Natura ludzka dziwna jest. Jak ciepło - to wszystkim przeszkadza że ciepło. Jak zimno - też niedobrze. A najśmieszniej jest jak jest w sam raz - wtedy połowa twierdzi że mogło by byc cieplej a połowa że zimniej. Nie dogodzi za cholerę.
Wczoraj myślałem że sobie ręce połamię. Najpierw przyszedł arthroskopista coby ludziom w kolana zaglądać. Łącznie sześciu pacjentów zabukowanych na 3 godziny. Jak by się tak dobrze przyjrzeć to gościu dziwny jest. Popatrzmy z zegrkiem w ręku. Muszę do gościa pójść i go nastraszyć - 5 minut. Mój nurs potrzebuje 3 minut żeby potwierdzić straszenie, zbadać orientację w szczegółach istotnych, niezbędnych z punktu widzenia zdrowia psychicznego - jak się nazwywa, gdzie mieszka i jaki dzień dzisiaj mamy - sprawdzić uzębienie oraz przestrzeganie ścisłego postu i zawlec pacjenta do pokoju anestezjologicznego. Następnie wkłucie, kable i inne przyjemności - to zajmuje 2 minuty przyjmując że żyłę klemuję jak pacjent wchodzi do pokoju a wenflon wbijam w czasie jak się kładzie. Od włączenia pomp do skończenia wszystkich czynności przygotowawczych na sali - 7 minut. Wiem bo mi pompa wyświetla. Od tego momentu jeszcze ze trzy minuty na potwierdzenie tożsamości pacjenta, rodzaju zabiegu, strony zabiegu (strasznie są tu na tym punkcie wrażliwi odkąd okazało się że 2% pacjentów ma nadal po zabiegu amputacji chorą kończynę na stanie, natomiast po zdrowej został kikucik).
Po zabiegu potrzebuję jakieś 2-5 minut żeby obudzić pacjenta, i jeszcze ze trzy coby go do recovery (czyli odzyskiwalni, doskonała nazwa) zawieźć i do monitorów podłączyć. Czyli to będzie razemmm... 25-28 minut.
A na pacjenta chirurg zabukował sobie 30.
Czyli musi się zmieścić w 2 do 5 minut.
Jakoś do chirurga za kurwisyna ciężkiego nie dociera że to nie jest łapanie pcheł, śpieszyć się nie wolno a natury się nie oszuka. Co wiadomo wszem i wobec od czasów Seksmisji.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest że mimo dwóch obsuw - jeden pacjent się spóźnił nieco, drugi miał jakowyś misz-masz w papierach do wyjaśnienia - skończyliśmy o 12:30. Czary. Plus fakt że arthroskopista pracował jak natchniony. Albo może raczej jak potępiony w trakcie wykonywania kary.
Następnie przyszedł chirurg i zaczął wycinać ludziom różne mniej lub bardziej potrzebne części ciała - i w końcu nadszedł kooooooniec. Byłem tak dociorany pracą że, dodawszy moje ekscesy dżimowe dnia poprzedniego, miast walce z oponą oddałem się walce z pizza. A następnie z materacem. Próbowałem jeszcze ratować wieczór odrabiając lekcję z lądowania na księżycu za pomocą „Apollo 13”, ale do grande finale nie doczekałem. Po prawdzie to oni tam Trzynastką nie dolecieli, złośliwi twierdzą że w ogóle na księżycu byli, no ale. Dotrwałem dzielnie do wystrzelenia Toma Hanksa na orbitę (przy wtórze intense, heroic music) i padłem zupełnie nie heroicznie mordą w pierze.
Oko otwarło mi się jak zwykle o piątej rano. Ha. Czas na przebieżkę. Moja lepsza połowa przyjęła strategię zniechęcenia demoralizacyjnego - czyli zwinęła się w kłębek i rozkosznie udawała że śpi - ale nie z nami te brunery, Numer. Jak biegamy - to biegamy. Łomatko...
Myślałem że ducha wyzionę. Chyba jeszcze nie doszedłem do siebie po tym ostatnim 33’20’’ bo gdzieś w dwóch trzecich dystansu znikł mi kolor, a płuca postanowiły wyjść na spacer. Po straszliwych mękach psychofizycznych, używając mentalnego odpowiednika systemu bat-marchewka, doczłapałem w końcu do chałupy, ale zajęło to prawie 38 minut. Cholerstwo. Żeby lekko nie było, idę na dżima po południu. Trzeba będzie znowu zmodyfikować plan, wiosło i rowerek zamiast biegania na jakiś czas - i za dwa tygodnie kontrola co z tego wyszło. Ostatnia zmiana dała przyrost wydolności wręcz nieprawdopodobny, ale też i zajęła 3 miesiące.
Potrzebuję jakiegoś sytemu ćwiczeń żeby się doprowadzić do poziomu sensownego*. Problem w tym że wszystkie plany tworzone są dla dwudziestolatków którzy osiągnięciami sportowymi plasują się w 97 percentylu. Albo i powyżej. Natomiast dla czterdziestoletnich grubasów najbardziej zaawansowane treningi proponowane przez specjalistów to spacer z psem po lesie. Tylko niedługi, żeby nie zabił.
Znaczy, zabicie w sekwencji: zimne poty - świńska grypa - zgon.
W końcu dotarłem do pracy - i okazało się że jeno pilnuję dobytku. Chirurdzy dłubią sobie w miejscowym, co bardziej ambitni nawet sedują swoich nieszczęsnych pacjentów a ja siedzę na dupie i czekam na koniec tej nędzy. Udzielając na ten przykład dobrych rad w stylu: „Pacjent z ciśnieniem 200/120 nie powinien być operowany”. Albo „Lepsza jest kawa zmieszana z kakałkiem**”. Albo „Najlepsze kasztany są na placu Pigalle”.
Hemoroidy powinny być wpisane w listę chorób zawodowych anestezjologów.
Chłopu nie dogodzi. Dużo zabiegów - źle.
Mało zabiegów - źle.
W sam raz - znaczy że albo za mało albo za dużo.
Zaraza.
----------------------------
*Jeszcze trochę i sam zacznę publikować mój własny plan pt. jak spokojnie i nie nerwowo, z lekka tylko ocierając się o zawał, zacząć biegać po czterdziestce.
”Running for Couch Potatoes” na ten przykład.
**Ciekawe, w mowie potocznej nie drażni, a napisane kojarzy się z kupą w pampersie.
21 komentarzy:
najbardziej zaawansowane treningi proponowane przez specjalistów to spacer z psem po lesie. Tylko niedługi, żeby nie zabił.
Pies, oczywiście...
Podziwiam nieustanne poczucie humoru, ale coraz bardziej niepokoją mnie te wydolnościowe ekscesy. Czy nad tym wszystkim czuwa jakiś doktór?...
Nie ma co się niepokoić, należy tylko podziwiać i dopingować.
Masz rację z pracą jak z pogodą. Tak źle i tak niedobrze. Czasami tylko zdarzy sie fajny dzień, ale taki to mija błyskawicznie.
Abi, trzeba cieszyć się co pracujący dzień przyniesie!! Ja na wolniejsze obroty w pracy mam zawsze książkę do poczytania, list do napisania, czy inne mało potrzebne umiejętności. Ostatnio zagłębiam się w historię życia naszej ulubionej Kopernik (no bo była kobietą, prawda?) A co do dzimowych ekscesów to już pisałam, nie szarp się, opona i tak wróci. :))
Basiu, tu o dochtora cieżko jest. A taki co by sie znał na psach - to juz w ogóle... Ech - Jak oni to mówia? If you want sth. done - do it yourself czy jakos tak ;)
Docik - tak jest. Doping jest konieczny. Szczególnie z rana bo wyjść z łóżka ciężko - a tyłomózgowie morde drze na cały regulator - że tu ciepło i miło, a tam sie spocisz... i że jeden dzień odpoczynku ci sie należy... I że Kowalski to wcale nie biega a jaki szczęśliwy ;D
Innest, mi powrót opony nie grozi - jako że sobie nigdzie nie poszła. A w wolnych chwilach pisze w pracy frustrujące teksty ku uciesze Czytaczy ;)))
:-D Ja to chyba zaraz będę miała brzuch jak kaloryferek od śmiechu :-D No, tomik ze złotymi myślami się kłania :-) A czemu Ci przeszkadza Ci brzusio? Bo Twojej lepszej połowie, chyba wcale, a wcale :-) nika
Nika, nie ma upros. Ma zniknac- i zniknie. Tylko nie wiedzialem ze to az tyle zlezie...
Nie myślałeś nigdy, żeby te frustrujące teksty wydać w formie papierowej? ;-)
Lena
Lena, dzieki za mile slowo, ale sie mi tu zaraz we lbie poprzewraca i tyle tego bedzie. Nie dosc ze abnegat to jeszcze legutko (pis. oryg.) pier.przniety ;)
Bo to trzeba biegać przez całe życie niestety, jak się człowiek "budzi" po czterdziestce to niełatwo 10lat niebiegania nadrobić... powodzenia! :)
Co do planu treningowego ja uskuteczniam następujący: http://bieganie.pl/index.php?show=1&cat=13&id=256
Potem można pobawić się w to:
http://bieganie.pl/index.php?show=1&cat=13&id=249
Ale dla leniwych lub lanserów, trening w sytlu MagdyM :D :
http://bieganie.pl/index.php?show=1&cat=19&id=433
Abi, a masz wogóle tego psa? (oby nie rasy jajnik ;) ). Jak mieliśmy psia to moja "męczyzna" szczuplejsza była. Teraz mamy cztery koty i można najwyżej towarzyszyć im w wylegiwaniu się (robią to po mistrzowsku).
Ja postanowiłam walczyć o kondycję techniką małych kroków (do celu). Ponieważ musiał być najmniejszy z możliwych dziś rano wykorzystałam 3-min klepsydrę do gotowania jaj. W połowie przesypywania się (1,5min) okazało się, że to dla mnie jeszcze zbyt duży krok. Ale wytrwałam (brawka), poczułam satysfakcję i przez jakiś czas będę ćwiczyć tym sposobem. Lepsze 3 min niż zero.
Nie pisz proszę więcej o "kakałku" bo to u mnie ostatnio chleb powszedni. :( (mam na myśli skojarzenie of course).
"Hemoroidy powinny być wpisane w listę chorób zawodowych anestezjologów."
Nie tylko anestezjologów.
(W bardzo brutalnym żargonie mówi się jeszcze brutalniej, że czasami...wysiaduje się jaja lub jajniki.Natomiast czasach sajgonu jest coś takiego jak śmigłodoopie (lata się i lata)).
Pozdrawaiam- e.
Abi, nieee... Chcesz zmarnować taki talent? Bój się Boga :-D
Lena
Abi, skoro chcesz wysłać brzusio na pohybel, to wiedz, że lanczyki, pizze i steki tylko podtrzymują brzusio przy życiu. Nie ma rady, trza zmienić nawyki żywieniowe: śniadanie jeść jak król, obiad jak szlachcic, a kolację jak żebrak. No i zmienić podejście do jedzenia ;-) Nie marz i nie myśl dużo o jedzeniu, myśl raczej, że jedzenie karmi Twoją oponę, którą chcesz wysłać do Hadesu. nika
Tylko jak tu nie myśleć o jedzeniu kiedy w brzuchu burczy ;-) Odmawianie sobie takiej przyjemności, toż to prawie grzech jest :-D
Lena
No ba! ;-D Ale jak mus, to mus. Inaczej się nie da :-/ nika
Lavinka, wiem że to zabrzmi jak wymówka, ale czasu nie było. Te opowiesci o 3 etatach wyrabianych przez lekarzy w miesiącu to nie są bajki. Mój personalny rekord to było 550 godzin spędzonych na służbie. I dopiero tutaj, przy 40 godzinach tygodniowo, można było zacząć coś robić innego.
Jak bym został to ważył bym teraz 130 kilo i był po pierwszym zawale.
Darku, ja się rozbiegałem wedle tego co nazwali planem pumy (6 cykli po 5 minut, ze stopniowo zwiekszająca się ilościa biegania kosztem marszu). A teraz jest mi potrzebny pomysł pt. jak dojśc do 5 km w 25 minut. Ale to też zrobię ;)
Catta, psa mam i nie mam - bo w kraju został. Bernardyn, wielki, z gatunku leniwca. I żre krowę dziennie. I capi.
Odnośnie treningu - jeżeli nie wytrzymujesz 3 minut to znaczy że weszłaś na poziom maksymalny. Tylko sobie można krzywdę zrobic. Zaglądnij na te linki co je Darek pokazał - całkiem sensowne pomysły można znaleźć. Najważniejsze to spokojny wysiłek który możesz znosić co najmniej 30 minut. Zreztą - zaglądnij na bieganie.pl Polecam.
Emili (green), tak jest. Hemoroidowcy wszystkich krajów łąćzcie się!
Lena, a jak się nie uda? I się wtedy w sobie zamknę??
Nika & Lena: dietę mam wyśrubowaną. Stekowo - pieczystą. Z dodatkiem ekstrawagancji ;)
Ja do wagi licealnej doszlam po wyzyganiu kasy na prywatnego trenera, ktory cwiczenia i grafik mi rozpisal + godzina tygodniowo, co miesiac szczypce i mierzeni tluszczu. Po kilku miesiacach wiedzilam ile, jak i kiedy cwiczyc (kardio/muskuly/rozciaganie)... i teraz sie trzymam pod 60 kilo niezmiennie od ponad roku. Tak to jest jak mamusia zalatwia zwolnienie z wf ... to na lekotke, to na raczke, a tak naprawde z glowka sie mialo:)
Ujawnij te kila ...10 podobniez zrzuciles... gdzies zeznawales.
M, w najlepszym czasie ważyłem 118, w zeszłym roku miałem coś koło 112. Dzisiaj rano 103 i Tak trzymać. Mi w sumie nie tyle zależy na stracie masy - niestety w czasie odchudzania najpierw lecą mięśnie i cżłowiek wygląda potem jak wór skórno-mieśniowy - co na delikatnym remodelingu.
Póki co z klasy kompletnej nedzy przesunałem sie do średniaków - zgodnei ze wszystkimi testami jestem average. Może nawet nieco powyżej. Ja sobie do łaba nie przybieram, ze mnie sportowiec będzie jak z kociej dupy saksofon, ale póki co cieszy mnie to jak bateryjka ze wskaźnikiem i mam nadzieje że mnie jeszcze potrzyma.
A może faktycznie jeszcze ten maraton zrobię. Sie uwidzi.
103 ... ladnie. Potem ponizej stowki, kolejny krok. Mam nadzieje,ze diete tez zmodyfikowales. Wlosy mi stawaly deba czytajac posty z przepisami na dlugie pogotowiane dyzury:)
Moj Malzowinek zrobil niedawno pol maratonu, oponke pozegnal i czuje sie lepiej niz kiedykolwiek. Troche samozaparcia i mozna. Ciagle mnie zadziwia:)
"A teraz jest mi potrzebny pomysł pt. jak dojśc do 5 km w 25 minut"
A to zwracam honor :) W takim razie może jakiś plan treningowy przygotowań do 10km lub półmaratonu...
Prześlij komentarz