piątek, 12 sierpnia 2011

Wichrowe doliny 6

Jechał na zachód, majac w lusterku wschodzące słońce. Powietrze było lekko przymglone, zapach powietrza niósł obietnice upalnego dnia. Kojarzył mu sie z Chorwacją i lenistwem na plaży. Co robić. Jak się nie ma co się lubi.
Wstał nieco nieprzytomny, wczorajszy wieczór go wyczerpał go bardziej, niż skłonny był przyznać przed samym sobą. W dodatku przez całą noc odbijało mu się pieczonym ptactwem - trudno się dziwić, że słowa Lucy brzmiały w jego głowie jak przekaz kosmity. Zdołał tylko zrozumieć, ze znowu zmienili mu plany i że będzie musiał lecieć wysoko. W tym momencie otrzeźwiał. Poprosił o powtórzenie. Lucy nieco zwolniła, miał pracować z fimą SkyFly, z która szpital zawarł kontrakt na dostarczanie anestezjologów, czy podać kod? Tak, już zapisuje... dziękuję, do usłyszenia. Obserwując jednym okiem pustą drogę, zastanawiał się ile osób zarabia na jego pracy i jakim cudem to się wszystko trzyma kupy. Toż Wyatt wział swoje, teraz szpital weźmie od lotników, czy kim oni tam są, a ci z kolei obciążą za wszystko głównego płatnika... A z drugiej strony co go to...

Trevor tym razem skorzystał z zaproszenia. Upewnił się tylko, że worek z marchewką jest w bagażniku i wyłożył sie na tylnej szybie. Jego ulubioną zabawą było irytowanie innych kierowców - kiwał sie w takt ruchu samochodu, udając zabwkę, jego żółty łeb łatwy był do zaobserwowania, po czym wystawiał język albo pokazywał obraźliwe gesty. Kovalik machnął ręką. A niech robi co chce.
Skręć w lewo? - Kovalik mógłby przysiąc, że w głosie elektronicznego nawigatora zabrzmiało pytanie. Zawahał się przez moment, może jednak nie skręcać? Zanim jego wątpliwości dotarły do ośrodka wykonawczego, zawiadywane z rdzenia przedłużonego ręce skierowały samochód w polną drogę. Jak mnie znowu wpuścisz w maliny, przysięgam, zrobię z ciebie artuditu. Takiego zaraz po ataku na Gwiazdę Śmierci - uściślił, żeby nie było wątpliwości.
- ? - milczace pytanie Trevora zaległo w powietrzu.
- Nie, nie znasz. Zresztą, to było bardzo, bardzo dawno temu. W odległej galaktyce - dodał, czujac nadchodzącą tyradę na temat gówniarzy, co to im sie wydaje, że długo żyją.
- Co nie znam... There are not the droids you are looking for! - dokończył głosem ObiWan’a.
Pozostań na głównej drodze przez jakis czas - pisneło pudełeczko i zamikło. Też instrukcja. Nawet jak by chciał skręcić, to niby gdzie? Jechali klasyczną kornwalijską drogą, szeroką na 0,9 samochodu, z mijankami co trzysta metrów. Chaszcze ocierały się o karoserię, wysokie na dwa metry bandy zrobione z ziemi ograniczały widoczność, światło dodatkowo było przysłonięte przez porastające grzbiet krzaki. Kovalik po raz kolejny pogratulował sobie zakupu dodatkowego ubezpieczenia, pokrywającego absolutnie wszelkie uszkodzenia samochodu. Nie, nie żeby przeszedł jakoweś centusiowate catharsis, przed zapłatą zapytał, czy ta pozycja będzie wyszczególniona oddzielnie na rachunku. Nie? To dawaj pan. Ostatecznie szpital płacił za jego środek transportu z wyjątkiem szkód poczynionych przez prowadzącego pojazdem.
Kolejne inmstrukcje przeprowadziły go przez kilka wiejskich skrzyżowań, jedną drogę ziemno-wiejską - ale trzeba przyznać, że dla równowagi miał też kawałek asfaltu - nastepnie małe miasteczko i w końcu wylądował na parkingu z kontenerami na śmieci. You have reached your destination... powiedział facet zdumionym głosem i zamilkł. Nie mniej zaskoczony Kovalik rozglądnął sie wokoło. Znajdował sie z tyłu jakiegoś wielkiego budynku, pewnie wejście jest z drugiej strony. Rozprostował nogi i ruszył na zwiady. O jest, główne wej...ście... supermarket? Coż, do ciężkiej cholery... Prócz niego w budynku znalazł kilka innych sklepów, pralnię i chińskiego takewaya. To upewniło go, że nadal jest w obrębie cywilizacji brytyjskiej. Po chwili wrócił do samochodu.
- Lucy? Lucy?!!!
- Taak...?... - jej głos był zniekształcony, najwyraźniej zasięg szwankował.
- Gdzie jest ten szpital? Jestem przy śmietnikach jakiegos supermarketu...
- ...to..śnie...am...
Po dziesięciu minutach wrzasków, które składały się głównie z Could you repeat, please?!!?, załapał, o co chodzi. Z informacji Lucy wynikało, że śmietniki to nie śmietniki tylko wysoce wyspecjalizowana, przenośna jednostka badawczo-lecznicza. I że niedługo ktos tam powinien być, i po co Kovalik tak wcześnie pojechał?
Podziękował za informację i zaczał kląć natychmiast, jak tylko sie rozłączył. To teraz bedzie gadać, że zaczynają o dziewiątej?

Pół godziny później na parking wjechał stary MG z odkrytym dachem. W środku drobny facet, dla Kovalika typowy Anglik - kaszkiecik, marynarka w kratkę - palił fajkę. Wysiadł, pyknął po raz ostatni, postukał w podeszwę buta cybuchem, usuwając tlące się resztki i ruszył w kierunku śmietników. Czy, wedle nomenklatury Lucy, zaawansowanej jednostki leczniczo badawczej.
- Dzień dobry!
- Dzień dobry. Jak pan łaskawy się miewa!
- Dziękuję dobrze. A jak u pana? - Kovalik bezboleśnie przyswoił sobie zwyczaje cywilizacji hałajowo-hałdujowej, ostatecznie, jeśliś wszedł między mewy, to nie ma co krakać.
- Pan na zabieg?
- Nie, jestem waszym anestezjologiem na dzisiaj.
- O, nie napracuje się pan. Dzisiaj głównie kolonoskopie, może kilka gastro... - gawędząc, otwierał kolejne drzwi, ściągał kłódki, włączał oświetlenie. W środku nie było najgorzej, przez chwilę mial przed oczami stół operacyjny zbity z nieoheblowanych desek, ale jego oczekiwania nie spełniły się. Wszystko biało-niebiesko- sterylne, komputery, nikiel, plastik i 2,5 metra kwadratowego na pacjenta. Jak oni tu pracuja?

- Doktorze, pacjent gotowy! - zameldowal pielegniarek. Kovalik przyłożył z grubej rury, nie lubił jak mu pacjenci skakali po stole. Ostatecznie różnica pomiędzy głęboką sedacją a lekką anestezją - kto wymyslił takie debilne podziały jednego procesu, nie miał pojęcia - była w zasadzie całkowicie umowna.
Pielęgniarki zaczęły liczyć miarowo narzędzia, gaziki i co tam jeszcze można użyć w trakcie kolonoskopii, ich miarowe, monotonie skandowane one two three four five - one two three four five dziwnie odprężało i pozwalało bładzić myślami po ciepłych wodach Pacyfiku.
- Pan tu spojrzy, doktorze - pielęgniarek kiwał stetoskopem w prawo i w lewo, myśli zaczęły mu sie zlewć...
...oż ty w mordeczkę dziobany, chcesz mnie zahipnotyzować?!? Trevor, pomocy!!! - w miękkiej wacie czuł się ciepło, bezpiecznie, gdzies na obrzeżach świadomości pilnował wentylacji pacjenta, dodawał leki.
- Od teraz wykonuje pan moje polecenia i niczemu się nie dziwi - pielęgniarek zaczał mu grzebac w mózgu - Będzie się pan zajmował pacjentem, a gdy doliczę do dziesięciu, zapomni pan wszystko. Będzie pan pamiętał jedynie standardową endoskopię.
- Gad karotenowy, hę? A potem ‘Tevoreczku najmilsiejszy ratuj moje dupsko!’, tak?
Zgryźliwy głos Trevora nadszedł wraz z wrażeniem, ze jego mózg wspiera powietrzna sprężyna. Kovalik miał nieprawdopodobne uczucie, jak gdyby utknął pomiędzy dwoma wielkimi, puchatymi poduchami. Myślało mu się co prawda wolno, ale wdzięczny był i za to. Korzystając ze wsparcia, zaczał wysuwać się spod nacisku pielegniarka.
- Nie ruszaj się. Jak chcesz, to zdejmę go trochę bardziej, ale sie nie szarp... Chyba, że robimy zadymę?
Kovalik poczuł moc czarnych skrzydeł, przyjemność żaru buchającego z gardła, zobaczył zgliszcza i kupkę spalonego plastiku... Ofiary w szponach, krew z odgryzionych łbów na zębach...
- , Nnie, raczej nie... Ciekawym tylko... Ciekaaawym tyyyylko - ziewnęło mu się potężnie - co te skurczybyki tu wyprawiają...
Trevor dostawił kolejny wymiar - odniósł wrażenie, jak gdyby głowa wyskoczyła mu z brzucha - i nagle świat pojaśniał.
- Tak będzie lepiej. Cymbał się nie zorientuje, a potem cię przepiszę - na wszelki wypadek nie zapytał o nic. Ostatecznie lepiej nie wiedzieć, niż wyjść na kompletnego ignoranta.
- Zaczynamy! - pielęgniarek kiwnął głową. Chirurg zastygł w dziwnej pozie, trzymając instrument w dłoni - Kovalik z zaskoczeniem uświadomił sobie, ze jego też załatwili. Ale jaja... Instrumentalne podeszły do ściany, coś pogrzebały i w powietrzu nagle zapalił sie skomplikowany wzór. Pielęgniarek wraz z jedną z instrumentalnych stanęli przy głowie pacjenta, druga z instrumentalnych włożyła dłonie w przestrzenny interfejs. Podłoga drgnęła. Nie czuł przyspieszenia, mimo dość dużej prędkości opadania. Po kilkunastu sekundach stanęli. Komora była nieduża, choć zdecydowanie większa od klitki na górze. Spod ścian podjechały automaty, Kovalik został odsunięty wraz z anestezjologiczna maszynką w jedną strone, chirurg z jego endoskopem w drugą - pielęgniarek wraz z instrumentalna włożyli dłonie w coś, co wyglądało jak manipulatory i roboty przystąpiły do pracy. Błyskały lasery, słyszał zaśpiew sygnalizacji dochodzącej z nieznanych mu maszyn, nagle w dymie nad głową pacjenta pokazały sie jego oczy. Kovalik mało nie wrzasnał - patrzyły sie na niego dwie, wyrwane z czaszki gałki. Z pojemnika pod ścianą kolejne ramię wysunęło mataliczny, okrągły przedmiot, lasery błysnęły raz jeszcze i w wiadrze, z chlupnięciem, przypominającym mu pierwszego pawia, wylądował mózg. Metalowe cóś zostało wprawione w czaszkę, lasery wznowiły swój taniec, widzał jak oczy zostają wsadzone w oczodoły, do pracy przystąpiły drobne, czarne rurki, pod ich dotykiem goiły sie rany, znikały blizny, jeszcze kilka poprawek i nagle siedział znów przy pacjencie. Ruszyli w górę, zniknły resztki pary, pielęgniarek klasnał w dłonie.
- Dziękuję, to wszystko. Proszę wysłać wycinek do badania hist-pat - chirurg wręczył pielęgniarkowi skrawek tkanki, wciśnięty mu w wraz z narzędziem w dłoń kilka sekund wczesniej i wyszedł pisać raport.

- Trevor?
- Hhm?
- Co to było? Obcy. Mózgi podmieniaja?Toż to horor klasy c...
- Gorzej. Pamiętasz, jak ci opowiadałem o zielonej lidze? Mieli taką cholerną frakcję jastrzebi, Gandalf przy nich to plastikowy krasnal jest. Mało magii, kupa technologii. A tego pryszczatego tom już spotkał, ale u nas Projektował urukhajów. No, tych pokurczów, co latali w świetle dnia. Trzeba bedzie chyba poprosić o pomoc... - niepewność w głosie Trevora zaskoczyła Kovalika. Widział co prawda, jak mu ekipa zielonych spusciła manto w zeszłym roku, ale arogancja gada nie ucierpiała wtedy w żaden sposób. Sklał ich na funty i zapowiedział, że zrobi jajecznicę przy następnym spotkani. A tu najwyraźniej się przejał...
- Mogę pomóc?
- Możesz. Jedźmy do domu.
Poczuł lęk - Trevor nawet nie wspomniał o kurzym móżdżku.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ożesz Ty Karol, zaczynam się bać o_O Trevor, daj czadu :-))))
Super, przestałam oddychać przy czytaniu :-)))
nika

Młoda Lekarka pisze...

Najpierw zlot gejów, a teraz to...
Zagęszcza się, zagęszcza :)
Czytam z zapartym tchem!

marta pycior pisze...

Gdyby zechcialo byc na papierze, to ja chetnie kupie.

abnegat.ltd pisze...

Ojjjj - bedzie sie działo...
pewnie bedzie cosik jutro.
A na papierze - jeszczem nie gotów. I pewnie jeszcze długo długo nie ;)))

Travellerka pisze...

ale wiesz:) papier dobra rzecz:) jestem za! i czekam na cd ;)

luc.as pisze...

Na CD to i ja poczekam :-)
Mam nadzieję, że czytać będzie sam Autor :P ?

Anonimowy pisze...

No i co dalej, i co dalej, i co dalej???
Czy wątek pacjenta z pozostawionym wacikiem w środku będzie kontynuowany? I gdzie to jeszcze naszego Kovalika wyślą?
Madźka