- Kovalik, gdzie leziesz? Dyżuru nie masz?
- Dzisiaj chyba Smerfetka jeździ.
- A ty co? Piweczko pewnie jakieś? - porozumiewawczo mrugnął okiem Kazik.
- A gdzie tam - wzruszył ramionami Kovalik. -Dla zębodoła dzisiaj dymię. Prywatnie - dodał, widząc nieco skonsternowany wzrok Kazika.
- No to - do jutra?
- Do jutra - kiwnął głową Kovalik i odpalił rzęcha. Rozrusznik zajazgotał, zamielił i silnik zaskoczył z ponurym hukiem. Cholera jasna, kiedyś się to pudlo rozpadnie - pomyslał ponuro. Już od jakiegoś czasu planował kupno nowego samochodu, ale cały czas było mu nie po drodze. A to raty nie takie - a to telewizor trzeba było nowy kupić. Nie, żeby Kovalik jakoś tęsknił za najnowszymi zdobyczami techniki, ale stary, odziedziczony po dziadkach rosyjski telewizor marki Rubin wział się i rozleciał w kawałki. Najwyraźniej przejął się słowami zaprzyjaźnionego mechooptyka, który zapowiedział Kovalikowu przy ostatniej naprawczej wizycie, że nastepnym razem przyjedzie z jednym tylko narzedziem. Czyli pięciokilowym młotem.
- Pani Kasiu, dzień dobry! - rzucił Kovalik w ciemny korytarz magazynu. Ku jego zaskoczeniu odpowiedział mu ciepły głos: -Dobry, doktorze! - Pani Kasia zaciągała śpiewnie, choć przysięgała się na wszystkie świętości, że nigdy poza granicę gminy w swoim życiu nie wyjechała. -Już wszystko niosę!
Może jakie przodki zza Buga byli?
Kovalik szybko sprawdził fakturę, przy okazji przerzucając pakunki w pudle. Narkotyki, usypiacze, środki zwiotczające - o, i gaz też jest.
- Des-flu-ra-ne - przeczytała Pani Kasia. -A cóż to za dziwo?
- A, taki tam - gaz, Pani Kasiu. Najnowszy.
- Jakie to teraz cudeńka ludzie wymyślajo... - zadziwiła się, przechylając głowę. -Zgadza się wszystko?
- Zgadza
- To tu proszę podpisać - podsunęła mu fakturę - i jeszcze tutaj.
- A to co? - zanim doczekał odpowiedzi, zobaczył tytuł „Nadzór Obrotu Środkami Grupy A”
- Narkotyki - potwierdziła Pani Kasia. -No to, powodzenia, doktorze.
Kovalik uśmiechnał sie lekko w podziękowaniu, wziął pudło i przecisnął sie przez wąskie drzwi na parking. Posiadanie starego samochodu ma jednak swoje zalety, pomyślał, otwierając kopem bagażnik. Toż właściciel merola prędzej by sobie noge złamał...
By cie jasna zaraza - pomyślał z odrazą i rzucił na tylne siedzenie ostatni techniki cud w dziedzinie prowadzenia na manowce. Toż miałeś mi gadzie osczędzić czas... Kovalikowi czerwone plamy zaczęły latac przed oczami na myśl o słodkim głosiku faceta, który wtrynił mu najbardziej wypasiony model nawigacji satelitarnej. Zapatrzył sie w horyzont i po chwili wyciągnął starą mapę. Trzeba będzie jak na Zabłocie, a potem druga w prawo - jak on to mówił? Zapchla Dziura? W sumie nie dziwota, że nikt sie nie odważył takiej nazwy wydrukować. Stomatolog, którego poznał przez swojego znajomego, aż się ślinił, opowiadając mu o nowo odkrytym zagłebiu próchniczym. Znaczy, samo zagłebie to nic, ostatecznie pół Polski zębów nie ma i jakos sobie radę daje - ale ktoś kiedys z Dziury pojechał na saksy i po paru latach wszystki chłopy zaczęły zarabiać dutki u faszystów. No i okazało się, że prócz satelity na dachu, okazyjnego piętnastoletniego szrot-merola i nowych kierpców dla Maryny ktoś zaszczepił nowobogackim konieczność posiadania przynajmniej dwóch zębów na przedzie. Ponieważ większośc się do roboty nie nadawała, stomatolog rwał wszystko na wyprzódki a nastepnie chirurgicznie montował wszczepy. Niestety, nie wszyscy byli w stanie przeżyć zabieg w znieczuleniu miejscowym i dlatego właśnie Kovalik, nadrabiajac nieco miną, tłukł się przez podhalańską wieś swoim paściem, wypakowanym po dach naprędce zgromadzonym bogactwem anestezjologicznym. Które na postronnym obserwatorze mogło by sprawić wrażenie chaotycznej kolekcji części metalowych z pobliskiego złomowiska, ale w sprawnych rękach Kovalika powinno zarobic na siebie. Jedyną nową rzeczą w całym zestawie był cud funkiel nówka parowniczek, ale tu Kovalik stwierdził, ze za leki i tak pacjent zapłaci, a parownik miał opcję długotrwałego bezpłatnego leasingu w przypadku zużycia 4 opakowań gazu na kwartał. Jak wypaprać 24 butelki gazu po 1200 złotych za sztukę, Kovalik nie widział. Ale - dla chcącego nic trudnego - pocieszył sie w myslach.
O, to chyba tu? - Kovalik stanął i rozglądnął się dookoła. Od głównej drogi odbijała w prawo słabo odśnieżona, w sam raz na jeden samochód, dróżka. Wchodziła między strome zbocza dwóch gór, w ciemna dolinę. Z uczuciem pomiędzy „co ja tu do jasnej cholery robię” a „choooduuu” wrzucił jedynkę i pomału ruszył w górę doliny. Po trzydziestu minutach zwątpił. Toż ja chyba już na Słowacji jestem... Rzucił okiem na mapę - od głównej drogi do Dziury było jakieś dwanaście kilometrów, jechał średnio 20 na godzinę... w sumie sie zgadza. Nagle poczuł sie raźniej - pojedzie jeszcze dziesięć minut i nawróci do domu. Z uczucia rozmarzenia wyrwał go widok majączacej w zmierzchającym świetle dnia chałupy, która wyłoniła sie za następnym zakrętem. „chla dzi” przeczytał na obszczerbionej tabliczce. No to - dojechałem. Szlag by to. Jak on to mówił? W środku wsi w prawo - ostatni dom po lewej. Dodając gazu przebił się przez niewielką zaspę, wjechał w dróżke zgodnie z instrukcją i nacisnął na hamulec. „Ostatni po lewej” okazał się być drugim domem, jasno oświetlonym, który w półmroku kryjacym wieś wydawał się byc wręcz nietaktem.
- Matko jedyna, dobrze że jesteś! - wykrzyknął od niedawna znany stomatolog. -Musimy startować!
- Toż mielismy zacząć o siedemnastej? - popatrzył spod oka Kovalik.
- Mamy dzisiaj dwóch zamiast jednego. Pierwsza to zupełna pierdółka, góra piętnaście minut roboty, a potem zakładamy pełne dwie szyflady.
- Kul. Gdzie operujemy?
Sprawdził salkę przygotowaną przez zębodoła i przyjemnie sie zdziwił. Solidny, choc stary stół, porządna lampa. Pomieszczenie może i nie miało wymaganych 3,40 ale w kącie cicho szumiał klimatyzator. Matko jedyna, ile on w to zadupie zainwestował? Szybko przeniósł graty z samochodu, poskręcał, sprawdził. Po 40 minutach i przynajmniej sześciu „czy to już?” swojego noewgo pracodawcy był gotowy do roboty. Monitor uspokajająco jarzył się zielona linią, manometry wskazywały pełną gotowość, rezerwa pod ręką, leki gotowe.... No, to - w imię Boże - pomyslał ponuro i wszedł do poczekalni. Przygotowane „Dzień dobry” zamarło mu w krtani. Na ławce siedział kobieta, ubrana w prawdziwy regionalny strój z mężem i czworgiem dzieci. Wszyscy ubrani jak do komunii. O żeż ja cież... Na jego widok chłop wstał.
- Dziń dobry! Pan jest ten - no - anastazjolog?
- Dzień dobry. Ja. Musimy chwilke porozmawiać zanim zaczniemy.
- No ja właśnie tez chciałem pogadać.
Kovalik poczuł sie nieswojo. W normalnych warunkach wytłumaczył by natentychmiast, że on tu pyta - a klient odpowiada - ale sytuacja prywatnej służby zdrowia zbijała go z pantałyku.
- Co chciałby pan wiedzieć przed zabiegiem? - zapytał zrezygnowany, starajac się nie dopuścić do standardowych opowieści o cioci Kloci, co to po łoperacji ma teraz platfusa i się slini zanmiast gadać.
- Czy to się Maryśce na głowie nie rzuci?
Po chwili Kovalik zrozumiał, że jego pacjentka dalej siedzi grzecznie na ławce. Chciał nawet chłopa ominąc i z kobieta przeprowadzić wywaid, ale ta za cholere gadać z nim nie chciała. W końcu zaprosil ich oboje do pokoju, pytania zadawał swojej pacjentce a chłop na nie odpowiadał, nawet się na babe nie oglądając. A, pies ich. Opisal dokładnie ryzyko, co prawda chłop jak usłyszał, że mozna w czasie anest... anaset.. tfu, znieczulenia umrzeć, to mało mu w morde nie dał, ale tu Maryna okazała się całkiem kumata - coś tam cicho powiedziała i nagle chłopisko zgrzeczniało.
- Możemy zaczynać! - wykrzyknął dziarsko, majac dziwne wrażenie że cały zespół - w postaci stomatologa i jego pomocy, Pani Ani - patrzy na niego z wyrzutem. Chwile trwało, zanim wytłumaczyli kobiecie, że się musi w niebieski ciuchy przebrać, ale potem poszło gładko. Dwdzieścia minut i 64 kurwamacie później - bo stomatolog ruszył do pracy jak ruski buldożer - kobiecina nie miała połowy zębów, założone szwy, otwarła oczy i Kovalik wyjał jej rurę. Cholera jasna, ale się furiat trafił - pomyślał z podziwem. Sam klął jak szewc, ale w porównaniu ze swoim nowym kolegą czuł się jak kompletny amator.
- To co, moze mała kawkę? - zapytała pomoc. -Następnej jeszcze nie ma.
- Chętnie - Kovalik usmiechnał się do niej -Tylko sobie graty przygotuję.
- No problemo - odwróciła się na pięcie i wyjechała z pacjentką na wózku, która po chemii najnowszej generacji wyglądała, jak by żadnego znieczulenia nie dostała. Sceptycyzm Kovalika, dotyczący cudowności nowego nabytku, którego to nabawił się słuchając słodkiego szczebiotania repa, został mocno zachwiany.
- No to - do boju.
Kovalik sprawdził jeszcze raz swoja pacjentkę, dziwne, ponure babsko, omiótł wzrokiem maszynki i z podziwem zapatrzył się na tempo pracy stomatologa. W morde jeża. W ruch poszły cęgi, dłuta, młotki i inne kurwamacie. Tym razem mieli usunąc wszytko, była to pierwsza faza do założenia kompletnych wszczepów zarówno w szczęce jak i żuchwie. Z tego powodu Kovalik wsadził rurę przez nos, kupił specjalnie mięciutkie rurki przenaczone do intubacji przenosowej i uszczelnił gardło. Ostatecznie nikt potem nie potrzebuje się zastanawiac, czy brakujący ząb pacjenta znajduje sie w jego żołądku czy tez w jego płucach.
Po około pół godzinie zębodół - który napotkał jakoweś trudności w wyrwaniu ósemek, co łatwo było wyczuć po zmianie tonacji kurwamaciów i wystepowaniu kurwisynów - skończył żuchwę i zabrał się za szczękę.
- Żeż w morde jeża -zasapał zębodół.
- Problemy? - grzecznościowo podtrzymał konwersację Kovalik.
- Trójka. Za cholerę nie idzie tego ruszyć - stęknął i szarpnał jeszcze raz. Pik---pik zmieniło się w pik-pik-pik. Dziwne. Aż tak ją boli? Kovalik dołożyl kolejna ampułke narkotyku. Usłyszał ożkurwamacia stomatologa, zobaczył rękę pacjentki która zaroczyła łuk i zrzuciła go z krzesła.
- No ja ciez nie pier...
- Doktorze - pomoc z wyrzutem popatrzyła na stomatologa. Ten z kolei popatrzyl na Kovalika.
- Mógłbyś cos zrobić żeby się pacjent rękami nie oganiał? - rzucił z przekąsem.
Kovalik bez słowa naciągnął zwiotczacz, podał pełna dawke intubacyjna, dołożył kolejna ampułkę n arkotyku i zwiększył przepływy gazów. Na wszelki wypadek przygotował kolejna flaszke desfluranu, jego obawy związane ze zużyciem odpowiedniej ilosci gazów zamieniły się w czysto ekonomiczny problem skąd wziąć kasę na taka ilość znieczulaczy.
- Za dwie minuty będzie gotowa.
- To ja sobie własne zęby sprawdze - stomatolog wymaszerował do łazienki, skąd doszły po chwili ponure mamrotania z których większośc nie nadawała się do powtórzenia.
- Mogę operować?
Kovalik milcząco kiwnał głową. Stomatolog założył obcęgi i pociągnął trójke jeszcze raz. Bez skutku. Zmienił pozycję, zaparł się oboma łokciami i powoli zaczał wyciagać zapartego zęba. Na monitorze za Kovalikiem serce pacjentki rozpędziło się do wartości zupełnie niewskazanych w narkozie. Równocześnie włączyl się alarm ciśnienia - 300/180? Co jest, do jasnej... Chciał nabrać leków i kątem oka ujrzał ruch. Zwiotczona i się rusza? Szeroko otwarte oczy, krwistoczerwone źrenice w morzu purpury, wbiły się zimno w niego, ręce pacjentki z nieprawdopodobną siłą odrzuciły od stołu stomatologa i jego pomoc. Głow leżącej kobiety szarpnęła sie w kierunku Kovalika, obie górne trójki, groźnie wyszczerzone, niosły obietnicę zagłady. A skąd żeś ty się tu wzięła? - Kovalik w panice zaczał szukać czegokolwiek, nadającego się na broń. Kovalik juz wcześniej miał doczynienia ze strzygą, której najbliżej było do krzyżówki dobermana z wampirem. Ale żeby trafić na nieuświadomioną? W tym wieku?? Toż nas rozniesie na strzępy... Widząc sunące w swoja strone straszliwe zębiska, wymacał przygotowana flaszke gazu. Szarpnał się w lewo, jednocześnie jego ręka zatoczyła łuk i z całą siła wepchnął flaszke pomiędzy rozwarte szczęki. Rozległo się chrupnięcie - i pomieszczenie wypełnił praktycznie natychmistowo parujący gaz. Jak w zwolnionym filmie Kovalik widział padającą na łóżko strzygę, odłamiki szklanej butelki rozlatujące sie po pomieszczeniu, okno, byle do okna, nie oddychać, o powietrze świże - trza wziąć za pirze - gdybż tak choś raaazzzsss - Kovalik starał się oddychać jak najbardziej na zewnątrz, ale techniczny smród nie dawal nadziei - za chwile go skosi - Dzizzazzz, byle nie na zawnątrz, bo z głowy placek - i jacek - aaaaaanuszka moja aaaaanuussszszka - oddychać spokojnie...
... po kilku minutach KOvalik doszedł na tyle do siebie by sprawdzić co się stało z zespołem chirurgicznym. Pani Ania pochrapywała nieco, sprawdził jej głowę, szyję - żadnych widocznych urazów... Stomatolog miał niewielkiego guza na głowie - tego Kovalik obrócił na bok, chłop chrapał niemożliwie i wpadał w bezdechy. Podszedł do pacjentki i podrapał sie po głowie. Hm. Co my tu mamy. Po trójeczkach ani sladu. Czyli że jakby - kobiecina została pozbawiona swojego krwiożerczego alter ego... I dobrze. Wział peana w dłoń i pod laryngoskopem przeszukał jame ustna. A, tu są, ślicznotki. Hmhm. Usunął wyłamane ząbki, pousuwał resztki szkła, posprzątał szybko gabinet. Pacjentka spała snem sprawiedliwego, respirator cicho sapał, monitor popiskiwał uspokajająco. Spod okna dobiegło go ciche westchnięcie Pani Ani.
- Dobrze sie pracowało, dziekuję bardzo! - stomatolog raz jeszcze potrząsnął dłonią Kovalika. - I mówi Pan, że to zasłabnięcie - to z braku wentylacji?
- No. Następnym razem musi Pan mieć prawdziwy wyciąg w pomieszczeniu. Inaczej znowu możemy się zatruć.
- No, koniecznie. Dobrze, żeśmy przytomności nie stracili. Choć tak jaby mało pamiętam... Nie podejrzewałem, że to takie niebezpieczne może być. Ale że pana nie wzięło?
- Wie pan. Zawodowa odporność.
22 komentarze:
Świetne, czytałam z zapartymn tchem...
Abi, a może w książce by to tak....
Pozdrawiam
Młoda Kobziarka
Teraz nie zasnę!!!
Kobziareczko Młoda - warsztat jeszcze nie ten. Ale kiedyś się wezme może ;)
Doro, spij spokojnie - Kovalik czywa.Chyba że jesteś gdzies na ścianie wschodniej - to Wędrowycz ;)))
Łaaaa, oderwać się od monitora nie mogłam i bezdech złapałam ;-) Od tego desfluranu ;-P
nika
No, nie!! Dopraszam się wersji książkowej :)))
p.s. i nie zwiodą mnie Twoje zapewnienia, ze warsztat nie ten, że za mało treści itp. Dla mnie bomba!!!!
Nika, bo te opary lokrutnie sa zgryzliwe;)
Cudo! Pilipiuk się nie umywa! Lecę szukać więcej...
Anka
To Kovalik żyje?! I przez to, że tak długo się nie wypowiadał, teraz mówi za trzech?
Dziś, przy piątku, łaskawie wybaczam tego tasiemca.:P
I domagam się pełnej reaktywacji dzielnego Kovalika!;))
Innesta, jakem rzekl - sie pewnie kiedys i wezme ;)
Ale jeszcze troche bede was mulil wprawkami. Stylistycznie to jest ten tego - pisie siama choc mam ci latka tylko :///
Anka, ta grafomania wisi pod " Historie nieprawdziwe"... Ale zeby nie bylo ze nie ostrzegalem...
Akemi, a tak jakos mnie dzisiaj wzielo. Jak siw podoba to czasem Kovalik cos ukatrupi ;)
Abnegat, czytam od Cię od 2 lat i proszę o wersję książkową twoich przygód jako woźnicy i emigranta, nie ma nic bardziej twórczego niż zbiór krótkich esejów na dany temat (patrz Umberto), dasz radę a z twoim poczuciem formy będę to bestselery w empiku, co przełoży się na nowe urządzenia zmechanizowane w obejściu
a w konsekwencji na nowe historie z życia wzięta
Seb
Kovalik wrócił :-)) Świetnie napisane i tak też się czyta. Super!
ruda_
Seb, witaj :)
Sam nie wiem - toz to grafomania jednak jest.
Poza wszystkim innym - pojecia nie mam jak siw za to zabrac :[|]
Ruda, a tak jakos w piatek zywcem nie bylo o czym pisac ;)
Abi! Dołącz do zacnego grona : Wawrzyńca Pruskiego, Bazylka ( Vel Jacka P. Oni juz napisali i wydali blogowe zapiski.
DOBRE
AU NAS W SASIEDDZTWIE CHOPPIEC 5-LETNI ZMARL U STOMATOLOGA JAK MU ANASTAZJOLOG ZAFUNDOWAL PROPFOL(MLEKO WSCIEKLEJ KROWY).Podobno byl juz stary , chyba to byl wstrzas septyczny.
pozdro inara
obom
Obom: albo stary, albo wstrząs septyczny, bo to z zupełnie innych książek powikłania i całkiem niezwiązane ze sobą. Kiedyś w Polszcze obowiązywała zasada, że poniżej 12 roku życia Propofolu się nie podaje. Teraz poluzowali i można(?), ale zagrożenie nadal jest.
weryfikacja: implabi - impossibile laboratory?
Innesta - kusisz :)
Obom - no i co Ci mam napisac? Dziecka zal. I rodzicow.
Szaman - chyba ze stary w sensie kilka dni w strzykawce.
A implabi to implikacje abnegata...
tak apropos mi sie napisalo,,,
sprawa juz byla w sadzie,-
Anastazjolog beknal...
Propofol stary- myslalem w znaczeniu zanieczyszczony(bakteryjnie)wielokrotnie uzyty.
.http://www.welt.de/print-wams/article123602/Tod_beim_Zahnarzt.html
tzn butelki sa jednorazowego uzytku, chyba chcial zaoszczedzic
Apropoos aprops*
*- dlia podierżania Razgawora
-te ostanie komentarze to pisalem ja
obom
przepraszam za tlok
lubu-dubu.....
Bitte
Ale ja niszt fersztejen olcuzamen niestety...
Prześlij komentarz