W życiu trzeba robić rzeczy szalone. Bez przesady - piętnaście na miesiąc wystarczy. Ale jednak trzeba. Bo czym by to życie było gdyby nim rządziła nuda? W Jukeju dzisiaj nastał czas lenistwa, jako że z przyczyn zupełnie dla innostrańców niepojętych - dla tubylców też chyba nie do końca - maj posiada dwa bank holiday'e, w dniu dzisiejszym wszyscy mają wolne. Z tegoż powodu wymyśliło mi się popełnienie szaleństwa. Przepis na nie wygląda następująco:
- słoiczek miodu - taki mały;
- cynamon;
- chili ostre mielone;
- curry ostre mielone;
- limonka;
- kilogram skrzydełek kurczaczych lub dramstików.
Do miski żaroodpornej z przykryciem wrzucić dwie łyżki chili, dwie łyżki curry, płaską łyżeczkę cynamonu (tu ostrożnie, za dużo zdominuje smak na amen), sól do smaku (dałem łyżeczkę płaską i było mało słone), wymieszać wszystko na sucho po czym zalać miodem i wymieszać raz jeszcze - aż do uzyskania równej, brunatno-ceglastej brei. Limonkę obedrzeć z łupki na drobnej tarce - i wszystkie te oskrobki dorzucić do uzyskanej wcześniej brei. Następnie wymieszać w tym skrzydełka/drum-stick'i, w zależności co kupiliśmy w sklepie i wsadzić to wszystko na dwie godziny do 160-180 stopni w piekarniku (ale to bym sprawdzał od czasu do czasu, bo mam zdaje się płytę spaloną, mój piekarnik grzeje jak by chciał a nie mógł, więc czas może być krótszy nieco - a szkoda przypalić dobre żarcie).
W czasie pieczenia ze trzy razy trzeba wymieszać skrzydełka, bo to co na wierzchu się przypieka, a w środku nie...
Do tego najbardziej pasują mi frytki - ale z ziemniakami tez można. Albo z samą sałatą.
Właśnie skończyliśmy.
Cudo.
12 komentarzy:
a ja glodny na dyzurze siedze... az do pasa mi pocieklo. trza soc wtranzolic :)
trollno1
Trollu, jak tolerujesz parówki - kup konspolowskie, pkrój je przed gotowaniem w centymetrowe kawałeczki, ugotuj w tej postaci. Do miski wrzuć łyżkę keczupu i łyżeczkę musztardy (najlepsza jest ta franca Dijon, ale każda się nada, byle nie francuska), wymieszaj, wrzuc paróweczki - palce lizać. Niby to samo a smakuje zupełnie inaczej ;)
Spokoju życzę.
Abi-czasami, ale to tylko czasami - mam ochotę Cię udusić- dziękuję za sadystyczny opis i to z samego poniedziałku ;))))
Pozdrawiam ciepło
- e.
ps. Nie sądziłam, że ja przeciwnik poganiania w pisaniu - napiszę coś takiego, ale TĘSKNIĘ ZA REGULARNĄ LEKTURĄ TWOICH NOTEK !!!
Siema, Emilka ;)
Czerwiec - wracam do starego porządku. A przynajmniej taki zamiar mam. Bo mi tez zaczyna brakować bazgrolenia...
Rozumiem ze w twojej diecie tylko banany i banany?
Tak.
(Przytaknęła E. połykając szarlotkę, którą przemyciła do pokoju jak nikt nie widział.)
Jak tak dalej pójdzie, to na serio - już po wszystkim -na widok schabowego dostanę orgazmu kulinarnego.
;/
Wracaj do bazgrolenia...to jest jak uzależnienie. Kilka razy rozwodziłam się z blogiem i nie umiem.
Hehe, a ja najedzonam ;-)))
Greeńska ma rację. Ja też kcem Twoich regularnych notek :-)))
A przepis skrzydełkowy i parówkowy wypróbuję na amen :-)
nika
znowu molestujesz. gastrycznie czy tam gastronomicznie
Malares
Hmmm... a jakiegoś fajnego rybsona typu pstrąg albo inne cudo (na świeżo z rybnego ;) dałoby się tak w tym miodzie upaciać i do pieca?
Albo jakieś większe kawałki jakiegoś rybsona tak z dzień zamarynować, a potem w ciasto francuskie i też jak Rozalkę, na 3 zdrowaśki do pieca?
Marynowałam kiedyś steki z tuńczyka w miksie miodowo-cytrynowym z solą i świeżo mielonym pieprzem przed smażeniem, było niezłe z sałatą w winegrecie... Teraz tuńczyka wycofali ze sklepów (rtęć, czy co), a tak w ogóle, to 'ciężarówka holenderska' ma tuńczyka na czarnej liście, grrr... [w przeciwieństwie do lokalnych śledzi w bułce, co mi 'baby' kazały dwa razy w tygodniu].
I ja jeszcze tak sobie myślę, że np. zblanszowane na, zgroza, maśle liście szpinaku, z curry, czosnkiem i chilli też by do takiego ustrojstwa pasowały.
Grt,
Sarah
Nika - smacznego :) Właśnie próbowałem jeśc to na zimno - i chyba jeszcze lepsze :)))
Malares, gastrycyzm sadystyczno maltretyczny?
Sarah, moja lepsza połowa robi łososia na szpinaku z czosneczkiem - ale w wersji paciankowej a nie świeżej. Ryby w tym nie próbowałem robić. Najbardziej lubię takie mazone w oleju, z solą. Tu moje chamstwo wyłazi w calej krasie ;) A te sledzie w ciąży - tus mnie zaskoczyła nieco >;/
No tak... 22:28. Mój żołądek się uaktywnia (mam tak od ponad miesiąca - woła jeść o nieludzkich porach i jogurcikiem go nie zaspokoisz za diabła), a tu jeszcze Abi dołożył do pieca. Jak jutro naskrobię notkę o polowaniu na kurczaka w miodzie to się nie dziwić proszę :P
Abi - znaczy jutro o 7 poczytam nową notkę? Cudnie :)
O 6 ;)
Juz jest. Póki co malutka - ale nie moge tak od razu z grubej rury...
A jak moja AS Ptyś miała takie ciągotki na ziemniaczki zasmażane z kefirem o 3 nad ranem to siedem miesięcy później urodził sie nam słodki (co za durne określenie...) bobas ;D
Czyli kolejny eksperyment kulinarny do kajeta, jak wreszcie uliżę robotę 'na wczoraj'.
Poza tym śledziem, to nam tu z perwersyj kawy nie zabraniają.
Przekonałam się też, że akcja kryptonim 'placki ziemniaczane 'bieszczadzkie' o północy to żadna zdrożność. Ale ja mam dwa miesiące do mety, a w drugim miesiącu to moja jedyną ciągotą była ciągota do biegu do WC, o jedzeniu mowy nie było, może poza kwaśnym kisielkiem na siłę...
Grt,
Sarah
A 'bieszczadzkie' placki robi się z posiekanym koprem, kawałkiem startej marchewki, masą czosnku, masą pieprzu, masą majeranku i w kanonicznej wersji ze skwarkami. Najlepsze 'z niczem', albo z kwaśną śmietaną. Ujdzie jeszcze jogurcik z odrobiną sosu miętowego (to angielskie ustrojstwo) i startym ogórkiem.
Prześlij komentarz