sobota, 6 grudnia 2008

Umiera, cz. 1

Zima. Paniczne wezwanie, duzo krzykow, dyspozytor nieco znerwicowany dal sie poniesc wyobrazni. W efekcie wypadlismy z podstacji "na kierunek", reszte informacji otrzymamy w drodze.

Do tego wyjazdu wystartowalem z popoludniowej drzemki - fatalnie mi to podnosi cisnienie. Co prawda sygnaly i troche ekspresji werbalnej zawsze koi w jakis sposob nerwy, ale jak by nie bylo - znowu stres.

Dojezdzamy do pobliskiego miasteczka. Z przytupem wpadamy na rynek, gdzie ma czekac rodzina. Siedzimy w tej karetce, wyjemy sygnalami, ludzie na przystanku patrza na nas jak na idiotow, my na nich. Nie wytrzymalem napiecia i wylaczylem io-io pozostawiajac blyskotki na dachu. Zeby ludziska wiedzieli ze jestesmy pod para. Dla absolutnej pewnosci wystawilem leb przez okno.
- Czy ktos z panstwa na nas nie czeka?
Cisza. Hm. Zlapalem za radio i zapytalem czy my na pewno jestesmy na dobrym rynku.
Na dobrym, ale zeby byc w stu procentach pewnym, dyspozytorka raz jeszcze zadzwoni. Za chwile dostalismy wiadomosc ze rynek sie zgadza, a rodzina za chwile sie u nas zglosi. Zglupialem. Wylaczylem wszystko i polazlem do sklepu po jakas zapiekanke. Wiadomo- jak czlowiek zestresowany to sie robi glodny.

Po dwoch zapiekankach i jeszcze jednym telefonie podeszla do nas pani z dzieckiem.
- Wy do Maciejowej?
- Tak jest, droga pani. Prosze wsiadac, drzwi za-
- Nie! nie! - zakrzyknela niewiasta - maz z wami pojedzie. Ja nie moge, wnuczke na zajecia prowadze.
- A maz gdzie?
- Buty pastuje.

Pomyslalem ze bedzie tego glupienia. Toz juz dwa razy mi sie przydarzylo. Jak na jeden dzien, to stanowczo dosyc. Wzruszylem wiec wdziecznie ramionami i nie podejmujac dyskusji polazlem po trzecia zapiekanke. Minal kolejny kwadrans. Pomyslalem ze czas by byl, zeby wypastowany przylazl wreszcie bo mi te zapiekanki bokiem wyjda.

Mialem ochote chwycic za radio powtornie i oglosic ze mamy dosc kwitniecia i ze wracamy - gawiedz na rynku przestala nas podziwiac -a tu niespodzianka. Pojawil sie wypastowany. Zapytalem grzecznie czy po to sie karetke wzywa do umierajacego zeby potem ja pol godziny na rynku trzymac. Chyba nie zrozumial bo sie tak dziwnie popatrzyl, jak by mial co za zle. Po czym zaanonsowal gdzie mamy jechac. Mimo twardego postanowienia, ze sie nie dam - zaliczylem opad szczeki. Otoz bedziemy wracac z powrotem 15 kilometrow na podstacje, a potem jeszcze troche dolinka w lewo - i juz bedziemy na miejscu.
- Co do ***** ***** czy ty ***** z **** ***** ***** ***** a moze ******* was calkiem?- wydukalem wbity w siedzenie, z wrazenia przechodzac na miejscowy dialekt.
- Wy jestescie od tego, zeby jezdzic! - oswiecil mnie dumnie wypastowany. Moj prywatny gulomierz pokazal 9,5.* Zatrzymalem karetke. Wracajac do j.polskiego, wyglosilem expose na temat pogotowia ratunkowego. Nastepnie poinformowalem naszego milusinskiego pasazera ze za chwile wezmie taksowke i pojedzie przodem. Albo pobiegnie na piechote - bo my nie mamy obowiazku wozic nikogo, poza pacjentami. Wypastowany przemyslal swoja sytacje po czym wyrazil skruche. Czy szczera, to sie okaze na drugi dzien w ksiazce skarg i zazalen.

Po kolejnych dziesieciu minutach opuscilismy asfaltowa sciezke gladka i pognalismy wzdluz doliny pod gore. Im wyzej- tym wiecej sniegu. Poczulem niepokoj.
- Do domu dojedzie?
- Nie dojedzie, panie lekarzu**.
- Daleko?
- Troche pod gore wzdluz dolinki, a potem zboczem na lewo.
Oz by cie kopnal dowolny inwentarz zywy.
- Za godzine dojdzie?
- Powinno. Jak sie szybko pojdzie to tak.
W tym momencie wscieklizna mi zdechla calkiem. Paradoksalnie czlowiek powinien dostac apopleksji, albo chociaz nerwowego tiku w oku. Zaczalem sie smiac. Nie zwazajac na wystraszone spojrzenia chlopa oraz zalogi, polaczylem sie ze stacja i poprosilem o wsparcie GOPRu. Ostatecznie jakos musimy umierajaca kobielke przetransportowac, a nosze wtargac tam gdzie napastowany pokazal to zejdzie do nocy.

Dyspozytor zglosil sie przez radio z dwoma wiadomosciami. Zla - GOPR transportuje narciarza i teraz nie dadza rady nam pomoc.Dobra - pogranicznicy sie nudza i podjada do nas ze sprzetem. Zapytalem o czas dojazdu. 30-45 minut. Hm. Jezeli wystartujemy teraz, to na piechote, z walicha i sprzetem bedziemy na gorze za godzine, moze godzine pietnascie. Nie ma sensu. Poczekamy i przejedziemy sie z pogranicznikami. Zawsze to jakas atrakcja.

Do przyjazdu pogranicznikow minelo niecale 40 minut. W tym czasie napastowany probowal nas przekonac zeby isc na piechote, bo kobieta moze sie przekrecic. Jeczal, stekal, kwekal az w koncu zaczal grozic. W tym momencie wywalilem go z karetki. Wszystko zniose, nawet gdy ktos mi kaze pol godziny czekac na wypastowanie butow. Ale chamstwa i goralskiej muzyki nie toleruje organicznie.

Pogranicznicy fajne chlopy. Takie - na schwal. Zajechali z fasonem swoim 4x4 z przyczepka, wyrzucili fontanne sniegu przy nawrocie i wypadli z kabiny jak sily specjalne. Dowodca podszedl do nas.
- Kapitan Zbik! - przedstawil sie energicznie.
- Abnegat - usmiechnalem sie w odpowiedzi - Jedziemy do Maciejowej, wiecie gdzie to jest?
Chwila przytarcia mentalnego, tak jak narciarz co wjedzie na posypany zwirem snieg.
- Wiemy - energicznosc spadla mu o kilka procent. Chwile pomyslal, po czym wrocil do spraw biezacych. - Jedzie pan sam?
- Wolalbym z ratownikiem. Nie wiadomo co tam sie dzieje, a wykwalifikowane rece sa nie do zastapienia. Tobogan macie?
- My? A skad. Do tego to GOPR bedzie potrzebny.
Chwycilem za radio i zglosilem na stacje zeby goprowcow zawiadomic i ze sie z gory odezwe czy ich odwolac czy nie. Ostatecznie jak nie bedzie lacznosci to w najgorszym wypadku chlopaki sie przejada na darmo. Zawsze to latwiej flaszke na przeprosiny postawic niz z baba na plecach lezc taki kawal. W miedzyczasie podwladni Zbika wypakowali skuter sniezny. Wielki. Ale jednak dwuosobowy.
- Zmiescimy sie? - zapytalem, tracac nieco przekonanie ze ratownik jest mi potrzebny.
- Jak trzeba to sie zmiescimy. Siadajcie.
Siedlismy. Moje 115 kg dodane do 115 ratownika, do tego walizka i defibrylator... i kierowca... to bedzie razem... Hm. Podszedl wypastowany.
- A ja?
Usmiechnalem sie cieplo.
- Nie da rady. Buty ma pan za sliskie.
Czasem nie wiem jak sobie radzic z glupota ludzka.

***part one ended***part one ended***part one ended***

* - gulomierz: ( z pol. gula, gulka - spotykane na gleboko wiejskich obszarach okreslenie tzw. jablka Adama): przyrzad do mierzenia skoku guli podczas nerwowego przelykania sliny, wyskalowany w gulach.
- gul - jednostka wartosci wzglednych skoku guli; zawiera sie w przedziale 0-10; patrz tez: skoczyla komus gula;

** - wskazuje na zaawansowany stopien zorientowania w temacie sluzby zdrowia; jak wiadomo lekarz doktorem nie jest - dopiero doktorat czyni doktora z doktora.

21 komentarzy:

Anonimowy pisze...

masakra... juz sie nie moge doczekać cz. 2 :)

Anonimowy pisze...

Wciągające. A kto nawigował skoro wypastowany się ostał.

abnegat.ltd pisze...

Zbik droge znal. Wszystko sie wyjasni ;)

Zadora pisze...

A maść na odciski w torbie miałeś, żeby właściwie zaopatrzyć "umierającego". Skąd oni wiedzieli, że pomoc potrzebna, z góry ktoś gołąbie puszczał?

Anonimowy pisze...

Era telefonów komórkowych. :)

Unknown pisze...

czytuję Twojego bloga od jakiegoś czasu. dziś postanowiłam przestać być anonimowym czytelnikiem i głośno zaprotestować przeciwko Twojemu okrucieństwu - jak, no jak, możesz pozostawiać swoich czytelników z niedokończoną historią? porzucać ich na pastwę zżerającej ciekawości? i to do tego w Mikołajki?! nie masz litości... ;)

a tak z innej beczki: świetny ten Twój blog. wciąga i uzależnia - przyłapałam się na tym, że codziennie muszę tu wpaść. :)

pozdrawiam :)

Anonimowy pisze...

Właśnie na Mikołajki proszę o historii ciąg dalszy. Ot, taki drobny prezent dwa wpisy jednego dnia.

abnegat.ltd pisze...

Agregat: moze wypastowany pognal na dol, w miedzyczasie zauwazyl ze mu butki zmatowialy i stad cala afera... A powaznie to bylo kilka lat temu - komorka w kazdej (wiejskiej) komorce - jak Dotty pisze ;)

Paulina: witaj na blogu i dzieki :) Nawet nie wiesz jak mnie to napedza do pisania :))

Wytrzymajcie do jutra - punktualnie o 9 bedzie czesc druga ( i oby ostatnia ;D)

eee-live pisze...

Abnegat a może tak dziś o 9 ale wieczorem ta druga część? Bo wiesz ja to niecierpliwa jestem ;)

Anonimowy pisze...

Hej! Jak tam w szkole? :)

eee-live pisze...

Byłam, pochodziłam, przedstawiłam problem i do domu :)Dziś nie miałam zajęć :)

Anonimowy pisze...

Aaa, to tak było?! Moje gratulacjie (i podziw). :D

eee-live pisze...

dotty nie ma czego podziwiać. Zrobiłam co uważałam za słuszne :) A jaki to przyniesie oddźwięk to się zobaczy.

Anonimowy pisze...

Żeby tak jeszcze na oddziwęk mieć wpływ, to by bylo ... za dobrze. ;P

Anonimowy pisze...

Mam dziś dzień dysortograficzny jak widzę. :(

Anonimowy pisze...

Pomysł dzielenia jest fantastyczny! Przypomniało mi się całotygodniowe wyczekiwanie na kolejny odcinek "Piątku z Pankracym" A tutaj następny odcinek jutro a już takie lamenty i utyskiwania. Tak trzymać! Codzienna powieść w odcinkach - to jest dobry trop!

abnegat.ltd pisze...

To mi wyszlo takie tasiemcowate, ze sie zastanawialem czy nie pociac na trzy ;D

eee-live pisze...

NO ja ci dam na trzy ;)

abnegat.ltd pisze...

Spoksik :D Jutro sie okaze czy babcia przezyla czy nie ;)

eee-live pisze...

Tylko punkt 9 :) bo jak nie to krzyczeć będę :) Jak wstanę to chcę zobaczyć dokończenie historii ;)

A teraz już się nie odzywam bo mąż mnie próbuje upić i mogę zaraz głupoty wypisywać ;P

abnegat.ltd pisze...

No to wirtualnie - cyk ;)