Dawno, dawno temu, jeszcze w Północnej Irlandii, zjadłem swój pierwszy stek. Było to przeżycie wstrząsające, które uświadomiło mi, ze mięso, zwane w Polsce wołowina w rzeczy samej jest krowiną z uboju geriatryczno-paliatywnego. Standardowa procedura mojej Ancestorki polegała na 24 godzinnym bejcowaniu onej w zmiękczających ziołach, a nastepnie sześciogodzinnym pieczeniu aż do rozpadłości. Do spożycia potrzebny był sekator i godzina czasu. Smacznego.
Ten pierwszy stek zapalił mi w mózgu obszar zwany pożądaniem - pożądaniem krowy bliźniego swego, dodajmy. Zacząłem jak chyba każdy - od well done’a, przesuwając się ku coraz niższym szczeblom, by wreszcie odnaleźć
rare’a.
Następnie przyszła refleksja - po cóż się rujnować w knajpie, toż za tą cenę można kupić pół krowy... Polazłem do butchera na głównej uicy i poprosiłem o 4 steki. Tum się dowiedział, że jest ich kilka, sirloiny, rumpy, t-bone’y, filety - podrapałem się po łbie i poprosiłem o pomoc. Butcher bez mrugnięcia okiem sprzedał mi potężne kawały najdroższego sirloina - dość powiedzieć, że za cztery porcje zapłaciłem prawie 30 funciszów - i z przeświadczeniem, że oto zaczyna się nowa era (w kuchni, ale jednak) - pomaszerowałem do domu.
Kto da radę jak nie my? Toż jest się mistrzem „Jajecznicy na boczku” i „Smażonej baraniej nogi” - o „Swińskim karczychu z grilla” nie wspominając! Nie bedzie mi tu północnoirlandzka krowa - w dodatku martwa - pluła w twarz! Wyciągnałem zawodową patelnię z szafki, nalałem oleju po uważaniu, nagrzałem i wrzuciłem pierwszy kawał. Rozległ się skwierczacy dźwięk, który szybko zanikł, soczysty kawał wołowiny ugotował się w mieszaninie oleju i sosu własnego, rodzina zgodnie pokiwała głowami, że „owszem, dobre, ale to jeszcze nie to” i w końcu ASP litościwie zutylizował gumowe coś w procesie produkcji gulaszu.
Niepowodzenia nie powinny zniechęcać człowieka wcale - z tym hasłem wkroczyłem jakiś czas później do zaprzyjaźnionego butchera po kolejne kawały wołowiny. Tym razem nie dałem się. Na patelnię wlałem pół butelki oleju i poczekałem, aż buchnie dym - po czym wrzuciłem mięcho prosto we wrzątek. Bryzneło po kuchence, blacie, ścianie a nawet suficie. Nic to, Baśka!!! Smaży się!!! Wyłączyłem alarm p.pożarowy, otworzyłem drzwi na przestrzał i niezrażony przeciągami usmażyłem wszystko. Tym razem zjedliśmy. Nie było to może podobne do steków z restauracji, ale przynajmniej było
usmażone. Technika sekatorowo-toporowa, zaszczepiona przez Ancestorkę, przydała się jak znalazł.
Później nie było lepiej. Zazwyczaj kuchnia po moim smażeniu wyglądała jak po wybuchu bomby olejowej. Żeby troche skrócić okres sprzątania rozkładałem na podłodze stare gazety, ale był to trud zdany psu na budę - i tak wszystko było upaprane, a dodatkowo musiałem sprzątać nieszczęsne papierzyska. Steki były nieodmiennie krwiste i chrupiace. Czy raczej łykowato-pancerne.
Na właściwy trop natchnęła mnie wizyta w restauracji, gdzie steki pieczono na kamieniu. Byłyż one wyborne, mięciuśkie, smakowite - i kosztowały jakieś 40 funciszy za porcję. Hm. Skoro oni to bez oleju robią wcale - to może jednak nie należy smazyć wołowiny w frytkownicy? Z pewnym niepokojem, pamiętając ugotowane 30 funtów, przystapiłem do eksperymentu. Ale jaja... Nie dość, że wyszły całkiem przyzwoite medium-rear’y, to w dodatku kuchnia czysta...
Ostatnim krokiem w mojej pięcioletniej edukacji było przeczytanie poradnika, jaki onegdaj zamiescił
Miszcz Steków I Innej Chabaniny w Sundaj Times’ie. Po pierwsze, zabronił smażyć mięcho z lodówki. Ma się takowe nagrzac do temperatury pokojowej. Czy - dokładniej - kuchennej. Po wtóre, oleju „tyle, zeby nie przywarło” i nie więcej. Tu akuratnie potwierdził moje przypuszczenia. Po trzecie - pierwszą stronę steka smazymy 4 minuty na pół-ostro, ale bez palenia, po czym jeszce dwie pomaluśku, mięcha w tym czasie nie wolno dotykać, śturać i po patelni przesuwać, co było moim grzechem nagminnym - i odwrócić na druga stronę, na kolejne 2-4 minuty, w zależności czy chcemy bardziej czy mniej krwistą fiestę. I wreszcie cos, co stanowiło tajemnicę rozpadającego się mięska w ustach:
stek po usmażeniu należy przykryc folią i położyć na 10 minut w ciepłym miejscu. Z pewnym niepokojem użyłem do tego piekarnika...
...i...
...ło matko...
... co prawda ASP z Didziem Młodszym mieli rochę za zimne, a starszy technologię zignorował i zażyczył sobie po staremu, prosto z patelni, ale mój...
...
...doskonały medium-rare, rozpadający się w ustach, mięciusieńki, soczysty...
...a trzeba tu dopowiedzieć, że ASP z Dzidziem Młodszym mieli po sirloinie, który jest nieco łatwiejszy, ale dla prawdziwych chłopów było po półkilowym kawale rumpa. Który zawsze wychodził mi jak podeszwa buta. Ale nie tym razem.
...wpadam w zamozachwyt...
Musze powtórzyć.
Najlepiej dzisiaj.
---------------
Odnośnie moich prób i wyłamywania otwartych drzwi, nasuwa mi się taka scenka rodzajowa z moim ancestorem:
- Abiiii!
- Taak?
- Chodź mi tu pomóż!!! Satelita nie działa!!!
- Jaki znowu satelita?
- No nowy, zainstalowali wczoraj, za cholere nie moge sobie z nim dać rady!
- A instrukcję obsługi czytałeś?
- Instrukcję?...? A po co...?...?...?...