sobota, 6 sierpnia 2011

Wichrowe doliny 1

-Pociąg relacji Kraków Płaszów - Warszawa Centralna odjedzie z peronu czeciego o dziewiątej czydzieści!!!
Kovalik przyspieszył. Bez patrzenia na zegarek wiedział, że jego szanse na złapanie składu spadły do zera. Czując, jak zaczyna go boleć przepona, wpadł na schody. Przeskakując po kilka na raz, wznosił modlitwy do wszystkich niezajętych Bogów, by dźwięk, który słyszy nie był jego odjeżdżającym pociągiem. Może jednak nie? Jednak tak.
- Te młode teraz, droga pani, do zupełnie są do niczego! - krytycznie oznajmiła gruba gaździna swojej towarzyszce. -Nic, ino by spali do południa i pierdzieli w stołek!
Jej pełen zadowolenia wzrok oznajmiał wszem i wobec, że Kovalika zalicza do tejże właśnie grupy leni. I że, rzecz jasna, spotkało go to, co powinno. Zanim poziom tlenu w jego mózgu wzrósł do wartości wspierających funkcje mowy, poskrzypywanie kierpców ucichło w podziemnym przejściu.

Aż by to jasna cholera.

Na spotkanie umówił się kilka dni temu, nie było czasu by zamienić dyżury, ledwie zdążył podrzucić Trevorowi torbę marchewki. W zasadzie ostatnia doba jawiła mu się jak rozmazana smuga, gdzie pacjenci i niebieskie błyski świateł zlewały się z rykiem klaksonów kierowców, którzy szczerze, a od serca, wyrażali się na temat stylu jego jazdy. Patrząc na efekt, mógł im zaoszczędzić nerwów.

Pośrednik był miły aż do przesady, zapewniał Kovalika, że ma bardzo duże szanse otrzymania lukratywnej - jak podkreślał - pracy w Wielkiej Brytanii, że jest to niesamowita okazja, że miejsce to połączenie pępka świata z zielonym rajem na Ziemi. Tak naprawdę jego opowieści nie miały żadnego wpływu na decyzję - Kovalik miał już po dziurki polskiej służby zdrowia, żebraczej pensji i wszechobecnej kultury. Zaplanował wszystko z precyzją zegarmistrza i, można by rzec, prawie się udało. Gdyby nie ostatni akt w postaci znikających za zakrętem czerwonych świateł ekspresu.

-Przepraszam, kiedy następny do Warszawy?
-Za godzinę.
-Chciałbym przepisać bilet.
-Nic nie trzeba przepisywać. Bilet jest ważny, tylko miejscówkę musi Pan dokupić.
-Dziękuję. A macie tu jakiegoś fryzjera?
Kobieta w okienku spojrzała na niego jak na kosmitę. -Fryzjera? Panie, ja bilety sprzedaje...
Mimo doskonałości planu Kovalik nie zdążył się pozbyć z głowy swojego ostatniego wygłupu - pomarańczowego jeża a'la Rodman. Nie specjalnie przejmował się tym, co ludzie o nim mówią, ale nie miał złudzeń co do szans dostania pracy z jaskrawą żarówą na łbie. Kurcze, gdzieś tu powinien być golibroda... O! Jest! Zakład był stary, szyld wisiał krzywo, cześć liter odkleiła się i napis oznajmiał tajemniczo "...oli..da".
- Dzień dobry! - prawie że radośnie rzekł do starszego mistrza. -Pan da radę skrócić?
Starszy jegomość spojrzał sceptycznie na halogenową marchewę i bez słowa wskazał fotel. Kovalik rozsiadł się i zamknał oczy.

- Oż, kur... - wyrwało mu się. -Panie szanowny, toż miał pan skrócić!!! - Z lustra naprzeciw niego wpatrywał się przerażony, łysy facet. No, może nie całkiem łysy, mistrz zostawił jakieś trzy czwarte milimetra, ale biorąc pod uwagę szatynowate włosy Kovalika, efekt był taki sam.
- Tak jest. Łaskawy pan życzył sobie skrócić.
- Ale nie na łysą pałę!!!
- Na łyso trzeba użyć brzytwy. Łaskawy pan reflektuje?
- Na łyso? A co też... Cholera - jak ja teraz wyglądam!!!
- Trzeba było mówić, ze łaskawy pan życzył sobie wyrównać włosy. Siedem pięćdziesiąt.

Warszawa napawała Kovalika lękiem pierwotnym. Przypadkowa zabudowa, brzydkie budynki i ogólny chaos skazywały go na taksówki. Wsiadł do pierwszej z brzegu i podał adres.
- Panie, pół dnia stoję, żeby kurs za dychę zrobić?
- A gdzie to jest?
- Pójdzie pan prosto, w prawo...
Po trzecim skręcie Kovalik zrezygnował z dalszych wyjaśnień. -Cokolwiek by nie wyskoczyło, dorzucę dwie dychy.
Ruszyli.

Good morning, doctor!!! - ucieszył się na jego widok młody, szczupły jegomość, który czekał w foyer wielkiego, błyszczącego chromem i szkłem, hotelu. Energia waliła z niego jak z elektrowni Fukushima. -Hope you've had a good journey!
Jego entuzjazm od strzału wnerwił Kovalika. Coś tam wydukał w ramach przeprosin za spóźnienie, tłumacząc się obowiązkami i poszli schodami do sali konferencyjnej. Tu niestety nie dało się dalej trzymać czapki na głowie - Kovalik bez mrugnięcia okiem odsłonił swoją łysą pałę i usiadł przy zielonym stole, na przeciw pięcioosobowej komisji. Zaczęła się droga przez mękę. Jego rozmówcy posługiwali się jakąś przedziwna odmianą angielskiego, mającą w podstawach spożywanie pierogów śląskich. Gdzie tylko mógł, robił pewną minę i uśmiechał się ze zrozumieniem, nieliczne strzępy zdań, których sens załapał, komentował kulawym angielskim. Ogólnie starał się robić dobre wrażenie.

Pociąg kołysał miarowo. W ramach twardego postanowienia poprawy Kovalik zakupił na centralnym Times'a i nie popisując się wcale to a wcale, czytał go ostentacyjnie. By powetować sobie straty moralne, kupił bilet w jedynce. Nie miał większych złudzeń co do swojego występu, dodatkowo chłód wyziębionego łba, brutalnie obdartego z resztek owłosienia, nie dodawał pewności siebie. A jebał ich pies.
- Przepraszam? - starszy jegomość, siedzący po przeciwnej stronie spojrzał na niego ze zdumieniem.
Kovalik uśmiechnął się przepraszająco i zamachał rękami. Nie chciało mu się tłumaczyć ze swojego nerwowego tiku, który objawiał się przemyśleniami na głos.

- Hello? - z niejakim niepokojem powiedział do słuchawki, widząc dziwny numer na wyświetlaczu.
- Wyatt Earp. Kovalik?
- Yes.
- I have a good news! - Wyatt był zupełnie nieangielski. Pomijał wszystkie hałaje i hałduje, przechodząc natychmiast do rzeczy. -You've got this contract! Time to get packed!
Kovalikowi odebrało mowę.
- Hello? Are you there?
Tak, tak - jest, rozumie, poprosi o konkrety na emila - od kiedy, na ile, za ile.
W końcu odłożył słuchawkę i spojrzał na Trevora.
- Chyba będę ci musiał kupić stodołę tych marchewek. Tak na marginesie - co ty do cholery z nimi robisz, pędzisz na nich wódę?
Od czasu spotkania w lesie Trevor wyraźnie oklapł. Leżał całymi dniami na słońcu, a gdy padało, właził do klatki i ostentacyjnie trzaskał drzwiczkami. Kontakt z nim był praktycznie żaden. Jednak tym razem spojrzał na Kovalika i w jego głowie rozległo się znajome brzmienie spiżu.
- Długo?
- Miesiąc. Prawdopodobnie.
- A gdzie?
- Do Anglii.
- Weź mnie ze sobą. - mimo formy nie była to prośba.
- Zwariowałeś? Jak ja cie upcham do samolotu?
- Nikt nie zauważy. Weź.
- No - dobra - wzruszył ramionami. Co było robić.
Za oknem rozpościerała się panorama jesiennych gór, drzewa miały praktycznie wszystkie możliwe kolory, brakujący niebieski uzupełniało niebo. Wciągnął głęboko powietrze i ni to do siebie, ni to do Trevora, rzekł cicho:
- No to - jedziemy...

16 komentarzy:

Anonimowy pisze...

dobre

abnegat.ltd pisze...

Anonimie - bedzie z tego mini-seria ;)

Anonimowy pisze...

Dobre mi too:D seria mini-maxi!! (a liczyć na pośredniopośrednie nawiązania do sparafrazowanego tytułu?)

abnegat.ltd pisze...

Lafle, raczej mizernie ;)))
Ale przynajmniej bedzie wialo...
BTW - witaj:)

marta pycior pisze...

...a moze to jest poczatek scenariusza na serial telewizyjny? -)

abnegat.ltd pisze...

Marta, ja to pochwaly lykam jak mlody rekin - zero samokrytycyzmu :DDD

Kasia pisze...

A już się bałam że jacyś obcy porwali Abiego, tak długo cisza była ;)

Dobre, dooobre :)

abnegat.ltd pisze...

Obcych obcy nie biora ;)

Anonimowy pisze...

ufff, żyjesz :)
p.

(KK) pisze...

Jak fajnie, że Kovalik wrócił!! :) Tylko martwię się trochę o Trevora - podróże w jego stanie?

Anek pisze...

Dobre- powinieneś poszukać wydawcy, serio. Dobrze że już jesteś. Martwiłam się co z Tobą - serio.:)))

abnegat.ltd pisze...

P & Anek - uffuff nawet :)))

KK, to jaszczur - powiniemndac rade ;) Ale sam tez jestem ciekaw...

MD pisze...

Bardzo fajne. Wciągnęłam się :)

Travellerka pisze...

no właśnie!!!:) strach zajrzał w oczy!!! zbyt długie milczenie:-o i panika! czekam na ciąg dalszy!

Anonimowy pisze...

Ahahaha, perypertie z fryzurą :-))) Wiem, ja wiem, kto jest prototypem Kovalika :-PPP
nika

abnegat.ltd pisze...

MD - proszę się wciągać :)

Travellerka - proszę nie panikować ;)

Nika - zbieżnośc zupełnie ale to absolutnie przypadkowa ;)))