sobota, 21 lutego 2009

Amadeusz



Amadeusz. Kolejny must see. Szczegolnie ze ukazal sie director’s cut, wersja dluzsza o 20 minut, wyjasniajaca niektore nie do konca zrozumiale sprawy opowiedziane w wersji kinowej. Nie mowiac o pokazaniu pieknego biustu frau Mozart.




Historia powstania filmu siega lat osiemdziesiatych zeszlego wieku, gdy Milosz Forman zostal zaproszony na przedstawienie brytyjskiego tworcy Petera Shaffer’a. Nie mogac odmowic, poszedl w przekonaniu ze umrze z nudow. I wyszedl zlozywszy propozycje przeniesienia sztuki na ekran. Sztuka zaplacila za to calkowitym rozczlonkowaniem i zlozeniem od nowa, Shaffer bolem glowy a ekipa rezyserska polroczna niewolnicza praca. Oplacilo się.

Osia opowiesci jest zyjacy w tamtych czasach Antonio Salieri.




Muzyk, kompozytor i swiatowiec ktory zazdroszczac Mozartowi jego talentu, tak naprawde jako jedyny jest w stanie docenic jego geniusz.

W zycie Salieri’ego wkraczamy razem z jego spowiednikiem. Poczciwina, przekonana o mocy odpuszczenia grzechow, nawet nie wie z jakim pasztetem probuje sie zmierzyc.




Gdyz Salieri nie jest jakims tam pospolitym assassinem. Salieri wypowiedzial wojne Bogu. Swiadomie i z premedytacja, realizujac swoj cunning plan, dazy do unicestwienia manifestacji bozej na tym lez padole. Czyli Wolfiego. Skad takie uczucie do utalentowanego i skadinad milego mlodzienca?




Salieri zniesc nie moze ze rozpuszczony bachor, majacy za nic wszelkie autorytety, prostak i cham – potrafi tworzyc tak cudowna muzyke. Poruszajac sie od jednej kleski do drugiej, dochodzi do wniosku ze jest zabawka w reku Boga. I to raczej nie misiem-przytulankiem ile misiem-z-poobrywanymi-konczynami. I bez oczka. Co, rzecz jasna, wyzwala w misu perwersyjna - z racji calkowitego niestosunku sil - chec odegrania sie.




Jego plan to nieco masochistyczna konstrukcja albowiem za jego pomoca chce zniszczyc swój mroczny obiekt pozadania - jak i nienawisci. Bo we lbie ma poukladane mniej wiecej tak jak siedemnastolatek na biurku. Albo kobieta w torebce.

Nalezy sie slowo o obsadzie.




Caly film gra. Kazda postac jest wyrazna, ma swoja twarz, przekonania, motywy dzialania. To nie jest kolejna wspolczesna produkcja z jednowymiarowym Cage’em czy katastrofa na miare “Australii”.




Historia jest urocza i bardzo przekonywujaca. A co najwazniejsze, opowiedziana lekko i z polotem. Co nie znaczy, Boze bron, ze Forman stworzyl komedie – ale opowiesci towarzyszy delikatne przymruzenie oka.




W drugoplanowej roli wystepuje Praga ze swoja doskonale zachowana Starowka, do zludzenia przypominajaca Wieden. A calosc slicznie pulsuje w takt muzyki mistrza przerywanej jego niesamowitym chichotem.




Jednym zdaniem? Historia geniusza czyli niezly pasztet...


czwartek, 19 lutego 2009

Zaplac za studia

Ten temat wraca jak jakis zaczarowany bumerang za kazdym razem kiedy sie przyznam ze jestem lekarzem i pracuje w UK.

Natychmiast znajdzie sie ktos ciekawy, czy ja aby na pewno oddalem pieniadze ktore Ojczyzna Wszystkich Polakow wylozyla na moje studia.

Chcialbym z calym przekonaniem, ucinajac jakiekolwiek niedomowienia, popelnic co nastepuje:

Nie splacilem i spalcac nie bede.

Ciekawostka jest ze nigdy to pytanie nie pojawia sie w stosunku do jakiegokolwiek innego zawodu. Rowniez nikt nigdy nie pytal o to lekarzy wyjezdzajacych do Nikaragui, Kirgizstanu, Iraku, czy innej nedzy zeby leczyc biedny kraj w ramach pomocy "Lekarze bez Granic".

Pytanie to pojawia sie li tylko w momencie gdy sie okaze ze w inych krajach mozna zarobic duze pieniadze leczac ludzi.

W tym momencie moherowa inteligencja natychmiast czuje piekacy bol w dupie i wrzeszczy - jakze to! Cham ma czelnosc zarabiac? I jeszcze sie tym chwali?? Toz JA z MOICH podatkow oplacalam jego studia a teraz gdziez on!?!! Mnie ma leczyc - za darmo rzecz jasna - a nie za granica kokosy zbijac.

Moze wlasnie dlatego nie przyznaje sie publicznie ze jestem lekarzem na obczyznie. Zeby ludziom oszczedzic tego glebokiego, patriotycznego do szpiku kosci, bolu skreconych kiszek.

Sciganty

Za horyzontem wielka korona gór,
Na karoserii różowieje kurz,
Odsuwasz dach, w rękę łapiesz wiatr,
Powiedz prawdę, ile lat mnie kochasz?
Droga ucieka, noga już ciężka jest,
Opór decha i z oczu znika sen...


Wolnosc rzadzi! Tak jest! Rura!!
Potem co prawda siedzi sobie taki wolnosc rzadzi na poboczu, i jakos piosenek nie spiewa, ulansko nie fantazjuje, o kozackiej brawurze nie wspominajac. W najlepszym wypadku husta sie na pietach i mowi cos jakby "kurwakurwakurwakur". Bo w najgorszym to w ogole nie ma zmartwien. A nawet przysparza innym radosci. Na przyklad biorcom narzadow.

- R-W, wyjazd! Wypadek na prostej w Gazdzinowce. Co najmniej dwoch poszkodowanych.
Ha, nie ma to jak Rka. Znowu mi sie jakis status-kitatus dostanie. Zaraza. Przydalo by sie jednak od czasu do czasu komus zycie uratowac, bo czlowiek zaczyna watpic w sens tego co robi.

- Stacja dla Abnegata.
- Zglasza sie stacja.
- Sprawdz ile tam poszkodowanych, moze Policja juz cos wie?

- Lacznie czterech, jeden nieprzytomny, jeden chyba nie zyje, dwoch w dobrym stanie.
- Dzieki.

Lepiej wiedziec od razu czy nalezy ratowac co w rece wpadnie, czy czlowiek podlega zasadom masowki. Ktora tak na prawde sprowadza sie do jednego - jezeli pacjent po udroznieniu drog oddechowych nie oddycha - to znaczy ze nie zyje.

Pisk gum, wyskakujemy. Raport od czerwonych - niezywy na prawo, nieprzytomny na lewo, umierajacy z tylu. Oz cholera. Jednak trzech.
- Ladny, lec do nieprzytomnego - zaczalem sie szarogesic. -Kaziu, sprawdz umierajacego i daj znac.
Sadzac z wrzaskow, bedzie jeszcze dosc dlugo umieral.
- A my do nieboszczyka - pociagnalem reszte zespolu za soba.
Szybka kontrola - kregoslup szyjny zlamany, pluca w kawalkach, w brzuchu chlupie. Jatka.
- Abnegat, stracil przytomnosc! - uslyszalem od strony umierajacego. K.wa mac, sadny dzien.
- Ten nie zyje. Lecimu do Kazia.
Faktycznie, pacjent w miedzy czasie nieco odplynal. Zabezpieczylismy podstawowe funkcje, wrzucili klienta na nosze i pognali do karetki. Katem oka zobaczylem ze W startuje na sygnale.
BTLS - cholera, obie nogi strzelone, leb rozbity... Lomatko. Zabralismy sie za ciecie wszytkiego co mial na sobie. Ostatecznie glupio przywiezc na izbe umarnietego pacjenta z powodu przeoczonej i niezabezpieczonej rany. Spodnie poszly z niejakim trudem, Kazio zajal sie lupkowaniem, a w miedzy czasie zaczelismy kroic kurtke. Tu nieprzytomny doszedl do siebie.
- Oz kukurwa! Nie po zolwiu!!!
Majaczy - przeszlo mi przez glowe. -Spokojnie prosze lezec. Zaraz zabierzemy pana do szpitala.
- Ale nie zolwia!!!
Az sie ogladnalem. Jaki zolw, do cholery?
Pocielismy wszystko w kawaleczki, ladnie goscia zaopatrzyli, podkluli, plyny podpieli i na kogutkach pognali do szpitala.

Na izbie czekal juz chirurg z internista - jako ze anestezjolog byl zajety z urazowcem przy pierwszym kliencie - wiec zrobilismy mala zamiane na chwileczke. Internista poszedl sobie na pogotowie a ja zostalem z chirurgiem.
(...)

- Panowie, dzieki za wspolprace. Ladnie to wszystko poszlo.
Musze przyznac ze lubie z nimi pracowac.
- A tak na marginesie, co on z tym zolwiem? Delira jakas czy co?
- Doktor, jaka delira. Ta kurtka sie tak nazywa - odpowiedzial nasz specjalista od motoryzacji. -Jak by ci kto cial nozyczkami sprzet warty pare kawalkow to tez bys sie zapieral rekami i nogami...

środa, 18 lutego 2009

Salut

Siedzimy sobie na stacji i wcinamy "Mikolajki".
Co to jest? Bardzo mniam pyszne i zupelnie rujnujace moj chytry plan odchudzania czekoladki o smaku rumowym. I ksztalcie Mikolaja.
Wcinanie "Mikolajkow" jest czynoscia podstawowa z Malym. Poza tym ogladamy jakowys film ale nie ma on znaczenia najmniejszego. Najwazniejsze ze jest cisza, spokoj i swieza dostawa czekoladek. Maly jest ratownikiem z ktorym lubie pracowac. Szybki, zorganizowany. I w dodatku nie ma poczucia ze go ludzie wk.wiaja.

...ale wszystko co dobre, szybko sie konczy...

- Nieprzytomna, Stara Wies, za mostem beda czekac.
Capnalem Mikolajka w przelocie i pognalem do karetki. Buty sobie zawiaze pozniej.
- Abi, jak myslisz? Bedzie akcja?
- A co, masz spreza? - zapytalem z niepokojem. Jak Maly czuje, to akcja bedzie jak w banku. Jakis zmysl paranormalny, zwyklym smiertelnikom niedostepny.
- Ee, niee - sie jakby wycofal nieco. -Moze zaslabla tylko?
Na wszelki wypadek sprawdzilem czy wszystko w torbie jest pod reka.

Szybkim zwodem mijamy furtke, schodki, drzwi - i o malo nie wywracam sie na lezacej kobiecie. Kolejny punkt dla Malego. Jest akcja.
ABC - NZK. No to, komu w droge...
Ruszylismy z grubej rury, Maly ze swoja organizacja potrafi zastapic brakujaca pielegniarke. Naladowal, strzelilismy - nil. Zlapal sie za masaz, ja za rure, kierowca przejal wentylacje, wklucie. Adrenalina. Dwie minuty. Kolejna sekwencja - pik pik pik... A to ci dopiero. Wygladalo na tak zwane bezszansie, a tu prosze.
- Chcesz pompy czy w karetce?
- Niedaleko, przeniesmy ja. Polamiemy sobie potem rece w transporcie.
Przelozylismy pacjentke na nosze, dwa ruchy i bylismy w na pace. Moze to sa przesady swiatlo cmiace, ale jak juz dotre do karetki to mi lepiej na duszy. A co najwazniejsze, wszystko jest na miejscu.

Podlaczylismy presory, plyny, monitorki pikaja uspokajajaco, za to wentylatorek zdechl. Jakos mamy pecha do niego. Albo sie zatnie na wdechu i chce rozpuknac klienta, albo nie dmucha wcale. Albo sapie - ze niby dmucha - a nie dmucha.
- Tylko go nie wywalaj...
- ...w myslach mi czytasz. Podmuchasz?
Chorobe lokomocyjna mam. Ktora sie objawia paskudna bradykardia, slabo mi sie robi i w ogole blizej mi do umarniecia niz czynnosci reanimacyjnych.
- Oki - usmiechanal sie w odpowiedzi. Wzial ambu, zasiadl za glowa pacjenta. -Gotowe, jedziemy! - to do kierowcy.
Zabrzmialo bojowe io-io i pojechalismy.

Nie znam wyniku koncowego. Nie wiem czy pacjentka przezyla nasze dzialania czy nie. Faktem jest ze z calkiem stablinym krazeniem dowiezlismy ja do OIT.

O ile dobrze pamietam, Maly zaliczyl wczesniej wszystko. Wypadki, polamancow, nieprzytomnych, padaczki, pijakow, porody i co tam jeszcze Mikolaj ma w worku dla pogotowiarzy. Ale reanimacji jeszcze nie mial. I spisal sie jak by to robil trzy razy dziennie. Byl do tej pracy stworzony.
Niestety, z pensji brakowalo mu na dojazdy do pracy wiec w koncu poszedl po rozum do glowy i wyjechal. Teraz tez go chwala - tyle ze w jezyku zwanym lenguidz.

wtorek, 17 lutego 2009

Durham

Stare miasteczko na zachod od A1, okolo 15 mil na poludnie od Nowego Zamku. Nie mozna nie trafic.
W czasach gdy myszy zabieraly sie do zezarcia szczatkow doczesnych protoplasty Mieszka I, w zakolu River Wear pojawila sie sekta St Cuthbert'a z Lindisfarne. Doszli oni do wniosku ze miesjce jest stworzone do zalozenia stalego miejsca kultu.
Zakole jest tak samo prawdziwe w opisie miejsca jak w opisie fryzury Oleksego. W zasadzie rzeka otacza wzgorze z wszystkich stron, zeby to zrozumiec warto rzucic okiem na mape.




Potem poszlo juz z gorki. Po spuszczeniu manta Normanom w 1066 Wiliam, z nie do konca znaych mi powodow zwany rowniez Wilhelmem Zdobywca, przejal dobra wszelkie wlacznie z katedra i zamkiem Durham.




Tak na marginesie, zwany byl on czasem Bekartem, ale chyba nie lubil tego przydomka. Wnioskowac tak mozna by bylo po obcietych czlonkach ludzi uzywajacych tegoz okreslenia.




W pozniejszych czasach Durham bylo siedziba Biskupow, namiestnikow krolewskich , majacych najwyzsza wladze swiecka i koscielna wlacznie z biciem wlasnej monety i ius primae noctis.





Znaczy, o tym akurat cicho i sza - ale nie oszukujmy sie, czasy byly ciezkie, ludzie zyli krotko z powodu panoszacych sie chorob i jedynym pewnym sposobem unikniecia bladego kretka byla konsumpcja dziewic. Gdyz jak wiadomo z histori, z czasow gdy lacina byla w powszechnym uzyciu, not est crimen perforatio hymen.





Rzecz jasna taka potega nie mogla sie nie odbic na psyche, totez zaczeli oni tytulowac sie Prince Bishop.








Po wstepnych inwestycjach biznes zaczal sie sam krecic. Piekna, sredniowieczna Katedra zaczela przyciagac turystow, zwanych z niejasnych przyczyn pielgrzymami, z calego kraju.









Jak to powiedzial jedyny na swiecie ojciec dyrektor, sluga bozy musi miec warunki godne pelnienia swojej sluzby. Poniewaz w XII wieku ciezko bylo o Mybacha, wszelki wysilek skierowany zostal nie tyle na godne przemieszczanie co na godziwe locum. Pamietajmy jednak ze byl to czas surowy, siermiezny i szczery - dlatego tez, mimo pewnego rozmachu, zakrystia byla mniejsza niz katedra.







W pozniejszych czasach Durham rozkwitlo dzieki pokladom czarnego wegla. Dalo to przemyslowego kopa calemu rejonowi. Bylo to miejsce gdzie w 1825 r. powstala pierwsza na swiecie osobowa kolej parowa. Co prawda ostatnia kopalnie zamknieto w 1994 roku, ale do dzisiaj gornicy obchodza hucznie swoja gale.






W chwili obecnej srodek miasta to waskie uliczki, male kafejki i sliczny rynek. Na srodku ktorego niewiedziec czemu stoi sobie pomnik Neptuna. Ot, zagwozdka.

poniedziałek, 16 lutego 2009

Tetniak no 1

Dryn...dryn...dryn...
- Haaloo? - ziewnelo mi sie zupelnie nieelegancko w sluchawke. 7 wieczor? Kkurcze, czulem sie jak by to byla 3 w nocy.
- Abi, wyrostek mamy. Nic pilnego, ale tak w najblizszym czasie bysmy go chcieli zaczac. Na czczo, bez obciazen, badania swieze ma.
- To wrzuc na blok. Ogladne i zaczynamy.

Sprawdzilem papiery, pacjenta - nic strasznego nie widac. Nawet go nawodnili przed zabiegiem. Czasy sie zmieniaja, chirurdzy widac tez. No to bierzmy sie do roboty.
Zapuscilem goscia, wlaczylem autopilota i zaczelismy lot. Plan prosty, chirurg sprawny... Szybkie ciecie skosne boczne, rach ciach, wyrostek na wierzchu. Hm. Bladawiec pospolity. Jak ten wyrostek jest zapalny to ja jestem Sheena, Queen of Jungle.
- Pewniscie sa ze to jest powod?
- ...cholerra... - zawarczal moj drug chirurg. -Z objawow na wyrostek wygladal.
Ciach - poszerzenie ciecia w gore. To bedzie tak zwana blizna hokejka. Sie facet raczej nie ucieszy jak zobaczy ciecie. Z nieco mniejszym animuszem panowie zaczeli eksploracje okolicy watroby i im dalej w las tym jakos im to szlo wolniej az staneli calkiem. Stoja nad gosciem, czasem ktorys palec wsadzi w brzuch, patrza po sobie i dalej stoja. Wytrzymalem dobre trzy minuty.
- Panowie, co jest?
- ...kurrrr...aaa - charkot z krztonia wystraszyl by nawet bialego niedzwiedzia - chyba trzustka zapalna... czy ki ch - nie dokonczyl rozpoznania.
- Doktor, wyrazaj sie - zaoponowala instrumentalna. -Dzwonic po szefa?
- Dzwon - westchnal drug moj serdeczny. Szczerze zal mi sie go zrobilo. Moze i leb bedzie mial na miejscu, ale pare innych rzeczy to mu Oberchirurg wyrwie. Z przyleglosciami. Chirurdzy oblozyli wszystko wilgotnymi szmatami, ja zmniejszylem daweczki i oddalismy sie Naboznemu Oczekiwaniu. W czasie to ktorego moj drug robil sie na przemian czerwony, bialy i zielony. Dobrze ze nie siny, bo bym mial dwoch pacjentow do obrobki.

- Co jest, Panowie! - zakrzyknal Oberchirurg. -W cos cie sie znowu wpier.olili?
Moj przyjaciel zaczal opowiadac historie wyrostka ktory byl trzustka udajaca pecherzyk. Ober sie zasapal.
- Ze jak, k.wa? A co na USG bylo?
No, teraz wiadomo ze USG by rozjasnilo nieco mroki diagnostyczne, ale kto to robi przed wyrostkiem? Moze Mayo Clinic. Dla celow dydaktycznych.
- Nie zrobiliscie ****** ****** w ****** ******???
Jednak zrobil sie siny. Psia krew, bede mial zaraz zawal na sali.
- Doktorze, urwie mu pan jaja pozniej - wyciagnalem pomocna dlon. -Robcie cos z facetem bo wisi na rurze juz poltorej godziny.
- Jeszcze sobie pogadamy - popatrzyl znaczaco Ober do Sinego i ciachchchc - do hokejki dolozyl piekne ciecie Kochera. Albo cos w stylu Kochera - od tego co zastal do lini posrodkowej. No ja ciez ***** nie ********.... Sznita gosc bedzie mial jak po przeszczepie watroby.

Minelo dalsze dziesiec minut kurwowan, macan, sprawdzan, zwisow mentalnych az wreszcie Oberchirurg znalazl powod.
- Jak nastepnym razem bedziecie sobie chcieli zoperowac tetniaka to moze byscie zaczeli z posrodkowego, co?
- Tetniak? A czego?? - zapytal nieco nieprzytomnie Siny, przechadzac w Sinego-W-Ciapki.
- Aorty. Przeciez tetnice podstawy mozgu ma w glowie a nie w dupie.
Nie dal bym glowy, ale Ober wyrzekl to wrecz z ojcowskim zatroskaniem. Chyba tez zauwazyl ciapki na twarzy swojego asystenta.
- Dla mnie grube nici, szyjemy na okretke. Siny, dzwon na pogotowie, niech R podstawia na transport. A przenosna sluchawke dla mnie - dzwon na naczyniowke.

He. Ciekawym kto bedzie taki odwazny zeby pojechac z walnietym tetniakiem w stanie spiaczki zaszytym na okretke.
- Abi?
- ...? - zapytalem niewinne oczeta kierujac szczerze na twarz Obera.
- Pojedziesz?
- Z wami raczej szans nie ma - odparlem, usmiechajac sie od ucha do ucha. Choc tyle mojego ze sie popastwic moge.

No i pojechalem. Pacjent zwiotczony, na sekwencyjnych dawkach Thiopentalu i Fentanylu, z kroploweczka Nitro z jednej strony a Dopamina z drugiej. I recznym pomiarze cisnienia. Czyli - sredniowiecze. I to takie bardziej Popiela niz Mieszka. Ku zdziwieniu wszystkich, a najbardziej mojemu, pacjent eksperyment medyczny przezyl. Wtarmosilem sie na sale operacyjna, pomoglem przepiac go z naszego sprzetu na ich, zdalem raport i pozegnalem sie grzecznie. W drzwiach dobiegl mnie okrzyk.
- Doktor!
- ...?
- A kto go szyl?
- No, chirurdzy - odparlem nie bardzo wiedzac co odpowiedziec. Toz overlocka nie mamy.
- I co ja mam k.wa teraz z tym zrobic? Toz i tak musze mu posrodkowe ciecie zrobic...

niedziela, 15 lutego 2009

Londyn

Pani na poczcie miala racje. Nie ma takiego mista Ladyn. Ale Londyn - jak najbardziej. Zdjecia zostaly zrobione w okolicy Liverpool Station. I choc dzien byl paskudny, nic nie zapowiadalo nadchodzacej katastrofy. Czyli 5 cm sniegu...














Tak sobie mysle ze wszystki zdjecia nalezalo by przeslac do wlasciciela Horrorow Architektury. A rzezba "Lomatko, po com tyle zarla" jest co najmniej zastanawiajaca...

sobota, 14 lutego 2009

Atonement

...mozna bylo...

Tasma w glowie. Przewijana od poczatku po raz kolejny. I jeszcze raz. I jeszcze. Ad mortam defecatam. I nawet gdy obrazy nie budza juz zadnych emocji, kolka sie kreca. I raz jeszcze. I jeszcze. Brak uczuc ktory zamiast ukojenia przynosi przerazenie. Bo nawet tego bolu nam odmowiono.
Ta historia jest tak wlasnie opowiedziana. Bez krzyku, bez podnoszenia glosu. Zadnych scenicznych szeptow.



Cecylia Tallis (Keira Nightley) jest typowa przedstawicielka swojej klasy. Bogata, przekonana o celowsci istnienia swiata. Cel ten to sluzenie jej podobnym. Piekna, nieco znudzona, trwajaca w niedookreslomym, letnim stanie uczuc ktory wydaje sie bezpieczny - a tak na prawde jest jak stan Etny przed wybuchem. I tylko pies szczekal i lancuchem szastal...


Za Keira osobiscie nie przepadam. I'm pretty, oh so pretty polaczone z przekonaniem o wlasnej slicznosci, ktore silniejsze widzialem jedynie w wykonaniu Julii Pretty Woman Roberts oraz gra aktorska na poziomie Bena Afflecka - to wszystko daje kobiecine raczej przecietna. Za wyjatkiem rzecz jasna zuchwy.
Jednakowoz w roli Cecyli sprawdza sie wysmienicie. Piekna arystokratka przekonana o wlasnej urodzie. Najwazniejsze to dopasowac role do osobowosci aktora.



Robbie Turner (James McAvoy) jest angielskim wulkanem uczuc. W zasadzie wszystko pomiedzy nim a - rzecz jasna - Cecylia dzieje sie na plaszczyznie usmiechow, spojrzen i niedomowien. Az do kulminacyjnego punktu.




Sam McAvoy jest moim czarnym koniem nadchodzacych lat. Brawura i wdziek z jakim zagral w drugiej czesci Diuny postawila nieco dretwe dzielko na nogi. Jego Mr Tumnus byl jedynym prawdziwym charakterem w Szafie. W ogole, gdyby sie pokusic o ocene aktorow tegoz dziela to poza McAvoy'em i szafa nie ma o kim pisac. A to co pokazal w Last King of Scotland zwala z nog. Klekajcie narody.



Dipol nigdy dramatem nie bedzie. Do tego potrzeba najbardziej niestabilnej geometrii, trojkata. Ta trzecia to siostra Cecylii, Briona Tallis. Utalentowane pisarsko trzynastoletnie dziecko, ktorego niewinnosc, hormony, wyobraznia i przekonanie o wlasnej racji stworzyly potwora. Tutaj ocena aktora jest najtrudniejsza jako ze Cecylie odtwarzaja trzy osoby. Najwazniejszym jest w takim przypadku spojnosc postaci i to rezyserowi i aktorom udalo sie znakomicie.

Film, wbrew tytulowi, nie jest o pokucie. Jest o przewijaniu tasmy raz jeszcze. I jeszcze. I jescze. Bez namietnosci, bez bolu, bez refleksji nawet. I - rzeklbym - bez nadziei na odkupienie.

Koniecznie.

piątek, 13 lutego 2009

Uff...

Doszedlem do fazy w ktorej mozna sobie usiasc i zaufac. Nawet dwa razy.
Uff. Uff.
Ale po kolei.

4.45 zaskrzeczalo BBC Tees oglaszajc wszem i wobec ze jest zimno, bez opadow - choc sie moga zdarzyc i w zasadzie slonecznie. Milo.
Droge do lazienki mam opracowana perfekcyjnie. Dlatego tez wstajac o tej porze leb mam caly, mimo ze nie bardzo pamietam jak tam wszedlem. Po czynnosciach reanimacyjnych i restauracyjnych wbilem sie krawatke - ostatecznie nieczesto zdarza sie spotykac swoich kolegow z firmy. Oraz szefostwo najwyzszego szczebla. Ostatnia kontrola - bilet, dokumenty, bilet, kasa, bilet, kluczyki - wszystko jest. A, wlasnie - gdzie bilet??!?

Droga superek. Mimo letnich gum nawet specjalnie nie rzucalo. Chlopaki w nocy jezdza i posypuja suchy asfalt piachem i sola. Na bocznych dwupasmowkach przylozylem spokojne 80, na autostradzie niestety trzeba bylo zwolnic.

- Dzien dobry panie Ejbni..drze- Ejbnidzet - usmiechnal sie stary znajomy z Callerton Parking. Predzej uslysze Chory Anielskie niz prawidlowa wymowe swojego nazwiska.
- Dzin dybry - usmiechnalem sie szeroko. Jakos mojej wymowy tubylcy nie lapia. Na wszelaki wypadek usmiecham sie szeroko. Po co prowokowac? Zrozumie, nie daj Panie, Dziob w Bobry i zastosuje Przemoc.
Uzgodnilismy azymut, trase i godzine - po czym zostawilem kluczyki* i wsiadlem w Shuttle Busa.

Szybkim zwodem minalem bramke - zeby nic nie piszczalo sciagam nawet zegarek - i rzutem na tasme wpadlem do samolotu. Kiedys nie zdaze, pewne jak w ruskim banku. Ostatecznie ile razy mozna lapac sie na lot jako ostatni pasazer?

W dole sliczna bialo-czarna szachownica. Jakos dziwnie ten snieg padal. Albo miejscami byl wybrakowany?

Szkolenie bardzo klasyczne. Kupa piany i zadecia, szczesciem na naszym anestezjologicznym spotkanku wymienilismy sie pogladami wiec czas nie do konca nalezy uznac za stracony. Jako ze Wegrzy stlenili sie niespodzianie a Polacy polecieli na pociag, poszedlem z grupa czesko-francusko-niemiecka na browarek. Ci jednak tez blyskiem wykonali swoje powinnosci towarzyskie i wykruszyli sie w ciagu pol godziny. Zaraza. Lot mam za szesc godzin co ja tu bede robil?
Obszedlem kwartal, zrobilem zdjecia dla potomnosci komorkiem i wsiadlem w Stansted Express.

Siedze sobie spokojnie, starbucksowke sacze pomalu, plyne spokojnie przez swiat Herberta juniora a tu nagle slysze ze cos nie tak gadaja. Patrze na tablice - undefinite delay. Zglupieli?? Szybka kontrola w necie - samolot ktorym mam wracac do Nowego Zamku, jeszcze z niego nie wystartowal. A porownujac zegarek z itinererem powinienem juz byc w powietrzu...

- Ja nic nie wiem, nastepna informacja za pietnascie minut - uprzedzila moje pytanie mila pani w zoltym wdzianku.
- Ale jeszcze nie leci do nas?
- Nie. - Dala sie podejsc. -Stansted zamkniety, nie przyjmuje samolotow.

Wytrzymalem nerwowo do nastepnego komunikatu ktory brzmial m/w - jest super, zaraz polecimy, choc niedokoladnie jeszcze wiemy kiedy - i zrejterowalem haniebnie. Stansted Express, King Cross i 3 minuty przed odjazdem zlapalem ostatni sensowny express do Nowego Zamku. Czyli zamiast spodziewanej 9 bylem w domu o pierwszej w nocy.

A wszystko to przez 2 cale sniegu w Ladynie.
Nie ma takiego miasta Ladyn. Jest Ladek, Ladek Zdroj.

Zeby dopelnic obrazu - samochod zostal sobie na lotniskowym karparku. Dlatego dopiero teraz moge sobie zaufac nad lampeczka bardzo mniamusnego Lindemans Shiraz-Grenache.

Uff uff.

*Dziwny kraj. Zajezdza sie na parking i oddaje sie kluczyki. W Polsce po powrocie z wakcji czlowiek zastal by swoje auto w Rosji. Albo Kazachstanie. A tutaj zastaje sie umyte.

Katastrofa

Ale pogodowa. Czyli 2 incze sniegu.
Notka bedzie pozniej niz zwykle.
Czyli poszedlem z tryndem i zawalilem termin.
********
abnegat

czwartek, 12 lutego 2009

Szalona

- Jedziecie do bialej goraczki. - Uwielbiam to okreslenie. Zasadniczo od nerwicy przez wszelkie mozliwe schizofrenie i szal psychopatow po upicie alkoholowe. Pojade to zobacze.
- Bardzo wzywaja?
- Bardzo.
Pytanie wbrew pozorom wazne - wiadomo czy z karetki pasy brac czy nie. Tym razem kaftanik i pasy sie zabierze.

Wchodzimy tylna brama do Luksusowego Osrodka Wypoczynkowego. To akurat rozumiem - nikt nie lubi jak sie mu opinie psuje. A karetka w drzwiach zawsze oznacza nieszczescie ludzkie. Ludzie do LDW jezdza zeby sie pobawic i wodki napic albo i pocudzolozyc. A karetka jakos tak kieruje mysli ku absolutowi, nieuchronnosci i innej podagrze.

- Brywieczor, Abnegat, co sie dzieje?
- A ******** ****** jak *** mysli ja ******** se **** dam to niech ******** (...)
Slowotok, 95 dB, i szal - gdybys tyyylko chciaal...
- CISZA.
Nie zawsze to dziala. Nie wolno sie drzec - to nic nie daje. Ale jak czlowiek uzyje drukowanych liter popartych lekkim zezem... Tym razem sie udalo.
- Jedzie pani do szpitala psychiatrycznego. Mozemy pojechac grzecznie - albo jedzie pani w kaftanie i pasach. Hm? - zapytalem o wybor opcji.
- **** ***** ********* w **** ***** mac! - To tyle o sztuce wplywu na innych za pomoca sztuczek behawioralnych.
- Kaftan, bitte.
Jak na swoj wiek, dzielnie stawala. Z lokcia oberwal wspolmieszkaniec plci meskiej z czolka celowala we mnie, plula po wszystkich, gryzla... A bedzie tego.
- Lekarstwo.
- 50?
- Nieee. Widzisz co sie dzieje. 100 naladuj.
Tu kolejny problem - jak zrobic zastrzyk turowi w trakcie szarzy? Niby ze to trudne? To jest maly pikus. Nasza pacjentka - to bylo wyzwanie. W koncu czterech chlopa opanowalo kruszynke, zastrzyk podalismy, kaftanik wlozyli, pasy zapieli i na krzeselko wlozyli. I tu sie zaczela jazda. Wychodzac z pokoju pacjentka zupelnie spokojna byla. Tak na moje oko to troche za wczesnie Magiczny Zastrzyk zadzialal, ale z drugiej strony... Moze w zyle niechcaco dostala? Ciezko orzec jak sie pod przymusem szalejacego pacjenta lekuje.

W trakcie ewakuacji musielismy przejsc korytarzem kolo dancingu.
Jestesmy na wczasaaach...
I w tym momencie nasza pacjentka rozwinela pelne 120 dB.
Ze ja zgwalcilo pogotowie.
Dziesiec osob wygladnelo przez drzwi.
A teraz ja wynosza cichcem.
Kolejne dziesiec.
Zeby ja ukatrupic.
Tlok jakby...
Ratunku, pomocy, ludzie, zabijoooo mnieeeee.....

Spocilem sie. Nieznacznie. Strasznie nie lubie ludzkich wrzaskow. Moze dlatego zostalem anestezjologiem. Czlowiek zarurowany nie wrzeszczy. Nawet jak by bardzo chcial.

Ruszylismy, minelo kilka minut i w koncu zastrzyk zaczal dzialac. I to tak dobrze, ze po przyjechaniu na izbe do psychiatryka pani byla cicha, mila - i calkiem zdrowa.
Tu dochodzimy do kolejnego problemu. Psychiatra jak choroby nie zobaczy - pacjenta nie przyjmie. Nie szkodzi, ze mu kolega anAstAzjolog opowiada co tez pancia wyprawiala. Zdrowa teraz jest - wiec sie do przyjecia nie nadaje.
- A poza tym to ona spoza rejonu - ja jej przyjac nie moge - oswiadczylo zdecydowanie dziewcze sliczne lekarsko-medyczne.
- Ale tego ze bo ona - mowe mi z wrazenia odebralo - to ze Szczecina jest. To ze ja niby mam teraz z nia nad morze jechac??
W koncu mi zbrzydlo. Poprosilem o podbicie odmowy przyjecia i zarzadzilem odwrot. Ha.
Pyskowac kazdy umie.
Podbic sie pod watpliwa decyzja jest nieco trudniej.
Ostatecznie po telefonach i rozrobie na szczeblu ordynatorsko - dyrektorskim pacjentka zostala przyjeta.

Od tej pory nie daje 100. Lepiej jak pacjentka przy przyjeciu da w leb psychiatrze. To ich zawsze nastraja pozytywnie do wspolpracy z pogotowiem.

środa, 11 lutego 2009

Kolekcjoner

Mile popludnie. Ciepelko. Srodek lata. Ech - zyc nie umierac. Gulasz dochodzi, ziemniaczki zaraz beda, salatka czeka. To sie nazywa...
Dryn - dryn.
Hehe - tym razem pamietalem zeby to sciszyc. Moj zmiennik jakby ten tego - albo gluchy jest albo potrzebuje mocnych wrazen.
- ...stracil przytomnosc - wlaczylem turbo i w ostatniej chwili przed walnieciem sluchawka uslyszalem adres -Morska 7.

- Doktor szybko, na pilne wzywaja!!
- Spoksik. Ma zyc to zyc bedzie. A jak umarl - to nie zyje. -Sprzedalem filozofie ktora uslyszalem od kierowcy podczas mojego pierwszego w zyciu wyjazdu do nieboszczyka. Sanitariusz popatrzyl na mnie spod oka.
- No czego? Kazdy umrzec musi. I wylacz sygnaly, bo wstyd.
- Doktor, pacjent sie konczy!
- No. ZUS mu sie konczy - mruknalem pod okiem. Pierwszych kilka razow do kurwadziada lecialem w rozwiazanych butach - bedzie tego. Jak sie uzywa pogotowia do walki z ZUSem trzeba byc przygotowanym ze w koncu nikt sie nie przejmie kolejnym wezwaniem.

Stanelismy, z tylu strzelily drzwi i uslyszalem tupot nog. Polecial. I nawet defi wzial... Ciekawe po co. Skarpetki mu bedzie prasowal czy obiad podgrzewal? Bo jak w srodku Kazio lezy i czeka na reanimacje to ja jestem Hortensja Bizantyjska.
- Dziendoberek! - zakrzyknalem radosnie widzac zaplutego, nieprzytomnego i calkowicie rozowego Kazia. - Koniec przedstawienia, wstajemy. Chyba ze pan laskawy zyczy sobie rure w krzton bez znieczulenia?
- Dzien dobry, panie doktorze. - Kazio zaplucie wytarl i na lozku usiadl pomny naszych poprzednich spotkan.
- Co tym razem?
- Nic nie pamietam.
- Ttak. To pewne. A pogotowie kto wezwal?
- Sasiad.
- A gdziez un?
- Pan to sobie z powaznych rzeczy zartuje. A ja sie tu kiedys wykoncze.
- Pan mnie predzej wykonczysz jak siebie. Pytam grzecznie, co sie stalo?
- Trzepaczka mnie wziela, a potem nie pamietam. Sasiad dzwonil, jak bonie dydy, ale jak zobaczyl ze mnie przeszlo to polazl.
- Leki byly? - Popatrzylem nieco podejrzliwie. Bardziej mi zalatywalo od niego napitkiem marki Bazyl niz czym innym, ale - nobody's perfect.
- Byly. A recepte tez pan napisze?
- TEZ? A co niby do cholery mam jeszcze napisac?
- No jak to - obruszyl sie Kazio. - Toz nieprzytomny bylem - to mi sie informacyjna nalezy!

To sa wlasnie oszczednosci ZUSu. Zabierze jeden debil z drugim takiej pijaczynie trojeczke - i mysla ze to oszczednosc jest dla Skarbu Panstwa. A w efekcie pijaczyna na leki nie ma, na wino a'la patiuk tez nie - wiec drga codziennie. I codziennie jezdzi do takiego karetka na sygnale. Jak by tak koszty wyjazdow policzyc, to by sie uzbieralo na rente dla dziesieciu moczymord. Pomijajac fakt blokowania karetki.

- Tu informacyjna, tu Tegretol - panie Kaziu, idz pan do PKPSu to choc opakowanie wykupia.
- No co pan, doktorze! - zjezyl sie Kazio. -Toz honor swoj mam i do nikogo lapy wyciagal nie bede. A poza tym za trzy tygodnie mam komisje, to moze mi choc na rok dadza... - popatrzyl na mnie spod oka.
- Co daj Panie... - odparlem krzyzujac palce...

wtorek, 10 lutego 2009

Kanalizacja

Tylko dla czytelnikow o mocnych nerwach lub slabej wyobrazni. UWAGA. Nie czytac przy jedzeniu

- Abnegat, zjadles?
- Koncze.
- To sie zbierajcie. Jedziecie do Przasnego Zascianka kanalizacje przetkac.
- Franek?
- Nie, Maciejowa.
Hm. Tej nie znam. Poza tym wolalbym do chlopa - wiadomo, wpycha sie rurke w rurke i sprawa zalatwiona. A u kobiet sprawa jest powazniejsza...

Jedziemy pomalutku - zima, slisko, koleiny a pospiechu wielkiego nie ma. Wkolo sloneczko sie skrzy na sniegu, ech, narty wziac i nogi rozruszac.

- Dzien dobry, Abnegat, gdzie pacjentka?
- A tedy prosze - gospodarz w progu wita i do basementu prowadzi. Im nizej tym gestsze i cieplejsze powietrze. Cholera, ciezko bedzie. Najwyrazniej sie pogotowiem przejeli i babce w piecu napalili. Jak sie podgrzeje taki mily zapach starych przesikanych szmat - klekajcie narody. Gazmaska na nic.
- Dzien dobhry - wycedzilem nieco na sile, jako ze mi dech odebralo. -Co ssie sieje?
- A od wczoraj sie cewnik zatkal, a dzisiaj jo boli, no to my po was zadzwonili.
Wygnalem chlopa w cholere i zabralem sie za prace. Primo - warsztat. Nawet najlepszy mechanik samochodu nie naprawi jak na kanal nie wjedzie. Problem byl nieco, jako ze trafil sie nam TIR z uszkodzonymi kolami, ale poszlo. Po czym okazalo sie ze chocby nie wiadomo co - nic sie nie zobaczy.. Tyle towaru na pake ktos nawrzucal, ze sie pod maske za cholere nie zagladnie. Mysle ze jak by mi kto zaproponowal zebym z zawiazanymi oczami wymienil rure wydechowa w samochodzie to bym sie zamienil. Do tego grzanie wlaczone na full i ondulacja razem z utlenianiem wlosow za darmo(...)

Wyszedlem na swieze powietrze nieco zzielenialy i zapalilem dyma. Zaciagnalem sie - co jest, zgaslo? AaaaZZZZ cholera, toz sie pali - bylo palca nie pchac. A jak ciagne to nie czuje. Bibulka dziurawa?
- Co jest, Abi? Zle sie czujesz?
- Nniee... Chodz, pojdziemy z noszami, trza kobiete przewiezc do szpitala.
- Lomatko, daj jednego - wyrzezil w tym momencie zza moich plecow sanitariusz.
- Trzymaj. Mowiles ze z nia zostaniesz?
- Zartowalem...
- Hahaha - zaryczal kierowca - a to mi sie ekipa wrazliwcow trafila.

...Ale zemsta choc leniwa
przygnala cie w nasze sieci...
Ta karczma Rzym sie nazywa
Klade areszt na Waszeci...


Nie trzeba bylo dlugo czekac. W dodatku sanitariusz, wiedzac co go czeka zabral sie za nieco gorsza pozycje - tj, za raczki z przodu, pozostawiajac kierowce z tylu, z nawietrznej. Juz sie nie hahahal ani nie dziwowal.

W zyciu tylko raz jedyny czulem gorszy smrod - to byla ta zaplesniala kloszardzica o ktorej juz opowiadalem...

poniedziałek, 9 lutego 2009

Narciarz

- Abnegat, GOPRowcy dzwonili ze macie przesylke. Maja byc na dole za 20 minut to jedzcie juz.
Co oni tam do ciezkiej cholery wyprawiaja? Trzeci polamaniec dzisiaj? Dwie nozie juz odwizlismy do szpitala, ciekawe co teraz. Byle nic gorszego.

Dwoch poprzednich bylo z Warszawy. Ostatnio samych Warszawiakow zwoze. Najpierw myslalem ze moze to taka warszawska gorka - jak tylko oni jezdza to nikt inny sie nie polamie. No i przeszedlem sie z ciekawosci po parkingu. Milosc rozrywa me serce wielce, gdzie zes ty luba, Radom czy Kielce - jak pisal Papcio Chmiel. Rejestracje skadkolwiek. A na noszach laduja mieszkancy stolicy.

- Jak leci? - zagailem spokojnie.
- Juz jestescie? Dzien dobry, zachodzcie. Gosc juz na toboganie, zaczeli go zwozic jakie piec minut temu. Niedlugo beda. Herbatki?
- Chetnie.
- Wkladeczka?
- To jak prywatnie przyjade. Dzsiaj nie da rady - odrzeklem z bolem serca. Nic to - co sie odwlecze to nie uciecze.
Zaczelismy pic herbatke i rozmowa sie potoczyla leniwie.
- Trzeci dzisiaj - zagailem.
- Trzeci. A warunki wcale nie takie zle. Lodu nie ma, ratrak ostatnio wszystkie zbyry wyrownal. Ludzie teraz slabi, zrejom jakiesi platki i zywe kultury no to i kosci majo do dupy - zauwazyl filozoficznie moj rozmowca. - O, sa juz.
- No to chodzmy.

Odebralem meldunek od GOPRowcow, zbadalem pacjenta, zdjelismy bucik z nieodlacznym AaaAAAaA zainteresowanego, sprawdzilem czucie wnozi, szyna i do karetki.
- Skad pan jest?
- Z Warszawy...
Co do cholery? Toz platki wszyscy wpierniczaja, kulture zreszta tez - a tu kolejny polamaniec stoliczny. W koncu po dlugich dywagacjach doszedlem do jedynej prawdziwej roznicy pomiedzy Warszawa a reszta miast w Polsce. Pieniadze.

Warszawa zarabia lepiej. Stac ich na kupno noweczek Rossignol Radical RS za kilka tysiecy - no to je kupuja. Jednak zeby takiego karwa kontrolowac to trzeba miec mase i nogi jak stalowe sprezyny. A nie waciane nozki wsparte treningiem Lager 2x20 - dla niezorientowanych: czterdziesci papierochow dziennie i krata piwa wieczorem. Nikt jakos nie widzi potrzeby zrobic pieciu przysiadow przed sezonem, za to wszyscy koniecznie musza kupic najnowszy ocieplacz Spidera. Inna rzecz ze to bardzo gustownie na noszach wyglada.

Z ostatnich statystyk wynika ze srednia placa w kraju zaczyna sie wyrownywac. Dla pogotowia w gorach znaczy to jedynie ze miejsce urodzenia polamancow bedzie bardziej zdywersyfikowane...

A oto historia prawdziwa z wloskich Dolomiti, ktora wlasnorecznie KICIAF spisala:

No dobra, skoro Abi prosisz.

Historyjka jest o tym jak pojechałam pierwszy raz do słonecznej Italii szusować na nartach. Pierwszy dzień po przyjeździe, świeżo pożyczone nartki i jazda kolejką na górę. Kondycja średnia - inne rodzaje gimnastyki uprawiałam wtedy na codzień, ale że tak wprost od biurka to nie można powiedzieć. Góra piękna, widoki też - jedziemy w dół - śliczna, długa nartostrada. Już prawie na samym dole zapragnęłam zatrzymać sie celem zrobienia zdjęcia. Jadę sobie w poprzek stoku, wolniutko do zaplanowanego miejsca parkingowego i nagle czuję takie dziwne trach i moje kolano zgięło sie jakoś tak samoistnie i zupełnie bez mojej woli. Wpadłam nosem w śnieg, narty nie wypięły. Próbuję się pozbierać, narty mi się nawet udało wypiąć, usiąść na tyłku też, za to wstać już nie. Znaczy kolanko odmówiło mi zdecydowanie posłuszenstwa. Mowy nie ma żebym się sama stamtąd ruszyła. No dobra. Wołamy pocztą pantoflową miejscowy gopr czyli karabinierii. Przyjechało dwóch takich z toboganem, przystanęli koło mnie i się zaczyna zabawa.
- Du ju spik inglisz? - zagajam rozmowę, bo wstępne uprzejmosci typu bondżiorno wymieniliśmy w miejscowym narzeczu.
Zapadła cisza. Na twarzy tego, który stał bliżej widać było zatroskanie oraz olbrzymie skupienie. Ewidentnie myślał. Ciężko. Zmarszczył czoło. I nagle widać jak przez jego twarz przebiega przebłysk inteligencji.
- Elityl - odpowiedział po dłuższej chwili i z wyraźną ulgą.
Niestety były to jedyne słowa jakie udało mu się wypowiedzieć w narzeczu inglisz. W zwiazku z tym resztę informacji przekazywaliśmy sobie na migi.
No to, że mnie boli, to widać był od razu, że noga i to prawa to im pokazałam palcem. Również na migi pokazałam, im że nie jest złamana (ruchy rękami jak przy łamaniu patyczka) oraz skręcona ( ruch ręką jak przy odkręcaniu słoika). Pomacali moje kolano. Usłyszeli wiązankę słów nie nadających się do publikacji wygłoszoną w mym rodzimym języku. No to już wiedzieli, że boli bardzo.
Pokiwali głowami na znak zrozumienia.
Następnie ciężar konwersacji przeszedł na ich stronę. Uroczym gestem wskazali moje narty i trasę w dół. Zaprotestowałam bardzo intensywnie zarówno słownie i jak i machając rękami. Na to panowie popatrzyli sie na siebie i gestem wskazali rzeczony tobogan. Tak, tak pokiwałam głową. No i zjechałam sobie resztę trasy w ciepełku pod kocykiem. Jedyny mankament to, że głową w dół.

Na dole okazało się jedyny dostępny w promieniu 10 kilometrów lekarz a właściwie lekarka również nie mówi w żadnym innym narzeczu jak miejscowym, toteż po krótkiej wymianie zdań kiedy z mojej strony padało "hospital?" a z jej "no,no" pogodziłam się z niemożliwością uprawiania ulubionego sportu podczas tego wyjazdu. A także przez parę następnych miesięcy. Zerwałam sobie kompletnie więzadła, ale to wyszło dopiero po powrocie do Polski.
Natomiast dlaczego jadąc sobie po łagodnym zboczu i wolniutko coś mi się stało w kolano zupełnie nie wiem. Bo najpierw poczułam ból, a potem dopiero upadłam.

Od tego czasu wprowadziłam nowy poziom znajomości języków obcych. Elityl.

PS. Powyższe pierwsze spotkanie z włoskimi Dolomitami nie zniechęciło mnie bynajmniej. Już rok później z nowym ślicznym więzadłem pomykałam na nartach tamże.

niedziela, 8 lutego 2009

Newcastle

Gdzies w zamierzchlych czasach, w 2 wieku naszej ery, niejaki Hadrian wyslal dzielnych legionistow by mieczem, ogniem i czym tam jeszcze krzewili cywilizacje wsrod narodow swiata. W ten to sposob powstala osada zwana Pons Aelius, co w mowie cywilizowanej znaczy Most Aeliusza - czyli rzeczonego Hadriana.



Jako ze rzymianie z racji nadmiaru wina, chowu wsobnego i cynowych widelcow oslabli nieco - juz 200 lat pozniej, w 410 miasto zostalo przejete przez Anglo-Saxonow i zmienilo nazwe na Monkchester.




Swa ostateczna nazwe Newcastle otrzymalo w AD 1080. Jako ze bunt przeciwko Normanom zakonczyl sie totalna demolka lokalu - syn Wilhelma Zdobywcy, niejaki Robert, z racji strategicznych zamek zbudowal od nowa. Gdyby remontowal ruiny, prawdopodobnie dzisiaj pisalbym o Oldcastlu.




Z racji swojego polozenia Newcastle sluzyl w sredniowieczu jako forteca podczas wojen ze Szkotami.




Swoj rozwoj zawdziecza handlowi welna, a w pozniejszych wiekach weglem.




Silnie zindustrializowany rejon, zamieszkaly glownie przez klase robotnicza, z malo liczebna klasa srednia.




Z racji pogody wiekszosc zdjec wyszla ponura i mglista...




Ale kilka zdjec zrobionych nad rzeka, przed zachodem slonca, oddaje klimat miasta.




Centrum miasta







A to nowoczesna bryla filharmonii. Ciekawe - wcale nie przypomina hotelu robotniczego...





Jezeli bedziecie przejezdzac - porzuccie na chwile samochod na parkingu i przespacerujcie sie po nabrzezu. Warto.

sobota, 7 lutego 2009

Arizona Dream

Tytulem wstepu. Osmieliliscie mnie nieco swoimi komentarzami pod moimi dwoma tworczosciami radosnymi dotyczacymi filmow. Pozwole sobie w zwiazku z tym podzielic sie z Wami moimi ulubionymi. Do niektorych wracam wielkokrotnie, niektore mam na polce i nie moge sie zdecydowac czy ogladnac raz jeszcze. Wszystkie w jakis sposob sa niesamowite. Dzisiaj "Arizona Dream" Kusturicy.

Kusturica za mlodu musial trafic na taniego dostawce travaricy . Bez tego ani rusz. Jego ironiczno-tragiczny sposob ukazywania swiata przypomina korkociag. Kazdy problem mozna obrocic w zart, kazda tragedie w farse. I nawet gdy kaze nam przezywac smierc, robi to na swoj sposob.
W Arizona Dream mamy wszystko. Milosc i smierc, emocje, sny o potedze i ich konfrontacje z rzeczywistoscia, calosc przyprawiona skrzywionym okiem Kusturicy i boska, kapitalna i jedyna w swoim rodzaju muzyka Bregovica .

Alex (mlody Johny Depp, oklaski) rozmawia z rybami i sni o Eskimosach. Nie dba o swiat a ten w ramach odwzajemniania uczuc ma go w glebokim powazaniu. Do czasu. Swiat nie lubi ludzi ktorzy sa szczesliwi mimo iz byc takimi nie powinni. Kopie doly i spokojnie czeka. Alex dostaje szanse w postaci zaproszenia na wesele wuja. I nagle, jak zakonnik wydarty z eremu, wpada w objecia swiata ktorego nie do konca rozumie, nie calkiem chce zrozumiec i z ktorego nie moze sie wyrwac. Tanczy w takt jego muzyki, probuje reagowac na namietnosci i emocje panoszace sie wokol niego, ale wciaz sprawia wrazenie sniacego. Glownie o Eskimosach.

Jak mowil Osiol - to zadziwiajace co mozna osiagnac przy takim budzecie. Do tego samego wora Kusturica wrzucil kuzyna-mlota, niespelnionego artyste i first danciora w jednym, granego z brawura przez Vincenta Gallo, ryczaca czterdziestke ktorej sen o lataniu jest ostatnim krzykiem protestu przeciwko miernosci swiata tego (Faye Dunaway) i jej nieprzystosowana do zycia i swiata uczuc pasierbice (Lili Taylor), stryjka, Caddy-King'a (Jerry Lewis) z jego przyszla malzonka, Polka z pochodzenia, zastanawiajaca sie nad sensem swiata w stylu "co ja tu do cholery robie" i "jaki wybrac na dzisiaj kolor paznokci" oraz kilku innych tragikomicznych nieszczesliwych udacznikow. Kusturica kaze nam latac wraz z nimi na starym lozku ze sprezynami, kochac, liczyc ryby, pic, cierpiec, bawic sie i sprzedawac cadilaki.

To nie jest film ktory mozna ogladac z doskoku. Straci sie wszystki drobne smaczki przewijajace sie na drugim planie. To nie jest tez wielkie swiatowe kino rangi Gwiezdnych Wojen czy Wspanialej Czworki 2. Bardziej taka drobna odskocznia gdy zbrzydna superprodukcje i odbije sie plastikiem.


This is a film about a man and a fish
This is a film about dramatic relationship between man and fish
The man stands between life and death
The man thinks
The horse thinks
The sheep thinks
The cow thinks
The dog thinks
The fish doesn't think
The fish is mute, expressionless
The fish doesn't think because the fish knows everything
The fish knows everything

piątek, 6 lutego 2009

Nauczycielka

Nauczyciele sa specjalna grupa ludzi. Po dluzszym czasie pracy w tym zawodzie dochodzi do charakterystycznych zmian osobowosci. Mianowicie sa oni od nauczania i oceniania. Sytuacja odwrotna nie miesci im sie w glowie*.

- Abnegat, wyjazd na Koniec Swiata.
- A sie dzieje co? - wymamrotalem nieskladnie w sluchawke, spogladajac na zegarek. 5 rano. Czyli ze spalem jakies poltorej godziny.
- Biegunka. Od wczoraj.
- I co, papieru im zabraklo?
- Rusz sie. Dziecko 10 lat, slabo sie czuje.

Io-io-io...
- W, zglos sie dla stacji.
- Tak?
- Nie bylo ze pilne...
- A jak sie zasra na smierc? Poza tym targ mamy po drodze, bedziemy jechac trzy dni.

Sloneczko wysoko na niebie, wiaterek wpadajacy przez okno, temperatura kolo 20 stopni - lato w pelni. W sumie rzadko sie zdarza zeby o tej porze dnia tak przyjemnie bylo. Ptaszki pewnie tez spiewaja, ale sygnaly skutecznie zagluszaja wszystko.
- Mowila palma do palmy... - zanecil Pospieszny.
- Zapalmy. Co masz?
- Camele.
- To sie machnij na Malborca.
Kleszcze nalogu. Niepalacy nie wie co to znaczy zaspokoic glod. Fakt, najpierw sie trzeba troche nameczyc zeby sie uzaleznic, pluca pomalu niszczeja zapewniajac nam spokojna starosc w najblizszym Oddziale Intensywnej Terapi w charakterze blue bloatera podpietego do respiratora - ale kto o tym mysli majac lat 30? Palac sobie imperialistyczny wynalazek o 5 rano? Wymienilismy kilka uwag na temat obiecanego nowego sprzetu, polityki, pilki noznej i medycyny po czym popadlem w drzemke. Zanim dojedziemy, z pol godzinki zalapie.

- Abi, jestesmy.
- ...iiaaaaoooo... - wydarlo mi sie w trakcie prostowania kosci. -Gdzie?
- A, o. Ostani domek. Jak byscie potrzebowali noszy to wyslij domownika.
Potuptalismy w strone rzeczonego domku letniskowego. Przywital nas grzecznie tata i wskazal pieterko. Kurcze, kto to projektowal. Lalkarz? Nie wiadomo jak sie ruszyc zeby w cos nie przywalic. Wkucalem na poddasze.
- Dzien dobry - usmiechnalem sie szczerze do mamusi i dziecka - co sie dzieje niedobrego?
- Biegunka, doktorze. To sie juz wczoraj zaczelo, wieczorem. Dalismy jej wegiel ale nie pomoglo. A teraz mowi ze jej slabo.
- Duzo tych kup bylo?
- Duzo - odrzekla dziewczynka. -Ostatnia przed chwila. I brzuch mnie bardzo boli. Ja nieeee chceeee zaszczykuuuuuuuu.... - zaniosla sie placzem.
- Poki co, zadnych zastrzykow, ok? Na razie musimy wiedziec co sie dzieje, dobrze? Zbadamy brzuszek i wtedy Ci powiem, hm?
- Hm - odrzekla dziewczynka nie calkiem uspokojona. Co dziwnym nie jest - niby padlo cos w mojej przemowie o braku zastrzykow, ale jakby tymczasowo jedynie.
- Wymiotuje? - zwrocilem sie do mamy
- Juz nie mam czym - odpowiedziala z wyrzutem dziewczynka. W sumie racja - z pacjentem sie gada a nie z rodzina.

W brzuchu trzesienie ziemi, skora sie marszczy jak na buldogu - wyglada na konkretne odwodnienie.
- Musi dostac plyny. Pakujcie sie, pojedziemy do szpitala.
I tu sie zaczal cyrk na kolkach. Pani stwierdzila milo ze ona moje postepowanie rozumie, ale do szpitala dziecka nie da. Trwalo to z pol godziny. Wytlumaczylem wszystko, nakreslilem ryzyko i stwierdzilem ze w domu sie leczyc nie da. Jak grochem o sciane. Co najciekawsze tatus dziecka nie odezwal sie ani slowem, nawet probowalem go wciagnac w dyskusje, ale zachowywal sie jak lew w obecnosci swojego tresera. Ogon pod siebie. W koncy przypomnial mi sie chwyt mojego kolegi, ktory dowiedzial sie ze oporna matka jest sklepowa i strzeli jej pogadanke jak ukladac sloiki na polce. Powiedziala ze chyba jest nienormalny, toz ona to cale zycie robi wiec nie musi jej pouczac. Szybki zwrot przez sztag unaocznil mamusi ze moze o sloikach cos wie ale o medycynie nic.
- Kim pani jest z zawodu?
- Nauczycielem akademickim.
Zatkalo mnie nieco.
- A gdzie?
- Uniwersytet Jagiellonski.
I na tym sie rozmowa skonczyla.
Nie bylem w stanie przebic sie przez kulturalne poklady arogancji i glupoty w jej mozgu. Wychodzilem kilka razy - i wracalem. Nawet policje chcialem poprosic o pomoc ale okazalo sie ze jestesmy calkowicie poza zasiegiem czegokolwiek.
W koncu, wyrazajac jednoznacznie co mysle, wyszedlem. I klnac na czym swiat stoi wrocilem na stacje.

Do dziecka nikt pozniej nie wzywal, dziewczynka najwyrazniej albo przezyla - albo przewiezli ja do Krakowa.

Mi sie jedna rzecz w pale nie miesci. Jak mozna zaryzykowac zyciem swojego dziecka? W imie czego? Gdyby dziewczynka stracila przytomnosc - czy wiedzieliby jak jej pomoc zeby nie umarla? I czym?

Nie wiem jak mam zakonczyc ta historie, skasowalem co najmniej piec roznych puent. Cokolwiek bym napisal, albo zupelnie nie oddaje moich uczuc - albo jest stekiem nienadajacych sie do publikacji wyzwisk.

Zaraza.

*Pozwolilem sobie uzyc retoryki wieku mlodzienczego pakujac wszystkich nauczycieli do jednego wora. Rzecz jasna jest to naduzycie - nie dotyczy to wszystkich a jedynie tych dla ktorych zawod nauczyciela z powolania przeksztalcil sie w charakteropatie ;)