czwartek, 11 listopada 2010

Metylak

- Koval! Koooovaaaaal!!! - na zewnątrz rozległ się dziki wrzask. Kovalik z niechęcia porzucił swoje legiony, szykujące sie do zadania ostatecznego ciosu Kleopatrze i wystawił głowę przez okno.
- Czego się drzesz?
- Rusz dupę! Za pietnaście minut mamy być na miejscu!
Cholera by to. Kovalik spojrzał na zegarek i się skrzywił. Przesiedział 18 godzin nad Cywilizacją? Matko jedyna... Skacząc na jednej nodze wciskał się w spodnie, próbując równocześnie załozyć buta i naciągnać sweter. Cywilizację przywlókł Cezi z ostatniego wyjazdu na giełdę. Zajmowała nieprawdopodobną ilośc miejsca, trzy dyskietki 1.44, ładowała się pół dnia - ale za to po uruchomieniu człowiek zyskiwał władze nad światem. Legiony posłuszne rozkazom myszy ruszały na podbój, nowe miasta składały hołd, cywilizacje padały pod butem najeźdźców... No, przynajmniej do czasu napotkania oponenta posiadającego czołgi. Tego jeszcze nikt nie opatentował, jak zmusić cholernych naukowców do produkowania nauki. Na poczatku coś tam wynajdowali, zazwyczaj zapału starczało na pierwszych pięć - osiem wynalazków, a potem wskaźnik stawał w miejscu. Dlatego tak ważne było, by produkować konie i legiony - i mordować, palić i rabować. Znaczy - wirtualnie niby - ale jednak. Zastanawiając się nad problemem, leciał po trzy schody w dół, nie bacząc, że tupaniem budzi cały akademik. Sobota, siódma rano. Normalnie o tej porze spał by snem sprawiedliwego, ale po pierwsze, nie mógł odpuścić pierwszej od miesiąca gry, która dawała szanse na zwyciestwo, a po drugie - Don Gregorio wcisnął go do grupy bojowej, zarabiającej pieniadze w pobliskim Polmosie. Praca ta była owiana tajemnicą, wiedzieli o niej tylko wtajemniczeni, a dostać ją graniczyło z cudem. Dlatego nie bacząc na zjadliwe uwagi wrednej Kleopatry, która nawet z nogą na gardle, dalej żądała od niego pieniędzy, gnał na parking na złamanie karku.

- Dzień dobry, drzwiami na prawo, przez podwórko i dalej w taką wielka bramę - strażnik uprzejmie wskazał im drogę. Odkłonili sie i przyspieszyli. Trzy po siódmej. Nie powinno byc problemów.
- O, dobrze że jesteście - grupą zarządzał wysoki, szczupły chłopak. Kovalik znał go z widzenia z akademika. -Dziewczyny beda dziurkować - a my dekapslatory w dłoń i bierzemy się za wylewanie.
Historia była prosta. Polmos zakupił od składów celnych hektolitry alkoholu, które celnicy odebrali tak zwanemu małemu przezgranicznemu importowi prywatnemu. Rzecz jasna celnik nie ułomek, ze złem zalewającym ojczyznę rozprawić sie potrafi, więc wiekszość porządnych flaszek została zneutralizowana w procesie utylizacji domowej, ale po pierwszych sukcesach nadeszło zwątpienie. Po prostu celnicy nie nadążali wypijać tego co odbierali - a przecież spać też kiedyś trzeba. Umyć się. Do pracy pójść. Dlatego do kooperacji zostali zaproszeni zawodowcy. Czyli rzeczony Polmos. Ponieważ ktoś jednak musiał się zająć przetworzeniem wódki w surowiec - z którego po procesie destylacji produkowano wódkę - dzielni studenci co sobota wylewali do dwóch wielkich rynien, odprowadzających wódkę do podziemnych cystern, około 10 tysięcy litrów. Dwadzieścia tysięcy flaszek. Kovalikowi zakręciło się w głowie. Efekt ten był znany pod nazwą Psychokinetycznego Upojenia Osmotycznego, wystarczyło przebywać w obecności tak wielkiej ilości alkoholu by poczuć sie pijanym. Kovalik został lojalnie ostrzeżony - ale wiedzieć a poczuć to zupełnie inna sprawa.

Wzorem Don Gregorio wziął puste skrzynki, jedna służyła za siedzisko, drugą wrzucił do kanału, po czym przyniósł pełną i postawił koło przygotowanego stanowiska pracy. Wszystkie flaszki miały przedziurawione kaplsle.
- A po co to? - zapytał, wskazując na dziurki.
- Ruskie korki. Nie idzie odkręcić. Dlatego robi się to tak...- Don Gregorio za pomoca specjalnego śrubokrętu zdjął nakrętkę i kontynuując ruch wrzucił zdekapslowaną butelkę do pustej skrzynki, denkiem do góry. Rozległ sie raniący serce bulgot, w powietrzu rozeszła się woń krótkiego łańcucha wodorowęglowego i butelka opróżniła się do kanału. -Potem zanosimy to tam - wskazał miejsce - dziewczyny butelki odwrócą, a Długi wywiezie puste skrzynki do składu. I finito.

Praca nie wymagała wielkiego nakładu pracy umysłowej. Po kilku skrzynkach ruch dłoni wsuwający śrubokręt w kapselek i zrywający go stał sie całkowicie zautomatyzowany, sterowany gdzieś z ośrodków podkorowych. Podczas, gdy ręce Kovalika wykonywały precyzyjny taniec wsuń - zerwij - odwróć - pobierz, on sam odpłynął, po częsci z powodu nieprzespanej nocy, po cześci obmyslając startegie na dobicie tej cholernej Kleopatry. Została jej jedna wyspa, maks trzy miasta, ale zdażyła sie dorobić muszkieterów, a to zwiastowało problemy. Jego 140 katapult mogło niestety nie przeżyć konfrontacji z bardziej zaawansowana techniką. Z tych ponurych rozważań wyrwało go ciche „psssst”.
- Chcesz? - Don Gregorio wskazał zasłoniętą przed wzrokiem strażnika flaszkę.
- A to można? - ożywił sie Kovalik.
- Można. Tylko ostrożnie. Tu straszna ilość wódy fruwa w powietrzu, niektóre dziewczyny sa wstawione od samych oparów - do uszu Kovalika doszedł radosny śmiech koleżanek.
- Dawaj.
Pociągnał solidny łyk. Gruszeczki? Małmmmazzzja. Uśmiechnał się z wdzięcznością i oddał flaszkę.

Godzina mijała za godziną, bulgot wylewanego alkoholu juz dawno został wyeliminowany przez ośrodki nadrzędne, Kovalik starał się jechać równo z pozostała częścią ekipy - ot, zgodnie z radą pradziadka, co to kazał mu na końcu nie ostawać, do przodu nie pchać, a środka też nie za bardzo się trzymać. Po drugim łyku gruszkówki Don Gregorio wskazał mu na prosty fakt, ze przecież wylewa jakieś 5 butelek na minutę, więc wystatrczy tylko wypatrzyć taka, co to lepiej nie wylewać, tylko przy nodze zatrzymać... - capisci?
- Si, signore - Kovalilk potwierdził swój powrót do świata pracujących neuronów i z następnej skrzynki wyłowił buteleczkę gruzińskiego koniaku. Szybka kontrola neuroleptyczna potwierdziła brak herbatki w butelce - bo zapachy, rozchodzące sie wokoło, sugerowały, że z butelek leje się nie tylko alkohol - i Kovalik delikatnie upił łyczek. Mmmm. Gut.
- Nie boisz się tego pić. Toż to politura...
Kovalik bez słowa wyciągnął rękę. Don Gregorio wyrwał mu flaszke i ukrył za plecami. -Zgłupiałeś? Trzeba udawać, że chowamy, bo nie będą mogli udawać że nie widzą - broda wskazał dwóch strażników, których zew natury wezwał do wdychania boskich oparów. -Mmm. Dobre. No popatrz - z pięś juz zisiaj takich wylaem - zatrzęsło go z ekstazy.

- Gregor? - stali za rogiem budynku i kurzyli papierocha. Z wiadomych względów palenie na hali było surowo wzbronione i o dziwo nikomu nie trzeba było o tym fakcie przypominać.
- Mhm?
- A może by tak wziąć kilka ze sobą?
- Nie dacie rady - za ich plecami strażnk wypuścił w niebo kłab dymu.
Noż w morde jeża - a tego skąd przywiało?
- Pierwszy raz u nas?
Kovalik kiwnał potwierdzająco głową.
- Przy wyjściu jest kontrola osobista. Jak coś znajdą, drugi raz nie zaproszą.
- No to kicha...
- Eeeeetaaamm... - niewyraźnie powiedział straznik. Kovalik czujnie popatrzył na niego.
- Czyli?
- Wynieście dwie skrzynki. Niby że puste - ale z flaszkami. I zostawcie w składzie. A ja wam potem jedną przez płot przerzucę. Stoi?
- Spróbujemy.

Siedzieli w akademiku i pili zdobyty alkohol. Akcja poszła jak po maśle. Co prawda Kovalikowi mało oko nie wyskoczyło, jak całkiem na luziku szedł sobie koło strażników pilnujących drzwi z czterema pełnymi skrzynkami w ręku - bo niestety wszyscy nosili po cztery, z pustymi flaszkami było to łatwe - ale potem nie było żadnych problemów. Strażnik zachował się całkiem przyzwoicie. Przerzucił przez płot dwie skrzynki, złapali je w locie i pognali do domu. Częstowali teraz szerokim gestem wszystkich - kto chciał i kto nie chciał - w pokoju unosił sie zapach żyta i kiszonych ogóreczków.
Kovalik słuchał „Psycho Killer’a”, kawałka, którego Don Gregorio ostatnio promował na full time i jednym uchem przysłuchiwal się kłótni Łosia z Dżonym, którzy pijąc zdobyczne z gwinta, roztrząsali istotę bytu.
- Przecież to metylak może byc!
- No i grzyb! Zażyłem całe opakowanie węgla drzewnego, to mi nic nie zrobi.
- A na farmie to się spało? Od kiedy to carbo medicinalis pomaga na metylak?
- Oż w morde - Łosiu z niepokojem zerknął na flaszkę. -To mówisz że metylak?
- A ciort go znajet. Ale skąd wiesz że nie? - bulgot z flaszki Dżona zlał się z narastającym w Łosiu bulgotem niepokoju.
- To może nie pijmy?
- Teraz juz za późno. Jedyne lekarstwo to pomieszać?
- ?
- No, z różnych flaszek. Jedynym lekarstwem na metylak jest etylowy - z miną znawcy stwierdził Dżony i odkręcił kolejną butelke. -O, masz. Gazeta pod korkiem - jak to może być oryginalne?

- Umieeeeeraaaaaaam! - ryk Łosia rozszedł się po korytarzu. Umieeeeeraaaa... - tym razem okrzyk przeszedł w charakterystyczny odgłos zwiastujący uwolnienie dużego ptaka nielota. Don Gregorio z Kovalikiem popatrzyli po sobie.
- Łups, chyba mu cosik zaszkodziło...
- Nooo...
- Idziemy sprawdziś...?
- Nooo...
Z niejakim trudem podniesli się na nogi i zaglądneli do toalety. Łoś z rozpaczą wskazał im na kompletnie i całkowicie czarnego pawia, zalegającego w muszli.
- Matko Boska, ja krwawię! Umieeramm... - przekonanie w głosie dobitnie wskazywało, że, choc nie uważał na farmakologii kompletnie, to na gastroenterologii mu się udało. Choć tylko szczątkowo.
- A wizisz jeszcze? - zapytał Don Gregorio.
- Żeco?
- No, szy wizisz. Bo od metylaku to się ślepnie.
- Okurwa - szarpnał sie Łosiu. -Zdjęcia. Gdzie są moje zdjęcia!!!
Kovalik z poczuciem odpadnięcia od tematu popatrzył na Gregoria.
- Muszę na rodzine po raz ostatni popatrzeć nim oślepnę! - wyjaśnił desperacko Łosiu. -Idźcie w cholere!!!

- Wiesz co, a jak ma rasję? - pytaniu Kovalika towarzyszył ryk rannego Łosia, dobiegający z korytarza.
- No to so. I tak już za póśno.
- Jeszcze nie. Tylko musimy się dobrej wódki napiś.
- To szukaj. Choć z tego co wisiałem - sam badziew został. A ja idę sprowadziś go na leczenie - Don Gregorio lekkim zakosem ruszył w kierunku drzwi. Kovalik zaczał sprawdzać butelki. Cholera, ma rację. Z kolejnych zawiewało bułką drożdżową, octem, nitrem, nawet beznzyną - tylko nie porządną wódką. W końcu Kovalik wyciągnął z rogu skrzynki zakurzoną flaszkę, w której coś sie kłębiło. Przetarł szkło.
- Czego sobie życzysz, Panie - aksamitny bas wypełnił pomieszczenie. Nad Kovalikiem pochylał się solidnej postury facet we fraku. A ten jak tu wlazł? No i, kurwaszmać, Łoś miał rację. Nie trzeba było byle czego chlać.
- Czy mógłbym spełnić Twoje życzenia?
Kovalik miał trudnośc z ustaweniem ostrości. Nie bardzo kojarzył gościa, chyba ten z 327? Poczuł irytację.
- Spierdalaj.
To, że człowiek jest pijany, nie znaczy jeszcze, że można sobie z niego jaja robić.
- Czy... - barczysty nie dokończył, Kovalik ze zniecierpliwieniem wskazał mu drzwi. -Głuchy jesteś, szy co? Pakuj się stąd.
- A może jednak będę coś mógł dla ciebie zrobić?
- Mókbyś - rzekł z maksymalnym przekąsem, na jaki go było stać. Szarpnęła nim czkawka. -Zanim znikniesz, daj no mi tu na ras-dwa-szy flaszeszkę lodowatego prima-sort Smirnoffa....

W pokoju zrobił sie przeciąg. Kovalik uniósł głowę - w drzwiach stał Don Gregorio z Łosiem, który wpatrzony w zdjęcia, wydawał z siebie odgłosy świadczące o głębokim catharsis.
- Przyprowaziłem gos powrotem. Jak ma ślepnąć, to lepiej niech ślepnie we własnym łóżku... - Don Gregorio przerwał, skoncentrował sie i wpatrzył w butelkę trzymaną przez Kovalika.
- Jasna pała... - wyszeptał nabożnie - Czarny Smirnoff... A skąd żeś ty go wyczarował?

19 komentarzy:

Anonimowy pisze...

musze sie pochwalic ze tez udalo mi sie kiedys spanikowac na widok czarnego pawia, zupelnie zapomniawszy o weglu ktory lyknelam godzine wczesniej... i na trzezwo to bylo!
historyja super, jak zawsze :D ciag dalszy nastapi?

paniena pisze...

a u mnie w robocie herbata z mlekiem i herbatnikiem. och, westchne tylko za odmiana.

abnegat.ltd pisze...

Anonimie, pewnie tak :)
Od czasu do czasu mnie grafomania meczy...

Paniena, i jak tam zabieg? Wszystko oki?
A odnosnie herbatniczkow - sam nigdy nie probowalem, ale to musi byc niezly harfcore: herbatniczak namaczany w spirytusiku ;)

Anonimowy pisze...

O jaaa, czarny paw o_O Nigdy takiego nie widziałam o_O
Muszę kiedy jaki eksperyment zrobić :-)))
Ale za to widziałam czarne siki na biologii, jak oglądaliśmy całą klasą na zdjęciu niemowlaka chorego na fenyloketonurię. Nawet zdrowo wyglądał.
nika

abnegat.ltd pisze...

Nika, przepis jak powyzej.
Czyli opakowanie wegla popic woda az do skutku ;D

Anonimowy pisze...

Ale, ale, Abi, widać, że propaganda Oktawiana (cesarza Augusta) dalej działa wyśmienicie, skoro napisałeś "wredna Kleopatra" ;-)))
nika

Anonimowy pisze...

czarne siki to nic. najlepsze są niebieskie po ginjalu (czy jakos tak, na kamice nerkowa) :D


Alexis

abnegat.ltd pisze...

Nika, to Oktawian pomagal Meierowi pisac Cywilizacje 80?
Dzizzz...
;)

abnegat.ltd pisze...

Alexis - a czerwone po buraczkach - czyz nie piekne ;)

paniena pisze...

Abi, za niecaly miesiac bede ubozsza o migdaly, szpitalik prywatny za NHS pieniadze, jakze milo miec wybor.dzieki wielkie za pamiec.

inessta pisze...

Co wy tam wiecie o sikach!! Rzekła pracująca diagnostka labowa:))

basia pisze...

Hurtem (o dotychczas przeczytanych historiach nieprawdziwych) --- gratuluję wyobraźni i brawury! Zmysłu obserwacyjnego i umiejętności zgrabnej dowcipnej syntezy nie mogę --- historie wszak całkowicie zmyślonymi są... ;( ;]...

Anonimowy pisze...

A pamiętasz pierwszego Doom'a :-) Jedna dyskietka, a całe tygodnie grania :-)
szczurek z loch ness

abnegat.ltd pisze...

Paniena, jak to mowili w zaprzyjaznionej klinice otolaryngologicznej: "Ciach go w migdał - zeby krzyk dał" ;]

Innesta, moj maz mial zapalenie pecherza - to ja wiem co to za bol ;D

Basiu - calkowicie...
Dzieki za dobre slowo ;)

Falcon, co tam Doom... Przeszedlem Wolfenstain'a :)))

brykanty pisze...

Natomiast Ginjal w połączeniu z Sulfosalazyną dawał przecudny, szmaragdowy odcień. Zwłaszcza rano.

Anonimowy pisze...

Kovalik to jednak debeściak jest:))
Mój idol normalnie
ruda_

abnegat.ltd pisze...

Brykanty, to byl ostatni kolor brakujacy do stwoezenia teczy ;)

Ruda, dzisiaj niestety tez on ;)

Anonimowy pisze...

Historia nie do końca nieprawdziwą jest...jakem Gregor.Fajnie napisane, zalatuje Sapkowskim.pozdr Autora i Czytających.Wesołych i Szczęśliwego.

abnegat.ltd pisze...

No, troche nieprawdziwa jest ;)
W rzeczy samej to byla tylko jedna skrzynka ;D
Pozdrowienia ze srednio dalekiej polnocy