Nie zrozumiem tego za jasnego skurwysyna. Skad w profesorskim lbie potrafi sie zalegnac idea, ze anestezjologa nieznieczulajacego naczyniowke moze interesowac statystyka. Ktora czarno na bialym wykazuje, ze jak tetniaka znieczula anestezjolog nienaczyniowy to smiertelnosc rosnie. Oraz ze konieczne jest wprowadzenie pre-assessmentow, bo to jednoznacznie obnizylo ilosc pacjentow zwalonych z zabiegu w dniu operacji. Dodajmy, ze ta klinika badan przedzabiegowych musi byc prowadzona przez anestezjologa - no, jakiego? - TAK JEST!. Naczyniowego.
Jak by to przez zupelny przypadek przeczytal jakikolwiek wykladowca - nas ... g.uzik obchodzi statystyka oraz przemyslenia wlasne. Po to jade na taki wyklad, zeby mi ktos laskawie powiedzial: sprawdz krzepniecie co tyle a tyle, krytyczne wartosci fibrynogenu sa takie, a plytki zamawiamy przy wartosciach takich - bo potem jest po ptokach. A raczej po stwierdzeniu zgonu.
Dobili mnie wczoraj na tyle, zem nie byl w stanie nawet posta napisac. Do domu dojechalem na rdzeniu, na szczescie caly czas autostrada z jednym rozjazdem po drodze - wiec czynnosci wyzsze raczej do szczescia nikomu nie sa potrzebne.
Za to dzisiaj... Polazlem na sesje poswiecona trudnej intubacji. Nie to, ze mam jakowas bojazn wielka w sobie, ale co 3 lata ponoc kazdy ma taki dopust bozy przezyc. Co bylo robic.
Jak widac na zaprezntowanych obrazkach, mozliwosci uduszenia pacjenta mamy co niemiara. Najwazniejsze jednak, by wszystko bylo zgodnie z gajdlansem, co zawiera w sobie trzy fazy: A/, czyli to co zwykle, B/, czyli to, co robimy gdy nie dziala A/, i C/, czyli krew sie leje, wbijamy igly w przelyki, prujemy srodpiersia i zabijamy pacjenta ku ogolnej uciesze gawiedzi. Musze przyznac, ze troche mnie to przeraza. Kazda firma na punkcie honoru ma wyprodukowanie urzadzenia, ktore:
- a/ ma swiatelko i kamere;
- b/ ma kolorowy ekranik - przyczepiony albo lezacy obok i
- c/ jest tak upierdliwe w uzyciu, ze trzeba przejsc specjalny trening, by to cholerstwo uzyc. Przypominam - sa to urzadzenia przewidziane do ratowania zycia w sytuacji kryzysowej, gdy wszelkie inne mozliwosci wentylacji pacjenta zawiodly.
Szpital z kolei jest zobowiazany do:
- a/ zakupienia wszystkich mozliwych urzadzen
- b/ wrzucenie ich na jedno miejsce zwane dla jaj crash trolley i wreszcie
- c/ dreczenia nieszczesnego anestezjologa do ciaglego przegladu owegoz.
Rzecz jasna, jak przyjdzie co do czego, okazuje sie, ze bateryjki wlasnie zdechly, polaczenia nie dzialaja, mankiet sie rozszczelnil a pacjent wlasnie przekroczyl piata minute saturacji 66. Co sie przeklada na obraz mozgu przypominajacy dobrze wypieczoneg ciastko z jabluszkiem, zwanym popularnie szarlotka.
Sesja srodkowa byla niesamowita: pan Profesor z Nowego Jorku opowiadal o transmisja w synapsach, mechanizmach supresji przed i post synaptycznej przez anestetyki, receptory GABAergiczne, kanaly sodowe, chlorkowe, potasowe - taak. koncu cos stymulujacego. Inna rzecz ze tra farmakologie kupic i sie doksztalcic.
Po poludniu leze na sesje o przygotowaniu preoperacyjnym pacjenta z problemami kardiologicznymi. Bylem sie nie dowiedzial, ze do tego potrzebny jest kardiolog. A jeszcze lepiej kardioanestezjolog.
Tak na marginesie: jeden z anestezjologow poslal ostatnio pacjenta z choroba niedokrwienna do kardiologa, coby ten mu ocenil - kardiologicznie, nomen omen - pacjenta. Po trzech miesiacach przyszla odpowiedz:
"Dziekuje bardzo za przyslanie mi Pana Smitha. Ten bardzo mily dentelmen, lat 48, w rzeczy samej cierpi na chorobe niedokrwienna. W chwili obecnej pacjent zazywa:(...tu lista lekow, przepisana z naszego listu...). Pacjent nadaje sie do zabiegu pod warunkiem dostarczenia mu odpowiedniej ilosci tlenu.
Podpis.
czwartek, 23 września 2010
środa, 22 września 2010
Nasiakam
Pierwsza sesja - i po sesji. Ginekologia. Po raz pierwszy uslyszalem cos sensownego. Znaczy, ze tlusta, utyta baba to zaden problem intubacyjny. Owszem, cukrzyca, rzucawka czy cholerstwa inne - jak najbardziej. Igle trudno wbic. Ale rura wchodzi tak jak powinna.
Drugi opowiadal o iglach. Miedzy innymi. Ze mozna do pilnego ciecia wbic - ale trza sie spieszyc. Czyli odkrywczo. Potem rozgorzala dyskusja, czy wolno ciezarna kluc w pozysji siedzacej i jak sie to ma do plodu. Ktos nie wytrzymal i zapytal czemu nie na boku? Bo registrarzy sie tego nie ucza - to nie umieja. Swiat sie konczy.
Na koniec wyszla babka opowiadac o iglofobii. Chciale juz wziac mikrofon do reki i powiedziec ze u nas w Polszcze to mamy swietny lek na to - alem po chwili wahania odpuscil. Jeszce nas potem beda jakie komisje scigac za walenie pacjentow chodakami po potylicy.
Pierwszy przeglad repow zakonczony wzglednym sukcesem - opedzilem sie od ulotek i dlugopisow a za to od Bridionu dostalem dwa sticki po 4 GB kazdy. Mili ludzie.
Nastepna sesja - anestezja do zabiegow naczyniowych. Trza isc - ostatecznie procz zylakow nic wiecej sie mi w tym temacie znieczulic nie udalo. Moze co madrego powiedza?
wtorek, 21 września 2010
Hufiec przodowników
Miało być o farmakokinetyce i -dynamice - ale nie będzie. Do tego jednak jest dzień spokojny potrzebny. A nie był. Najpierw wpadł stomatolog robić deszrotyzacje. No normalnie - masakra jakaś. Pomijam trzydziestopięciolatka z pniakami - ale dziewczynka dwadzieścia cztery, do wyrwania wszystkiego co tam jej zostało... Rzut oka na kartę - marchwianka. I wszystko jasne. Mianowicie kraj na wyspie jest bardzo dla swoich obywateli uprzejmy i nie zważając na ich poziom inteligencji, dba jak o dzieci własne. Znaczy - NHS Królowej dba, ale nie o nazwy chodzi. Wystarczy więc przez parę lat zapodawać sobie heroinę, któr atu jest ponoć tania jak fisz’n’czipy i służby odpowiednie kwalifikuja osbnika do lecznie odwykowego. A w zasadzie do leczenia substytucyjnego - każdy dostaje przydział rzeczonej marchwianki - czyli metadonu w buteleczce - i sobie tąże doi wedle zleceń specjalistów. Niestety, skutkiem ubocznym jest - poza wszelkimi innymi - całkowita utrata uzębienia. Powinni napisać coś takiego na pczauszkach z herą: „Powiedz swoim zębom Adios!!!”. Rzecz jasna, żył nie miała wcale, jakiś drobiazg wbiłem w szyję, dobiłem gazami i chirurg dokończył kleszczami co dziewczynka zaczęła igłą i strzykaweczką.
W czasie pomiędzy wpadł sobie piłkarz znany - znaczy, osobiście nie znam, ale sądząc po usmiechach płciów pięknych musi znany jest - żeby sobie rękę naprawić. Bo mu się tak smiesznie kciuk wykręcał we wszystkie strony, a głównie we wte co nie powinien. Potem się okazało, że jest sportowcem prawdziwym, bo dawka dziecięca uspiła go na pół dnia. Zaraza.
Jutro jadę coby nasiąkać. Siądę sobie rano, i zapatrzony w ekran, będę sobie jako ta gąbka wodę, łapał wszelakie nowości i starości, podziwiał mądrych i wpatrywał w elokwentnych. Czyli coroczny zlot AAGBI, dający możliwości powyższe. W dodatku trzydniowy - wiec do roboty wracam w poniedziałek. Ech, szkolenia.
A dzisiaj zalegne sobie w pozycji poziomej i sprawdzę jak też mi się satelita zainstalował. Może jakiego Sullivana pokażą?
W czasie pomiędzy wpadł sobie piłkarz znany - znaczy, osobiście nie znam, ale sądząc po usmiechach płciów pięknych musi znany jest - żeby sobie rękę naprawić. Bo mu się tak smiesznie kciuk wykręcał we wszystkie strony, a głównie we wte co nie powinien. Potem się okazało, że jest sportowcem prawdziwym, bo dawka dziecięca uspiła go na pół dnia. Zaraza.
Jutro jadę coby nasiąkać. Siądę sobie rano, i zapatrzony w ekran, będę sobie jako ta gąbka wodę, łapał wszelakie nowości i starości, podziwiał mądrych i wpatrywał w elokwentnych. Czyli coroczny zlot AAGBI, dający możliwości powyższe. W dodatku trzydniowy - wiec do roboty wracam w poniedziałek. Ech, szkolenia.
A dzisiaj zalegne sobie w pozycji poziomej i sprawdzę jak też mi się satelita zainstalował. Może jakiego Sullivana pokażą?
poniedziałek, 20 września 2010
Varia
Leżał i czekał w zafoliowanym pudełeczku. Jakos tak nie mogłem się za cholerę za niego wziąć. W końcu nadeszła wielkopomna chwila...
„Efekt motyla” opowiada o chłopcu mogącym zmieniać przeszłe wydarzenia - ze wszystkimi tego konsekwencjami. Cała linia czasu odmienia się od tego momentu, nasi wrogowie stają się przyjaciółmi, wzloty zastępują upadki i tylko jeden człowiek wie, że cała otaczajaca nas rzeczywistość jeszcze kilka chwil temu była zupełnie inna.
Konstrukcja logiczna filmu daje reżyserowi dość szerokie - by nie powiedzieć nieograniczone - pole manewru. Nowa linia czasu to nowe relacje i nowe fakty. Jednak nie w fantastyce tkwi siła tego filmu.
Sceny są budowane oszczędnie, spokojnie nawet - a mimo to czujemy jak napięcie trzyma nas w uścisku cały czas. Sam król thrillerów, zwany nomen omen Kingiem, nie powstydził by się narracji. Nie chcę pisać o akcji - kto widział, wie, kto nie widział, nie powinien mieć zepsutego filmu przez nieudolny opis.
Polecam. Dawno nie zdarzyło mi sie zacząć filmu w pozycji leżącej a skończyć siedząc.
-------------------
Currys. Świczki, wtyczki i organy. Superstore elektroniczny - co się komu zamarzy. Kup dziś - dowieziemy wczoraj. No to - rydzyk-fidzyk. Zakupilismy lodówkę i popadliśmy w Przyjemne Oczekiwanie.
W końcu nam to czekanie wczoraj zbrzydło - w końcu ileż można trzymać padlinę na ogródku, tym bardziej że temperatury na zewnątrz bardziej śródziemnomorskie niż syberyjskie - i poleźliśmy do Currys’a. A gdzie lodówka? A nie ma. Ale zapłacona jest? No, jest. Ale data dostarczenia nie wpisana, to nie dowieźli. A czemu data nie wpisana? Bo jak kupowaliście, to nikt nie wiedział kiedy dowiozą. Ale nie ma strachu. Teraz już jest i możemy dowieźć. To czemu nie dowieźliście? Bo data była nie ustalona. Pytanie „To po jasną kurwę skasowaliście pieniądze tydzień temu” jest tak banalne, że aż się nie chce go zadawać. Innymi słowy - gdybyśmy nie przyszli, to mimo lodówek na stanie, trzymalibyśmy sobie żarcie na ogródku do usranej śmierci. Taki tip na przyszłość - jak nie maja czegoś do wydania natychmiast, nie płacimy. Szkoda zdrowia.
-------------------
Rodżer dostał sraczki. Nazywa się to tutaj D&V czyli diarrhea and vomiting. I z powodów tegoż o godzinie ósmej rano odwołał listę. Daje to szanse na wyjście z roboty koło 10.30 - a raczej dawało, bo mi sprytnie dziewczyny zaprosiły pacjentkę do preassesmenta. W sumie nic takiego - ale jak się waży 123 kilogramy przy wzroście 163 to BMI wychodzi w zakresie zupełnie wyuzdanym. Zobaczymy. Może nie taki diabeł - znaczy, tfu - pacjent - straszny.
-------------------
Po co TIVA’ie wzrost i jak to się ma do pytania Bobsley’a.
Najpierw chińszczyzna:
TIVA - zneczulenie całkowicie dożylne;
TCI - target controlled infusion czyli wlew kontrolowany stężeniem leku w kompartmencie docelowym; kontrolowany hipotetycznie, za pomocą matematycznego modelu;
Model Marsh’a i Model Minto: używane do określenia stężenia odpowiednio Propofolu oraz Remifentanylu;
Model Marsh’a: trzykompartmentowy, wymaga podania wieku i wagi, ale do określenia objętości kompartmentu centralnego uzywa tylko masy; zalezność jest liniowa. Bardziej zaawansowany model Schnidera wylicza steżenia w kompartmentach na podstawie masy, wieku, wzrostu i płci.
Minto model określa stężenie Remifentanylu - podobnie jak model Shnidera, wymaga kilku zmiennych do okreslenia dystrybucji leku.
Teraz w skrócie: lek po podaniu trafia do kompartmentu centralnego V1. Określane jest jego stężenie na podstawie a/ przesunięcia do kompartmentów V2 i V3 oraz b/ eliminacji metabolicznej, tzw. clearence’u.
Na podstawie masy, wieku, wzrostu i płci określana jest tzw. beztłuszczowa masa ciała, lean body mass - wartość potrzebna do określenia właśnie eliminacji metabolicznej.
Wracając do pytania Bobsley’a. Ponieważ wzrost jest nam potrzebny do określenia szybkości eliminacji leku - ale tak naprawdę jest zmienną potrzebną do wyliczenia lean body mass, możemy przyjąć do obliczeń wartość domniemaną, różnica pomiędzy obliczona a rzeczywistą wartośći LBM nie powinna być duża, aczkolwiek należy się spodziewać wartośći nieco większych niż rzeczywiste. Stąd wskazana pewna ostrożność przy indukcji i nieco niższe wartości Cp, czyli stężenia w kompartmencie V1, na początku zabiegu.
Tak na prawdę najważniejszy jest efekt kliniczny, który sprawdzamy nie poprzez dane z pomp, a poprzez parametry rzeczywiste które sprowadzają się do odpowiedzi na pytanie: czy pacjent po nacięciu skóry nie ugryzie nas boleśnie.
„Efekt motyla” opowiada o chłopcu mogącym zmieniać przeszłe wydarzenia - ze wszystkimi tego konsekwencjami. Cała linia czasu odmienia się od tego momentu, nasi wrogowie stają się przyjaciółmi, wzloty zastępują upadki i tylko jeden człowiek wie, że cała otaczajaca nas rzeczywistość jeszcze kilka chwil temu była zupełnie inna.
Konstrukcja logiczna filmu daje reżyserowi dość szerokie - by nie powiedzieć nieograniczone - pole manewru. Nowa linia czasu to nowe relacje i nowe fakty. Jednak nie w fantastyce tkwi siła tego filmu.
Sceny są budowane oszczędnie, spokojnie nawet - a mimo to czujemy jak napięcie trzyma nas w uścisku cały czas. Sam król thrillerów, zwany nomen omen Kingiem, nie powstydził by się narracji. Nie chcę pisać o akcji - kto widział, wie, kto nie widział, nie powinien mieć zepsutego filmu przez nieudolny opis.
Polecam. Dawno nie zdarzyło mi sie zacząć filmu w pozycji leżącej a skończyć siedząc.
-------------------
Currys. Świczki, wtyczki i organy. Superstore elektroniczny - co się komu zamarzy. Kup dziś - dowieziemy wczoraj. No to - rydzyk-fidzyk. Zakupilismy lodówkę i popadliśmy w Przyjemne Oczekiwanie.
W końcu nam to czekanie wczoraj zbrzydło - w końcu ileż można trzymać padlinę na ogródku, tym bardziej że temperatury na zewnątrz bardziej śródziemnomorskie niż syberyjskie - i poleźliśmy do Currys’a. A gdzie lodówka? A nie ma. Ale zapłacona jest? No, jest. Ale data dostarczenia nie wpisana, to nie dowieźli. A czemu data nie wpisana? Bo jak kupowaliście, to nikt nie wiedział kiedy dowiozą. Ale nie ma strachu. Teraz już jest i możemy dowieźć. To czemu nie dowieźliście? Bo data była nie ustalona. Pytanie „To po jasną kurwę skasowaliście pieniądze tydzień temu” jest tak banalne, że aż się nie chce go zadawać. Innymi słowy - gdybyśmy nie przyszli, to mimo lodówek na stanie, trzymalibyśmy sobie żarcie na ogródku do usranej śmierci. Taki tip na przyszłość - jak nie maja czegoś do wydania natychmiast, nie płacimy. Szkoda zdrowia.
-------------------
Rodżer dostał sraczki. Nazywa się to tutaj D&V czyli diarrhea and vomiting. I z powodów tegoż o godzinie ósmej rano odwołał listę. Daje to szanse na wyjście z roboty koło 10.30 - a raczej dawało, bo mi sprytnie dziewczyny zaprosiły pacjentkę do preassesmenta. W sumie nic takiego - ale jak się waży 123 kilogramy przy wzroście 163 to BMI wychodzi w zakresie zupełnie wyuzdanym. Zobaczymy. Może nie taki diabeł - znaczy, tfu - pacjent - straszny.
-------------------
Po co TIVA’ie wzrost i jak to się ma do pytania Bobsley’a.
Najpierw chińszczyzna:
TIVA - zneczulenie całkowicie dożylne;
TCI - target controlled infusion czyli wlew kontrolowany stężeniem leku w kompartmencie docelowym; kontrolowany hipotetycznie, za pomocą matematycznego modelu;
Model Marsh’a i Model Minto: używane do określenia stężenia odpowiednio Propofolu oraz Remifentanylu;
Model Marsh’a: trzykompartmentowy, wymaga podania wieku i wagi, ale do określenia objętości kompartmentu centralnego uzywa tylko masy; zalezność jest liniowa. Bardziej zaawansowany model Schnidera wylicza steżenia w kompartmentach na podstawie masy, wieku, wzrostu i płci.
Minto model określa stężenie Remifentanylu - podobnie jak model Shnidera, wymaga kilku zmiennych do okreslenia dystrybucji leku.
Teraz w skrócie: lek po podaniu trafia do kompartmentu centralnego V1. Określane jest jego stężenie na podstawie a/ przesunięcia do kompartmentów V2 i V3 oraz b/ eliminacji metabolicznej, tzw. clearence’u.
Na podstawie masy, wieku, wzrostu i płci określana jest tzw. beztłuszczowa masa ciała, lean body mass - wartość potrzebna do określenia właśnie eliminacji metabolicznej.
Wracając do pytania Bobsley’a. Ponieważ wzrost jest nam potrzebny do określenia szybkości eliminacji leku - ale tak naprawdę jest zmienną potrzebną do wyliczenia lean body mass, możemy przyjąć do obliczeń wartość domniemaną, różnica pomiędzy obliczona a rzeczywistą wartośći LBM nie powinna być duża, aczkolwiek należy się spodziewać wartośći nieco większych niż rzeczywiste. Stąd wskazana pewna ostrożność przy indukcji i nieco niższe wartości Cp, czyli stężenia w kompartmencie V1, na początku zabiegu.
Tak na prawdę najważniejszy jest efekt kliniczny, który sprawdzamy nie poprzez dane z pomp, a poprzez parametry rzeczywiste które sprowadzają się do odpowiedzi na pytanie: czy pacjent po nacięciu skóry nie ugryzie nas boleśnie.
piątek, 17 września 2010
Telegraficznym skrótem
Wesele. Stroje kurpiowskie, hołubce, Krakowiacy i Górale. I chochoł. Wszystko już było. I nic nas nie zadziwi...
Los jest jednak sprawą przedziwną. Jeszcze rok temu w rozmowach z ASP rzuciłem żartem, że przydało by się wesele. Takie z tańcami do rana, gorzałką zimną i wędliną podżerana ukradkiem palcami. Nieszczęsny, bedziesz miał...etc - skąd Platon to wiedział?. Po dziesięciu latach suchych nadeszła powódź: trzy wesela. W ciągu sześciu tygodni.
Pierwsze za nami. Piękna Panna Młoda, Dumny Pan Młody, Rodzice, powozy, goście, orkiestra. Grzybki też. I tak gdzieś o północy opadła mi szczęka. Mianowicie na scene wyszli tancerze. No, to się jeszcze zdarza. Ale to co pokazali, obluzowało mi żuchwę. Pomijam fakt podbieństwa głównoprowadzącego do McAvoy’a, ale irlandzki taniec w Polsce, w dodatku zmiksowany z flamenco i tangiem - opisać się nie da. Trzeba zobaczyć, żeby uwierzyć.
Jest to jakis dowód na stopniową unifikacje Europy. To się nie stanie w czasie jednego pokolenia. I parę sprzyjających momentów musi się zdarzyć. Jak przetrwanie Euro, wymarcie nacjonalistycznych polityków czy fakt niezjedzenia nas przez mieszkańców centralnej częsci kontynentu. Centralno-południowego, uściślijmy.
--------------
Zadzwoniłem do mojej zaprzyjaźnionej firmy telefonicznej - co to i telefon da, i internet - a nawet darmowe rozmowy z krajem. Non-stop. Zapytałem niechcąco, czy podepna mi linię sami czy też muszę znowu zwrócić się do krajowego potentata-krwiopijcy. Ikazało się, że nie muszę. Założą sami. A kiedy? A 30 września. Miesiąc czekania... Może w dalszym ciągu praca dla polskiego mechanika-elektryka by się tu znalazła? Kto wie. Póki co bez netu ból wielki - w końcu poleźliśmy do sklepu i kupili dongla. Gdyby ktoś kiedyś chciał kupić - podkreśllam: nie stick tylko dongle. W dodatku ten (czy to?) dongle jest broadband. Koniec świata. Wtykłem toto w komputer, zamieliło dyskami, zaświeciło co mogło i po dziesięciu minutach wyskoczyło info - działa. Ha! Przesunąłęm dziesięć centymetrów w lewo, żeby miejsce na myszke zrobić i przestało działać. Wróciłem na stara pozycje - zadziałało. Dla żartów przesunałem w prawo o pięć... zdechło. Znaczy - fuksem niesamowitym znalazłem jedyne miejsce w pokoju, gdzie mam sygnał, czy jak?
--------------
Wpadł dzisiaj Joseph. Dżozef jest rumiany, zawsze uśmiechnięty (nos charakterystycznie czerwony, wiadomo - od landrynek) i zakomunikował szczesliwy, ze drzwiczki, co to je mieli zamontowac pod prysznicem za dwa dni licząc od środy w połowie sierpnia, przyjadą w poniedziałek. Licząc od najbliższej niedzieli. Dziwne. Już się zaczałem przyzwyczajać do ceratowej zasłonki którą zawiesili „na chwilę”. Przy okazji ASP zaatakował go o cyrkularke i okazało się, że owszem, ma. I nawet drzwi nam skróci. Miło mieć zaprzyjaźnionego byłego szefa budowy po sąsiedzku, pod ręką.
--------------
Walczę z aerialem. Niby można by te cholerną antenę zamontowć wedle azymutu anten sąsiadów, ale jakos tak łażenie po dachu budzi we mnie sprzeciw. Toz musze drabine kupić, rurke do komina przykręcić... Zadzwoniłem do fachowca. Ja mu, że aerial mi potrzebny - bo antenna to owszem, po angielsku, ale w Północnej Ameryce - a on na to że on aeriale zakłada. No to ja na to że ja własnie taki chce, a on na to ze jednak mi nie założy, bo on tylko aeriale. Toz, kwamać - zakląłem szpetnie, choc dla rozmówcy niezrozumiale - jaż właśnie aeriala chce! To nie do niego, bo on tylko aeriale. Pomyślałem, ze zdrowie najważniejsze, i wyłączyłem komórkę. Może następny będzie mówił narzeczem ludzi cywilizowanych?
Mówił. Wytłumaczyłem co mi trza, podkreśliłem, że dish też, ale nie do Skaja tylko Cyfry co sie przekłada na 13EHotbirda. Powiedział że wszystko rozumie, ceny sprawdzi i z ofertą zadzwoni. Ulzyło mi. Z wrażenia po pierwszym zaczałęm sie jąkać.
--------------
Na wyspie gdzie nic tylko leje, ciemno, zimno i paskudnie - w ciągu dwóch tygodni usechł nam trawnik. W połowie. W tym czasie w słonecznym kraju nad Wisłą było 13 stopni i ciągłe deszcze.
--------------
Płytkarz przyszedł. Nie spodobała mu się moja robota. I tak jestem dumny - pierwszy raz kładłem kamieniarke na podłodzę - a tak w rzeczy samej to pierwszy raz w ogóle - i co z tego że trochę wyje. Powyje i przestanie. Na szczęscie przylazł, zanim zdążyłem zepsuć kuchnię. Teraz mi skóra fajnie płatami odpada - chyba cos dziwnego było w podkładzie. Albo mi woda nie służy.
-------------
Lodówkę i zamrażalkę zapłaciłem dwa tygodnie temu. Wkurwysie Currys’ie. Do tej pory czekamy. Dobrze, że temperatura troche spadła, może nam jakoś padlina przetrwa. Póki co siedzi sobie w torbie na ogródku trawniku za domem. Najwyraźniej miejscowe koty jeszcze się nie dowiedziały o darmowym paśniku. Albo im zapach polskiego salcesonu przeszkadza.
-------------
Polazłem w końcu na dżima. Cięzko było - znaczy, pójść było ciężko - ale sie udało. Chyba większa w tym zasługa ASP niz moja, no ale. Poodbijalismy piłeczkę przez siatke i poleźli do domu. Póki co nic mnie nie boli. Nadmiernie.
Czas chyba zacząć trening od nowa.
Łomatko. A jeszcze stół, krzesła, podłoga w pokoju na dole, łazienki, meble...
Duszno mi.
Niech mi ktoś tylko powie, gdzie ten cały Platon mieszka...
Los jest jednak sprawą przedziwną. Jeszcze rok temu w rozmowach z ASP rzuciłem żartem, że przydało by się wesele. Takie z tańcami do rana, gorzałką zimną i wędliną podżerana ukradkiem palcami. Nieszczęsny, bedziesz miał...etc - skąd Platon to wiedział?. Po dziesięciu latach suchych nadeszła powódź: trzy wesela. W ciągu sześciu tygodni.
Pierwsze za nami. Piękna Panna Młoda, Dumny Pan Młody, Rodzice, powozy, goście, orkiestra. Grzybki też. I tak gdzieś o północy opadła mi szczęka. Mianowicie na scene wyszli tancerze. No, to się jeszcze zdarza. Ale to co pokazali, obluzowało mi żuchwę. Pomijam fakt podbieństwa głównoprowadzącego do McAvoy’a, ale irlandzki taniec w Polsce, w dodatku zmiksowany z flamenco i tangiem - opisać się nie da. Trzeba zobaczyć, żeby uwierzyć.
Jest to jakis dowód na stopniową unifikacje Europy. To się nie stanie w czasie jednego pokolenia. I parę sprzyjających momentów musi się zdarzyć. Jak przetrwanie Euro, wymarcie nacjonalistycznych polityków czy fakt niezjedzenia nas przez mieszkańców centralnej częsci kontynentu. Centralno-południowego, uściślijmy.
--------------
Zadzwoniłem do mojej zaprzyjaźnionej firmy telefonicznej - co to i telefon da, i internet - a nawet darmowe rozmowy z krajem. Non-stop. Zapytałem niechcąco, czy podepna mi linię sami czy też muszę znowu zwrócić się do krajowego potentata-krwiopijcy. Ikazało się, że nie muszę. Założą sami. A kiedy? A 30 września. Miesiąc czekania... Może w dalszym ciągu praca dla polskiego mechanika-elektryka by się tu znalazła? Kto wie. Póki co bez netu ból wielki - w końcu poleźliśmy do sklepu i kupili dongla. Gdyby ktoś kiedyś chciał kupić - podkreśllam: nie stick tylko dongle. W dodatku ten (czy to?) dongle jest broadband. Koniec świata. Wtykłem toto w komputer, zamieliło dyskami, zaświeciło co mogło i po dziesięciu minutach wyskoczyło info - działa. Ha! Przesunąłęm dziesięć centymetrów w lewo, żeby miejsce na myszke zrobić i przestało działać. Wróciłem na stara pozycje - zadziałało. Dla żartów przesunałem w prawo o pięć... zdechło. Znaczy - fuksem niesamowitym znalazłem jedyne miejsce w pokoju, gdzie mam sygnał, czy jak?
--------------
Wpadł dzisiaj Joseph. Dżozef jest rumiany, zawsze uśmiechnięty (nos charakterystycznie czerwony, wiadomo - od landrynek) i zakomunikował szczesliwy, ze drzwiczki, co to je mieli zamontowac pod prysznicem za dwa dni licząc od środy w połowie sierpnia, przyjadą w poniedziałek. Licząc od najbliższej niedzieli. Dziwne. Już się zaczałem przyzwyczajać do ceratowej zasłonki którą zawiesili „na chwilę”. Przy okazji ASP zaatakował go o cyrkularke i okazało się, że owszem, ma. I nawet drzwi nam skróci. Miło mieć zaprzyjaźnionego byłego szefa budowy po sąsiedzku, pod ręką.
--------------
Walczę z aerialem. Niby można by te cholerną antenę zamontowć wedle azymutu anten sąsiadów, ale jakos tak łażenie po dachu budzi we mnie sprzeciw. Toz musze drabine kupić, rurke do komina przykręcić... Zadzwoniłem do fachowca. Ja mu, że aerial mi potrzebny - bo antenna to owszem, po angielsku, ale w Północnej Ameryce - a on na to że on aeriale zakłada. No to ja na to że ja własnie taki chce, a on na to ze jednak mi nie założy, bo on tylko aeriale. Toz, kwamać - zakląłem szpetnie, choc dla rozmówcy niezrozumiale - jaż właśnie aeriala chce! To nie do niego, bo on tylko aeriale. Pomyślałem, ze zdrowie najważniejsze, i wyłączyłem komórkę. Może następny będzie mówił narzeczem ludzi cywilizowanych?
Mówił. Wytłumaczyłem co mi trza, podkreśliłem, że dish też, ale nie do Skaja tylko Cyfry co sie przekłada na 13EHotbirda. Powiedział że wszystko rozumie, ceny sprawdzi i z ofertą zadzwoni. Ulzyło mi. Z wrażenia po pierwszym zaczałęm sie jąkać.
--------------
Na wyspie gdzie nic tylko leje, ciemno, zimno i paskudnie - w ciągu dwóch tygodni usechł nam trawnik. W połowie. W tym czasie w słonecznym kraju nad Wisłą było 13 stopni i ciągłe deszcze.
--------------
Płytkarz przyszedł. Nie spodobała mu się moja robota. I tak jestem dumny - pierwszy raz kładłem kamieniarke na podłodzę - a tak w rzeczy samej to pierwszy raz w ogóle - i co z tego że trochę wyje. Powyje i przestanie. Na szczęscie przylazł, zanim zdążyłem zepsuć kuchnię. Teraz mi skóra fajnie płatami odpada - chyba cos dziwnego było w podkładzie. Albo mi woda nie służy.
-------------
Lodówkę i zamrażalkę zapłaciłem dwa tygodnie temu. W
-------------
Polazłem w końcu na dżima. Cięzko było - znaczy, pójść było ciężko - ale sie udało. Chyba większa w tym zasługa ASP niz moja, no ale. Poodbijalismy piłeczkę przez siatke i poleźli do domu. Póki co nic mnie nie boli. Nadmiernie.
Czas chyba zacząć trening od nowa.
Łomatko. A jeszcze stół, krzesła, podłoga w pokoju na dole, łazienki, meble...
Duszno mi.
Niech mi ktoś tylko powie, gdzie ten cały Platon mieszka...
czwartek, 9 września 2010
Początki miłe
Początki zawsze sa miłe. Po urlopie też tak to wygląda. Spokojny rozruch - ot, poniedziałek z kilkoma drobiazgami, sześć godzin roboty i do domu. Wtorek pomaluśku od południa. Środa... Wreszcie czwartek. Patrzę ja się w tę listę i oczom nie wierzę - Smerfetka ma zaorać siedmiu pacjentów w cztery i pół godziny? A jakimże to cudem, że się zapytam niechcąco...
Wymysliłem plan rozpaczliwy ratowania sytuacji i zadzwoniłem do Urlszulki. Może przyjedzie? Wezmę potem co będzie chciała - a teraz to płytkarza mam... i bałagan w domu... i koniecznie muszę sie urwać...?... Ostatnia nadzieja padła zanim się do końca zdążyłem wysłowić - liste miała całodniową więc z zastępstwa nici. Zaraza.
Rano nieco mi wzrósł poziom metabolitów adrenaliny w moczu - ale w końcu ileż mozna się przejmować. Raz i wystarczy. W końcu Smerfetka wpadła, wystartowałem z uśmiechem nr 5 coby sobie timowo czatnąć przez zabiegami, ustaliliśmy koordynaty i pognałem odpalać torpedy. Jednak siedem krążowników to nie w kij dmuchał.
Obchodzilismy się ze soba jak ze śmierdzącymi jajajmi. Smerfetka miło zagadywała i była do rany przyłóż, jam poprawiał światło i pytał czy jej komfortowo - no normalnie sielanka. I nawet niespecjalnie ześmy liste spóźnili. Ostatnią babkę, co to miała iść na dno, wzięła na miejscowe z sedacją. A ja pognałem cycuchy znieczulać.
Z cycuchami żartów nie ma. Procedura na granicy wytrzymałośći DCU - bo dwugodzinna - człowiek wchłania w siebie wiadro trucizn wszelakich, na koniec trzeba dołożyć z grubej rury coby nie bolało... Pacjentka obudziła się z uśmiechem na twarzy i wdzięcznością w oczach. Jeszcze jakowaś nózia do korekty i w końcu ze zrozumiałym zadowoleniem zasiadłem przy kompie. Kawusia w dłoni, ech jakim to ja doskonały...
...z tego narcystycznego samozadowolenia wyrwała mnie pielegniarka wiadomością o rzygotliwym nastawieniu cycuchów do śwata. Noż do jasnej cholery - jak ja oddawałem, to była cacek... Polazłem - nie tyle womitująca co womitem strasząca okazała się być. Dostała cudo współczesnej farmacji w żyłę i popatrzyłem na stolik. Herbatka. Noż w morde jeża - dziewczę na czczo, toż musiała poczuć sie dziwnie. Ja rano nie musze być po zabiegu żeby mi herbata żołądek naciągnęła...
Jutro Lorenzo. Kilka pierdółek - po czym czas na wesele. Ech, rosołek, wódeczka, kotlecik, wódeczka, galaretki, wódeczka, barszczyki, wódeczka, toaścik, strogonoff, wódeczka, szampan, wódeczka, wódeczka, bigosik, śledzik, gszybek marynowany, wódeszka, od szasu do szaaaasuu pójde do Caritaaaasuuuu, wódeszha, hej hej ułani, malowaaane dziesi, przestań chrapać, Dzizazzzz, jest tu gdzies mineralna? umieram, a nie mógłbyś umierać po cichu, o tu jesteście! poprawiny! wóbrrrrrrrdeczka - łazienka! ghdzie łazienka!!!
Już mi sie wątroba marszczy.
Wymysliłem plan rozpaczliwy ratowania sytuacji i zadzwoniłem do Urlszulki. Może przyjedzie? Wezmę potem co będzie chciała - a teraz to płytkarza mam... i bałagan w domu... i koniecznie muszę sie urwać...?... Ostatnia nadzieja padła zanim się do końca zdążyłem wysłowić - liste miała całodniową więc z zastępstwa nici. Zaraza.
Rano nieco mi wzrósł poziom metabolitów adrenaliny w moczu - ale w końcu ileż mozna się przejmować. Raz i wystarczy. W końcu Smerfetka wpadła, wystartowałem z uśmiechem nr 5 coby sobie timowo czatnąć przez zabiegami, ustaliliśmy koordynaty i pognałem odpalać torpedy. Jednak siedem krążowników to nie w kij dmuchał.
Obchodzilismy się ze soba jak ze śmierdzącymi jajajmi. Smerfetka miło zagadywała i była do rany przyłóż, jam poprawiał światło i pytał czy jej komfortowo - no normalnie sielanka. I nawet niespecjalnie ześmy liste spóźnili. Ostatnią babkę, co to miała iść na dno, wzięła na miejscowe z sedacją. A ja pognałem cycuchy znieczulać.
Z cycuchami żartów nie ma. Procedura na granicy wytrzymałośći DCU - bo dwugodzinna - człowiek wchłania w siebie wiadro trucizn wszelakich, na koniec trzeba dołożyć z grubej rury coby nie bolało... Pacjentka obudziła się z uśmiechem na twarzy i wdzięcznością w oczach. Jeszcze jakowaś nózia do korekty i w końcu ze zrozumiałym zadowoleniem zasiadłem przy kompie. Kawusia w dłoni, ech jakim to ja doskonały...
...z tego narcystycznego samozadowolenia wyrwała mnie pielegniarka wiadomością o rzygotliwym nastawieniu cycuchów do śwata. Noż do jasnej cholery - jak ja oddawałem, to była cacek... Polazłem - nie tyle womitująca co womitem strasząca okazała się być. Dostała cudo współczesnej farmacji w żyłę i popatrzyłem na stolik. Herbatka. Noż w morde jeża - dziewczę na czczo, toż musiała poczuć sie dziwnie. Ja rano nie musze być po zabiegu żeby mi herbata żołądek naciągnęła...
Jutro Lorenzo. Kilka pierdółek - po czym czas na wesele. Ech, rosołek, wódeczka, kotlecik, wódeczka, galaretki, wódeczka, barszczyki, wódeczka, toaścik, strogonoff, wódeczka, szampan, wódeczka, wódeczka, bigosik, śledzik, gszybek marynowany, wódeszka, od szasu do szaaaasuu pójde do Caritaaaasuuuu, wódeszha, hej hej ułani, malowaaane dziesi, przestań chrapać, Dzizazzzz, jest tu gdzies mineralna? umieram, a nie mógłbyś umierać po cichu, o tu jesteście! poprawiny! wóbrrrrrrrdeczka - łazienka! ghdzie łazienka!!!
Już mi sie wątroba marszczy.
środa, 8 września 2010
Zosia Samosia
-Droga Andziu - rzekła ciotka
-Nie obgryzaj mi nagniotka!
Ale Andzia nie słuchała.
Zgryzła - i zwymiotowała.
Okazuje się że kamieniarka to trudna rzecz jest. Ponieważ załatwienie jakiegokolwiek specyjalisty graniczyło z cudem, a trudno wstawić pralkę na beton - ruszyłem do B&Q. Czyli takiej tubylczej Castoramy.
Muszę się przyznać, ze na widok tych wszystkich lśniących wierteł, tarcz diamentwoych, wiertarek Bosh’a, cyrkularek i śrubek oksydowanych z nakrętka fi 12 staja mi kudły na grzbiecie. Moge łazić pomiędzy półkami godzinami i kompletnie nie rozumiem ASP, ktróry już po trzech kwadransach ucieka oglądać sadzonki w dziale ogrodnictwa. Dziwne. Na szczęście przy zakupie cyrkulareczki do cięcia kamienia miała baczenie, dzięki temu mam takie małe, maluśkie cóś co to do szafy się schowa, a nie potwora 2000W zajmującego pół garażu. A w zasadzie 3/4.
Po trzech godzinach układania kamienia w pierdolniczku doszedłem do następujących wniosków. Primo - rozumiem narzekanie kamieniarzy na wylewkarzy dotyczące nierównych powierzchni. Secundo - ktoś powinien wymyslić sposób kladzenia płytek na leżąco. Określenie „ból w plecach” nie oddaje w żaden sposóbwjeb wbitego bretnala w krzyże. Tertio - zajebiście fajana praca - pomiając powyższe zastrzeżenia - jednak dobrze by było sie najpierw przypatrzeć jak to robia fachowcy. Com sie naklął...
W końcu robota dobiegła końca, krzyż rozprostowałem na materacu ultrafirm, kupionym okazyjnie w pobliskim sklepie - i zabrałem się do montowania pralki. Na szczęście przyszedł sąsiad, więc ASP pognał do Tesco po bira. W miedzy czasie zabrałem się za wycinanie dziur w szafce. Śliczną, lśniącą wycinarką, zakupioną rzecz jasa w B&Q... Wkręciłem toto w wiertarkę, nacisnąłem guzik, szarpło - i pierdut. Rozleciał się kontakt. No co za mecherzyne tu robią... A w jakie fajne drzezgi się rozsypał... No nic. Kontak przekręciłem od zmywarki - na nią jeszcze przyjdzie pora, gary można ręcznie umyć ale pranie w rękach to jednak masakra jest - i z dumą oznajmiłem że pralka działa. Sąsiad wyraził podziw szczery że ja tak i z elektryką i z rurkami se radze - tu mnie zalała duma z naszych narodowych zdolności robienia wszystkiego - i polazł do domu. A ja ze zgroza odkryłem, ze mi wyjście wody zamontowali na ciepłej rurze... Oż by ich szlag jasny i pomidorki z bazylią...
Na drugi dzień skoro świt pognałem do zaprzyjaźnionego majstra, co to chałupe składał, i delikatnie zasugerowałem że cosik jest nie tak z wodą. Na szczęscie już mi polskie zwyczajejeb opier głośniego wyrażania protestu wyszły z krwi i angielską modą najpierw żem się zapytał hałaju i hałduju a dopiero potem tąże zdziwienie wyraził. Chwała Panu. Toz przecie nie ich wina żem ślepy. Okazało się że wyjście jest - tylko nie nad a pod półką. Ot, figlarze.
Dzisiaj przyszła siła fachowa co to wyręczy mnie od bolącego krzyża i krzywo położonych płytek.
Może to jakoś przeżyjemy...
-Nie obgryzaj mi nagniotka!
Ale Andzia nie słuchała.
Zgryzła - i zwymiotowała.
Okazuje się że kamieniarka to trudna rzecz jest. Ponieważ załatwienie jakiegokolwiek specyjalisty graniczyło z cudem, a trudno wstawić pralkę na beton - ruszyłem do B&Q. Czyli takiej tubylczej Castoramy.
Muszę się przyznać, ze na widok tych wszystkich lśniących wierteł, tarcz diamentwoych, wiertarek Bosh’a, cyrkularek i śrubek oksydowanych z nakrętka fi 12 staja mi kudły na grzbiecie. Moge łazić pomiędzy półkami godzinami i kompletnie nie rozumiem ASP, ktróry już po trzech kwadransach ucieka oglądać sadzonki w dziale ogrodnictwa. Dziwne. Na szczęście przy zakupie cyrkulareczki do cięcia kamienia miała baczenie, dzięki temu mam takie małe, maluśkie cóś co to do szafy się schowa, a nie potwora 2000W zajmującego pół garażu. A w zasadzie 3/4.
Po trzech godzinach układania kamienia w pierdolniczku doszedłem do następujących wniosków. Primo - rozumiem narzekanie kamieniarzy na wylewkarzy dotyczące nierównych powierzchni. Secundo - ktoś powinien wymyslić sposób kladzenia płytek na leżąco. Określenie „ból w plecach” nie oddaje w żaden sposób
W końcu robota dobiegła końca, krzyż rozprostowałem na materacu ultrafirm, kupionym okazyjnie w pobliskim sklepie - i zabrałem się do montowania pralki. Na szczęście przyszedł sąsiad, więc ASP pognał do Tesco po bira. W miedzy czasie zabrałem się za wycinanie dziur w szafce. Śliczną, lśniącą wycinarką, zakupioną rzecz jasa w B&Q... Wkręciłem toto w wiertarkę, nacisnąłem guzik, szarpło - i pierdut. Rozleciał się kontakt. No co za mecherzyne tu robią... A w jakie fajne drzezgi się rozsypał... No nic. Kontak przekręciłem od zmywarki - na nią jeszcze przyjdzie pora, gary można ręcznie umyć ale pranie w rękach to jednak masakra jest - i z dumą oznajmiłem że pralka działa. Sąsiad wyraził podziw szczery że ja tak i z elektryką i z rurkami se radze - tu mnie zalała duma z naszych narodowych zdolności robienia wszystkiego - i polazł do domu. A ja ze zgroza odkryłem, ze mi wyjście wody zamontowali na ciepłej rurze... Oż by ich szlag jasny i pomidorki z bazylią...
Na drugi dzień skoro świt pognałem do zaprzyjaźnionego majstra, co to chałupe składał, i delikatnie zasugerowałem że cosik jest nie tak z wodą. Na szczęscie już mi polskie zwyczaje
Dzisiaj przyszła siła fachowa co to wyręczy mnie od bolącego krzyża i krzywo położonych płytek.
Może to jakoś przeżyjemy...
piątek, 3 września 2010
Sztampowo
Trzeba napisać że "jak ten czas leci" i "urlop, urlop - i po urlopie".
No to napisałem.
Musze przyznać że już mnie dupa boli. O wątrobie nie wspominając (gwoli wyjaśnienia: dupa boli mnie od leżenia tylko i wyłącznie). Odwiedziny u przyjaciół dobra rzecz. Problem w tym, że jak się to robi raz do roku... Bez kiszonego ogóreczka nie da rady. Co prawda co poniektórzy zmienili wyznanie na czystosercowców i teraz w sklepie do pół litra i ogórków trzeba dołożyć jeszcze St.Pellegrino - no ale. Każdy jakaś tam miarkę w życiu ma do wypicia.
Szczęściem w nieszczęściu spora grupa pojechała na walenie. To zajęcie dla twardzieli - mokro, zimno i do domu daleko. Dzięki temu mam w rezerwie kilka flaszeczek na następne spotkanie...
W zasadzie wszystkie punkty programu zostały wykonane: flaczki w "Barze pod Cyckiem", lody borówkowe u Żarneckich, sauna i lodowata kąpiel w Gorcach...
...chce do domu.
Pracy mi brakuje.
I psychiatry.
No to napisałem.
Musze przyznać że już mnie dupa boli. O wątrobie nie wspominając (gwoli wyjaśnienia: dupa boli mnie od leżenia tylko i wyłącznie). Odwiedziny u przyjaciół dobra rzecz. Problem w tym, że jak się to robi raz do roku... Bez kiszonego ogóreczka nie da rady. Co prawda co poniektórzy zmienili wyznanie na czystosercowców i teraz w sklepie do pół litra i ogórków trzeba dołożyć jeszcze St.Pellegrino - no ale. Każdy jakaś tam miarkę w życiu ma do wypicia.
Szczęściem w nieszczęściu spora grupa pojechała na walenie. To zajęcie dla twardzieli - mokro, zimno i do domu daleko. Dzięki temu mam w rezerwie kilka flaszeczek na następne spotkanie...
W zasadzie wszystkie punkty programu zostały wykonane: flaczki w "Barze pod Cyckiem", lody borówkowe u Żarneckich, sauna i lodowata kąpiel w Gorcach...
...chce do domu.
Pracy mi brakuje.
I psychiatry.
poniedziałek, 30 sierpnia 2010
In koguto
Odwieczny problem, jak zdobyć popularność pozostając elitarnym, przekłada się w rzeczywistości blogowej na dylemat: jak być znany szerokiej publiczności, pozostając anonimowym. Taak. Początkowa faza tajemniczego Don Pedro nieuchronnie przechodzi w bardziej lub mniej wyuzdany ekshibicjonizm. Zaczyna się od zdjęcia psa a kończy na podaniu numerów kart kredytowych.
No, bez przesady mi tu...
Wakacje to czas dziwny - i miły. Można spać do późna, można odwiedzić przyjaciół, można wreszcie pojechać w stare miejsca i dać się ponieść taniemu sentymentalizmowi. Jako że na starość mózg mi rozmięka i emocjonalnie zaczynam się zachowywać jak zakochany czternastoletni pustostan koloru blond - płci przeciwnej - na to ostatnie muszę nieco uważać.
Przypadkiem zajechałem sobie do "mojego" starego szpitala. Echch... Massakra. Spotkania z dawno nie widzianymi ludźmi, stare - nowe kąty... Blondyn ruszył do akcji i nieco ścisnął mi grdykę. Co robić. Jednak przepracowałem tam ponad 7 lat.
I tu ciekawostka.
Większość spotkanych pod koniec rozmowy dodawała, mrugając okiem: "Good morning, Vietnam". To by było tyle na temat konspiracji.
Niniejszym pozdrawiam wszystkich ;D
Trzeba będzie się pilnować...
No, bez przesady mi tu...
Wakacje to czas dziwny - i miły. Można spać do późna, można odwiedzić przyjaciół, można wreszcie pojechać w stare miejsca i dać się ponieść taniemu sentymentalizmowi. Jako że na starość mózg mi rozmięka i emocjonalnie zaczynam się zachowywać jak zakochany czternastoletni pustostan koloru blond - płci przeciwnej - na to ostatnie muszę nieco uważać.
Przypadkiem zajechałem sobie do "mojego" starego szpitala. Echch... Massakra. Spotkania z dawno nie widzianymi ludźmi, stare - nowe kąty... Blondyn ruszył do akcji i nieco ścisnął mi grdykę. Co robić. Jednak przepracowałem tam ponad 7 lat.
I tu ciekawostka.
Większość spotkanych pod koniec rozmowy dodawała, mrugając okiem: "Good morning, Vietnam". To by było tyle na temat konspiracji.
Niniejszym pozdrawiam wszystkich ;D
Trzeba będzie się pilnować...
czwartek, 19 sierpnia 2010
Prekognicja lingwistyczna
To było jakieś cztery lata temu...
Po odgruzowaniu spraw organizacyjnych, wynajęciu mieszkania, podpieciu mediów, telefonu, internetu, wyprostowaniu work permitów i innych cholerstw - nadszedł czas na transfer rodziny. ASP dzielnie spakował wszystko w walichy, kurtki, które nie zmieściły się w limicie wagi przywiózł na sobie, Szaman swoją Zielona Szczałą (...teraz ma Złotą...) pojechał ze mna na lotnisko...
...wydaje się jak by to było w zeszłym miesiącu...
...i wreszcie, po rozpakowaniu wszystkiego poszliśmy na pierwszy spacer. Ot, coby rodzinie pokazać piękne okoliczności przyrody w jakich im przyjdzie żyć do końca życia.
Co okazało się być okresem dwuletnim - zamieszkanie, nie życie - i doskonale obrazuje naszą zdolność planowania czy przewidywania przyszłości.
Idziemy dumnie po centralnej - i w zasadzie jedynej - ulicy miasta, gdy wtem słyszę, wypowiedziane ze ślicznym północnoirlandzkim akcentem, ”How are youuu?” Musze przyznać że w tym czasie miejscowy dialekt rozumiałem mniej-więcej - mniej rozumiałem a więcej nie - i moje starania biegły zazwyczaj w kierunku wyłapania słów kluczowych, coby mieć choć zarys tematu w jakim obraca się interlokutor, oraz wyłapywaniu znaków przestankowych celem wtrącania „a!”. Ponieważ lepiej mówiłem niz rozumiałem, przedstawiłem szybko ASP - tu nasza rozmówczyni rozpromieniła sie od ucha do ucha - i Pociecha Młodszego. Na którym spoczął ciężar prowadzenia dalszej konwersacji. W tłumaczeniu dowolnym bedzie to szło tak:
- Przyjechałeś do taty?
- Tak. To bardzo ważne jest: każde „tak” wypowiadane jest po krótkim namyśle, pewnie, z lekkim usmiechem potwierdzającym całkowite wewnętrzne przekonanie mówiącego.
- Podba ci się u nas?
- Tak.
- A wiesz już gdzie będziesz chodził do szkoły?
- Nie.
- Ale tata ci pokaże?
- Tak.
- No to życzę wszytkiego dobrego w szkole. Bye-bye!
- Bye-bye! - Uśmiech Pociecha Młodszego rozmraża zamrażalki Miele i powoduje poparzenia pierwszego stopnia u płci przeciwnej
Ruszyliśmy w dół ulicy. Po kilku krokach nie wytrzymałem.
- Synek, ileś ty z tego zrozumiał?
Pociech nie zawahał się nawet przez ułamek sekundy:
- Absolutnie nic.
To było jakieś cztery lata temu... A teraz PM, mordując wirtualnie ludzi za pomoca X-Box’a, gada non-stop ze swoimi kumplami w tempie uniemożliwiającym mi zrozumienie czegokolwiek. Tak na wszelki wypadek, gdy słyszę za dużo ekspresji, grzecznie prosze żeby przestał używać słów powszechnie uznawanych za obraźliwe...
Po odgruzowaniu spraw organizacyjnych, wynajęciu mieszkania, podpieciu mediów, telefonu, internetu, wyprostowaniu work permitów i innych cholerstw - nadszedł czas na transfer rodziny. ASP dzielnie spakował wszystko w walichy, kurtki, które nie zmieściły się w limicie wagi przywiózł na sobie, Szaman swoją Zielona Szczałą (...teraz ma Złotą...) pojechał ze mna na lotnisko...
...wydaje się jak by to było w zeszłym miesiącu...
...i wreszcie, po rozpakowaniu wszystkiego poszliśmy na pierwszy spacer. Ot, coby rodzinie pokazać piękne okoliczności przyrody w jakich im przyjdzie żyć do końca życia.
Co okazało się być okresem dwuletnim - zamieszkanie, nie życie - i doskonale obrazuje naszą zdolność planowania czy przewidywania przyszłości.
Idziemy dumnie po centralnej - i w zasadzie jedynej - ulicy miasta, gdy wtem słyszę, wypowiedziane ze ślicznym północnoirlandzkim akcentem, ”How are youuu?” Musze przyznać że w tym czasie miejscowy dialekt rozumiałem mniej-więcej - mniej rozumiałem a więcej nie - i moje starania biegły zazwyczaj w kierunku wyłapania słów kluczowych, coby mieć choć zarys tematu w jakim obraca się interlokutor, oraz wyłapywaniu znaków przestankowych celem wtrącania „a!”. Ponieważ lepiej mówiłem niz rozumiałem, przedstawiłem szybko ASP - tu nasza rozmówczyni rozpromieniła sie od ucha do ucha - i Pociecha Młodszego. Na którym spoczął ciężar prowadzenia dalszej konwersacji. W tłumaczeniu dowolnym bedzie to szło tak:
- Przyjechałeś do taty?
- Tak. To bardzo ważne jest: każde „tak” wypowiadane jest po krótkim namyśle, pewnie, z lekkim usmiechem potwierdzającym całkowite wewnętrzne przekonanie mówiącego.
- Podba ci się u nas?
- Tak.
- A wiesz już gdzie będziesz chodził do szkoły?
- Nie.
- Ale tata ci pokaże?
- Tak.
- No to życzę wszytkiego dobrego w szkole. Bye-bye!
- Bye-bye! - Uśmiech Pociecha Młodszego rozmraża zamrażalki Miele i powoduje poparzenia pierwszego stopnia u płci przeciwnej
Ruszyliśmy w dół ulicy. Po kilku krokach nie wytrzymałem.
- Synek, ileś ty z tego zrozumiał?
Pociech nie zawahał się nawet przez ułamek sekundy:
- Absolutnie nic.
To było jakieś cztery lata temu... A teraz PM, mordując wirtualnie ludzi za pomoca X-Box’a, gada non-stop ze swoimi kumplami w tempie uniemożliwiającym mi zrozumienie czegokolwiek. Tak na wszelki wypadek, gdy słyszę za dużo ekspresji, grzecznie prosze żeby przestał używać słów powszechnie uznawanych za obraźliwe...
wtorek, 17 sierpnia 2010
Inception
Lem postawił kiedyś tezę: jeżeli kiedykolwiek zdecydujemy sie na wejście do rzeczywistości wirtualnej*, nieodróżnialnej od realnej, do końca życia nie będziemy pewni czy z niej wróciliśmy. I to jest problem absolutnie i całkowicie nierozwiązywalny. Zawsze pozostanie cień wątpliwości czy to co wokoło nas sie dzieje nie jest przypadkiem dalszym ciągiem fantasmagorii komputerowo wyprodukowanej.
Jeżeli kiedykolwiek będziemy w stanie wyprodukowac taką fikcję, stworzymy za jednym zamachem bandę frustratów przekonanych o mierności świata tego, popełniających morderstwa oraz samobójstwa na ulicach, oraz wzrost popytu na psychoanalityków. Nie wspominając o umierających z głodu ludzi podpiętych zbyt długo do VR. Bo jednakowoż, cokolwiek byśmy w VR nie zeżarli, oszukamy mózg, ale ciała juz raczej nie.
Inception bardzo ciekawie drenuje ten temat. Wprowadza relatywizację czasu poszczególnych poziomów fikcji wyśnionej - tu troche trąca to „Perfekcyjną Niedoskonałością” Dukaja - dzięki czemu sekundy w warstwie realnej rozciągaja się do setek i tysięcy w warstwach głębszych. Mamy światy w światach, zniekształconą fizykę, wpływ warstw górnych na dolne, dolnych na górne i grasujące wszem i wobec wytwory podświadomości.
Najbardziej podobał mi się pociąg tnący jak przecinak wzdłuż zakorkowanej samochodami ulicy.
Do tego aktorzy - poza Di Caprio mamy Levitta (musiałem sprawdzić skąd znam ta twarz, przyznaje się bez bicia - grał w... „Trzeciej Planecie od słońca...” Jakoś tak horrorowaty mi się wydawał), Marion Cotiliard (chyba zawsze mi się będzie kojarzyć z „Taxi” ale miała ostatnio bardzo ładną rolę w „Wrogu publicznym”), Tom Berenger (się chłopu postarzało, jednak życie nie sen), Michael Caine (ten jest niezniszczalny...), Cilian Murphy (bodajże szwarc charakter ze „Spidermana” ale nie kumam) i śliczniutką Ellen Page - tej nie przypominam sobie za cholerę.
Film broni sie ogólnie i szczegółowo. Jest śliczny zarówno w warstwie obrazu jak i spójny w narracji - do tego ostatnie salto-mortadele, choć przewidywalne do bólu, stawia bardzo ciekawe pytania rodem z Monty Pythona - ale niestetyż zaczynam mieć jedno „ale”. Mianowicie Di Caprio, który uwolnił sie z mozołem od postaci misia do przytulania z „Tytanica”, zaczyna mi popadać w stan przeciwstawny. Już w „Aviatorze” jakoś tak wiało od niego tragizmem wewnętrznym, podpartym skrętem kiszek, ale w Inception facet dostaje regularnego zatwardzenia.
Co widać po twarzy - człowiek ma takie - wytrzeszczone, to dobre słowo - wytrzeszczone oczy. I napięcie nieścieralne na twarzy.
Nazwijmy to facies bi-exoculus sufferis...
Poniekąd taką postać zbudowali mu scenarzyści, ale jednakowoż, jak już to kiedyś zauważył nasz wieszcz, poeta musi od czasu do czasu rozpiąć rozporek i wysikać się, by dalej móc cierpieć za miliony. A ten nic - chyba że do toalety latał w przerwach pomiędzy klipsami. Jeżeli DiCaprio nikt w łeb nie strzeli, bedziemy mieć kolejnego Nikosia Kejdża, tyle że w wersji nie patriotycznej a dramatycznej.
Ja to się muszę Janka Hoffandera zapytać o te wszystkie aktorki...
Jeżeli kiedykolwiek będziemy w stanie wyprodukowac taką fikcję, stworzymy za jednym zamachem bandę frustratów przekonanych o mierności świata tego, popełniających morderstwa oraz samobójstwa na ulicach, oraz wzrost popytu na psychoanalityków. Nie wspominając o umierających z głodu ludzi podpiętych zbyt długo do VR. Bo jednakowoż, cokolwiek byśmy w VR nie zeżarli, oszukamy mózg, ale ciała juz raczej nie.
Inception bardzo ciekawie drenuje ten temat. Wprowadza relatywizację czasu poszczególnych poziomów fikcji wyśnionej - tu troche trąca to „Perfekcyjną Niedoskonałością” Dukaja - dzięki czemu sekundy w warstwie realnej rozciągaja się do setek i tysięcy w warstwach głębszych. Mamy światy w światach, zniekształconą fizykę, wpływ warstw górnych na dolne, dolnych na górne i grasujące wszem i wobec wytwory podświadomości.
Najbardziej podobał mi się pociąg tnący jak przecinak wzdłuż zakorkowanej samochodami ulicy.
Do tego aktorzy - poza Di Caprio mamy Levitta (musiałem sprawdzić skąd znam ta twarz, przyznaje się bez bicia - grał w... „Trzeciej Planecie od słońca...” Jakoś tak horrorowaty mi się wydawał), Marion Cotiliard (chyba zawsze mi się będzie kojarzyć z „Taxi” ale miała ostatnio bardzo ładną rolę w „Wrogu publicznym”), Tom Berenger (się chłopu postarzało, jednak życie nie sen), Michael Caine (ten jest niezniszczalny...), Cilian Murphy (bodajże szwarc charakter ze „Spidermana” ale nie kumam) i śliczniutką Ellen Page - tej nie przypominam sobie za cholerę.
Film broni sie ogólnie i szczegółowo. Jest śliczny zarówno w warstwie obrazu jak i spójny w narracji - do tego ostatnie salto-mortadele, choć przewidywalne do bólu, stawia bardzo ciekawe pytania rodem z Monty Pythona - ale niestetyż zaczynam mieć jedno „ale”. Mianowicie Di Caprio, który uwolnił sie z mozołem od postaci misia do przytulania z „Tytanica”, zaczyna mi popadać w stan przeciwstawny. Już w „Aviatorze” jakoś tak wiało od niego tragizmem wewnętrznym, podpartym skrętem kiszek, ale w Inception facet dostaje regularnego zatwardzenia.
Co widać po twarzy - człowiek ma takie - wytrzeszczone, to dobre słowo - wytrzeszczone oczy. I napięcie nieścieralne na twarzy.
Nazwijmy to facies bi-exoculus sufferis...
Poniekąd taką postać zbudowali mu scenarzyści, ale jednakowoż, jak już to kiedyś zauważył nasz wieszcz, poeta musi od czasu do czasu rozpiąć rozporek i wysikać się, by dalej móc cierpieć za miliony. A ten nic - chyba że do toalety latał w przerwach pomiędzy klipsami. Jeżeli DiCaprio nikt w łeb nie strzeli, bedziemy mieć kolejnego Nikosia Kejdża, tyle że w wersji nie patriotycznej a dramatycznej.
Ja to się muszę Janka Hoffandera zapytać o te wszystkie aktorki...
czwartek, 12 sierpnia 2010
Apnidżat
Okazuje się że nazwisko jest bardzo ważne. Mozna by się spodziewać, że to co nam Bozia dała - w postaci wpisu do dowodu osobistego po naszych rodzicach - to rzecz niezmienna. Jako ta skała. Nic bardziej mylnego.
Szczęśliwi ci co maja nazwiska krótkie, zawierające litery ogólnodostepne. Jak na ten przykład Kot. W najgorszym razie jakis nawiedzony brytol zrobi z tego {kaet}, ale i tak sie idzie domyślić. Natomiast cała reszta...
Posiadanie w nazwisku liter g, h, j, zbitek polskich typu ch, sz, cz - o ogonkach z litości w ogóle nie wspominam - potrafi doprowadzić do ciężkiej cholery. Dla Brytów ż, sz, cz i dż brzmia dokładnie tak samo. To samo z grupa ź, ś, ć i dź. Coś tam szeleści i tyle. Tak na marginesie - sa tacy co w ogóle tych ośmiu od siebie nie odróżniaja. Stąd właśnie prawidłowe wymówienie słowa "Szczebrzeszyn" jest testem potwierdzającym przynależność do plemienia co to między Bugiem a Nysą zalega.
Brytole są mili. Tu się należy wystrzegać pułapki, bo oni mili sa w obejsciu, natomiast sa tacy sami jak my. Rzekłbym, ze tak jak oni sa mili, tak my jesteśmy szczerzy.
Ad rem.
Ponieważ są mili - staraja się napływowym obywatelom Korony ułatwić życie. I z racji brzmienia mojego nazwiska, które z sobie tylko wiadomych powodów wymawiaja "apnidżat", nie certoląc się zbytnio, zakwalifikowali do grupy pakistańsko-indyjskiej...
...co skutkuje za każdym razem, gdy próbuję się skontaktować z bankiem czy innym urzędem, połączenie mnie z przedstawicielem ludności tamejszej...
...której to nie rozumiemza jasnego sk nic a nic...
Coś jest na osi wschód Europy - Daleki Wschód - że nasza fonetyka za cholere jasną nie przystaje do siebie.
Po każdej takiej rozmowie mam dreszcze i zimne poty - oraz dziką chęć żeby zmienić nazwisko. Na dowolne, krótkie i kojarzące się wszystkim specom od infolinii z caucasians...
Szczęśliwi ci co maja nazwiska krótkie, zawierające litery ogólnodostepne. Jak na ten przykład Kot. W najgorszym razie jakis nawiedzony brytol zrobi z tego {kaet}, ale i tak sie idzie domyślić. Natomiast cała reszta...
Posiadanie w nazwisku liter g, h, j, zbitek polskich typu ch, sz, cz - o ogonkach z litości w ogóle nie wspominam - potrafi doprowadzić do ciężkiej cholery. Dla Brytów ż, sz, cz i dż brzmia dokładnie tak samo. To samo z grupa ź, ś, ć i dź. Coś tam szeleści i tyle. Tak na marginesie - sa tacy co w ogóle tych ośmiu od siebie nie odróżniaja. Stąd właśnie prawidłowe wymówienie słowa "Szczebrzeszyn" jest testem potwierdzającym przynależność do plemienia co to między Bugiem a Nysą zalega.
Brytole są mili. Tu się należy wystrzegać pułapki, bo oni mili sa w obejsciu, natomiast sa tacy sami jak my. Rzekłbym, ze tak jak oni sa mili, tak my jesteśmy szczerzy.
Ad rem.
Ponieważ są mili - staraja się napływowym obywatelom Korony ułatwić życie. I z racji brzmienia mojego nazwiska, które z sobie tylko wiadomych powodów wymawiaja "apnidżat", nie certoląc się zbytnio, zakwalifikowali do grupy pakistańsko-indyjskiej...
...co skutkuje za każdym razem, gdy próbuję się skontaktować z bankiem czy innym urzędem, połączenie mnie z przedstawicielem ludności tamejszej...
...której to nie rozumiem
Coś jest na osi wschód Europy - Daleki Wschód - że nasza fonetyka za cholere jasną nie przystaje do siebie.
Po każdej takiej rozmowie mam dreszcze i zimne poty - oraz dziką chęć żeby zmienić nazwisko. Na dowolne, krótkie i kojarzące się wszystkim specom od infolinii z caucasians...
środa, 11 sierpnia 2010
Pomiędzy urlopem
Wróciłem sobie do roboty witany pieśnią pochwalna oraz uśmiechami promiennymi. Nawet manago się rozpromieniła co poniekąd daje przyczynek do poprawki wzoru na miłośc rodzinną. Może ta zależnaośc działa też w stosunkach służbowych? Dziwne jakieś toto wszystko. W każdym razię bądź - co bądź - jest miło. Moja Zuzanna - moja z racji stosunków służbowych - rozpromieniła się na mój widok szczerze. Myslałem żem taki piekny, cycóś - ale nie. Radość jej wzięła sie z faktu że w piątek będzie pamiętać co oglądała w telewizji wieczorem. Bo przez dwa tygodnie, jak mnie nie było, mój zmiennik dymił gazami ile wlazło i biedna Zuzanna wracała do domu na układach rdzenia przdłużonego. Zawsze twierdze że nie ma to jak TIVA. Pacjent budzisie rześki i niezarzygany, a personel po pracy pamieta jak sie nazywa. Cacek.
Do roboty wróciała moja - patrz wyżej - Karolina. Karolina jest chodzącym hypomaniakalnym osobnikiem, tryskającym zaraźliwą radością do życia. O brytyjskim poczuciu humoru nie wspominając. Dajmy przykład malutki. Obie z Zuzanną są - nazwijmy to po imieniu - małe. Rzędu półtora metra w butach na obcasie. Zaczynając zabieg, poprosiłem coby podać pacjentowi tlen, nie wskazując palcem kto to ma zrobić. I tu Karolina zapaliła tekst do Zuzanny: no to łap sie za maskę, bo ten stół jest ustawiony wyjątkowo dla kurdupli (tłumacznie z angielskiego na podhalański modo abnegat.ltd; wszelkie wulgaryzmy sa zamierzone i wprowadzone wbrew dobrym manierom pierwowzorów).
Ogólnie jest pięknie. W poniedziałek były ciasteczka, bo nasz kanalarz odchodzi na emeryturę i więcej nie będzie pracował. Znaczy - nad prawidłowym uderzeniem będzie, bo zamierza się poświęcić grze w golfa. Ciekawe czy wytrzyma. Ja bym chyba nie dał rady.
Chyba poleze do kina. U Małej Mi przeczytało mi sie o Inception - ciekawe co człowiek wyrozumie w lenguidżu z filmu co go nie idzie zrozumieć po polskiemu...
Do roboty wróciała moja - patrz wyżej - Karolina. Karolina jest chodzącym hypomaniakalnym osobnikiem, tryskającym zaraźliwą radością do życia. O brytyjskim poczuciu humoru nie wspominając. Dajmy przykład malutki. Obie z Zuzanną są - nazwijmy to po imieniu - małe. Rzędu półtora metra w butach na obcasie. Zaczynając zabieg, poprosiłem coby podać pacjentowi tlen, nie wskazując palcem kto to ma zrobić. I tu Karolina zapaliła tekst do Zuzanny: no to łap sie za maskę, bo ten stół jest ustawiony wyjątkowo dla kurdupli (tłumacznie z angielskiego na podhalański modo abnegat.ltd; wszelkie wulgaryzmy sa zamierzone i wprowadzone wbrew dobrym manierom pierwowzorów).
Ogólnie jest pięknie. W poniedziałek były ciasteczka, bo nasz kanalarz odchodzi na emeryturę i więcej nie będzie pracował. Znaczy - nad prawidłowym uderzeniem będzie, bo zamierza się poświęcić grze w golfa. Ciekawe czy wytrzyma. Ja bym chyba nie dał rady.
Chyba poleze do kina. U Małej Mi przeczytało mi sie o Inception - ciekawe co człowiek wyrozumie w lenguidżu z filmu co go nie idzie zrozumieć po polskiemu...
poniedziałek, 9 sierpnia 2010
...na plazy mi sie marzy...
Magia Chorwacji. Jezdzimy tam od 10 lat i zawsze trafiamy na ladna pogode. Dziwne. Tym razem w dzien pierwszy lalo, wiec nadzorca pogodowy zablokowal tloczki w hamulcach, co spowosowalo powrot z granicy i opoznienie dwunastogodzinne. Nie trzeba dodawac, ze po przejechaniu 1000 km w deszczu wjechalismy na plaze, gdzie plumplalo sobie morze i swiecilo slonce.
Plan niespalenia sie w pierwszym dniu powiodl sie wysmienicie - poparzylem sie w dniu trzecim. Moglem zasunac Inczuczunie "ty bladawcu jeden" bez mrugniecia okiem.
W zasadzie moj plan na super wakacje to ASP, slonce, morze z ciepla woda oraz dodatki co to organoleptycznie poprawiaja humor. Zeby rozwiac ponure podejrzenia z gatunku "a coz by to byc moglo?", informuje ze oliwki tez zjadlem.
Ceny nieco chore - zarcie lepiej z Polski brac. Plyny zreszta tez. Ale z drugiej strony patrzac - takich brzoskwinek to sie u nas nie trafi. Chyba.
Juz mi sie teskni do drugiej czesci. Ale to dopiero za dwa tygodnie...
niedziela, 1 sierpnia 2010
Dolce vita
Pozdrowienia z tarasiku z widokiem na morze. Nie ma to jak nasiaknac sobie chorwackim sloncem na nagiej plazy...
...pijac tutejszy wynalazek zlozony z czerwonego wina i fanty...
...do uslyszenia niedlugo...
abnegat.ltd
PS. Jest to moj absolutny top. Ale cyklisci moga sie nie zgodzic. W zwiazku z powyzszym otwieram konkurs: co to znaczy "wymarzone wakacje"...
PPS. Prosze pamietac ze blog nie jest oflagowany, wiec propozycje niezdrowe, niemoralne lub tuczace z bolem usuwac bede...
poniedziałek, 26 lipca 2010
...divida in partes tres...
Polak pije tylko z trzech powodów:
- urodzin
- imienin
- każdej innej okazji.
Że pić można z powodów różnistych - to powszechnie wiadomo. Tak zwana trzecia opcja jest szeroko wykorzystywana przez masy spragnione krótkich łańcuchów węglowych, zakończonych grupą hydroksylową. Ale żeby na internet?
Jako że coś mi chodziło po kościach, pojechaliśmy do sklepu. Wyjazd był podyktowany koniecznością zabezpieczenia prawidłowego balansu centralnego układu nerwowego, któren to zaczął mi szwankować po spotkaniu z Pobieżną. Doszedłem bowiem do wniosku, że wpadnę i zapytam jak tam sie ma nasz Domek Biały i czy przypadkiem nie moglibyśmy wziąć kluczy od tegoż garażu co go nam obiecała na przechowanie gratów. Wywiązała sie zupełnie montypythonowa dyskusja - ja jej mianowicie wmawiałem, że juz tydzień temu ogłosiła sprawę za załatwiona - a ona mi że absolutnie i nic z tych rzeczy. Bliski byłem zakończenia dyskusji w polskim stylu, jako że mi gulomierz zdecydowanie wszedł na pola czerwone, ale na szczeście mi przeszło. Pietnaście minut później Pobieżna zadzwoniła że owszem, garaż jest i klucze mi da jutro - a nie mogła ze mna gadac, bo babka która razem z nią była w biurze, to jej przełożona. Która o niczym nie wie. Santa Madonna Clara.
Podbudowany brytyjską niemożności powiedzenia w drzwiach „Siema, Abi, to moja szefowa - a to moi klienci”, co rozwiązało by sprawe na wstępie, pojechałem do BBQ. Mianowicie w ścianie z tekturki wypadła dziura - i teraz ją musze załatać. Nabyłem drogą kupna taki klejo-zapraw murarski szerokiego zastosowania oraz trzy szpachelki i wsłuchałem się w siebie. Retail therapy jednak nie da sie wykonac kupując sobie szpeja za 3.20 bo to po prostu nie działa. Co robić - zawinęliśmy do Morrisona gdzie po długich deliberacjach kupiłem sobie 4 butelki leku na nerwy zszargane, waissbiera belgijskiego, i wiedziny jakąś tajemną mocą, w ostatniej chwili, porwałem litra Bacardi co stał w koszyczku promocyjnym przy kasie.
Ruch okazał się zbawienny. Pod domem spotkaliśmy się z sąsiadem, któremu zaproponowałem weissbiera. Ponieważ Anglik kulture ma wpisaną w geny, nie odmówił. Wykonaliśmy po buteleczce w progu i rozeszli się do domów. Nie mineło piętnaście minut jak wpadł do mnie ze stickiem sieciowym cobym mu powiedział czy on jest dobry - czy nie dobry. Z miejsca zaproponowałem bacardi z colą - toż jak by mu rzeczywiście o net chodziło, poszedł by do providera. Znowuż sie potwierdziło, że każda okazja jest dobra do zadierżenia razgawora. Nawet nie wiadomo kiedy się flaszeczka skończyła.
Dzisiaj ASP jedzie do Pobieżnej kluczyk odebrać. Mam nadzieje że to przeżyje. Pobieżna, nie ASP - płytki co to miały byc gładkie, maja szlaczek, a kuchnia którą zamówiliśmy białą, potwierdzili białą, pokazali palcem białą, potwierdzili raz jeszcze i podpisali - okazało się że Pobieżna wpisała w papiery „Latte”. Znakiem tego kuchnia jednak będzie w kolorze kawusi. Z mleczkiem.
Okazuje się że developerzy są internacjonałami tak samo jak ortopedzi.
Siła stereotypów jako samosprawdzająca się przepowiednia, czy ki cholera...
- urodzin
- imienin
- każdej innej okazji.
Że pić można z powodów różnistych - to powszechnie wiadomo. Tak zwana trzecia opcja jest szeroko wykorzystywana przez masy spragnione krótkich łańcuchów węglowych, zakończonych grupą hydroksylową. Ale żeby na internet?
Jako że coś mi chodziło po kościach, pojechaliśmy do sklepu. Wyjazd był podyktowany koniecznością zabezpieczenia prawidłowego balansu centralnego układu nerwowego, któren to zaczął mi szwankować po spotkaniu z Pobieżną. Doszedłem bowiem do wniosku, że wpadnę i zapytam jak tam sie ma nasz Domek Biały i czy przypadkiem nie moglibyśmy wziąć kluczy od tegoż garażu co go nam obiecała na przechowanie gratów. Wywiązała sie zupełnie montypythonowa dyskusja - ja jej mianowicie wmawiałem, że juz tydzień temu ogłosiła sprawę za załatwiona - a ona mi że absolutnie i nic z tych rzeczy. Bliski byłem zakończenia dyskusji w polskim stylu, jako że mi gulomierz zdecydowanie wszedł na pola czerwone, ale na szczeście mi przeszło. Pietnaście minut później Pobieżna zadzwoniła że owszem, garaż jest i klucze mi da jutro - a nie mogła ze mna gadac, bo babka która razem z nią była w biurze, to jej przełożona. Która o niczym nie wie. Santa Madonna Clara.
Podbudowany brytyjską niemożności powiedzenia w drzwiach „Siema, Abi, to moja szefowa - a to moi klienci”, co rozwiązało by sprawe na wstępie, pojechałem do BBQ. Mianowicie w ścianie z tekturki wypadła dziura - i teraz ją musze załatać. Nabyłem drogą kupna taki klejo-zapraw murarski szerokiego zastosowania oraz trzy szpachelki i wsłuchałem się w siebie. Retail therapy jednak nie da sie wykonac kupując sobie szpeja za 3.20 bo to po prostu nie działa. Co robić - zawinęliśmy do Morrisona gdzie po długich deliberacjach kupiłem sobie 4 butelki leku na nerwy zszargane, waissbiera belgijskiego, i wiedziny jakąś tajemną mocą, w ostatniej chwili, porwałem litra Bacardi co stał w koszyczku promocyjnym przy kasie.
Ruch okazał się zbawienny. Pod domem spotkaliśmy się z sąsiadem, któremu zaproponowałem weissbiera. Ponieważ Anglik kulture ma wpisaną w geny, nie odmówił. Wykonaliśmy po buteleczce w progu i rozeszli się do domów. Nie mineło piętnaście minut jak wpadł do mnie ze stickiem sieciowym cobym mu powiedział czy on jest dobry - czy nie dobry. Z miejsca zaproponowałem bacardi z colą - toż jak by mu rzeczywiście o net chodziło, poszedł by do providera. Znowuż sie potwierdziło, że każda okazja jest dobra do zadierżenia razgawora. Nawet nie wiadomo kiedy się flaszeczka skończyła.
Dzisiaj ASP jedzie do Pobieżnej kluczyk odebrać. Mam nadzieje że to przeżyje. Pobieżna, nie ASP - płytki co to miały byc gładkie, maja szlaczek, a kuchnia którą zamówiliśmy białą, potwierdzili białą, pokazali palcem białą, potwierdzili raz jeszcze i podpisali - okazało się że Pobieżna wpisała w papiery „Latte”. Znakiem tego kuchnia jednak będzie w kolorze kawusi. Z mleczkiem.
Okazuje się że developerzy są internacjonałami tak samo jak ortopedzi.
Siła stereotypów jako samosprawdzająca się przepowiednia, czy ki cholera...
sobota, 24 lipca 2010
There is a fracture. I need to fix it.
- Hej.
- Hej.
- Czy ty jesteś dyżurnym anestezjologiem?*
- Tak.
- Chcę zabukować operację.
- Kim jesteś?
- Dyżurnym ortopedą.
- Nie ma sprawy. Co się dzieje?
- Mam złamanie. Musze go zoperować.
- OK. Powiedz coś więcej.
- Mam złamanie. Musze go zoperować.
- ?
- Mam złamanie. Musze go zoperować.
- Możesz mi powiedzieć więcej?
- Złamanie jest z dyslokacja. Musze go zoperować.
- OK. Zacznijmy od początku. Gdzie jest złamanie?
- Złamanie jest na izbie przyjęć. Musze go zoperować.
- Nie o to mi chodziło. Do kogo należy złamanie?
- Złamanie należy do kości. Kości udowej.
- A do kogo należy to udo?
- A!. Udo należy do 97 letniej pani z Domu Opieki Społecznej.
- OK. Co jeszcze możesz mi powiedzieć?
- Jest na czczo. To dobrze.
- Jakieś choroby?
- Poza tym jest w dobrym stanie. Poza...
- Poza czym?
- Jej temperatura ciała wynosi 29 st. Celsjusza.
- Taak.
- A jej pH krwi wynosi 6,8
- O.
- I jest w stanie, którego nigdy wcześniej nie widziałem.
- A cóż to za stan?
- A-systol-ia.
- Asystolia?!?
- A-systol-ia.
- Taak. I chcesz żebym ja znieczulił?
- Mam złamanie. Musze go zoperować.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi tego na samym początku?!?
- Powiedziałem: "Mam złamanie. Musze go zoperować".
- Nie. Nie o pieprzonym złamaniu. Ten kawałek o asystolii.
- Bo mógłbyś nie chcieć jej znieczulić.
- Myślisz że nie zauważę asystolii gdy pacjent przyjedzie do pokoju anestezjologicznego?
- Zoperowanie złamania nie zajmie mi dużo czasu. Jestem bardzo sprawny w użyciu młotków i wiertarek.
- Ona nie nadaje się nawet do przystrzyżenia grzywki. Nie mówiąc o operacji.
- Przewiduje znikome krwawienie.
- Ona ma teraz dużo istotniejsze problemy do zaopatrzenia.
- Jak złamanie?
- Jak reanimacja.
- A. Z tym już skończyli.
- O. Znaczy - skończyli reanimację i ktoś nadal ma asystolię?
- Tak.
- To znaczy że jest martwy.
- Przewiduję znikome krwawienie.
- Wiesz co? Masz rację. Krwawienie zazwyczaj jest znikome przy braku pracy serca.
- Musze zoperować złamanie.
- Proszę, odejdź.
- Przeszkadzasz mi w wykonywaniu moich obowiązków.
- A ty doprowadzasz mnie do bólu głowy.
- Mam złamanie. Musze go zoperować.
- A ja muszę iść i przywalić w mur. (Po polsku jednak w tym momencie poszła by czterokurwienna wiązanka wraz z życzeniami miłych Świąt).
- Jeżeli przy tym złamiesz rękę, zoperuję ją dla ciebie.
-----------------
*Registrar to nie jest dyżurny. Ale tego typu rozmowa będzie miała miejsce gdy konsultanci słodko śpią, a szpital należy do registrarów. Czyli odpowiednik sytuacji gdy ordynatorzy siedzą w domu a dyżuranci sobie radzą jak mogą...
piątek, 23 lipca 2010
Apteczka
...jedziemy na wycieczkę
bierzemy misia w teczkę...
A raczej graty w apteczkę.
Tu akurat problem jest nierozwiązywalny. Wszystko zależy od naszych upodobań. Osoby zorganizowane poukładają plasterki i bandaże w zgrabne kupki, dołożą wodę utlenioną a na wierzch położą rękawiczki ochronne. Bałaganiarze wepchną co popadnie. Ci co bardziej zapobiegawczy dołożą tabletki na sraczkę i polopirynę. Jako uzupełnienie środków do odkażania wewnętrznego. Pielęgniarki dołożą ciśnieniomierz i kilka blistrów tabletek ,ratownicy deskę i dwie sztuki kołnierzy, a anestezjolog...
Jak by tak przez przypadek celnik zaglądnął mi do walichy dziesięć lat temu to by mnie regularnie zamknęli. Pomijam laryngoskop, rury, defibrylator(!), ambu, płyny, dreny, cewniki, wkłucia (centralne odłożyłem po głębszym namyśle) i pół apteki - ale w tym drugim pół były środki tak zwanego zarachowania ścisłego. Pojęcia nie mam jak bym się z tego wytłumaczył.
Strażak dołoży toporek (do lokalizowania) i sikawkę (nie trzeba wyjaśniać po co strażakowi sikawka na wakacjach), policjant lizaka i bloczek z mandatami a harcerz dekapsler i menażkę z dziwką*.
W rzeczy samej na ten temat musimy sobie odpowiedzieć sami. Bo wziąć musimy to co się przydać może, ale ważniejszym kryterium będzie co potrafimy użyć. Zdecydowanie proponuje zabrać kilka konkretnych pakietów gazy. Nie jakieś tam poronione listki 5x5 cm, ale solidny, jałowy, mający powierzchnię 1 m2 opatrunek. Najlepiej w ilości 10 - 20 sztuk. Bandaże - tzw. opaski bawełniane - 4 metry x 10 albo i 15 cm.; tego z dziesięć sztuk. Woda utleniona. Rękawiczki. Rolka plastra samoprzylepnego. Nożyczki lub inne narzędzie do cięcia materiału - te medyczne maja specjalne, tępe końce, żeby nie zranić pacjenta w trakcie cięcia ubrania. Ciśnieniomierz - nie do mierzenia ciśnienia, ale do zatrzymania dużego krwotoku tętniczego z kończyny. Zakładamy, pompujemy aż krwotok stanie i po problemie. Jest to dużo lepszy pomysł niż wszelkiego rodzaju krępulce ze sznurka czy kabla elektrycznego które uszkadzają tkanki - w tym naczynia i nerwy. Plus środki przeciwbólowe. Tu należy wziął takie które znamy i wiemy jak dawkować.
Ten margines jest bardzo ważny: pacjent do zabiegu powinien być na czczo. To znaczy 6 godzin po ostatnim jedzeniu i 2 po ostatnim piciu. Jeżeli ktoś wygląda na przyszłego pacjenta raczej bym mu nie podawał nic do picia. A na pewno nic do jedzenia. To nie wstrzyma zabiegu tzw. ostrego, czyli w celu ratowania życia, ale dołoży całkiem konkretne ryzyko zachłyśnięcia treścią pokarmową.
Nad resztą można deliberować. Przyrządy do wentylacji przydadzą się tylko tym którzy potrafią ich użyć. To samo dotyczy wszelkiej maści leków, wkłuć czy płynów.
Tak sobie osobiście myślę, że najważniejszym elementem zestawu antywypadkowego powinien jednak być zdrowy rozsądek. Czego wszystkim - oraz sobie - życzę.
PS. Odnośnie pierwszej pomocy przy utopieniach: nie spuszczać offspringów z oka nawet na ćwierć sekundy. Zabronić skakania, wchodzenie głębiej niż po kolana, założyć wściekle różowo-seledynowy czepek i przywiązać sznurkiem do brzegu. I dzwonek założyć na szyje - ale nie za ciężki - żeby można było mrugnąć od czasu do czasu...
A zupełnie serio - jeżeli już zdarzy się najgorsze, reanimacja jest dokładnie taka sama jak w przypadku zatrzymania krążenia. Wentylować i masować klatkę. Tyle, że w przypadku utopienia, wentylacja jest konieczna.
Spokojnych wakacji. Luz, bezstres i ogólna maniana. Pozwólmy się spieszyć innym
--------------
* fachowa nazwa przyrządu do trzymania gorącej menażki - żeby coś gorącego utrzymać w dłoni, potrzebny jest przyrząd do utrzymania czyli utrzymanka - stąd drobnym choć ekwilibrystycznym salto-mortadele otrzymano dziwkę**
** proszę na mnie nie pokazywać palcami, ja tego nie wymysliłem
bierzemy misia w teczkę...
A raczej graty w apteczkę.
Tu akurat problem jest nierozwiązywalny. Wszystko zależy od naszych upodobań. Osoby zorganizowane poukładają plasterki i bandaże w zgrabne kupki, dołożą wodę utlenioną a na wierzch położą rękawiczki ochronne. Bałaganiarze wepchną co popadnie. Ci co bardziej zapobiegawczy dołożą tabletki na sraczkę i polopirynę. Jako uzupełnienie środków do odkażania wewnętrznego. Pielęgniarki dołożą ciśnieniomierz i kilka blistrów tabletek ,ratownicy deskę i dwie sztuki kołnierzy, a anestezjolog...
Jak by tak przez przypadek celnik zaglądnął mi do walichy dziesięć lat temu to by mnie regularnie zamknęli. Pomijam laryngoskop, rury, defibrylator(!), ambu, płyny, dreny, cewniki, wkłucia (centralne odłożyłem po głębszym namyśle) i pół apteki - ale w tym drugim pół były środki tak zwanego zarachowania ścisłego. Pojęcia nie mam jak bym się z tego wytłumaczył.
Strażak dołoży toporek (do lokalizowania) i sikawkę (nie trzeba wyjaśniać po co strażakowi sikawka na wakacjach), policjant lizaka i bloczek z mandatami a harcerz dekapsler i menażkę z dziwką*.
W rzeczy samej na ten temat musimy sobie odpowiedzieć sami. Bo wziąć musimy to co się przydać może, ale ważniejszym kryterium będzie co potrafimy użyć. Zdecydowanie proponuje zabrać kilka konkretnych pakietów gazy. Nie jakieś tam poronione listki 5x5 cm, ale solidny, jałowy, mający powierzchnię 1 m2 opatrunek. Najlepiej w ilości 10 - 20 sztuk. Bandaże - tzw. opaski bawełniane - 4 metry x 10 albo i 15 cm.; tego z dziesięć sztuk. Woda utleniona. Rękawiczki. Rolka plastra samoprzylepnego. Nożyczki lub inne narzędzie do cięcia materiału - te medyczne maja specjalne, tępe końce, żeby nie zranić pacjenta w trakcie cięcia ubrania. Ciśnieniomierz - nie do mierzenia ciśnienia, ale do zatrzymania dużego krwotoku tętniczego z kończyny. Zakładamy, pompujemy aż krwotok stanie i po problemie. Jest to dużo lepszy pomysł niż wszelkiego rodzaju krępulce ze sznurka czy kabla elektrycznego które uszkadzają tkanki - w tym naczynia i nerwy. Plus środki przeciwbólowe. Tu należy wziął takie które znamy i wiemy jak dawkować.
Ten margines jest bardzo ważny: pacjent do zabiegu powinien być na czczo. To znaczy 6 godzin po ostatnim jedzeniu i 2 po ostatnim piciu. Jeżeli ktoś wygląda na przyszłego pacjenta raczej bym mu nie podawał nic do picia. A na pewno nic do jedzenia. To nie wstrzyma zabiegu tzw. ostrego, czyli w celu ratowania życia, ale dołoży całkiem konkretne ryzyko zachłyśnięcia treścią pokarmową.
Nad resztą można deliberować. Przyrządy do wentylacji przydadzą się tylko tym którzy potrafią ich użyć. To samo dotyczy wszelkiej maści leków, wkłuć czy płynów.
Tak sobie osobiście myślę, że najważniejszym elementem zestawu antywypadkowego powinien jednak być zdrowy rozsądek. Czego wszystkim - oraz sobie - życzę.
PS. Odnośnie pierwszej pomocy przy utopieniach: nie spuszczać offspringów z oka nawet na ćwierć sekundy. Zabronić skakania, wchodzenie głębiej niż po kolana, założyć wściekle różowo-seledynowy czepek i przywiązać sznurkiem do brzegu. I dzwonek założyć na szyje - ale nie za ciężki - żeby można było mrugnąć od czasu do czasu...
A zupełnie serio - jeżeli już zdarzy się najgorsze, reanimacja jest dokładnie taka sama jak w przypadku zatrzymania krążenia. Wentylować i masować klatkę. Tyle, że w przypadku utopienia, wentylacja jest konieczna.
Spokojnych wakacji. Luz, bezstres i ogólna maniana. Pozwólmy się spieszyć innym
--------------
* fachowa nazwa przyrządu do trzymania gorącej menażki - żeby coś gorącego utrzymać w dłoni, potrzebny jest przyrząd do utrzymania czyli utrzymanka - stąd drobnym choć ekwilibrystycznym salto-mortadele otrzymano dziwkę**
** proszę na mnie nie pokazywać palcami, ja tego nie wymysliłem
wtorek, 20 lipca 2010
Pierwsza przemoc
Czyli z Poradnika Babci Malwiny
Crew wział DwT i wypruł w dal siną (Dzizzazzz, jak ja mu zazzdroszczę :D) a z obiecanego poradnika ostał sie jeno sznur. Jako że czas jest ponury, pomyślałem że trza chycić zapióro klawiaturo. Ostatecznie coś się ludziom za czytanie moich bzdur należy. Nie mówiąc o tych, co te bzdury chwalą...
Ad rem więc - będzie to poradnik pierwszej pomocy. Jak nie zgłupieć gdy nas Straszliwy Przypadek Medyczny złapie.
PREAMBUŁA: Ratownik to nie Indianin. Żywy jest lepszy.
Dlatego tez nie reanimujemy na środku autostrady, torach kolejowcych, nie skaczemy do wody bez czegoś co pływa, nie dotykamy pacjentów pod napięciem, nie wskakujemy w ogień i nie robimy innych głupot postrzeganych jako bohaterstwo. Gram myslenia lepszy niż kilo brawury.
Zacznijmy od tych rzeczy straszliwych, co to sen z oczu zganiaja. Mowa rzecz jasna o kimś, kto stracił przytomnośc. Tu Crew juz pisał ładnie, a i u mnie dawno temu byl wpis, co, jak i dlaczego. Jak sie komu chce odgrzebać, to nawet obrazki były. Tyle że w stresie połowy się nie pamięta, a drugą połowę pamięta źle... Zapamiętajmy jedno - żeby żyć, trzeba oddychać.
Czyli prawo abnegata no. 1: oddychanie jest dobre.
Dlatego też nieprzytomnego lepiej położyć na boku, bo w tej pozycji ma szanse złapać tlenu. Na wznak trafi go szlag. Chyba że umiemy udrożnić drogi oddechowe - odchylić głowę do tyłu i unieść żuchwę do góry (zęby z dołu musza być wysunięte do przodu w porównaniu do tych górnych. Proponuje poruszac trochę własnym zgryzem żeby załapac projekt). Oczywiście można się kłócić że przecież trza sprawdzić czy serce bije - bo jak nie bije, to trza reanimować. Ale jak kto nieprofesjonał, to w stresie jedyne tętno jakie wyczuje to bedzie jego własne. Dlatego kolejna zasada jest prosta.
Prawo drugie: jak nieprzytomny ma udrożnione drogi oddechowe i nie oddycha to mu serce nie bije.
Tu czas na wezwanie karetki - KONIECZNIE trzeba podać GDZIE jesteśmy i co się dzieje z pacjentem. Zapewnić kogoś kto stanie na drodze i wskaże miejsce. Proponuje nie poganiać dyspozytora, bo to tylko przedłuża proces. Moje pogotowie najpierw dowiadywało sie gdzie jechać, wysyłało karetkę a nastepnie zbierało resztę wywiadu i podawało te informacje radiem. Gdy wezwiemy karetkę, czas na rękoczyny. Pacjent ma leżeć na wznak, a my uciskamy klatke piersiową na srodku, dwoma rękami, prostopadle w dół. Łokcie proste. 100/minute (od 1do 2 na sekundę może być). Klatka ma sie zapaść pod naszymi rękami 5 do 7,5 centymetra. Mniej więcej. Po 30 uciśnięciach odchylamy głowę pacjenta do tyłu, zamykamy nos, unosimy żuchwę do góry i dmuchamy usta-usta 2 razy. Spokojnie i niedużo. Po czym wracamy do uciśnięć. Jeżeli z jakichkolwiek powodów nie chce nam się dmuchać pacjenta, to go nie dmuchamy. Sam masaż lepszy jest niż nic.
Prawo trzecie: lepiej zrobić cokolwiek niż nie zrobić nic.
Co w zasadzie ma rację bytu, ale z drobnym ale: nazwiemy to „ale” poprawką (a jakże) abnegata. Mianowicie to cokolwiek musi mieć sens.
Podsumujmy: jak kto dycha, to mu dajemy swięty spokój, trzymamy na boku i prosimy Bozię żeby te kurwadziady juz przyjechały. Jak kto nie dycha - masujemy klatkę. Gwarantuję, że czasu na proszenie Bozi o cokolwiek nie będzie.
Zadławienie. No, to jest stresogenna sytuacja. Jeżeli pacjent jest przytomny, to nam ułatwi zadanie - sam stanie pochylony i plecy nadstawi. Walimy go z uczuciem - choc bez przsesady - otwarta dłonia pomiędzy łopatki 5x a następnie, gdy to nie pomogło, stoją z tyłu obejmujemy go doookoła klatki i z uczuciem ściskamy mocno - tez pieć razy. Po czym wracamy do walenia. Sekwencję stosujemy do skutku lub utraty przytomności - wtedy rozpoczynamy uciśnięcia klatki piersiowej. Możemy wtedy spróbowac wyciągnąć to co widzimy, ale nie dłubiemy na slepo. Więcej z tego szkody niz pożytku.
Na szczęście takich akcji jest niewiele. Ludzie potrafia całe życie przeżyć i nieboszczyka nie zobaczyć (jak to powiedzial kiedyś filozoficznie pan Mietek, wioząc kolejnego delikwenta do kostnicy). Przypadki mniej dramatyczne nie wymagaja aż takiego zaangażowania, potrafia być jednakowoż niemniej malownicze.
Padaczka. Ile w necie było juz bicia piany na ten temat - nie idzie policzyć. A w dalszym ciągu pierwszym odruchem jest rozglądanie się ratownika za ŁYŻKĄ na widok padaczkowca.
Prawo czwarte: jeżeli ktoś na widok drgającego człowieka biegnie ku niemu z łyżką, wsadzamy mu ją do dupy. Biegnącemu, nie drgającemu.
Co robić? Położyc na boku, zabezpieczyc głowe przed obijaniem się o podłoże i spokojnie poczekać. Zazwyczaj atak trwa kilka minut, nastepnie pacjent kilka minut spi i dochodzi do siebie. Kiedy wzywac pogotowie: jeżeli był to atak pierwszy lub niespodziewany. Bo jeżeli atak zdarzył sie u pacjenta który ma padaczkę, jest leczony i pomimo leczenia drga co jakis czas - to niekoniecznie.
Astma. Pomóżmy pacjentowi zażyć - a w zasadzie wziewnąć leki. Kiedy dzwonić? Umówmy sie tak: popatrzmu na wcięcie mostka, tam gdzie klatka styka się z szyja. Jeżeli u przytomnego pacjenta to miejsce wyrażnie się zapada podczas każdego wdechu, należy wezwac pomoc, nawet gdy się zapiera że nie chce. Niezdolność wypowiedzenia pełnego zdania bez przerywania dla nabrania oddechu też powinna zapalić nam czerwoną lampke. Bo jak kto sie dusi na smierć to raczje nie powie jednym ciągiem: "Skurwisyny jeb..e, ile to, ćamawruk, można na karetke czekać??!?
Przypadki tracące przytomność nie wymagają komentarza.
Co prawda na astme trudno jest wykitować tak, o - ale jest to wyjątkowo nieprzyjemne...
Uczulenia maści wszelkiej. Czyli wysypki, bable i inna cholera. Kiedy dzwonić? Każda pokrzywka (bąble jak po poparzeniu pokrzywą - chyba że powodem jest właśnie poparzenie pokrzywą, to wtedy niekoniecznie...), każdy pęcherz na skórze (który to wykwitł sam, podkreślmy raz jeszcze - a nie jest wynikiem ciasnych butów czy próbą cedzenia ziamniaków gołymi palcami) czy obrzęk - szczególnie w obrębie głowy i szyi. Jeżeli pewni jestesmy że ciocia dostała plam po spazmach wywołanych zeżarciem schabowych przez Burka, możemy sprawę odpuścić. Ale wymienione wyżej objawy powinien zobaczyć lekarz.
Ból w klatce. Wszystko co dźga, jest w odczuciach ostre, nagłe i szybko przemijające, a nie jest wynikiem urazu, olewamy. Przyszło to i przejdzie. Natomiast jak kogo w klatce gniecie, ściska, rozrywa czy pali - tu należy się mu kontrola u dochtora. Szczególnie ostrożnie należy podejść do wszelkich zgagowatych boleści które nie przechodzą po Mallloxie.
Ból w brzuchu - tu doktory często samem maja problem. Kilka wyciętych - a całkiem na oko zdrowych - wyrostków widziałem. Wszystko należy przemyśleć i podejść z umiarem oraz zdrowym rozsądkiem. Rzyganie nie musi zwiastować rychłego zgonu, a sraczka też może zabić.
Oparzenia. Tu w zależności czy skóra jest czerwona, z bąblem, czy też spalona i czarna (choć twarz i dłonie będą porcelanowo białe) - mówimy o oparzeniu I, II lub III stopnia. W zasadzie każdy III stopień oraz stopień drugi który obejmuje twarz, genitalia lub znaczny obszar - musi wylądowac w szpitalu. Poparzone powierzchnie schłodzić bieżącą wodą przez minutę. I tyle.
Rany cięte, kłute i szarpane. O gryzionych nie wspominając.
Krwawienie zabezpieczyć uciskiem w miejscu zranienia. W wyjątkowych przypadka, gry krew jest jasna i tryska sobie tętniąco a ucisk na ranę nie zahamował krwotoku można zastosować ucisk powyżej rany (mowa o kończynach, głowy i szyi tak zaopatrywać nie należy...). Wszytko co duże, spaprane lub jest wynikiem pogryzienia, powinno byc oglądnięte przez lekarza. Polać obficie wodą utleniona, nie grzebać, nie śturać i zabezpieczyć jałowym, a z braku laku, czystym opatrunkiem (na ten przykład świeże gatki z bawełny się nadadzą a używane już raczej nie).
Prawo piąte: zwycięzców sie nie sądzi.
Jeżeli możemy pomóc nie narażając własnego życia - mamy obowiązek to zrobić.
Crew wział DwT i wypruł w dal siną (Dzizzazzz, jak ja mu zazzdroszczę :D) a z obiecanego poradnika ostał sie jeno sznur. Jako że czas jest ponury, pomyślałem że trza chycić za
Ad rem więc - będzie to poradnik pierwszej pomocy. Jak nie zgłupieć gdy nas Straszliwy Przypadek Medyczny złapie.
PREAMBUŁA: Ratownik to nie Indianin. Żywy jest lepszy.
Dlatego tez nie reanimujemy na środku autostrady, torach kolejowcych, nie skaczemy do wody bez czegoś co pływa, nie dotykamy pacjentów pod napięciem, nie wskakujemy w ogień i nie robimy innych głupot postrzeganych jako bohaterstwo. Gram myslenia lepszy niż kilo brawury.
Zacznijmy od tych rzeczy straszliwych, co to sen z oczu zganiaja. Mowa rzecz jasna o kimś, kto stracił przytomnośc. Tu Crew juz pisał ładnie, a i u mnie dawno temu byl wpis, co, jak i dlaczego. Jak sie komu chce odgrzebać, to nawet obrazki były. Tyle że w stresie połowy się nie pamięta, a drugą połowę pamięta źle... Zapamiętajmy jedno - żeby żyć, trzeba oddychać.
Czyli prawo abnegata no. 1: oddychanie jest dobre.
Dlatego też nieprzytomnego lepiej położyć na boku, bo w tej pozycji ma szanse złapać tlenu. Na wznak trafi go szlag. Chyba że umiemy udrożnić drogi oddechowe - odchylić głowę do tyłu i unieść żuchwę do góry (zęby z dołu musza być wysunięte do przodu w porównaniu do tych górnych. Proponuje poruszac trochę własnym zgryzem żeby załapac projekt). Oczywiście można się kłócić że przecież trza sprawdzić czy serce bije - bo jak nie bije, to trza reanimować. Ale jak kto nieprofesjonał, to w stresie jedyne tętno jakie wyczuje to bedzie jego własne. Dlatego kolejna zasada jest prosta.
Prawo drugie: jak nieprzytomny ma udrożnione drogi oddechowe i nie oddycha to mu serce nie bije.
Tu czas na wezwanie karetki - KONIECZNIE trzeba podać GDZIE jesteśmy i co się dzieje z pacjentem. Zapewnić kogoś kto stanie na drodze i wskaże miejsce. Proponuje nie poganiać dyspozytora, bo to tylko przedłuża proces. Moje pogotowie najpierw dowiadywało sie gdzie jechać, wysyłało karetkę a nastepnie zbierało resztę wywiadu i podawało te informacje radiem. Gdy wezwiemy karetkę, czas na rękoczyny. Pacjent ma leżeć na wznak, a my uciskamy klatke piersiową na srodku, dwoma rękami, prostopadle w dół. Łokcie proste. 100/minute (od 1do 2 na sekundę może być). Klatka ma sie zapaść pod naszymi rękami 5 do 7,5 centymetra. Mniej więcej. Po 30 uciśnięciach odchylamy głowę pacjenta do tyłu, zamykamy nos, unosimy żuchwę do góry i dmuchamy usta-usta 2 razy. Spokojnie i niedużo. Po czym wracamy do uciśnięć. Jeżeli z jakichkolwiek powodów nie chce nam się dmuchać pacjenta, to go nie dmuchamy. Sam masaż lepszy jest niż nic.
Prawo trzecie: lepiej zrobić cokolwiek niż nie zrobić nic.
Co w zasadzie ma rację bytu, ale z drobnym ale: nazwiemy to „ale” poprawką (a jakże) abnegata. Mianowicie to cokolwiek musi mieć sens.
Podsumujmy: jak kto dycha, to mu dajemy swięty spokój, trzymamy na boku i prosimy Bozię żeby te kurwadziady juz przyjechały. Jak kto nie dycha - masujemy klatkę. Gwarantuję, że czasu na proszenie Bozi o cokolwiek nie będzie.
Zadławienie. No, to jest stresogenna sytuacja. Jeżeli pacjent jest przytomny, to nam ułatwi zadanie - sam stanie pochylony i plecy nadstawi. Walimy go z uczuciem - choc bez przsesady - otwarta dłonia pomiędzy łopatki 5x a następnie, gdy to nie pomogło, stoją z tyłu obejmujemy go doookoła klatki i z uczuciem ściskamy mocno - tez pieć razy. Po czym wracamy do walenia. Sekwencję stosujemy do skutku lub utraty przytomności - wtedy rozpoczynamy uciśnięcia klatki piersiowej. Możemy wtedy spróbowac wyciągnąć to co widzimy, ale nie dłubiemy na slepo. Więcej z tego szkody niz pożytku.
Na szczęście takich akcji jest niewiele. Ludzie potrafia całe życie przeżyć i nieboszczyka nie zobaczyć (jak to powiedzial kiedyś filozoficznie pan Mietek, wioząc kolejnego delikwenta do kostnicy). Przypadki mniej dramatyczne nie wymagaja aż takiego zaangażowania, potrafia być jednakowoż niemniej malownicze.
Padaczka. Ile w necie było juz bicia piany na ten temat - nie idzie policzyć. A w dalszym ciągu pierwszym odruchem jest rozglądanie się ratownika za ŁYŻKĄ na widok padaczkowca.
Prawo czwarte: jeżeli ktoś na widok drgającego człowieka biegnie ku niemu z łyżką, wsadzamy mu ją do dupy. Biegnącemu, nie drgającemu.
Co robić? Położyc na boku, zabezpieczyc głowe przed obijaniem się o podłoże i spokojnie poczekać. Zazwyczaj atak trwa kilka minut, nastepnie pacjent kilka minut spi i dochodzi do siebie. Kiedy wzywac pogotowie: jeżeli był to atak pierwszy lub niespodziewany. Bo jeżeli atak zdarzył sie u pacjenta który ma padaczkę, jest leczony i pomimo leczenia drga co jakis czas - to niekoniecznie.
Astma. Pomóżmy pacjentowi zażyć - a w zasadzie wziewnąć leki. Kiedy dzwonić? Umówmy sie tak: popatrzmu na wcięcie mostka, tam gdzie klatka styka się z szyja. Jeżeli u przytomnego pacjenta to miejsce wyrażnie się zapada podczas każdego wdechu, należy wezwac pomoc, nawet gdy się zapiera że nie chce. Niezdolność wypowiedzenia pełnego zdania bez przerywania dla nabrania oddechu też powinna zapalić nam czerwoną lampke. Bo jak kto sie dusi na smierć to raczje nie powie jednym ciągiem: "Skurwisyny jeb..e, ile to, ćamawruk, można na karetke czekać??!?
Przypadki tracące przytomność nie wymagają komentarza.
Co prawda na astme trudno jest wykitować tak, o - ale jest to wyjątkowo nieprzyjemne...
Uczulenia maści wszelkiej. Czyli wysypki, bable i inna cholera. Kiedy dzwonić? Każda pokrzywka (bąble jak po poparzeniu pokrzywą - chyba że powodem jest właśnie poparzenie pokrzywą, to wtedy niekoniecznie...), każdy pęcherz na skórze (który to wykwitł sam, podkreślmy raz jeszcze - a nie jest wynikiem ciasnych butów czy próbą cedzenia ziamniaków gołymi palcami) czy obrzęk - szczególnie w obrębie głowy i szyi. Jeżeli pewni jestesmy że ciocia dostała plam po spazmach wywołanych zeżarciem schabowych przez Burka, możemy sprawę odpuścić. Ale wymienione wyżej objawy powinien zobaczyć lekarz.
Ból w klatce. Wszystko co dźga, jest w odczuciach ostre, nagłe i szybko przemijające, a nie jest wynikiem urazu, olewamy. Przyszło to i przejdzie. Natomiast jak kogo w klatce gniecie, ściska, rozrywa czy pali - tu należy się mu kontrola u dochtora. Szczególnie ostrożnie należy podejść do wszelkich zgagowatych boleści które nie przechodzą po Mallloxie.
Ból w brzuchu - tu doktory często samem maja problem. Kilka wyciętych - a całkiem na oko zdrowych - wyrostków widziałem. Wszystko należy przemyśleć i podejść z umiarem oraz zdrowym rozsądkiem. Rzyganie nie musi zwiastować rychłego zgonu, a sraczka też może zabić.
Oparzenia. Tu w zależności czy skóra jest czerwona, z bąblem, czy też spalona i czarna (choć twarz i dłonie będą porcelanowo białe) - mówimy o oparzeniu I, II lub III stopnia. W zasadzie każdy III stopień oraz stopień drugi który obejmuje twarz, genitalia lub znaczny obszar - musi wylądowac w szpitalu. Poparzone powierzchnie schłodzić bieżącą wodą przez minutę. I tyle.
Rany cięte, kłute i szarpane. O gryzionych nie wspominając.
Krwawienie zabezpieczyć uciskiem w miejscu zranienia. W wyjątkowych przypadka, gry krew jest jasna i tryska sobie tętniąco a ucisk na ranę nie zahamował krwotoku można zastosować ucisk powyżej rany (mowa o kończynach, głowy i szyi tak zaopatrywać nie należy...). Wszytko co duże, spaprane lub jest wynikiem pogryzienia, powinno byc oglądnięte przez lekarza. Polać obficie wodą utleniona, nie grzebać, nie śturać i zabezpieczyć jałowym, a z braku laku, czystym opatrunkiem (na ten przykład świeże gatki z bawełny się nadadzą a używane już raczej nie).
Prawo piąte: zwycięzców sie nie sądzi.
Jeżeli możemy pomóc nie narażając własnego życia - mamy obowiązek to zrobić.
piątek, 16 lipca 2010
Filozoficznie
- Baco - zagaił nieśmiało młody juhas, patrząc w niebo podczas nocnego ogniska - tak się zastanawiam, cegój ta nasza Ziemia to nie spadnie?
- Wiz ty co, Franuś, tak mi sie widzi ze ona na śtyrych słoniach stoi.
Po pół godzinie Franuś zagaił po raz wtóry.
- A one - te słonie - to one cegój nie spadnom?
- Wiz ty co, Franuś, tak mi sie widzi, ze one stojom na takim pierońskim żółwiu.
Po kolejnej przerwie Franuś pdjął drążenie tematu po raz kolejny.
- A ten żółw - to cegój on nie spada?
- Wiz ty co, Franuś, tak mi sie widzi, ze ty sie prosis coby dostać w pysk...
Jako że mnie mandżment okrutnie ciśnie żeby co dwa miesiące ukatrupić Małą Anię, a ostatnia próba miała miejsce w marcu, w końcum się przemógł. Wyjąłem dzieweczkę z szafy, wrzuciłem na wózek, ubrałem ładnie co by cyckami nie swieciła w oczy i delikatnie przykryłem nogi - a raczej ich brak. Producent Małych Ań doszedł do wniosku, że nogi w reanimacj nie graja żadnego znaczenia i stworzył biedaczkę beznogą. Co też ma swoje plusy, bo można łatwo zasymulować ofiarę wpadnięcia pod pociąg - wystarczy odsłonić kadłubek i zakupić keczup z Pudliszek.
Tylko gdzie ja tu pociąg znajdę.
W piątek o trzynastej wybiła godzina zero. Co narracyjnie nawet nieźle brzmi, ale logiki w tym za grosz - toż o trzynastej trzynasta wybiła, wstaje nowydzień; ruszyła kolejka, wszystkim lżej; życie po trzynastej tu zaczyna sie; poprosze trzy flaszki - nieeee siedeeeeeeeem
O czym to ja.
A właśnie - nacisnęliśmy z Zuzią guzik, złapałem się za zegarek i papiery, Zuzia za ambu iiiii.... do pomieszczenia wpadł zziajany tłum pielęgniarek.
Zespół przyjechał o czasie - ptaszek.
Zuzia zarządziła natychmiastowa reanimacje
Rozpoznano zatrzymanie krażenia i podjęto masaż serca - ptaszek.
- która tu się zwie resuscytacja z przyczyn nie do końca jasnych - i kazała przywieźć crash trolley. Dla niezorientowanych: nie jest to broń Panie wózek po wypadku tylko taki na których mamy dragi i sprzęta potrzebne do reanimacji.
Wózek reanimacyjny przywieziono bezzwłocznie - ptaszek.
Zuzia podpieła elektrody i palnęła pacjenta prądem.
Rozpoznano prawidłowo rytm podlegający defibrylacji i ją zastosowano - ptaszek.
Masaż, wentylacja, prąd - a gdzie adrenalina?
- Wkłucie to juz macie, nie? - zza pleców dobiegł głos upierdliwego nadzorcy.
Grupowe potwierdzenie rozeszło się w powietrzu i adrenalina została podana.
Zabezpieczono dostep do żyły - ptaszek.
Podano pierwsza dawkę adrenaliny - ptaszek.
Co prawda jak se kogoś chybciorem nie wyszkole żeby te pierońskie wenflony zakładał to wbijać będą mogli, i owszem, w oko - no ale. Ania i tak żył nie ma - bo plastikowa - a papier jest cierpliwy.
W końcu dzieweczka beznoga została ukatrupiona - bo tym razem nadzorca wredny nie miał sumienia za grosz i PVT przeszło w asystolię - po czym wszyscy udali się na zasłużoną kawę.
Jeszcze sześć dni. Roboczych. I wyjeżdżam na urlop. Zamknę drzwi, wyłącze komórkę i kupię sobie takie korki z pianki do uszu. W BBQ widziałem, paczka 50 sztuk za 3,99. I przez caluśki tydzień będę sobie leżał z tymi korkami w uszach na plaży i pił drinki z palemką.
- Wiz ty co, Franuś, tak mi sie widzi ze ona na śtyrych słoniach stoi.
Po pół godzinie Franuś zagaił po raz wtóry.
- A one - te słonie - to one cegój nie spadnom?
- Wiz ty co, Franuś, tak mi sie widzi, ze one stojom na takim pierońskim żółwiu.
Po kolejnej przerwie Franuś pdjął drążenie tematu po raz kolejny.
- A ten żółw - to cegój on nie spada?
- Wiz ty co, Franuś, tak mi sie widzi, ze ty sie prosis coby dostać w pysk...
Jako że mnie mandżment okrutnie ciśnie żeby co dwa miesiące ukatrupić Małą Anię, a ostatnia próba miała miejsce w marcu, w końcum się przemógł. Wyjąłem dzieweczkę z szafy, wrzuciłem na wózek, ubrałem ładnie co by cyckami nie swieciła w oczy i delikatnie przykryłem nogi - a raczej ich brak. Producent Małych Ań doszedł do wniosku, że nogi w reanimacj nie graja żadnego znaczenia i stworzył biedaczkę beznogą. Co też ma swoje plusy, bo można łatwo zasymulować ofiarę wpadnięcia pod pociąg - wystarczy odsłonić kadłubek i zakupić keczup z Pudliszek.
Tylko gdzie ja tu pociąg znajdę.
W piątek o trzynastej wybiła godzina zero. Co narracyjnie nawet nieźle brzmi, ale logiki w tym za grosz - toż o trzynastej trzynasta wybiła, wstaje nowydzień; ruszyła kolejka, wszystkim lżej; życie po trzynastej tu zaczyna sie; poprosze trzy flaszki - nieeee siedeeeeeeeem
O czym to ja.
A właśnie - nacisnęliśmy z Zuzią guzik, złapałem się za zegarek i papiery, Zuzia za ambu iiiii.... do pomieszczenia wpadł zziajany tłum pielęgniarek.
Zespół przyjechał o czasie - ptaszek.
Zuzia zarządziła natychmiastowa reanimacje
Rozpoznano zatrzymanie krażenia i podjęto masaż serca - ptaszek.
- która tu się zwie resuscytacja z przyczyn nie do końca jasnych - i kazała przywieźć crash trolley. Dla niezorientowanych: nie jest to broń Panie wózek po wypadku tylko taki na których mamy dragi i sprzęta potrzebne do reanimacji.
Wózek reanimacyjny przywieziono bezzwłocznie - ptaszek.
Zuzia podpieła elektrody i palnęła pacjenta prądem.
Rozpoznano prawidłowo rytm podlegający defibrylacji i ją zastosowano - ptaszek.
Masaż, wentylacja, prąd - a gdzie adrenalina?
- Wkłucie to juz macie, nie? - zza pleców dobiegł głos upierdliwego nadzorcy.
Grupowe potwierdzenie rozeszło się w powietrzu i adrenalina została podana.
Zabezpieczono dostep do żyły - ptaszek.
Podano pierwsza dawkę adrenaliny - ptaszek.
Co prawda jak se kogoś chybciorem nie wyszkole żeby te pierońskie wenflony zakładał to wbijać będą mogli, i owszem, w oko - no ale. Ania i tak żył nie ma - bo plastikowa - a papier jest cierpliwy.
W końcu dzieweczka beznoga została ukatrupiona - bo tym razem nadzorca wredny nie miał sumienia za grosz i PVT przeszło w asystolię - po czym wszyscy udali się na zasłużoną kawę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)