- Hej ho, hej ho - ryczałem radośnie, nie wiedzieć czemu, wchodząc na stację. Cztery wyjazdy plus transport od piętnastej do dziewiętnastej. Matko jedyna, następnym razem każę stanąć przy konfekcyjnym i zakupie świeże gacie dla każdego. -Siema - usmiechłem się do dyspozytora. -Pijemy jaki płyn rozgrzewający? Bom zmarzł nieco...
- Wyjazd macie. Pilny - w odpowiedzi dostałem kartę wyjazdową do ręki.
- O w morde - a zmiana już jest?
- Są. Jedźcie, nieprzytomny, znaleziony przez kogoś na przystanku w Charczyskach.
Nawet mi się sygnałami bawić nie chciało. Zakląłem szpetnie, zaproponowałem Małemu Malborca - wyciągnął Goldeny. Niech ta bedzie, można się czasem przerzucić na karcynogeny cudze. Ponoć mniej szkodzą.
- Do czego jedziemy? - Mały był bardzo zaangażowany, niby kierowca a rwał się zawsze do pomocy, reanimacje, transporty, co by się nie trafiło starał się pomóc.
- Nieprzytomny. Sądząc z pory dnia będzie pierwszy gumiś.
- Zaraza by na nich... - skonstatował filozoficznie.
- Ano... - odkonstatowałem.
Jazda w zimie na sygnałach przez wieś - ma w sobie coś urokliwego. Stroboskopy walą po oczach niebieskim światłem, sygnały wyją ponuro zachęcając kundlarnię do grupowego wycia... Minęliśmy zakręt i nagle ktoś dramatycznie na nas zamachał. Mały wykonał zwrot przez sztag po czym wyskoczył z auta żeby chłopa zamordować zgodnie z zasadą że tłuc na śmierć należy wszystko co spod kół uciekło.
- Co się dzieje? - powstrzymałem egzekucję.
- Jo tu kurwa juz godzine na wos czekom! - rzekło chłopisko z wyrzutem.
- Pan jesteś ten nieprzytomny?
- Jaki nieprzytomny? Żona świruje, od godziny na transport do psychiatryka czekam...
Nie dosłuchałem do końca. Kiwnąłem na Małego i pognaliśmy dalej. Nie dam sobie łba urwać, ale jak się tak kierownicę skręci przy gwałtownym ruszaniu to spod opon wali struga błotka zmielonego ze śniegiem...
Zajechaliśmy pod rzeczony przystanek, ekipa G wyskoczyła z samochodu... Cisza. Nikogo. Ni-ko-gu-sieńko. Przeglądnęliśmy okoliczne krzaki i rowy, popatrzyli na ślady... Pewnikiem Łazarz to był.
- Kaziu, zawołaj stację niech się połączy z wzywającym, co? Powiedz że tu nic nie ma.
Usiedliśmy na przystanku i zakurzyli po całym. Zawód pogotowiarza jednak straszliwie stresujący jest.
- Doktor, wracamy. Facet powiedział że gościu na przystanku leżał - jak go nie ma to mamy pilne do Karwińskiej.
Zaś se o tabletkach kobiecina zapomniała. Jej nie tyle trzeba korygować leczenie ile zapisać Nootropil. Ponoć wzmaga pamięć. Głównie u szczurów doświadczalnych, ale jednak.
Zabuksowaliśmy kółkami i pognaliśmy w dół wsi.
- Zwolnij - trąciłem Małego - toż Oczekujący gdzieś tu czyha na karetki i pod koła... - nie zdążyłem skończyć bo w następnej sekundzie Mały udarł się "Spierdaaaalaaaaj!!!" do rzucającego się pod koła chłopa i objechał go po poboczu.
Przetkałem bębenki. -Toż on i tak nas nie słyszał a ja zaraz bezwiednie cosik oddam...
- A niby co? - Mały najwyraźniej jeszcze miał przed oczami krwawą miazgę z Oczekującego bo kojarzył z opóźnieniem.
- Łożysko na CZMP.
- Yyy..? - wybałuszył się Mały.
- Później ci opowiem - odparłem widząc jak Karwiński ręką na podwórko zaprasza.
- R dla stacji!
- Zgłaszam się - nawet się nie spodziewałem że ucho przyłożę do poduszki. Jak się trafi dyżur przesrany, trzeba to przyjąć z godnością. Inaczej człowieka żółć zaleje albo mu co w głowie pęknie. I się potem będą z niego dziecka na podwórku śmiały.
- Bierzecie ją?
- Nie. Zaś wzięła nie to co powinna.
- Przyjmijcie wezwanie...
-...dawaj.
- Charczyska, koniec wsi, dusi go.
- Przyjęte. Będą szczekać? - rzuciłem pogotowomową.
- Aha. I dom się pali.
Ryknęliśmy sygnałami i pognali w górę wioski. Przed wiadomym zakrętem coś mnie tknęło - i wyłączyłem zarówno wyjce jak i błyskotki. Chłop tym razem popełnił falstart i wyskoczył na drogę za nami. I dobrze. Nie będzie mi tu Małego denerwował.
- R dla stacji!
- Zgłasza się.
- Bierzecie?
- Muszę. Wymaga szpitala. Coś pilnego?
- Wypadek pod Śliweczką.
- Je banany ludzka rasa - wyślij transport na spotkanie, niech czekają przy głównej drodze.
„Spierdaaaalaaaaaj!!!” Małego uświadomiło mi że zapomniałem wyłączyć sygnały.
- R, zgłoś się!
- Jestem.
- Transport poszedł.
- Sygnały mają?
- ...niee...
- To co ja będę robił na tym pieprzonym skrzyżowaniu - stał i wył? Pogoń.
- Dzień dobry, Pogotowie Kozia Wólka, gdzie poszkodowani? - zapytałem czerwony hełm.
- Jednego wycinamy, dwóch u nas, bez większych obrażeń.
- Krysia, sprawdź tych w aucie. My tam - pokazałem ratownikowi świeżo wyprodukowane 1200 kg złomu.
- Gdzie boli? - zapytałem całkiem przytomnego młodzieńca w którym produkt destylacji węgierek walczył o lepsze ze wstrząsem. Ratownik zmierzył, wkłuł, zapodał, podpiął i podłączył - jak ja lubię pracować z zawodowcami - w międzyczasie przejechałem po gościu łapami zgodnie z systemem BTLS. Nózia pięknie złamana, reszta cała. Ale jaja... Zawodowy kierowca crash-testów mi się trafił? Toż z takiego samochodu zazwyczaj wyjmuje się zwłoki...
- R do stacji!
- Czego.
- Co masz?
- Dwóch potłuczonych i złamana noga.
- Mogą jechać transportową?
- Mogą. Dyktuj.
- Charczyska, za ostatnim przystankiem bóle w klatce piersiowej, blady, słaby.
- Przyjęte. Transporty idą na spotkanie?
- Idą.
- To w tym samym miejscu co poprzednio.
Przejeżdżając przez znajomy zakręt ryknęliśmy dziarsko „Spierdaaaalaaaaj!!!” co by pokrzepić samobójczo nastawionego Oczekującego. W końcu biedak coś se zrobi.
- Dobry wieczór, Abnegat.
Pytać nie było o co - można zdjęcie zrobić i do książki wstawić z podpisem „Tak wygląda wstrząs kardiogenny”. Monitoring, leki, pompy, nosze i długa.
- R zgłoś się!
- Nie da rady. Tego muszę sam.
- Mam zatrzymanie krążenia.
- Nic nie poradzę. „W” też ma sprzęty.
Spierdaaaalaaaaj!!! - dobiegło z kabiny kierowców. Samochodem zarzuciło. Najwyraźniej Oczekujący nie bardzo wie którędy do - a którędy z miasta. Albo myśli że ma Pogotowie po obu stronach wsi.
- Abi, co masz? Chirurgiczne? - zapytała z nadzieja w głosie znajoma internistka.
- Zawał. We wstrząsie.
- Do nas?
- Nie, OIOM już wie - o, wieczór - ukłoniłem się szefowi.
- Spać nie możesz? - zapytał z wyrzutem.
Panie, ratuj. Toż nie godzi się mordować szefa swego jedynego. Tym bardziej że przyzwoity człowiek.
- Opisałeś karty?
- A że ja się zapytam grzecznie kiedy to miałem zrobić? - odszczekałem Głównemu Zarządcy Pogotowia. Toż caluśką noc jeździłem jak popyrtolony. Siódma mnie w karetce zastała.
- Nie jęcz, dzisiaj masz W to odpoczniesz.
- Abnegat, do wyjazdu proszę! - rozległ się kilka minut później głos damski z dyspozytorni.
- A co to jest... - mowę mi odebrało na widok karty wyjazdowej.
- Ogólnolekarska pojechała z transportem, nie wrócą do południa. Transportowe są w Krakowie. A chłop czeka na transport do psychiatryka całą noc. Przejedziesz się, odpoczniesz... Stoi w Charczyskach za zakrę...
- ...tem. Wiem.
Na nic nasze ponure zaklęcie się zdało. Najwyraźniej był mi pisany.