I to juz jest kooooooniec. Darł się tak kiedyś w 60 minut na godzine niejaki Fronczewski - Rosssss - A co to tak syczy?!? Koniec dnia, dodajmy, w dodatku z przytupem. Towarzystwo uśpione, obudzone (to akurat najważniejsze, bo bez budzenia nie chca płacić) i wypisane do domu. Znaczy, siedzi jeszcze jedna miła osobniczka rodzaju pierwszego, ale za chwilę sobie pójdzie.
Bilety wydrukowane, paszporty w gotowości, samochód ready - jutro rano 6:30 takeoff. Z firmą „Rajan Duś Klienta Ile Wlezie, W DUpie Mając Go Air”. Przekleństwo jakieś. Gdyby to czytał przedstawiciel innych lini lotniczych, to ja z chęcia zapłacę więcej, byle by mieć jakakolwiek alternatywę. Co prawda nie wiem, czy wprowadzili swój pomysł pobierania funta za sikanie na pokładzie, ale na wszelki wypadek zrobię siku na lotnisku.
A po południu - wesele. Ostatnie w rzędzie trzech. Co w zasadzie powinna regulować jakowaś Konwencja Genewska czy inne Prawa Człowieka. Toż wyskoczyć z trzech prezentów raz za razem na przestrzeni 6 tygodni trochę niewygodnie jest. Powinni wprowadzić zapis, żeby wpuszczać tylko z krawatami.
Pozdrawiam ciepło wszystkich - jeżeli nie pokaże się jakieś zdjęcie dziwne w nocy, następny tekst pewnie pojawi się we wtorek. Ech, urlop. Miła rzecz.
piątek, 15 października 2010
czwartek, 14 października 2010
PONV czyli PPP
Operacja - wiadomo. Same przyjemności. Najpierw nie dają jeść, pić też zabraniają, potem przebiorą w takie śmieszne ciuchy z fizoliny, w której człowiek wygląda jak wypisz - wymaluj potencjalna ofiara osiedlowego gwałciciela a na sam koniec porżną człowieka na kawałki. I nawet go czasem zszyją. Gdy leżymy później w łóżeczku - otępiali nieco narkotykami i z romemłanym usmiechem gratulujemy sobie, że na wielkim kole fortuny omineliśmy pole bankrut - przychodzi moment prawdy. Zaczyna kręcić nam się w głowie, kurczy się nam wszystko co tylko może i po krótkiej walce z samym soba strzelamy pooperacyjnego panoramicznego pawia. Dobrze - gdy jednego. Albo dwa. Ale sa tacy nieszczęśnicy, którzy potrafia ciagiem womitowac przez 24 godziny...
Problem znany jest od dawna a ukryty pod jakże miłym akronimem PONV. Czyli PostOperative Nausea and Vomiting. Ponieważ oglądanie nieszcześnika rzygajacego jest jakies takie - moralnie obrzydliwe (o możliwości rozlezienia się rany pooperacyjnej na brzuchu nie wspominając), anestezjologi od jakiegoś czasu starają się temuż PONVowi zapobiegać. Wynaleziono leki, o skuteczności większej lub mniejszej, które nieszczęśnikom operowanym się podaje.
Tu są szkoły różne. Można dawać przed - można po - a można i w trakcie. Można dać każdemu lub coponiektórym. Można użyć lek jeden (mówimy wtedy o monoterapii) albo kilka (wiadrologia stosowana). Skąd tyleż koncepcyj? Toż najprościej dać wszystkim wszystko, chirurg będzie kontent, anestezjologa nikt dręczyć nie będzie rzygotnikiem a i pacjent też szczęśliwym sie stanie.
Albo martwym.
Jak wiadomo - róży bez kolców nie ma. Takoż samo leków i procedur medycznych. Zasadniczo to one mają pacjenta ratować. Ale czasem mu niestetyż szkodzą. Jakiż więc sesns dawać leki antyrzygotnikowe pacjentowi, co rzygać nie będzie, a które obojętne dla zdrowia nie są?
Tak było z droperidolem. Lek miły, tani, szeroko stosowany. W moich latach najsampierwszych używany razem z fentanylem jako tzw. neuroleptoanalgezja. Taki bardzo nadęty termin dla głupiego jasia. Problem wyciągneła na swiatło dzienne amerykańska FDA, która stwierdziła, ze pacjenci po podaniu DHBP mają dziwną skłonność do umierania w ciągu nastepnych 24 godzin. Nie - że wszyscy. Coponiektórzy. I z rzadka - ale jednak. Ponieważ byli to pacjenci czesto gęsto po zawałe, nikt nie przypisywał zgonów lekom a ogólnej kondycji pacjenta. Droperidol został nie tyle zakazany - co porzucony. Mozna go używać, ale pacjent musi być monitorowany przez nastepne dwie doby, co zdecydowania ogranicza jego powszechność.
No to - spróbujmy przewidzieć, czy pacjent bedzie chory potrutkowo, czy nie. Naukowcy rzucili się do pracy, wykonano masę rzetelnej, archiwalnej pracy jak i prób ślepych - i to podwójnie*. Na podstawie megadanych zrobiono mega analizy, o meta nie wspominając, powstały systemy oceniające ryzyko zapadnięcia pacjenta na rzyganie pooperacyjne...
Światłość nastała. I kalkulatory PONV. Wiadomo już, co kiedy i dlaczego. Jednak jakaś cholera, co to w nocy spać nie mogła, porównała cztery dostepne obecnie modele predykcji PONV i wyszedł dzonk. Mianowicie rozrzut wyników potrafił być powyżej 50%... Czyli wg. jednego systemu mozna mieć 15% - a w innym 70% szansę na pozabiegowego panoramicznego pawia. Żeby nie być gołosłownym: różnica pomiedzy Sinclairem a Palazzo wynosi jedynie 2,5%, ale juz Sinclair vs. Koivuranta to 35%. A Sinclar i Apfel rozłażą się o 50%... W dodatku oceniono czułość i specyficznoć tychże - wyniki są w najlepszym przypadku śmieszne. Przy czułości rzędu 80% (czyli na 100% pacjentów zagrożonych trafimy w 80% tych którym sie należało), metody te osiągaja specyficzność 33% (czyli na 100% leczonych niepotrzebnie truć będziemy 2/3)**. Żeby dołożyć do pieca, systemy Sinclaira i Palazzo miały dość odległy od rzeczywistego wynik.
Kolejny problem, to zupełna dowolność w przyjmowaniu czynników ryzyka. Jedni uważają, że jak ktoś miał kiedyś PPP to ma szansę większą mieć go raz jeszcze, niż ten co go nie miał (ale jak zakwalifikować tych, co pierwszy raz...), palacy rzygają rzadziej niż niepalący, kobiety częściej niż mężczyźni, młodzi częściej niż starzy. A jeżeli do tego dołączy się problem różnych anestetyków (zwiotczani i odwracani vs. zwiotczani i nieodwracani vs. niezwiotczani), typ chirurgii, środki p.bólowe - okaże się, że równie dobrze można przed zabiegiem wypić herbatke, pogrzebać w fusach i zobaczyć co wyjdzie.
W sumie - też metoda.
-------------------
*Definicja podwójnej ślepej próby: jest to EKG opisane przez dwóch chirurgów.
** Dane statystyczne podane za :
The value of risk scores for predicting postoperative nausea and vomiting when used to compare patient groups in a randomised controlled trial
R. Thomas, N. A. Jones, P. Strike, Anaesthesiology, Volume 57, Issue 11, pages 1119–1128, November 2002
Problem znany jest od dawna a ukryty pod jakże miłym akronimem PONV. Czyli PostOperative Nausea and Vomiting. Ponieważ oglądanie nieszcześnika rzygajacego jest jakies takie - moralnie obrzydliwe (o możliwości rozlezienia się rany pooperacyjnej na brzuchu nie wspominając), anestezjologi od jakiegoś czasu starają się temuż PONVowi zapobiegać. Wynaleziono leki, o skuteczności większej lub mniejszej, które nieszczęśnikom operowanym się podaje.
Tu są szkoły różne. Można dawać przed - można po - a można i w trakcie. Można dać każdemu lub coponiektórym. Można użyć lek jeden (mówimy wtedy o monoterapii) albo kilka (wiadrologia stosowana). Skąd tyleż koncepcyj? Toż najprościej dać wszystkim wszystko, chirurg będzie kontent, anestezjologa nikt dręczyć nie będzie rzygotnikiem a i pacjent też szczęśliwym sie stanie.
Albo martwym.
Jak wiadomo - róży bez kolców nie ma. Takoż samo leków i procedur medycznych. Zasadniczo to one mają pacjenta ratować. Ale czasem mu niestetyż szkodzą. Jakiż więc sesns dawać leki antyrzygotnikowe pacjentowi, co rzygać nie będzie, a które obojętne dla zdrowia nie są?
Tak było z droperidolem. Lek miły, tani, szeroko stosowany. W moich latach najsampierwszych używany razem z fentanylem jako tzw. neuroleptoanalgezja. Taki bardzo nadęty termin dla głupiego jasia. Problem wyciągneła na swiatło dzienne amerykańska FDA, która stwierdziła, ze pacjenci po podaniu DHBP mają dziwną skłonność do umierania w ciągu nastepnych 24 godzin. Nie - że wszyscy. Coponiektórzy. I z rzadka - ale jednak. Ponieważ byli to pacjenci czesto gęsto po zawałe, nikt nie przypisywał zgonów lekom a ogólnej kondycji pacjenta. Droperidol został nie tyle zakazany - co porzucony. Mozna go używać, ale pacjent musi być monitorowany przez nastepne dwie doby, co zdecydowania ogranicza jego powszechność.
No to - spróbujmy przewidzieć, czy pacjent bedzie chory potrutkowo, czy nie. Naukowcy rzucili się do pracy, wykonano masę rzetelnej, archiwalnej pracy jak i prób ślepych - i to podwójnie*. Na podstawie megadanych zrobiono mega analizy, o meta nie wspominając, powstały systemy oceniające ryzyko zapadnięcia pacjenta na rzyganie pooperacyjne...
Światłość nastała. I kalkulatory PONV. Wiadomo już, co kiedy i dlaczego. Jednak jakaś cholera, co to w nocy spać nie mogła, porównała cztery dostepne obecnie modele predykcji PONV i wyszedł dzonk. Mianowicie rozrzut wyników potrafił być powyżej 50%... Czyli wg. jednego systemu mozna mieć 15% - a w innym 70% szansę na pozabiegowego panoramicznego pawia. Żeby nie być gołosłownym: różnica pomiedzy Sinclairem a Palazzo wynosi jedynie 2,5%, ale juz Sinclair vs. Koivuranta to 35%. A Sinclar i Apfel rozłażą się o 50%... W dodatku oceniono czułość i specyficznoć tychże - wyniki są w najlepszym przypadku śmieszne. Przy czułości rzędu 80% (czyli na 100% pacjentów zagrożonych trafimy w 80% tych którym sie należało), metody te osiągaja specyficzność 33% (czyli na 100% leczonych niepotrzebnie truć będziemy 2/3)**. Żeby dołożyć do pieca, systemy Sinclaira i Palazzo miały dość odległy od rzeczywistego wynik.
Kolejny problem, to zupełna dowolność w przyjmowaniu czynników ryzyka. Jedni uważają, że jak ktoś miał kiedyś PPP to ma szansę większą mieć go raz jeszcze, niż ten co go nie miał (ale jak zakwalifikować tych, co pierwszy raz...), palacy rzygają rzadziej niż niepalący, kobiety częściej niż mężczyźni, młodzi częściej niż starzy. A jeżeli do tego dołączy się problem różnych anestetyków (zwiotczani i odwracani vs. zwiotczani i nieodwracani vs. niezwiotczani), typ chirurgii, środki p.bólowe - okaże się, że równie dobrze można przed zabiegiem wypić herbatke, pogrzebać w fusach i zobaczyć co wyjdzie.
W sumie - też metoda.
-------------------
*Definicja podwójnej ślepej próby: jest to EKG opisane przez dwóch chirurgów.
** Dane statystyczne podane za :
The value of risk scores for predicting postoperative nausea and vomiting when used to compare patient groups in a randomised controlled trial
R. Thomas, N. A. Jones, P. Strike, Anaesthesiology, Volume 57, Issue 11, pages 1119–1128, November 2002
wtorek, 12 października 2010
Po co w sekretariacie sekretarka
Człowiek to się do dobrego przyzwyczaja w tempie wręcz niesłychanym. Dajmy na to - internet. W zaprzeszłych czasach, gdym był jeszcze piękny i młody, nikt o takim cudzie nie słyszał. Pomijamy fanów SF. Ale pomaluśku, niespostrzeżenie, okazało się, że teraz bez internetu nic się załatwić nie da. Chcesz się zapisać na kursik AAGBI? Prosze bardzo. Trzy kliknięcia myszka, numer karty kredytowej - i fiiuuuut. poleciało. Potwierdzenie pojawia się na e-milu po 30 sekundach i można pakować walichy. Chcesz się zapisać doESA (a dla Polaków to nawet zniżkę dają...)? Też nic prostszego. Odpowiadasz na kilka podchwytliwych pytań - imię, nazwisko, adres - po czym numer karty kredutowej i fiuuuut.
A może sympozjum intensywnej terapii w Polsce?
Tu mała dygresja. Z racji pewnego niezrozumienia potrzeb współczesnego anestezjologa, zaraza zwana Web Marshal za cholere nie chce pozwolić wejść na pewne strony ani też ściągnąć pewnych plików. O ile rozumiem jeszcze blokady założone na sado-maso czy inne zoofilie (choć ich nie popieram) o tyle blokowanie mi możliwości ściągnięcia pliku Worda, w którym to mój appraisalowiec (bo on jest appraisalowiec, a ja jestem appraisee...) podsumował moje zeszłoroczne dokonania, jest nieco niezrozumiałe. Dzięki czemu appraisal zrobił się w sierpniu, a wykończyłem go dzisiaj.
Z niejakim zdziwieniem zauważyłem, że mój nadzorca nie żartował i faktycznie w zadania na rok przyszły, poza półrocznym (...a żeby mu kiła nogi powykręcała...) audytem tiva vs. desflurane i kilkoma innymi propozycjami, wpisał mi kursik intensywnej terapii oraz kurs w Polsce. Zapomniał jeszcze napisać, skąd na to mam kasę wziąć - bo plan trudno będzie domknąć w 3kŁ. A moja manago pokrywa do 1,25... Pomyślałem - trza się bronić. Toż mogę połączyć dwa w jedno i tą intensywną zrobić w Polsce.
Sprawa jest prosta. Siadamy przy kompie, wpisujemy magiczne słowa-klucze i dostajemy komplet informacji.
Na stronie PTAiIT w zakładce kalendarz spotkań możemy znaleźć informacje bardzo istotne. Na ten przykład, że 14.05.2009 odbyła się konferencja nt. "Postępy w IT". Ale żeby choć jedna, mała, maluśka notka na temat co będzie w przyszłości - mowy nie ma. Ostatni wpis w kalendarzu, to 24.09.2010. Potem - cisza.
Anestezjolog nie w ciemię bity. Znalazłem - w tym roku Konferencja nt. "Postepów w IT” odbyła sie Poznaniu. Kliknałem na link „więcej informacji na stronie cecim.pl" coby znaleźć info nt. roku przyszłego i dowiedziałem się, że mogę sobie odkupić witrynę. Bo nic na niej nie ma. Intrygujące.
Natarłem dalej - strona Katedry Anestezjologii i Intensywnej Terapii w Krakowie dumnie chwali się dokonaniami na polu kursów krajowych i zagranicznych. Na szczęście na dole strony jest link pt. Konferencje i kongresy przygotowywane przez jednostkę. Gdyby ktoś chciał zobaczyć, co tez mają do zaoferowania, proszę kliknąć ostatni odnośnik...
To jest właśnie typowy przykład przykrywania gówna sreberkiem.
Stron tego typu, mających być wizytówka Katedry, nie da się zrobić w domu i uaktualniać od przypadku do przypadku. Trzeba zapłacić komuś, kogo zadaniem będzie tylko i wyłącznie uaktualnianie strony, serwis techniczny, updatowanie zmian...
Będzie trudniej niż myślałem.
A może sympozjum intensywnej terapii w Polsce?
Tu mała dygresja. Z racji pewnego niezrozumienia potrzeb współczesnego anestezjologa, zaraza zwana Web Marshal za cholere nie chce pozwolić wejść na pewne strony ani też ściągnąć pewnych plików. O ile rozumiem jeszcze blokady założone na sado-maso czy inne zoofilie (choć ich nie popieram) o tyle blokowanie mi możliwości ściągnięcia pliku Worda, w którym to mój appraisalowiec (bo on jest appraisalowiec, a ja jestem appraisee...) podsumował moje zeszłoroczne dokonania, jest nieco niezrozumiałe. Dzięki czemu appraisal zrobił się w sierpniu, a wykończyłem go dzisiaj.
Z niejakim zdziwieniem zauważyłem, że mój nadzorca nie żartował i faktycznie w zadania na rok przyszły, poza półrocznym (...a żeby mu kiła nogi powykręcała...) audytem tiva vs. desflurane i kilkoma innymi propozycjami, wpisał mi kursik intensywnej terapii oraz kurs w Polsce. Zapomniał jeszcze napisać, skąd na to mam kasę wziąć - bo plan trudno będzie domknąć w 3kŁ. A moja manago pokrywa do 1,25... Pomyślałem - trza się bronić. Toż mogę połączyć dwa w jedno i tą intensywną zrobić w Polsce.
Sprawa jest prosta. Siadamy przy kompie, wpisujemy magiczne słowa-klucze i dostajemy komplet informacji.
Na stronie PTAiIT w zakładce kalendarz spotkań możemy znaleźć informacje bardzo istotne. Na ten przykład, że 14.05.2009 odbyła się konferencja nt. "Postępy w IT". Ale żeby choć jedna, mała, maluśka notka na temat co będzie w przyszłości - mowy nie ma. Ostatni wpis w kalendarzu, to 24.09.2010. Potem - cisza.
Anestezjolog nie w ciemię bity. Znalazłem - w tym roku Konferencja nt. "Postepów w IT” odbyła sie Poznaniu. Kliknałem na link „więcej informacji na stronie cecim.pl" coby znaleźć info nt. roku przyszłego i dowiedziałem się, że mogę sobie odkupić witrynę. Bo nic na niej nie ma. Intrygujące.
Natarłem dalej - strona Katedry Anestezjologii i Intensywnej Terapii w Krakowie dumnie chwali się dokonaniami na polu kursów krajowych i zagranicznych. Na szczęście na dole strony jest link pt. Konferencje i kongresy przygotowywane przez jednostkę. Gdyby ktoś chciał zobaczyć, co tez mają do zaoferowania, proszę kliknąć ostatni odnośnik...
To jest właśnie typowy przykład przykrywania gówna sreberkiem.
Stron tego typu, mających być wizytówka Katedry, nie da się zrobić w domu i uaktualniać od przypadku do przypadku. Trzeba zapłacić komuś, kogo zadaniem będzie tylko i wyłącznie uaktualnianie strony, serwis techniczny, updatowanie zmian...
Będzie trudniej niż myślałem.
poniedziałek, 11 października 2010
RFM*
Nie, wbrew pozorom, nie będzie o sympatycznej - bądź proniemieckiej, to juz zależy od geopolitycznej lokalizacji naszych preferencji - stacji radiowej. Bedzie o panelach.
W dawnych czasach, za panowania najszczęśliwszego z ustrojów, telewizja posiadała program w którym niejaki pan Adam z zacięciem grzebal w przeróżnego rodzaju ustrojstwach, zmieniając a to pralke w dzwonek, a to zapasowe koło do samochodu w sliczny kwietniczek. Bądź odwrotnie. Dzieki niemu posiadałem przeróżnego rodzaju instalacje w domu i poza nim, służące celom różnym. Silne nasiaknięcie zosiosamosizmem za młodu zaowocowało na starość ciągotkami, żeby coś wywiercić. Albo porżnąć. Co prawda moja wiara we własne umiejętności nieco została nadszarpnieta nie do końca udaną próbą położenia kamieniarki w domu, ale tylko nieco. Ponieważ nadal jedno z pomieszczeń wołało o miłosierdzie swoja betonową podłogą, zabrałem się w końcu za położenie paneli.
Nie wiesz jak zrobic - zapytaj. Spytaj policjanta, on Ci wskaze drogę. Chyba piosenka taka była... Zanim popsułem połowę materiału, zasiadłem przed telewizorem i zapuściłem film pt. „Jak miło i przyjemnie jest układać panele”. Rym się prosi, żeby dodać „beze mnie”. Albo „nadareminie”. Okazja była, bo ASP wział młodziana na tenisa, więc nikt nie próbowal mnie przekonać o wyższości X-Box’a nad DVD. Pycha chciała by powiedzieć, żem z tenisa zrezygnował, by się w nauce panelarstwa pogrążyć, ale prawda jest prozaiczna, niestety. We łbie dudniło mi niemiłosiernie po „tatance”, którą to raczyliśmy się w późna noc z Karoliną i Dianą, więc udałem nieboszczyka aż do momentu gdy silnik samochodu ucichł za rogiem.
W filmie miła blondynka z ciemnymi włosami pytała, jak to one mają w zwyczaju, starszego pana, ubranego bardzo zawodowo, o tajniki układania podłóg. Dowiedziałem się od której strony zacząć (lewej), w którą strone jechać (prawą), jak używać piły i że koniecznie należy uzywać sprzętu ochronnego. Pomijam podkładki żelowe pod kolana za 12,99 ale gogle-niewidki, z szybka zapewniającą widzenie niczego, były bardzo kul. Kolejny przykład, ze na swiecie nie ma nic za darmo: chronimy oczy, urzynamy palce.
Natchnięty ideami prezentowanymi przez sympatycznego dżentelmena, zabrałem potenisowego ASP i pognaliśmy do B&Q. Tu mała dygresja - dla mnie ten sklep to jak ciucholand dla kobiet. Mogę sobie oglądać wiertarki, płyty gipsowe, śrubki, wkręty, śrubokręty - i co tam jeszcze. Same końcówki do nowo nabytej wyrzynarki zajeły mi 15 minut. I mam nową zabaweczkę, która robi wzzzzz...
Z dzielna pomoca mojego Latorośla Starszego, zwanego w skrócie Warrock Addict’em, położyłem dump proof membrane, która w Polszcze nazywa się czarną ceratką, następnie wood fibre board zwane pilśnią i zaczęliśmy składać klocki. Ile zostało na końiec pierwszego rzędu? Tak jest - 7 cm. Rozebrałem, obciałem pierwszy i z ulgą pomyslałe, że jakoś to będzie. Do drugiego klocka drugiego rzędu da radę nawet blondynka. Ale potem... Ani go kijem - ani pałą. W końcu schowałem dume do kieszeni i polazłem obejrzeć raz jeszcze - jak on to wsadza? Acha, tak. Zlazłem na dół... W końcu wypracowaliśmy włsaną technikę. Cały szereg dopasowany na długość wkładaliśmy na raz. Inaczj - za cholere nie sżło. Albo się wyłamywało pióro na krótkim albo na długim boku.
Muszę przyznać, że na jakiś czas moja potrzeba wiercenia, cięcia i gięcia - oraz, ogólnie, używania maszyn, które robia wrrrrr - została zaspokojona. Szczeglnie czuję to po krzyżach, ktróe cósik mnie dzisiaj nappobolewają.
Ale to jest jak narkotyk. Znów za jakis czas przyjdzie moment, że przyjdą koledzy i będziemy wiercić dziury...
---------------------
*Przeczytaj Instrukcje Obsługi
W dawnych czasach, za panowania najszczęśliwszego z ustrojów, telewizja posiadała program w którym niejaki pan Adam z zacięciem grzebal w przeróżnego rodzaju ustrojstwach, zmieniając a to pralke w dzwonek, a to zapasowe koło do samochodu w sliczny kwietniczek. Bądź odwrotnie. Dzieki niemu posiadałem przeróżnego rodzaju instalacje w domu i poza nim, służące celom różnym. Silne nasiaknięcie zosiosamosizmem za młodu zaowocowało na starość ciągotkami, żeby coś wywiercić. Albo porżnąć. Co prawda moja wiara we własne umiejętności nieco została nadszarpnieta nie do końca udaną próbą położenia kamieniarki w domu, ale tylko nieco. Ponieważ nadal jedno z pomieszczeń wołało o miłosierdzie swoja betonową podłogą, zabrałem się w końcu za położenie paneli.
Nie wiesz jak zrobic - zapytaj. Spytaj policjanta, on Ci wskaze drogę. Chyba piosenka taka była... Zanim popsułem połowę materiału, zasiadłem przed telewizorem i zapuściłem film pt. „Jak miło i przyjemnie jest układać panele”. Rym się prosi, żeby dodać „beze mnie”. Albo „nadareminie”. Okazja była, bo ASP wział młodziana na tenisa, więc nikt nie próbowal mnie przekonać o wyższości X-Box’a nad DVD. Pycha chciała by powiedzieć, żem z tenisa zrezygnował, by się w nauce panelarstwa pogrążyć, ale prawda jest prozaiczna, niestety. We łbie dudniło mi niemiłosiernie po „tatance”, którą to raczyliśmy się w późna noc z Karoliną i Dianą, więc udałem nieboszczyka aż do momentu gdy silnik samochodu ucichł za rogiem.
W filmie miła blondynka z ciemnymi włosami pytała, jak to one mają w zwyczaju, starszego pana, ubranego bardzo zawodowo, o tajniki układania podłóg. Dowiedziałem się od której strony zacząć (lewej), w którą strone jechać (prawą), jak używać piły i że koniecznie należy uzywać sprzętu ochronnego. Pomijam podkładki żelowe pod kolana za 12,99 ale gogle-niewidki, z szybka zapewniającą widzenie niczego, były bardzo kul. Kolejny przykład, ze na swiecie nie ma nic za darmo: chronimy oczy, urzynamy palce.
Natchnięty ideami prezentowanymi przez sympatycznego dżentelmena, zabrałem potenisowego ASP i pognaliśmy do B&Q. Tu mała dygresja - dla mnie ten sklep to jak ciucholand dla kobiet. Mogę sobie oglądać wiertarki, płyty gipsowe, śrubki, wkręty, śrubokręty - i co tam jeszcze. Same końcówki do nowo nabytej wyrzynarki zajeły mi 15 minut. I mam nową zabaweczkę, która robi wzzzzz...
Z dzielna pomoca mojego Latorośla Starszego, zwanego w skrócie Warrock Addict’em, położyłem dump proof membrane, która w Polszcze nazywa się czarną ceratką, następnie wood fibre board zwane pilśnią i zaczęliśmy składać klocki. Ile zostało na końiec pierwszego rzędu? Tak jest - 7 cm. Rozebrałem, obciałem pierwszy i z ulgą pomyslałe, że jakoś to będzie. Do drugiego klocka drugiego rzędu da radę nawet blondynka. Ale potem... Ani go kijem - ani pałą. W końcu schowałem dume do kieszeni i polazłem obejrzeć raz jeszcze - jak on to wsadza? Acha, tak. Zlazłem na dół... W końcu wypracowaliśmy włsaną technikę. Cały szereg dopasowany na długość wkładaliśmy na raz. Inaczj - za cholere nie sżło. Albo się wyłamywało pióro na krótkim albo na długim boku.
Muszę przyznać, że na jakiś czas moja potrzeba wiercenia, cięcia i gięcia - oraz, ogólnie, używania maszyn, które robia wrrrrr - została zaspokojona. Szczeglnie czuję to po krzyżach, ktróe cósik mnie dzisiaj nappobolewają.
Ale to jest jak narkotyk. Znów za jakis czas przyjdzie moment, że przyjdą koledzy i będziemy wiercić dziury...
---------------------
*Przeczytaj Instrukcje Obsługi
piątek, 8 października 2010
Gore
Jesień. Jakoś tak - depresyjnie wokoło. Słońca coraz mniej, w pracy świetlówki (wiadomo - zez i łysina), wiadomosci w necie zaczynaja mnie przerażać. Pomijam fakt nieużywania mydła przez premiera, co to mu się nie chce rąk umyć - to już chyba ponad pół roku? - i nieco przerażającą wizję Polski Na Haju - ale czemu dziennikarze raczą mnie opowieściami o ludziach, których nie znam, znać nie chcę - ani to autorytet naukowy, ani moralny - a którzy to nieszczęśnicy się zwodzą, rozwodzą, jakaś Jacyków wstrzykuje sobie botoks - na litośc boską, czy poziom zidiocenia narodu sięgnął takiego dna, że jeden z najbardziej znanych serwisów informacyjnych musi publikować to na pierwszej stronie?
Gdyby ktoś miał wątpliwości - nie, nie czytam. Tytuł wpadł mi w oko.
Przyznano Noble. Jakoś nie słychać rzeczowych opracowań na temat najnowszych badań i trendów w nauce czy sztuce. Bo po jasną cholere. Kogo obchodzi nauka? Toż bardziej zajmujące jest kto komu dał dupy a kto komu po pysku. Santa Madonna Clara.
Polityka. Świadomie unikam tego tematu jak ostatniej zarazy, ale to, co sie ostatnio wyprawia, przechodzi ludzkie pojęcie. Jakoś tak parę lat temu czekałem, aż spłuczka histori usunie ze sceny ludzi samobroniących się i inne narodowościowo hajlujące towarzystwo. I musze przyznac, że teraz mam to samo uczucie. Gdyby ktoś znał opiniotwórczych dziennikarzy, czy mógłby im przekazać, że codzienne czytanie o tym, co powiedział pan prezes, jak to powiedział, o kim powiedział - zaczyna przypominać historię przewodnika Phenianu: „A na tym kamieniu siedział w wieku lat siedmiu nasz wielki przywódca narodu i rozmyslał o rewolucji”.
Język. Skąd do cholery wzięła sie nowomowa, używająca słowa „jest” w każdym zdaniu? Toż moja polonistka za takie badziewie wyrzucała z klasy na zbity pysk, z kijkiem w dłoni, służącym do zbierania śmieci. Twierdziła, że to jedyna korzyść, jaką delikwent nie znający języka polskiego, może dostarczyć społeczeństwu. Spójrzmy:
- Jest porozumienie w sprawie gazu.
- Jest oświadczenie nt. dowolny.
- Jest wstepna diagnoza.
- Jest wznowienie produkcji.
- Jest ugoda.
- Jest wyrok.
Ja wiem, każdy orze jak może - ale do cholery, jeżeli ktoś chce poczytać grafomaństwo to sobie wejdzie na stronę www.abnegat.blogspot.com. Tak się zastanawiam, co podał w swoim CV matoł władający składnią czterolatka, że go zatrudnili w gazecie. Dodajmy, że czterolatek był dzieckiem z ADHD i nieco wcześniej wypadł mamusi z wózeczka, lądując twardo łbem na krawężniku.
Dopalacze. Matko jedyna. Jeżeli ktoś żre substancje, na których jest napisane: „Nie jeść - nie pić - trucizna - szkodliwe” czy co tam jeszcze, to znaczy że jest matołem. Do sześcianu. I nie pomoże mu nic. Żadna spec-ustawa - żaden zakaz. Jeżeli poczuje zew głupoty, zeżre cokolwiek. Choćby kreta. Idąc tym śladem, za chwilę będziemy sypać do zmywarek piach - bo to będzie jedyny dostepny detergent. Bardzo podobał mi się komentarz właściciela sieci dopalaczy: „Moi klienci to debile”. Cytat za www.gazeta.pl.
Telewizja. No, to jest dopiero zgroza. 140 kanałów - i najambitniejszą produkcją okazuje się Mad Max. Czyli film z takim panem, któremu faktycznie coś się popieprzyło w czaszce. Nie będę tu darł szat nad „Teatrzykiem Zielonej Gęsi” czy „Kabaretem Olgi Lipińskiej” - ale żeby nie zrobić jednego normalnego programu naukowego/ przyrodniczego/ historycznego/ geograficznego/ dowolnego bądź jakiego? Dobiło mnie MTV. Bo klikając next-next-next dotarłem w końcu i tam. Jakaś panienka grzebała w gaciach kandydata na absztyfikanta. Ta cywilizacja musi upaść.
Ostatnio lubie słuchać rosyjskiego popu - piekne dziewczyny, wyjące z zadęciem o miłości w ogóle a o zdradzie w szczególności, oraz młodziany łyse - ci maja kilka trendów, ale wszystko sprowadza się do znanego „Get rich or die trying”. Winie za ten stan umysłu książki Łukjanienki. Jakoś mi sie te kawałki dobrze wpisują w panoramę współczesnej Moskwy, w wydaniu postkomunistycznego S-F.
Radio. Po wylocie z Wyspy z nadzieją włączyliśmy RMF. Nastepnie „Trójkę”. Potem „Zetkę”. RM nie słucham, jestem uczulony na jad błonkoskrzydłych. I co? Czas się cofnął. Jakby wcale nie minęło kilka lat. Te same przeboje (sic!), te same wiadomości. Tylko nazwiska jakby inne, ale kto by to spamiętał. Jednych zmyło - innych przywiało. Że co, że na wyspie lepiej? Lepiej nie mówić. Łącznie około 30 stacji - i za wyjątkiem Classic, z muzyka poważną, reszta nadaje pop. Ten sam. W kółko. Wiadomosci te same. Konkursy podobne. W zasadzie nie ma żadnego znacznia, czego się słucha. Rzygać się chce.
Właśnie - a propoś konkursów. W BBC święci ostatnio triumf program, w którym trzeba się wykazać, w zasadzie - niczym. Dwadzieścia pieć paczek, w środku ukryte kwoty pieniędzy - a grający musi wskazać palcem z którego pudełeczka rezygnuje. I tyle. Oglądalność niesamowita, wszyscy klaszczą, przejmuja się, zagryzają paluchy i płaczą ze szczęścia. Osssochozi? Drugi typ programów to „Jakiego durnia zrobisz z siebie dla pieniędzy?”. Ludzie walczą ze soba w błocie albo na chybotliwych pomostach - wręcz lub bronia białą, choć tępą. No comments.
Może faktycznie należy dać szansę szczurom? Albo - przy większym ładunku - karaluchom?
Gdyby ktoś miał wątpliwości - nie, nie czytam. Tytuł wpadł mi w oko.
Przyznano Noble. Jakoś nie słychać rzeczowych opracowań na temat najnowszych badań i trendów w nauce czy sztuce. Bo po jasną cholere. Kogo obchodzi nauka? Toż bardziej zajmujące jest kto komu dał dupy a kto komu po pysku. Santa Madonna Clara.
Polityka. Świadomie unikam tego tematu jak ostatniej zarazy, ale to, co sie ostatnio wyprawia, przechodzi ludzkie pojęcie. Jakoś tak parę lat temu czekałem, aż spłuczka histori usunie ze sceny ludzi samobroniących się i inne narodowościowo hajlujące towarzystwo. I musze przyznac, że teraz mam to samo uczucie. Gdyby ktoś znał opiniotwórczych dziennikarzy, czy mógłby im przekazać, że codzienne czytanie o tym, co powiedział pan prezes, jak to powiedział, o kim powiedział - zaczyna przypominać historię przewodnika Phenianu: „A na tym kamieniu siedział w wieku lat siedmiu nasz wielki przywódca narodu i rozmyslał o rewolucji”.
Język. Skąd do cholery wzięła sie nowomowa, używająca słowa „jest” w każdym zdaniu? Toż moja polonistka za takie badziewie wyrzucała z klasy na zbity pysk, z kijkiem w dłoni, służącym do zbierania śmieci. Twierdziła, że to jedyna korzyść, jaką delikwent nie znający języka polskiego, może dostarczyć społeczeństwu. Spójrzmy:
- Jest porozumienie w sprawie gazu.
- Jest oświadczenie nt. dowolny.
- Jest wstepna diagnoza.
- Jest wznowienie produkcji.
- Jest ugoda.
- Jest wyrok.
Ja wiem, każdy orze jak może - ale do cholery, jeżeli ktoś chce poczytać grafomaństwo to sobie wejdzie na stronę www.abnegat.blogspot.com. Tak się zastanawiam, co podał w swoim CV matoł władający składnią czterolatka, że go zatrudnili w gazecie. Dodajmy, że czterolatek był dzieckiem z ADHD i nieco wcześniej wypadł mamusi z wózeczka, lądując twardo łbem na krawężniku.
Dopalacze. Matko jedyna. Jeżeli ktoś żre substancje, na których jest napisane: „Nie jeść - nie pić - trucizna - szkodliwe” czy co tam jeszcze, to znaczy że jest matołem. Do sześcianu. I nie pomoże mu nic. Żadna spec-ustawa - żaden zakaz. Jeżeli poczuje zew głupoty, zeżre cokolwiek. Choćby kreta. Idąc tym śladem, za chwilę będziemy sypać do zmywarek piach - bo to będzie jedyny dostepny detergent. Bardzo podobał mi się komentarz właściciela sieci dopalaczy: „Moi klienci to debile”. Cytat za www.gazeta.pl.
Telewizja. No, to jest dopiero zgroza. 140 kanałów - i najambitniejszą produkcją okazuje się Mad Max. Czyli film z takim panem, któremu faktycznie coś się popieprzyło w czaszce. Nie będę tu darł szat nad „Teatrzykiem Zielonej Gęsi” czy „Kabaretem Olgi Lipińskiej” - ale żeby nie zrobić jednego normalnego programu naukowego/ przyrodniczego/ historycznego/ geograficznego/ dowolnego bądź jakiego? Dobiło mnie MTV. Bo klikając next-next-next dotarłem w końcu i tam. Jakaś panienka grzebała w gaciach kandydata na absztyfikanta. Ta cywilizacja musi upaść.
Ostatnio lubie słuchać rosyjskiego popu - piekne dziewczyny, wyjące z zadęciem o miłości w ogóle a o zdradzie w szczególności, oraz młodziany łyse - ci maja kilka trendów, ale wszystko sprowadza się do znanego „Get rich or die trying”. Winie za ten stan umysłu książki Łukjanienki. Jakoś mi sie te kawałki dobrze wpisują w panoramę współczesnej Moskwy, w wydaniu postkomunistycznego S-F.
Radio. Po wylocie z Wyspy z nadzieją włączyliśmy RMF. Nastepnie „Trójkę”. Potem „Zetkę”. RM nie słucham, jestem uczulony na jad błonkoskrzydłych. I co? Czas się cofnął. Jakby wcale nie minęło kilka lat. Te same przeboje (sic!), te same wiadomości. Tylko nazwiska jakby inne, ale kto by to spamiętał. Jednych zmyło - innych przywiało. Że co, że na wyspie lepiej? Lepiej nie mówić. Łącznie około 30 stacji - i za wyjątkiem Classic, z muzyka poważną, reszta nadaje pop. Ten sam. W kółko. Wiadomosci te same. Konkursy podobne. W zasadzie nie ma żadnego znacznia, czego się słucha. Rzygać się chce.
Właśnie - a propoś konkursów. W BBC święci ostatnio triumf program, w którym trzeba się wykazać, w zasadzie - niczym. Dwadzieścia pieć paczek, w środku ukryte kwoty pieniędzy - a grający musi wskazać palcem z którego pudełeczka rezygnuje. I tyle. Oglądalność niesamowita, wszyscy klaszczą, przejmuja się, zagryzają paluchy i płaczą ze szczęścia. Osssochozi? Drugi typ programów to „Jakiego durnia zrobisz z siebie dla pieniędzy?”. Ludzie walczą ze soba w błocie albo na chybotliwych pomostach - wręcz lub bronia białą, choć tępą. No comments.
Może faktycznie należy dać szansę szczurom? Albo - przy większym ładunku - karaluchom?
środa, 6 października 2010
Jak napisać prawidłowe CV
Niezorientowanym chciałbym uzmysłowić, że Curriculum Vitae na Wyspach jest najważniejszym narzędziem w walce o pracę. Zaraz po listach polecających. Niestety, na listy wpływu nie mamy - chyba, że trafi się nam szef, co to powie „Abnegat, weź się goń na drzewo... Sam se napisz i przynieś do podpisu...”.
Za to CV...
Prześledźmy to na przykładzie. Dajmy na to - startujemy na pozycję Consultant Anaesthstist w szpitalu o rozszerzonym profilu. Operują w brzuchu, w klatce, w głowie, starców i dzieci, ciężarne i rozwiązane.
Ja, niżej podpisany Abnegat, urodziłem się na wsi i chodziłem pod górkę do szkoły. Potem chodziłem do drugiej szkoły ale tez pod górke, bo dom jest w dolinie. Studia skończyłem i poszedłem do pracy gdzie pracowałem długo i wytrwale. Zrobiłem specjalizację więc się znam na truciu odwracalnym ludzi.
Jak widać, wszystko jest napisane zwięźle, konkretnie i jest to przykład bardzo do dupy napisanego CV. A jak powinno ono wyglądać?
Ja, niżej podpisany Abnegat, urodziłem się w pieknej okolicy wypoczynkowej, gdzie, z wyróżnieniem za naukę i dobre zachowanie, ukończyłem szkołę podstawową i średnią. W wieku 8 lat wziąłem udział w olimpiadzie matematycznej, osiągając trzecie miejsce. Szkoła podstawowa wpoiła we mnie kulturę fizyczną - brałem czynny udział w zawodach sportowych, dwukrotnie (w 6 i 7 klasie) ukończyłem maraton. Przez trzy ostatnie lata szkoły średniej byłem rozgrywającym podstawowego składu drużyny hokeja na wrotkach. Przez cały czast trwania szkoły podstawowej i średniej jeździłem na wakacje do Wagadugu (Górna Wolta), gdzie pracowałem jako wolontariusz w Domu Dziecka dla Trędowatych. Dwukrotnie brałem udział w konwojach humanitarnych (do Gruzji i Kinszasy). Studia ukończyłem w Najlepszej Uczelni w Kraju. W czasie ich trwania brałem udział w pracach prof. Zaducha, kandydata Nagrody Nobla. Po ukończeniu studiów znieczulałem w Klinice Przeszczepów Przeróżnych w zespole profesora Krwawego. Dokonałem łącznie 16 327 procedur, w tym przeszczepy serca, płuc, wątroby, trzustki, jelit, śledziony, oczu, mózgu i włosów. Znam się na: tu lista wszystkich chorób i zespołów przepisanych ze spisu treści „Interny” Orłowskiego. Jestem zajebisty, bardziej zajebistych to juz nie ma wcale. A nawet takich jak ja to też nie. Jestem dobrym kolegą, dobrze pracuję w zespole, mam doskonałe interpersonal skils, świetnie nadaję sie do kierowania grupa i wykonywania poleceń. Jestem miły, madry, szybki, profesjonalny, sprawny, uśmiechnięty, miły dla pacjenta, wszystkowiedzący i co najważniejsze - skromny.
W załączeniu: lista kursów (zaświadczenia drukujemy na drukarce laserowej, bo atramentówki nie wyglądaja zbyt profesjonalnie) wraz z tłumaczeniami (wybieramy tłumacza z takimi wielkimi, okragłymi pieczęciami), lista zabiegów (to juz jak się nam chce - ostatecznie wylistować 16 tysięcy procedur zajmie trochę czasu), nagrody, listy pochwalne, słowa uwielbienia od pacjentów, podwładnych i przełożonych oraz zdjęcie uścisku ręki noblisty sprzed 5 lat (to tylko dla wytrawnych fotoszopistów).
I nie ma znaczenia, że nie mamy bladego pojęcia o czym piszemy. Ostatecznie, najważniejsza jest praca. A że nie przedłużą nam kontraktu po 6 miesięcznym okresie próbnym? Może i nie. Ale co się nauczymy, to nasze. I w nastepnej pracy będzie już nieco łatwiej. Potem wystarczy dorwać pięć, sześć takich kontraktów - i nasze CV zamieni sie w prawdę świtlistą.
Jak kraść - to miliony.
Za to CV...
Prześledźmy to na przykładzie. Dajmy na to - startujemy na pozycję Consultant Anaesthstist w szpitalu o rozszerzonym profilu. Operują w brzuchu, w klatce, w głowie, starców i dzieci, ciężarne i rozwiązane.
Ja, niżej podpisany Abnegat, urodziłem się na wsi i chodziłem pod górkę do szkoły. Potem chodziłem do drugiej szkoły ale tez pod górke, bo dom jest w dolinie. Studia skończyłem i poszedłem do pracy gdzie pracowałem długo i wytrwale. Zrobiłem specjalizację więc się znam na truciu odwracalnym ludzi.
Jak widać, wszystko jest napisane zwięźle, konkretnie i jest to przykład bardzo do dupy napisanego CV. A jak powinno ono wyglądać?
Ja, niżej podpisany Abnegat, urodziłem się w pieknej okolicy wypoczynkowej, gdzie, z wyróżnieniem za naukę i dobre zachowanie, ukończyłem szkołę podstawową i średnią. W wieku 8 lat wziąłem udział w olimpiadzie matematycznej, osiągając trzecie miejsce. Szkoła podstawowa wpoiła we mnie kulturę fizyczną - brałem czynny udział w zawodach sportowych, dwukrotnie (w 6 i 7 klasie) ukończyłem maraton. Przez trzy ostatnie lata szkoły średniej byłem rozgrywającym podstawowego składu drużyny hokeja na wrotkach. Przez cały czast trwania szkoły podstawowej i średniej jeździłem na wakacje do Wagadugu (Górna Wolta), gdzie pracowałem jako wolontariusz w Domu Dziecka dla Trędowatych. Dwukrotnie brałem udział w konwojach humanitarnych (do Gruzji i Kinszasy). Studia ukończyłem w Najlepszej Uczelni w Kraju. W czasie ich trwania brałem udział w pracach prof. Zaducha, kandydata Nagrody Nobla. Po ukończeniu studiów znieczulałem w Klinice Przeszczepów Przeróżnych w zespole profesora Krwawego. Dokonałem łącznie 16 327 procedur, w tym przeszczepy serca, płuc, wątroby, trzustki, jelit, śledziony, oczu, mózgu i włosów. Znam się na: tu lista wszystkich chorób i zespołów przepisanych ze spisu treści „Interny” Orłowskiego. Jestem zajebisty, bardziej zajebistych to juz nie ma wcale. A nawet takich jak ja to też nie. Jestem dobrym kolegą, dobrze pracuję w zespole, mam doskonałe interpersonal skils, świetnie nadaję sie do kierowania grupa i wykonywania poleceń. Jestem miły, madry, szybki, profesjonalny, sprawny, uśmiechnięty, miły dla pacjenta, wszystkowiedzący i co najważniejsze - skromny.
W załączeniu: lista kursów (zaświadczenia drukujemy na drukarce laserowej, bo atramentówki nie wyglądaja zbyt profesjonalnie) wraz z tłumaczeniami (wybieramy tłumacza z takimi wielkimi, okragłymi pieczęciami), lista zabiegów (to juz jak się nam chce - ostatecznie wylistować 16 tysięcy procedur zajmie trochę czasu), nagrody, listy pochwalne, słowa uwielbienia od pacjentów, podwładnych i przełożonych oraz zdjęcie uścisku ręki noblisty sprzed 5 lat (to tylko dla wytrawnych fotoszopistów).
I nie ma znaczenia, że nie mamy bladego pojęcia o czym piszemy. Ostatecznie, najważniejsza jest praca. A że nie przedłużą nam kontraktu po 6 miesięcznym okresie próbnym? Może i nie. Ale co się nauczymy, to nasze. I w nastepnej pracy będzie już nieco łatwiej. Potem wystarczy dorwać pięć, sześć takich kontraktów - i nasze CV zamieni sie w prawdę świtlistą.
Jak kraść - to miliony.
wtorek, 5 października 2010
W samo południe
Wpadli świtem. Z usmiechem na ustach - z duma wręcz - zapowiedzieli ASP, że maja drzwiczki do przysznica. I że przyjdą - nie, nie dzisiaj - jutro. W samo południe.
Nastepnego dnia ASP nie poszedł do pracy. Z nerwów gryzłem pazury, telefony śmigały w te i wewte, w końcu - są. Przyszli. A raczej przyszedł. Pieknie ubrany, zgodnie z najnowsza modą dyktowana przez potentata w tej dziedzinie czyli Health & Safety Executive - spodenki-rybaczki, rękawiczki, kask - żeby mu te drzwiczki na łeb nie spadły zabijając na miejscu - śliczne skórzane buciki, które zresztą próbował zdjąć zaraz po przekroczeniu progu. Wlazł na górę, zainstalował się w łazience i zaczął pracę. Po kwadransie zszedł na dół, dzielnie w dłoni dzierżąc plastikowa rurke, na której wisiały nasze provisional drzwiczki - czyli kawałek ceratki. We wzorek łużycki. I zapytał, gdzie to schować. ASP wskazała najbliższy kosz na śmieci.
Minęła godzina. W końcu dzielny Monter Sam zlazł z góry i zapytał, gdzie ta ceratka. A po co mu? Bo trza zawiesić z powrotem. A po co, jak drzwicki są? Są - ale nie takie. Jak to nie takie jak miały być takie? Przeciez mierzyli? No, mierzyli - ale przed płytkami. A teraz są płytki - i drzwicki są za duże. Ale to nic, bo oni natychmiast zadzwonia i zamówia dobre.
W sumie mi to wisi i powiewa - literalnie, ta ceratka faktycznie zwisa i wiatr nią targa - ale się tak zastanawiam, czy aby nie iść i ich nie obsztorcować, ot - dla przyzwoitości.
Umówiliśmy się na nastepna środę. Tak mi teraz w padło do głowy - może to wina tych śród? Że może trzeba było na czwartek chociaż?
--------------------
Bobsley pytał o dopalacze. Powiem tak: nie widzę zupełnie problemu. Zmieniamy system znany z parchatego socjalizmu pt: „Co nie zabronione to dozwolone” na cywilizowany: „Robimy to, na co mamy pozwolenie”. I kropka. ZANIM ktokolwiek cokolwiek sprzeda - musi uzyskać odpowiednie zaśiwadczenie co to jest i do czego służy. Jeżeli są najmniejsze podejrzenia, że ktoś próbuje sprzedać „Wyściółkę klatki świnki morskiej” w której znajdują się liście marychy albo "Materacyk z włokna miękkiego dla dziecka małego" ze słomą makową w środku - dostaje kopa. I spokój. Sprzedaje bez zezwolenia? Ajjj, niegrzeczny...
Z drugiej strony - nas jest prawie osiem miliardów. Ziemia staje się przeludniona. I jeżeli znajdują się chętni, którzy sami chcą się eksmitować z tego łez padołu - czemu im przeszkadzać? Toż jak nie kupi dopalacza - bedzie żarł proszek IXI. Pasta Kiwi mózg ożywi. Główki zapałek. Muszki-owocówki. Grzybki-ksylocypki czyli inaczej psiory. Albo wąchał butapren (tego ostatniego nikt póki co nie robi, bo niestety po świecie chodzą jeszcze takie dziwne indywidua z poprzdniego rzutu debili, co to sraja pod siebie; dziwie się, że sprzedający dopalacze nie zajma się nimi - toz to żywa antyreklama). Albo zeżre roślinki w parku - piętnaście razy dostanie sraczke ale w końcu raz zobaczy takie zajebiste kolrowe linie co się ciągną panu doktorowi z uszu - achchachacha jakie śmieszne - które są objawem nieodwracalnego wypalenia dziur w mózgu.
Zalegalizować wszystkie dragi. Dawać je za darmo. Urwie to łeb narkotykowej hydrze, rozwiąże problem przeludnienia - które to, jak wiadomo, jest odpowiedzialne za produkcje tzw. gazów cieplarnianych zwanych popularnie dwupierdzianem grochu - i wybije z populacji gen głupoty raz na zawsze.
Nastepnego dnia ASP nie poszedł do pracy. Z nerwów gryzłem pazury, telefony śmigały w te i wewte, w końcu - są. Przyszli. A raczej przyszedł. Pieknie ubrany, zgodnie z najnowsza modą dyktowana przez potentata w tej dziedzinie czyli Health & Safety Executive - spodenki-rybaczki, rękawiczki, kask - żeby mu te drzwiczki na łeb nie spadły zabijając na miejscu - śliczne skórzane buciki, które zresztą próbował zdjąć zaraz po przekroczeniu progu. Wlazł na górę, zainstalował się w łazience i zaczął pracę. Po kwadransie zszedł na dół, dzielnie w dłoni dzierżąc plastikowa rurke, na której wisiały nasze provisional drzwiczki - czyli kawałek ceratki. We wzorek łużycki. I zapytał, gdzie to schować. ASP wskazała najbliższy kosz na śmieci.
Minęła godzina. W końcu dzielny Monter Sam zlazł z góry i zapytał, gdzie ta ceratka. A po co mu? Bo trza zawiesić z powrotem. A po co, jak drzwicki są? Są - ale nie takie. Jak to nie takie jak miały być takie? Przeciez mierzyli? No, mierzyli - ale przed płytkami. A teraz są płytki - i drzwicki są za duże. Ale to nic, bo oni natychmiast zadzwonia i zamówia dobre.
W sumie mi to wisi i powiewa - literalnie, ta ceratka faktycznie zwisa i wiatr nią targa - ale się tak zastanawiam, czy aby nie iść i ich nie obsztorcować, ot - dla przyzwoitości.
Umówiliśmy się na nastepna środę. Tak mi teraz w padło do głowy - może to wina tych śród? Że może trzeba było na czwartek chociaż?
--------------------
Bobsley pytał o dopalacze. Powiem tak: nie widzę zupełnie problemu. Zmieniamy system znany z parchatego socjalizmu pt: „Co nie zabronione to dozwolone” na cywilizowany: „Robimy to, na co mamy pozwolenie”. I kropka. ZANIM ktokolwiek cokolwiek sprzeda - musi uzyskać odpowiednie zaśiwadczenie co to jest i do czego służy. Jeżeli są najmniejsze podejrzenia, że ktoś próbuje sprzedać „Wyściółkę klatki świnki morskiej” w której znajdują się liście marychy albo "Materacyk z włokna miękkiego dla dziecka małego" ze słomą makową w środku - dostaje kopa. I spokój. Sprzedaje bez zezwolenia? Ajjj, niegrzeczny...
Z drugiej strony - nas jest prawie osiem miliardów. Ziemia staje się przeludniona. I jeżeli znajdują się chętni, którzy sami chcą się eksmitować z tego łez padołu - czemu im przeszkadzać? Toż jak nie kupi dopalacza - bedzie żarł proszek IXI. Pasta Kiwi mózg ożywi. Główki zapałek. Muszki-owocówki. Grzybki-ksylocypki czyli inaczej psiory. Albo wąchał butapren (tego ostatniego nikt póki co nie robi, bo niestety po świecie chodzą jeszcze takie dziwne indywidua z poprzdniego rzutu debili, co to sraja pod siebie; dziwie się, że sprzedający dopalacze nie zajma się nimi - toz to żywa antyreklama). Albo zeżre roślinki w parku - piętnaście razy dostanie sraczke ale w końcu raz zobaczy takie zajebiste kolrowe linie co się ciągną panu doktorowi z uszu - achchachacha jakie śmieszne - które są objawem nieodwracalnego wypalenia dziur w mózgu.
Zalegalizować wszystkie dragi. Dawać je za darmo. Urwie to łeb narkotykowej hydrze, rozwiąże problem przeludnienia - które to, jak wiadomo, jest odpowiedzialne za produkcje tzw. gazów cieplarnianych zwanych popularnie dwupierdzianem grochu - i wybije z populacji gen głupoty raz na zawsze.
czwartek, 30 września 2010
Sufentanil a Gepts
Abnegat, a masz jakies dane dotyczace modelu Gepts dla sufenty? Szukam jakichkolwiek materiałów instrukcyjnych, jak podawać tę trutkę w pompie TCI, ale ni cholery - nic po necie sensownegonie mogę znaleźć. MOze ty cokolwiek wiesz / posiadasz na temat tego modelu? Alex
Sam nie uzywałem nigdy, wszystko co poniżej, zebrałem z literatury.
Dwa algorytmy, Gepts i Bovill. Oba trójkompartmentowe, oba z b.dużym V3 - skąd długi czas połowicznej eliminacji.
Bovill: V1, V2 i V3 sa liniowo zależne od masy, wspolczynniki k sa ufiksowane.
Gepts: zarówno przedziały kompartmentów jak i wspolczynnikow są sztywno określone (wynikało by z tego, ze to taki algorytm jak fartuchy fizelinowe - jeden rozmiar, który jest do dupy dla wszystkich. Poza tym za Boga Ojca nie rozumiem po jasną cholere robić 3 kompartmentowy model, gdzie wszytko jest STAŁE. Do tego wystarczy jeden i odpowiednio dobrane współczynniki... Czegoś tu nie łapię.)
Model Gepts’a: Gepts E et al, Linearity of pharmacokinetics and model estimation of sufentanil. Anesthesiology 1995; 83: 1194-204
Model Bovill’a: Bovill JG et al, The farmacokinetics of sufentanil in surgical patients. Anesthesiology 1984; 61: 502-6
Odnośnie użycia: jedyną pracę jaka znalazłem, to Vyuk’a (Vyuk et al, Propofol anesthesia and rational opioid selection: determination of EC50-EC95 propofol-opioid concentration that assure adequate anesthesia and rapid return of consciousness. Anesthesiology 1997; 87: 1549-62)
Wynika z niej, że:
- przy 15 minutowym zabiegu stężenia Ce Propofolu i Sufentanilu powinny być odpowiednio: 3.57 mcg/l - 0.17 ng/ml a pobudka nastąpić przy 1.7 mcg/l - 0.1 ng/ml
- przy godzinnym zabiegu: 3.34 mcg/l - 0.14 ng/ml, pobudka przy 1.7 - 0.1
- przy pieciogodzinnym: 3.37 mcg/l - 0.14 ng/ml, pobudka j.w.
Stezenie Ce podane powyzej to Ce50 - daja 50% sznse odpowiedzi na bodziec chirurgiczny.
To samo źródło podaje jednak stosunki Propofol/Remifentanyl dla zabiegu 15 min. 2.57 mcg/l - 4.70 ng/l - sam stosuje raczej 3.0 mcg/l rzadko niżej dla Propofolu, za to 2.7 - 3.5 ng/ml dla Remifentanylu. I sa to, dodajmy, dawki Ce95 a nie zadne tam Ce50. Może przy jakiś dużych zabiegach na brzuchu jest potrzebny poziom powyżej 4.0 ng/ml? Tylko narkomani wymagali wyższych - ale ci potrafią dojść powyżej 6 ng/ml i dalej oddychać.
PS. Wybaczcie brak odpowiedzi, nadal nie mam netu w chałupie. Ukłony wszystkim, powitania tym co u mnie pierwszy raz ;)
Sam nie uzywałem nigdy, wszystko co poniżej, zebrałem z literatury.
Dwa algorytmy, Gepts i Bovill. Oba trójkompartmentowe, oba z b.dużym V3 - skąd długi czas połowicznej eliminacji.
Bovill: V1, V2 i V3 sa liniowo zależne od masy, wspolczynniki k sa ufiksowane.
Gepts: zarówno przedziały kompartmentów jak i wspolczynnikow są sztywno określone (wynikało by z tego, ze to taki algorytm jak fartuchy fizelinowe - jeden rozmiar, który jest do dupy dla wszystkich. Poza tym za Boga Ojca nie rozumiem po jasną cholere robić 3 kompartmentowy model, gdzie wszytko jest STAŁE. Do tego wystarczy jeden i odpowiednio dobrane współczynniki... Czegoś tu nie łapię.)
Model Gepts’a: Gepts E et al, Linearity of pharmacokinetics and model estimation of sufentanil. Anesthesiology 1995; 83: 1194-204
Model Bovill’a: Bovill JG et al, The farmacokinetics of sufentanil in surgical patients. Anesthesiology 1984; 61: 502-6
Odnośnie użycia: jedyną pracę jaka znalazłem, to Vyuk’a (Vyuk et al, Propofol anesthesia and rational opioid selection: determination of EC50-EC95 propofol-opioid concentration that assure adequate anesthesia and rapid return of consciousness. Anesthesiology 1997; 87: 1549-62)
Wynika z niej, że:
- przy 15 minutowym zabiegu stężenia Ce Propofolu i Sufentanilu powinny być odpowiednio: 3.57 mcg/l - 0.17 ng/ml a pobudka nastąpić przy 1.7 mcg/l - 0.1 ng/ml
- przy godzinnym zabiegu: 3.34 mcg/l - 0.14 ng/ml, pobudka przy 1.7 - 0.1
- przy pieciogodzinnym: 3.37 mcg/l - 0.14 ng/ml, pobudka j.w.
Stezenie Ce podane powyzej to Ce50 - daja 50% sznse odpowiedzi na bodziec chirurgiczny.
To samo źródło podaje jednak stosunki Propofol/Remifentanyl dla zabiegu 15 min. 2.57 mcg/l - 4.70 ng/l - sam stosuje raczej 3.0 mcg/l rzadko niżej dla Propofolu, za to 2.7 - 3.5 ng/ml dla Remifentanylu. I sa to, dodajmy, dawki Ce95 a nie zadne tam Ce50. Może przy jakiś dużych zabiegach na brzuchu jest potrzebny poziom powyżej 4.0 ng/ml? Tylko narkomani wymagali wyższych - ale ci potrafią dojść powyżej 6 ng/ml i dalej oddychać.
PS. Wybaczcie brak odpowiedzi, nadal nie mam netu w chałupie. Ukłony wszystkim, powitania tym co u mnie pierwszy raz ;)
wtorek, 28 września 2010
ZWD
Czyli zabezpiecz własny interes. Procedura znana od zarania dziejów, sprowadzająca się do znalezienia maksymalnej ilości rozpuszczalnika. Mechanizm też znany: jeżeli coś się może spierdzielić, zawołaj tak wielu pomocników/współwykonawców ilu tylko zdołasz. Jeżeli faktycznie nastąpi nieszczęście, będzie na kogo pokazywać palcami. O, to oni , tam - wszyscy byli, żaden nie zaradził. A jak do tragedii nie dojdzie? Wtedy gloria i chwała - nie, nie dla wszystkich - dla nas. Toż myśmy wszystko zorganizowali i pieczę mieli.
Siedzę sobie spokojnie i dłubię popołudniową listę. Dość napiętą, dodajmy. Na co wchodzi max-fac i się pyta, co ja tu robię. Zdębiałem. No, gazy puszczam kolorowe. Znaczy - teraz zaszczyki daję (pis. oryginalna), bo gazy to były rano. A bo on to mnie zamawiał do tego pacjenta - tu stuka groźnie palcem w teczkę - i czego mnie nie będzie? Jakiego pacjenta? Luknąłem szybko w historię: padaczka, choroba niedokrwienna, niewydolność krążenia, astma (choć tu trzeba mieć sporą dozę nieufności, bo w tym kraju każda duszność to astma albo POChP, zwane dla zmyły COPD - nawet jak pacjent ma obrzęki do pachwin a osłuchowo bulgocze), rozrusznik wszczepiony z przyczyn mi nieznanych (pewnikiem objawowa bradykardia, ale kto ich tam wie - wolałbym jednak choć cień informacji nt. dostać) plus parę pomniejszych. Wybałuszyłem gałki - a kto go zakwalifikował do zabiegu? No, ja - rzekł dumnie max-fac. Ale że chory, to chciałbym żebyś miał na niego oko. Z deczka podniosło mi się ciśnienie. A cegój nikt mi nie powiedział wcześniej o pacjencie? No jak to - zdumiał się max-fac. Przecież wedle gajdlansa nie musisz, toż on tylko w miejscowym, nawet bez sedacji - wyrwe mu parenaście zębów i po krzyku. Aaaa. Czyli że oglądać nie muszę - bo w miejscowym, ale siedzieć muszę, bo ciężko chory? Tak. No to - po moim trupie. Palcem nie dotknę. Może i pacjent sie nadaje do zabiegu - ale za jasną cholere nie pozwolę, żeby on umarł akuratnie po tym, jak JA go nadzorowałem.
No normalnie. Czy ja mam coś na czole napisane?
Siedzę sobie spokojnie i dłubię popołudniową listę. Dość napiętą, dodajmy. Na co wchodzi max-fac i się pyta, co ja tu robię. Zdębiałem. No, gazy puszczam kolorowe. Znaczy - teraz zaszczyki daję (pis. oryginalna), bo gazy to były rano. A bo on to mnie zamawiał do tego pacjenta - tu stuka groźnie palcem w teczkę - i czego mnie nie będzie? Jakiego pacjenta? Luknąłem szybko w historię: padaczka, choroba niedokrwienna, niewydolność krążenia, astma (choć tu trzeba mieć sporą dozę nieufności, bo w tym kraju każda duszność to astma albo POChP, zwane dla zmyły COPD - nawet jak pacjent ma obrzęki do pachwin a osłuchowo bulgocze), rozrusznik wszczepiony z przyczyn mi nieznanych (pewnikiem objawowa bradykardia, ale kto ich tam wie - wolałbym jednak choć cień informacji nt. dostać) plus parę pomniejszych. Wybałuszyłem gałki - a kto go zakwalifikował do zabiegu? No, ja - rzekł dumnie max-fac. Ale że chory, to chciałbym żebyś miał na niego oko. Z deczka podniosło mi się ciśnienie. A cegój nikt mi nie powiedział wcześniej o pacjencie? No jak to - zdumiał się max-fac. Przecież wedle gajdlansa nie musisz, toż on tylko w miejscowym, nawet bez sedacji - wyrwe mu parenaście zębów i po krzyku. Aaaa. Czyli że oglądać nie muszę - bo w miejscowym, ale siedzieć muszę, bo ciężko chory? Tak. No to - po moim trupie. Palcem nie dotknę. Może i pacjent sie nadaje do zabiegu - ale za jasną cholere nie pozwolę, żeby on umarł akuratnie po tym, jak JA go nadzorowałem.
No normalnie. Czy ja mam coś na czole napisane?
poniedziałek, 27 września 2010
Lengłidż trudna jest
Czyli jak zrobić pułapke na hohonia i samemu nim nie zostać.
Zaczęło się od niewinnego: "Tataaaa, chodź na tenisaaaa....<" Polazłem. Co było robić. Gra z pociechem młodszym wymaga precyzji i skupienia - nie można mu nagrywać zbyt jadowicie, bo strzela dupą i tupie (a rakieta swoje jednak kosztuje), za łatwo też nie, bo morduje przeciwnika bez litości - więc trzeba trochę się nakombinować. Tym bardziej że opanował wyjątkowo wredne uderzenie, płaskie, z kompletnym brakiem rotacji, które zamiast ładnie się odbić od podłoża, robi kaczke i znika. Co prawda nie da się tego zagrać z końca kortu - ale z 3/4 już bez żadnego problemu. Problem nakreślimy tak: jak zagrać, żeby nie zabić, ale z drugiej strony zbytnio nie ułatwić a na koniec odebrać zjadliwość wszeteczną którą sie młody oddźwięczył, i to jeszcze tak, żeby człowiek wyglądał ładnie i stylowo.
Rozwiązanie problemu było klasyczne: wywinąłem orła z podwójnym radebergerem, ponoć nawet przez chwilę stałem na głowie i używałem słów powszechnie nieuznawanych. Po ogarnięciu zysków i strat, okazało się że noga w kostce nie jest tak słaba jak by się wydawało i nieruchawa, jak by to można wywnioskowac z jej codziennej ruchomości, łeb mam pancerny a w okolicy nie było żadnych Polaków.
Nieco zaaferowany pociech młodszy podbiegł, sprawdził że stary żyje, pokiwał smętnie głową nad starością w ogóle, a starościa starego w szczególności i widząc ślicznie obdartą skórę z łokcia i nadgarstka, zarzucił ze znawstwem: Ależ masz urocze carpet burning! Znaczy, że co - takie obdarcia się tak tu nazywają? No tak. Jak chcesz być tubylcem, to tak się to nazywa. Podrapałem sie po łbie. Dziwna sprawa.
W trakcie natężonej pracy dzisiaj, moja współtrujczyni wypatrzyła rzecz jasna piękne braki naskórka zastrupione malowniczo i zapytała skąd mnie się to wzięło. Powidziałem jej z dumą, że to moje pierwsze carpet burningi są - bo w rzeczy samej graliśmy na korcie pokrytym dywanem, a nie na betonie i pierwszy raz w życiu tak artystycznie lądowałem w trakcie gry w tenisa. Tu Karolina parsknęła śmiechem i zapytała: Pierwsze? Czy my w Polsce to tylko w łóżeczku? Że co? - kompletnie z pantałyku zbity, wytrzeszczyłem gałki. Tenisa w łóżeczku?? Po chwili przyciężkawej od powstrzymywanego śmiechu, Karolina wyjaśniła mi, że carpet burnings to rzeczywiście są otarcia - ale głównie na kolanach, a czasem jescze gdzie indziej - i się je ma po dzikim seksie uprawianym na dywanie...
...musze se dzisiaj Młodszego wypożyczyć, coby mi łaskawie powiedział, gdzie też on to określenie słyszał...
Zaczęło się od niewinnego: "Tataaaa, chodź na tenisaaaa....<" Polazłem. Co było robić. Gra z pociechem młodszym wymaga precyzji i skupienia - nie można mu nagrywać zbyt jadowicie, bo strzela dupą i tupie (a rakieta swoje jednak kosztuje), za łatwo też nie, bo morduje przeciwnika bez litości - więc trzeba trochę się nakombinować. Tym bardziej że opanował wyjątkowo wredne uderzenie, płaskie, z kompletnym brakiem rotacji, które zamiast ładnie się odbić od podłoża, robi kaczke i znika. Co prawda nie da się tego zagrać z końca kortu - ale z 3/4 już bez żadnego problemu. Problem nakreślimy tak: jak zagrać, żeby nie zabić, ale z drugiej strony zbytnio nie ułatwić a na koniec odebrać zjadliwość wszeteczną którą sie młody oddźwięczył, i to jeszcze tak, żeby człowiek wyglądał ładnie i stylowo.
Rozwiązanie problemu było klasyczne: wywinąłem orła z podwójnym radebergerem, ponoć nawet przez chwilę stałem na głowie i używałem słów powszechnie nieuznawanych. Po ogarnięciu zysków i strat, okazało się że noga w kostce nie jest tak słaba jak by się wydawało i nieruchawa, jak by to można wywnioskowac z jej codziennej ruchomości, łeb mam pancerny a w okolicy nie było żadnych Polaków.
Nieco zaaferowany pociech młodszy podbiegł, sprawdził że stary żyje, pokiwał smętnie głową nad starością w ogóle, a starościa starego w szczególności i widząc ślicznie obdartą skórę z łokcia i nadgarstka, zarzucił ze znawstwem: Ależ masz urocze carpet burning! Znaczy, że co - takie obdarcia się tak tu nazywają? No tak. Jak chcesz być tubylcem, to tak się to nazywa. Podrapałem sie po łbie. Dziwna sprawa.
W trakcie natężonej pracy dzisiaj, moja współtrujczyni wypatrzyła rzecz jasna piękne braki naskórka zastrupione malowniczo i zapytała skąd mnie się to wzięło. Powidziałem jej z dumą, że to moje pierwsze carpet burningi są - bo w rzeczy samej graliśmy na korcie pokrytym dywanem, a nie na betonie i pierwszy raz w życiu tak artystycznie lądowałem w trakcie gry w tenisa. Tu Karolina parsknęła śmiechem i zapytała: Pierwsze? Czy my w Polsce to tylko w łóżeczku? Że co? - kompletnie z pantałyku zbity, wytrzeszczyłem gałki. Tenisa w łóżeczku?? Po chwili przyciężkawej od powstrzymywanego śmiechu, Karolina wyjaśniła mi, że carpet burnings to rzeczywiście są otarcia - ale głównie na kolanach, a czasem jescze gdzie indziej - i się je ma po dzikim seksie uprawianym na dywanie...
...musze se dzisiaj Młodszego wypożyczyć, coby mi łaskawie powiedział, gdzie też on to określenie słyszał...
Rozwiązanie
A oto rozstrzygnięcie konkursu!
Przypomnijmy: miało to mieć zastosowanie na sali operacyjnej.
Najbliżej była Innesta z pomysłem na uchwyt do igieł.
Najbardziej zdroworozsądkowym podejściem wykazał się Michaś ze swoją empetrójką.
Najbardziej pokręconym - KK i jej pojemniki z ciekłym azotem.
Najbardziej wyrafinowanym - pionki do gry ze Śmiercia w szachy F-blox’a (szczególnie tej gdzie grał Max von Sydov...)
Prawda jak zwykle jest prozaiczna:
Biore sie za Rogerową listę. Bedzie paluchy prostował, rżnął, piłował i gwoździował. A po południu przychodzi mój ulubieniec kanalarz coby zrobić sześć zabiegów małych, w tym 5 w ogólnym. Pracowity początek tygodnia się kroi.
Przypomnijmy: miało to mieć zastosowanie na sali operacyjnej.
Najbliżej była Innesta z pomysłem na uchwyt do igieł.
Najbardziej zdroworozsądkowym podejściem wykazał się Michaś ze swoją empetrójką.
Najbardziej pokręconym - KK i jej pojemniki z ciekłym azotem.
Najbardziej wyrafinowanym - pionki do gry ze Śmiercia w szachy F-blox’a (szczególnie tej gdzie grał Max von Sydov...)
Prawda jak zwykle jest prozaiczna:
Biore sie za Rogerową listę. Bedzie paluchy prostował, rżnął, piłował i gwoździował. A po południu przychodzi mój ulubieniec kanalarz coby zrobić sześć zabiegów małych, w tym 5 w ogólnym. Pracowity początek tygodnia się kroi.
piątek, 24 września 2010
Bedzie tego
Tak sala wyglada. Duza - i ludzi mnogo ;)
Nie wiem jakim cudem - zezarlo mi calego, cholernego posta. By to jasna cholera... Tak to jest, jak sie korzysta z nie swojego komputera.
Ogolnie wszystko zmierza ku szczesliwemu koncowi. Wykladowcy rozni - choc poziom kardiologii wyjatkowo sie wybil ponad przecietnosc. Zarowno wczoraj jak i dzisiaj.
Od kompletnej pomrocznosci jasnej ratuja mnie zaprzyjaznione REPy Abbota - Szaman, masz pozdrowienia (sic!). Zostalem rozpoznany od strzalu i zapytany, gdziez sie podzial wspolpijacz kawowy z zslego roku. Massakra.
kregielnia
Pani od Elserviera powiedzialem, ze na stronie daja 15 procen rabatu, wiec moze tez mi da? Dala. Dzieki temu nabylem droga kupna dwie potworne cegly. Od dawna ostrzylem sobie na nie zeby, ale okazji nie bylo.
A na sam koniec wpadlem do zaprzyjaznionego REPa - przyjazn niedluga, dwudniowa, ale serdeczna - ktorego zbajerowalem na przekazanie mi nieodplatnie dwoch urzadzonek. Ktore to znajduja sie na fotografii ponizej. Pytanie brzmi - co to jest - i do czego sluzy.
-----------------
Sesja poludniowa - wystep Noblisty, Sir Martin Evans'a, opowiadajacego o swoim wielkopomnym odkryciu Embrionic Steem Cells. Stymulujace. Po poludniu dzieci - czyli jak truc odwracalnie cos co wrzeszczy i w zasadzie wcale tego nie chce. Czynnie, dodajmy, nie chce.
czwartek, 23 września 2010
Rozmiekam
Nie zrozumiem tego za jasnego skurwysyna. Skad w profesorskim lbie potrafi sie zalegnac idea, ze anestezjologa nieznieczulajacego naczyniowke moze interesowac statystyka. Ktora czarno na bialym wykazuje, ze jak tetniaka znieczula anestezjolog nienaczyniowy to smiertelnosc rosnie. Oraz ze konieczne jest wprowadzenie pre-assessmentow, bo to jednoznacznie obnizylo ilosc pacjentow zwalonych z zabiegu w dniu operacji. Dodajmy, ze ta klinika badan przedzabiegowych musi byc prowadzona przez anestezjologa - no, jakiego? - TAK JEST!. Naczyniowego.
Jak by to przez zupelny przypadek przeczytal jakikolwiek wykladowca - nas ... g.uzik obchodzi statystyka oraz przemyslenia wlasne. Po to jade na taki wyklad, zeby mi ktos laskawie powiedzial: sprawdz krzepniecie co tyle a tyle, krytyczne wartosci fibrynogenu sa takie, a plytki zamawiamy przy wartosciach takich - bo potem jest po ptokach. A raczej po stwierdzeniu zgonu.
Dobili mnie wczoraj na tyle, zem nie byl w stanie nawet posta napisac. Do domu dojechalem na rdzeniu, na szczescie caly czas autostrada z jednym rozjazdem po drodze - wiec czynnosci wyzsze raczej do szczescia nikomu nie sa potrzebne.
Za to dzisiaj... Polazlem na sesje poswiecona trudnej intubacji. Nie to, ze mam jakowas bojazn wielka w sobie, ale co 3 lata ponoc kazdy ma taki dopust bozy przezyc. Co bylo robic.
Jak widac na zaprezntowanych obrazkach, mozliwosci uduszenia pacjenta mamy co niemiara. Najwazniejsze jednak, by wszystko bylo zgodnie z gajdlansem, co zawiera w sobie trzy fazy: A/, czyli to co zwykle, B/, czyli to, co robimy gdy nie dziala A/, i C/, czyli krew sie leje, wbijamy igly w przelyki, prujemy srodpiersia i zabijamy pacjenta ku ogolnej uciesze gawiedzi. Musze przyznac, ze troche mnie to przeraza. Kazda firma na punkcie honoru ma wyprodukowanie urzadzenia, ktore:
- a/ ma swiatelko i kamere;
- b/ ma kolorowy ekranik - przyczepiony albo lezacy obok i
- c/ jest tak upierdliwe w uzyciu, ze trzeba przejsc specjalny trening, by to cholerstwo uzyc. Przypominam - sa to urzadzenia przewidziane do ratowania zycia w sytuacji kryzysowej, gdy wszelkie inne mozliwosci wentylacji pacjenta zawiodly.
Szpital z kolei jest zobowiazany do:
- a/ zakupienia wszystkich mozliwych urzadzen
- b/ wrzucenie ich na jedno miejsce zwane dla jaj crash trolley i wreszcie
- c/ dreczenia nieszczesnego anestezjologa do ciaglego przegladu owegoz.
Rzecz jasna, jak przyjdzie co do czego, okazuje sie, ze bateryjki wlasnie zdechly, polaczenia nie dzialaja, mankiet sie rozszczelnil a pacjent wlasnie przekroczyl piata minute saturacji 66. Co sie przeklada na obraz mozgu przypominajacy dobrze wypieczoneg ciastko z jabluszkiem, zwanym popularnie szarlotka.
Sesja srodkowa byla niesamowita: pan Profesor z Nowego Jorku opowiadal o transmisja w synapsach, mechanizmach supresji przed i post synaptycznej przez anestetyki, receptory GABAergiczne, kanaly sodowe, chlorkowe, potasowe - taak. koncu cos stymulujacego. Inna rzecz ze tra farmakologie kupic i sie doksztalcic.
Po poludniu leze na sesje o przygotowaniu preoperacyjnym pacjenta z problemami kardiologicznymi. Bylem sie nie dowiedzial, ze do tego potrzebny jest kardiolog. A jeszcze lepiej kardioanestezjolog.
Tak na marginesie: jeden z anestezjologow poslal ostatnio pacjenta z choroba niedokrwienna do kardiologa, coby ten mu ocenil - kardiologicznie, nomen omen - pacjenta. Po trzech miesiacach przyszla odpowiedz:
"Dziekuje bardzo za przyslanie mi Pana Smitha. Ten bardzo mily dentelmen, lat 48, w rzeczy samej cierpi na chorobe niedokrwienna. W chwili obecnej pacjent zazywa:(...tu lista lekow, przepisana z naszego listu...). Pacjent nadaje sie do zabiegu pod warunkiem dostarczenia mu odpowiedniej ilosci tlenu.
Podpis.
Jak by to przez zupelny przypadek przeczytal jakikolwiek wykladowca - nas ... g.uzik obchodzi statystyka oraz przemyslenia wlasne. Po to jade na taki wyklad, zeby mi ktos laskawie powiedzial: sprawdz krzepniecie co tyle a tyle, krytyczne wartosci fibrynogenu sa takie, a plytki zamawiamy przy wartosciach takich - bo potem jest po ptokach. A raczej po stwierdzeniu zgonu.
Dobili mnie wczoraj na tyle, zem nie byl w stanie nawet posta napisac. Do domu dojechalem na rdzeniu, na szczescie caly czas autostrada z jednym rozjazdem po drodze - wiec czynnosci wyzsze raczej do szczescia nikomu nie sa potrzebne.
Za to dzisiaj... Polazlem na sesje poswiecona trudnej intubacji. Nie to, ze mam jakowas bojazn wielka w sobie, ale co 3 lata ponoc kazdy ma taki dopust bozy przezyc. Co bylo robic.
Jak widac na zaprezntowanych obrazkach, mozliwosci uduszenia pacjenta mamy co niemiara. Najwazniejsze jednak, by wszystko bylo zgodnie z gajdlansem, co zawiera w sobie trzy fazy: A/, czyli to co zwykle, B/, czyli to, co robimy gdy nie dziala A/, i C/, czyli krew sie leje, wbijamy igly w przelyki, prujemy srodpiersia i zabijamy pacjenta ku ogolnej uciesze gawiedzi. Musze przyznac, ze troche mnie to przeraza. Kazda firma na punkcie honoru ma wyprodukowanie urzadzenia, ktore:
- a/ ma swiatelko i kamere;
- b/ ma kolorowy ekranik - przyczepiony albo lezacy obok i
- c/ jest tak upierdliwe w uzyciu, ze trzeba przejsc specjalny trening, by to cholerstwo uzyc. Przypominam - sa to urzadzenia przewidziane do ratowania zycia w sytuacji kryzysowej, gdy wszelkie inne mozliwosci wentylacji pacjenta zawiodly.
Szpital z kolei jest zobowiazany do:
- a/ zakupienia wszystkich mozliwych urzadzen
- b/ wrzucenie ich na jedno miejsce zwane dla jaj crash trolley i wreszcie
- c/ dreczenia nieszczesnego anestezjologa do ciaglego przegladu owegoz.
Rzecz jasna, jak przyjdzie co do czego, okazuje sie, ze bateryjki wlasnie zdechly, polaczenia nie dzialaja, mankiet sie rozszczelnil a pacjent wlasnie przekroczyl piata minute saturacji 66. Co sie przeklada na obraz mozgu przypominajacy dobrze wypieczoneg ciastko z jabluszkiem, zwanym popularnie szarlotka.
Sesja srodkowa byla niesamowita: pan Profesor z Nowego Jorku opowiadal o transmisja w synapsach, mechanizmach supresji przed i post synaptycznej przez anestetyki, receptory GABAergiczne, kanaly sodowe, chlorkowe, potasowe - taak. koncu cos stymulujacego. Inna rzecz ze tra farmakologie kupic i sie doksztalcic.
Po poludniu leze na sesje o przygotowaniu preoperacyjnym pacjenta z problemami kardiologicznymi. Bylem sie nie dowiedzial, ze do tego potrzebny jest kardiolog. A jeszcze lepiej kardioanestezjolog.
Tak na marginesie: jeden z anestezjologow poslal ostatnio pacjenta z choroba niedokrwienna do kardiologa, coby ten mu ocenil - kardiologicznie, nomen omen - pacjenta. Po trzech miesiacach przyszla odpowiedz:
"Dziekuje bardzo za przyslanie mi Pana Smitha. Ten bardzo mily dentelmen, lat 48, w rzeczy samej cierpi na chorobe niedokrwienna. W chwili obecnej pacjent zazywa:(...tu lista lekow, przepisana z naszego listu...). Pacjent nadaje sie do zabiegu pod warunkiem dostarczenia mu odpowiedniej ilosci tlenu.
Podpis.
środa, 22 września 2010
Nasiakam
Pierwsza sesja - i po sesji. Ginekologia. Po raz pierwszy uslyszalem cos sensownego. Znaczy, ze tlusta, utyta baba to zaden problem intubacyjny. Owszem, cukrzyca, rzucawka czy cholerstwa inne - jak najbardziej. Igle trudno wbic. Ale rura wchodzi tak jak powinna.
Drugi opowiadal o iglach. Miedzy innymi. Ze mozna do pilnego ciecia wbic - ale trza sie spieszyc. Czyli odkrywczo. Potem rozgorzala dyskusja, czy wolno ciezarna kluc w pozysji siedzacej i jak sie to ma do plodu. Ktos nie wytrzymal i zapytal czemu nie na boku? Bo registrarzy sie tego nie ucza - to nie umieja. Swiat sie konczy.
Na koniec wyszla babka opowiadac o iglofobii. Chciale juz wziac mikrofon do reki i powiedziec ze u nas w Polszcze to mamy swietny lek na to - alem po chwili wahania odpuscil. Jeszce nas potem beda jakie komisje scigac za walenie pacjentow chodakami po potylicy.
Pierwszy przeglad repow zakonczony wzglednym sukcesem - opedzilem sie od ulotek i dlugopisow a za to od Bridionu dostalem dwa sticki po 4 GB kazdy. Mili ludzie.
Nastepna sesja - anestezja do zabiegow naczyniowych. Trza isc - ostatecznie procz zylakow nic wiecej sie mi w tym temacie znieczulic nie udalo. Moze co madrego powiedza?
wtorek, 21 września 2010
Hufiec przodowników
Miało być o farmakokinetyce i -dynamice - ale nie będzie. Do tego jednak jest dzień spokojny potrzebny. A nie był. Najpierw wpadł stomatolog robić deszrotyzacje. No normalnie - masakra jakaś. Pomijam trzydziestopięciolatka z pniakami - ale dziewczynka dwadzieścia cztery, do wyrwania wszystkiego co tam jej zostało... Rzut oka na kartę - marchwianka. I wszystko jasne. Mianowicie kraj na wyspie jest bardzo dla swoich obywateli uprzejmy i nie zważając na ich poziom inteligencji, dba jak o dzieci własne. Znaczy - NHS Królowej dba, ale nie o nazwy chodzi. Wystarczy więc przez parę lat zapodawać sobie heroinę, któr atu jest ponoć tania jak fisz’n’czipy i służby odpowiednie kwalifikuja osbnika do lecznie odwykowego. A w zasadzie do leczenia substytucyjnego - każdy dostaje przydział rzeczonej marchwianki - czyli metadonu w buteleczce - i sobie tąże doi wedle zleceń specjalistów. Niestety, skutkiem ubocznym jest - poza wszelkimi innymi - całkowita utrata uzębienia. Powinni napisać coś takiego na pczauszkach z herą: „Powiedz swoim zębom Adios!!!”. Rzecz jasna, żył nie miała wcale, jakiś drobiazg wbiłem w szyję, dobiłem gazami i chirurg dokończył kleszczami co dziewczynka zaczęła igłą i strzykaweczką.
W czasie pomiędzy wpadł sobie piłkarz znany - znaczy, osobiście nie znam, ale sądząc po usmiechach płciów pięknych musi znany jest - żeby sobie rękę naprawić. Bo mu się tak smiesznie kciuk wykręcał we wszystkie strony, a głównie we wte co nie powinien. Potem się okazało, że jest sportowcem prawdziwym, bo dawka dziecięca uspiła go na pół dnia. Zaraza.
Jutro jadę coby nasiąkać. Siądę sobie rano, i zapatrzony w ekran, będę sobie jako ta gąbka wodę, łapał wszelakie nowości i starości, podziwiał mądrych i wpatrywał w elokwentnych. Czyli coroczny zlot AAGBI, dający możliwości powyższe. W dodatku trzydniowy - wiec do roboty wracam w poniedziałek. Ech, szkolenia.
A dzisiaj zalegne sobie w pozycji poziomej i sprawdzę jak też mi się satelita zainstalował. Może jakiego Sullivana pokażą?
W czasie pomiędzy wpadł sobie piłkarz znany - znaczy, osobiście nie znam, ale sądząc po usmiechach płciów pięknych musi znany jest - żeby sobie rękę naprawić. Bo mu się tak smiesznie kciuk wykręcał we wszystkie strony, a głównie we wte co nie powinien. Potem się okazało, że jest sportowcem prawdziwym, bo dawka dziecięca uspiła go na pół dnia. Zaraza.
Jutro jadę coby nasiąkać. Siądę sobie rano, i zapatrzony w ekran, będę sobie jako ta gąbka wodę, łapał wszelakie nowości i starości, podziwiał mądrych i wpatrywał w elokwentnych. Czyli coroczny zlot AAGBI, dający możliwości powyższe. W dodatku trzydniowy - wiec do roboty wracam w poniedziałek. Ech, szkolenia.
A dzisiaj zalegne sobie w pozycji poziomej i sprawdzę jak też mi się satelita zainstalował. Może jakiego Sullivana pokażą?
poniedziałek, 20 września 2010
Varia
Leżał i czekał w zafoliowanym pudełeczku. Jakos tak nie mogłem się za cholerę za niego wziąć. W końcu nadeszła wielkopomna chwila...
„Efekt motyla” opowiada o chłopcu mogącym zmieniać przeszłe wydarzenia - ze wszystkimi tego konsekwencjami. Cała linia czasu odmienia się od tego momentu, nasi wrogowie stają się przyjaciółmi, wzloty zastępują upadki i tylko jeden człowiek wie, że cała otaczajaca nas rzeczywistość jeszcze kilka chwil temu była zupełnie inna.
Konstrukcja logiczna filmu daje reżyserowi dość szerokie - by nie powiedzieć nieograniczone - pole manewru. Nowa linia czasu to nowe relacje i nowe fakty. Jednak nie w fantastyce tkwi siła tego filmu.
Sceny są budowane oszczędnie, spokojnie nawet - a mimo to czujemy jak napięcie trzyma nas w uścisku cały czas. Sam król thrillerów, zwany nomen omen Kingiem, nie powstydził by się narracji. Nie chcę pisać o akcji - kto widział, wie, kto nie widział, nie powinien mieć zepsutego filmu przez nieudolny opis.
Polecam. Dawno nie zdarzyło mi sie zacząć filmu w pozycji leżącej a skończyć siedząc.
-------------------
Currys. Świczki, wtyczki i organy. Superstore elektroniczny - co się komu zamarzy. Kup dziś - dowieziemy wczoraj. No to - rydzyk-fidzyk. Zakupilismy lodówkę i popadliśmy w Przyjemne Oczekiwanie.
W końcu nam to czekanie wczoraj zbrzydło - w końcu ileż można trzymać padlinę na ogródku, tym bardziej że temperatury na zewnątrz bardziej śródziemnomorskie niż syberyjskie - i poleźliśmy do Currys’a. A gdzie lodówka? A nie ma. Ale zapłacona jest? No, jest. Ale data dostarczenia nie wpisana, to nie dowieźli. A czemu data nie wpisana? Bo jak kupowaliście, to nikt nie wiedział kiedy dowiozą. Ale nie ma strachu. Teraz już jest i możemy dowieźć. To czemu nie dowieźliście? Bo data była nie ustalona. Pytanie „To po jasną kurwę skasowaliście pieniądze tydzień temu” jest tak banalne, że aż się nie chce go zadawać. Innymi słowy - gdybyśmy nie przyszli, to mimo lodówek na stanie, trzymalibyśmy sobie żarcie na ogródku do usranej śmierci. Taki tip na przyszłość - jak nie maja czegoś do wydania natychmiast, nie płacimy. Szkoda zdrowia.
-------------------
Rodżer dostał sraczki. Nazywa się to tutaj D&V czyli diarrhea and vomiting. I z powodów tegoż o godzinie ósmej rano odwołał listę. Daje to szanse na wyjście z roboty koło 10.30 - a raczej dawało, bo mi sprytnie dziewczyny zaprosiły pacjentkę do preassesmenta. W sumie nic takiego - ale jak się waży 123 kilogramy przy wzroście 163 to BMI wychodzi w zakresie zupełnie wyuzdanym. Zobaczymy. Może nie taki diabeł - znaczy, tfu - pacjent - straszny.
-------------------
Po co TIVA’ie wzrost i jak to się ma do pytania Bobsley’a.
Najpierw chińszczyzna:
TIVA - zneczulenie całkowicie dożylne;
TCI - target controlled infusion czyli wlew kontrolowany stężeniem leku w kompartmencie docelowym; kontrolowany hipotetycznie, za pomocą matematycznego modelu;
Model Marsh’a i Model Minto: używane do określenia stężenia odpowiednio Propofolu oraz Remifentanylu;
Model Marsh’a: trzykompartmentowy, wymaga podania wieku i wagi, ale do określenia objętości kompartmentu centralnego uzywa tylko masy; zalezność jest liniowa. Bardziej zaawansowany model Schnidera wylicza steżenia w kompartmentach na podstawie masy, wieku, wzrostu i płci.
Minto model określa stężenie Remifentanylu - podobnie jak model Shnidera, wymaga kilku zmiennych do okreslenia dystrybucji leku.
Teraz w skrócie: lek po podaniu trafia do kompartmentu centralnego V1. Określane jest jego stężenie na podstawie a/ przesunięcia do kompartmentów V2 i V3 oraz b/ eliminacji metabolicznej, tzw. clearence’u.
Na podstawie masy, wieku, wzrostu i płci określana jest tzw. beztłuszczowa masa ciała, lean body mass - wartość potrzebna do określenia właśnie eliminacji metabolicznej.
Wracając do pytania Bobsley’a. Ponieważ wzrost jest nam potrzebny do określenia szybkości eliminacji leku - ale tak naprawdę jest zmienną potrzebną do wyliczenia lean body mass, możemy przyjąć do obliczeń wartość domniemaną, różnica pomiędzy obliczona a rzeczywistą wartośći LBM nie powinna być duża, aczkolwiek należy się spodziewać wartośći nieco większych niż rzeczywiste. Stąd wskazana pewna ostrożność przy indukcji i nieco niższe wartości Cp, czyli stężenia w kompartmencie V1, na początku zabiegu.
Tak na prawdę najważniejszy jest efekt kliniczny, który sprawdzamy nie poprzez dane z pomp, a poprzez parametry rzeczywiste które sprowadzają się do odpowiedzi na pytanie: czy pacjent po nacięciu skóry nie ugryzie nas boleśnie.
„Efekt motyla” opowiada o chłopcu mogącym zmieniać przeszłe wydarzenia - ze wszystkimi tego konsekwencjami. Cała linia czasu odmienia się od tego momentu, nasi wrogowie stają się przyjaciółmi, wzloty zastępują upadki i tylko jeden człowiek wie, że cała otaczajaca nas rzeczywistość jeszcze kilka chwil temu była zupełnie inna.
Konstrukcja logiczna filmu daje reżyserowi dość szerokie - by nie powiedzieć nieograniczone - pole manewru. Nowa linia czasu to nowe relacje i nowe fakty. Jednak nie w fantastyce tkwi siła tego filmu.
Sceny są budowane oszczędnie, spokojnie nawet - a mimo to czujemy jak napięcie trzyma nas w uścisku cały czas. Sam król thrillerów, zwany nomen omen Kingiem, nie powstydził by się narracji. Nie chcę pisać o akcji - kto widział, wie, kto nie widział, nie powinien mieć zepsutego filmu przez nieudolny opis.
Polecam. Dawno nie zdarzyło mi sie zacząć filmu w pozycji leżącej a skończyć siedząc.
-------------------
Currys. Świczki, wtyczki i organy. Superstore elektroniczny - co się komu zamarzy. Kup dziś - dowieziemy wczoraj. No to - rydzyk-fidzyk. Zakupilismy lodówkę i popadliśmy w Przyjemne Oczekiwanie.
W końcu nam to czekanie wczoraj zbrzydło - w końcu ileż można trzymać padlinę na ogródku, tym bardziej że temperatury na zewnątrz bardziej śródziemnomorskie niż syberyjskie - i poleźliśmy do Currys’a. A gdzie lodówka? A nie ma. Ale zapłacona jest? No, jest. Ale data dostarczenia nie wpisana, to nie dowieźli. A czemu data nie wpisana? Bo jak kupowaliście, to nikt nie wiedział kiedy dowiozą. Ale nie ma strachu. Teraz już jest i możemy dowieźć. To czemu nie dowieźliście? Bo data była nie ustalona. Pytanie „To po jasną kurwę skasowaliście pieniądze tydzień temu” jest tak banalne, że aż się nie chce go zadawać. Innymi słowy - gdybyśmy nie przyszli, to mimo lodówek na stanie, trzymalibyśmy sobie żarcie na ogródku do usranej śmierci. Taki tip na przyszłość - jak nie maja czegoś do wydania natychmiast, nie płacimy. Szkoda zdrowia.
-------------------
Rodżer dostał sraczki. Nazywa się to tutaj D&V czyli diarrhea and vomiting. I z powodów tegoż o godzinie ósmej rano odwołał listę. Daje to szanse na wyjście z roboty koło 10.30 - a raczej dawało, bo mi sprytnie dziewczyny zaprosiły pacjentkę do preassesmenta. W sumie nic takiego - ale jak się waży 123 kilogramy przy wzroście 163 to BMI wychodzi w zakresie zupełnie wyuzdanym. Zobaczymy. Może nie taki diabeł - znaczy, tfu - pacjent - straszny.
-------------------
Po co TIVA’ie wzrost i jak to się ma do pytania Bobsley’a.
Najpierw chińszczyzna:
TIVA - zneczulenie całkowicie dożylne;
TCI - target controlled infusion czyli wlew kontrolowany stężeniem leku w kompartmencie docelowym; kontrolowany hipotetycznie, za pomocą matematycznego modelu;
Model Marsh’a i Model Minto: używane do określenia stężenia odpowiednio Propofolu oraz Remifentanylu;
Model Marsh’a: trzykompartmentowy, wymaga podania wieku i wagi, ale do określenia objętości kompartmentu centralnego uzywa tylko masy; zalezność jest liniowa. Bardziej zaawansowany model Schnidera wylicza steżenia w kompartmentach na podstawie masy, wieku, wzrostu i płci.
Minto model określa stężenie Remifentanylu - podobnie jak model Shnidera, wymaga kilku zmiennych do okreslenia dystrybucji leku.
Teraz w skrócie: lek po podaniu trafia do kompartmentu centralnego V1. Określane jest jego stężenie na podstawie a/ przesunięcia do kompartmentów V2 i V3 oraz b/ eliminacji metabolicznej, tzw. clearence’u.
Na podstawie masy, wieku, wzrostu i płci określana jest tzw. beztłuszczowa masa ciała, lean body mass - wartość potrzebna do określenia właśnie eliminacji metabolicznej.
Wracając do pytania Bobsley’a. Ponieważ wzrost jest nam potrzebny do określenia szybkości eliminacji leku - ale tak naprawdę jest zmienną potrzebną do wyliczenia lean body mass, możemy przyjąć do obliczeń wartość domniemaną, różnica pomiędzy obliczona a rzeczywistą wartośći LBM nie powinna być duża, aczkolwiek należy się spodziewać wartośći nieco większych niż rzeczywiste. Stąd wskazana pewna ostrożność przy indukcji i nieco niższe wartości Cp, czyli stężenia w kompartmencie V1, na początku zabiegu.
Tak na prawdę najważniejszy jest efekt kliniczny, który sprawdzamy nie poprzez dane z pomp, a poprzez parametry rzeczywiste które sprowadzają się do odpowiedzi na pytanie: czy pacjent po nacięciu skóry nie ugryzie nas boleśnie.
piątek, 17 września 2010
Telegraficznym skrótem
Wesele. Stroje kurpiowskie, hołubce, Krakowiacy i Górale. I chochoł. Wszystko już było. I nic nas nie zadziwi...
Los jest jednak sprawą przedziwną. Jeszcze rok temu w rozmowach z ASP rzuciłem żartem, że przydało by się wesele. Takie z tańcami do rana, gorzałką zimną i wędliną podżerana ukradkiem palcami. Nieszczęsny, bedziesz miał...etc - skąd Platon to wiedział?. Po dziesięciu latach suchych nadeszła powódź: trzy wesela. W ciągu sześciu tygodni.
Pierwsze za nami. Piękna Panna Młoda, Dumny Pan Młody, Rodzice, powozy, goście, orkiestra. Grzybki też. I tak gdzieś o północy opadła mi szczęka. Mianowicie na scene wyszli tancerze. No, to się jeszcze zdarza. Ale to co pokazali, obluzowało mi żuchwę. Pomijam fakt podbieństwa głównoprowadzącego do McAvoy’a, ale irlandzki taniec w Polsce, w dodatku zmiksowany z flamenco i tangiem - opisać się nie da. Trzeba zobaczyć, żeby uwierzyć.
Jest to jakis dowód na stopniową unifikacje Europy. To się nie stanie w czasie jednego pokolenia. I parę sprzyjających momentów musi się zdarzyć. Jak przetrwanie Euro, wymarcie nacjonalistycznych polityków czy fakt niezjedzenia nas przez mieszkańców centralnej częsci kontynentu. Centralno-południowego, uściślijmy.
--------------
Zadzwoniłem do mojej zaprzyjaźnionej firmy telefonicznej - co to i telefon da, i internet - a nawet darmowe rozmowy z krajem. Non-stop. Zapytałem niechcąco, czy podepna mi linię sami czy też muszę znowu zwrócić się do krajowego potentata-krwiopijcy. Ikazało się, że nie muszę. Założą sami. A kiedy? A 30 września. Miesiąc czekania... Może w dalszym ciągu praca dla polskiego mechanika-elektryka by się tu znalazła? Kto wie. Póki co bez netu ból wielki - w końcu poleźliśmy do sklepu i kupili dongla. Gdyby ktoś kiedyś chciał kupić - podkreśllam: nie stick tylko dongle. W dodatku ten (czy to?) dongle jest broadband. Koniec świata. Wtykłem toto w komputer, zamieliło dyskami, zaświeciło co mogło i po dziesięciu minutach wyskoczyło info - działa. Ha! Przesunąłęm dziesięć centymetrów w lewo, żeby miejsce na myszke zrobić i przestało działać. Wróciłem na stara pozycje - zadziałało. Dla żartów przesunałem w prawo o pięć... zdechło. Znaczy - fuksem niesamowitym znalazłem jedyne miejsce w pokoju, gdzie mam sygnał, czy jak?
--------------
Wpadł dzisiaj Joseph. Dżozef jest rumiany, zawsze uśmiechnięty (nos charakterystycznie czerwony, wiadomo - od landrynek) i zakomunikował szczesliwy, ze drzwiczki, co to je mieli zamontowac pod prysznicem za dwa dni licząc od środy w połowie sierpnia, przyjadą w poniedziałek. Licząc od najbliższej niedzieli. Dziwne. Już się zaczałem przyzwyczajać do ceratowej zasłonki którą zawiesili „na chwilę”. Przy okazji ASP zaatakował go o cyrkularke i okazało się, że owszem, ma. I nawet drzwi nam skróci. Miło mieć zaprzyjaźnionego byłego szefa budowy po sąsiedzku, pod ręką.
--------------
Walczę z aerialem. Niby można by te cholerną antenę zamontowć wedle azymutu anten sąsiadów, ale jakos tak łażenie po dachu budzi we mnie sprzeciw. Toz musze drabine kupić, rurke do komina przykręcić... Zadzwoniłem do fachowca. Ja mu, że aerial mi potrzebny - bo antenna to owszem, po angielsku, ale w Północnej Ameryce - a on na to że on aeriale zakłada. No to ja na to że ja własnie taki chce, a on na to ze jednak mi nie założy, bo on tylko aeriale. Toz, kwamać - zakląłem szpetnie, choc dla rozmówcy niezrozumiale - jaż właśnie aeriala chce! To nie do niego, bo on tylko aeriale. Pomyślałem, ze zdrowie najważniejsze, i wyłączyłem komórkę. Może następny będzie mówił narzeczem ludzi cywilizowanych?
Mówił. Wytłumaczyłem co mi trza, podkreśliłem, że dish też, ale nie do Skaja tylko Cyfry co sie przekłada na 13EHotbirda. Powiedział że wszystko rozumie, ceny sprawdzi i z ofertą zadzwoni. Ulzyło mi. Z wrażenia po pierwszym zaczałęm sie jąkać.
--------------
Na wyspie gdzie nic tylko leje, ciemno, zimno i paskudnie - w ciągu dwóch tygodni usechł nam trawnik. W połowie. W tym czasie w słonecznym kraju nad Wisłą było 13 stopni i ciągłe deszcze.
--------------
Płytkarz przyszedł. Nie spodobała mu się moja robota. I tak jestem dumny - pierwszy raz kładłem kamieniarke na podłodzę - a tak w rzeczy samej to pierwszy raz w ogóle - i co z tego że trochę wyje. Powyje i przestanie. Na szczęscie przylazł, zanim zdążyłem zepsuć kuchnię. Teraz mi skóra fajnie płatami odpada - chyba cos dziwnego było w podkładzie. Albo mi woda nie służy.
-------------
Lodówkę i zamrażalkę zapłaciłem dwa tygodnie temu. Wkurwysie Currys’ie. Do tej pory czekamy. Dobrze, że temperatura troche spadła, może nam jakoś padlina przetrwa. Póki co siedzi sobie w torbie na ogródku trawniku za domem. Najwyraźniej miejscowe koty jeszcze się nie dowiedziały o darmowym paśniku. Albo im zapach polskiego salcesonu przeszkadza.
-------------
Polazłem w końcu na dżima. Cięzko było - znaczy, pójść było ciężko - ale sie udało. Chyba większa w tym zasługa ASP niz moja, no ale. Poodbijalismy piłeczkę przez siatke i poleźli do domu. Póki co nic mnie nie boli. Nadmiernie.
Czas chyba zacząć trening od nowa.
Łomatko. A jeszcze stół, krzesła, podłoga w pokoju na dole, łazienki, meble...
Duszno mi.
Niech mi ktoś tylko powie, gdzie ten cały Platon mieszka...
Los jest jednak sprawą przedziwną. Jeszcze rok temu w rozmowach z ASP rzuciłem żartem, że przydało by się wesele. Takie z tańcami do rana, gorzałką zimną i wędliną podżerana ukradkiem palcami. Nieszczęsny, bedziesz miał...etc - skąd Platon to wiedział?. Po dziesięciu latach suchych nadeszła powódź: trzy wesela. W ciągu sześciu tygodni.
Pierwsze za nami. Piękna Panna Młoda, Dumny Pan Młody, Rodzice, powozy, goście, orkiestra. Grzybki też. I tak gdzieś o północy opadła mi szczęka. Mianowicie na scene wyszli tancerze. No, to się jeszcze zdarza. Ale to co pokazali, obluzowało mi żuchwę. Pomijam fakt podbieństwa głównoprowadzącego do McAvoy’a, ale irlandzki taniec w Polsce, w dodatku zmiksowany z flamenco i tangiem - opisać się nie da. Trzeba zobaczyć, żeby uwierzyć.
Jest to jakis dowód na stopniową unifikacje Europy. To się nie stanie w czasie jednego pokolenia. I parę sprzyjających momentów musi się zdarzyć. Jak przetrwanie Euro, wymarcie nacjonalistycznych polityków czy fakt niezjedzenia nas przez mieszkańców centralnej częsci kontynentu. Centralno-południowego, uściślijmy.
--------------
Zadzwoniłem do mojej zaprzyjaźnionej firmy telefonicznej - co to i telefon da, i internet - a nawet darmowe rozmowy z krajem. Non-stop. Zapytałem niechcąco, czy podepna mi linię sami czy też muszę znowu zwrócić się do krajowego potentata-krwiopijcy. Ikazało się, że nie muszę. Założą sami. A kiedy? A 30 września. Miesiąc czekania... Może w dalszym ciągu praca dla polskiego mechanika-elektryka by się tu znalazła? Kto wie. Póki co bez netu ból wielki - w końcu poleźliśmy do sklepu i kupili dongla. Gdyby ktoś kiedyś chciał kupić - podkreśllam: nie stick tylko dongle. W dodatku ten (czy to?) dongle jest broadband. Koniec świata. Wtykłem toto w komputer, zamieliło dyskami, zaświeciło co mogło i po dziesięciu minutach wyskoczyło info - działa. Ha! Przesunąłęm dziesięć centymetrów w lewo, żeby miejsce na myszke zrobić i przestało działać. Wróciłem na stara pozycje - zadziałało. Dla żartów przesunałem w prawo o pięć... zdechło. Znaczy - fuksem niesamowitym znalazłem jedyne miejsce w pokoju, gdzie mam sygnał, czy jak?
--------------
Wpadł dzisiaj Joseph. Dżozef jest rumiany, zawsze uśmiechnięty (nos charakterystycznie czerwony, wiadomo - od landrynek) i zakomunikował szczesliwy, ze drzwiczki, co to je mieli zamontowac pod prysznicem za dwa dni licząc od środy w połowie sierpnia, przyjadą w poniedziałek. Licząc od najbliższej niedzieli. Dziwne. Już się zaczałem przyzwyczajać do ceratowej zasłonki którą zawiesili „na chwilę”. Przy okazji ASP zaatakował go o cyrkularke i okazało się, że owszem, ma. I nawet drzwi nam skróci. Miło mieć zaprzyjaźnionego byłego szefa budowy po sąsiedzku, pod ręką.
--------------
Walczę z aerialem. Niby można by te cholerną antenę zamontowć wedle azymutu anten sąsiadów, ale jakos tak łażenie po dachu budzi we mnie sprzeciw. Toz musze drabine kupić, rurke do komina przykręcić... Zadzwoniłem do fachowca. Ja mu, że aerial mi potrzebny - bo antenna to owszem, po angielsku, ale w Północnej Ameryce - a on na to że on aeriale zakłada. No to ja na to że ja własnie taki chce, a on na to ze jednak mi nie założy, bo on tylko aeriale. Toz, kwamać - zakląłem szpetnie, choc dla rozmówcy niezrozumiale - jaż właśnie aeriala chce! To nie do niego, bo on tylko aeriale. Pomyślałem, ze zdrowie najważniejsze, i wyłączyłem komórkę. Może następny będzie mówił narzeczem ludzi cywilizowanych?
Mówił. Wytłumaczyłem co mi trza, podkreśliłem, że dish też, ale nie do Skaja tylko Cyfry co sie przekłada na 13EHotbirda. Powiedział że wszystko rozumie, ceny sprawdzi i z ofertą zadzwoni. Ulzyło mi. Z wrażenia po pierwszym zaczałęm sie jąkać.
--------------
Na wyspie gdzie nic tylko leje, ciemno, zimno i paskudnie - w ciągu dwóch tygodni usechł nam trawnik. W połowie. W tym czasie w słonecznym kraju nad Wisłą było 13 stopni i ciągłe deszcze.
--------------
Płytkarz przyszedł. Nie spodobała mu się moja robota. I tak jestem dumny - pierwszy raz kładłem kamieniarke na podłodzę - a tak w rzeczy samej to pierwszy raz w ogóle - i co z tego że trochę wyje. Powyje i przestanie. Na szczęscie przylazł, zanim zdążyłem zepsuć kuchnię. Teraz mi skóra fajnie płatami odpada - chyba cos dziwnego było w podkładzie. Albo mi woda nie służy.
-------------
Lodówkę i zamrażalkę zapłaciłem dwa tygodnie temu. W
-------------
Polazłem w końcu na dżima. Cięzko było - znaczy, pójść było ciężko - ale sie udało. Chyba większa w tym zasługa ASP niz moja, no ale. Poodbijalismy piłeczkę przez siatke i poleźli do domu. Póki co nic mnie nie boli. Nadmiernie.
Czas chyba zacząć trening od nowa.
Łomatko. A jeszcze stół, krzesła, podłoga w pokoju na dole, łazienki, meble...
Duszno mi.
Niech mi ktoś tylko powie, gdzie ten cały Platon mieszka...
czwartek, 9 września 2010
Początki miłe
Początki zawsze sa miłe. Po urlopie też tak to wygląda. Spokojny rozruch - ot, poniedziałek z kilkoma drobiazgami, sześć godzin roboty i do domu. Wtorek pomaluśku od południa. Środa... Wreszcie czwartek. Patrzę ja się w tę listę i oczom nie wierzę - Smerfetka ma zaorać siedmiu pacjentów w cztery i pół godziny? A jakimże to cudem, że się zapytam niechcąco...
Wymysliłem plan rozpaczliwy ratowania sytuacji i zadzwoniłem do Urlszulki. Może przyjedzie? Wezmę potem co będzie chciała - a teraz to płytkarza mam... i bałagan w domu... i koniecznie muszę sie urwać...?... Ostatnia nadzieja padła zanim się do końca zdążyłem wysłowić - liste miała całodniową więc z zastępstwa nici. Zaraza.
Rano nieco mi wzrósł poziom metabolitów adrenaliny w moczu - ale w końcu ileż mozna się przejmować. Raz i wystarczy. W końcu Smerfetka wpadła, wystartowałem z uśmiechem nr 5 coby sobie timowo czatnąć przez zabiegami, ustaliliśmy koordynaty i pognałem odpalać torpedy. Jednak siedem krążowników to nie w kij dmuchał.
Obchodzilismy się ze soba jak ze śmierdzącymi jajajmi. Smerfetka miło zagadywała i była do rany przyłóż, jam poprawiał światło i pytał czy jej komfortowo - no normalnie sielanka. I nawet niespecjalnie ześmy liste spóźnili. Ostatnią babkę, co to miała iść na dno, wzięła na miejscowe z sedacją. A ja pognałem cycuchy znieczulać.
Z cycuchami żartów nie ma. Procedura na granicy wytrzymałośći DCU - bo dwugodzinna - człowiek wchłania w siebie wiadro trucizn wszelakich, na koniec trzeba dołożyć z grubej rury coby nie bolało... Pacjentka obudziła się z uśmiechem na twarzy i wdzięcznością w oczach. Jeszcze jakowaś nózia do korekty i w końcu ze zrozumiałym zadowoleniem zasiadłem przy kompie. Kawusia w dłoni, ech jakim to ja doskonały...
...z tego narcystycznego samozadowolenia wyrwała mnie pielegniarka wiadomością o rzygotliwym nastawieniu cycuchów do śwata. Noż do jasnej cholery - jak ja oddawałem, to była cacek... Polazłem - nie tyle womitująca co womitem strasząca okazała się być. Dostała cudo współczesnej farmacji w żyłę i popatrzyłem na stolik. Herbatka. Noż w morde jeża - dziewczę na czczo, toż musiała poczuć sie dziwnie. Ja rano nie musze być po zabiegu żeby mi herbata żołądek naciągnęła...
Jutro Lorenzo. Kilka pierdółek - po czym czas na wesele. Ech, rosołek, wódeczka, kotlecik, wódeczka, galaretki, wódeczka, barszczyki, wódeczka, toaścik, strogonoff, wódeczka, szampan, wódeczka, wódeczka, bigosik, śledzik, gszybek marynowany, wódeszka, od szasu do szaaaasuu pójde do Caritaaaasuuuu, wódeszha, hej hej ułani, malowaaane dziesi, przestań chrapać, Dzizazzzz, jest tu gdzies mineralna? umieram, a nie mógłbyś umierać po cichu, o tu jesteście! poprawiny! wóbrrrrrrrdeczka - łazienka! ghdzie łazienka!!!
Już mi sie wątroba marszczy.
Wymysliłem plan rozpaczliwy ratowania sytuacji i zadzwoniłem do Urlszulki. Może przyjedzie? Wezmę potem co będzie chciała - a teraz to płytkarza mam... i bałagan w domu... i koniecznie muszę sie urwać...?... Ostatnia nadzieja padła zanim się do końca zdążyłem wysłowić - liste miała całodniową więc z zastępstwa nici. Zaraza.
Rano nieco mi wzrósł poziom metabolitów adrenaliny w moczu - ale w końcu ileż mozna się przejmować. Raz i wystarczy. W końcu Smerfetka wpadła, wystartowałem z uśmiechem nr 5 coby sobie timowo czatnąć przez zabiegami, ustaliliśmy koordynaty i pognałem odpalać torpedy. Jednak siedem krążowników to nie w kij dmuchał.
Obchodzilismy się ze soba jak ze śmierdzącymi jajajmi. Smerfetka miło zagadywała i była do rany przyłóż, jam poprawiał światło i pytał czy jej komfortowo - no normalnie sielanka. I nawet niespecjalnie ześmy liste spóźnili. Ostatnią babkę, co to miała iść na dno, wzięła na miejscowe z sedacją. A ja pognałem cycuchy znieczulać.
Z cycuchami żartów nie ma. Procedura na granicy wytrzymałośći DCU - bo dwugodzinna - człowiek wchłania w siebie wiadro trucizn wszelakich, na koniec trzeba dołożyć z grubej rury coby nie bolało... Pacjentka obudziła się z uśmiechem na twarzy i wdzięcznością w oczach. Jeszcze jakowaś nózia do korekty i w końcu ze zrozumiałym zadowoleniem zasiadłem przy kompie. Kawusia w dłoni, ech jakim to ja doskonały...
...z tego narcystycznego samozadowolenia wyrwała mnie pielegniarka wiadomością o rzygotliwym nastawieniu cycuchów do śwata. Noż do jasnej cholery - jak ja oddawałem, to była cacek... Polazłem - nie tyle womitująca co womitem strasząca okazała się być. Dostała cudo współczesnej farmacji w żyłę i popatrzyłem na stolik. Herbatka. Noż w morde jeża - dziewczę na czczo, toż musiała poczuć sie dziwnie. Ja rano nie musze być po zabiegu żeby mi herbata żołądek naciągnęła...
Jutro Lorenzo. Kilka pierdółek - po czym czas na wesele. Ech, rosołek, wódeczka, kotlecik, wódeczka, galaretki, wódeczka, barszczyki, wódeczka, toaścik, strogonoff, wódeczka, szampan, wódeczka, wódeczka, bigosik, śledzik, gszybek marynowany, wódeszka, od szasu do szaaaasuu pójde do Caritaaaasuuuu, wódeszha, hej hej ułani, malowaaane dziesi, przestań chrapać, Dzizazzzz, jest tu gdzies mineralna? umieram, a nie mógłbyś umierać po cichu, o tu jesteście! poprawiny! wóbrrrrrrrdeczka - łazienka! ghdzie łazienka!!!
Już mi sie wątroba marszczy.
środa, 8 września 2010
Zosia Samosia
-Droga Andziu - rzekła ciotka
-Nie obgryzaj mi nagniotka!
Ale Andzia nie słuchała.
Zgryzła - i zwymiotowała.
Okazuje się że kamieniarka to trudna rzecz jest. Ponieważ załatwienie jakiegokolwiek specyjalisty graniczyło z cudem, a trudno wstawić pralkę na beton - ruszyłem do B&Q. Czyli takiej tubylczej Castoramy.
Muszę się przyznać, ze na widok tych wszystkich lśniących wierteł, tarcz diamentwoych, wiertarek Bosh’a, cyrkularek i śrubek oksydowanych z nakrętka fi 12 staja mi kudły na grzbiecie. Moge łazić pomiędzy półkami godzinami i kompletnie nie rozumiem ASP, ktróry już po trzech kwadransach ucieka oglądać sadzonki w dziale ogrodnictwa. Dziwne. Na szczęście przy zakupie cyrkulareczki do cięcia kamienia miała baczenie, dzięki temu mam takie małe, maluśkie cóś co to do szafy się schowa, a nie potwora 2000W zajmującego pół garażu. A w zasadzie 3/4.
Po trzech godzinach układania kamienia w pierdolniczku doszedłem do następujących wniosków. Primo - rozumiem narzekanie kamieniarzy na wylewkarzy dotyczące nierównych powierzchni. Secundo - ktoś powinien wymyslić sposób kladzenia płytek na leżąco. Określenie „ból w plecach” nie oddaje w żaden sposóbwjeb wbitego bretnala w krzyże. Tertio - zajebiście fajana praca - pomiając powyższe zastrzeżenia - jednak dobrze by było sie najpierw przypatrzeć jak to robia fachowcy. Com sie naklął...
W końcu robota dobiegła końca, krzyż rozprostowałem na materacu ultrafirm, kupionym okazyjnie w pobliskim sklepie - i zabrałem się do montowania pralki. Na szczęście przyszedł sąsiad, więc ASP pognał do Tesco po bira. W miedzy czasie zabrałem się za wycinanie dziur w szafce. Śliczną, lśniącą wycinarką, zakupioną rzecz jasa w B&Q... Wkręciłem toto w wiertarkę, nacisnąłem guzik, szarpło - i pierdut. Rozleciał się kontakt. No co za mecherzyne tu robią... A w jakie fajne drzezgi się rozsypał... No nic. Kontak przekręciłem od zmywarki - na nią jeszcze przyjdzie pora, gary można ręcznie umyć ale pranie w rękach to jednak masakra jest - i z dumą oznajmiłem że pralka działa. Sąsiad wyraził podziw szczery że ja tak i z elektryką i z rurkami se radze - tu mnie zalała duma z naszych narodowych zdolności robienia wszystkiego - i polazł do domu. A ja ze zgroza odkryłem, ze mi wyjście wody zamontowali na ciepłej rurze... Oż by ich szlag jasny i pomidorki z bazylią...
Na drugi dzień skoro świt pognałem do zaprzyjaźnionego majstra, co to chałupe składał, i delikatnie zasugerowałem że cosik jest nie tak z wodą. Na szczęscie już mi polskie zwyczajejeb opier głośniego wyrażania protestu wyszły z krwi i angielską modą najpierw żem się zapytał hałaju i hałduju a dopiero potem tąże zdziwienie wyraził. Chwała Panu. Toz przecie nie ich wina żem ślepy. Okazało się że wyjście jest - tylko nie nad a pod półką. Ot, figlarze.
Dzisiaj przyszła siła fachowa co to wyręczy mnie od bolącego krzyża i krzywo położonych płytek.
Może to jakoś przeżyjemy...
-Nie obgryzaj mi nagniotka!
Ale Andzia nie słuchała.
Zgryzła - i zwymiotowała.
Okazuje się że kamieniarka to trudna rzecz jest. Ponieważ załatwienie jakiegokolwiek specyjalisty graniczyło z cudem, a trudno wstawić pralkę na beton - ruszyłem do B&Q. Czyli takiej tubylczej Castoramy.
Muszę się przyznać, ze na widok tych wszystkich lśniących wierteł, tarcz diamentwoych, wiertarek Bosh’a, cyrkularek i śrubek oksydowanych z nakrętka fi 12 staja mi kudły na grzbiecie. Moge łazić pomiędzy półkami godzinami i kompletnie nie rozumiem ASP, ktróry już po trzech kwadransach ucieka oglądać sadzonki w dziale ogrodnictwa. Dziwne. Na szczęście przy zakupie cyrkulareczki do cięcia kamienia miała baczenie, dzięki temu mam takie małe, maluśkie cóś co to do szafy się schowa, a nie potwora 2000W zajmującego pół garażu. A w zasadzie 3/4.
Po trzech godzinach układania kamienia w pierdolniczku doszedłem do następujących wniosków. Primo - rozumiem narzekanie kamieniarzy na wylewkarzy dotyczące nierównych powierzchni. Secundo - ktoś powinien wymyslić sposób kladzenia płytek na leżąco. Określenie „ból w plecach” nie oddaje w żaden sposób
W końcu robota dobiegła końca, krzyż rozprostowałem na materacu ultrafirm, kupionym okazyjnie w pobliskim sklepie - i zabrałem się do montowania pralki. Na szczęście przyszedł sąsiad, więc ASP pognał do Tesco po bira. W miedzy czasie zabrałem się za wycinanie dziur w szafce. Śliczną, lśniącą wycinarką, zakupioną rzecz jasa w B&Q... Wkręciłem toto w wiertarkę, nacisnąłem guzik, szarpło - i pierdut. Rozleciał się kontakt. No co za mecherzyne tu robią... A w jakie fajne drzezgi się rozsypał... No nic. Kontak przekręciłem od zmywarki - na nią jeszcze przyjdzie pora, gary można ręcznie umyć ale pranie w rękach to jednak masakra jest - i z dumą oznajmiłem że pralka działa. Sąsiad wyraził podziw szczery że ja tak i z elektryką i z rurkami se radze - tu mnie zalała duma z naszych narodowych zdolności robienia wszystkiego - i polazł do domu. A ja ze zgroza odkryłem, ze mi wyjście wody zamontowali na ciepłej rurze... Oż by ich szlag jasny i pomidorki z bazylią...
Na drugi dzień skoro świt pognałem do zaprzyjaźnionego majstra, co to chałupe składał, i delikatnie zasugerowałem że cosik jest nie tak z wodą. Na szczęscie już mi polskie zwyczaje
Dzisiaj przyszła siła fachowa co to wyręczy mnie od bolącego krzyża i krzywo położonych płytek.
Może to jakoś przeżyjemy...
piątek, 3 września 2010
Sztampowo
Trzeba napisać że "jak ten czas leci" i "urlop, urlop - i po urlopie".
No to napisałem.
Musze przyznać że już mnie dupa boli. O wątrobie nie wspominając (gwoli wyjaśnienia: dupa boli mnie od leżenia tylko i wyłącznie). Odwiedziny u przyjaciół dobra rzecz. Problem w tym, że jak się to robi raz do roku... Bez kiszonego ogóreczka nie da rady. Co prawda co poniektórzy zmienili wyznanie na czystosercowców i teraz w sklepie do pół litra i ogórków trzeba dołożyć jeszcze St.Pellegrino - no ale. Każdy jakaś tam miarkę w życiu ma do wypicia.
Szczęściem w nieszczęściu spora grupa pojechała na walenie. To zajęcie dla twardzieli - mokro, zimno i do domu daleko. Dzięki temu mam w rezerwie kilka flaszeczek na następne spotkanie...
W zasadzie wszystkie punkty programu zostały wykonane: flaczki w "Barze pod Cyckiem", lody borówkowe u Żarneckich, sauna i lodowata kąpiel w Gorcach...
...chce do domu.
Pracy mi brakuje.
I psychiatry.
No to napisałem.
Musze przyznać że już mnie dupa boli. O wątrobie nie wspominając (gwoli wyjaśnienia: dupa boli mnie od leżenia tylko i wyłącznie). Odwiedziny u przyjaciół dobra rzecz. Problem w tym, że jak się to robi raz do roku... Bez kiszonego ogóreczka nie da rady. Co prawda co poniektórzy zmienili wyznanie na czystosercowców i teraz w sklepie do pół litra i ogórków trzeba dołożyć jeszcze St.Pellegrino - no ale. Każdy jakaś tam miarkę w życiu ma do wypicia.
Szczęściem w nieszczęściu spora grupa pojechała na walenie. To zajęcie dla twardzieli - mokro, zimno i do domu daleko. Dzięki temu mam w rezerwie kilka flaszeczek na następne spotkanie...
W zasadzie wszystkie punkty programu zostały wykonane: flaczki w "Barze pod Cyckiem", lody borówkowe u Żarneckich, sauna i lodowata kąpiel w Gorcach...
...chce do domu.
Pracy mi brakuje.
I psychiatry.
Subskrybuj:
Posty (Atom)