środa, 17 listopada 2010

Między wronami

Drzwi zasyczały i staneły otworem. Kovalik wsiadł pod skocznią w 151, przecisnął sie przez tłum kłębiący się przy wyjściu i znalazł miejsce pod oknem. Rozległ sie charakterystyczny dźwięk silnika elektrycznego i trolejbus, pieszczotliwie zwany dyliżansem, ruszył w kierunku alej. Lublin o tej porze roku był wyjątkowo szpetny. Szaro-bury śnieg, szydercza pozostałość po białym puchy sprzed kilku tygodni, zalegał chodniki i pobocza. Kovalik bez zaangażowania gapił się za okno, bujając myślami gdzieś w okolicach lipca, Babiej Góry i plecaka z piwem. Trolejbus zatrzymał się na następnym przystanku, drzwi się otwrły i dwóch przyklejonych do nich podchmielonych dżentelmenów odsunęło sie razem z nimi. Jedynym wsiadającym pasażerem była elegancko ubrana pani w starszym wieku. Tłum niechętnie ścisnał sie jeszcze bardziej, robiąc miejsce przy samych drzwiach, te się zamknęły i dwa kiziory wylądowały za jej plecami. Kątem oka Kovalik zauważył, jak jeden z nich, z twarzą wykrzywiona scenicznie, a mającą wyrażać krańcowe zdumienie, wyciągnął w jej strone dłoń. Kovalik się zjeżył. Nie lubił takich sytuacji. Zanim jednak zdążyl zareagować, kizior wyrwał z futra na plecach eleganckiej pani jeden włos, z najwyższą podejrzliwością obwąchał go kilka razy i scenicznym szeptem rzekł do drugiego:
- Niedźwiedź!!!

Po minięciu Śródmieścia zrobiło sie luźniej, o tej porze ludzie razej jechali do, a nie z, miasta. Na pętli z trolejbusu wysiadło tylka kilka osób, w większości w jego wieku i wszyscy ruszyli w kierunku szpitala. Spojrzał na zegarek. Cholera, jak zwykle, udało mu się spóźnić. Sprawdził szybko notatki, pawilon 31, cholera - gdzie to niby jest? - a tu są strzałki. Park był czarno-bury, z wysokimi, przywodzącymi na myśl stary cmentarz, drzewami. Niezliczone stada wron zapewniały darmową rozrywkę, sprowadzającą się do prostego „jak nie zostać trafionym ptasim łajnem, nie łamiąc sobie przy okazji nóg”. Całości dopełniało ponure krakanie, które nawet Kovalikowi marszczyło skórę na grzbiecie. Dojrzał z oddali nr 31 i przyspieszył.Toż jeszcze musi się przebrać. W szatni ze zgrozą zauważył, że ma na sobie spodnie od dresu, które służyły mu za piżamę. W klapkach i przykrótkim fartuchu, pożyczonym wczoraj od sąsiadki zza ściany, wyglądał co najmniej egzotycznie. Wbiegł na parter.
- Przepraszam, gdzie są zajęcia z psychiatrii dla 5 roku?
Kobieta popatrzyła na niego.
- A skąd ja mam wiedzieć! Nooo - chyba na drugim!
Przyspieszył, na drugie piętro dobiegł konkretnie zziajany.
- Co pan tu robi o tej porze? Proszę ze mną!
Kovalik połozył uszy po sobie i grzecznie podążyl na zajecia za zirytowaną starszą kobietą.
- Prosze tutaj!
Wszedł do sali, drzwi za nim zamkneły sie ze szczękiem. Zdezorientowany, obrócił się. Drzwi bez klamki... Oż, cholera.
- Halo!!! - załomotał w drzwi. -Prosze mnie wypuscić!!!
- Mnie też!!! - wysoki, żylasty chłop zaczał mu pomagać.
- I mnie, i mnie!!! - piszczącym głosikiem rozdarł sie chudy staruszek spod poduszki.
- Prosze się uspokoić - i natychmiast do łóżek! - ryknął głos zza drzwi. -Trwa wizyta, wiecie, że teraz nie ma żadnego wychodzenia!
- Ale ja jestem studentem! - wrzasnał nieco spanikowany Kovalik.
- A ja Święta Cecyliją! - pisnął staruszek spod poduszki.
- Ich bin der Obersturmbannfuhrer! - dołożył sie żylasty.
- Cisza, proszę! - odrzekł nieugięty głos, poparty żywym plaśnięciem dłoni w drzwi i skończyło się rumakowanie. Staruszek zagrzebał się z powrotem pod pościelą a żylasty podszedl do zakratowanego okna i mrucząc coś po niemiecku, popadł w ogólny bezruch. Kovalik usłyszal jeszcze cichnące kroki i na korytarzu zaległa cisza. Czując oszołomienie, usiadł na wolnym łózku i po raz pierwszy zdał sobie sprawę z tragikomizmu sytuacji.

- Nie, nie! - chudy, łysawy jegomość szarpnął się, nie odrywając wzroku od końca cienkiego drucika, którym sunął wzdłuż wymyślnego wzorku na podłodze. -Prosze nie przeszkadzać!
- Zostaw go, maine Froundin! - gardłowo rzekł żylasty. -Jak tego nie skończy teraz, bedzie świecił przez całą noc.
- Diabła ma w sobie! - pisnął podpoduszkowy. Odkąd Kovalik zrezygnowany wyciągnął się na łóżku, patrzył jednym okiem, nie wystawiając głowy na świat.
- Wariat - stwierdził żylasty. -On nie ma żadnego diabła, tylko raka! - krzyknął w kierunku poduszki. -Ale ja mam na to lekarstwo.
- Na raka? - zainteresowal się Kovalik.
- No. A najlepsze, że to działa i na samca i na samicę. Nie musisz nic zmieniać - jedna procedura i po kłopocie! - popatrzył dumnie na Kovalika. -Tylko się nie chwalę, bo zaraz ktoś to opublikuje i z Nobla nici. Ale Tobie powiem. Ty jesteś super gość! - tu żylasty klepnął Kovalika w plecy, odbijając mu te resztki płuc, których nie zdołał poprzednim razem. -Trzeba przyłożyć głowicę z promieniowaniem alfa, beta i gamma, po sześć razy z każdej strony, rozumiesz?
Spojrzał czujnie na Kovalika. Najwyraźniej to co ujrzał, nie zachwyciło go nadmiernie, bo westchnał i wyjaśnił:
- Alfa beta gamma, alfa beta gamma, alfa beta gamma, alfa beta gamma, alfa beta gamma, alfa beta gamma. Tu, tu i tu. Verstehen?
- Fersztejen, fersztejen, co ma nie być fersztejen - przypomniał się Kovalikowi „Miś” i wskazując łysego, zapytał: -A on tak często musi?
- Dwa razy dziennie. Rano, zazwyczaj zaraz po wschodzie i po południu. A czasem to i wieczorem.... - zamyslił się. -Ale to dlatego, że mu nie założyli ekranu. No, od promieni - wyjaśnił, widząc wzrok Kovalika. -Obcy, ci z C16, robili kiedyś na nim eksperymenty. Ale ekranu mu nie założyli i się mu klepki poprzestawiały. Biedaczyna - westchnął ze współczuciem.
Kovalik też westchnął. Siedział od kilku godzin ze swoimi współtowarzyszami niedoli i stracił nadzieje, ze wyjdzie stąd przed poranną wizytą. Jego wrzaski przyciągneły w końcu jakąś kobietę, która mu zapowiedziała, że albo się uspokoi, albo sanitariusze dadzą mu kropelki. Kovalik rozpatrzyl szybko wszystkie za i przeciw, po czym stwierdził że lepiej spać bez kropelek w psychiatryku niż spać po kropelkach w psychiatryku. Tym bardziej, że człowiek nigdy nie wie, kiedy się po kropelkach obudzi.
- A dziadek? - wskazał chudzielca pod poduszką.
- Dziadek? - zdumiał się zylasty. -To Veganin! - splunał dyskretnie przez lewe ramię. -Oni jak się rodzą, to wyglądaja jak psie kupy, a potem im się tylko pogarsza. Mają tu swoja bazę.
- Że niby gdzie?
- Z toba naprawdę jest źle, jak nie wiesz gdzie sie znajdujesz - stropił się żylasty. -To jest Szpital Psychiatryczny w Abramowicach. Pawilon 31. W podziemiach znajdują się dwa bunkry, oba w tej chwili zajęte przez Vegan. Maja zgodę uczelni na przeprowadzanie eksperymentów, ale nie na ludziach. Ich nadzorem zajmowała się sekcja 14. A ten tu - wskazł na podpoduszkowca - jest całkiem młody, ma jakieś... - żylasty skrzywił się - 140, max 150 lat. Nie do końca się w tym łapię, moja sekcja zajmowała się Centaurinami.
- Centurionami?
- Czyś ty w ogóle, synek, do szkoły nie chodził? - rzekł z naganą żylasty. -Centauri to gwiazda, niedaleko od nas. Przylatuja tu na wódkę i dziwki, a rżną się bez prezerwatyw! - wzniósł palec do góry. -Sodomici!!!
Łysy jęknął i żylasty ściszył głos.
- Nie wolno mu przeszkadzać, dopóki nie skończy. Może zostać zje-dzo-ny - przy ostatnim słowie zniżył głos do szeptu.
- A kto ich zjada? - konwersacja robiła się coraz ciekawsza.
- Ich Bóg! -nieco oburzony nieuctwem Kovalika rzekł żylasty. -Zaczyna od jelit.
- Koneser flaczków? - wczuł sie Kovalik. Żylasty popatrzył na niego jak na ciężkiego idiotę, prychnął i podszedł do okna. Po chwili do uszu Kovalika doszedł jego monolog, w którym to rozwodził się nad debilami zasiedlającymi ziemie, a nie mającymi pojęcia o niczym.

- Pobudka! - dziarski głos rozległ się w pokoju. - Dzień dobry Panom!
- Dzień dobry, Pani Krysiu! - odezwał się trzygłosowy chór, do którego Kovalik dołączył na zasadzie echa. Panią Krysię wbiło w podłoge.
- A Pan co tu robi?
- Próbuje sie obudzić - odparł, starając się być najbliżej prawdy, Kovalik. Noc okazała się ciężka. Chudy staruszek spać nie mógł do rana, opowiadając historie rodem wzięte z krwawych horrorów. W sumie mu się nie dziwił, że siedział z głową pod poduszką.
- Z której sali Pan tu przyszedł? - głos pytającej stal się ostry jak brzytwa.
- Z przebieralni. - Kovalik, widząc niezrozumienie w oczach swojej interlokutorki, dodał: -Studenckiej.
- Sudenty, kurwa ich wasza mać!!! - rykneła Pani Krysia. -Jaja tylko robić - i opierdalać się!! Wynocha mi stąd!!!
- A sala studencka gdzie?
Kovalik nie zrozumiał odpowiedzi, leciał po schodach na złamanie karku.

- A pan kto?
- Kovalik.
- Czemu pana wczoraj na zajęciach nie było?
Kovalik zamyslił się. No właśnie - gdzie niby był?
- Byłem na wykładzie z onkologii. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że był o tej samej porze.
- Wykład to wykład - a zajęcia są obowiązkowe - surowo rzekł pan doktor asystent prowadzący. -Żeby mi to było po raz ostatni!
Kovalik usiadł i z ulgą rozejrzał się po sali. Nareszcie wszystko na swoim miejscu. W tym momencie przez drzwi wszedł wielki, rozczochrany chłop w piżamie.
- Obecność sprawdzona? - rzekł tonem nie znoszącym jakiegokolwiek sprzeciwu do pana doktora asystenta prowadzącego.
- Tak jest, panie doktorze! - odrzekł karnie ówże.
- Dziękuję, panie Kaziu. Może pan iść do mojego gabinetu na kawę.

----------------
Słowem wyjasnienia: wszystkie przdstawione tu osoby i zdarzenia nie maja i nie miały swoich odpowiedników w rzeczywistości. Szpital w Abramowicach wygląda zupełnie inaczej i jest miłym, przytulnym miejscem, w którym pracuje fachowy personel. Nie ma tam żadnego pawilonu, nie mówiac o 31. Chorych nikt nie zamyka w pokojach, zostawiając ich samopas na pół doby. Wszyscy dostają kolację, podczas której można zgłosić wniosek o wypuszczenie, szczególnie, gdyby się było przypadkowo zamkniętym studentem, co się nie zdarza, bo nikt normalny studenta nie pomyli z psychicznie chorym Asystenci są odpowiedzialni i nie przebierają się za pacjentów a tychże za doktorów. Jedyna prawdziwa informacja dotyczy trolejbusu. 151 naprawde jeździ spod skoczni (kościół przy al. Kraśnickiej o wyglądzie sugerującym głebokie zaangażowanie architekta w ideę skoków narciarskich) do Abramowic i zwany był 20 lat temu dyliżansem(drabinka z tyłu), windą (charakterystyczny odgłos przy ruszaniu) lub trumną (ze względu na specyficzne walory węchowe, panujące wewnątrz).

20 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Hahahaha :-DDD
K-A-P-I-T-A-L-N-E :-)))
Ten niedźwiedzi włos, hahaha i doktor przebrany za pacjenta :-DDD
Echhh, Abi, ale mi humor poprawiłeś, dzięki :-)))
nika

abnegat.ltd pisze...

Willkommen ;)

inessta pisze...

Taaaa, mam uwierzyć w tę notkę pod kreską? NIGDY!!!!!!!!

Młoda Lekarka pisze...

No i powolutku wyjaśnia się skłonnośc Kovalika do alkoholi podejrzanych...Po czymś takim, to przy każdej okazji wypada :)

Zamknięcie w psychiatryku studenta jako pacjenta to chyba taka urban legend, bo słyszałam ją już od absolwentów 4 uczelni...A tylko u nas się naprwdę zdarzyła! ;)

abnegat.ltd pisze...

Innesta - anestezjolog klamstwem sie brzydzi jak krowim mlekiem...

Kobziareczko Mloda - u nas sie to nie zdarzylo. Czysta fikcja...

Olć pisze...

Zacna historia :-) U mnie zdarzyło się pomylenie studenta z pacjentem, ale skończyło się na pytaniu "czy wzięła pani leki" zadanym przez pielęgniarkę. Szanowny autor studiował w Lublinie? Mieszkał w akademiku na chodźkowie? Bo ja w Lublinie urodzona :-))))

abnegat.ltd pisze...

Olću, sprawa sie rypła ;)
Primo, witaj.
Na Chodzkowie tez. To bylo w czasach gdy stal jeszcze komin starej cegielni...

Olć pisze...

Witaj, witaj. Ja sobie tu od jakiegoś czasu archiwalne posty po cichutku podczytuję. Uwielbiam "z pamiętnika woźnicy" Ave Pogotowiarz!!!

zielonooka pisze...

hii, jakobyś skądś znajome... tyle, że nie Abramowice, a Kościan, nie trolejbus, a busik, nie Kovalik, a ... co ja będę zdradzać. Znam, wiem, przeżyłam, wspomnieć miło...

Green pisze...

"Ich bin der Obersturmbannfuhrer!"

Und ich auch - czy jak tam szło.

Mojego znajomego, po zapaleniu opon mózgowych, zamknęli na serio w Abramowicach. Poszedł do kucharek i mówi, żeby mu nie dawały kaszy jęczmiennej, bo jest uczulony. Oczywiście dostał kaszę, spuchł jak balon i jedyne na co go było stać, to stwierdzenie:
- No tak, no tak, a kto wariata będzie traktował serio?
Obecnie ma z 70 lat i jest zdrowym na umyśle znajomym mojej rodziny.

ps. Kuuurcze, kkurcze, nie wiedziałam, że to story na zamówienie mnie tak ubawi.

Może następnym razem będzie o tym, jak Kovalik, w towarzystwie pięknych dam zamówił w restauracji w Nałęczowie golonkę niedepilowaną i dostał golonkę z dzika w pełnym oskalpowaniu?

Pozdrawiam
- e.

Kasitza pisze...

Uprzejmie donoszę, że wrony w Abramówku mają się świetnie. Ich populacja jest znaczna, słabsze osobniki eliminowane przez szpitalne koty. Są to wrony o specjalnym krakaniu mającym znaczenie terapeutyczne. Jak ktoś ma depresję, to mu krakanie nie zaszkodzi. Jak ktoś depresji nie ma,to po dwóch godzinach przebywania w okolicy będzie ją miał.
Pozdrawiam z Lublina,
Kasitza.
PS. A co do skoczni, to miałam kiedyś zaszczyt być na jej szczycie. To w ramach lekcji religii w LO.

abnegat.ltd pisze...

Olću, widzialem ruch w archiwach, zawszec to milo gdy ktos to przekopie :)
Podziwiam wytrzymalosc.

Zielonooka, Ciebie tez zamkneli? Dzizzazz, plaga jakas...
;)

Green, zarty zartami - ale to trudny temat jest. Bo, jak wykazano wczesniej, lekarz nie Bog. A tu musi decydowac o Amknieciu, przymusowym leczeniu, srodkach przymusu. Brrr...

Kasitza, te ptaszydla sa niesmiertelne. Cwiwrc wiwku temu (ale se zabrzmialo) bylo od nich czarno, darly morde dramatycznie i juz wtedy mowilo sie o koniecznosci rozwiazania problemu ;)

Green pisze...

... ano wiem, że lekarz to nie Bóg, czasami żałuję, że jestem aż taki cykor, że się boję napisania czegoś u siebie na blogu.

Lekarz - jak to pewien laryngolog - to nie Bóg, to taki człowiek z większą odpowiedzialnością i dlatego czasem ma tak p....ane.

pozdr

abnegat.ltd pisze...

Grnska, ani sobie sprawy nie zdajesz jaki ruch wygenerujesz na blogu ;) Nosny temat.

Nie ma nic piekniejszego niz dowiesc kurewastwa swietojebliwych, tchorzliwosci dzielnych czy glupoty madrych.

Howg

basia pisze...

;D

Opowieść super... jak zwykle (idzie się przyzwyczaić)...

...a już te komentarze!!!

;D))))

Anonimowy pisze...

Tą pętlę i ten szpital właśnie widzę z okna akademika :) Świetne :)

Anonimowy pisze...

Ojj nie doczytałem do końca a komentarz walnąłem. Na początku od razu skojarzyłem z Szpitalem na Chodźki ;)

abnegat.ltd pisze...

Basiu - jak by to rzec - comments reflected the Visitors ;)

Amonimie, za moich czasow nie bylo petli na Chodzki :D Dylizanse parkowaly na Lubartowskiej. Bul tam taki sklepik, gdzie byl doskonaly keczup z Lasina. I wino markowe Bazyl...

Anonimowy pisze...

świetnie sie czyta takie historie przed samym rozpoczęciem praktyk w tymże szpitalu...
ale aż łezka sie w oku kręci kiedy czyta sie o znajomym mieście.
trolejbusy jeżdżą jak jeździly tylko niektore wymienione na nowe:)
pozdrowienia dla Autora, który (jeśli sie nie mylę) był szczęśliwcem studiującym na jakże niepospolitej uczelni, ktora nie pozwala nudzić się swoim studentom ani przez chwilę i każdego dnia zaskakuje ich czymś nowym:)

abnegat.ltd pisze...

Anonimie, pozdrawiam cieplo :)
Tam bylo dziwwwnie. Twierdzenie, ze specjalizacja jest odzwierciedleniem psychiki, ma cos w sobie.

Dawno mnie juz tam nie bylo...