Jak wygląda dzień jak co dzień na pogotowiu?
Przychodzimy na trzecią żeby zmienić dziennego. Kultura i dobry zwyczaj nakazuje przyjść kwadrans wcześniej – toż biedak też gdzieś leci z wywieszonym ozorem a poza tym jak Kuba Bogu tak i zmiennik przylezie zmienić nas rano
Jeżeli zespół nas lubi i o nas pamiętał, uiszczamy składkowe za obiad i szamamy co nam w kuchni zostawili. Jeżeli nas nie lubią – lecimy do pobliskiego sklepu zakupić śledzia w śmietanie albo inny szmalceson. Od tej pory zaczyna się Radosne Oczekiwanie. Jest to okres ambiwalencji stosowanej. Z jednej strony człowiek by dupsko ruszył a z drugiej stres go zżera okrutny że będzie musiał faktycznie gdzieś pojechać. Więc siedzi się w dyżurce starając się zabić czas.
Mój sposób był prosty. Jedzonko, gazetka – Chip albo PC World – i po piętnastu minutach wykonywałem z oddaniem obowiązki pogotowiarza. Czyli spałem. Gdyż wiadomym jest że nie znasz dnia ani godziny, więc jak się da, trzeba spać. Bo o piątej nad ranem też się wyjazdy zdarzają.
Jeżeli z jakowychś powodów nie da się spać, można zakuknąć co w telewizji zapodaje satelita albo wypić herbatkę z dyspozytorem. Dlaczego nie kawę? A jak by ten nieszczęśnik wyglądał po dwunastu godzinach picia kawy? Nadmiar adrenaliny wywołany obsługą telefonów i walkie-talkie zamienił niejednego poczciwca we wrak psychiczny. Strach się bać co by z nich zostało po koktajlu stresowo-kawowym.
Zestaw standardowych wyjazdów zespołu R obejmuje szeroki wachlarz zgłoszeń i objawów.
Najczęstszy to „nieprzytomny” z kilkoma odmianami. Wydawać by się mogło że tak konkretne wezwanie jednoznacznie określa stan pacjenta. Nic bardziej mylnego.
Na miejscu można zastać wszytko, od kilkudniowej babci nieboszczki z rękami ładnie obwiązanymi różańcem (urwaliśmy wtedy zderzak na przejeździe kolejowym), poprzez zatrzymanie krążenia, stan padaczkowy, udar mózgu, śpiączkę hipoglikemiczną aż do pijanych i normalnych inaczej.
W świetle tego co powyżej, nieco łatwiej zrozumieć dyspozytorskie „jak pojedziecie to zobaczycie”.
Kolejne zgłoszenie to wspominana już „biała gorączka”. To dopiero jest ciekawostka. Na miejscu można zobaczyć zarówno piękne
delirium tremens z objawami wytwórczymi wszelkiego autoramentu po zwykły wkurw poalkoholowo-siekierowy. Zdarzyło mi się odmawiać delikwentowi zatrzymania pod pobliskim barem bo „doktorku, bym se tak pierdolną browara to by mi przeszło” jak i wzywać policję na pomoc przeciwko siekiernikom. Po kilku takich przypadkach człowiek prewencyjnie prosi niebieskich o wsparcie.
„Bóle w klatce piersiowej” – zawsze się pytałem ile tych buli w klatce jest – bo jak to są dwie bule a pacjent jest kobietą, to wszystko jakby się zgadza. Rzecz jasna podejrzenie zawału jest raczej „strasse diagnozen” ale przy okazji można zobaczyć półpaśca, zgagę, przepuklinę rozworu przełykowego, zapalenie trzustki, kolkę nerkową, kolkę wątrobową – z wcześniej rozpoznaną kamicą pęcherzyka lub nie, dyskopatie, nerwobóle a nawet raz okazało się że faceta traktor przygniótł. Dzień wcześnie co prawda, ale jednak.
„Dusi się”. To są już kompletne jaja. Owszem, zdarzyło mi się wieźć człowieka co pogryzł własną protezę – choć za cholere nie rozumiem jak, bo albo się gryzie protezę albo protezą – jak i odwieźć w całkiem dobrym stanie dziadka po reanimacji domowej po zakrztuszeniu się wołowinką; trafiają się astmy wredne i półwredne – ale najczęściej powyższe wezwanie oznacza kaszelek grypkowy.
Początkowo, młodym będąc, pomstowałem na czym świat stoi, uczyłem, wykładałem, tłumaczyłem i straszyłem – aż mi przeszło. Tego się zmienić nie da. 80% społeczeństwa na prawdę jest normalne, pogotowie wzywa w stanach najwyższej konieczności albo paniki. Co, nawiasem mówiąc, też rozumiem. Tutaj pogadanki nie są potrzebne – bo i co tu tłumaczyć. Wezwali bo trzeba było. Pozostałe 20% (ach, ta zasada Pareto) zapewnia 80% wyjazdów pogotowia do pierdół wszelkiej maści a jakiekolwiek próby tłumaczenia niestosowności wzywania zespołu R do biegunki u dzieciaka czy grypy u babci kończą się zawsze oświadczeniem że „ja KRUS płace to mi się należy”, „proszę leczyć a nie dyskutować” a raz nawet usłyszałem że jestem od jeżdżenia jak dupa od srania. Ta paralela wzbudziła we mnie szczególnie szczery zachwyt.
Myślicie że pogotowiarz jest miły? Nie. Jak ktoś jest niemiły - pogotowiarz też jest niemiły. O ile pamiętam dziadzio od KRUS-u dostał recepty na 1,5 tysiąca złotych, „proszę leczyć a nie dyskutować” został zgłoszony do SANEPID-u za 30 osobową kolonię bez opieki lekarskiej a „dupa od srania” wracała z miasta na wieś taksówką o 3 nad ranem. A wystarczyło by powiedzieć przepraszam i proszę. Ludzie to jednak czasem dziwni są.
Po załatwieniu wszystkich ciężkich stanów i wypisaniu zaświadczeń o zgonie można się wziąć za buchalterię. Czyli wypełnianie kart wyjazdowych. To dopiero jest droga przez mękę... Wszystko dobrze jak ktoś jest systematyczny i moralnie schludny. Karty opisane po wyjeździe, wszystkie krateczki zakrateczkowane – za wyjątkiem tych których nie trzeba, podpis, pieczątka. Ale co zrobić jak się miało 14 wyjazdów w ciągu 16 godzin dyżuru, jest 7 rano, człowiek musi jechać na oddział bo mu za spóźnienie szef urywa coponiebądź a z nocy pamięta się góra trzech pacjentów? Kto to miał, wie o czym piszę.
W końcu po oddaniu ostatniej karty nadchodzi Czas Wyglądania na Zmiennika – który po 7 zmienia się w Czas Kurwowań a w przypadku pojawienia się spóźnialskiego Czas Z(
censored)ki Stosowanej. Z(
censored)any zmiennik albo wchodzi w tryb
sorry co umożliwia nam oddalenie się kłusem do zaparkowanego samochodu, lub zaczyna odszczekiwać i zmienia się w Wytarmoszonego i Potulnego Zmiennika.
Ostatnia faza dyżuru to powrót na oddział macierzysty. Miastowi nie wiedzą o czym piszę bo albo przebijają się przez poranny ruch tramwajem albo stoją w korkach, ale wsiowe dochtory znają ten szmer adrenaliny w mózgu gdy wyrywając ostatnie strzępy z silnika, siejąc Grozę i Przerażenie, przelicza się ostatnie odcinki wiejskich dróg na czas pozostały do grobowego „Trudno, zaczynamy bez niego...”