Godzina szósta!!! Minut trzydzieści!!! Kiedy pobudka za!! gra!! ła!!!!!
Oraz za mundurem panny sznurem. Zaraza... Odkąd pamiętam, z wojskiem było mi zawsze wspak. Jak ja tak - to oni na wznak. Ghrrr...
Zaczęło się bodajże od mojej przygody z poborem. Stoję grzecznie i mówię, ze platfusa mam, tak? Czyli że się na wojaka nie nadaję, tak? I co? A1. Co przy moim wzroście i wadze zapewniało dwanaście godzin dziennie tupania butami krokiem defiladowym marsz!!! jak 2x2 jest cztery.
O wadze mówimy mojej-wadze-wtedy - moja-waga-teraz zapewniła by mi raczej miejsce w łodzi podwodnej. Jako balast.
Następnie przyszedł koniec szkoły średniej. Z przyczyn pozamerytorycznych musiałem niestety zdawać maturę w miejscu zupełnie nie na miejscu. Później się okazało, że sprawczyni moich kłopotów została odwieziona do wiadomego szpitala w stylowym wdzianku - jako że latała nago po mieście i srała w rabatki - ale nikt nigdy mnie nie zrehabilitował. Co robić. Niestetyż, jadąc do mojej Alma Mater
to be miałem tak zwaną biegunkę, jako, że w domu czekał już bilet do wojska. Na szczęście nie przydał się.
Potem nadeszły studia. Czwarty rok medycyny miał zajęcia z wojska. W czwartki. Na całe 10 godzin należało przebrać się w mundur i udawać wojaka. Już, już żem miał go dostać... Nadszedł
wind of change, nasza organizacja studencka związana z ruchem wyzwoleńczym powiedziała takiego wała - i usunęli wojsko z medycyny raz na zawsze. Wprowadzili nam dla osłody medycynę katastrof - popularnie zwaną katastrofą medycyny - ale byłyż to jeno popłuczyny po prawdziwym wojsku.
Po skończeniu studiów pojechałem dziarsko do WKU i zapytałem, kiedy mnie wezmą do wojska. Facet za szybka nieco zbladł, widziałem jak mu ręka drgnęła w kierunku telefonu - ale się opanował. Wyjaśniliśmy fakty, twardo kazałem się zabrać na sześciomiesięczne szkolenie wojskowe -ustaliliśmy z kumplami, ze spróbujemy się spotkać w pięknym mieście Łodzi, więc o takąż lokalizację poprosiłem miłego dżentelmena w czapce - i wróciłem do domu. Minęła zima, wiosna, nadeszło lato i nic - w końcu jakoś tak pięć lat później dostałem karteczkę, że zostałem przesunięty do rezerwy.
Ciekaw jestem czego. Bo o wojsku wiem tyle co z Czterech Pancernych.
Pożegnałem się ja z myślą, że mi się uda - wrzeszczący kapral nie dla mnie, nie dla mnie - nuciłem smętnie przy goleniu. Az pojechałem na AAGBI.
Patrzę - a tam wojacy. Jacy tacy - wiecie, mundurki, but wyglancowany na wysoki połysk, spojrzenie proste a dziarskie. No normalnie - aż się mi cóś zrobiło. Szczególnie, jak za plecami dostrzegłem sylwetkę Hurrier’a, walącego w niebo.
- Panowie szukacie lotników wśród anestezjologów? - zapytałem nieśmiało. Próbował mnie nawet Szaman za kapotę wyciągnąć, alem się zaparł jako ta krowa na miedzy.
- Szukamy - rozpromienił się uniformowy. -A doktor chciałby w RAFie znieczulać?
Aż mię w dołku ścisło. Dywizjon 303, szarża kawaleryjska w Somosierra - zdecydowanie coś mam popieprzone w chromosomach - Anglik - Polak dwa bratanki... A. To nie ta nacja.
- No pewnie! - oczy zaświeciły mi się jak blondynce na widok szesnastokaratówki w platynowej oprawie. - A bierzecie cudzoziemców?
- No pewnie! - tym razem oczy zaświeciły się uniformowemu.
Po standardowej wymianie adresów, a następnie tuzinie maili zostałem zaproszony na spotkanie w bazie. Coby zobaczyć, czy chcę zostać oficerem służb pomocniczych RAFu. Oficerem??? Kurwasz mać, toż ja chcę tylko polatać sobie w bojowych warunkach z plecakiem i rurką... urwana rączka, tam nóżka, mózg na ścianie - a w tym wszystkim dzielny łapiduch, co to słowem pokrzepi, plasterek nalepi...
Wlazłem w gógla. Ostatecznie kto wie - jak nie on. Hm. Polski obywatel służyć może, pod warunkiem zgody MONu - no to bezjajmitu - albo będąc podwójnym obywatelem. Ulżyło mi - jest szansa. Co prawda trzeba bulnąć jakieś 3 klocki, żeby przekonwertować rodzinę Polaków Na Polako-Brytyjczyków, ale się da. Napisałem do uniformowego, że skoro oficer - to obywatelstwo, a to zajmie czas. Czy w związku z tym jest sens? Ależ o-czy-wiś-cie! Przyjeżdżaj pan doktor natentychmist, proces długi, zanim skończymy to pan paszporcik wyrobisz i legalnie, jako ten lennik królowej, będziesz pan mógł sobie w Afganistanie latać!
ASP poparł moje plany w stu procentach, nawet wykazał niejaka dumę z chłopa, co to taki sprawny chce być jak żołnierze, wsiadł do samochodu razem ze mną i pewnym sobotnim porankiem pojechaliśmy do bazy rekrutacyjnej RAFu coby się godnie zaprezentować. Nawet na ta okoliczność schudłem i rozruszałem mięśnie.
Było to dość przerażające, bo bardzo dobrze wychodziła mi jedynie cześć pierwsza, czyli POM. Natomiast PKA sprawiała mi, nie wiedzieć czemu, sakramenckie problemy.
Zwiedziłem bazę, porozmawiałem z wojakami - a wszyscy spięci, dumni i radośnie uśmiechnięci - skąd oni ich biorą? - i wreszcie wróciliśmy do domu. Zostałem zakwalifikowany wstępnie i przekazany oficerskiej komisji rekrutacyjnej. W której to ktoś się w końcu puknął w głowę i napisał mi, że owszem, chętnie - ale zasadniczo pojęcia nie mają po co ktoś rozpoczął proces, skoro warunkiem
sine qua non jest posiadanie obywatelstwa brytyjskiego.
I tak skończyła się moja przygoda z rockiem katolickim.
Wieczorem ASP westchnął cicho i rzekł:
- No i chwała Bogu. Przynajmniej nikt cię nie ustrzeli z kałacha.