niedziela, 15 marca 2009

Ale wiało...








Jak widać, znowu Whitby :)
Coś jest w tym miejscu...

sobota, 14 marca 2009

Bucket list

Jako że wdepnęliśmy w temat oswajania śmierci, dzisiaj będzie o ciekawej pozycji sygnowanej dwoma wielkimi nazwiskami: Jack Nickolson i Morgan Freeman. Panowie okupują przeciwstawne końce ludzkiej finansjery. Freeman utrzymujący rodzinę z pensji mechanika samochodowego - więc z założenia nędza - i Nickolson który ma sie lepiej, bo całą pensje ma dla siebie. Pensję właściciela potężnej sieci prywatnych szpitali.

Nieco trudno sobie wyobrazić sytuacje w której przecinają się drogi obu panów. Wykluczając wypadek drogowy. Ale jako że wobec śmierci jesteśmy totalnie równi - panowie spotkają się jako pacjenci zajmujący jeden pokój szpitala, którego właścicielem jest Nickolson. Bzdura na kółkach? Absolutnie tak. Ale reżyser pięknie to wytłumaczył skąpstwem wodza. Mianowicie główna dewiza Nickolsona brzmi: nie prowadzę Spa. Prowadzę szpital. Jeden pokój - dwóch pacjentów. I żadnych wyjątków.

...ale zemsta choć leniwa
zagnała cie w nasze sieci...


Okazuje się że panowie muszą poddać się chemioterapii. I wśród problemów efektów ubocznych rodzi się dość niesamowita przyjaźń - niedoszłego profesora historii, wierzącego w Boga filozofa-erudyty i twardo stojącego na ziemi cynicznego, ultrainteligentnego multimiliardera.

To nie jest arcydzieło. Ale co ciekawe, w żadnym momencie film nie wpadł w pułapkę populistycznego sentymentalizmu. No, może na końcu... Pamiętajmy jednak że jest to hollywoodzka produkcja dla przeciętnego Amerykanina. Którym jest jedenastoletni Murzyn analfabeta.

Nie dać się. Czyli wykonać do ostatniego punktu The Bucket List*.

*dla nie władających lenguidżem: my kopiemy w kalendarz a anglicy kopią w wiadro...

piątek, 13 marca 2009

Ghost busters

Siedzieliśmy sobie na stacji, kolacja zeżarta, lenistwo się panoszy. Dzień był dość pracowity więc oczekiwania co do spokojnej nocy były usprawiedliwione. Ponieważ tego typu myślenie jest typowym myśleniem magicznym a świat ma w nosie co się komu w głowie ubzdura - jakoś tak po dzienniku dyspozytor wysłał nas do umierającej kobiety.

Historia nieco dziwna - nijak nie mogłem pojąć powodu wezwania. Rozpoznanie jednoznacznie śmiertelne, faza terminalna. Rodzina wespół z pacjentką zadecydowała że ostatnie chwile spędzą w domu. Zabezpieczenie przeciwbólowe doskonałe - żadnych dolegliwości. Żadnych objawów ubocznych typu nudności, wymiotów czy czego tam jeszcze. Zbadałem, porozmawialiśmy chwile, wyjasniłem że nic więcej zrobić nie możemy i pojechaliśmy z powrotem.

Jeździłem do tej pacjentki jeszcze dwa razy. Koło północy i nad ranem. I jakoś przy drugiej wizycie dotarło do mnie że wzywali mnie bo czuli się nieswojo. Stereotyp w społeczeństwie jest prosty - jeżeli pacjent umiera, ma przy nim być lekarz. Zjawisko jest na tyle powszechne, że część moich kolegów próbowała w ostatniej chwili przed zgonem przenieść pacjenta na OIT. Toż wyraźnie stoi - Oddział Intensywnej Terapii. A nie umieralnia.

Za trzecim razem potrzymałem pacjentkę nieco dłużej za rękę, pogadałem ze spetryfikowaną rodzina, opowiedziałem czego się mogą spodziewać i - powodując lekki wytrzeszcz oczu ratownika - zapowiedziałem że jak by co to niech dzwonią. Daleko nie jest, jak będziemy mogli to wpadniemy.

Nie zadzwonili więcej. Następnego dnia z rana mój zmiennik wypisał stwierdzenie zgonu.

Pogotowie nie jest od trzymania za rękę. Ale z drugiej strony - jak jest źle, who do you call?

czwartek, 12 marca 2009

Świat oszalał

Nie mam dzisiaj zdrowia. Miało być coś o dzielnym pogotowiarzu Abnegacie, co to buty zawiąże - rozwiąże ciąże, ale mi nastrój padł. Najpierw informacja o strzelaninie w Stanach, a później doniesienia z Niemiec. Matko jedyna - w jaką stronę my idziemy? Można to różnie tłumaczyć - poczynając od najprostszej tezy że jesteśmy sterowani przez kosmitów a skończywszy na teorii wielkich liczb - znaczy, że im nas więcej tym coraz mniej prawdopodobne zdarzenia stają się możliwe. Ja mam trochę inną. My sobie tych psycholi hodujemy na własnej piersi.

Z jednej strony coraz większa histeria dotycząca relacji dorosły-dziecko. Która to niedługo doprowadzi do strzelania do każdego kto choć spojrzy w kierunku niewinności sunącej spokojnie po chodniku. Z drugiej - brutalność którą epatowni jesteśmy z każdej strony. Kiedyś, by nas wystraszyć, Hitchcock wpuścił faceta z nożem do gołej baby pod prysznicem. W XXI wieku taka scena śmieszy. Albo nudzi.

Żeby wywołać choć cień ekscytacji w zamulonym chipsami, Grand Theft Auto i rapem mózgu, nie wystarczy kogoś zabić. Boooooring. Teraz trzeba to zrobić w Meksyku - piłą mechaniczną. Albo zamknąć gości w motelu a potem i po-wo-lut-ku zamordować. Przy okazji gwałcąc co się rusza. Nawet w moich ulubionych - przyznam się, a co - "Piratach" ktoś wymyślił że powieszenie dziecka może się filmowi przydać. A ja się pytam - a po ką kichę ta scena tam jest? Do filmu nie wnosi nic. Zły lord Becket ma za co szczeznąć i nikt po nim płakał nie będzie. Ale film bez trupów to film beznadziejny.

Puszczę sobie "Seksmisje". Gdzieś musi być inny, lepszy świat. I promile.

PS. Tekst powstal zanim rozkrecila sie wczorajsza dyskusja. Jak widac, nihil novi sub sole.

środa, 11 marca 2009

Obiecaj mi

Gdybym miał określić jaka cecha jest najważniejsza dla dobrego filmu, powiedział bym że spójność. Rozumiana w szerokim ujęciu - zarówno w warstwie logicznej jak i emocjonalnej. Spójność logiczna jest dość łatwa do utrzymania. Zabieramy scenarzyście blanty, ograniczamy spożycie do kilku jednostek alkoholu dziennie i pilnujemy żeby nie przekraczał zadanych ram. Utrzymanie właściwego balansu emocjonalnego jest proste w filmach jednowymiarowych. Ot, Keira w niedawnym "Pride and Prejudice". Wiadomo, że jak tragedia - to ktoś kogoś nie kocha - a szczęście wiekuiste związane jest z zamążpójściem. Jednak nie zawsze jest tak łatwo. Jeżeli w filmie reżyser żongluje stanami emocjonalnymi, trzeba wyjątkowej sprawności by nie narobić dziadostwa. Przykłady? Ot, ginie ktoś śmiercią okrutną, zabity bestialsko przez głównego szwarc-charaktera. To może być punkt kulminacyjny filmu, zmuszający do przemyślenia pryncypiów albo powodujący głębokie katahrsis. I rozumiem cel kryjący się za ukazaniem takowej śmierci. Ale jeżeli jest to jedynie powód dla usprawiedliwienia rzezi, którą główny - nazwijmy go - waiss-charakter czyni kilka chwil potem z uśmiechem na ustach - to mnie szlag jasny trafia.

Kusturica popełnił nie tak dawno "Obiecaj mi". Sympatycznie zaczynająca się opowieść o wymarłej wioseczce w środku niczego, zamieszkałej przez Dziadka, jego Wnuczka oraz Panią Nauczycielkę Od Wszystkiego. Typowo Kusturicowe plenery wśród których gumisiowo-trollowaci osobnicy przewijają się przez ekran podkreślając jedynie młodość i wdzięk głównej pary bohaterów. Aż mi się cieplej na sercu zrobiło gdy poczułem klimat rodem z "Kotów" czy "Podziemia".

Opowieść nieco baśniowa w założeniach. Dziadek - jak to typowy dziadek - boi się że umrze zanim wnusio się ożeni. Wysyła go do miasta z trójzadaniem - sprzedać krowę, kupić święty obraz i znaleźć żonę. Toćka.

I wszystko by było kusturicowe i śmieszne, tyle że nagle wkraczamy w świat przymusowej prostytucji, gangsterki i klimatów które mi osobiście jeżą skórę na grzbiecie a nie usposobiają do śmiechu.

Nie chce oglądać komedii o holokauście. Nie chce oglądać twórczości gloryfikującej bandytów. I szlag mnie jasny trafia gdy oglądam hahaha-ale-śmieszny film gdzie pokazuje się morderstwa, porwania, wymuszenia i wszelkiego rodzaju mentalne kurewstwo. Nie chce oglądać prześmiesznej sceny seksu głównego gangstera z indyczką kilka chwil po tym jak zamordował on człowieka z powodu spóźnionego dostarczenia haraczu.

Tego typu rzeczy mogę oglądać w relacjach z sali sądowej. Zakończonej skazaniem bandyty. A jeszcze lepiej podsumowanej odpaleniem krzesła elektrycznego. Ale jak widzę że ktoś robi sobie z nieszczęścia ludzkiego podśmiechujki - to dostaje ciężkiej kurwicy.

Oceniając wrażliwość twórcy - w skali od jeden do dziesięciu - zero.

wtorek, 10 marca 2009

Ziazi

Człowiek nie wie ze mu jest dobrze póki jest mu dobrze. Jak mu się pogorszy – wtedy za głowę się chwyta cóż takiego złego było przedtem ze narzekał. Bo dopiero teraz ma przechlapane. Po czym potrzeba kolejnego krachu życiowego żeby docenić ze poprzednio tez nie było najgorzej.

Poranek okazał się fatalny. Obudziłem się głuchy nieco na lewe ucho. Zarazzza – zakitowało się na amen. Pełen animuszu zacząłem się leczyć sam – AAUUUC – ziazi. No dobra, nie będę. To czego do cholery? Doktora?

Dodzwonienie się do mojego dżipa graniczy z cudem. Strasznie tu chorowity naród musi być w okolicy, bo linia zajęta jest non stop. Nic to, dojadę do roboty to się cos wymyśli.

W pracy okazało się ze nie rozumiem na jedno ucho lenguidża. Na dwa rozumiem - a na jedno ni cholery. Ale śmiesznie.... Wiedziałem że ze wzrokiem tak jest – przy czytaniu jednym okiem straszliwie spada tempo czytania, zdolności rozumienia i zapamiętywania tekstu. Szczególnie jak się zakryje wiodące. Ale żeby ze słuchem?

Na szczęście GP co ma klinikę koło naszej zgodził się przyjąć polskiego kolegę po fachu na zasadzie emergency. Po czym zamiast wydłubać kit, zapisał mi kropelki na zapalenie – bo ucho było od dłubania czerwone w środku - i cos na rozpuszczenie kitu. Mam nadzieje ze to nic więcej nie rozpuszcza... Głupio by się było obudzić rano z – dajmy na to – rozpuszczonym mózgiem. Albo bez oka.
A za dwa tygodnie mam wizytę w ENT Clinic. Będą mi odsysać. Dzizzzazzzzz.

W Polsce jakoś to prościej było. Szło się do laryngologa, kit won, odwdzięczam się na parapecie – i po piętnastu minutach człowiek był zdrowy.

eN-eF-Zecie
Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie...


Tak.

Ciekawe czy psychiatra też taki miły.

poniedziałek, 9 marca 2009

Ostrze noża

Po czym poznać że się ma wszystkiego po dziurki w nosie? W pracy pogotowiarza bardzo łatwo znaleźć odpowiedź. Mianowicie gdy przychodzi się do roboty i siedzi w głębokim stresie czekając na wyjazd - znaczy że czas na wakacje. Bo w tym momencie lekarz zaczyna być w zachowaniu wredny i dla otoczenia niebezpieczny. Co innego jednak zespół wypalenia zawodowego a co innego ciężki dyżur. Wtedy również człowiek ma chęć ukazania wszystkim swojej mrocznej części. Zazwyczaj jest to powiązane z głębokim niedoborem uczuciowym.Człowiek ma głęboką potrzebę by wszyscy wokoło go całowali. W nos, na ten przykład.

- Abnegat, pilny wyjazd! - O żeszzz ty orzeszku... Pobije rekord, nie ma siły. Już nie pamiętam do czego byłem na początku dyżuru, karty nie opisane, a tu kolejny przypadek.
- Się dzieje się co?
- Się dusi się.
- Dzizzzz - dziwęk zzzzz pokrył się z piskiem podeszw na płytkach PCV i pognaliśmy do karetki.

- Miasto, samo centrum. 5 lat, dusi się.
Właśnie potrzebowałem kilka słów otuchy.
- Kaziu, przygotuj dziecięcą torbe, weź małego QuickTrach'a i z łaski swojej sprawdź tlen, ambu i reszte, oki?
- Oki, oki. Wszystko już przygotowane i sprawdzone.
- Wart żeś tyle wódki ile ważysz... - mruknąłem z uznaniem.
- ...dżentelmen się nie pyta co ile kosztuje tylko pije co mu nalali... - odmruknął.

- Doktorze, szybko, drugie piętro!
Schody po trzy naraz - drzwi - pokój - dzieciak nieco siny, ślina ładnie mu kapie na zewnątrz - zip zip zip - Wkłucie - walnięcie w żyle - Panie, rękę prowadź - yyesss - Dexaven - zi..p zi... - bolus - Adrenalina, rozpuść do 20 - zi... ip... - Kkurwasz mać, daj laryngoskop, rura 5 i przygotuj Quicka - ..ip - ssak? - ręka do tyłu - Położyć dziecko na podłodze - ekche ziiiiipppp ekche kchec grzrzrz - zaoponował dzieciak przeciwko zmianie pozycji - ssanie - Adrenalina gotowa - W Imię Ojca i Syna 25 mcg w żyłe - Ambu daj z tlenem - A Quick? - Jeszcze nie, rura gotowa? - dzieciak nie zaoponował przeciwko masce i ambu, chyba już nie bardzo jest z nami - ale jeszcze ciągnie - synchronizacja - zip zip zip ziiioooiiiip - HA, jednak się obejdzie - ziiiiooooiiiip - schowaj te natrzędzia zbrodni - matka się zrobiła zielona, w sumie mało dziwne nie jest - zioooooop oooooopchhh ooooopchh ...

- Miał kiedy zapalenie krtani? - zapytałem nie do końca prawdziwie matkę. Dzieciak miał epiglottis zajęte jak amen w pacierzu.
- Miał, ale nigdy aż tak.
- Od kiedy szczekał?
- Od wieczora. Ale jak poszedł spać to my myśleli że mu przejdzie.
- W stan chroniczny chyba... mruknęło mi sie zupełnie wewnętrznie - Dziecko musi jechać do szpitala. Proszę się ubrać, pojedzie pani z nami.

Chłopczyk dzielnie wziął kilka głębszych wdechów z tlenem i walnął w kimę. W sumie mu się nie dziwię. O tej porze i po takiej ciężkiej pracy każdemu się należy...
- R do stacji.
- Zgłasza się R
- Gdzie jesteście?
- Pod izbą.
- Przyjmij wezwanie. Straszliwe Zadupie, wypadek, jeden w ciężkim stanie.

Najwyraźniej jednak nie każdemu.

niedziela, 8 marca 2009

Być kobietą...


Jako że mamy równouprawnienie, życzę wszystkim czytelnikom
- niezależnie od wyznania, płci, stanu cywilnego i numeru butów -
Happy The 8th of March.
abnegat.ltd

sobota, 7 marca 2009

Finding Neverland



Jako że Johny Depp jest dla mnie gwarantem jakości, "Finding Neverland" sam wskoczył do mojego koszyka. Ponieważ twórczość radosna tłumaczy polskich nie ma sobie równych, "W poszukiwaniu Nibylandii" zamieniło się w cudowny sposób na "Marzyciela". Za cholerę nie wiem czemu. Ani po co.





Film jest portretem Jamesa Barrie'go, znanego skądinąd jako twórca "Piotrusia Pana". Poznajemy go w momencie uwiądu twórczego. Stan Jamesa jest pożałowania godny - gdyby był wilkiem, wyłby do księżyca. Ponieważ jednak jest angielskim dżentelmenem, chodzi do parku na spacery. Z psem.





Tak na marginesie - nie wiem skąd wpadło do łba reżyserowi obdarować Jamesa bernardynem, bo pies jest durny, żre ilości hurtowe i śmierdzi jak spocona krowa. Ale jako że z ekranu nic nie atakuje olfaktorów to psisko wygląda jak kochana, puchata owieczka na sterydach anabolicznych.





Trudno powiedzieć, że historia Jamesa rozwija sie wyjątkowo. Wręcz przeciwnie. Rzekłbym, że zakochanie się w ślicznej wdowie mieści się raczej w standardzie. Co prawda czwórka dzieci zazwyczaj skutecznie odstrasza potencjalnego adoratora, ale tutaj dochodzimy do problemu charakteru Jamesa. Mianowicie facet musiał mieć kompletnie spartolone dzieciństwo.





I właśnie takie jednostki w trakcie procesu starzenia osobniczego starają się na gwałt odzyskać stracone lata. James bawi się z dziećmi Sylwi Davies w Indian, piratów, teatr i wszystko to czego mu w dzieciństwie brakowało, starając się pomóc półsierotom odzyskać równowagę psychiczną. Mimochodem niejako wzbudzając masę ślicznych plotek przeróżnego autoramentu - od romansu po pedofilie.






Standard europejski mówi wyraźnie - każdy obywatel ma talon na współżycie z jednym osobnikiem rodzaju drugiego. Ponieważ plotki sugerowały coś przeciwnego, żona Jamesa - jak każda niewiasta - dała im wiarę nie bacząc na tłumaczenia współmałżonka. Zaowocowało to rozpadem całkowitym i trwałym, dzięki czemu dzieci wzbogaciły się o wujka na pełnym etacie, Sylwia o partnera - duchowego, o ile wierzyć filmowi - a sam James o wenę z gatunku twórczych.






Niebanalną cześć opowieści stanowią dzieci. Nie należy jednak tracić wiary. Może nie jest to arcydzieło na miare ET, ale wybitnie odcina się od zdobnej chały mającej w tytule szafe i lwa. Jako smaczek dodatkowy, w roli właściciela teatru i głównego mecenasa Jamesa zobaczymy Dustina Hoffmana, który zaczyna na mnie sprawiać wrażenie nieśmiertelnego. Poczet osobistości zamyka Kate Winslet w roli prątkującej muzy.






Ciepło opowiedziana trudna historia o pryncypiach, uczuciach i odpowiedzialności małych chłopców. I o tym, jak trafić do Nibylandii.



piątek, 6 marca 2009

Czwartek

Nie ma to jak rano się przeciągnąć. Mój przyjaciel z czasów studiów zwykł był mawiać że człowiek by szczęśliwym być, musi sobie pojęczeć. I praktykował to jęczenie codziennie. Tak skutecznie że zgorszona nasza gospodyni wpadła pewnego razu z hukiem by sprawdzić co my za zberezieństwa wyczyniamy. Od tego czasu w trakcie jego praktyk wychodziłem do paśnika. Czułem się bezpieczniejszy z paprykarzem szczecińskim w zębach i niewinnym wytrzeszczem w oczach.

Dzisiaj pewnie poprzeciągał bym się dłużej gdyby nie zupełny przypadek. Mianowicie - zupełnym przypadkiem - zauważyłem ze przespałem porę wstawania. Zarazza. Pomyślałem ze nadrobię później i polazłem odmakać. Z planami jest tak ze albo są niewykonalne albo się walą. Tym razem mrozik posprzątał mój plan pod dywan. Po wyjściu z domu okazało się ze znad Morza Północnego w nocy nadszedł zimnawy froncik i autko, miast czarne – jest białe. Poczułem się nieswojo. Spóźniać się nie lubię, wolę czekać na innych niż być oczekiwanym – a tu skrobanie całkiem konkretne na mnie czeka. Nic to, odskrobie i za 10 minut dojadę.

To człowiek tworzy
metamorfozy
metamorfozy
metamorfozy


Najpierw utknąłem w pięknym korku który się utworzył na skrzyżowaniu A66 z A19. Robią tam jakieś prace drogowe – będzie już z rok. Co prawda mili są i zazwyczaj blokują drogę w okresie międzyszczycia, ale dzisiaj jakoś odpowiadała im poranna pora. Odstawszy swoje, wjechałem w uliczki Middlesbrough.
...jeszcze 3 minuty i będę w pracy....

Mówiła nad morzem babcia do dzieciaka
Nie siedź Aniu na słonku, bo dostaniesz raka
Gó.no prawda, odrzekła dziewczynka czupurna
Słonko jest bardzo zdrowe, a babcia jest durna

Ledwie to wyrzekła – już ma raka skory...
(A.Waligorski)


Ledwiem to pomyślał – utknąłem w kolejnym korku. Aż by to jasna cholera. Okazało się że praktycznie na wjeździe na parking coś się stuknęło. Policja, objazdy i korek.

Pierwszy pacjent – narkoman na Methadonie. Mniam. Cyrk zaczął się przy założeniu dostępu do żyły. Nie dość ze wszystko co miał, zharatał do imentu, to jeszcze przy wbijaniu igły mało nie zemdlał. Jak on do cholery sobie te dragi podawał? Wenflon wlazł za trzecim razem. Znaczy, wcześniej tez właził tylko się zaginał na zrostach. Dawno już nie załatwiłem trzech żył jednemu pacjentowi. Włączyłem standardowe dawki – bardziej celem kontroli niż uśpienia gościa – i zaczęło się radosne oczekiwanie. Chłopiec dzielnie się porozglądał, ziewnął dwa razy i się mu drzemło. Zwiększyłem daweczki do dopuszczalnych i odczekałem następne kilka minut. Bingo. Jako że w planach była totalna deszrotyzacja jamy ustnej, zapodałem rurę przez nos. Czyni to chirurga szczęśliwym bo ma jamę ustna dla siebie, a ja mam święty spokój, bo o ile rurę z ust wyrwać przez przypadek można, to z nosa już nieco trudniej.

Żeby utrzymać gościa w jakiej-takiej narkozie dałem mu wszystko co mam, łącznie z gazami, a i tak reagował tętnem na co boleśniejsze momenty zabiegu. Za to obudził się jak ćwierkające ptaszę z poziomem leków we krwi który normalnemu obywatelowi gwarantuje długotrwałe wypłaszczenie EEG. Ciekawe.

Kolejna nieszczęsna kobiełka była z gatunku wrażliwych. Czasem mi jednak polskich warunków brakuje - albowiem nic tak dobrze na histerie nie robi jak drobne Pater Noster. A tu można jedynie zapewniać wyjącą potępieńczo babę ze świetnie sobie daje rade i jest dzielna jak marines. Mam nadzieje ze tego nigdy żaden marines nie usłyszy bo z wrażenia odda bezwiednie mocz oraz stolec. Albo mnie zastrzeli.
Po zabiegu oczywiście miała Pain Score 10/10 i wyglądała dramatycznie. By nie rzec – dramaturgicznie. Nałgałem jej że dostanie takiego druga po którym można rękę odkroić sobie tępym nożem na żywca i dałem Tramadol. Zadziałało.

Następnie przylazł jegomość co to niby czytać umie – a jakoś mu się przeoczył wpis żeby nie pić mleka pod żadną postacią 6 godzin przed zabiegiem. Może drukowanych nie umie? Bo ta część jest boldem, kursywa i kapitalikami. Jako ze litość we mnie wezbrała, zaproponowałem wywrócenie listy do góry nogami i zrobienie gościa po południu. Głowy sobie nie dam urwać, ale tez mi wyglądał na biorącego środki zmieniające postrzeganie świata. Straszliwie był oporny na perswazje chemiczna. A do tego w dziobie miał gruz. Rozumiem ze można zęby zaniedbać, ale żeby pełny clearence robić przed trzydziestka? Brr... Gdyby zwrot “pełny clearence” byl niejasny – po takim zabiegu nie ma żadnych nowych ubytków! I nie trzeba borować! Nigdy. Bo nie ma w czym.

Ostatni był dzielny bardzo i po wrażeniu wenflona w rękę nie wydolnął i pi... I się mu słabo zrobiło. No masz ci los.

Mam prywatna teorie na ten temat. Otóż w dawnych czasach, w bitewnym szale, wszystkie te twarde chłopy co to za nic miały widok krwi i miecza wrażonego w trzewia – zostały wybite do ostatniego. O tym mówią statystyki – ginęło 100% pokonanych i 80% zwycięzców. Natomiast wszystkie sieroty które mdlały na widok byle draśnięcia, spadały z konia i przeżywały bitwę niepomne zawieruchy szalejącej wokoło. I to oni przekazali swoje geny potomstwu. Dlatego mężczyźni padają jak muchy na widok krwi. Szczególnie własnej.

Piątek pod znakiem Lorenzo. Same żylaki. Ciekawe ile mu zejdzie. W sumie wole jak przepuklizny naprawia. Rach – ciach i po sprawie. Za to jak zacznie walkę z żyłami to potrafi dłubać i dłubać. Czasem i dwie godziny. A potem mówi ze NAM wolno idzie. Dowcipas.

Może się jednak uda weekend zacząć wcześniej. Milo by było...

czwartek, 5 marca 2009

Zimowa depresja

Zima. W zimie trzeba o siebie dbać. Witaminki, sex, zupa z marchewki, naświetlanie fotonami – najlepiej naturalnymi, ale jak się nie da to sztuczne ujdą – i retail therapy . Co poniektórzy twierdza ze ta ostatnia działa jedynie na kobiety. Mellechowicz, chłe chłe chłe .... Jak sobie chłop kupi jakieś szpejstwo niepotrzebne, na ten przykład wiertarkę 1000 W Bosh’a z udarem albo komplet narzędzi z chromoniklowej stali – o 8Mb MP3 nie wspominając – od razu mu się poprawia.
Kto o siebie nie dba ten ma przewlekły zespól obniżonego nastroju.
A w przypadkach krańcowych depresje.

Wiec kto żyw – wiec kto żyw
Karty w dłoń – karty w dłoń
Miast się rzucać w wody ton
Bo kto wie – bo kto wie
Bo kto zna – bo kto zna
Czy dożyjem bi–lin-ga


- Abnegat, zbierajcie sie – powiedział dyspozytor, z którym piłem herbatkę w celach towarzyskich. Tym razem Pu-Erh. Smakuje jak świeżo zaparzony worek po ziemniakach, ale za to jakież walory zdrowotne. - A co się wykłuło?
- Jedziecie do stwierdzenia zgonu. Znaleźli samobójcę.
By szlag jasny trafił. To jest dark side pracy w pogotowiu. Straszliwie tego nie lubię. Co innego życie ludzkie ratować czy sraczki zaopatrywać a co innego być świadkiem ludzkiego nieszczęścia bez żadnej szansy ze się takiemu pomoże.

- Abnegat, pogoń sygnałami gości, bo jak staniemy w pól góry to będziemy się cofać aż do rzeki – zarządził koniec cichej jazdy kierowca. Włączyłem najbardziej dożartą kombinacje. Ludzie leniwie rozeszli się na boki. Ostatecznie rzadko kiedy trafia się taka rozrywka.

- Abnegat, dzień dobry. Gdzie denat?
- Starszy aspirant Błękitny. Denatka. Wisi tam, za linia drzew.
- Wisi??
- Czekaliśmy na pana.
A to ci dopiero. Mam nadzieje ze jak by zastali człowieka w trakcie kopania nogami to by go jednak odcięli.

Gapie jakoś tak pozostali w cieniu drzew. Na polanę nikt nie chciał iść. Ciekawe czemu ludzie boja się zmarłych współobywateli. Patrząc na historie świata należało by się raczej bać tych żywych.

Wszyscy odejdziemy, prędzej czy później. Tak czy inaczej. Zgon jakoś nie robi na mnie większego wrażenia. Zostawia tylko takie maźniecie ciszy w środku – i przez czas jakiś barwy są ostrzejsze, dźwięki wyraźniejsze a powietrze czuje się przy każdym wdechu. Jak by mózg chciał się przykleić do rzeczywistości mocniej niż zazwyczaj.

środa, 4 marca 2009

Terrorysta

Odchudzanie metodą Abnegata... Taaak.
Jeszcze kilka dni i za kajzerkę będę w stanie zabić. Póki co wtranżalam serek z rybkami z puszki i białą cebulą. Może niekoniecznie jest to dietetyczne żarcie, ale gdy spojrzy się na to od strony braku laktamazy*, można zrozumieć dlaczego spadam z wagi. Musze cos zrobić bo odkąd rzuciłem palenie, działam jak odkurzacz. Nie tyle jem ile zasysam wszystko co jest w zasięgu wzroku. A raczej zasysacza.

- Abnegat, do wyjazdu proszę – rzekł grzecznie głośnik. Ania zawsze jest mila i nie stresuje zespołów. Chwała jej za to.
- Zdążę zjeść kolacje? – wstawiłem łeb na dyspozytornie.
- Nie da rady. Pobity na was czeka, ponoć dość silnie krwawi.
Pożegnałem się z rybkami. Póki co was nie zeżre – ale co się odwlecze to nie uciecze. Rybki jakoś nie zareagowały. Może to i lepiej – gdybym zobaczył objawy radości – lub uczuć innych – znak byłby to wiadomy ze czas do psychiattttrrrrrryyyy...

Zawyliśmy czym się dało, ot, żeby ludzie nie myśleli ze na pogotowiu się śpi albo – nie daj Panie – jakieś inne zberezieństwa odstawia i pojechaliśmy. Dojazd dość daleki wiec ułożyłem się wygodnie na przednim siedzeniu i popadłem w sen pogotowiarski.

- Abi, jesteśmy.
- ...dzieeeekiii... A gdzież obity?
- A, o – na ławce siedzi.
Faktycznie. Na prywatnym podwórku siedzi sobie półnagi kafar, przykryty jest kocykiem, co to mu litościwie ludzie podarowali i krwawi sobie z obitej głowy na własne buty.
- Brywieczor, Abnegat, pogotowie Kozia Wólka. Co pana boli? – przystąpiłem do wypełniania obowiązków zawodowych. Okazało się ze młodzieniec nie tylko żebrał po pyszczydle ale tez i po innych częściach ciała. Złamany nos, kilka konkretnych krwiaków na głowie, klatce i kończynach. Takoż górnych jak i dolnych. Złamań na szczęście żadnych.
- Oddychać – nie oddychać, nabrać powietrza, nie oddychać – sprawdziłem płuca, wygląda ze wszystko jest cacek. Umyliśmy gościa...
- Oddychać! – powiedziałem nieco głośniej niż zwykle jako ze obity posłusznie czerwieniał na twarzy z powietrzem nabranym na full.
...umyliśmy gościa, zaopatrzyli co większe obicia i wzięli do karetki. Sprawdziłem jeszcze neurologie i brzuch. Nic niepokojącego.

Jako ze nas ciekawość nieco dręczyła, zapytaliśmy Dobrych Samarytan, co to obitemu kocykiem pomogli, czy cos na ten temat wiedza. Okazało się ze kafar był lokalnym terrorystą. Znaczy, nie wysadzał niczego ani tez inklinacji do samolotów nie miął. Za to chodził pijany po wsi jak dzien. długi i guza szukał. Kogoś do nabicia guza szukał. I zazwyczaj znajdował. A potem siedział sobie 48 i był zwalniany z powodu braku świadków albo ktoś tam uznawał że był szkodliwy znikomie. I w końcu miejscowa młódź wzięła sprawę – a raczej sztachetę – w swoje ręce.

Kto mieczem wojuje...

*laktazy a nie laktamazy; reszta w komentach ;)

wtorek, 3 marca 2009

Pride and Prejudice

Tnąc jak przecinak przez Tesco zauważyłem na polce pomiędzy pizza a keczupem Dumę i Uprzedzenie z Kiera Nightly. Ha. Przecena przeceny. Grzech nie kupić.

No to w Imię Boże...

Film jest romansidłem z gatunku klasycznych. Ot, historia rodzinki 2+5 zamieszkującej wiejskie M4. Mamuśka rządząca swoja trzódka, tatuś, zajeżdżony na śmierć przez małżonkę, podobny do wyliniałego basseta i 5 córek. Które od dziecka maja wbite w łeb ze ich powodem istnienia jest zamążpójście. Rzecz jasna nie jakieś tam zamążpójście, lecz takie które zapewni szczęście do życia końca. Szczęście pojmowane jest dość specyficznie choć raczej mało oryginalnie– wycenia się go mianowicie w funtach stirlingach dochodu rocznego przyszłego pana małżonka.





Nie przypomina to historii Tewje Mleczarza? Gdyby tak zmienić rekwizyty i - bardziej troszeczkę - pryncypia...

W filmie odmienimy słowo szczęście przez przypadki, osoby i sytuacje. Gdyż jak wiadomo, dobry romans ma kochanka, kochankę i nieszczęśliwa miłość co zakończyć się musi szczęśliwie. Tutaj od pierwszych sekund trwania filmu trudno będzie znaleźć głupiego który założy się z nami kto będzie szczęśliwym – ever after – małżonkiem pięknej Keiry. Wszystko jest uroczo przewidywalne. Tak na marginesie – Keirze, gdy stała w kolejce po piękna szyje, wszystkie żuchwy wybrali. Jak widać, nie można mieć wszystkiego.

Skąd wiec pomysł żeby pisać o takiej chale?
Bo pomimo przewidywalności, banału i durnowatego tematu film pozostawia mile uczucie. Ze jednak ludzie w środku są ładni i mili, a nie tylko Yippie Kay Ay Mother Wiadomoco. I nie rozwalają Audi A6 jeżdżąc bez ładu i składu po mieście, przy okazji mordując bezlitośnie zdrowy rozsadek i teorie prawdopodobieństwa.

Sympatyczna rola Donalda Sutherlanda jako tatusia całej czeredy. Judi Dench (tak, tak, nieśmiertelna M) w roli nadętej poza granice wytrzymałości materiału Księżnej Pani. Z pazurem odtworzona przez Mata Macfadyen’a rola głównego kochanka – taki mroczny, pewny siebie, szarpany bólem istnienia i wizją pauperyzacji swego stanu poprzez małżeństwo z parweniuszka. Z którą jednakowoż musi się ożenić bo w przypadku innym rozdziobią go kruki, wrony, a publiczność ukamienuje popcornem. I do tego śliczna Keira. Której mógłby ktoś w końcu powiedzieć ze jest ładniejsza gdy się nie uśmiecha.

poniedziałek, 2 marca 2009

Ułan

Ach, polska dusza...

Ułani, ułani malowane dzieci.
Jak to na wojence ładnie - kto przeżyje a kto spadnie.
Koledzy go tratuja. Wcale nie żałują.
Każda panna za nimi poleci.


Gdyby to zebrać do kupy, mamy wypisz wymaluj obraz polskiego postdyskotekowego watażki. Co to śpiewem energicznym - choć szeptlawiąc nieco - wszem i wobec ogłasza światu swą radość z faktu że właśnie minęła trzecia w nocy. Co czynem udowodni że niczego sie nie boi. Choćby niedżwiedż - ja ich cała zgraję... Most - że ja nie skocze??

- Abnegat, pilny wyjazd!
Salto mortadele zakonczone pospiesznym kłusem. W przyszłym roku na zime trzeba bedzie sobie sprawić buty na rzepy. Bo latanie w trepach ze sznurowkami wepchanymi do środka jest nieco niewygodne. Pomijając fakt że w trakcie szybkiego biegu takie niezawiązane buty mają tendencje do porzucania swojego właściciela w najmniej odpowiednim momencie.

Io-io-io-auuuuuuuuuuu.....
- R do stacji.
- Jedziecie do Przymościa. Pod mostem znaleziony nieprzytomny, chyba nie żyje.
- Wiemy coś więcej?
- Młody chłopak. Poza tym nic.
- Zawiadom policję, niech przyjadą. Ciort wie co to jest.

Pisk gum, wyskakujemy. Jakieś oszołomione dziewcze pokazuje ciało pod mostem. Oż kkurwasz mać... Skarpa, kamole, gośc poł w rzece. Wyciągnąć go nie miał kto? ABC - NZK. Masaż, wentylacja, kołnierz - i tym razem odchodzimy od schematu. Nie będę ryzykował życiem ludzi - żadnej defibrylacji na mokro. Szybki transport do karetki i zaczynamy pracę na poważnie.

Zespół mam dobry, od jakiegoś czasu pracują z nami pielegniarki z OIOMu. Boże, co to był za ból. Cała afera mało się nie skończyła strajkiem głodowym. W końcu dyrektor w ostatnim paroksyźmie depresji obiecał że przeniesienie jest tylko czasowe, na dwa miesiące. No i panie są z nami już prawie pół roku. Jak się przekonały że można dostać więcej - bo dodatek wyjazdowy jednak robi pewną różnicę - a w dodatku pracowac bez smrodu gówien, doszły do wniosku że nigdzie nie wracają.

Zaczelismy realizować cunning plan zwany algorytmem ACLS. I tu niespodzianka - młody człowiek po dziesięciu minutach zaskoczyl z tętnem i pokazał 130/90 mmHg ciśnienia. Ha. Czas się dowiedzieć co się stało.
- Abnegat. Widziała pani wypadek?
- Skoczył ***** z ***** mostu ***** prosto ***** w ten ***** ***** potok - zatrzęsła się dziewczyna.
- Na nogi skakał?
- ***** ***** głupi ***** na główke ***** *****.
- A dawno to było?
- No - może ***** dziesięć minut...
- Proszę tu zaczekać, za chwilę powinni przyjechać policjanci. My musimy jechać. Gdyby ktoś pytał, zabraliśmy go do Szpitala w Koziej Wolce.
Zapytałem jeszcze o dane osobowe, ale dziewczyna znała jedynie imię i pojechalismy wyjąc ponuro.

Pacjent dojechał bez większych przeszkód do szpitala. Tam potwierdziło się złamanie kręgosłupa szyjnego - i niejako powód zatrzymania krążenia. Dziewczyna nie potrafiła mu pomóc i gość się udusił. Niestety, nie udało się uratować mózgu. Czas oceniony przez towarzyszkę ułana był nieco krótki - sam nasz dojazd zajął ponad piętnaście minut.

Po kilkunastu dniach stwierdzono smierć pnia mózgu - co jest jednoznaczne ze śmiercią osobniczą. Rodzina wyraziła zgodę na pobranie narządów, więc nasz pacjent został dawcą.

Ułani, ułani, malowane dzieci...

niedziela, 1 marca 2009

Whitby no. 2

Czyli powrót do Whitby.

Zimno, mżawka, wiatr. A jednak te ruiny maja coś w sobie.

I powiem więcej - chyba w tej scenerii podobają mi się bardziej...





Odnosnie samego opactwa. Powstalo w 7 wieku, dotrwalo do Henia VIII który załatwił sprawę z wszystkimi przybytkami kościelnymi, w tym i Whitby. Majątek został przejęty a następnie sprzedany celem ratowania skarbca korony. Dzisiejszy ksztalt zawdzieczamy Niemcom którzy najpierw ostrzelali opactwo z morza, a następnie zrzucili na niego małą, maluśką bmbkę. Dzieki czemu cale zachodnie skrzydło zniknęło z powierzchni ziemi.





Trzeba przyznać ze widoki są niesamowite. Nawet gdy nad opactwem wiszą chmury i mży mżawka. A na dole, w miasteczku, można wtrząchnąć Jumbo Haddock and Chips. Tylko potem trudno dojść na parking...




Polecam - niezależnie od pory roku i pogody.

sobota, 28 lutego 2009

Szybki

- Szybki, a ile ci zejdzie do Krakowa?
- Za godzinę dojadę.
- Tyle to ja bez sygnałów zrobię.
- Ale ja tyle potrzebuje nie do Wieliczki tylko do Jana Pawła.
- Eee.. bzdury gadasz... To byś se musiał śmigło na dachu zamontować. Nie da się – powiedziałem z przekonaniem. –Toż przez miasto zejdzie ze dwadzieścia minut.

Jakoś w ferworze życia doczesnego zapomniało mi się o tej rozmowie prowadzonej leniwie o 2 w nocy. Ale Szybki nie zapomniał...


- Abnegat, potrzebujemy transport do Krakowa – przywitałem się radośnie z dyspozytorem. – Dobrze by było wrócić przed trzecia. R wolne?
- Wolne.
- Pielęgniarka pojedzie z oddziału.
- Będziemy za piętnaście minut.

Rach-ciach, zapakowaliśmy klienta na nosze i poszli do karetki. Sprawdziłem jeszcze czy dreny się nie pozatykały, ssanie czy działa, monitory, sygnały i pojechaliśmy.
Wentylatorek popracował 20 minut i zdechł. W sumie nie zdziwiło mnie to bardzo – pytanie było “kiedy” a nie “czy” wytrzyma. Przepiąłem ambu i usiadłem za głową pacjenta. Kwintesencja anestezjologa to wentylacja... Dzielny byłem bardzo. Wentylując zażarcie najpierw zrobiłem się blady, potem szary a na końcu zielony. W tym momencie Kazio wywalił mnie na zbity pysk, twierdząc ze ambu to on se sam może dymać, a ja się mu żywy przydam na wypadek reanimacji. Na takie oświadczenie oddałem miejsce wraz z workiem i polazłem do przodu. Co okazało się krokiem chybionym jako ze Szybki przekroczył właśnie druga kosmiczna i gnał jakby brał udział w wyścigu na Marsa. Wbiłem się w fotel. Jak się mi błędnik uspokoi to jakoś ten transport przeżyję.

- Abi, jesteśmy – rzekł dumnie Szybki. -58 minut.
W tym momencie dotarło do mnie ze widok tramwaju zbliżającego się na czołówkę nie był wytworem mojego mózgu.
- No patrz. I nawet nic nie odpadło – wyraziłem podziw szczery dla osiągnięcia. Po czym wysiadłem.
Głupi pomyśl. Błędnik zbuntował mi się bardziej niz. myślałem. Żeby nie klapnąć dupka w glebę, przeszorowałem po karetce i otwarłem drzwi z tylu.
- Dreny ma sklemowane? – zapytał nie znoszący sprzeciwu glos gdzieś z boku.
- Macie jakąś nowa praktykę mordowania pacjentów? – odpowiedziałem, walcząc z autofokusem. Rozmazana plama zamieniła się w palacego papierocha jegomościa w białym fartuchu.
- Sie pan, doktorze, tak nie unosi. Nie tacy jak pan przywozili mi tu uduszonych.
- Noż kkurwa, zdecydowanie nie tacy jak ja. – Cóż sobie cham wyobraża? Ze jak ze wsi doktorek przyjechał to nie potrafi przypie.dolic?? –Ja akurat jestem po medycynie a nie po rzeźni.
Po czym potknąłem się na krawężniku, wyrznąłem czaszka w drzwiczki i straciłem z trudem odzyskana ostrość. Tak to jest jak się pyskuje do starszych.

Potem się okazało ze to był szef kliniki. No, nic nie poradzę. Sam się prosił. Co ciekawe, zazwyczaj dochtór transportowy zbierał drobne pater noster. A w tym przypadku przyjęcie przebiegło w ciszy i wręcz ekspresowym tempie. Pewnikiem mój agonalny stan wzbudził w klinicznych hienach samarytańskie uczucia.

piątek, 27 lutego 2009

Ore ore

Ore ore (...) woda mi wyzarla kore

- Doktor, a byliscie na osiedlu dzisiaj?
- Nie, a co?
- Jak to co – dzien bez Roma dniem straconym.
- Eee... – zaoponowalem niesmialo. –Toz lato, cieplo, Siabadabada amore , moze nie zadwonia?
- Predzej mi tu kosciany ludek zatanczy... – wyciagnal reke zeby pokazac gdzie i jakiego ludka sie spodziewa. A raczej nie spodziewa.
Rozmyslajac nad nietolerancja i ksenofobia zajalem sie przygotowywaniem obiadu. Piec parowek czy nie piec? Szekspir myslal ze mial problem, tak? A zreszta. Zjem wszystkie to nie bede mial potem dylematow moralnych.

Zza drzwi doleciala wiacha przeslicznej urody. Gdyby ktos chcial zarobic kase, w zawodach bluzniercow nalezy obstawic Stasia. Zysk bez ryzyka.
- Abi, chodz.
- Slyszalem. Rozumiem ze koscianego ludka nie bedzie?
- Zwariowales. Toz oni dzisiaj zasilek dostali. Sadny dzien. Chcesz policje?
- Prewencyjnie? Nieee... Naczialnik bedzie trzezwy. W najgorszym wypadku nie bedziemy wjezdzac i sie mu powie zeby klienta przyprowadzil do karetki.

Cieplo, milo.
Jechali Cygaaaaanieeee ... Wroc.
Jechali Romiaaaaanieeeee z jarmarka damoj daaaamooojj
- Abi, kwaszmac, czy ty Boga w sercu nie masz? Toz ja tu wysypki dostane – wyrazil swoj podziw szczery kierowca. –Nie mogl bys pospiewac o czyms innym?
- Rasisci... – mruknalem i zanucilem Confutatis . Zdecydowanie najladniejsza czesc Requiem. Szczegolnie gdy zenskie glosy zacinaja unisono voca me cum benedictis - czyli wezwij mnie do blogoslawionych. Kto wie co zastaniemy na miejscu? Wczesniej czy pozniej wszyscy bedziemy vocat ...

O dziwo, w Osiedlu spokoj. Czyli nikt nie lata z siekiera, na doktora nie pomstuje... dziwne.
- Wjezdzac?
- A wjezdzaj. Przeciez nas nie zjedza.
- ...bys sie nie zdziwil... – mruknal i z fasonem zajechal na placyk.

- Dzien dobry, ktoredy?
- A tutaj, doktorze. Chory bardzo.
- A co mu jest?
- Stan przeciwzawalowy mial i od tej pory strasznie go w piersiach morduje.
Czyli zartow nie ma. Jak stan takowy za piersi zlapie, zadusi niechybnie.

W domu lezy Rom i umiera. Sapiac straszliwie. Co nie jest dziwne bo jak sie odwala sprint na sto dziesiec metrow przez chaszcze, z flaszka w dloni - zeby do domu dobiec przed doktorem - to sie potem sapie. Odchylilem kolderke.
- Jakas nowa moda ze spi pan w kurtce?
- Bo mi zimno. – Odchylilem kolderka z drugiej strony.
- W nogi tez? Czy buty przyrosly do nozek?
- Pan se nie zartuje doktorze, on mial stan przciwzawalowy – malzonka z naciskiem powtorzyla diagnoze, zirytowana glupota lekarza – i jest ciezko chory.
- To widac. Zdecydowanie ciezko. Ile pan wypil dzisiaj?
- To ***** lekarz *****jest??? – rozdarl sie calkiem po romowemu Rom. – Ty *** **** (...)
- Wiesz pan ze to sie nagrywa? I ze nastepna awantura skonczy sie calkowita odmowa przyjazdu tutaj?
- To czego pan ***** taki nieuprzejmy – powiedzial uprzejmie Rom. -Ja tu ***** chory jestem i sie mi leczenie nalezy.

Coby wykluczyc stan zwiazany z zawalem zrobilismy EKG, zmierzyli cisnienie i pouczyli Roma ze nastepnym razem oczekujemy go serdecznie na naszej stacji. Co nie ma zadnego znaczenia, bo jak Rom ma widzimisie to dzwoni na pogotowie. A jak dzwoni to znaczy ze umiera smiertelnie – nawet jak w tym czasie leci przez pola z flaszka w reku – i trza wtedy gnac na sygnale. Nie daj Panie jednak nie przyjechac. Wtedy Polacy, rasisci, kazdy to powie, i nikt tu nie lubic romski czlowiek .

- A przy okazji nie wypisal by pan recepty? – wyjasnil pokojowo Rom powod wezwania. –Skonczyly sie tabletki na cisnienie. I jeszcze ancypiline na wszelki wypadek.

Boze jedyny, Makumbe zachowaj (...)
Makumba, makumba, makumbaska – polska Afryka, Afryka polska
Makumba, makumba - o lelelele
.

czwartek, 26 lutego 2009

Zawodowiec

Glosno trab, jasno swiec – wolno jedz.
To pierwsze przykazanie kierowcow pogotowia. Zasadniczo wszystko rozbija sie o slowo “wolno”. Jak Szybki siadzie za kolko to 140 dalej jest wolno. A jak nie Szybki to 80 moze byc za duzo. Najwazniejsze zeby w tym wszystkim nie stracic umiaru. Kierowca karetki ma dosc odpowiedzialne zadanie bo od jego umiejetnosci zalezy zycie zarowno calego zespolu jak i pacjenta.

- Janek. Dzien dobry, doktorze, ja dzisiaj z wami jezdze na R.
- Abnegat. Dzien dobry. A jezdzil pan juz gdzie w pogotowiu?
- Do tej pory na transportach. A na R pierwszy raz.
- No to witamy. Moze nam pan zapewni spokoj dzieki fuksowi pierwszego razu? Kto wie – usmiechnalem sie wspominajac swoj pierwszy dyzur. Jakies bzdeciki do zalatwienia i spokojny sen przez cala noc. Bylo tak milo, ze na nastepny dyzur przyszedlem bez stresu i jakichkolwiek zalegan afektu. Po czym dostalem wycisk godny prawdziwego kota – cala noc jezdzenia, pelny przekroj przypadkow. Miodzio.

Okazalo sie ze fuks w przypadku kierowcow nie dziala. Jakies pol godziny pozniej gnalismy na sygnalach do wypadku. Ponoc 4 osoby w tym dwojka dzieci. Zaraza.
Janek okazal sie robokopem - nie wiedzialem ze z naszego klonkra mozna wydusic tyle pary. Szybki jest szybki – ale Janek okazal sie artysta w swoim fachu. Jako ze nie zdazylem mu przekazac swoich preferencji co do stylu jazdy, juz po dziesieciu minutach poczulem mile mdlosci i dretwienie rak. Kkurwaszmac. Ciekawe jak ja bede pomocy udzielal z pawiem pomiedzy zebami.

- Abi, wysiadamy! – Otwarlem jedno oko i rozgladnalem sie po nieco rozmazanym krajobrazie.
- A gdzie jest masakra?
- Samochod jest, ale chyba wszystko ok.
Sprawdzilem puls. Znaczy – wlasny puls sprawdzilem. 30 na minute. Ha – i chodze. To sie nazywa osmy cud natury. Trzymajac sie kurczowo drzwi wysiadlem z karetki.
- Ziendobrr – wyszczerzylem sie do tubylca. –Pan bral usial w tym wypadku?
- No ja.
- A chdzie reszta? ...zieci jakies mialy byc?
- Wypchali auto z rowu i pojechali.
- A pan caly? Potszebuje pan pomossy?
- Mi sie nic nie stalo* – przyjrzal mi sie podejrzliwie jegomosc.
- Dowizenia. – Wyszczerzylem sie na porzyganie...tfu, na pozegnanie i wlazlem do karetki. Jak by nie tubylec to bym sie walnal na chwile na poboczu, ale jakos tak przy ludziach nie bardzo wypadalo. Zaraz sie pokaze szczery do bolu artykul o pijanych doktorach siejacych zgroze i przerazenie za pieniadze podatnikow.

- To co, wracamy? – kierowca zglosil ekipe gotowa do powrotu.
- Wracamy. Panie Janku, pan bedzie teraz laskaw trenowac jazde a’la diplomat.
- Znaczy jak?
- Nie szybciej niz szescdziesiat, nie wolniej niz szescdziesiat, zadnych hamulcow i wachlowania gazem.
- Znaczy – karawan?
- Znaczy karawan.

Zanim wrocilismy na stacje wszystko mi przeszlo.
Dobry kierowca to skarb.

A’propos – dowcip mi sie przypomnial.
Zakopianka. CBS*** grzejac swoim BMW (kolor, wiadomo, czarny) walna w Bialym Dunajcu fure. Konie polecialy w jedna strone, baca w druga. CBS wylazl z rozwalonej fury i cofnal sie sto metrow zeby ocenic zniszczenia. Podchodzi do pierwszego konia, patrzy – wszystkie nogi polamane. Nie namyslajac sie dlugo wyciagnal swoja Barette, bach-bach, i ulzyl koniu w cierpieniach. Podchodzi do drugiego – to samo. Rozgladnal sie i zbaczyl Bace. Ktory naciagajac derke na urwane nogi zadeklarowal z moca – “No patrz pan – nawet mnie nie drasnelo”.
***Calkowity Brak Szyi

środa, 25 lutego 2009

Babcia staruszka

Zima, taka prawdziwa. Ze sniegiem po pas, mrozikiem, sniezynkami, choinkami w oknach i...
DRRRRRRRRRRYYYYYNNNNNNN!!!!
Tyle razy sie juz odgrazalem ze chyba czas najwyzszy urwac ten pieronski kabel. Podnioslem sluchawke w sam raz zeby uslyszec istote rzeczy.
- ...beda czekac przy drodze. Mowili ze jest kwadrans podejscia.
Z okreslaniem czasu dojscia do domu pacjenta jest tak samo jak z iloscia spalanych dziennie papierosow, podawanych przez palacza w formularzu anestezjologicznym. Kazdemu mozna bez wiekszych ceregieli doliczyc dyche w ciemno. Czyli ze jak mowili o kwadransie to w godzine powinnismy zajsc.

- Abnegat, slyszales?
- Wiem gdzie. A co sie dzieje?
- Nadcisnienie, zle sie czuje.
- No to jedzmy - westchnelo mi sie zalosnie do cieplej i przytulnej dyzureczki.

Jedziemy sobie pod gore dolina i jakos tak znajomo mi to wyglada. Kkurcze, jak Wypastowanego zobacze, to mi regularnie szczeka spadnie. A za pietnascie minut trza mu bedzie pokute zadac. Toz nie ladnie jest klamac. Nawet jezeli jest to tylko dyspozytor pogotowia.

Wslepilem sie w sylwetke nerwowo machajaca na poboczu drogi... nie. Jednak ktos inny. Zwrocilem Wypastowanemu honor i otwarlem drzwi.
- Brywieczor. Daleko?
- Jakis kilometr w gore.
- Do samego domu dojedzie? - nadzieja matka glupich niby jest, ale czemu by nie sprobowac...
- Nie. Ale potem to juz bedzie niedaleko.

Zapakowalismy pilota do karetki i ruszyli pod gore. Po kilometrze dojechalismy na maly placyk.
- Odtad trzeba isc.
- No to w droge. - Jakos za cholere nie moglem wykrzesac animuszu. Wzielismy jeszcze latarke z samochodu i potuptalismy calkiem przyzwoita, szroka drozka w gore doliny. Nasz przewodnik podprowadzil nas jakies 300 metrow i zwolnil. Sikac mu sie zachcialo?
- O, tedy - ucieszyl sie i skrecil w wypatrzona sobie tylko znanym sposobem sciezke. Tak jest, dobre buty w pogotowiu to podstwa. Szczegolnie jak tubylcy wynajduja skroty przez sniegi po kolana. Po kilkudziesieciu metrach plaski pasaz sie skonczyl i weszlismy miedzy drzewa. Plusem okazala sie calkiem milo wydeptana sciezka. Minusem pieronskie nachylenie i nieco zdradliwe oblodzenie co poniektorych odcinkow.
- Ile to pan mowil? Kwadrans?
- No, jeszcze z kwadrans i dojdziemy.
Od razu przypomnial mi sie ten pieron co to zone mial "han na brzyzku". Potem sie okazalo ze "han" oznacza cos kolo kilometra.

W sumie podejscie zajelo prawie godzine. Konczac wycieczke klalem w nieboglosy, zgodnie z zasada ze choleryna jak do mozgu dojdzie, to zadusi - wiec lepiej sie jej pozbyc w sposob naturalny. Nawet mi sie tlumaczyc pacanowi nie chcialo, ze jak by nas nie oklamal, to poprosilibysmy GOPR o pomoc. A tak jestem w lesie, bez kontaktu z baza, karetka i w ogole swiatem cywilizowanym; o transporcie kogokolwiek w takich warunkach szkoda gadac. W miedzy czasie zapadla czarna noc, a nasza sluzbowa latarka zaczela dawac mile, nastrojowe, wrecz intymne zolto-rozowe swiatlo.

- Bry.. Abnegat.. Pogotowie... Kozia... Wolka...
- Dobry wieczor, panie doktorze - odrzekla milo babcia struszka. Przetarlem zalane potem oczeta i ze zdziwieniem rozgladnalem sie po salonie. Czysciutko, schludniutko, obrusiki, filizaneczki - bardziej bym sie takiego widoku spodziewal w dobrach Polanieckich niz w lesnych ostepach. Dziwny jest ludzki rod.

Babcia niestety miala wszelkie powody by wyladowac w szpitalu. Jak pomyslalem ze musze teraz zejsc na dol, zawezwac stacje, poczekac na GOPR, wtarmosic sie z powrotem i wrocic na dol... Lomatko. Toz do rana nie zdaze.
No nic - co sie da to sie da - a co nie to nie. Rozpoczelismy lekowanie babci i po jakiejs godzinie przestala rzezic, nabrala rumiencow, cisnienie jej spadlo do wartosci akceptowalnych a bole w klacie minely jak reka odjal. Wyjasnilem ze powinna do szpitala pojechac i ze jak chce, to sie cala akcje zorganizuje. Zaoptowala za pozostaniem w domu. Madra kobieta. Ostatecznie nie wiadomo komu zawal pisany a przezyc transport w takich warunkach zakrawalo na cud stosowany.

Wypilismy jeszcze herbatke, sprawdzili parametry i ruszyli w dol. Nasz przewodnik na wszelki wypadek stlenil sie duzo wczesniej wymigujac sie krowa czy innym zwierzeciem udomowionym. Moze i dobrze bo bym mu pewnie do d.py nakopal w drodze powrotnej. Latarka pozarzyla sie jeszcze z dziesiec minut i zapadla ciemnosc. Taka blue velvet . Pogrzebalem w torbie i wyjalem latareczke do ogladania gardla. Kkurcze, alez to ma moc. Nigdy bym sie nie spodziewal.
- Kaziu, drzemy w dol. Bo toto wytrzyma gora kwadrans - tu prychnelismy zgodnie smiechem - i zdechnie.
- No to co - bobsleje?
- Ty pierwszy - odparlem z kurtuazja.
Zaczelismy nieco dziwny zjazd na butach od-drzewa-do-drzewa. W dole zamajaczyl bialo snieg - czyli krawedz lasu niedaleko. I w tym momencie latareczka doszla do wniosku ze wybiera wolnosc - i wysunela mi sie spomiedzy zebow. Po czym odbila sie pare razy i zgasla.
- Taak. To co, plan B?
- A mamy plan B? - odparl Kazio jak rasowy Dominikanin. Czyli pytaniem na pytanie.
- Mamy. Idziesz pierwszy i macasz droge. A jak uslysze wrzask to skrece.
- Smieszne barz - odrzekl Kazio i metoda spokojnego zsuwania sie w dol wydarl na sage w kierunku jasniejacej doliny. Po kilkunastu minutach upaprani jak nieboskie stworzenia wyladowalismy na plaskim.
- Droga gdzies tam? - zaryzykowalem i ruszylem pierwszy. Jeszcze tylko kilkadziesiat metrow, jeden row po pas z woda na dnie i osiagnelismy cywilizacje. Czyli rzeczona drozke.

- Gdziescie tyle byli? - wykazal sie wspolczuciem, podziwem dla naszego hartu ducha i czym tam jeszcze kierowca.
- A co, pokazac ci? - odparl Kazio. Musze go w wolnej chwili o tych Dominikanow zapytac.
- Stacja sie pytala o nas jakas godzine temu.
- To zglos gotowosc i powiedz ze wygladamy jak gornicy przodkowi. Jak nic pilnego to musimy sie umyc.

Z kazdego wyjazdu mozna jakis wniosek wyciagnac.
Po tym kupilem sobie super hiper 28-diodowa latarke ktora na 3 paluszkach dziala juz 5 lat. Slusznym jest powiedzenie ze madry Polak po szkodzie...

wtorek, 24 lutego 2009

Desperat

- Abnegat, wyjazd! - ryknelo spod sufitu. Odkad zamontowali to pieronstwo, czlowiek zjesc w spokoju nie moze. Jak ja teraz pojade z puszka szprotek na ja..
Na jasnej koszuli?? Cholera jasna.
- Pilny wyjazd do proby samobojczej. Denat lat 42, skoczyl z mostu.
Normalnie jak sie trafi turbodyspozytor... Czlowiek ma ochote dac mu medal za zaangazowanie i natychmiast wywalic na zbity pysk.
- Jestem w karetce - ryknalem w przelocie kolo dyspozytorni i wyciagnietym klusem pognalem do garazu. O, znowu pierwszy jestem. Odkad mamy zamontowane te glosniczki, szanse sie wyrownaly. A poniewaz moj zespol dobrze mnie wytrenowal przez ostatnich kilka lat, teraz szans bladych nie maja. Trening prosty byl. Po otrzymaniu telefonu z wezwaniem wszyscy sie ubierali i przechodzac w pelnym rynsztunku bojowym kolo mojej dyzurki kopali w drzwi z okrzykiem "wyjazd". No i doprowadzili do tego ze potrafie wsiasc do karetki z zamknietymi oczami.

Io-io-io-io - zawylismy ponuro i pognali ratowac samobojce. Jakos tak mi w glowie postalo ze w sumie to jest to chamstwo. Czlowiek sie nameczyl, wewnetrznie nastawil a my go uszczesliwiamy na sile. Czy tez unieszczesliwiamy. Temat jak widac trudny jest.
- Gdzie my jedziemy? - wyskoczylem na chwile z ponurych rozwazan.
- Do Geslowki.
- To tam jest most?
- Jak sie jedzie na Wdzydze...
- ..ee.. - mruknelo mi sie z powatpiewaniem. -To by powiedzieli ze we Wdzydzach skoczyl...

- Pan czeka na pogotowie? - zapytalem stojacego i machajacego wsciekle droznika.
- No, ja - rozgladnal sie dookola jakby sprawdzajac czy ktos jeszcze nie czeka. -Jest u nas, w budce.
- Ale ze jak - to on na tory skakal??
- ...tory? - Droznik nachylil sie jakby chcial zbadac organoleptycznie stezenie promili w wydychanym powietrzu. -Tu sie na tory nie da. Z rzeki my go wyjeli.
Zglupialem calkiem. Przeciez mostu tutaj nie ma...

W miedzyczasie dojechalismy do droznikowej budki.
- Brywieczor. Co sie stalo? - zapytalem przemoczonego ale poza tym calkiem dobrze wygladajacego suchotnika.
- Skoczylem z mostu.
- ??? - wykrzywiolem sie ogolnie. -A gdzie?
- A zrobili tu teraz przejscie na druga strone rzeki. Unia dala kase to i wojt sie postaral - wyjasnil droznik pochodzenie rzucajacego sie z mostu samobojcy.
A to ci dopiero. Bedzie jak nic plus w nadchodzacych wyborach. Znaczy dla wojta, nie dla samobojcy.
- I cos Pan Szanowny chcial osiagnac tym skakaniem?
- Utopic sie w rzece.
Predzej kark skrecic. Dobrze ze artyscie nie wpadlo do lba skoczyc na glowke bo by sie polamal. Musial sie wywrocic przy wodowaniu, inaczej by sie nie zmoczyl bardziej jak do kolan. A w dodatku czeka mnie wycieczka do miasta, na psychiatrie. Lomatko.

Jaki Brooklinski most, tacy i samobojcy.

poniedziałek, 23 lutego 2009

Mount Grace Priory



Nieco na polnoc od Thirsk, jadac A19, znajduje sie Mount Grace Priory. Co mozna by przetlumaczyc jako Klasztor Laski Bozej. Wjazd dosc latwo przegapic, z dwupasmowki nagle skrecamy w drozke co prawda asfaltowa ale wystarczajaco dziurawa by poczuc sie jak w sredniowieczu.




Zalozony w 1398 byl ostatnim klasztorem w Yorkshire przed reformacja. Mnisi zyli w odosobnionych budynkach - celach, a spotykali sie z rzadka w czasie nabozenstw.




W 1539 klasztor zostal zamkniety - zgodnie z aktem rozwiazania wszelkich tego typu przybytkow przez Henryka VIII.




Jeden z domow - cel zostal odbudowany. Sluzy obecnie jako ekspozycja. Niestety, polmrok panujacy w srodku skutecznie zapobiegl uwiecznieniu widokow na zdjeciach.




Ruiny zachowaly sie w dobrym stanie. Zwlaszcza wieza kosciola robi wrazenie.






Wspolczesna rzezba Matki Boskiej od Krzyza.






Na srodku duzy plac z fontanna. Niestety, nie zachowala sie do naszych czasow.




Kazda z cel posiadala sypialnie, pokoj modlitwy, living room, pracownie na poddaszu i niewielki ogrodek...




... a takze zadaszona drozke do wygodki...







Po zimie pozostaly jedynie wspomnienia. I przebisniegi - ktore z braku sniegu do przebijania zakwitly wyjatkowo obficie.

niedziela, 22 lutego 2009

Pozar

- Gdzie?
- Poczekajcie chwile. Zaraz ich doprowadza.
- Bardzo poparzeni?
- Nawet nie.

- Doktorze!
- ?
- Slabo sie poczula. Mozecie podejsc?
Coz by ta nie. Ostatecznie nog nam nie urwalo. Wyciagnietym klusem idziemy do budynku stojacego opodal dymiacej sie chalupy. Wchodzimy na pierwsze pietro. Cholera, tu tez dymu nawialo. Trzeba ja bedzie na gwalt wyprowadic. W pokju siedza dwie osoby. Dziewczyna, blada, z opalonymi brwiami i spalonym ubraniem oraz chlop, moze ze 25 lat, caly czarny od sadzy, z paskudnymi poparzeniami na rekach.
- Abnegat. Dacie rade isc?
- Damy.
- To pomalu. Trzeba stad wyjsc zanim sie zaczadzimy.

Doszlismy bez wiekszych problemow do karetki. Chlopak ze swoimi oparzeniami rak bedzie mial niezly pasztet. Zawinelismy wszystko w gazy przelane argentum i zajeli sie dziewczyna. Lomatko. Jakis poliester miala na nogach, bo sie spodnie przylepily do skory. Nie oderwie tego za cholere. Rece, klatka - wszystko dwojka. Ale najgorsza twarz. Porcelanowo-biala, jak twarz lalki. Trojka jak nic. W plucach poki co oboje czysto maja. Dobre i to. Choc zaburzenia oddychania po poparzeniu drog oddechowych moga sie odezwac nawet po dluzszym czasie, to brak objawow po ekspozycji daje nadzieje ze jeszcze maja nablonek w oskrzelach.
- Co to sie stalo?
- Samochod nam sie zapalil.
- Benzyna?
Popatrzyli po sobie.
- ...niee. Gaz...
- I co, nie zdazyliscie uciec?
- Probowalismy chalupe uratowac. Chcieli my go wypchac na zewnatrz. Ale jak sie nagle rozchajcowal - szans nie bylo.

Wklucia, plyny, opatrunki, a wszystko to w drodze powrotnej do szpitala. Poniewaz nasz szpital nie posiadal oddzialu dla poparzonych, przetransportowalismy ich pilnie do Siemianowic Slaskich.

Od policjantow, duzo pozniej, dowiedzialem sie ze instalacja byla przerobiona. Zeby sie dalo przetoczyc gaz ze zwyklej butli. Jak? Nie mam pojecia. Natomiast wiadomo po co. Zeby zaoszczedzic pare groszy. To sa wlasnie wybory ludzi przycisnietych do ziemi. Ryzykuje sie zyciem dla gownianych oszczednosci.

Nie znam zakonczenia, ale znajomy chirurg twierdzil ze kobieta nie przezyla. Uszkodzenia skory byly za duze.

Siedzac przed kominkiem nie zdajemy sobie sprawy jak wyglada pozar. A w srodku jest tysiac stopni. Wystarczy jednosekundowa ekspozycja - i skora odpada od ciala.

To nie prawda ze nie warto narazac zycia - jednak powody musza byc tego warte.

sobota, 21 lutego 2009

Amadeusz



Amadeusz. Kolejny must see. Szczegolnie ze ukazal sie director’s cut, wersja dluzsza o 20 minut, wyjasniajaca niektore nie do konca zrozumiale sprawy opowiedziane w wersji kinowej. Nie mowiac o pokazaniu pieknego biustu frau Mozart.




Historia powstania filmu siega lat osiemdziesiatych zeszlego wieku, gdy Milosz Forman zostal zaproszony na przedstawienie brytyjskiego tworcy Petera Shaffer’a. Nie mogac odmowic, poszedl w przekonaniu ze umrze z nudow. I wyszedl zlozywszy propozycje przeniesienia sztuki na ekran. Sztuka zaplacila za to calkowitym rozczlonkowaniem i zlozeniem od nowa, Shaffer bolem glowy a ekipa rezyserska polroczna niewolnicza praca. Oplacilo się.

Osia opowiesci jest zyjacy w tamtych czasach Antonio Salieri.




Muzyk, kompozytor i swiatowiec ktory zazdroszczac Mozartowi jego talentu, tak naprawde jako jedyny jest w stanie docenic jego geniusz.

W zycie Salieri’ego wkraczamy razem z jego spowiednikiem. Poczciwina, przekonana o mocy odpuszczenia grzechow, nawet nie wie z jakim pasztetem probuje sie zmierzyc.




Gdyz Salieri nie jest jakims tam pospolitym assassinem. Salieri wypowiedzial wojne Bogu. Swiadomie i z premedytacja, realizujac swoj cunning plan, dazy do unicestwienia manifestacji bozej na tym lez padole. Czyli Wolfiego. Skad takie uczucie do utalentowanego i skadinad milego mlodzienca?




Salieri zniesc nie moze ze rozpuszczony bachor, majacy za nic wszelkie autorytety, prostak i cham – potrafi tworzyc tak cudowna muzyke. Poruszajac sie od jednej kleski do drugiej, dochodzi do wniosku ze jest zabawka w reku Boga. I to raczej nie misiem-przytulankiem ile misiem-z-poobrywanymi-konczynami. I bez oczka. Co, rzecz jasna, wyzwala w misu perwersyjna - z racji calkowitego niestosunku sil - chec odegrania sie.




Jego plan to nieco masochistyczna konstrukcja albowiem za jego pomoca chce zniszczyc swój mroczny obiekt pozadania - jak i nienawisci. Bo we lbie ma poukladane mniej wiecej tak jak siedemnastolatek na biurku. Albo kobieta w torebce.

Nalezy sie slowo o obsadzie.




Caly film gra. Kazda postac jest wyrazna, ma swoja twarz, przekonania, motywy dzialania. To nie jest kolejna wspolczesna produkcja z jednowymiarowym Cage’em czy katastrofa na miare “Australii”.




Historia jest urocza i bardzo przekonywujaca. A co najwazniejsze, opowiedziana lekko i z polotem. Co nie znaczy, Boze bron, ze Forman stworzyl komedie – ale opowiesci towarzyszy delikatne przymruzenie oka.




W drugoplanowej roli wystepuje Praga ze swoja doskonale zachowana Starowka, do zludzenia przypominajaca Wieden. A calosc slicznie pulsuje w takt muzyki mistrza przerywanej jego niesamowitym chichotem.




Jednym zdaniem? Historia geniusza czyli niezly pasztet...


czwartek, 19 lutego 2009

Zaplac za studia

Ten temat wraca jak jakis zaczarowany bumerang za kazdym razem kiedy sie przyznam ze jestem lekarzem i pracuje w UK.

Natychmiast znajdzie sie ktos ciekawy, czy ja aby na pewno oddalem pieniadze ktore Ojczyzna Wszystkich Polakow wylozyla na moje studia.

Chcialbym z calym przekonaniem, ucinajac jakiekolwiek niedomowienia, popelnic co nastepuje:

Nie splacilem i spalcac nie bede.

Ciekawostka jest ze nigdy to pytanie nie pojawia sie w stosunku do jakiegokolwiek innego zawodu. Rowniez nikt nigdy nie pytal o to lekarzy wyjezdzajacych do Nikaragui, Kirgizstanu, Iraku, czy innej nedzy zeby leczyc biedny kraj w ramach pomocy "Lekarze bez Granic".

Pytanie to pojawia sie li tylko w momencie gdy sie okaze ze w inych krajach mozna zarobic duze pieniadze leczac ludzi.

W tym momencie moherowa inteligencja natychmiast czuje piekacy bol w dupie i wrzeszczy - jakze to! Cham ma czelnosc zarabiac? I jeszcze sie tym chwali?? Toz JA z MOICH podatkow oplacalam jego studia a teraz gdziez on!?!! Mnie ma leczyc - za darmo rzecz jasna - a nie za granica kokosy zbijac.

Moze wlasnie dlatego nie przyznaje sie publicznie ze jestem lekarzem na obczyznie. Zeby ludziom oszczedzic tego glebokiego, patriotycznego do szpiku kosci, bolu skreconych kiszek.

Sciganty

Za horyzontem wielka korona gór,
Na karoserii różowieje kurz,
Odsuwasz dach, w rękę łapiesz wiatr,
Powiedz prawdę, ile lat mnie kochasz?
Droga ucieka, noga już ciężka jest,
Opór decha i z oczu znika sen...


Wolnosc rzadzi! Tak jest! Rura!!
Potem co prawda siedzi sobie taki wolnosc rzadzi na poboczu, i jakos piosenek nie spiewa, ulansko nie fantazjuje, o kozackiej brawurze nie wspominajac. W najlepszym wypadku husta sie na pietach i mowi cos jakby "kurwakurwakurwakur". Bo w najgorszym to w ogole nie ma zmartwien. A nawet przysparza innym radosci. Na przyklad biorcom narzadow.

- R-W, wyjazd! Wypadek na prostej w Gazdzinowce. Co najmniej dwoch poszkodowanych.
Ha, nie ma to jak Rka. Znowu mi sie jakis status-kitatus dostanie. Zaraza. Przydalo by sie jednak od czasu do czasu komus zycie uratowac, bo czlowiek zaczyna watpic w sens tego co robi.

- Stacja dla Abnegata.
- Zglasza sie stacja.
- Sprawdz ile tam poszkodowanych, moze Policja juz cos wie?

- Lacznie czterech, jeden nieprzytomny, jeden chyba nie zyje, dwoch w dobrym stanie.
- Dzieki.

Lepiej wiedziec od razu czy nalezy ratowac co w rece wpadnie, czy czlowiek podlega zasadom masowki. Ktora tak na prawde sprowadza sie do jednego - jezeli pacjent po udroznieniu drog oddechowych nie oddycha - to znaczy ze nie zyje.

Pisk gum, wyskakujemy. Raport od czerwonych - niezywy na prawo, nieprzytomny na lewo, umierajacy z tylu. Oz cholera. Jednak trzech.
- Ladny, lec do nieprzytomnego - zaczalem sie szarogesic. -Kaziu, sprawdz umierajacego i daj znac.
Sadzac z wrzaskow, bedzie jeszcze dosc dlugo umieral.
- A my do nieboszczyka - pociagnalem reszte zespolu za soba.
Szybka kontrola - kregoslup szyjny zlamany, pluca w kawalkach, w brzuchu chlupie. Jatka.
- Abnegat, stracil przytomnosc! - uslyszalem od strony umierajacego. K.wa mac, sadny dzien.
- Ten nie zyje. Lecimu do Kazia.
Faktycznie, pacjent w miedzy czasie nieco odplynal. Zabezpieczylismy podstawowe funkcje, wrzucili klienta na nosze i pognali do karetki. Katem oka zobaczylem ze W startuje na sygnale.
BTLS - cholera, obie nogi strzelone, leb rozbity... Lomatko. Zabralismy sie za ciecie wszytkiego co mial na sobie. Ostatecznie glupio przywiezc na izbe umarnietego pacjenta z powodu przeoczonej i niezabezpieczonej rany. Spodnie poszly z niejakim trudem, Kazio zajal sie lupkowaniem, a w miedzy czasie zaczelismy kroic kurtke. Tu nieprzytomny doszedl do siebie.
- Oz kukurwa! Nie po zolwiu!!!
Majaczy - przeszlo mi przez glowe. -Spokojnie prosze lezec. Zaraz zabierzemy pana do szpitala.
- Ale nie zolwia!!!
Az sie ogladnalem. Jaki zolw, do cholery?
Pocielismy wszystko w kawaleczki, ladnie goscia zaopatrzyli, podkluli, plyny podpieli i na kogutkach pognali do szpitala.

Na izbie czekal juz chirurg z internista - jako ze anestezjolog byl zajety z urazowcem przy pierwszym kliencie - wiec zrobilismy mala zamiane na chwileczke. Internista poszedl sobie na pogotowie a ja zostalem z chirurgiem.
(...)

- Panowie, dzieki za wspolprace. Ladnie to wszystko poszlo.
Musze przyznac ze lubie z nimi pracowac.
- A tak na marginesie, co on z tym zolwiem? Delira jakas czy co?
- Doktor, jaka delira. Ta kurtka sie tak nazywa - odpowiedzial nasz specjalista od motoryzacji. -Jak by ci kto cial nozyczkami sprzet warty pare kawalkow to tez bys sie zapieral rekami i nogami...

środa, 18 lutego 2009

Salut

Siedzimy sobie na stacji i wcinamy "Mikolajki".
Co to jest? Bardzo mniam pyszne i zupelnie rujnujace moj chytry plan odchudzania czekoladki o smaku rumowym. I ksztalcie Mikolaja.
Wcinanie "Mikolajkow" jest czynoscia podstawowa z Malym. Poza tym ogladamy jakowys film ale nie ma on znaczenia najmniejszego. Najwazniejsze ze jest cisza, spokoj i swieza dostawa czekoladek. Maly jest ratownikiem z ktorym lubie pracowac. Szybki, zorganizowany. I w dodatku nie ma poczucia ze go ludzie wk.wiaja.

...ale wszystko co dobre, szybko sie konczy...

- Nieprzytomna, Stara Wies, za mostem beda czekac.
Capnalem Mikolajka w przelocie i pognalem do karetki. Buty sobie zawiaze pozniej.
- Abi, jak myslisz? Bedzie akcja?
- A co, masz spreza? - zapytalem z niepokojem. Jak Maly czuje, to akcja bedzie jak w banku. Jakis zmysl paranormalny, zwyklym smiertelnikom niedostepny.
- Ee, niee - sie jakby wycofal nieco. -Moze zaslabla tylko?
Na wszelki wypadek sprawdzilem czy wszystko w torbie jest pod reka.

Szybkim zwodem mijamy furtke, schodki, drzwi - i o malo nie wywracam sie na lezacej kobiecie. Kolejny punkt dla Malego. Jest akcja.
ABC - NZK. No to, komu w droge...
Ruszylismy z grubej rury, Maly ze swoja organizacja potrafi zastapic brakujaca pielegniarke. Naladowal, strzelilismy - nil. Zlapal sie za masaz, ja za rure, kierowca przejal wentylacje, wklucie. Adrenalina. Dwie minuty. Kolejna sekwencja - pik pik pik... A to ci dopiero. Wygladalo na tak zwane bezszansie, a tu prosze.
- Chcesz pompy czy w karetce?
- Niedaleko, przeniesmy ja. Polamiemy sobie potem rece w transporcie.
Przelozylismy pacjentke na nosze, dwa ruchy i bylismy w na pace. Moze to sa przesady swiatlo cmiace, ale jak juz dotre do karetki to mi lepiej na duszy. A co najwazniejsze, wszystko jest na miejscu.

Podlaczylismy presory, plyny, monitorki pikaja uspokajajaco, za to wentylatorek zdechl. Jakos mamy pecha do niego. Albo sie zatnie na wdechu i chce rozpuknac klienta, albo nie dmucha wcale. Albo sapie - ze niby dmucha - a nie dmucha.
- Tylko go nie wywalaj...
- ...w myslach mi czytasz. Podmuchasz?
Chorobe lokomocyjna mam. Ktora sie objawia paskudna bradykardia, slabo mi sie robi i w ogole blizej mi do umarniecia niz czynnosci reanimacyjnych.
- Oki - usmiechanal sie w odpowiedzi. Wzial ambu, zasiadl za glowa pacjenta. -Gotowe, jedziemy! - to do kierowcy.
Zabrzmialo bojowe io-io i pojechalismy.

Nie znam wyniku koncowego. Nie wiem czy pacjentka przezyla nasze dzialania czy nie. Faktem jest ze z calkiem stablinym krazeniem dowiezlismy ja do OIT.

O ile dobrze pamietam, Maly zaliczyl wczesniej wszystko. Wypadki, polamancow, nieprzytomnych, padaczki, pijakow, porody i co tam jeszcze Mikolaj ma w worku dla pogotowiarzy. Ale reanimacji jeszcze nie mial. I spisal sie jak by to robil trzy razy dziennie. Byl do tej pracy stworzony.
Niestety, z pensji brakowalo mu na dojazdy do pracy wiec w koncu poszedl po rozum do glowy i wyjechal. Teraz tez go chwala - tyle ze w jezyku zwanym lenguidz.