo. Przywiozło dwa wory krwi zero-neg, które uratowały życie biednej Ani. Która to, nie dość, że nie ma rak i nóg, to jeszcze jest z plastiku. Biedaczka. Żeby rzecz dostatecznie skomplikować, wykonalismy scenario. W którymż to Lorenzo chlasnął po tetnicy udowej - skoro dźga po nerwach to czemu nie... - i pacjentka stanęła do odprawy paszportowej. Z gatunku ostatecznych. Zespół - pod moim światłym przewodnictwem - nie dał się tak łątwo. Podłaczył płyny, zastosował wymagane czynności resuscytacyjne aż do przyjazdu krwi.

Potem powiało grozą, bo się okazało, że musze przejśc test kompetencyjny, czy tez ja wiem, jak krew bezpiecznie podać. Nierzucimziemiskądnaszród wyrwalo mi się zupełnie odruchowo i wypiąłem pierś swą, nie do końca szczerze, bom całkiem nie był pewien co i jak. O ile podstawy krwiodajstwa jescze się po czaszce pętały i na grupach, krzyżówkach, przeciwciałach, wskazaniach i takich tam pierdółkach nikt mnie łatwo nie zagnie, o tyle kwalifikacja do podania krwi CMV-neg nieco mnie zaskoczyła. Komu podam siemvineg? Tego, no - juz żem miał powiedziec, że wszystkim, toż w Polsce na każdym worze pisze, ze HIV, oba HEPy i CMV jest ujemne, alem się w łeb podrapał. Jak pyta - znaczy, że coś jest na rzeczy. Nie do końca jeszcze wierząc w mozliwość posiadania w banku krwi , która jest niesprawdzona przeciwko cytomegalii, wypaliłem w najłatwiejszy cel: kobiecie w ciąży!. Bardzo dobrze! - rozpromieniła sie pani. Krwiodawstwo. A co jeszcze? Dzieciom - drugi, nieco mniej oczywisty cel został trafiony. Każdemu? A, nieee. nie każdemu... No to któremu? Do roku? - strzeliłem, nie celując? Bardzo dobrze!- ucieszyła sie interlokutorka. A napromieniowane? Tum całkowicie popadł w przydum, obijał mi się jakowyś poprzetoczeniowy zespół Graft versus Host, ale u kogo? No, tego - u leczonych chemią? - wybałuszyłem sie zlekka. Ale się w tritmentcentrze takowych nie spodziewam - dodałem niesmiało, mając nadzieje, ze wpłyniemy na jakoweś bezpieczniejsze wody. Ha - ha! - rzekła pani Krwiodawstwo - a Hodgkin? A, noo taak! - wykrzyknąłem z animuszem, dając do zrozumienia, że jeno o nim mi się zabyło, a całą resztę mam w małym palcu. Dostałem papiór ważny na cały Jukej, a dający mi prawo toczenia krwi - i z ulga oddaliłem się do dalszych zajeć. Mam nadzieje że Lorenzo nic nikomu nie utnie, bo pół godziny czekania na zero-neg zabije każdego. A przynajmniej każdego, kto jej naprawde potrzebuje.

środa, 13 kwietnia 2011

Jak włączyć kaprala

W moim wewnetrznym układzie kapral-leń ten ostatni osiągnał stan władzy absolutnej. Wczorajsze niepowodzeni jescze mogę sobie wytłumaczyć - naleśniczki, z bita śmietaną, owocami i inszym dżemem są dobrym usprawiedliwieniem. A po obżerce biegac sie nie da, jeszcze sie człowiek uszkodzi nie daj Boże. Ale dzisiaj? Toż kapral zagonił mnie do łózka o 10 wieczór i nastawił budzik na szósta. Nawet leń skwapliwie kiwał głowa - tak tak, dzisiaj nie idziemy tylko potem. A rano jednym miekkim ruchem wyłaczył budzik - i po sprawie. Zaczyna mi brakować pomysłów. Z drugiej strony nie należy sie przejmować za bardzo, bo nie dość że człowiek bedzie gruby - a w zasadzie już jest - to jeszcze go wyrzuty sumienia zjedzą. Ostatecznie lepiej być grubasem szczęśliwym niż nieszczęśliwym.

Jak się mówi zdrobniale szczęśliwy? Siusiam na śliweczki.

Prolog był wredny: po przylezieniu do roboty okazało się, że lista startuje o dziewiątej. Mogłem sobie spokojnie pobiegać rano...

W związku z powyższym zabrałem sie za transfuzjologie. Broń Panie nie mówimy tu o przeciwciałach zimych, Kellach czy inszych M&M’s z orzeszkami w środku - przyjedzie do nas pani z miejscowego krwiodawstwa, coby sprawdzić, czy umiemy krew zamówić. Sprowadza sie to do znajomości alarmowego numeru telefonu, zdolności podania zapotrzebowania oraz drogi dojazdu i - czekania. W zeszłym roku zlazło 40 minut. Co wpędziło mnie w pewnego rodzaju konfuzję. Jak wiadomo wszem i wobec, każde krwawienie stanie samo, im większe - tym szybciej (na ten przykład z przeciętej aory m/w w 10 sekund).Problem w tym, że w czasie 40 minut stanie większość krwawień wymagających ostrego zamówienia 0Rh(-), zwanej tu Zero-Neg. No to po co zamawiać cos, co w momencie dostarczenia jest pacjentowi tak potrzebne jak psu buty? Serwis gromniczny powinni sprawdzić...

Przyjechał Szabloszklanki. Listę miał taka sobie - nie za dużą. I okazało się, że zakwalifikował do zabiegu pacjentkę z kosmetycznymi zupełnie żylakami. Za które tutejszy NFZ nie zapłaci ani grosza. Normalnie informujemy pacjenta, ze albo płaci prywatnie - albo czeka, aż mu żylaki nieco bardziej nadgniją, ale jak to powiedzieć kobiecie trzy minuty przed zabiegiem? No i manago zrobiła plastyczna operacje na koszt zakładu. Świata koniec i korniki. Ciekawym kto teraz pokryje półtorej bańki.

Podejście drugie do biegania - dzisiaj. Pewnie znowu nic z tego nie wyjdzie, no ale - przynajmniej bedzie można napisać, że próbowałem.

wtorek, 12 kwietnia 2011

Ciach go w migdał

Przeczytało mi się w Gazecie, że lekarz - rekordzista, wykryty przez PIP, pracował non stop 112 godzin. STO DWANAŚCIE GODZIN!!! SANTA MADONNA CLARA UNA CURVA MIA BASTA!!!

Wielkie mi mecyje. Przez ostatnie dwa lata przed wyjazdem miałem wolne 8 godzin w poniedziałek, 8 w środę i jeden wolny weekend w miesiącu. Czyli, jakby to policzyć od pleców strony - miesiąc ma 720, z tego należy zdjąć 4x16 + 48. Sto dwanaście. Czyli pracowałem 608 godzin w miesiącu (30 dniowym, bo w 31 dniowym dawało to 632) - średnio 152 godziny w tygodniu.

Jak by tak ograniczyć lekarzy do 48 godzin tygodniowo, to ciekawym ,kto by pokrył brakujące 104...

Dalismy sie wpędzić w pułapke, niestety. Zamiast zażądać normalnych pieniedzy za normalna pracę, poszliśmy na jakies chore, pazerne układy. Gdyby ktoś był nieuswiadomiony: w chwili obecnej lekarze pracuja albo na etacie - albo na kontrakcie. W tym drugim przypadku jestesmy jednoosobową firma, świadczącą usługi szpitalowi. Sami sobie płacimy ZUS (minimalny - stąd pewien zysk w budżecie domowym) i odliczamy od podatku abonament w ERZe i raty za samochód. Wzięty, rzecz jasna w leasingu. Żeby się przekonać, w jaki gnój dalismy się zagonić - i to technika na marchewkę - wystarczy sobie złamać nogę. W tym momencie człowiekowi nie nalezy się zupełnie nic. Zakład pracy nic nie wypłaci - bo nie zarabia (przypomne, że sami sobie jestesmy owym zakładem...), ZUS ma nas w głębokim poważaniu - bo jestesmy swoimi własnymi szefami, z minimalnej składki należy się kupa z dżemem... A leasingodawca czekać nie będzie...

------------------

Przylazł dzisiaj stomatoł - z nimi to jednak dziwna sprawa jest. Kiedyś słyszałem, że to nie zawód a charakter. Sam nie wiem. Ale albo do wyrywania zębów - nomen omen - rwą sie same świry, albo owoż zębów rwanie koślawi neurony prostując zakręty. Bo co jeden, to ciekawszy.

Siedzieliśmy - zebym nie skłamał, bedzie wczoraj - na nasiadówce, co to w lengłidżu ma barz skomplikowaną nazwę i omawiali sprawy bieżące. W temacie powikłań jakoś tak wyszło, że dawno nic nie było. Nawet się manago zdziwiła. I ja sie pytam - po co to krakać? Trzask prask - i stomatoł pobił absolutny rekord. Najpier nawinał na bor-maszynę warge pacjenta, potem mu ją zdziurawił skalpelem, nastepnie zaszył jak drwal aż wreszcie w opisie zabiegu napisał, ze mial trudne warunki. Bo warga była taka - wargowata. Tak napisał. To ja sie pytam - czy jak kto ma geny z Afryki Środkowej, to już się mu rwanie bezkolizyjne nie należy? Inna rzecz, że po mojemu warg bym się nie czepiał.

Idę dzisiaj biegać. Jak jutro nic nie będzie na blogu - znaczy że nie żyję.

Sie boje sie.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Naginanie Tewjego

Proces się zakończył. Do jednej ze stron podchodzi adwokat.
- Gratulacje! Wygraliśmy!
Po drugiej stronie korytarza.
- Przykro mi. Przegraliście.


Z racji walki na twardym kapitalistycznym rynku usług medycznych trwa ciągła walka*. W-Zetka i kawa są dla wszystkich obowiązkowe. W związku ze zwiazkiem zarządcy próbują robić tak zwane zwody spod wody czyli kreować rzeczywistość metodą faktów dokonanych.

Działa to bardzo prosto. Nie chce anestezjolog znieczulać grubasów? No to dajmy kilka leciutko ponadnormatywnych i zobaczymy co powie. Jak nie zaprotestuje - następnym razem damy mu troche cięższych... Tu zaczyna się walka wewnętrzna znana od czasów Tewje Mleczarza. Jak BMI 35 może być - to czemu nie 35,5? Toż roznica żadna... Dzieki temu, bazując na zaleceniach AAGBI, zniosłem całkowicie limit wagowy dla pacjentów. Głównie po to, żeby sie niepotrzebnie nie wkurwiać. Zwalam jedynie tych powyżej 150 kg - wózki mamy limitowane do 160, a kocyk jednak troche waży.

No to - jak anesteżjolozyna ma miętkie serce, wrzucimy mu na łeb cukrzycę. Tum zagrał podbródkowym z kontry, bom powiedział, że owszem, możemy, ale przed wysłaniem do domu pacjent musi dostać obiad. Bo musi I sprawa padła.

Po czym przychodzę ja sobie ostatnio do roboty, a tu na leżance siedzi pacjent (który mógłby na siedzance leżeć...). To akurat dobrze. Przebrany. Też dobrze. Z rozrusznikiem. Nożesz. Kto znowu nie zrozumiał napisu Klinika Dnia Jednego? Weź teraz człowieku zwal klienta. Czekał. Pościł. Przylazł. Zaczałem klać. I z tą wiąchą polazłem do chirurga. Duża ta przepuklina? Duża, w dodatku w powłokach po lewej stronie, zazwyczaj z tego wychodzą konkretnie operacje. Tu mi sie przypomniał pacjent z zeszłego roku, co go faktycznie mało nie przepołowili do jakiegoś bzdetnie wyglądajacego pierdółka. Fajnie. A diatermie bedziesz używał? Bede. Mono czy bi? Mono. Sapneło mi się mniej więcej jak Tewiemu przy najmłodszej córce. Ot, nieba by przychylił - ale bezjajmitu. Co ja niby w sądzie powiem, jak mi chirurg pacjenta przeprogramuje? A w histori stoi jak wół - przyczyną wszczepienia była zagrażająca życiu bradykardia.

Na szczęście w tym kraju gajdlans jest na wszystko, trza go tylko znaleźć. I w tymże gajdlansie nie stoi, że nie można w DCU pacjenta operować - ale ze kardiolog ma być na zagwizdanie. Może i te gajdlansy są upierdliwe czasem - ale za to nie trzeba sie produkować i wyważać otwartych drzwi. Jest napisane? Jest. No to - za pirze i na powietrze świże.

Szatnia też jest u nas obowiązkowa.

-------
Stirlitz zamysli sie. Tak mu sie to spodobalo, ze zamyslil sie jeszcze raz.

sobota, 9 kwietnia 2011

Kiczowato



Pompon dostał obróżkę z dzwonkiem - co wywołało pewne niezadowolenie, oraz dwie dziury w płocie - co z kolei wywołało niejakie zadowolenie. Każden pus ma swój minus - a za darmo nima nic, niestety. Ponieważ wziąłem aparat do ręki, tom się wyżył makrostycznie przy niskiej głębi. Potworki poniżej. Jakby kto chciał na tapetę, są w pełnym rozmiarze.



piątek, 8 kwietnia 2011

Lingwistycznie

W zasadzie nie wiadomo jak postrzegać Wyspiarzy. Z jednej strony potrafia być uroczy, z drugiej potrafią się zachować jak znana skądinąd rasa panów. Troche to przypomina szlachecka uprzejmość, co to kazał czapkować sąsiadowi z atencja i targać go po sądach za przysłowiąwą czapkę gruszek. Na to nakłada się ich dość specyficzne poczucie humoru. Światopogląd kształtował mi Monty Python z „Life of Brian” oraz „Sens Życia” na czele. Ale prawda jest nieco inna. Mianowicie tak, jak nie nakłada sie nam przstrzeń semantyczna znaczeń, tak samo przesunięte mamy pola skojarzeń.

Próbuje swoich sił w tłumaczeniu polskich dowcipów na angielski. Panie Boże Pomyłuj. Jest to walka ciężka a efekty są zupełnie nieprzewidywalne. Opowieść o nagim Supermenie, który na widok nagiej Superwoman zanurkował prosto pomiędzy jej uda - and the most suprised was The Invisible Man - przyjeła sie bez problemu. Gorzej z „Boże, jak ja schudłem!” faceta, co to obmacywał się w poszukiwaniu zapałek czy wyraźne przyspieszenie poklepywania się po kieszeniach na polecenie kanara „Szybciej proszę!” osobnika szukającego biletu. Natomiast nasze polityczne dowcipy wymagaja godzinnego wprowadzenia historycznego, nakreślenia tła uwoarunkowań politycznych... Nie ma szans. Poniosłem porażkę wielokrotnie, w sumie tylko raz mi się udało - choć Zuzanna ostatnio przyznała sie, ze sie śmiała, bo nie chciała mi robić przykrości. Co bardziej prawdopodobne, próbowała uniknać kolejnych zawiłych tłumaczeń.

Z drugiej strony, potrafią zaciąć z bata tak, że klapki spadają. Tu będzie trudniej, bo trzeba będzie posłużyć się lengłidżem, ale spróbujmy.
Podchodzi jeden chirurg do drugiego:
- May I have your dictaphone?
- Usually I press buttons with my fingers...
Co w tym śmiesznego? Diabeł tkwi w tutejszym cholernym slangu, zwanym midelsborołisz. Mianowicie pytanie dla niemiddlesborowianina brzmi: „May I have yor dick to phone?

Dzisiejszy numer pobił wszelkie rekordy. Słowem wyjaśnienia - to strap on znaczy tyle co umocować, przypiać. Natomiast strapon, jak by kto nie wiedział, to taki - jak by to powiedzieć - surogat męski, wykorzystywany czasem w filmach trzykrotnie iksowanych gdy na planie występują same panie. Wszystko jasne? No to teraz Teatrzyk Zielona Geś przedstawia horror w jednym akcie pt.: „Lorenzo w akcji”.
Pacjent do wycięcia pilonidal sinus został położony na boku, chirurg wszedł, spojrzał krytycznym okiem, po czym rozchyliwszy pośladki dla lepszego wglądu, rzekł, zupełnie niegramatycznie, za to z zadumą „May I have strap on it...?”
Na to jedna z naszych pielęgniarek, orientacji jawnie przeciwnej: - „Cholera, nie wzięłam z domu...”

środa, 6 kwietnia 2011

Divide et impera

Dzidź urwnął sobie coś w barku. Przez sport do kalectwa. Ponieważ mój znajomy ortopeda - polski, dodajmy - badania wykonał i rehabilitacje zlecił, podszedłem do tutejszego specjalisty, z którym operuję od przypadku do przypadku. I wyłuszczyłem w czym rzecz. Że rączka zbadana, że rehab konieczny i czy w związku z powyższym on by mógł się tym zająć. Ucieszył się mój znajomy wielce, żem go zaufaniem obdarzył i powiedział, że owszem, postara się, ale że bark to nie jest jego special interest. Czyli, tłumacząc na polski, on się barkiem nie zajmuje, gdyz jest ortopedą od nadgarska i łokcia. Opadła mi szczęka. Tendencja przyszła z Ameryki i pleni sie jak chwast jakowyś. Mianowicie każdy jeden w Jukeju, w ramach swojej specjalnosci, powinien rozwinać wyzej wymieniony specjalny interes.

Po mojemu jest to usprawiedliwienie matołectwa w pozostałych zakresach, no ale.

Chirurdzy po początkowym podziale na ortopedów i miekkich zaczynają teraz wypączkowywać z siebie coraz to dziwniejsze podspezjalizacje. Które, tak Bogiem a prawdą, ida w kierunku specjalności z jednego typu zabiegu.

Anestezjologia zaczyna wykazywać równie niebezpieczne skłonności. Pominę dawno wydzielonych anestezjologów pediatrycznych czy kardioanestezjologów - teraz okazuje sie, ze jeżeli nie znieczulamy neurologii, to zabijemy pacjenta na stole. To samo twierdzą znieczulacze każdej jednej podspecjalności chirurgicznej. Co rysuje mi przysżłośc w nieco demonicznych barwach - ostatecznie skończę z tytułem Anestezjologa Dnia Jednego.

Co nawet mi się podoba. Takie - biblijne wręcz.

Za ta tendencją stoja fakty. Otóż specjalista w danej dziedzinie popełnia mniej błędów, ergo jest bezpieczniejszy dla pacjenta. Przyszłość Specjalisty od Płucka Prawego Dziecka Małego zbliża się wielkimi krokami.

To w takim razie: czy jest jakikolwiek sens poświęcać środki - a jest to masa pieniedzy - na sześcioletnie studia, pokrywające całość medycyny, jeżeli abiturient wykorzysta potem kilka procent całości w swoim życiu zawodowym? Toż trzeba skrócić proces nauki do czterech lat, wprowadzić specjalizację po 2 roku i wypuszczać półprodukty, wymagające jedynie ostatecznego szlifu.

W ogniu, rzecz jasna, ostrych działań na polu medyczno-szpitalnym - ale zbyt górnolotnie mi to zabrzmiało.

Nie wiem gdzie nas to zaprowadzi, jednakże taką sytuację już mieliśmy. Przyszłość medycyny przypomina troche sytuację nauki z XIV wieku. Wtedy można było się nauczyć wszystkiego, co nauka miała do zaoferowania studentom. Potem trzeba było zaczać ją dzielić na działy - i ta forma prztrwała do dzisiaj. Może za dwadzieścia - pięćdziesiąt lat sami dojdziemy do wniosku, ze nasz mózg nie przystaje do ogromu wiedzy, jaki wyprodukowała medycyna i od samego poczatku będziemy kształcic specjalistów? Bo obecna sytuacja jest marnotrawieniem czasu ludzi - i pieniędzy podatników.

piątek, 1 kwietnia 2011

No i wylądował

Uwaga - post zawiara słowo niecenzuralne. Dwa razy. Co prawda w cytacie - ale jednak.

Motto: „Jak ma coś pójść źle - to pójdzie”.

Nadszedł czas zmian. Zgodnie z policy, która to jest drugą bronią masowego rażenia tutejszej medycyny zaraz po gajdlansach, dotyczącą przyjmowania pacjentów z pomieszanym sexem (pierwsze tłumaczenie mixed sex accomodation policy), zaczęliśmy nieprzystawać do rzeczywistości. Bo niby pacjent u nas ma zapewnioną anonimowośc - ale tylko firaneczką. I nie wiadomo, kto się za nią czai. Może jakiś inny pacjent podsłuchuje, jak strzelamy pawia po podtlenku? A może, nie daj Panie, luka nam w hemoroida?!?? W związku z powyższym zafundował mi sie dzień wolny - a naszemu tritmentcentru przybyły ścianki działowe. I teraz - zamiast jednej wielkiej sali, gdzie wszystko było widać, w zalezności, jak firaneczki sie poustawiało, teraz mamy trzy boksy po dwa fotele. Chodzi o to, by każdy sex miał swój przegródek. Kobiety w jednym, mężczyźni w drugim a nijacy w trzecim. Co prawda tych zaraz za ściana niebardzo widać - a odgłosy rzygania dalej sie niosą po całym pomieszczeniu - ale tym razem przystajemy do policy.

Obwiązać szmatami, że niby dzieci zęby bolą. Dzieci nie miały wtedy opieki dentystycznej. I tak jest najlepiej.

W związku z nadejsciem wiosny przyleciał na Wyspę druch mój serdeczny, Szyszunią zwany. Ot, coby sobie smak Guinessa przypomnieć. Wraz z nadchodzącym terminem rósł we mnie niepokój. Ostatnim razem, gdy leciał do mnie, rozbił się samolot w Smoleńsku. Gdy wracał, jego samolot był ostatnim, który opuścił Królestwo - chmura pyłów wulkanicznych spowodowała dwutygodniowy chaos. Wiem, niby nic, przesądy światło ćmiące - ale jednak niepokój jakby pozostał. Nieco nerwowo czytałem doniesienia Gazety, ale prócz standardowych informacju nt. kto co powiedział o kim, kiedy będzie z tego powodu rozprawa w sądzie i że to jest wina Tuska - nic. Cisza. ASP pojechał na lotnisko i tu nagle wykluł sie dzonk. Zobaczyła jak samolot podchodzi do lądowania iiii.... odchodzi. Minute później ukazała się informacja: z powodu wiatru samolot został przekierowany do Liverpool’u.

No i w pizdu wylądował - jak powiedział niejaki Siara na widok nieotwartego spadochronu Killera. Cały plan też w pizdu.

Cztery godziny opóźnienia. Chyba musze kupić taki mały barek dla ASP. I samochodowy ekspres do kawy.


A dzisiaj aż się boję mysleć. Niby dwie przepukliny sobie do domu poszły, ostatnia, osiemdziesięciojednoletnia jeszcze się podnosi po truciu odwracalnym - a po południu tylko gastroskopista do nadzorowania sedacji - i już. Weekend. Ale kilka takich „krótszych” list skończyło się wyjściem o ósmej. I to całkiem niedawno.

Choć może tym razem Murphy zawiedzie. Zgodnie z dzisiejszym mottem, jego prawa też - przynajmiej od czasu do czasu - powinien trafić szlag.

środa, 30 marca 2011

Wzorzec człowieka szczęśliwego

Czego mi chyba najbardziej brakuje, to możliwości leczenia samego siebie. Nie, zebym był chory, Panie ustrzeż. Ale czasem złapie człowieka sraczka czy inna niemoc. Polski doktor wyciąga sobie bloczek, pisze, co mu tam jest potrzebne i idzie do apteki. A tu... Najpierw trzeba się do dżipa zapisać, potem na umówione spotkanie przyjść, a w końcu konowała pierońskiego przekonać, że nie, nie chcemy ancypiliny w dawce dla zachudzonego gryzonia - i już. Można iść do apteki.

Broń Boże nie umieram na suchoty czy inna podagrę - ucho mi sie zatkało. Mam to od Grecji, w basenie chyba woda była żywa, ale nie w sensie tej z Lourdes, co to żywa jest duchem, tylko żywa naprawdę. Z mianem - zgadywałbym - 10*23 mikroba w mililitrze. Są takie - ściśnięte. Dziwne, że ten cały basen nie poszedł sobie w nocy dal siną.

W sumie to należy się zastanowić, czy to w ogóle można wodą nazwać.

Na trzecim marginesie - jak teraz tak sobie o tym myslę... Powierzchnia basenu nie była płaska tylko nieco - pofałdowana. Może to były takie małe, maluśkie
kapelusiki?

Tak naprawdę tom się do tego dżipa jeszcze nie zapisał, dopiero przemyśliwam. Bo jednak mieć zatkane ucho, to wcale tak jednoznacznie niekorzystne zjawisko nie jest... Na ten przykład wpada kocur rano i morde drze - wystarczy sie obrócić niezatkanym do poduszki i już. Taką sama akcję można wykonać przy ciężarówkach porannych lub popółnocnych dzidziach piszczących z uciechy poimprezowo, w trakcie wsiadania do taksówki.

Taki taksówkarz to musi mieć oba zatkane.

Coś mi ambiwalencja szarpie wątpia.

...głuchota na ucha oba - to mógłby być dla człowieka raj...

poniedziałek, 28 marca 2011

Wizytówki

Po czym poznać status człowieka? W Polsce wiadomo - po samochodzie. Pielegniarki w Maluchach, handlarze urzywaną odzierzą w Mercedesach a ubodzy słudzy Pana w tym tam, no - w Maybachu.

Musi jakie straszne badziewie, bo nikt, prócz jednego, tym nie jeździ. Kiedy tak sobie o tym pomyśle, to we mnie duma z ludzkiego rodu wzbiera - że wśród całej masy zakłamania i kundli szczekających można jednak znaleźć prawdziwe diamenty, ludzi, co wyrzekając się dóbr doczesnych, gniją w ubóstwie, gotowe do poświęceń.

W Jukeju, niestety, okrutnie się można na tym naciąć. Emeryt w Porshe czy młodzian w Audi R8 to wcależ znowu widok nie tak rzadki. I vice versa. Nie mówiac o Leksusie mojej pielęgniarki anestezjologicznej. Ot, samochodzik, coby się do pracy przejechać.

W ogóle nie mogę tego pojąć jakim cudem Leksus jest uważany za auto luksusowe. Toż to ten sam paść bez hamulców, tylko nazwa nieco inna...

Jeżeli jednak po samochodzie nie można wywnioskować, kim kto jest i ile ma - to po czym? Ha. W Jukeju obowiązuje dress code. Pilot ma chodzić w pilotce, robotnik w kufajce a urzędnik w garsonce. Doktorzy dzielą się na dwa typy: dżipów i konsultantów, a każda grupa stara sie wypracować swój własny image (stanowiska treningowe pomijamy, jak sama nazwa wskazuje, prowadzą się różnie, w ciuchach treningowych również).

Dżip ma być ubrany w letnią marynarkę, koszulę pod krawatem i półsportowe spodnie. W odróżnieniu od konsultanta, który powinien miec gajer, ale nie nosić krawata. Tu, niestety, wpływy obcych kultur wyraźnie dają się we znaki, bo na oddziale można ujrzeć marynarki dwurzędowe ze złotymi guzikami pod krawatem - w ciemno stawiamy na daleki wschód - jak i t-shirt i adidasy. Z tym drugim nieco gorzej - w zasadzie moda ta bezskutecznie próbuje się przebić z kraju nad Wisłą, ale nasi sąsiedzi również moga paradować jak, nie przymierzając, wyluzowany urlopowicz na dancingu z wyszynkiem.

Krawaty konsultantom odebrała infection control. Okazało się, ze w zwisie męskim przenoszone są zarazy dwudziestego pierwszeg wieku, a jedynym brudniejszym miejscem w szpitalu są - nie, nie toalety zwane popularnie sraczami - klawiatury komputerów.

Na drugim marginesie - w szpitalu chodzi sie w ciuchach domowych oraz butach wyjściowych. Po wszystkich oddziałach, z Intensywną Terapią włącznie. Czego polski dochtór długo pojąć nie może. Osobiście jeszcze w drugim roku pracy, włażąc między respiratory w butach, miałem wrażenie świętokradztwa conajmniej (no, może cudzołóstwa...) - i czekałem, kiedy mnie dosięgnie trep karzący ordynatora.
Jedynym wyjątkiem, gdzie wymagana jest zmiana, to blok operacyjny. Ale, o ile czapki obowiązują wszędzie, to maski z rzadka - w zasadzie, w chwili obecnej, jedynie ortopedzi niosą kaganek oświaty i życzą sobie, by wszyscy je zakładali.


Przekonujemy sie o tym dość boleśnie. W czasie mojego pierwszego roku pracy w Królestwie musiałem zmienić swój wygląd. Porzuciłem dżinsy, t-shirt’y, trampki i zaczałem się ubierać jak człowiek. Nawet w takiej skórzanej kurtce, którą nabyłem za cieżkie pieniądze, zaczałem chodzić. Odwieszając z bólem mój śliczny goretex.

I pewnie bym łaził w niej do tej pory, gdyby nie pracująca ze mną ówcześnie pielęgniarka, która zapytała pewnego dnia: „A tam u Was, w Polsce, to wszyscy doktorzy się tak ubierają? Jak mechanicy samochodowi?”

piątek, 25 marca 2011

Krewetki bez krewetek

Dzień wolny. Od wielkiego dzwonu nawet abnegaci mają. Po dżimie pojechaliśmy na zakupy i jakoś tak, leząc przez ASDĘ (ASDA'ę??!?) wlazłem na szpinak.

Kto miał to szczęście być dziecięciem w latach siedemdziesiątych, ten pamięta. Jakiś szalony naukowiec, mówiąc bezogródkowo, pierdyknął się w rachunkach, robiąc tzw. błąd gruby. Czyli machnął się o kilka rzędów wielkości przy obliczaniu żelaza zawartego w szpinaku. Nieszczęśni anemicy, kobiety w ciąży oraz młodzież rozwojowa mieli na stałe zabukowaną pozycję w swoim codziennym menu. Szpinak a'la krowia kupa.

Było to coś potwornego, a uraz trzymał mnie ponad 30 lat. Cudu nawrócenia dokonał ASP, serwując smażony szpinak na masełku z łososiem na wierzchu. Jestem teraz neofitą gorliwym.

A ASDZIE szpinak ryknął na mnie - tu, tu jestem!!! - i odruchowo, nie wiedząc zresztą po co , bo w garnku klopsiki, capnąłem paczkę. Nad którą zastygłem w domu. Niby krewetek nie mamy, ale jakby tak zrobić krewetki na szpinaku - bez krewetek? Opłukane liście, polane sosem majonezowym oraz HP, doprawione solą i tabasco, widnieją poniżej.

A o ileż mniej cholesterolu...


PS. To jest zdjęcie drugiego talerza, pierwszy znikł w tempie niebywałym. To cóś na wierzchu to serek pleśniowy. Też dobre.

środa, 23 marca 2011

TIVĘ

Kończy mi się miesiąc gazowy. Na szczęście to juz ostatni - nie toleruję tego badziewia organicznie. Pół biedy, gdy człowiek ma dwóch pacjentów na krzyz. Ot, zapuścić, powentylować parę godzin i wywieźć na respirator. Ale gdy trafi się taki dzień jak dzisiaj, z dziewięcioma pacjentami do ogólnego, mozna tylko Bozie prosić, coby cosik spadło.

Prośby niewiernych zostały wysłuchane. Jeden nie przylazł.

Po ośmiu pacjentach gazowanych podtlenkiem i Desfluranem mam regularny kociokwik. Niby wyciąg działa - a że znieczulam na tym cholernym złomie zwanym Blease, na którym za cholere nie ustawi PCV z przepływami mniejszymi niż 3 litry na minutę, to w atmosferę wysłałem dzisiaj półtorej butelki des - ależ jednakowoż czuję się jakbym sam wdychał to cholerstwo.

Ciekawym, co by na to powiedział mój bywszy szef. Słów znaczy jestem ciekaw - bo to, że expose było by poparte drewniakiem, to akuratnie nie mam wątpliwości.

Najśmieszniej po takim dniu usiąść ze znajomymi do flaszki. Jedna bania - zwana w moich stronach dziabą - i autopilot natychmiast wyprowadza człowieka w strone łóżka. Jestem tym szczęśliwcem, który ma w pozycji docelowej ustawione własne.

A jak się śmiesznie do domu jedzie... Na praawo most - na leewo most - aa środkiem Wiisła płyniee... tego - Tees płynieee... O czym to ja...

A.

Na szczęście jutro jeden zabieg, tak zwany rebóbing, w zwiazku z powyższym zamówiłem sobie TIVA. Ę. TIVAĘ. TIVĘ? WTF....

TIVĘ. Co to jest Ę. Total Intravenous Ęnęstęzja.

Chyba potrzebuję świeżegou powiętrza.

wtorek, 22 marca 2011

Sztuczne zapłodnienie

- Panie doktorze! Szybko! Prosze mi natychmiast wykonać kastrację!
- ...aale nie rozumiem...?...
- Kastrację!!! Ja płacę - ja żądam!!! Chcę być natychmiast wykastrowany!!!
- ...skoro pan nalega... proszę, tu opis zabiegu, powikłania...
Papiery zostały podpisane, anestezjolog uspił, dobra rodowe zostały usunięte i pacjent obudził sie szcześliwy. W wybudzalni chirurg, nadal nieco zadziwiony, przysiadł na łóżku pacjenta.
- Ale - czemy pan tak nalegał?
- Doktorze, poznałem piękną kobietę, poprosiłem o ręke i zgodziła się, za tydzień ślub, ale to Żydówka, rozumie pan...
- To może pan się chciał obrzezać?
- A to jest jakaś różnica...?...


Przyjechał Szabloszklanki. Niecom się zdziwił, gdy mnie z drzemki ktoś wyrwał poteznym strzałem w kolano. Od razu wiedziałem kto zacz - takie dzikie odruchy mają tylko ludy na wschód od Bugu. Powstrzymałem sekwencję urwanawara, znaną również pod postacią zczółka-go i usmiechnąłem sie krzywo.
- Co ty tu robisz? Toż listy nie masz?
- Nie - odrzekł dzielny Szabloszklanki. - Bede się przypatrywał jak się podwiązuje nasieniowody. Straszliwie wzrosło ostatnio zapotrzebowanie, szczególnie wśród białych. Bedziem otwierać nowy serwis.

Zaniepokojony suicydalną tendencją naszej rasy wyraziłem zdziwienie. Czyżby tyle tu było uczulonych na lateks? Ostatecznie sami Angole rzeczona technikę nazywaja the final revenge - małżonka wręcza mężowi papiery rozwodowe jak tylko ten przyniesie trzecie zaświadczenie z laboratorium, że jego sperma nie zawiera plemników. Szabloszklanki machnął ręką.
- Leniwcy. Głównie z powodów procesowych sie podwiązuja - jak ich potem panna o zapłodnienie ściga, wystarczy, że pokazą zaświadczenie o sterylizacji i żegnajcie, alimenty. U nas, w Hungarii, to mało popularne jest. Chłop to musi być chłop. A jak jest u was?
- U nas nie da rady.
- Jak to - nie da rady? Nie robicie tego?
- No nie. Paragraf na to jest, 156 KK: „Kto pozbawia tego i owego...” i tak dalej.
Szabloszklanki pokiwał ze zrozumieniem głową - czyli że to kobiety się klipsują?
- Nniee... Nikogo nie klipsujemy ani nic nie podwiązujemy bo nie wolno. Kobieta może zostać podwiązana ze względów zdrowotnych, jeżeli zajście w ciążę stanowiło by zagrożenie dla jej zycia bądź zdrowia - co, powiedzmy, czasem się może zdarzyć. Szczególnie w macicy po sześciu cesarskich cięciach. Ale tak to nie.
- A czemu to tak? Polityka prorodzinna?
Poczułem, że wdeptuję w coś grząskiego.
- Jak by to rzec - u nas polityka prorodzinna sprowadza się do wypłacenia 200 funciaków nagrody za urodzenie dzidzi.
- No, ale wyraźnie macie prawo promujące wysoka liczbe narodzin. Sztuczne zapłodnienie w Hungarii niestety jest płatne - a u was pewnie za darmo?
Tym razem zaśmierdziało.
- Nie... U nas zapłodnienie jest techniką wyklętą, choć jeszcze się za to nie siedzi.
Szabloszklanki popatrzył na mnie z wyraźną pretensją - jak sobie chcę robić jaja, to on już pójdzie.
Nie, kurwaszszsz, nie robię jaj.
- Jak się robi IVF, trzeba zrobić kilka zarodków, tak?
- No tak - potwierdził Szabloszklanki, mając oznaki ciężkiego wysiłku umysłowego na twarzy.
- No i - ten najlepszy się implantuje a reszta do kosza, tak?
- No tak - Szbloszklanki dalej nic nie rozumiał.
- No to znaczy, że zabiłes człowieka, tak?
- Aaaa....- Szbloszklanki dał sobie spokój z próbą zrozumienia polskiego sytemu wartości prorodzinnych i ścichapęk zmienił temat. -Chcesz drugą kawę?

poniedziałek, 21 marca 2011

Obietnice przedwyborcze

Sunąc przez Tesco nadzialismy się na sąsiadów. Nomenklaturowo, nie de facto, bo po przeprowadzce jakby już nimi nie są. Co słychać? Szybka wymiana informacji jednoznacznie wskazała na konieczność zorganizowania mitingu. No to co - w sobote u nas? Sąsiad się rozpromienił i tyle go było.

ASP podszedł do zgadnienia metodycznie. Cztery nogi świńskie zostały poddane obróbce termicznej, na wywarze zrobił się żurek, nóżki w piekarniku dostały rumieńców... Ponieważ organizacja ASP wywarła na mnie duże wrażenie, równie metodycznie ogołociłem półkę w sklepie, coby prosię nie pomyślało, że zostało pożarte przez zwierzęta.

Test wyszedł pozytywnie. Okazało się, ze tubylcy moga jeść polskie zupki i nie umrzeć - a nawet im smakowało. Choć tu człowiek do końca mieć pewności nie może, jednak jest to nacja grzeczna i do wyrażania uczuć negatywnych nieskora.

Goloneczki popite Żywcem dopełniły dzieła zniszczenia. Tak na moje oko, zakładając zdrowy margines błedu, przekroczyliśmy 6 tysięcy kkalorii na głowę. W związku z powyższym podjęliśmy uchwałę z ASP jednogłośną, że niedziela dniem sportu będzie. Najpierw obejrzelismy Małysza. Pięknie skakał, Stoch nawet jeszcze piękniej, mistrz odszedł, nowy się zaczyna kreować - no normalnie jakby to kto wyreżyserował. Potem zwolniliśmy nieco wysiłek, ktoś tam wbijał kulki kolorowe na zielonym stole, o zasadach ostatnio Szaman pisał. Bardzo dobra poskokowa odskocznia. I wreszcie Indian Wells, gdzie zupełnie nieprawdopodobie grająca Bartoli (którą z rozpędu nasz komentator co prawda nazwał parę razy Bartolini - ale jakiego herbu była to już nie podał) o mały włos nie obiła duńskiej Woźniacki. Tak na marginesie - panie grają przeróżnie, Ivanovic lata do kącika i gada do rakietki (zresztą nie ona jedna, kilka innych też, czekam aż w końcu zaczną je głaskać i mójmójkować), Radwańska robi miny a’la Monty Python i wali rakietą w kort (ta se myślę, że dlatego spadła na 14 pozycję w rankingu, bo się z rakieta dogadac nie może), klnac przy okazji jak prawdziwy Góral, Jankovic przedrzeźnia własne uderzenia - ale zachowanie Bartoli na korcie jest nie do podrobienia. Jej nieoczekiwane uderzenia na sucho, z serwami włącznie, podskoki, podbiegi - nie mówiąc już o stylu w jakim serwuje - dają mase radości.

Wstałem dzisiaj z uczuciem, że chyba za mało tego sportu było - brzuszysko jakby jeszcze większe, spodnie znowu się skurczyły w szafie... Ożżeżż... Ale widac ktoś nad tym czuwa - przylazłem na ósma do roboty by sie przekonać, że lista od dziesiątej. Co było robić, na steka za wcześnie, na telewizję za daleko... Pojechaliśmy na dżima... W morde jeża... Co za ból...

Te nasze dobre chęci są jak obietnice przedwyborcze polityków. Zgodnie z nimi jestem teraz 70 kilogramowym martończykiem.

I tego się będę trzymał.

sobota, 19 marca 2011

Co robi kotek



No właśnie. Spokój w ruchach, lekceważenie w oczach i...



...szczekający, nie wiedzieć czemu, pies sąsiadów.

piątek, 18 marca 2011

Pingwin honorowy

Miałem nie pisać o rodzie ludzkim - no ale. Czasami rechot szczery we mnie wzbiera tak okrutnie, że nie da rady.

Na wstepie zastrzeżenie: wiem, że to co piszę, to nie o nas. My jesteśmy szlachetni, nie oszukujemy, nie kradniemy i stosujemy sie do przykazań maści wszelkiej. Ale na świecie jest jakieś 7 miliardów ludzi i to o nich jest ten post.

Miałkość naszej rasy przerasta wszelkie granice. Z jednej strony surmy grzmią w takt humanitarnych przemów wielkich tego świata a z drugiej w mordę walą fakty, które doprowadziły by hiene do malowniczego zrzygania się na widok przedstawiciela homo sapiens

Japonia. Miliardy brane przez spółkę energetyczną nie potrafiły wygenerować zdublowanego zasilania systemów chłodzenia. Dzięki temu 180 ludzi walczy teraz, narażając życie, by uratować swój kraj przed katastrofą. A ja mam takie pytanie - gdzie, do kurwy nędzy, jest zarząd, który przez lata całe brał kasę i nie zadbał o zbezpieczenia. Może by im tak dać - gaśniczki?

Libia. Dowolny rząd który morduje swoich obywateli traci tym samym legitymację władzy. Patrzy na to wspólnota miedzynarodowa i drapie się po dupie. ONZ potępia - ale nie zezwala. Nie wiem, co Sarkozy ma za interes, by Kadafiemu zrzucić bombki na oddziały, choć podejrzenie, że się dogadał z prowizorycznym rządem powstańczym nt. cen libijskiej ropy będzie raczej strzelaniem do wrót od stodoły. Dobre i choć co.

Tak na marginesie zupełnym: gdzie była ta nasza cała humanitarna ludzkośc, gdy Ruscy wjeżdżali do Czeczenii, Amerykanie wraz z nami (to jest dla mnie kurwiozum absolutne - co do kurwy nędzy robi na wojnie armia, która nie ma nawet samolotu transportowego, żeby dolecieć w miejsce konfliktu. Pomijając cały moralnie wątpliwy aspekt naszego w niej udziału;), Somalijczycy wyrzynali się w blasku sztandarów wiary a British Petrol zalewał sobie Afrykę kolejnymi wyciekami ropy. Palestyna i Zachodni Brzeg - dlaczego zdziesiątkowany przez wojnę naród, gdy tylko doszedł do sił, zafundował swoim sąsiadom wojnę. Miłośc Turków do Kurdów. Chińczyków do Tybetu. Irlandczyków do Korony a tejże do nich.

A wszystko przez pieprzone AAGBI. Czyli Stowarzyszenie Anestezjologów Królestwa i Irlandii. Które przysłało mi list. Elektroniczy. Bom jest, nomen omen, członkiem. I w tym liście pochwaliło się, że zakupiło do największego, szkoleniowego szpitala w Etiopii, któren to szpital ma 1000 łózek - 10 (jak rodzić pragnę - słownie dziesięć) - pulsoksymetrów. Jakby kto nie był zorientowany, to jest to urządzenie pokazujące, czy pacjent ma dośc tlenu we krwi - a najprostszy będzie kosztowal teraz z 1000 złotych. Czyli, żebym nie zełgał - plus minus 200 funtów.

Może - jak by tak człowiek popracował ciężko nad sobą- dało by się załatwić honorowe obywatelstwo u pingwinów? Znieść jajo i iść w kurwe na biegun.

czwartek, 17 marca 2011

Pisarz gminny

Dzidziowi starszemu wpadło do łba polecieć do Polski. Tata, w szkole wolne, uczyć sie nie mam czego - co tu tak sam bede trzeźwy siedział. Co było robić. Wsiedliśmy dzisiaj rano w samochód - wsiedliśmy, bo dzidzia trza jednak na lotnisko podrzucić, ja nie lubię, jak ASP sie po nocy obija, a agentka nie lubi jak spię samotnie za kierownica - i pognali do Leeds Bradford. Pożegnanie rodem z Mickiewicza: tobołek, sakiewka i sceny serce rozdzierające czyli „Siem, do zobaczenia za dwa tygodnie czy kiedy tam” - i tyle go było*.

Pominę litościwie opis zepsutego budzika, czyli „ożkurwamaciaczegotobydleniedzwoniło”.

Wpadłem do roboty nieco zasapany i odpowiedziawszy na grzeczne „Dobry Wieczór, Doktorze” całego zespołu, ruszyłem do boju. Używacz narkotyków w żyłę wstrzykiwanych do pełnej deszrotyzacji. Wyciągnałem swoje cutmjut pudełeczko i z zadęciem zaczałem szukać żył. Zupełnie jak w sklepie u Laskowika - nie ma, nie ma, nie ma... O, jest. Obok tętnicy co prawda, ale w USG można i takie cholerstwo dziubnąć. Po 40 minutach, w czasie których udało mi się wywołać parestezję nerwu łokciowego, krwawienie tęnicze i dostep dożylny samym koniuszkiem wenflona, poczułem, że mam dosyć. Przechyliłem faceta na łeb i w sekund trzy zadziubałem szyjną zewnętrzną. O dziwo, mimo czekania w pełnym rynsztunku bojowym, chirurg ani mrauknął. Może jednak się czai i rozumie polskie przekleństwa...?...

W czasiepomiędzy zadzwonili z preassessmenta. Złażę - siedzi kobieka, a nózia, co to jej buniona zoperowali, nieco jej sie zepsowała. A wręcz capi. Pytam się grzecznie, na jasną cholerę wołają anastazjologa??!? A bo chirurg na wakacjach. To co niby - w zastepstwie mam jej te nózię zoperować czy co? Nieee... Dzwonili - i czy ja bym mógł antybiotyki wypisać. Skrzyzowałem palce, napisałem Dalacin z Ciprofloxacyna i kazałem przyjść w poniedziałek. Po czym wróciłem jeszcze i dodałem, ze gdyby tak jej wyskoczyła gorączka albo poczuła się dziwnie to ma w te pędy walić do szpitala. Po co to ma zwalić na sepsę? Przeciaż ja rury wkładam a nie rozwiązuję problemy ogólno medyczne ponad specjalizacjiami...

Siedze ja sobie dumny i blady, ześmy tak ładnie ranną liste oporządzili - niby tylko 4 ogólne, a jednak - gdy do mnie dotarło, żem listu nie napisał zwalonemu wczoraj nieszczęśnikowi. A historie choroby zeżarło. Okazało się, że pacjent był szybki jak Skoda 1000 MB waląca z Małego Lubonia do Tenczyna - oficjalna skarga nadeszła sobie z tutejszego odpowiednika NFZetu dzisiaj rano. Zaraza... Najpierw anestezjolog tubylczy miesza typy prądu używanego w chirurgii, potem pielęgniarka jako to cielę majowe zapisuje go na zabieg zamiast wyjaśnić wszystko z chirurgiem - a jak przychodzi do pisania listów przepraszająco-wyjaśniających, to pada na nieprzeciętnie wręcz wyszkolonego w lengłidżu polskiego imigranta. Nożkurwamać. Chyba potrzebuję szklaneczki highlandera.

Na szczęście weekend coraz bliżej.

-----------------
Balickie Mgły dopisały swoistą puentę: dzidź wylądował w Katowicach. Fuksiarz - dwa samoloty lądowały w Berlinie...

środa, 16 marca 2011

Jak nie urok

Poranek. Słońce, wiosna, ptaszki śpiewają... W dodatku mam przerwę pomiędzy ranną a popołudniową listą, to może na dżima pójdę.

No, mewy to akurat drą mordę - potrafia to robić lepiej niż wrony w Abramowicach - a słońca to po prawdzie ani dudu dzisiaj, ale tak jakoś pozytywnie mi się wstało.

Po czym wchodzi człowiek do pracy - i szlag bombki trafił. Pierwszy pacjent przylazł z rozrusznikiem. Nie było by w tym nic dziwnego, ostatecznie kupa ludzi sobie dzięki nim żyje, gdyby nie fakt, ze pojawił sie u mnie. Toż wyraźnie powiedziałem - jak chirurg wymaga użycia w trakcie zabiegu diatermii, pacjent z rozrusznikiem odpada. Podrapałem się po łbie i polazłem do Janusza. któren to jest bratem od szabli i od szklanki. Bedziesz operował bez prądu? Wybałuszył się i rzekł, że nie. Nie da rady. Cholrne pokolenie uzaleznionych od technologii.

Dawniej chirurg, okryty w skórę, rżnął tasakiem i szył baranimi jelitami. Przegryzając zębami co mocniejsze ścięgna. A teraz bez diatermi ani rusz.

Pacjent został przeproszony i wysłany w cholerę jasną. Niby ryzyko, ze coś się mu rozprogramuje pod wpływem palenia prądem jest nieduże, ale jednak - w Stanach przez piętnaście lat pomarło się z tegoż powodu ponad 500 pechowcom. To po co ja mam sprawdzać statystykę? Niech się chłopisko operuje w miejscu, gdzie kardiolog z programatorem jest na zagwizdanie.

Zadowolony z dobrze wykonanej pracy zeżarłem bułeczkę made by ASP, popiłem kawą, znieczuliłem drugiego i polazłem do ostatniego. Może się na ten swój dżim wyrobię? Bo sadło rośnie... Zebrałem wywiad i popadłem w przydum. To, że ktoś ma hemoroida, co to go się chce pozbyć, to żaden problem. Również to, że ktoś jest uczulony na niesterydowe leki przeciwzapalne, to też niewielkie halo. Ale jak się doda jedno do drugiego... Znowuż polazłem do szabloszklankiego. Duży ten bąbel? Duży. To cegój go wycinasz a nie staplerem zgrabnie strzelisz? Bo się finansowo staplery w chirurgii jednego dnia zupełnie nie zwracają, a pacjent do szpitala nie chce.

Oż w morde... W końcu zmusiłem biedaka do podpisania oświadczenia, żem mu, po pierwsze, powiedział, że go będzie nap.oleć jak sam sk.asna cholera, a po drugie, że on mimo mojej rady chce w dalszym ciągu się zoperować. Wynik? W dupie kalafior, 10 mg morfiny spłyneło jak po kaczce, po dalszych pięciu srzelił pawia a z planowanego dżima wyszedł mi jedynie dojazd do domu na ziemniaczki i prosię w sosie.

Dobre i choć co.

wtorek, 15 marca 2011

Wstyd kopać kalekę

Miało byc poważnie - ale niestety, ludzka rasa jest tak przygnebiająco głupia i beznadziejna, że pisanie na ten temat przypomina wytykanie garbatemu że ma garba.

Zaniedbałem ostatnio moja skrzynke emilową. Wszystko z powodu aJfona - można szybko sprawdzić kto i co napisał, odpowiedzieć w miare szybko, a wszystko to bez uruchamiania peceta. Ułatwienie to ma jednak swoja wade - mianowicie nie idzie za cholere skasować całego spamu. A usuwać ich po kolei jakos mi się nie chce. I w końcu dzisiaj otwarłem folder wiadomości zakwalifikowanych przez program pocztowy jako śmieci i - zamarłem. Najpierw dowiedziałem sie, że chcę kupić zegarek. Abnegat, kup prawdziwą replikę! Tylko 10 dolców, a wygląda jak nowy! Marka nie robi różnicy! Skąd oni wiedzą, że chcę kupić zegarek...?...

Bogiem a prawdą na miejscu takiego Rolexa bym sie zdenerwował. Toż w sklepie Breitlinga czy Omegę można miec za plus minus dwa klocki - a Rolex to jednak wydatek dwa razy większy. Ergo, podróbka powinna kosztować przynajmniej 20 dolarów. Ostatecznie podrabianie takiej marki do czegoś zobowiązywacpowinno.

Wyciąłem wszystkie prawdziwe podróbki i nieprawdziwe oryginały po czym wbiło mnie w fotel głębiej. Fakt, pracy mam ostatnio dużo, odpowiedzialność, efektywnośc, interpersonal skills and communications to moje drugie - a w zasadzie pierwsze - ja, ale żeby o tym było iwdomo w sieci? Abnegat, kup relanium! Lorazepam! Zaglądnij do nas - mamy piećset legalnych ogłupiaczy!
Skąd oni wiedzą, żem zdenerwowany...?...

Kolejna podgrupa wpędziła mnie w konfuzję. Topik jest trudny, toz cięzko na światło dzienne wywlekac własne niedoskonałości - ale spamerzy nie dają człowiekowi żadnej szansy. Abnegat, spraw by kobiety znowu były zachwycone twoim wiadomoczym! Będziesz znowu mógł a nawet mogł więcej niż mogłeś! Mamy Cialis! Viagrę! Levitrę!

Toż to masakra jest jakaś... Faceci - i kobiety też, bo czasem w pozycji nadawcy widnieje jakowaś Conchita, nie dośc że wiedzą, że mogłem - to w dodatku wiedzą też że już nie mogę...??!?...
Skąd oni...?...

Ale najlepsze zawsze na końcu. Abnegat, powiększ sobie! Toż masz małego - a będziesz miał dużego!!! Mamy takie cuda, że nawet ci się nie śniło!!! 4 inch’e w miesiąc!!! Ależ bedziesz miał zaganiacza, stary!!! Kobiety bedą mówić na ciebie King-Dong!!!

Skąd...?...