piątek, 23 lipca 2010

Apteczka

...jedziemy na wycieczkę
bierzemy misia w teczkę...


A raczej graty w apteczkę.

Tu akurat problem jest nierozwiązywalny. Wszystko zależy od naszych upodobań. Osoby zorganizowane poukładają plasterki i bandaże w zgrabne kupki, dołożą wodę utlenioną a na wierzch położą rękawiczki ochronne. Bałaganiarze wepchną co popadnie. Ci co bardziej zapobiegawczy dołożą tabletki na sraczkę i polopirynę. Jako uzupełnienie środków do odkażania wewnętrznego. Pielęgniarki dołożą ciśnieniomierz i kilka blistrów tabletek ,ratownicy deskę i dwie sztuki kołnierzy, a anestezjolog...

Jak by tak przez przypadek celnik zaglądnął mi do walichy dziesięć lat temu to by mnie regularnie zamknęli. Pomijam laryngoskop, rury, defibrylator(!), ambu, płyny, dreny, cewniki, wkłucia (centralne odłożyłem po głębszym namyśle) i pół apteki - ale w tym drugim pół były środki tak zwanego zarachowania ścisłego. Pojęcia nie mam jak bym się z tego wytłumaczył.

Strażak dołoży toporek (do lokalizowania) i sikawkę (nie trzeba wyjaśniać po co strażakowi sikawka na wakacjach), policjant lizaka i bloczek z mandatami a harcerz dekapsler i menażkę z dziwką*.

W rzeczy samej na ten temat musimy sobie odpowiedzieć sami. Bo wziąć musimy to co się przydać może, ale ważniejszym kryterium będzie co potrafimy użyć. Zdecydowanie proponuje zabrać kilka konkretnych pakietów gazy. Nie jakieś tam poronione listki 5x5 cm, ale solidny, jałowy, mający powierzchnię 1 m2 opatrunek. Najlepiej w ilości 10 - 20 sztuk. Bandaże - tzw. opaski bawełniane - 4 metry x 10 albo i 15 cm.; tego z dziesięć sztuk. Woda utleniona. Rękawiczki. Rolka plastra samoprzylepnego. Nożyczki lub inne narzędzie do cięcia materiału - te medyczne maja specjalne, tępe końce, żeby nie zranić pacjenta w trakcie cięcia ubrania. Ciśnieniomierz - nie do mierzenia ciśnienia, ale do zatrzymania dużego krwotoku tętniczego z kończyny. Zakładamy, pompujemy aż krwotok stanie i po problemie. Jest to dużo lepszy pomysł niż wszelkiego rodzaju krępulce ze sznurka czy kabla elektrycznego które uszkadzają tkanki - w tym naczynia i nerwy. Plus środki przeciwbólowe. Tu należy wziął takie które znamy i wiemy jak dawkować.

Ten margines jest bardzo ważny: pacjent do zabiegu powinien być na czczo. To znaczy 6 godzin po ostatnim jedzeniu i 2 po ostatnim piciu. Jeżeli ktoś wygląda na przyszłego pacjenta raczej bym mu nie podawał nic do picia. A na pewno nic do jedzenia. To nie wstrzyma zabiegu tzw. ostrego, czyli w celu ratowania życia, ale dołoży całkiem konkretne ryzyko zachłyśnięcia treścią pokarmową.

Nad resztą można deliberować. Przyrządy do wentylacji przydadzą się tylko tym którzy potrafią ich użyć. To samo dotyczy wszelkiej maści leków, wkłuć czy płynów.

Tak sobie osobiście myślę, że najważniejszym elementem zestawu antywypadkowego powinien jednak być zdrowy rozsądek. Czego wszystkim - oraz sobie - życzę.

PS. Odnośnie pierwszej pomocy przy utopieniach: nie spuszczać offspringów z oka nawet na ćwierć sekundy. Zabronić skakania, wchodzenie głębiej niż po kolana, założyć wściekle różowo-seledynowy czepek i przywiązać sznurkiem do brzegu. I dzwonek założyć na szyje - ale nie za ciężki - żeby można było mrugnąć od czasu do czasu...

A zupełnie serio - jeżeli już zdarzy się najgorsze, reanimacja jest dokładnie taka sama jak w przypadku zatrzymania krążenia. Wentylować i masować klatkę. Tyle, że w przypadku utopienia, wentylacja jest konieczna.

Spokojnych wakacji. Luz, bezstres i ogólna maniana. Pozwólmy się spieszyć innym

--------------
* fachowa nazwa przyrządu do trzymania gorącej menażki - żeby coś gorącego utrzymać w dłoni, potrzebny jest przyrząd do utrzymania czyli utrzymanka - stąd drobnym choć ekwilibrystycznym salto-mortadele otrzymano dziwkę**
** proszę na mnie nie pokazywać palcami, ja tego nie wymysliłem

wtorek, 20 lipca 2010

Pierwsza przemoc

Czyli z Poradnika Babci Malwiny

Crew wział DwT i wypruł w dal siną (Dzizzazzz, jak ja mu zazzdroszczę :D) a z obiecanego poradnika ostał sie jeno sznur. Jako że czas jest ponury, pomyślałem że trza chycić za pióro klawiaturo. Ostatecznie coś się ludziom za czytanie moich bzdur należy. Nie mówiąc o tych, co te bzdury chwalą...

Ad rem więc - będzie to poradnik pierwszej pomocy. Jak nie zgłupieć gdy nas Straszliwy Przypadek Medyczny złapie.

PREAMBUŁA: Ratownik to nie Indianin. Żywy jest lepszy.

Dlatego tez nie reanimujemy na środku autostrady, torach kolejowcych, nie skaczemy do wody bez czegoś co pływa, nie dotykamy pacjentów pod napięciem, nie wskakujemy w ogień i nie robimy innych głupot postrzeganych jako bohaterstwo. Gram myslenia lepszy niż kilo brawury.

Zacznijmy od tych rzeczy straszliwych, co to sen z oczu zganiaja. Mowa rzecz jasna o kimś, kto stracił przytomnośc. Tu Crew juz pisał ładnie, a i u mnie dawno temu byl wpis, co, jak i dlaczego. Jak sie komu chce odgrzebać, to nawet obrazki były. Tyle że w stresie połowy się nie pamięta, a drugą połowę pamięta źle... Zapamiętajmy jedno - żeby żyć, trzeba oddychać.

Czyli prawo abnegata no. 1: oddychanie jest dobre.

Dlatego też nieprzytomnego lepiej położyć na boku, bo w tej pozycji ma szanse złapać tlenu. Na wznak trafi go szlag. Chyba że umiemy udrożnić drogi oddechowe - odchylić głowę do tyłu i unieść żuchwę do góry (zęby z dołu musza być wysunięte do przodu w porównaniu do tych górnych. Proponuje poruszac trochę własnym zgryzem żeby załapac projekt). Oczywiście można się kłócić że przecież trza sprawdzić czy serce bije - bo jak nie bije, to trza reanimować. Ale jak kto nieprofesjonał, to w stresie jedyne tętno jakie wyczuje to bedzie jego własne. Dlatego kolejna zasada jest prosta.

Prawo drugie: jak nieprzytomny ma udrożnione drogi oddechowe i nie oddycha to mu serce nie bije.

Tu czas na wezwanie karetki - KONIECZNIE trzeba podać GDZIE jesteśmy i co się dzieje z pacjentem. Zapewnić kogoś kto stanie na drodze i wskaże miejsce. Proponuje nie poganiać dyspozytora, bo to tylko przedłuża proces. Moje pogotowie najpierw dowiadywało sie gdzie jechać, wysyłało karetkę a nastepnie zbierało resztę wywiadu i podawało te informacje radiem. Gdy wezwiemy karetkę, czas na rękoczyny. Pacjent ma leżeć na wznak, a my uciskamy klatke piersiową na srodku, dwoma rękami, prostopadle w dół. Łokcie proste. 100/minute (od 1do 2 na sekundę może być). Klatka ma sie zapaść pod naszymi rękami 5 do 7,5 centymetra. Mniej więcej. Po 30 uciśnięciach odchylamy głowę pacjenta do tyłu, zamykamy nos, unosimy żuchwę do góry i dmuchamy usta-usta 2 razy. Spokojnie i niedużo. Po czym wracamy do uciśnięć. Jeżeli z jakichkolwiek powodów nie chce nam się dmuchać pacjenta, to go nie dmuchamy. Sam masaż lepszy jest niż nic.

Prawo trzecie: lepiej zrobić cokolwiek niż nie zrobić nic.

Co w zasadzie ma rację bytu, ale z drobnym ale: nazwiemy to „ale” poprawką (a jakże) abnegata. Mianowicie to cokolwiek musi mieć sens.

Podsumujmy: jak kto dycha, to mu dajemy swięty spokój, trzymamy na boku i prosimy Bozię żeby te kurwadziady juz przyjechały. Jak kto nie dycha - masujemy klatkę. Gwarantuję, że czasu na proszenie Bozi o cokolwiek nie będzie.

Zadławienie. No, to jest stresogenna sytuacja. Jeżeli pacjent jest przytomny, to nam ułatwi zadanie - sam stanie pochylony i plecy nadstawi. Walimy go z uczuciem - choc bez przsesady - otwarta dłonia pomiędzy łopatki 5x a następnie, gdy to nie pomogło, stoją z tyłu obejmujemy go doookoła klatki i z uczuciem ściskamy mocno - tez pieć razy. Po czym wracamy do walenia. Sekwencję stosujemy do skutku lub utraty przytomności - wtedy rozpoczynamy uciśnięcia klatki piersiowej. Możemy wtedy spróbowac wyciągnąć to co widzimy, ale nie dłubiemy na slepo. Więcej z tego szkody niz pożytku.

Na szczęście takich akcji jest niewiele. Ludzie potrafia całe życie przeżyć i nieboszczyka nie zobaczyć (jak to powiedzial kiedyś filozoficznie pan Mietek, wioząc kolejnego delikwenta do kostnicy). Przypadki mniej dramatyczne nie wymagaja aż takiego zaangażowania, potrafia być jednakowoż niemniej malownicze.

Padaczka. Ile w necie było juz bicia piany na ten temat - nie idzie policzyć. A w dalszym ciągu pierwszym odruchem jest rozglądanie się ratownika za ŁYŻKĄ na widok padaczkowca.

Prawo czwarte: jeżeli ktoś na widok drgającego człowieka biegnie ku niemu z łyżką, wsadzamy mu ją do dupy. Biegnącemu, nie drgającemu.

Co robić? Położyc na boku, zabezpieczyc głowe przed obijaniem się o podłoże i spokojnie poczekać. Zazwyczaj atak trwa kilka minut, nastepnie pacjent kilka minut spi i dochodzi do siebie. Kiedy wzywac pogotowie: jeżeli był to atak pierwszy lub niespodziewany. Bo jeżeli atak zdarzył sie u pacjenta który ma padaczkę, jest leczony i pomimo leczenia drga co jakis czas - to niekoniecznie.

Astma. Pomóżmy pacjentowi zażyć - a w zasadzie wziewnąć leki. Kiedy dzwonić? Umówmy sie tak: popatrzmu na wcięcie mostka, tam gdzie klatka styka się z szyja. Jeżeli u przytomnego pacjenta to miejsce wyrażnie się zapada podczas każdego wdechu, należy wezwac pomoc, nawet gdy się zapiera że nie chce. Niezdolność wypowiedzenia pełnego zdania bez przerywania dla nabrania oddechu też powinna zapalić nam czerwoną lampke. Bo jak kto sie dusi na smierć to raczje nie powie jednym ciągiem: "Skurwisyny jeb..e, ile to, ćamawruk, można na karetke czekać??!?
Przypadki tracące przytomność nie wymagają komentarza.
Co prawda na astme trudno jest wykitować tak, o - ale jest to wyjątkowo nieprzyjemne...

Uczulenia maści wszelkiej. Czyli wysypki, bable i inna cholera. Kiedy dzwonić? Każda pokrzywka (bąble jak po poparzeniu pokrzywą - chyba że powodem jest właśnie poparzenie pokrzywą, to wtedy niekoniecznie...), każdy pęcherz na skórze (który to wykwitł sam, podkreślmy raz jeszcze - a nie jest wynikiem ciasnych butów czy próbą cedzenia ziamniaków gołymi palcami) czy obrzęk - szczególnie w obrębie głowy i szyi. Jeżeli pewni jestesmy że ciocia dostała plam po spazmach wywołanych zeżarciem schabowych przez Burka, możemy sprawę odpuścić. Ale wymienione wyżej objawy powinien zobaczyć lekarz.

Ból w klatce. Wszystko co dźga, jest w odczuciach ostre, nagłe i szybko przemijające, a nie jest wynikiem urazu, olewamy. Przyszło to i przejdzie. Natomiast jak kogo w klatce gniecie, ściska, rozrywa czy pali - tu należy się mu kontrola u dochtora. Szczególnie ostrożnie należy podejść do wszelkich zgagowatych boleści które nie przechodzą po Mallloxie.

Ból w brzuchu - tu doktory często samem maja problem. Kilka wyciętych - a całkiem na oko zdrowych - wyrostków widziałem. Wszystko należy przemyśleć i podejść z umiarem oraz zdrowym rozsądkiem. Rzyganie nie musi zwiastować rychłego zgonu, a sraczka też może zabić.

Oparzenia. Tu w zależności czy skóra jest czerwona, z bąblem, czy też spalona i czarna (choć twarz i dłonie będą porcelanowo białe) - mówimy o oparzeniu I, II lub III stopnia. W zasadzie każdy III stopień oraz stopień drugi który obejmuje twarz, genitalia lub znaczny obszar - musi wylądowac w szpitalu. Poparzone powierzchnie schłodzić bieżącą wodą przez minutę. I tyle.

Rany cięte, kłute i szarpane. O gryzionych nie wspominając.
Krwawienie zabezpieczyć uciskiem w miejscu zranienia. W wyjątkowych przypadka, gry krew jest jasna i tryska sobie tętniąco a ucisk na ranę nie zahamował krwotoku można zastosować ucisk powyżej rany (mowa o kończynach, głowy i szyi tak zaopatrywać nie należy...). Wszytko co duże, spaprane lub jest wynikiem pogryzienia, powinno byc oglądnięte przez lekarza. Polać obficie wodą utleniona, nie grzebać, nie śturać i zabezpieczyć jałowym, a z braku laku, czystym opatrunkiem (na ten przykład świeże gatki z bawełny się nadadzą a używane już raczej nie).

Prawo piąte: zwycięzców sie nie sądzi.

Jeżeli możemy pomóc nie narażając własnego życia - mamy obowiązek to zrobić.

piątek, 16 lipca 2010

Filozoficznie

- Baco - zagaił nieśmiało młody juhas, patrząc w niebo podczas nocnego ogniska - tak się zastanawiam, cegój ta nasza Ziemia to nie spadnie?
- Wiz ty co, Franuś, tak mi sie widzi ze ona na śtyrych słoniach stoi.
Po pół godzinie Franuś zagaił po raz wtóry.
- A one - te słonie - to one cegój nie spadnom?
- Wiz ty co, Franuś, tak mi sie widzi, ze one stojom na takim pierońskim żółwiu.
Po kolejnej przerwie Franuś pdjął drążenie tematu po raz kolejny.
- A ten żółw - to cegój on nie spada?
- Wiz ty co, Franuś, tak mi sie widzi, ze ty sie prosis coby dostać w pysk...


Jako że mnie mandżment okrutnie ciśnie żeby co dwa miesiące ukatrupić Małą Anię, a ostatnia próba miała miejsce w marcu, w końcum się przemógł. Wyjąłem dzieweczkę z szafy, wrzuciłem na wózek, ubrałem ładnie co by cyckami nie swieciła w oczy i delikatnie przykryłem nogi - a raczej ich brak. Producent Małych Ań doszedł do wniosku, że nogi w reanimacj nie graja żadnego znaczenia i stworzył biedaczkę beznogą. Co też ma swoje plusy, bo można łatwo zasymulować ofiarę wpadnięcia pod pociąg - wystarczy odsłonić kadłubek i zakupić keczup z Pudliszek.

Tylko gdzie ja tu pociąg znajdę.

W piątek o trzynastej wybiła godzina zero. Co narracyjnie nawet nieźle brzmi, ale logiki w tym za grosz - toż o trzynastej trzynasta wybiła, wstaje nowydzień; ruszyła kolejka, wszystkim lżej; życie po trzynastej tu zaczyna sie; poprosze trzy flaszki - nieeee siedeeeeeeeem

O czym to ja.

A właśnie - nacisnęliśmy z Zuzią guzik, złapałem się za zegarek i papiery, Zuzia za ambu iiiii.... do pomieszczenia wpadł zziajany tłum pielęgniarek.
Zespół przyjechał o czasie - ptaszek.
Zuzia zarządziła natychmiastowa reanimacje
Rozpoznano zatrzymanie krażenia i podjęto masaż serca - ptaszek.
- która tu się zwie resuscytacja z przyczyn nie do końca jasnych - i kazała przywieźć crash trolley. Dla niezorientowanych: nie jest to broń Panie wózek po wypadku tylko taki na których mamy dragi i sprzęta potrzebne do reanimacji.
Wózek reanimacyjny przywieziono bezzwłocznie - ptaszek.
Zuzia podpieła elektrody i palnęła pacjenta prądem.
Rozpoznano prawidłowo rytm podlegający defibrylacji i ją zastosowano - ptaszek.
Masaż, wentylacja, prąd - a gdzie adrenalina?
- Wkłucie to juz macie, nie? - zza pleców dobiegł głos upierdliwego nadzorcy.
Grupowe potwierdzenie rozeszło się w powietrzu i adrenalina została podana.
Zabezpieczono dostep do żyły - ptaszek.
Podano pierwsza dawkę adrenaliny - ptaszek.

Co prawda jak se kogoś chybciorem nie wyszkole żeby te pierońskie wenflony zakładał to wbijać będą mogli, i owszem, w oko - no ale. Ania i tak żył nie ma - bo plastikowa - a papier jest cierpliwy.

W końcu dzieweczka beznoga została ukatrupiona - bo tym razem nadzorca wredny nie miał sumienia za grosz i PVT przeszło w asystolię - po czym wszyscy udali się na zasłużoną kawę.

Jeszcze sześć dni. Roboczych. I wyjeżdżam na urlop. Zamknę drzwi, wyłącze komórkę i kupię sobie takie korki z pianki do uszu. W BBQ widziałem, paczka 50 sztuk za 3,99. I przez caluśki tydzień będę sobie leżał z tymi korkami w uszach na plaży i pił drinki z palemką.

środa, 14 lipca 2010

Wywiad

- Czy była już Pani znieczulana?
- Tak.
- Czy wszystko przebiegło bez powikłań?
- Nie pamiętam. Strasznie dawno to było...
- A jaki typ zabiegu miała Pani?
- Migdałki mi wycinali. W 1943 chyba...
- O!
- Co Pana tak dziwi?
- Wie Pani, dawne czasy, inne procedury, innege leki...
- Pewnie Pana jeszcze nie było wtedy na świecie?
- Nie było. Mojej matki też nie...

poniedziałek, 12 lipca 2010

Hoax

Jezus wyszedł do kapłanów czekających u wrót Nieba i rzekł:
- Mówiłem, „paście owce moje”. A nie „strzyżcie”.


To jest kolejna zabawa współczesnego świata. Podział na strzygących i strzyżonych. Czyli na tych którzy rządzą i ci którzy im to rzadzenie umożliwiają. Poniewaz cel jest słuszny, srodki musza być wspaniałe. Przyglądnijmy sie kilku z nich. Filozofia. Ta od ogólnej równości doprowadziła do Papy Wisarionowicza, gułagów i zamordyzmu. Ta od swobody jednostki wyprodukowała Adolfa i jego ideeę Zjednoczonej Europy. A systemy wierzeń? No, to dopiero jest bajka. Od stosów w Hiszpanii począwszy a na zamachach terrorystycznych skończywszy. Na szczęście mamy wiek dwudziesty, wiara pomału staje się sprawa prywatną, gadkami filozofów nikt nie zaprząta sobie głowy, rządzi nauka i Evidence Based Science. Skończyło sie naciąganie durnych mas, równość rządzi.

Po zamianie Proroków na Filozofów niewiele się zmieniło. Systemy co prawda opierały się nie tyle na cudownych objawieniach ile na Myśli Przewodniej i Jej Implikacjach, ale w zasadzie efekt był ten sam. Masy szły za słowem. Dopiero zamiana Filozofii na Naukę - co jasno i niejako mimochodem dowodzi że filozofia to nie nauka - spowodowałe, że prawda zstąpiła do mas, a telewizory OLEDowe pod strzechy. Nie musi sie juz martwić durny lud że go ktos w bambuko zrobi.

Nauka zadania ma wielkie. Musi komputer zbudować. Bateryjki A4. Lekarstwa na choroby przeróżne. Na bakterie i wirusy. O grzybach nie wspominając. Na HIV i H1N1. No i siędza Ci wielcy, potężni, mózg swój wysilając, i produkuja - acyklovir na opryszczkę, która za czasów mojej młodości była nieuleczalna (teraz też nie jest, ale to inna bajka). Inhibitory retrotranskryptazy - czy jak się to okropieństwo nazywa - coby HIVa powstrzymać od tępienia cudzołożników. Czy wreszcie oseltamivir i zanamivir, nieco lepiej znane jako Tamiflu i Relenza, do walki ze straszliwą grypą pochodzenia odwieprzowego.

No i dziwić się Żydom, że tego żreć nie chcą. Najpierw tasiemce, a teraz to

Komitet WHO pracował cieżko, wytrwale, od lat wielu przygotowując się do paneuropejskiej - jak nie ogólnoświatowej - zarazy, układał plany, nadzorował badania, szukał rozwiązań. Aż weszcie nadeszła godzina zero. Sztab światłych mózgów, Tytanów Umysłu, co to jako te lelije białe a pancerne stanęli na drodze Zarazy, wydał zarządzenie. Teraz. Teraz bracia ciemni, ratujcie się! Albowiem idzie straszliwa grypa, co zmiecie z posad co tam tylko jest do pozamiatania. Oczywiście, głosu Tytanów - choć wielcy sa i potężni, to jednak nieliczni - nie usłyszał by nikt, gdyby nie ich Bracia Mniejsi, Dziennikarze. Czwarta władza, straznik demokracji, głos ludu. Nieco głupsi, choc równie pazerni.

W sumie do dziennikarzy pasuje mi określnie „uniwersalny dyletant”.

Oni to, trąbiąc, rycząc i donosząc, rozpętali panikę na miarę początku XXI wieku. No, wprawę mieli. Ostatecznie z powodu starszej kuzynki H1N1, niejakiej H5N1, morderczyni kur i kaczek, miliard Chińczyków chodziło w takich śmiesznych maseczkach.

Które co prawda nic nie robia wirusom ale producenci maja swoje pięć minut.
Podejrzewam, że te maseczki mieli tylko Ci co wystepowali w telewizji - ale tu mamy samonapędzająca się karuzelę kreatywnej manipulacji. Ostatecznie prawdą jest to co się mówi w telewizji. Sądząc choćby po wynikach ostatnich wyborów.


CRY HAVOC!
And unleash the dogs of hell.

Cała heca została przygotowana przez kilku panów, którzy stworzyli kluczowy raport pod agenda WHO, we współpracy z ESWI.

Tylko nikt nie wspomniał, że ESWI zostało całkowicie sfinansowane ze środków Roche oraz innych producentów szczepionek oraz leków przeciwwirusowych.


Świat dał sie zaszczepić czymś dziwnym, co zabijało dziesięć razy cześciej niż rzeczony wirus, rządy zakupiły hangary niepotrzebnych leków a dziennikarze wypisywali „Niebezpieczny Wirus Nadal Zabija Polaków!” i inne tego typu bzdury.

W sumie było to i tak o niebo lepsze niż 642 artykuł o tym że Kubica nie zostanie w Renault. Gdy zobaczyłem info, że przedłużył kontrakt, zamarłem - o czym ja teraz będę czytał przy porannej posiadówce??!? Na szczęście cisza trwała króciutko. Już na trzeci dzień dzielny dziennikarz otrząsnął sie z szoku i napisał że „Kubica może odejść w 2011!!!”

Major major i ja możemy zgnoić każdego z was...

Rzecz jasna, trwają teraz kontrole, szaleją komisje, szuka się winnych, wskazuje odpowidzialnych. A strzygący siedzą sobie na swoich 140 metrowych jachtach gdzieś na środku Pacyfiku i spokojnie spożywając mules a’la mariniere, z Grand Cru Chablis w kieliszkach, gaworzą nad sposobem wydojenia świata na kolejne dwunastocyfrowe sumy.

piątek, 9 lipca 2010

Rightous kill

Czyli „Zawodowcy”

Do Ala Pacino mam słabość. Ulubieniec dzieci i kobiet, śliczna chrypka, tumiwisizm totalny wsparty zlewizmem szczegółowym plus błysk w oku na widok pieknych osobniczek płci odmiennej - to wszystko każe go oglądać, nawet gdyby film okazał się zdobną chałą. De Niro z kolei łapie mnie swoim czerstwym podejściem do życia. Ma to samo co Nicholson czy Brando - jego osobowość dominuje odtwarzany charakter, w zasadzie oglądamy kolejne jego wcielenie.

Panowie spotkali się na planie, by opowiedzieć o pościgu pary podstarzałych policjantów za seryjnym mordercą. Morderca jest szczególny, mianowicie morduje złych ludzi. Sutenerów, gwałcicieli dilerów narkotyków i innych panów przestrzegających prawa inaczej. Film stawia tezę śmiało - i stanowczo - którą można skrócić do misiowych parówkowych skrytożerców. Którym mówimy nie.

Kuszące.

Jakieś pięćdziesiąt mil na północ ode mnie został wypuszczony z wiezienia osobnik płci meskiej w wieku średnim. Pan, w swoim głębokim przeświadczeniu, został wrobiony przez policjanta, który okazał sie być cichym absztyfikantem jedynej i prawdziwej miłości naszego bohatera. Więc zapałał gniewem szczerym i słusznym do bólu - dwa dni po wyjściu z pudła zastrzelił jak psa bieżącego chłopaka swojej dziewczyny oraz nią samą na dokładkę. Tyle że przy dziewczynie ręka mu drgnęła i jak się potem okazało, zastrzelił ja nieskutecznie. Być może jest w tym jakis głębszy motyw, którego nie czuję. Może on ją tak bardzo kocha że chce ją zastrzelić dwa razy? Bo tak w liście napisał. Że ja kocha. I ją zastrzelił. Zadziwiające są meandry życia uczuciowego homo monopenis duopedes. Następnie poczuł, ze mu tego wszystkiego mało i odstrzelił sobie dla sportu - oraz podreperowania własnego ego - Bogu ducha winnego policjanta, siedzącego w swoim radiowozie na ulicy. I zapowiedział że będzie strzelał aż do skutku, czyli do wybicia całego stanu policyjnego. O tym że chłopak dziewczyny był trenerem karate i z policją nie miał nic wspólnego, dowiedział się z mediów. Był wstrząśnięty. Ponoc tak wynika z jego siedemnastostronicowego listu wyjaśniającego jego postępowanie.

-----------

Zastanawiam się nad odpowiedzialnością twórców za kreacje postaw patologicznych. Tu nie tylko chodzi o rightous kill.

Ten temat zresztą podlega Percepcyjnej Transformacji Kalego - bo o ile MY mamy prawo zatłuc jak burą sukę nieprawych świata tego, o tyle inni już nie. Szczególnie gdybyśmy to my mieli byc tą burą suką.

Chodzi również o pokazywanie przemocy, przestępstw seksualnych, postaw get rich or die trying i innych odzwierzęcych przymiotów naszej humanitarnej i pokojowej natury. Mam upatrzonych kilka takich produkcji, za które producenta wysłał bym do natychmiastowej likwidacji razem z całym zespołem.

Muszę przyznać że odkąd obejrzałem Nikosia „ale-jestem-zajebisty-aktor-no-bo-bardziej-zajebistego-to-już-nie-ma-wcale” Kejdża w 8mm, przestałem go trawić. Regularnie - rzygać mi sie chce na jego widok. I pomału - pomaluśku - zaczyna mnie odrzucać od Pacino. Najpier gniot pt. 88 minut (tak na marginesie - może nie należy chodzić do kina na filmy które maja „osiem” w tytule, czy co?), a teraz to gówno.

Niestety, nie ma takiego jabłka, które by mi pasowało do oceny.

Psia sraczka po obierkach.

wtorek, 6 lipca 2010

Szósty zmysł

Zadzwoniła Orszula. Głosem miłym a powabnym dalej mnie wodzić na pokuszenie. Że ma zebranie - naukowe - i że by się z chęcią pozbyła najbliższej środy, za to z chęcią coś mi weźmie w przyszłości. Jako żem na wdzięki niewieście wrażliwy jest jak każdy alfa samiec czy inny beta karoten - z uśmiechem na ustach oznajmiłem że owszem. Czemu nie. Się zrobi. Niech się też Orszula szkoli po uważaniu, a mi bez różnicy w którą siedzę środę. Tą czy tamtą. Pierwszego czy piętnastego. Zero zabiegów czy jedenaści..

Jedenaście?!?

Jakoś tak co obstawiam środę - to urwanie łba. A co Orszula zajeżdża z braterska wizyta - bo ona jest i od szabli i od szklanki, tyle że nie bratanek a bratanka - to na rozpisie jest jedno ogólne.

Następnym razem zanim się zgodzę, sprawdzę cichcem na co ta zgoda jest. Bo żebym o tych jedenastu ogólnych wiedział zawczasu, pewnie bym sraczki dostał...

poniedziałek, 5 lipca 2010

Podpajęczynóweczka

Szaman ostatnio doszedł do wniosku że trzeba odkurzyć podstawowe skills’y anestezjologiczne i zażądał transferu do ośrodka, gdzie się igły w krzyż wbija. Jakos tak wieczorową pora zasiadłem sobie ze szklaneczka i popadłem w przydum. Że znaczy po cholere mu to było. Toż człowiek wbija te pierońskie igły od lat wielu, że się teraz tego robi mniej - a w zasadzie wcale - to jeszcze nie znaczy że w mózgu nastąpił jakowyś zanik. Na rowerze też lata całe nie jeździłem a w dalszym ciągu jak wsiądę to pojadę. W trakcie upijania szklaneczki pogląd zaczął mi się zmieniać nieco - Szaman człowiek mądry jest i uczony, jak on se taki odrdzewiacz zafundował, to chyba wiedział co robi. Pod koniec szklaneczki nastąpiła całkowita - i przeciwstawna - polaryzacja poglądów. Tyż se jakiś igiel wbiję. Znaczy nie se tylko w pacjenta, ale własnymi ręcyma.

Pacjentka trafiła się dość szybko, z racji typu zabiegu i niekoniecznie najzdrowszego układu oddechowego była wymarzonym obiektem do wykonania tak zwanego pp. Czyli podpajeczynówki. W trakcie mojego namawiania sama powiedziała ze chciala by miec właśnie takie - tu mi się żuchw obsunął nieco na poziom edukacji pacjenta - i juz po chwili mieliśmy ustalony plan działania. Pierwsza na liście, igła w krzyż i do boju.

Nadszedl dzień zero. Najpierw chirurg przylazł sobie na czas - czyli w momencie gdy pacjent powinien leżeć sobie na stole. Po potwierdzeniu typu zabiegu, tożsamości pacjenta i świadomości chirurga przystąpiliśmy do dźgania. Tu ciekawostka. Mianowicie w DCU - czyli w zakładzie chirurgii dnia pierwszego i ostatniego (bo jedynego) - nie za bardzo da się włupać pacjentowi standardowej dawki anestetyku miejscowo działającego. Może i mu wszystko do wieczora wróci - ale prawopodobnie będziemy go musieli wysłac do zaprzyjaźnionego szpitala, żeby mu pomóc się wysikać w nocy. Dlatego też daweczka jest mniejsza. Malutka wręcz. Gdyby ktoś tego nie robił, używa się 1 ml 0,5% Bupivacainy. Do tego 25 mcg fentanylu, rozpuszcza się to solą do 2 ml... Niby przepis jest sprawdzony, alem sam nigdy jaj takich nie robił. I jak pacjent miał tę igłę w krzyżu, targnęły mnie wątpliwości. Uzywałem juz 7,5 mg mieszanki, to była moda dwa lata temu, ale 5 mg nigdy. A jak nie zadziała?

Zadziałała. Pierwszy ml. podany pod kątem 45 stopni doogonowo w dół, potem barbotage - i zaczęło się radosne choc nieco nerwowe oczekiwanie. Co prawda zlazło konkretnie, bo dopiero po pół godzinie blok był kompletny, ale za to milusi, z nieznacznym tylko spadkiem ciśnienia i praktycznie bez wpływu na nózię przeciwpołożną. Sześć godzin po zabiegu po bloku nie pozostał nawet ślad, pani ze śpiewem na ustach pomaszerowała do domu.

Spodobało mi się. Wyczytałem ostatnio w „Anaesthesia” technikę z 4 mg Bupivacainy. Trzeba będzie wypróbować nastepnym razem.

Ciekawe przy jakiej dawce anestezjolodzy domyslą się w końcu, że Bupivacaina nie jest potrzebna w ogóle...

piątek, 2 lipca 2010

Wielki chirurg...

...z wielkim nożem
wiele szkody
zrobić
może...

To wiadomo od dawna. Ale żeby igłą?

Jakoś tak sie utarło, że chirurg sobie sam hernia-blok zakłada. Bo widzi te cholerne nerwy.

Niby tak.

To cegój do ciężkiej cholery mam już trzeci, spadkowy po chirurgu, femoral blok tej wiosny? I zamiast na dżima pograć sobie patelką w tenisa - będę siedział jak dupa wołowa, czekajac aż blok puści. Przy okazji krzyżując palce, żeby to w ogóle nastąpiło...

Inna rzecz, że gość w ogóle jakowyś lucky looser jest - poszedł sobie do toalety na tej nózi znieczulonej. I, co mało dziwne, nie wydolnął i pier na podłodze wylądował. Nic sobie przy okazji nie uszkadzając.

Dobre i choć co.

czwartek, 1 lipca 2010

A Malediwy toną

Żeby życie nudne nie było, cos się dziać musi. Rzecz jasna - gdyby się działo tak jak powinno, to by było nudno. Dlatego zwykle rzeczy życie nam czyniące ciekawszym muszą się trafiać w jak najmniej korzystnym czasie. I przestrzeni.

Ważne służbowe spotkanie którego za kurwisyna ciężkiego nie da sie przesunąć, a na które czekamy sobie spokojnie od pół roku trafia sie kiedy? Tak jest. W połowie urlopu. I to tak, że choćbym sobie kiche zaślepił - czy slepia zakichał - szlag mi trafi jakiekolwiek plany wyjazdowe. Biedna ta moja wątroba.

Słub z dawien dawna oczekiwany, któremu to rodzina cała z napięciem wręcz fizycznym kibicowała kciuki trzymając - dla odmiany tydzień po urlopie.

Wynika mi z tego że w ciągu jednego miesiąca przelecę się w te i wewte z dziesięć razy.

A carbon footprint i global warming zęby szczerzą...

Czuje się jakbym te nieszczęsne Maledivy zatapiał własnymi rękami. Czy raczej wysiadywał w samolocie to zatopienie własną dupą. W dodatku za własne pieniądze.

wtorek, 29 czerwca 2010

Duchy Goi

Im dłużej zyje, tym mniej złudzeń mam. Jako rasa jesteśmy beznadziejni. Co prawda ktoś tam próbuje nas ucywilizować, te wszystkie technologie informatyczne, które wręcz eksplodowały w drugiej połowie XX wieku nie wzięły się znikąd - ale mam dziwne wrażenie, że to jest nasza ostatnia szansa. I że następnym krokiem naszych nadzorców będzie naciśnięcie guzika delete.

Postrzegać się chcemy jako natchnione, eteryczne twory, którym to szlachetność z oczu patrzy, a wrażliwością i empatią promieniują na świat cały. Jednak tu pewien problem zgrzyta. Mianowicie człowiek chce szczęśliwym być. Dążenie do szczęśliwości jest wpisane w nasze jestestwo - a przy okazji i w Konstytucję Najwaspanialszego Kraju Na Świecie; co prawda nie znam jakby wszystkich, ale jak dla mnie to najwspanialszy jest - i każda jednostka do tegoż szcześcia dąży uparcie. Czyli za wszelka cene chce zapokoić swoje cztery podstawowe ośrodki dobrego samopoczucia. Głodu, pragnienia, seksu i snu. Osobnik który sie nażarł, napił, za...spokoił pożądanie i przespał - osiągnął stan Homo Ineptus Felicitas i w zasadzie nie ma żadnego napędu żeby świecić eterycznie czy co tam innego wyprawiać z empatia własną.

Gdyby ktoś chciał polemizować, uprzejmie donoszę że treszczenie konstrukcji sam widzę - toż jeszcze do pełni szczęścia potrzeba nam by Kowalskiego szlag jasny trafił, razem z tą jego cholerną willą, żoną, psem i samochodem.

-----------

Jako że nic ciekawego w Tesco na półce po piątce nie było, sprawdziliśmy tubylczą telewizję. Duchy Goi. Forman. Hm. Może się zmusić? Co prawda zaczyna się o 23, ale za to Natalie Portman, Javier Bardem (ten od Barcelony i Miłości w czasach cholery) oraz Stellan Skarsgard (Bootstrap Turner) kusili okrutnie.

Historia zaczyna sie niewinnie, Ines (Natalia) pozuje Goi (Skarsgard), brat Lorenzo (Barden) szkoli prawdziwych katolików jak wypatrzeć Żyda w tłumie - i wszyscy sa zadowoleni. Pech Ines polega na jej niecheci do wieprzowiny. Zostaje zadenuncjowana i staje przed Świętym Officium. Tam rzecz jasna określa sie jako prawdziwa katoliczka, braciszkowie jednak chcą to sprawdzić i zadaja jej kilka krzyżowych pytań. Znaczy - ona wisi pod sufitem z powyłamywanymi ręcyma i wyje z bólu, a oni dają jej do podpisania dokument potwierdzjący jej kryptożydowość.

Jest w tym jakiś diaboliczny chichot losu.

Portman jak zawsze perfekcyjna, swoja postacią przykuwa wzrok. Tak w rzeczy samej postaciami dwoma - bo zagra również Alicję, córkę Ines. Skarskgard w roli Goi jest - przekonywujący. Jest w nim pasja, tłumione lęki, empatia. Ale postać Bardem’a, brat Lorenzo, zwala z nóg. Uśmiechnięty socjopata, kat o gołębim sercu. A w rzeczy samej zwykła owłosiona małpa - bo łatwo glosić ideały za które maja ginać inni, gorzej, gdy ktos przy stole nas sprawdzi. Głupio sie wygląda z pustą ręką, w której najwyższą kartą jest żołędny dupek.

Szara reneta.

niedziela, 27 czerwca 2010

Trylogia w sześciu częściach

New hope.
Pobudka o ósmej. Trzy godziny tai-chi. Szybki transfer, pod czujnym okiem AS Ptysia kolejne półtorej godziny na przyrządach. Die, muffin top, die!!! Na obiadek pyszny pierś kurczaczy w warzywach al dente.

Imperium strikes back.
Szlag by trafił dietetyczne żarcie. Parówki z mikrofali. Torcik wuzetkowy. Wołowina smażona na półsurowo. Zaraza. Jakie dobre.

Powrót Jedi
Pobudka o ósmej trzydzieści. TRZY godziny na maszynach. Godzina tenisa. Die, MF, die!!!

Mroczne widmo
Krewetki z pomidorkami.

Aż się boję, co to niby ma oznaczać - Atak Klonów. Na wszelki wypadek pijemy Castillo di diablo. A Zemsta Shitów spędza mi sen z powiek...

Brytole zamordowali się sami. Brakowało jeszcze samobója. PIĘCIU obrońców, a Mueller ma czas żeby przyjąć, przymierzyć i strzelić. Zgroza. Sąsiad chce jechać na Mundial. Zagra lepiej.

Skorygowany wynik meczu: jeden dla Anglii, dwa dla Niemiec, dwa dla Polski, jeden dla sędziego. Na jego miejscu kupił bym bilet jak najszybciej - ślepych sędziów mają jutro strzelać.

piątek, 25 czerwca 2010

Wanted dead. Or dead.


Nie karmic. Nie rozmawiac. I pod zadnym pozorem nie zabierac gogli.

czwartek, 24 czerwca 2010

Teorie zaniechania

Nie wiedzieć czemu ustawodawca brytyjski ma cycki kompletnie za nic. Potrafi zafundować operację garbatego nosa garbatonosym, tabletki antykoncepcyjne spragnionym wrażeń bez ryzyka czy wyrywania ząbków pod narkozą na życzenie - wystarczy powiedzieć że się człowiek boi igły w paszczy i fiuut - zlecenie na ogólne jest wypisywane przez stomatologa. Natomiast głuchy jest na bóle estetyczne kobiet młodych co to mają biust za mały. Najwyraźniej żony i córki ciał ustawodawczych takowych problemów nie mają.

Cena powiększenia cycuchów jest wykładnikiem desperacji nieszczęsnych kobiet - bo nie do każdego dociera argument rozoranej klatki i bólu pooperacyjnego, ale kwota 4299 stirlingów potrafi zmrozić. Choć też nie wszystkich.

Dziś dzień wielki miał być - kolejna dwudziestolatka-desperatka przyszła zrobić sobie enhancementnięcie biustu. Miała - i nie przyszła. I tu cały zespół, z którego napięcie uszło jak z bateryjki aJfona w sieci 3G, zaczął snuć teorie. Pierwsza dotyczyła kasy - że jej brakło. No, też mi pomysł. Toż desperatka nerkę sprzeda, byle by sobie humor poprawić. Moja prywatna teoria była prosta: dziewczę słusznie zauważyło że taniej będzie gdy sobie znajdzie chłopa, co to mu się małe podobają bardziej niż wielkie. Może nie odkrywcze, ale ma ręce i nogi. A biust w szczególności. Ale najlepszy powód wymyślił chirurg.

- Panie kolego, toż oni - oni, bo chirurg jest Austriakiem - wygrali wczoraj mecz. I pewnie jeszcze do tej pory ma kaca...

środa, 23 czerwca 2010

Ufff

Wygrali. Napięcie było olbrzymie (na palcach zresztą też), wszyscy się zastanawiali gdzież jest Rooney wspaniały - bo ten co gra teraz to cień jeno marny wielkiego wojownika. Tak dla mnie to Rooney jest normalnie brzydki - ale. O gustach się non disputandum. W Polsce jakoś to wszystko ma ręce i nogi. Jak reprezentacja gra mecz - wiadomo. Flaszkę trza kupić, do kolegi z 50 calowa plazmą poleźć (rzecz jasna drzewiej tak bywało - teraz jest to 60 calowy LCD 3D; osobiście nie czuje tej techniki, po kilkunastu minutach mam pawia na zębach) - po czym człowiek się cieszył że nam nie nakopali jak Portugalia Północnej Korei, wysłuchał pokornie expose Sferycznego i można było jechać do domu. Nikt specjalnie szat nie rozdzierał; co prawda słyszałem o gościu co to wywalił telewizor przez okno po przegranej naszych orłów, ale to był wyjątek potwierdzający regułę.Za to tutaj...

Chałupy flagami obwieszone, samochody zresztą też, pracownicy Tesco łazili dzisiaj przebrani za kosmitów - na łbie bujały się im czułkowate piłeczki przyozdobione czerwonym krzyżem na białym tle, nasza sekretarka wzięła sobie na dzisiaj urlop, bo nie była w stanie znieść napięcia związanego z szekspirowską alternatywą swojej drużyny. Mój sąsiad na moje kargulowe zaproszenie do płota wylazł z chałupy blady, czoło potem zroszone - po czym z ulgą wyrzęził że awansowali i polazł z powrotem.

To chyba trzeba mieć w genach.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Między słowami

Wieczór był to miły, ciepły, sąsiad leniwie sączył Budwaissera, więc dołączyłem do niego by trochę pokargulić. Przy płocie. Od słowa do słowa uradziliśmy, że trza imprezę zrobić. Sobota wam pasuje? Pasuje. Wieczorkiem, jak zwykle? Jak zwykle. Przygotowałem się całkiem poważnie. Pięć paczek kurczaczych udek - co dało łącznie dwa żaroodpory zapakowane mięsiwem po brzegi - oraz alkohol maści wszelakiej. O zupce ASP nie wspominając - jest to najnowszy wynalazek, tajskie z pochodzenia, polskie z wykonania. Palce lizać.

Czekamy, 19:30 dawno minęła, zrobiła się ósma - kkurcze, sąsiad zwykle przychodzi na czas... Co się porobiło? W końcu nie wytrzymałem i zapukałem do niego. A tu stół nakryty, alkohol się mrozi... Ustaliliśmy wszystko bardzo dokładnie - ale organizator został przyjęty przez domniemanie. Oni zrobili dla nas - a my dla nich.

No i zamiast jednej imprezy - zrobiły się dwie.

Przez najbliższy miesiąc nie piję.

sobota, 19 czerwca 2010

Kaczora ciąg dalszy

Wpadliśmy do pobieżnej Jane podpisać papiery. Że niby klamotka zapadła, co podpisaliśmy to zrobią, a co nie to nie. W zasadzie to prawie nic nie zrobią bo działania porównawczo-wywiadowcze jednoznacznie wykazały, ze ceny proponowane przez developera są zupełnie nie z tej ziemi. No, ale. Jak się kupuje samochód za 80 tysięcy złotych to co tam człowiekowi zależy na kolejnych dwóch tysiącach wydanych na radio i zapalniczkę.

Pobieżna Jane pokazała nam plan kuchni - prawie idealnie taki jak nasz, tylko że zupełnie inny, bo w lustrzanym odbiciu. I kazała się zastanowić AS Ptysiowi czy mu proponowane zmiany pasują czy nie. ASP zazezował z lekka w prawo, przechylił głowę w lewo... Oz nie tak przecież. Zeza trzeba w lewo a głowę w prawo. Że co, tez nie widać? A czy Jane ma może lustro? Nieszczęsna przedstawicielka developera została zmolestowana do zdjęcia lustra ze ściany i przyłożenia go do planu. Teraz gucio? Gucio. Ustaliliśmy koordynaty, potwierdzili zgodność zamierzonego niezrobienia kuchni ze stanem faktycznym - i tu Jane podrapała się po głowie. Czy my na pewno nie chcemy lodówki? Jako że propozycja developera obejmuje zestaw Ping Pong AGD w cenie która zawstydziła by (potrójnie...) Miele, zdecydowaliśmy, że nie. Nie chcemy lodówki wiodącej chińskiej firmy. No to w takim razie w rogu oni nam zostawią miejsce na lodówkę. Znaczy że co - puste miejsce? No tak. A czy oni by mogli jednak wstawić tam szafkę? Bo lodówka będzie zupełnie inna i całkowicie gdzie indziej... Niestety, nieeee... utkło nieco Jane w gardle na widok wyrazu twarzy ASP i przeszło to w Niesssteee...ewiem czy się daaaaa... ale zadzwonię to się dowiem. Sądząc po naszych superbojach o pojedynczy kranik w łazience - w której to bitwie walczyliśmy jak lwy, a padliśmy jak muchy - nie spodziewam się zupełnie niczego poza Niestety, nie. Powiedziałem Jane żeby się nie denerwowała - mam taką pierońska jukę, to se ją wstawię do kąta. Yuka? Twarz pobieżnej Jane przybrała wyraz blank stare. No - kwiatek taki. Gruby pień, dużo zielonych liści? Aaaaaa.... powiedziała ze zrozumieniem Jane. Yuka tree. Opadły mi ręce. Nie idzie zrozumieć że chodzi o jukę, jak się nie powie że to juka-drzewko.

Gooooreeeeeee.

Wieczorem przychodzi sąsiad. Musze go pocieszyć nieco, bo z jego wczorajszej imprezy wyszły nici - wróciliśmy z tenisa gdzieś kole 11, a na ogródku miast fety i dzikich orgii - cisza, światła pogaszone. Żałoba narodowa. Remis z Algierią w siedemdziesięciolecie przemówienia Churchila został podsumowany leciusieńką parafrazą: "Jeszcze nigdy tak niewielu zrobiło tak niewiele dla tak wielu." Robię kurczaki w miodzie - tym razem z samym curry, za to wersją wściekle ostrą. Może mu to poprawi nieco humor.

czwartek, 17 czerwca 2010

Jasne noce

Dziwna sprawa. Niby nie tak daleko na północy - a jednak. Jako góral niskopienny jakoś nie jestem przyzwyczajony że o jedenastej jest jeszcze jasno - a w nocy na niebie nie gaśnie jasne światło nad horyzontem. Co ma swoje dobre i złe strony. Można sobie na ten przykład wyjść pobiegać w pełnym słońcu o ósmej wieczór. Albo wypić maluśkiego Budwaisserka z sąsiadem w promieniach zachodzącego słońca za piętnaście dziesiąta. Z drugiej strony stado cholernych mew, zwanych dumnie seagull'ami, drącymi bezlitośnie mordę o 4:30 wyzwala w człowieku chęć nabicia flinty. Znaczy - trza ją najpierw nabyć żeby mieć co nabić - ale chęć pozostaje. Grrrrr.

środa, 16 czerwca 2010

Tooth fairy

Dziesięć deszrotyzacji. Matko jedyna. Tu musi coś być złego z wodą. Albo atomy jakie w powietrzu... Przychodzą ludzie młodzi, jeszcze przed czterdziestką z gruzem totalnymw paszczy. I co ciekawe, większość twierdzi że higiene trzyma, zęby leczy - tyle że plomby wypadowywuja sobie kilka miesięcy po założeniu. I z małej dziurki robi sie duży problem. W końcu wszystko opiera się o mojego chirurga, który wywijając z gracją dłutem, pozbawia miejscowych problemu. Raz na zawsze.

Jakby tak jaką wróżkę zębową zapoznać - to mógłby być tu dla nas raj... Zębów w cholere - kokurencji praktycznie żadnej...

Poza tym przychodzi jeszcze jedna grupa, uzależnieni od heroiny. Musze pogrzebac czy gdzies tego nie ma opisanego - w Polsce problem był nieznany z racji ceny narkotyków. Natomiast tutaj działke mozna ponoć kupić za pół tygodniówki. A w efekcie dostajemy pacjenta co to nie dość że nie ma ani pół żyły - bo szlag trafia nie tylko te w które sie wbija igły, ale ogólnie wszystkie - to jeszcze jego zęby wyglądaja jak zmurszałe pieczarki. Przedziwne.

Na szczęście po mojej ostatniej dyskusji ze smerfetką szlag ją trafił dokumentnie - i dzisiejszą listę robię dla mojego stałego ultra-zawodowca. Leon nie zabijał tak szybko jak on rwie te nieszczęsne zęby. Na jego tarczy widnieje motto prawdziwego killer’a:
If you blink - you’ll miss it.

Podoba mi się.

wtorek, 15 czerwca 2010

Va banque

Krany padły. Nie ma ludzkiej siły żeby pobieżna Jane była w stanie to załatwić. A widać że dziewczyna się stara. Po oczach głównie i uśmiechu, ale to się jednak da zauważyć. Ponieważ pewne rzeczy są przez polska mentalność do zaakceptowania trudne, zaczęliśmy Jane dusić. Alegorycznie. Że może my ten kranik kupimy a oni nam go zamontują? To ona zadzwoni. Po kilku dniach okazało się że niestety, nie da się zamontować kraniku bo nie ma sinku. Czyli tutejszej umywalki. No to ja kupię ten cholerny sink. Niestety, nie da się tego zrobić. Muszą zamontować własny. No to niech kupią taki co to pasuje pod pojedynczy kran. Niestety, nie da się go kupić - w związku z powyższym bedziem mieć krany dwa.

Pobieżna Jane obiecała przy okazji akcji "łapać klienta" kilka innych rzeczy, z czego akurat pojedynczy kranik wydawał się być najłatwiejszym z zadań postawionych developerowi. Bo prócz tego mamy na gębę obiecane klucze w połowie sierpnia - choć na papierze to jest wrzesień, z adnotacja że się mogą spóźnić, miejsce do składowania gratów, zwane tu z niewiadomych przyczyn garażem - chyba że to z powodu trzymania w środku rowerów. Znaczy - samochodem się do środka wjedzie, ale wyjść z niego można tylko przez bagażnik. Podejrzewam że to może być przyczyna dużej popularności kabrioletów w tym kraju. O innych naszych pomysłach nawet nie wspominam. Powiedzieć niestety, nie mogę sobie sam.

Odnośnie płytek w kuchni to niestety, nie da się przywieźć własnych, więc będę je kładł w odkurzonym mieszkaniu; na szczęście tutejsza technologia oszczędnościowa zakłada obecność owych jedynie w miejscach widocznych - pod szafkami znajduje się beton. W związku z powyższym nie będę musiał demontować świeżo zamontowanej kuchni...

Mam takie straszliwe, chodzące po grzbiecie przeczucie. Że następnym razem pobieżna Jane zedrze z twarzy maskę - i zamiast jej uśmiechniętej twarzy, zobaczę Kazimierza Kaczora, z jego uroczym niestety, nieee...