czwartek, 18 sierpnia 2011

Wichrowe doliny 7

Przez parę dni nic sie nie działo. Kovalik zaczynał rano, listy napakowane zabiegami trzymały go w pracy do wieczora, a gdy wracał do domu, mógł tylko wyrzucić stare ogryzki po marchewkach. Trevor musiał przychodzić po jego wyjściu, no, chyba ze marchewka zagryzała sie sama. Zamyśliwszy się głęboko nad życiem wewnętrznym marchewek, przekręcił klucz i otworzył drzwi. Zatakło go. W jego ośmiu metrach kwadratowych siedziała cała wielka loża. Trevor, całkowicie juz pomarańczowy od nadmiaru karotenu, dumnie zajmował półkę nad umywalką.

- Witam...

Rozległo sie gremialne hałdujowanie, wymiana informacji o pogodzie oraz ogólnym samopoczuciu.

- <i>Wielki Mistrz zgodził się nam pomóc.</i> - wyjaśnił Trevor. -<i>Właśnie opracowujemy plan.</i>

- Chcieliśmy standardowo, podgrzać i upiec, nie takie rzeczy się grilowało, ale Wielki Podczaszy odradza. Ponoć rzecz jest osadzona ponadwymiarowo. Dlatego plan mamy taki....

Po godzinie ustalania szczegółów Kovalik z pewnymi oporami zszedł do samochodu i zaczał wyrzucać tylne siedzenia. Plan wymagał pewnego źródła mocy, przenośne artefakty, które posiadała loża, nadawały się do rozpraszania ujemnych zawirowań miejscowych, ale do planowanego ataku były na nic. Mistrzowie długo dysputowali nad transportem kamienia, nie bardzo wiedzieli, czy przesunięcie go wywoła jakoweś odległe skutki, w końcu uradzili, że raczej nie. Toż atak miał się dokonać wzdłuż osi artefaktu obcych, a nie jego samego. Potem poszło juz szybko. Mistrzowie polecieli po  swoje wzmacniacze, a Trevor zeżarł jeszcze kilka marchewek i zarządził wyjazd. Czująć pewien niepokój, ostatecznie polisę podpisywał bez czytania, patrzył na pożyczoną Zafirę. Wybebeszona wyglądała wyjątkowo żałośnie.

 

- I rraz! - rozlęgło się grupowe stęknięcie,kamol po raz kolejny ruszył w górę, zachybotał się na tymczasowej konstrukcji z desek i wylądowal na ziemi.

- <i>Noż w mordę jeża, Panowie!</i> - najwyraźniej Trevor zbyt długo przysłuchiwał się przekleństwom Kovalika. -<i>Toż tak do usranej smierci nie zdążymy! Przesuńcie się!</i>

Podszedł do kamola od tyłu i wpatrzył sie w niego jak sęp w padlinę. Przez chwilę nic sie nie działo, po czym kamień drgnał, pojawiła się malutka blyskawica i Tevor klapnał na dupę.

- <i>Żeszsz w mordę... Pomógł byś...</i> - prośba była skierowana do Kovalika, nie wiedział jak Trevor to robi, że inni nie słyszeli jego przekazu. Musi sie tej sztuczki nauczyć...

- A niby jak? Na rączki wziąć?

- <i>Napierdalaj się, napierdalaj. Jak by nie ja, to byś teraz miał liczydło we łbie zamiast tej swojej szarej galarety. Mi nie siły brakuje, tylko przełożenia na wektor. Co poradzę, że się tu u ciebie rzutuję prawie prostopadle? Zarazawd*&^%$#@&&^%#ć...</i>

- To niby co mam robić?

- <i>Wyobraź sobie, że go pchasz. Możesz nawet ręce położyć, ale skoncentruj się nie na pchaniu, tylko na popychaniu.</i>

- Że co?

- <i>Nie pchaj go, tylko sobie wyobraź, że go pchasz...tłumoku aminokwasowy...</i>

- Dobra, dobra... Teraz?

- <i>Teraz</i>

Tym razem poszło gładko. Mistrzowie z podziwem patrzyli na Kovalika, jak zupełnie bez wysiłku poturlał kilkutonowy głaz do bagażnika. Zafira wydała z siebie dziwny dźwięk .

- Chyba sprężyny nie wytrzymały...

- <i>Niedaleko jest, góra pół godziny jazdy. Ruszajmy.</i>

Mistrzowie zapakowali się do swojego samochodu, Trevor wsiadł z Kovalikiem.

- Bedę potrzebował jakowegoś wsparcia. A w zasadzie nie ja, tylko samochód. Możemy zrobić tą sztuczke jescze raz? Ja sobie <i>wyobrażę</i>, że go dźwigam, a ty byś go trochę podniósł. Bo się toto rozleci, nie ma bata. Toż kamol waży ze dwie tony jak nic.

- <i>No to sobie wyobrażaj...</i>

 

Droga, mimo obaw Kovalika, minęła spokojnie. Parę razy coś chrupnęło, kamol obijał sie od czasu do czasu o sufit, pod koniec czuć było swąd palonego sprzęgła, ale ogólnie nie było źle. Może jednak preżyje? Natomiast na parkingu czekała ich niespodzianka. Kilkadziesiąt kobiet w szpiczastych kapeluszach, z dużymi, garbatymi nosami, zrobiło sobie party. Część warzyła coś w wiekim kotle, reszta wałęsała się, sącząc niewiadomy płyn z jednorazowych kubeczków. Na widok zbliżających się samochodów panie zrobiły miejsce. Od głównej grupy oderwała się postać wyjątkowo szpiczsto-garbata. Kovalik stanał, obok niego zaparkowali swój samochód Mistrzowie-Od-Grilla.

- ...wieczór - zaskrzypiała starucha i zaniosła sie kaszlem. -Cholera, od tego dymu człowiek dostanie raka. Tfu! Dobry wieczór! - tym razem głos był silny i młody. Po bliższym przyglądnięciu się starucha okazała się być kobietą koło trzydziestki. Nos, przypięty na gumce, kiwał się zawadiacko w takt jej ruchów.

- Wieczór - grzecznie szurnął nóżką Kovalik. Mistrzowie z tyłu rzucili swoje hałduje i hałaje, widać było, że dobrze się znają.

- <i>Dawaj ich tu. Trza tego kamola zainstalować...</i> - Trevora najwyraźniej nie urzekł miejscowy folklor, paliło mu się zdecydowanie do odpalenia artefaktu. Ponieważ powitanie tubylców przeszło w fazę uścisków i ogólnej frywolności, w końcu zabrali się do roboty sami. Kovalik stękał w wyobraźni, Trevor w rzeczywistości, mistrzowie wymieniali grzeczności z garbatonosymi,  zaczynały sie spiewy, gdzieniegdzie słychac było oj-dana i rym-cym-cym, wszyscy gremialnie wlewali w siebie kornwalijskiego cidera...

- Panowie, może byście się troszeczke choć przejęli? - zdekoncentrował się Kovalik i kamol z wdziękiem gruchnął w płytę parkingu. Rozległ sie cieniutki, zanikający dźwięk, jakby jednopensówka wpadła komus do szklanki - i kamień pękł na dwoje. Zaległa cisza. Towarzystwo zlazło się ze wszystkich stron,większość z nietęgimi minami, ale Wielki Mistrz wyglądał, jak by oglądał pekniętą szybę własnego minimorrisa.

- Oż, w morde... ale... jakże tak... dziewictwo...

- ...dziedzictwo - psyknał na niego Wielki Skarbnik

- ... to też... jak my teraz...

Kovalik poczuł sie nieswojo. - To się na pewno da naprawić...

-<i> Nie ma znacznia. Bierzemy się do roboty</i> - Trevor nie miał ochoty na ceregiele. W tym momencie na parking z piskiem wjechał stary volkswagen klasy ogórek. Ktoś zaczął się szamotać z drzwiami, rozległ się łomot i po kolejnym kopniaku drzwi wyskoczyły z zawiasów. Ze środka wyszły dzieci. Boziu, jakież to ryje maja paskudne - pomyslało sie Kovalikowui zupełnie bezwiednie.

- <i>Sam jesteś dzieci</i> - prychnał Trevor. Kowalik przyjrzał się uważniej, zniszczona cera, rude resztki loczków na głowie, zielone kubraczki...

- Leprikorny?

- <i>Leprechauny. Żaden nie jest chory na trąd, skad ci sie lepra wzięła?</i> - zainteresowal się Trevor. -<i>A poza tym uważaj co mówisz. Słyszą.</i>

Nastąpiły kolejne powitania, tym razem wszystkich ze wszystkimi, Kovalik dostał czułego buziaka od podchmielonego jegomościa, sięgającego mu do pępka, ktoś wcisnął mu w dłoń solidny kubek cidera, z boku zaczęli przygrywać muzykanci, celtyckie rytmy wzbiły sie pod niebo, kobiety zaczeły wywijać nogami jako te kozice, faceci tupali z zapamiętaniem, płyta parkingu zaczęła sie trzęść.

- Cholera, bedą problemy...

- <i>A, małe pieski z nimi. W końcu im przejdzie...</i>

Podeszli do rozpołowionego kamola. Na jego brzegach, w takt muzyki, zapalały sie niebieskie iskierki.

- Ty, chyba się od tego ich tupania ładuje. Spróbujemy?

- <i>A, dawaj...</i> - mruknał Trevor. -<i>Spróbuj odtworzyć to coś czuł poprzednio. Nie, nie tak - sam jesteś. Łapy w górę...</i> - przez chwile Trevor przestawiał go jak stary mebel, w końcu z zadowoleniem wskazał: <i>Tutaj</i>.

Kovalik stał pomiędzy oboma połówkami, dłonie mial skierowane w dół, mniej więcej ku środkom obu połówek. Trevor stanał za nim.

- <i>Czujesz?</i>

Czuł. Ale tym razem było inaczej. Poprzednio to co dostawał, przekazywał dalej, wzmacniajli jedynie siłę zjawiska. Obecnie zbierał wszystko, czuł jak w głowie zaczyna mu się gotowac mózg, robił się coraz większy, patrzył, jak daleko w dole tańczą ludzie a z drugiej strony stał tam gdzie stoi...

- <i>Mój żes ty... Żeby to ja miał czas cię nauczyć..</i> - skonstatował omalże nostalgicznie jaszczur. -<i>Spokojnie teraz, nie wypuść niczego... Dłonie w górę... Zapal krąg...</i> Uwolniona energia wystrzeliła mu z palców na kształt lampek z bożonarodzeniowego drzewka. Wokoło jego głowy migotały światła różnych barw, niebieski był teraz w odwrocie, przez chwilę miał wrażenie, że słyszy Jingle Bells.

- <i>Superek. A teraz pole...</i> - pomału otoczyła ich kurtyna, nie potrafił zwizualizować nic innego. Impreza na płycie nagle zamilkła, Wielki Mistrz ruszył ku nim, wrzeszczac cos przeraźliwie, chciał uderzyć Kovalika, ale <i>wielka, trzymetrowa, skórzasto-gadzia noga delikatnie pchneła go w krzaki</i>.

- <i>Stańcie wkoło!</i> - to był już Trevor Królewki, jego głos zdawał się uderzać jak sztaba żelaza, prosto w mózg. -<i>Bracia mniejsi w środku! Panie za nimi!</i>

O dziwo, nikt nie dyskutował. Leprechauny staneły w kółeczku i zaczełu klaskać w ręce, przytupywać i ogólnie robić coś, co Kovalik pamiętał z przedszkola. Kobiety za nimi utworzyły dwa kręgi, oba szły w ta samą stronę, buty smigały w górę i w dół jakby kierowane jedną myślą, celtycki rytm wznosił kurz z płyty. Mistrzów zagonił do wyciągnięcia z krzaków ich lidera, gdy byli gotowi, zajęli pozycję, tworząc pięciokąt. Moc, która przelewała się przez Kovalika, sprawiała, ze nie mógł oddychać. Mistrzowie wznieśli dłonie, ponad nimi utworzył się zewnętrzny, błękitny krąg, powietrze nabrało barw, noc dźwięków, gwiazdy nabrały krwistoczerwonej barwy i nagle, z obu połówek kamienia wychyliły sie dwie małe rączki, brokatem obsypane, trzymające po maluśkim mizerykordiale. Hmm... Kovalik uklęknął i złapał oba na raz. Światło. Rozległ sie ryk Trevora. Lecieli. Oburącz trzymał się jednego z kolców, wyrastających z szyi gada. Trevor pikował w kierunku ziemi, jego ogień wypalał wszystko co na niej i pod nią, już, już mieli uderzyć w ziemię, gdy przestrzeń napieła sie wokoło i znowu byli wysoko w chmurach, nurkowali jeszcze szybciej, te same zabudowania, ten sam krąg mocy płonący obok, znów uderzenie i kolejny świat, przez który przewalali sie z rykiem i ogniem, czuł moc swoich skrzydeł, żar ognia, jednocześnie walcząc, by nie spać, by nie dać się zrzucić, z każdym kolejnym przejściem Trevor robił się silniejszy, jego ryk zmiatał z powierzchni wszystko,  widział swoją Zafirę turlająca sie jak plastikowa zabawka, i tylko krąg stał, chroniony przez mistrzów, wzmacniany magią uczestników. O ile dobrze usłyszał podczas ostatniego przelotu, czarownice śpiewały Beyonce, a kurduple klaskały w dłonie i skandowały coś, co zabrzmiało jak „...dziadek wiedział, nie powiedział, a to było tak!”

Jakiś głos, czysto i wyraźnie, czytał <i>Directorium Inquisitorum</i>, ktos sie śmiał, wirowali wokół osi lotu, na której co chwila pojawiały się kolejne parkingi i kolejne podziemia do spalenia, grzmial ogień, błekit otaczał ich, kolejne kręgi zaczeły łączyć się ze sobą na kształ tunelu, ktoś krzyczał <i>...exorcizamus te, omnis immundus spiritus...</i> słowa jak bicz cięły powietrze, płomień rozprzestrzenił sie poza widnokrąg, spadali...

 

- <i>Kovalik?</i>

- ...hm?

- Wstawaj, musimy jechać na lotnisko...

- ...w morde... - nagle Kovalik przypomniał sobie Zafirę, turlająca się w kierunku klifu. -O w morde, a niby czym? Toz z samochodu zostały strzępy!

- <i>Samochód stoi. Tamten był dobre 75 stopni w lewo, z takiej odległości powiązanie przyczynowow skutkowe jest na poziomie 0,25881904...</i> Nie dokończył, but Kovalika zmusił go do rejterady. Wyglądnał przez okno, faktycznie, samochód stał. Odrapany, brudny jak nieszczeście - ale stał.

Spakowali się, w sumie dwie walizki nie były wielkim problemem, Kovalik wrzucił klucze do skrzynki na zwroty i ruszyli. Włączył radio.

<i>Nieznani sprawcy spalil w dniu wczorajszym zabudowania należące do SkyFly, dostawcy usług medycznych. Policja prowadzi intensywne śledztwo. Ktokolwiek widział...</i> - Kovalik zmienił stację. Miły jazz wypełnił kabinę.

- No to - do domu...

- <i>Do domu. Ciekawym, co futrzak porabia...</i>

Kovalik był tak zaskoczony wyznaniem Trevora, że wyrżnął w krawężnik.

Cholerny ruch lewostronny.

 

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Achhhhhh :-))))
Czad!!!
nika

abnegat.ltd pisze...

Nie mialem czasu, kkurcze. I takie toto wyszlo jak wyszlo ;)

Natomiast blogger zglupial - nie moge nic poprawic, a zamiast kursywy wydrukowal tagi...
Lomatko.

Anonimowy pisze...

"Nie róbcie tego w domu" ;)

Ni

Anek pisze...

dobre wyszło :)i przy tej wersji pozostanę

Młoda Lekarka pisze...

Abi
Jak Ty takie rzecczy piszesz w "braku czasu", to strach się bąć co będzie, jak będziesz miał czas...
Swietne. Czytałam na bezdechu.