poniedziałek, 11 czerwca 2012

O Champs Elysee

...czyli Goralu, czy ci nie zal.





niedziela, 10 czerwca 2012

piątek, 8 czerwca 2012

Zaległości zebrane

Zaczeło sie niewinnie - łoczdog sie zbiesił i zablokował dostęp do pasku log-in'u gógla. Dzięki czemu przeczytać sobie mozna, ale publikować juz nie. Za to w domu zdechł router. Niby nic, ale czlowieka szlag trafić może... Pierwszym był Huajwei, czy jak się to cholerstwo czyta - działał bosko, póki musiał obsługiwać jeden komputer. Ale wystarczyło, ze dzidź uruchomił WarRock'a - i po necie. Dzielny Huaiwei ma problem z podziałem przydziału co skutkuje czekaj-tatka-latka'izmem. Potem nadeszła era Netgara. ten był dzielny, błyskał diodami, w nocy w pokoju efekty bily na głowę lasery z dyskoteki. W dodatku mozna było na nim suszyć skarpetki - ręcznik był jednak zbyt duży - dzięki czemu usmażyło sie mu cosik w środku. Efekt był ponury: poki był zimny, to działał. A pięć minut później juz nie. W końcu dzidź młodszy nie wytrzymał i kazał kupić Belkina. Na wszeki wypadek tym razem ubezpieczyłem whateverhappens. Skarpetki chyba tez sie łapią.

 

Od jakiegoś tygodnia media - a głónie BBC i CNN - trąbią na wyprzódki że Polacy to rasiści i nikt tu nie lubi czarna człowiek. Znaleźli się specjaliści od wolności Indian, bezpieczeństwa i higieny pracy Murzynów, ochrony Martina Lutera Kinga i poszanowania godności odmiennych kultur - by wspomnieć tylko o Japończykach (pomoc przy przebudowie dwóch miast ), Wietnamczykach (rozległy projekt restrukturyzacji terenów zalesionych), Irakijczykach (złe zarządzanie ropą z Kuwejtu) czy Afgańczykach. Durnie sa wszędzie, nasi obecnie najliczniej objawiają się na stadionach. Nieco tylko przeraża, że zamiast jednoznacznie potępiać bandytów, nasi dzielni politycy dla sobie tylko znanych celów popieraja mniej lub bardziej otwarcie rodzime kibolstwo. Co robić.

 

Przypadkiem zupełnie zasiadło mi się ostatnio przed telewizornią gdy TCM nadawał Pewnego Razu Na Dzikim Zachodzie Sergio Leone. I muszę przyznać, że mnię nieco wzięło. Pierwszy raz oglądałem to gdzieś w latach siedemdziesiątych, gdy o HD - co ja mówię - gdy o kolorowej telewizji (!) nikt nie słyszał i zapamiętał mi się jak taki mroczny, twardy - o zbrodni, zemście i całej reszcie. Kto oglądał, ten zna, kto nie oglądał, powinien - ale w skrócie mw. chodzi o walke dobra ze złem czyli świeżo wyprodukowanej wdowy (Claudia Cardinale, oklaski) ze szwarc- charakterem pracującym dla kompanii kolejowej (Henry Fonda, okilaski). Jako, że wtedy jeszcze nikt na świecie nie słyszał o wyrafinowanym, a zmieniającym sliczne pieknotki w zabójczynie, Klasztorze Shaolin, Furious Five czy kobietach strzelających z shot-gun'ów oburącz, tej pierwszej - by miała jakiekolwiek szanse w walce - do pięknych oczu oraz kształtnego biustu dodano Harmonijkę (Charls Bronson, frenetyczne oklaski) oraz Cheyenne'a (Jason Robards). Jednakowoz nie o filmie chciałem a raczej o pewnego rodzaju przemianie naszej wrażliwości i - jak by to nazwać - humanizmu?

 

Przynajmniej połowa filmów traktuje o złym uczynku - i zemście. Co w jakiś sposób oddaje nasze postrzeganie zasady miłości bliźniego i nadstawiania drugiego półdupka. Najpierw nastepuje zbrodnia - musi ona być straszliwa, by widz nie miał żadnych wątpliwości co do słuszności sado-masochistycznych scen konstruowanych z udziałem głownego złoczyńcy ku uciesze widzów i zaspokojaniu chorej chuci reżysera. Która w rzeczy samej jest zapokajana po raz drugi - bo przeciez godzine wcześniej, nim zaczął się pastwić nad zbrodniarzem, robił to samo z Bogu ducha winną ofiarą.

 

I tak mi się pomyslało, że jednak podskórnie przeze mnie przeczuwana degradacja rasy ludzkiej faktycznie ma miejsce. Sergio Leone, by ukatrupić pieknego Fondę, kazał mu tylko zamordowac brata Harmonijki. Który potem w pojedynku po prostu go zastrzelił jak psa- w scenie pełnej wzniosłej muzyki, powolnych gestów, zbliżeń twarzy, zblizeń oczu, zblizeń nosa, jednego oka - daleki plan!!!, muzyka stop!!! - i dup. Jeszcze tylko harmonijka w zęby i zemsta sie dokonała. Fish'n'chip raz - razem 4,99. A obecnie? Ło matko...

 

Posłużymy się rupieciem zwanym Commando, mam do tej produkcji szczególny sentyment jako że był to nasz pierwszy, romantyczny film oglądnięty (dla Wielkopolan, Mazowszan, Pomorzan i Lavinki: obejrzany) na naszej pierwszej romantycznej randce. Tamże zbrodnią było porwanie Szwarzenegger'owi córki, za co złych ludzi spotkała zasłużona kara. Ponieważ od czasów Sergio Leone minęło piętnaście lat, trupów było tak - bede strzelał - ze sto sześćdziesiąt, a główny zbrodzień Max, nim uszła z niego para, został obity jak pies przy uzyciu różnych narzędzi - przy czym znawcy twierdzą, ze w zasadzie otrzymał on około pięciu tuzinów ciosów śmiertelnych - by wreszcie skonać z rurą kanalizacyjną wbitą w klatę. Na wylot. Nie tylko owej klaty ale jeszcze pieca cetralnego stojącego za nim.

 

Teraz i tego jest mało. Główny zły, nim zginie, musi zostać obity, pobity, przebity, musi stracic wszelką nadzieje, nastepnie musi odzyskać wszelką nadzieja by w końcu zostać zmaltretowanym przez pociąg, TIR'a czy granat wsadzony w dupę.

 

Pewnego rodzaju wyłamaniem się z eskalacji zemsty jest produkcja zboaczeńa szwedzkiego, który opisał proceder zaspokajania chuci wielokrotnego mordercy i gwałciciela, co to każdej ze swoich zeszłych narzeczonych robił posmiertne zdjęcia i wieszał w gablotce. Pomijając brak sensu opisywania owych zbrodni, z wyjątkiem specjalistycznych tomów prawniczo-psychiatrycznych, zostałem całkowicie zaskoczony sraszliwym losem, co to spotkał owegoż sadystycznego mordercę. Mianowicie zginął w wypadku samochodowy... Rozumiem niechęć autora do brukania slicznych rączek swoich bochaterów, ale bez przesady mi tu - po tak okropnych zbrodniach tłuszcza wymaga katharsis - a to może byc zapewnione jedynie przez łamanie kołem i ręczne wyrywanie trzewi.

 

Robimy sie emocjonlanie - tępi. Znieczuleni. I coraz bliżej nam do bandy zdziczałych psów

PS. Nie mam zdrowia poprawiac czegokolwiek na tym cholerstwie, korekta przy uzyciu aJfona polaczonego z nowym Goglem wkurwila by nawet Swietego Antoniego...

czwartek, 24 maja 2012

Homo caseus

Że człowiek smieszny jest - co robić. Tak nas w akcie ewolucji wykreował stwórca. Śmieszności biologiczno-konstrukcyjne zasadniczo zasłania nam brak alternatyw. By nie być gołosłownym, prawdopodobnie większość z nas zaoptowała by za posiadaniem bateryjki kosztem układu trawienno-sralniczego. Niedostatki intelektualne skrzętnie skrywa horyzont poznawczy - no bo jak debil może dostrzec swoje upośledzenie skoro jest debilem? Natomiast braki poznawcze - no, tu jest dopiero ciekawie.

Nasz mechanizm poznawania świata na pierwszy rzut oka wydaje się być całkiem sprawny. Po to są gały, żeby patrzały a resztę załatwia proces obróbki danych w informatycznym konglomeracie białkowym. I tu zaczynaja się schody.

Proces poznawczy podobny jest do robienia frytek. Trzeba wziać ziemniaki, umyć, pokroić i usmażyć. Problem w tym, że najczęściej tak zwany homo sapiens do produkcji mentalnych frytek bierze co popadnie, choćby i stare widelce i miast przyznać potem, że połamał sobie zęby z powodu błednego punktu wyjścia, wpierdziela złom, udając, ze mu smakuje.

Większośc naszych tak zwanych prawd życiowych jest guzik warta nie z powodu wadliwej pracy maszynki do obróbki danych a z racji uzycia to tejże obróbki założeń, które nijak się maja do rzeczywistości.

Posłużymy się przykładem: przyjeżdża pogotowie, doktory pracują, gawiedź patrzy. Doktory są zadowolone, bo pacjent rokuje a gawiedź przerażona chce widłami konowałów potraktować, bo żebra biedakowi łamią. Siedzi gawiedź w kinie i patrzy z napięciem, jak główny bohater odtapia utopiona bohaterkę - w którymś filmie z serii „Horror z głębin” - a obok rży biedaczysko, co to po 24 godzinach dyżuru na izbie poszedł sobie neurony przeprostować...

Łatwo jest wyłapać założenia błędne innych gdy sie jest expertem w dziedzinie - ale co z resztą? Oglądneło mi się jakiś czas temu „Sanctum”. Grupa nurków wlazła do jaskini, jaskinię zalało, wejście zasypało, więc panowie i panie w wet-suitach ruszyli w głębiny, coby inną drogę ku wolności znaleźć. Chciał James od Cameronów pokazać horror przez naturę rozpętany oraz owegoż horroru wpływ na nasze postrzeganie moralności - a wyszła mu chała zdobna, w precel zawinięta.

Nurkiem jaskiniowym nie jestem, jak dla mnie nurkowanie pod 60 cm lodem jest wystarczająco silnym - i chyba maksymalnym w sensie tolerancji - przeżyciem, to i się w jaskinie nie pcham.
Jak by to powiedzieć dosadnie - problemów z oddawaniem stolca nie mam, więc nurkowania w jaskiniach brać pod uwage nie muszę.
Stąd moja znajomość tematu jest zdecydowanie - teoretyczna. Ale jak widzę zawodowców, którzy w pełnych maskach, bez zdublowanych systemów, umierają sobie pod wodą, to mnie zamiast zgrozy - śmiech pusty łapie.


Gdyby ktoś chciał zobaczyć, jak wygląda konfiguracja nurka jaskiniowego, wystarczy, ze poszuka specyfikacji sidemount’a. Która to, nota bene, podoba mi sie coraz bardziej i chyba trzeba ją bedzie przemysleć do nurkowań niejaskiniowych. Nurek jest pieknie i streamlinowo opięty butlami , pasami i regulatorami, nic nie wystaje, gazy sa zdublowane, przyrzady też - toż sytuacja, w której człowiek umiera, bo mu padła maska pełnotwarzowa jest równie śmieszna jak reanimacja w wykonaniu Pameli Anderson... Nie, żeby to było estetycznie naganne - ale poznawczo ma się do procesu ożywiania jak nie przymierzając ponadstukilowy abnegat do konkursu piekności.

To teraz zagadka.

Skoro jesteśmy w stanie wyłapać w naszym polu ekspertyzy błędy, których inni nie widzą - jakim cudem możemy się wypowiadać w tematach, które znamy jedynie z prasy, telewizji, opowieści naszej niani czy - co jeszcze ciekawsze - dywagacji pod budką z piwem?

Odpowiedź jest prosta: wiedzą, szczególnie w temacie medycyny, prawa, ekonomii, piłki nożnej, polityki, moralności, fizyki - i na jaki temat tam jeszcze chcemy pleść androny - nasiakamy wraz z lejącym się w nas mlekiem z gruczołów piersiowych. Co stawia pod znakiem zapytania skuteczność akcji promocyjnej karmienia piersią, bo po efektach sądząc, większość ludzi wykarmiły krowy.

Choć niektórzy powinni skarżyć rodziców za karmienie ich mlekiem od starej kozy.

PS zupełnie nie na temat: zaczyna mnie ten gógl cholerny regularnie censored.

wtorek, 15 maja 2012

Normalnie sie zaczynam

Wiecie, co to jest appraisal? No właśnie...

Maj powinien się kojarzyć. Że kasztany - i że wiosna. I uczucia wzniosłe. A ja mam cholerny appraizal.

<i>Któren to mnie regulrnie (censored).

Jak jedną pacjentkę, co to przyszła do psychiatry. Że ją wszystko - ale to zupełnie i kompletnie - (censored).
- A seksu pani próbowała?
- Nno nnie...
- No to może pani spróbuje?
- Ale z kim niby??? - zapytała pani, zaczynając się (censored).
- Noo... - rzekł doktor, przyglądnąwszy się zgrabnym nogom pacjentki - w zasadzie nie powinienem, ale dla dobra pacjenta moge sie poświęcić!
- No to róbmy ten seks... - powiedziała nie do końca przekonana pani.
(...)
- Panie doktorze?
- Mhm?
- Pan by się zdecydował, czy go pan wkłada - czy wyciąga, bo mnie to zaczyna regularnie (censored)!!!</i>

W tym roku nastąpiła kolejna zmiana wzoru- pewnie po to, by nie kopiować zeszłorocznych wypocin. Polazłem ja nawet do mojej manago tłumaczyć grzecznie, że przecie zawodowy bede miał za jakie dwa miesiące, więc po jasna cholere mam teraz robić pracowniczy? Toż machniemy wszystko za jednym zamachem, mój zawodowy pokrywa wszystkie aspekta pracowniczego, więc...?... Tak politycznie, zamiast polskiego walenia pięścią w stół. No i żem się dowiedział, że jej się też nie chce. I że możemy zrezygnować. Ale pracowniczy aprajzal jest niezbędny do wykonania corocznej rewizji wynagrodze...
- Już rozumiem! Gdzie są papiery?

Rzuciłem sie na mur łbem do przodu. Punkt pierwszy był nieco zmyłkowy.
<i>"Demonstruje i rozumie cele organizacji, pracuje efektywnie w kierunku osiągnięcia celów szpitala. Wykazuje zaangażowanie przez bycie pozytywnym i entuzjastycznym w temacie celów zespołu. Zorientowany na działanie, skupiony na osiągnięciu rezultatu."</i>
I pod spodem rameczka, gdzie należy w kilkunastu prostych zdaniach sklecić cos na zadany temat. Spociem sie nieco, pisząc o moim oddaniu i mistycznym wręcz uwielbieniu pacjentów, przełożonych i akcjonariuszy.

<i>Od razu przed oczami stanęło mi zadanie z j. polskiego niejakiego Jasia, który opisując widok ze swojego okna poszedł po bandzie szczerości: „Z mojego okna nic nie widać, bo zasłania go wielkie drzewo".

I pała.</i>

Punkt drugi zaleciał wręcz łatwizną:
<i>"Szuka sposobności by zapewnić satysfakcję klientom. Jest rzecznikiem organizacji we wszystkich aspektach w czasie kontaktów z innymi. Przekracza granice by dostarczyć optymalny serwis klientom"</i>
Zacząłem ze swadą - jakiż to ja uprzejmy jestem, no bo już bardziej uprzejmego to nie ma wcale, następnie przeszeedłem do szczegółowych technik zadowalania klienta - ale po głebszym namyśle skasowałem wszystko w cholere. Ostatecznie jak kto chce czytać świństwa, to może sobie wygóglać opowieści marszczące gruchę dot kom.

Potem było już tylko gorzej. Pociłem się dramatycznie, próbując wymyslać coraz to nowe określenia oddające mój orgazmiczny stosunek do firmy - a łatwo nie było, ostatecznie to całe 10 - dziesięć! - punktów, w końcu zamknałem oczy i wysłałem wszystko bez czytania. Lepiej mimo wszystko wyjść na głąba, co to robi błędy niż zrzygać się na klawiaturę.

Za tydzień mamy spotkanie. Godzinne. Musze przyciąć pazurki i nauczyć się składania gęby w ciup.

piątek, 4 maja 2012

Bedzie tego

Wiocha jest po prostu - urokliwa.

Jeszcze tu wroce...

Umm Sid and 3 Pools

środa, 2 maja 2012

Canyon i okolice

Jako, ze durny blogger zezarl mi wczoraj moje jakszeszsz inteligentne komenty, dzisiaj wszystko pojdzie en block:
No 1,2,3 i 4 - wplywam(y) do Canyon'u.
5,6, i 7 - jestesmy w srodku.
8 i 9 - wylazimy
10, 11 i 12 - jak azot dziala na mozg.
13- jestem na powierzchni. Uff, jak goraco.
14 i 15 - poniewaz gros zdjec mam w pozycji 14, ktora zostala opisana jako shittin' rabbit, na widok obiektywu Kiciaf wykrzywia mnie momentalnie. Samolot (powyzej), hoooo-duuuu (wczoraj) czy tez Trinity (numer 15) sa odruchowa i niekontrolowana reakcja.
>
>

wtorek, 1 maja 2012

Fwd: caves

Tu sie nalezy pam-pam pam-pam pam-pam-pam-pam (...) czyli muzyka (no, podklad dzwiekowy) ze Szczek :[\]

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Gdzies w Dahab...

...w rytmie floydowsko- cobainowskim