Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Abnegat.ltd present:. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Abnegat.ltd present:. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 11 czerwca 2009

Dziewczyna z perłą



Jakoś nie mogłem się zebrać w sobie żeby włożyć płytkę do odtwarzacza. Ale – co się odwlecze, to nie uciecze. W zasadzie film jest koncertem duetu Firth i Johansson. Colin Firth, bogaty malarz, szczęśliwy mąż i ojciec zatrudnia jako służącą Scarlett Johanson.

Na marginesie – ona się może podobać lub nie. Zasadniczo kobietom się niespecjalnie widzi, natomiast chłopom i owszem. Kolejny przyczynek do „Traktatu na tematy płciowe”. Kiedyś go popełnię.

Tak naprawdę film jest historią obrazu – jak powstał, dla kogo, kto do niego pozował i kto go namalował.

Film opowiada się leniwie. Całość akcji rozgrywa się na płaszczyźnie niewypowiedzianych uczuć Colina do Scarlett i vice versa - jako że zauroczona malarskim postrzeganiem świata Johansson zauroczy się niechcąco w swoim pracodawcy. Jeżeli dołożymy do tego racjonalnie – i wbrew swojej córce – myślącą teściową, histeryczną ździebko małżonkę i zazdrosne dzieci, będziemy mieli zarys całokształtu.

Lubie takie kino. Opowiadające się samo, bez dramatycznych dylematów moralnych, czarno-białych problemów i – w sumie bez zakończenia.

Historia służącej która stała się modelką – i muzą. W sam raz na wieczór z lampka wina.


sobota, 6 czerwca 2009

Taken

Liam Neeson to dziwny aktor. Dobrze mu było w skórze Mistrza Jedi, całkiem sympatycznie stworzył postać samotnego ojczyma w "Love eventually", nie mówiąc o kreacjach rycerzy ("Kindgom of heaven") czy bohaterów Zwiazku Radzieckiego ("K19"). Taki - universal soldier (ale w nim nie grał...). Tym razem postanowił zmierzyć się z dość ponurym tematem przymusowej prostytucji.

Ma taki - nazwałbym to - oszczędny sposób wyrażania emocji. Żadnej egzaltacji w ruchach czy głosie.

Brian (Liam Neeson) jest emerytowanym pracownikiem wywiadu. Coś w jego gębie każe wierzyć w każdą kreację - tak jest i tym razem. Gdy oglądamy film, nie mamy wątpliwości. Oto idzie sobie kizior - może nie pierwszej świeżości - któremu należy zejść z drogi, albo utłuc na miejscu. Jak się da, rzecz jasna. W innym przypadku będziemy mogli sobie pooglądać rybki, ale krótko - bo nam za chwilę powietrza braknie.



Do Briana dzwoni córka, która urwała się na wycieczkę do Paryża. Dzwoni w ciężkim szoku spowodowanym widokiem uprowadzenia jej koleżanki przez kilku zamaskowanych ludzi. Za chwilę ona również zostanie wywleczona spod łóżka. Tata rusza z odsieczą. Nie trzeba dodawać że jest on jedyną nadzieją na znalezienie dzidzi żywej.

Film jest nakręcony pobożnie. Bo to są moje pobożne życzenia żeby każdego nikczemnika spotkał los surowy. W "Uprowadzonej" nadchodzi on w postaci Neesona który pali, strzela, bije i robi inne złe rzeczy złym ludziom.

Jako że prymitywna żądza zemsty zostaje zaspokojona, nie należy czepiać się kilku wpadek w postaci "nadludzkim wysiłkiem" i "przez szczęśliwy zbieg okoliczności". Gdyby policzyć prawdopodobieństwo wszystkich cudów nad Wisłą, wyszło by bite zero. No, ale nie wymagajmy Bóg wie czego. Nie jest to dablouseven który pracuje na prawdopodobieństwie ujemnym i dodatniej entropii.

W sam raz na paczkę czipsów i flachacha z wieczora.

niedziela, 31 maja 2009

Matko jedyna

Jako że lato nastało, luzik, ciepełko i ogólne rozprężenie więc naturalną koleją rzeczy człowiek wpada na pomysły dziwne. Tak było z "Mamma mia".




Historia znana, tych którzy jeszcze się nie nadziali uprzejmie informuję że w rytm kawałków ABBY oglądamy historię panny która - korzystając z nielegalnie zdobytych informacji z pamiętnika własnej matki - zaprasza na swój ślub 3 facetów, mając nadzieję że jeden z nich jest jej ojcem.

Tak na marginesie, gdyby ktoś chciał problem rozpatrzyć na poważnie (czego jednak nie polecam...) - cóż ten jełop żeński miał w zanadrzu dla pozostałej dwójki? "Soreczki - proszę spadać"??

Początkowo nic nie zapowiada katastrofy. Wszyscy śpiewają sobie piosenki skoczne, puszczając oczko do siebie i do widza. Meryl Streep jest uroczo samodzielna, Amanda Seyfried ślicznie niewinna a duet mamino-córciany wsparty jest przez dziarską parę wyjących pięćdziesiątek, przyjaciółek matki i dwie śliczne nad podziw druhny przyszłej panny młodej.

Sytuacja się zagęszcza. Na wyspę docierają domniemani tatusiowie - Colin Firth (angielski wulkan uczuć z "Pamiętników Bridget Jones", Vermeer w "Dziewczynie z Perłą"), Pierce Brosnan któremu się nieco postarzało i wdzięk czterdziestoletniego chłopczyka próbuje podtrzymać nieogolona szczęką oraz Stellan Skarsgard (zastanawiałem się skąd ja tego typa znam - stary Bill Turner z "Piratów" był dość oczywisty ale męczyło mnie podświadomie że widziałem go gdzieś jeszcze - "Polowanie na Czerwony Październik" - zagrał kapitana Tupolewa).

Z takiej ilości grzybków musi wyjść zakalec.

Dopóki wszystko obraca się wokół pseudośmiesznej sytuacji "kto mój tatuś jest" i "żeby się tylko mamusia nie dowiedziała", idzie przeżyć. Ale wybuch wulkanu uczuć pod postacią wyjącego Pierca i odwyjowującej mu Meryl przekroczył moje możliwości kompensacyjne.

Dooglądałem do końca z obowiązku. Niestety, po nagłym zatrzymaniu krążenia nastąpił zgon pacjenta.

Jeżeli ktoś chce posłuchać sobie ABBY pijąc wódę to lepiej puścić coś z YouTube. Na trzeźwo nie radzę. Na nietrzeźwo też raczej nie.

czwartek, 14 maja 2009

As good as it gets

Zaklęte koło nerwicy natręctw. Gdy zdenerwujemy się, idziemy umyć ręce. To nas uspokaja. Wiec za każdym razem gdy dopadnie nas stress powtarzamy tą czynność. W końcu zauważamy że zużywamy mydło w ilości zapewniającej skuteczne pranie pułku wojska. To budzi w nas lęk więc – idziemy umyć ręce. W tym momencie wkraczamy w uświadomione piekło obsesyjno-kompulsywne.

Rola Melvin’a Udall’a, psychicznego korkociągu, przypadła Nicholson’owi. Brawurowo odtworzył rolę człowieka nękanego prze własny mózg setkami nakazów, zakazów, przyzwyczajeń i przekonań – które w przypadku choroby urastają do dogmatów. Może się to wydawać śmieszne, ale psychika takiego nieszczęśnika nie pozwala mu odstąpić od ustalonego zachowania na włos – a jeżeli tak się stanie, narastający niepokój, uczucie lęku czy winy może być rozładowane jedynie poprzez wykonanie rytuału. Jedni myją ręce inni liczą zapałki, jeszcze inni śledzą słoje desek podłogi. Straszne schorzenie które nie pozwala normalnie funkcjonować.

Polska filmoteka posiada swojego obsesyjno-kompulsywnego nerwicowca. I co ciekawe też został przedstawiony jako postać śmieszna. Tak, tak – Adaś Miauczyński który zapierdala siedem pięter z powrotem do mieszkania mimo że ryzykuje spóźnieniem na pociąg, bo nie dokończył rytuału wyjścia z domu. Herbatkę musi wylać jak pomyli się mu mieszanie łyżeczką - siedem w lewo, siedem w prawo. Musi wykonać wszystkie czynności tak jak mu się korkociąg w głowie przemieszcza, nie ma innego wyjścia.

Helen Hunt zagrała rolę Caroll Connelly, nieszczęsnej kelnerki, która miała pecha – została jednym z rytuałów. Albowiem tylko ona może Melvina obsługiwać. Ponieważ mózg Melvina jest tak skonstruowany że nie dopuszcza możliwości zmian, porzucenie przez Caroll pracy stanie się dla niego przekleństwem i motorem działania.

Obserwujemy zderzenie dwóch światów – bogatego, szurniętego pisarza i ubogiej, ciepłej kobiety. O ile historia synka Caroll, astmatyka, leczonego za pieniądze Melvina ma sens, o tyle przypadkowa psychoterapia stosowana, zmieniająca odbiór świata przez Melvina, jest smutna – bo nieprawdziwa. W stanie w jakim się znajduje potrzebna mu pomoc psychiatryczna. Zarówno pod postacią leków jak i prawdziwej, profesjonalnie zorganizowanej psychoterapii.

______________________________
Całkiem ciekawe opracowanie problemu i klasyfikacji zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych . Polecam.

wtorek, 5 maja 2009

Craig. Daniel Craig.

Niby staram się nie czytać recenzji, ale czasem przypadkiem wpadnie coś w oko. I niestety trafiłem na krytyka co to pastwiąc sie okrutnie wyraził swe oburzenie przeciwko chale zdobnej zwanej „Quantum of Solace”*. Pomyślałem że skoro tak, sesję odłoży się na czas osiągnięcia przez agenta 007 poziomu kilku funtów. No i w końcu udało mi sie to dzieło dorwać.

W zasadzie film jest drugą częścia Cassino Royale. Bond ścigając morderców ślicznej Eva Green będzie zabijał, mordował, wyrywał członki wcześniej połamane, rozbijał łby i w ogóle wykonywał zawód agenta z przekonaniem i zaangażowaniem. Nieco irytująca staje się maniera reżysera który po raz kolejny każe Bondowi udowadniać swoją lojalność Koronie i Królowej. No, ale.

Muszę przyznać że nie bardzo mogłem zrozumiec jak można było zastąpić Pierce Brosnan’a, genialnego, błękitnookiego luzaka i dandysa na ponurego Craiga. Pierwsza częśc utwierdziła mnie w przekonaniu że to była pomyłka. Buzia w ciup, zero wyrafinowania – jakiś taki – może nie conanowaty, to juz by była przesada – ale bournowaty się zrobił. Tak na marginesie - nic do Bourna nie mam, przyjemnie się ten teledysk ogląda, ale Bond do Bond. James Bond.

Nie do uwierzenia jest że ten zwrot w filmie nie pada...

Po oglądnięciu Quantum of Solace już tej pewności nie mam. Craig przestał chodzić z zachmurzonymi szczękami co dawało obraz dośc komicznie nastroszonej pańci z wydętymi usteczkami, przestał się dawać lać po jajach, rusza się jak robot i dobrze mu z tym. Twardziel. Chyba mnie przekonał.

Co do fabuły – jeżeli ktokolwiek wymaga od filmu rzetelnej narracji i logicznego ciągu wydarzeń, powinien oglądnąć sobie Nad Niemnem. Bond rusza – chciało by się rzec „jak chart”, ale odpowiedniejszym słowem wydaje się być „buldożer” – za mordercami jego poprzedniej miłości. Jako że znowu musi udowodnić że niewinny jest jako ta lelija, prosi o pomoc Mathis’a (Giancarlo Gianini), któren to został aresztowany za zdradę w poprzednim odcinku. Tu spadła mi szczęka. Toż wiem że służby specjalne przemocą się brzydzą jak ostatnią zarazą a słowo „zabić” wymawiają z niejakim zażenowaniem, ale wskrzeszać zdrajcę? Bo wierzyć mi sie nie chce że MI6 wysłało sprzedajnego agenta na emeryturę. Chyba że jest to emerytura w Rowie Mariańskim. Dalsza część jest jeszcze śmieszniejsza – wygląda że scenarzysta sam się złapał za głowę i koniec końców Mathis’a ukatrupił w sposób tyle śmieszny co niesmaczny. Mianowicie Bond się nim zasłonił w trakcie strzelaniny... A potem do piersi przytulił – do serca przytul psaaaa – i Mathis szczezł. Nic nie rozumiem.

Druga rzecz co do której mam wątpliwości to tak zwane kobiełki Bonda. Wiadomo – piękne muszą być i dupy dać bezwarunkowo. Gdyż Bond zwierzęciem dzikim jest i basta. Tu kolejna zagwozdka. Jedną wydudkał mimochodem, a drugą (dzieki ci scenarzysto) – wcale. Jeżeli w duchu poprawności politycznej Bond w kolejnym filmie okaże się gejem to ja wrócę do „Życia Na Gorąco”. „Albo Siedemnastu Mgnień Wiosny”.

Craig mnie kupił. Przestał grać agenta, zaczął się ruszać jak Craig – i postaci wyszło to na dobre. Scenarzysta mimo kilku śmiesznostek zrezygnował ze sceny pt. „będąc w beznadziejnej sytuacji Bond nadludzkim wysiłkiem woli uwolnił się z więzów, rozbroił swoich strażników a następnie zrównał posesję z wodami gruntowymi”. Oglądało mi się tą częśc lepiej niż pierwszą. Z niejaką ekscytacja czekam na kolejnego Craiga. Daniela Craiga.

*Użył był nawet trawestacji „Quantum of Shitace”. No normalnie. Jak on się potem nie brzydził jesć ręką co takie świństwa pisze...

sobota, 25 kwietnia 2009

Mr Todd

Tytułem wstępu – staram się nie czytać recenzji przed seansem bo najczęściej tak zwani krytycy jakoś mają zupełnie inne gusta niż mój. Szlag by to jasny trafił. Najpierw „Australia” a teraz to...


Jako cichy wielbiciel Deppa nie wydzierżyłem i stałem się posiadaczem – drogą kupna – ponurej produkcji zatytułowanej „Sweeney Todd”.



Taak.

Zasadniczo to ja człowiek wyrozumiały jestem. I niezależnie co sobie twórca jeden z drugim umyśli – oglądnę do końca. No, z jednym wyjątkiem. Przyznam się bez bicia, wyszedłem z „Utalentowanego pana Ripley” ale był to po prostu kicz straszliwy. Pod tym względem „Sweeney Todd” przegrywa z „Utalentowanym(...)” do mojej prywatnej nagrody Bubla Stulecia bom z niego nie wyszedł. Może zaważyła na tym ciekawość – że jeszcze coś się da uratować z tej zdobnej chały? A może po prostu fakt oglądania filmu we własnym łóżku spowodował że wychodzenie z seansu stało sie nieco idiotycznym gestem? Stawiam na zwykłe misiowe lenistwo.

Założenia wstępne jak dla – nieprzymierzając – Hrabiego Monte Christo. Golibroda, barberem zwany, trafia na Nikczemnika Na Stanowisku Sędziego. Tak na marginesie, problem najwyraźniej jest starszy niż mi się wydawało na podstawie śledzenia dokonań współczesnych tak zwanych mężów stanu. Nikczemnik zachowuje się jak na nikczemnika przystało. Barbera usuwa przemocą - w postaci Rzezimieszka z Pałą - z drogi, coby żonę wydudkać a córkę porwać. Tu się zgubiłem – o ile rozumiem wystepowanie chuci w wersji podstawowej, o tyle za cholere nie łapię jak Nikczemnik Chutliwy wychowuje dzierlatkę anielsko piękną (choć na filmie to się wyjątkowo nie rzuca w oczy) przez kolejnych kilkanaście lat, nie tknąwszy jej nawet palcem. No, ale. Skoro film sensu nie ma - to od początku do końca.



Barber po latach wielu wraca do miasta coby siać Grozę i Przerażenie. Głownie śpiewem, gdyż film jest adaptacją słynnego musicalu z Brodway’u co w jakiś ponury sposób potwierdza moje zdanie o Amerykanach, ale też i brzytwą. Wróciwszy, ciapciowaty barber jest Innym Człowiekiem. Nie jest Dobry – jest Zły. Nie jest też Durny – jest Cwany. A w dodatku jest Przebiegły jak Lis, Silny jak Tur, Uparty jak Osioł i Chytry jak Mieszkaniec Swarzędza. Zastanawiałem się co może wpłynąć na tak katastrofalną konwersję osobowości i na myśl przychodzi mi jedynie pewne radio.

Gdy barber nie śpiewa, podrzyna ludziom gardła. Ma to przerażać, ale problem w tym że podrzynanie uskutecznia zupełnie na łapu-capu. Nie mamy czasu przejąć się losem nowo poznanego miłego pana bo jeszcze dobrze nie usiadł na krześle – a tu chlassst - i po ptakach. Marynarz, kobziarz, członek miejscowego Koła Gospodarzy Wiejskich czy też udający się do swego służbowego a utrzymywanego ze składek podatników mieszkania MP – nikt nie jest bezpieczny. Uroczo został rozwiązany sposób utylizacji zwłok nieszczęśników którym zamarzyła się buźka a’la dupka niemowlaka: zostają przerobieni na Paszteciki (zwane w leguidżu Mit-Pajem), dzięki którym ni to kochanka, ni to wspólniczka Todd’a staje się sławna w Londynie.



Może w moim zniszczonym podtlenkiem azotu mózgu poprzepalały się co poniektóre obwody, ale im więcej trupów produkował Mr Todd (to w niemieckiej wersji będzie Herr Death?? – zorientować nikt się nie ma prawa...) – tym bardziej mi dziób targało. Ratując moją szczękę przed zwichnięciem – co bolesne jest niesłychanie – moja lepsza połowa zaproponowała zmianę tematu.. Hm. Sprawdziliśmy czas. Zbliżamy się do końca tego sadystycznego projektu – sadystycznego z racji znęcania się nad widzem – więc dotrwajmy. Może jakaś miła wolta na koniec uratuje cokolwiek?

Wolta faktycznie była. Miejscowa wariatka okazała się być wydudkaną żoną Pana Latającego z Ostrą Brzytwą – ten jednak w orgiastycznym szale podrzynania gardeł chlasnął ją zupełnie od niechcenia po tętnicach. Szyjnych. O ile ja się znam na anatomii, to po takim rachchch-ciarachchch łeb odpada ale może Twórca nie chciał szokować nadmiernie widza? Choć wcześniej nie miał nic przeciwko bezlitosnemu katowaniu hektolitrami krwi, dziesiątkami zwłok i atonicznym, arytmicznym śpiewem który budzi chęć znalezienia brzytwy a nastepnie Twórcy i Jego Gardła.

Ciachchch dla przykładu... I może następny się dwa razy zastanowi...

Tu nadszedł moment na puentę – jak jednak można inteligentnie spuentować historię gościa co to wszystkich skraca o głowę? Nie zdradzę zakończenia. Jest równie szokujące jak cały film.

Dzięki ci Panie za Gilette i Wilkinson Sword. Teraz w najlepszym razie mogę sobie nos podciąć – a i to trzeba wyjątkowej ekwilibrystyki.

środa, 22 kwietnia 2009

Spalić po przeczytaniu

Jako że wieczór zbliżał się nieubłaganie, nerwowo przeglądnąłem Tesco. Cholera jasna, albo staroć okropny straszy z półki albo nowości porażające ceną. Już miałem rzucić wszystko i iść naprawiać rowerek, gdy w oko wpadła mi czarna komedia "Tajne przez poufne" - czyli "Burn after reading".

Obsada bardzo mniam, Bradd Pitt, John Malkovich, George Clooney i kilku pomniejszych. Grzech nie kupić. Po wstępnych przygotowaniach, sprowadzających się do korkociągu i kieliszków, zaczął się seans.

Bracia Coen żonglują charakterami w filmie jak zgniłymi jabłkami. W zasadzie wszystkie postaci są paskudne, wredne, zdradliwe albo głupie. Czasami wszystko na raz. Rozpoczynamy od Malkovicha, który właśnie dostał kopa i wyleciał z CIA. Gdy próbuje o tym powiedzieć żonie, zostaje obsztorcowany za brak sera który niechybnie zrujnuje nadchodzące party. Na którym poznamy Clooney'a - kochanka zony Malkovicha, pracującego jako ochroniarz rządowy. Clooney kocha żonę i kopuluje ze wszystkim co się rusza i na drzewo nie ucieka. Jako że kobiety okrutne są, żona Clooney'a twierdzi że żona Malkovicha to sztywna biurwa i rozwodzi sie z Clooney'em a żona Malkovicha twierdzi że to żona Clooney'a jest sztywna biurwą i rozwodzi sie z Malkovichem. Uff.

W świat niedorobionych puszczających się na prawo i lewo agentów znienacka wkracza środowisko trenerów sportowych. A dokładnie pracowników pobliskiego gym'u. Bradd Pitt w roli przyciężkawego umysłowo mięśniaka wzbudził mój szczery zachwyt, a partnerująca mu Frances McDormand w kategorii Blondie of The Year osiąga pierwszą lokatę.

Trup ściele się gęsto, napięcie rośnie, na palcach maleje - a wszystkiemu dodają smaczku tajne raporty szefa CIA który stara się zrozumieć o co w ogóle chodzi w rozpędzającej się aferze.

Dobry film. Szczególnie gdy człowiek chce się pośmiać z głupszych i bardziej nieudolnych od siebie.

sobota, 14 marca 2009

Bucket list

Jako że wdepnęliśmy w temat oswajania śmierci, dzisiaj będzie o ciekawej pozycji sygnowanej dwoma wielkimi nazwiskami: Jack Nickolson i Morgan Freeman. Panowie okupują przeciwstawne końce ludzkiej finansjery. Freeman utrzymujący rodzinę z pensji mechanika samochodowego - więc z założenia nędza - i Nickolson który ma sie lepiej, bo całą pensje ma dla siebie. Pensję właściciela potężnej sieci prywatnych szpitali.

Nieco trudno sobie wyobrazić sytuacje w której przecinają się drogi obu panów. Wykluczając wypadek drogowy. Ale jako że wobec śmierci jesteśmy totalnie równi - panowie spotkają się jako pacjenci zajmujący jeden pokój szpitala, którego właścicielem jest Nickolson. Bzdura na kółkach? Absolutnie tak. Ale reżyser pięknie to wytłumaczył skąpstwem wodza. Mianowicie główna dewiza Nickolsona brzmi: nie prowadzę Spa. Prowadzę szpital. Jeden pokój - dwóch pacjentów. I żadnych wyjątków.

...ale zemsta choć leniwa
zagnała cie w nasze sieci...


Okazuje się że panowie muszą poddać się chemioterapii. I wśród problemów efektów ubocznych rodzi się dość niesamowita przyjaźń - niedoszłego profesora historii, wierzącego w Boga filozofa-erudyty i twardo stojącego na ziemi cynicznego, ultrainteligentnego multimiliardera.

To nie jest arcydzieło. Ale co ciekawe, w żadnym momencie film nie wpadł w pułapkę populistycznego sentymentalizmu. No, może na końcu... Pamiętajmy jednak że jest to hollywoodzka produkcja dla przeciętnego Amerykanina. Którym jest jedenastoletni Murzyn analfabeta.

Nie dać się. Czyli wykonać do ostatniego punktu The Bucket List*.

*dla nie władających lenguidżem: my kopiemy w kalendarz a anglicy kopią w wiadro...

środa, 11 marca 2009

Obiecaj mi

Gdybym miał określić jaka cecha jest najważniejsza dla dobrego filmu, powiedział bym że spójność. Rozumiana w szerokim ujęciu - zarówno w warstwie logicznej jak i emocjonalnej. Spójność logiczna jest dość łatwa do utrzymania. Zabieramy scenarzyście blanty, ograniczamy spożycie do kilku jednostek alkoholu dziennie i pilnujemy żeby nie przekraczał zadanych ram. Utrzymanie właściwego balansu emocjonalnego jest proste w filmach jednowymiarowych. Ot, Keira w niedawnym "Pride and Prejudice". Wiadomo, że jak tragedia - to ktoś kogoś nie kocha - a szczęście wiekuiste związane jest z zamążpójściem. Jednak nie zawsze jest tak łatwo. Jeżeli w filmie reżyser żongluje stanami emocjonalnymi, trzeba wyjątkowej sprawności by nie narobić dziadostwa. Przykłady? Ot, ginie ktoś śmiercią okrutną, zabity bestialsko przez głównego szwarc-charaktera. To może być punkt kulminacyjny filmu, zmuszający do przemyślenia pryncypiów albo powodujący głębokie katahrsis. I rozumiem cel kryjący się za ukazaniem takowej śmierci. Ale jeżeli jest to jedynie powód dla usprawiedliwienia rzezi, którą główny - nazwijmy go - waiss-charakter czyni kilka chwil potem z uśmiechem na ustach - to mnie szlag jasny trafia.

Kusturica popełnił nie tak dawno "Obiecaj mi". Sympatycznie zaczynająca się opowieść o wymarłej wioseczce w środku niczego, zamieszkałej przez Dziadka, jego Wnuczka oraz Panią Nauczycielkę Od Wszystkiego. Typowo Kusturicowe plenery wśród których gumisiowo-trollowaci osobnicy przewijają się przez ekran podkreślając jedynie młodość i wdzięk głównej pary bohaterów. Aż mi się cieplej na sercu zrobiło gdy poczułem klimat rodem z "Kotów" czy "Podziemia".

Opowieść nieco baśniowa w założeniach. Dziadek - jak to typowy dziadek - boi się że umrze zanim wnusio się ożeni. Wysyła go do miasta z trójzadaniem - sprzedać krowę, kupić święty obraz i znaleźć żonę. Toćka.

I wszystko by było kusturicowe i śmieszne, tyle że nagle wkraczamy w świat przymusowej prostytucji, gangsterki i klimatów które mi osobiście jeżą skórę na grzbiecie a nie usposobiają do śmiechu.

Nie chce oglądać komedii o holokauście. Nie chce oglądać twórczości gloryfikującej bandytów. I szlag mnie jasny trafia gdy oglądam hahaha-ale-śmieszny film gdzie pokazuje się morderstwa, porwania, wymuszenia i wszelkiego rodzaju mentalne kurewstwo. Nie chce oglądać prześmiesznej sceny seksu głównego gangstera z indyczką kilka chwil po tym jak zamordował on człowieka z powodu spóźnionego dostarczenia haraczu.

Tego typu rzeczy mogę oglądać w relacjach z sali sądowej. Zakończonej skazaniem bandyty. A jeszcze lepiej podsumowanej odpaleniem krzesła elektrycznego. Ale jak widzę że ktoś robi sobie z nieszczęścia ludzkiego podśmiechujki - to dostaje ciężkiej kurwicy.

Oceniając wrażliwość twórcy - w skali od jeden do dziesięciu - zero.

sobota, 7 marca 2009

Finding Neverland



Jako że Johny Depp jest dla mnie gwarantem jakości, "Finding Neverland" sam wskoczył do mojego koszyka. Ponieważ twórczość radosna tłumaczy polskich nie ma sobie równych, "W poszukiwaniu Nibylandii" zamieniło się w cudowny sposób na "Marzyciela". Za cholerę nie wiem czemu. Ani po co.





Film jest portretem Jamesa Barrie'go, znanego skądinąd jako twórca "Piotrusia Pana". Poznajemy go w momencie uwiądu twórczego. Stan Jamesa jest pożałowania godny - gdyby był wilkiem, wyłby do księżyca. Ponieważ jednak jest angielskim dżentelmenem, chodzi do parku na spacery. Z psem.





Tak na marginesie - nie wiem skąd wpadło do łba reżyserowi obdarować Jamesa bernardynem, bo pies jest durny, żre ilości hurtowe i śmierdzi jak spocona krowa. Ale jako że z ekranu nic nie atakuje olfaktorów to psisko wygląda jak kochana, puchata owieczka na sterydach anabolicznych.





Trudno powiedzieć, że historia Jamesa rozwija sie wyjątkowo. Wręcz przeciwnie. Rzekłbym, że zakochanie się w ślicznej wdowie mieści się raczej w standardzie. Co prawda czwórka dzieci zazwyczaj skutecznie odstrasza potencjalnego adoratora, ale tutaj dochodzimy do problemu charakteru Jamesa. Mianowicie facet musiał mieć kompletnie spartolone dzieciństwo.





I właśnie takie jednostki w trakcie procesu starzenia osobniczego starają się na gwałt odzyskać stracone lata. James bawi się z dziećmi Sylwi Davies w Indian, piratów, teatr i wszystko to czego mu w dzieciństwie brakowało, starając się pomóc półsierotom odzyskać równowagę psychiczną. Mimochodem niejako wzbudzając masę ślicznych plotek przeróżnego autoramentu - od romansu po pedofilie.






Standard europejski mówi wyraźnie - każdy obywatel ma talon na współżycie z jednym osobnikiem rodzaju drugiego. Ponieważ plotki sugerowały coś przeciwnego, żona Jamesa - jak każda niewiasta - dała im wiarę nie bacząc na tłumaczenia współmałżonka. Zaowocowało to rozpadem całkowitym i trwałym, dzięki czemu dzieci wzbogaciły się o wujka na pełnym etacie, Sylwia o partnera - duchowego, o ile wierzyć filmowi - a sam James o wenę z gatunku twórczych.






Niebanalną cześć opowieści stanowią dzieci. Nie należy jednak tracić wiary. Może nie jest to arcydzieło na miare ET, ale wybitnie odcina się od zdobnej chały mającej w tytule szafe i lwa. Jako smaczek dodatkowy, w roli właściciela teatru i głównego mecenasa Jamesa zobaczymy Dustina Hoffmana, który zaczyna na mnie sprawiać wrażenie nieśmiertelnego. Poczet osobistości zamyka Kate Winslet w roli prątkującej muzy.






Ciepło opowiedziana trudna historia o pryncypiach, uczuciach i odpowiedzialności małych chłopców. I o tym, jak trafić do Nibylandii.



wtorek, 3 marca 2009

Pride and Prejudice

Tnąc jak przecinak przez Tesco zauważyłem na polce pomiędzy pizza a keczupem Dumę i Uprzedzenie z Kiera Nightly. Ha. Przecena przeceny. Grzech nie kupić.

No to w Imię Boże...

Film jest romansidłem z gatunku klasycznych. Ot, historia rodzinki 2+5 zamieszkującej wiejskie M4. Mamuśka rządząca swoja trzódka, tatuś, zajeżdżony na śmierć przez małżonkę, podobny do wyliniałego basseta i 5 córek. Które od dziecka maja wbite w łeb ze ich powodem istnienia jest zamążpójście. Rzecz jasna nie jakieś tam zamążpójście, lecz takie które zapewni szczęście do życia końca. Szczęście pojmowane jest dość specyficznie choć raczej mało oryginalnie– wycenia się go mianowicie w funtach stirlingach dochodu rocznego przyszłego pana małżonka.





Nie przypomina to historii Tewje Mleczarza? Gdyby tak zmienić rekwizyty i - bardziej troszeczkę - pryncypia...

W filmie odmienimy słowo szczęście przez przypadki, osoby i sytuacje. Gdyż jak wiadomo, dobry romans ma kochanka, kochankę i nieszczęśliwa miłość co zakończyć się musi szczęśliwie. Tutaj od pierwszych sekund trwania filmu trudno będzie znaleźć głupiego który założy się z nami kto będzie szczęśliwym – ever after – małżonkiem pięknej Keiry. Wszystko jest uroczo przewidywalne. Tak na marginesie – Keirze, gdy stała w kolejce po piękna szyje, wszystkie żuchwy wybrali. Jak widać, nie można mieć wszystkiego.

Skąd wiec pomysł żeby pisać o takiej chale?
Bo pomimo przewidywalności, banału i durnowatego tematu film pozostawia mile uczucie. Ze jednak ludzie w środku są ładni i mili, a nie tylko Yippie Kay Ay Mother Wiadomoco. I nie rozwalają Audi A6 jeżdżąc bez ładu i składu po mieście, przy okazji mordując bezlitośnie zdrowy rozsadek i teorie prawdopodobieństwa.

Sympatyczna rola Donalda Sutherlanda jako tatusia całej czeredy. Judi Dench (tak, tak, nieśmiertelna M) w roli nadętej poza granice wytrzymałości materiału Księżnej Pani. Z pazurem odtworzona przez Mata Macfadyen’a rola głównego kochanka – taki mroczny, pewny siebie, szarpany bólem istnienia i wizją pauperyzacji swego stanu poprzez małżeństwo z parweniuszka. Z którą jednakowoż musi się ożenić bo w przypadku innym rozdziobią go kruki, wrony, a publiczność ukamienuje popcornem. I do tego śliczna Keira. Której mógłby ktoś w końcu powiedzieć ze jest ładniejsza gdy się nie uśmiecha.

sobota, 21 lutego 2009

Amadeusz



Amadeusz. Kolejny must see. Szczegolnie ze ukazal sie director’s cut, wersja dluzsza o 20 minut, wyjasniajaca niektore nie do konca zrozumiale sprawy opowiedziane w wersji kinowej. Nie mowiac o pokazaniu pieknego biustu frau Mozart.




Historia powstania filmu siega lat osiemdziesiatych zeszlego wieku, gdy Milosz Forman zostal zaproszony na przedstawienie brytyjskiego tworcy Petera Shaffer’a. Nie mogac odmowic, poszedl w przekonaniu ze umrze z nudow. I wyszedl zlozywszy propozycje przeniesienia sztuki na ekran. Sztuka zaplacila za to calkowitym rozczlonkowaniem i zlozeniem od nowa, Shaffer bolem glowy a ekipa rezyserska polroczna niewolnicza praca. Oplacilo się.

Osia opowiesci jest zyjacy w tamtych czasach Antonio Salieri.




Muzyk, kompozytor i swiatowiec ktory zazdroszczac Mozartowi jego talentu, tak naprawde jako jedyny jest w stanie docenic jego geniusz.

W zycie Salieri’ego wkraczamy razem z jego spowiednikiem. Poczciwina, przekonana o mocy odpuszczenia grzechow, nawet nie wie z jakim pasztetem probuje sie zmierzyc.




Gdyz Salieri nie jest jakims tam pospolitym assassinem. Salieri wypowiedzial wojne Bogu. Swiadomie i z premedytacja, realizujac swoj cunning plan, dazy do unicestwienia manifestacji bozej na tym lez padole. Czyli Wolfiego. Skad takie uczucie do utalentowanego i skadinad milego mlodzienca?




Salieri zniesc nie moze ze rozpuszczony bachor, majacy za nic wszelkie autorytety, prostak i cham – potrafi tworzyc tak cudowna muzyke. Poruszajac sie od jednej kleski do drugiej, dochodzi do wniosku ze jest zabawka w reku Boga. I to raczej nie misiem-przytulankiem ile misiem-z-poobrywanymi-konczynami. I bez oczka. Co, rzecz jasna, wyzwala w misu perwersyjna - z racji calkowitego niestosunku sil - chec odegrania sie.




Jego plan to nieco masochistyczna konstrukcja albowiem za jego pomoca chce zniszczyc swój mroczny obiekt pozadania - jak i nienawisci. Bo we lbie ma poukladane mniej wiecej tak jak siedemnastolatek na biurku. Albo kobieta w torebce.

Nalezy sie slowo o obsadzie.




Caly film gra. Kazda postac jest wyrazna, ma swoja twarz, przekonania, motywy dzialania. To nie jest kolejna wspolczesna produkcja z jednowymiarowym Cage’em czy katastrofa na miare “Australii”.




Historia jest urocza i bardzo przekonywujaca. A co najwazniejsze, opowiedziana lekko i z polotem. Co nie znaczy, Boze bron, ze Forman stworzyl komedie – ale opowiesci towarzyszy delikatne przymruzenie oka.




W drugoplanowej roli wystepuje Praga ze swoja doskonale zachowana Starowka, do zludzenia przypominajaca Wieden. A calosc slicznie pulsuje w takt muzyki mistrza przerywanej jego niesamowitym chichotem.




Jednym zdaniem? Historia geniusza czyli niezly pasztet...


sobota, 14 lutego 2009

Atonement

...mozna bylo...

Tasma w glowie. Przewijana od poczatku po raz kolejny. I jeszcze raz. I jeszcze. Ad mortam defecatam. I nawet gdy obrazy nie budza juz zadnych emocji, kolka sie kreca. I raz jeszcze. I jeszcze. Brak uczuc ktory zamiast ukojenia przynosi przerazenie. Bo nawet tego bolu nam odmowiono.
Ta historia jest tak wlasnie opowiedziana. Bez krzyku, bez podnoszenia glosu. Zadnych scenicznych szeptow.



Cecylia Tallis (Keira Nightley) jest typowa przedstawicielka swojej klasy. Bogata, przekonana o celowsci istnienia swiata. Cel ten to sluzenie jej podobnym. Piekna, nieco znudzona, trwajaca w niedookreslomym, letnim stanie uczuc ktory wydaje sie bezpieczny - a tak na prawde jest jak stan Etny przed wybuchem. I tylko pies szczekal i lancuchem szastal...


Za Keira osobiscie nie przepadam. I'm pretty, oh so pretty polaczone z przekonaniem o wlasnej slicznosci, ktore silniejsze widzialem jedynie w wykonaniu Julii Pretty Woman Roberts oraz gra aktorska na poziomie Bena Afflecka - to wszystko daje kobiecine raczej przecietna. Za wyjatkiem rzecz jasna zuchwy.
Jednakowoz w roli Cecyli sprawdza sie wysmienicie. Piekna arystokratka przekonana o wlasnej urodzie. Najwazniejsze to dopasowac role do osobowosci aktora.



Robbie Turner (James McAvoy) jest angielskim wulkanem uczuc. W zasadzie wszystko pomiedzy nim a - rzecz jasna - Cecylia dzieje sie na plaszczyznie usmiechow, spojrzen i niedomowien. Az do kulminacyjnego punktu.




Sam McAvoy jest moim czarnym koniem nadchodzacych lat. Brawura i wdziek z jakim zagral w drugiej czesci Diuny postawila nieco dretwe dzielko na nogi. Jego Mr Tumnus byl jedynym prawdziwym charakterem w Szafie. W ogole, gdyby sie pokusic o ocene aktorow tegoz dziela to poza McAvoy'em i szafa nie ma o kim pisac. A to co pokazal w Last King of Scotland zwala z nog. Klekajcie narody.



Dipol nigdy dramatem nie bedzie. Do tego potrzeba najbardziej niestabilnej geometrii, trojkata. Ta trzecia to siostra Cecylii, Briona Tallis. Utalentowane pisarsko trzynastoletnie dziecko, ktorego niewinnosc, hormony, wyobraznia i przekonanie o wlasnej racji stworzyly potwora. Tutaj ocena aktora jest najtrudniejsza jako ze Cecylie odtwarzaja trzy osoby. Najwazniejszym jest w takim przypadku spojnosc postaci i to rezyserowi i aktorom udalo sie znakomicie.

Film, wbrew tytulowi, nie jest o pokucie. Jest o przewijaniu tasmy raz jeszcze. I jeszcze. I jescze. Bez namietnosci, bez bolu, bez refleksji nawet. I - rzeklbym - bez nadziei na odkupienie.

Koniecznie.

sobota, 7 lutego 2009

Arizona Dream

Tytulem wstepu. Osmieliliscie mnie nieco swoimi komentarzami pod moimi dwoma tworczosciami radosnymi dotyczacymi filmow. Pozwole sobie w zwiazku z tym podzielic sie z Wami moimi ulubionymi. Do niektorych wracam wielkokrotnie, niektore mam na polce i nie moge sie zdecydowac czy ogladnac raz jeszcze. Wszystkie w jakis sposob sa niesamowite. Dzisiaj "Arizona Dream" Kusturicy.

Kusturica za mlodu musial trafic na taniego dostawce travaricy . Bez tego ani rusz. Jego ironiczno-tragiczny sposob ukazywania swiata przypomina korkociag. Kazdy problem mozna obrocic w zart, kazda tragedie w farse. I nawet gdy kaze nam przezywac smierc, robi to na swoj sposob.
W Arizona Dream mamy wszystko. Milosc i smierc, emocje, sny o potedze i ich konfrontacje z rzeczywistoscia, calosc przyprawiona skrzywionym okiem Kusturicy i boska, kapitalna i jedyna w swoim rodzaju muzyka Bregovica .

Alex (mlody Johny Depp, oklaski) rozmawia z rybami i sni o Eskimosach. Nie dba o swiat a ten w ramach odwzajemniania uczuc ma go w glebokim powazaniu. Do czasu. Swiat nie lubi ludzi ktorzy sa szczesliwi mimo iz byc takimi nie powinni. Kopie doly i spokojnie czeka. Alex dostaje szanse w postaci zaproszenia na wesele wuja. I nagle, jak zakonnik wydarty z eremu, wpada w objecia swiata ktorego nie do konca rozumie, nie calkiem chce zrozumiec i z ktorego nie moze sie wyrwac. Tanczy w takt jego muzyki, probuje reagowac na namietnosci i emocje panoszace sie wokol niego, ale wciaz sprawia wrazenie sniacego. Glownie o Eskimosach.

Jak mowil Osiol - to zadziwiajace co mozna osiagnac przy takim budzecie. Do tego samego wora Kusturica wrzucil kuzyna-mlota, niespelnionego artyste i first danciora w jednym, granego z brawura przez Vincenta Gallo, ryczaca czterdziestke ktorej sen o lataniu jest ostatnim krzykiem protestu przeciwko miernosci swiata tego (Faye Dunaway) i jej nieprzystosowana do zycia i swiata uczuc pasierbice (Lili Taylor), stryjka, Caddy-King'a (Jerry Lewis) z jego przyszla malzonka, Polka z pochodzenia, zastanawiajaca sie nad sensem swiata w stylu "co ja tu do cholery robie" i "jaki wybrac na dzisiaj kolor paznokci" oraz kilku innych tragikomicznych nieszczesliwych udacznikow. Kusturica kaze nam latac wraz z nimi na starym lozku ze sprezynami, kochac, liczyc ryby, pic, cierpiec, bawic sie i sprzedawac cadilaki.

To nie jest film ktory mozna ogladac z doskoku. Straci sie wszystki drobne smaczki przewijajace sie na drugim planie. To nie jest tez wielkie swiatowe kino rangi Gwiezdnych Wojen czy Wspanialej Czworki 2. Bardziej taka drobna odskocznia gdy zbrzydna superprodukcje i odbije sie plastikiem.


This is a film about a man and a fish
This is a film about dramatic relationship between man and fish
The man stands between life and death
The man thinks
The horse thinks
The sheep thinks
The cow thinks
The dog thinks
The fish doesn't think
The fish is mute, expressionless
The fish doesn't think because the fish knows everything
The fish knows everything

sobota, 24 stycznia 2009

Rodzinny dom publiczny

Zglebiajac historie Albionu trafilem na film o siostrach Boleyn. Musze przyznac iz mimo drobnych odstepstw od historycznej prawdy, film robi wrazenie. Zwlaszcza obsada, ktora moze zwalic z nog niejednego samca rodzaju Homo Erectus. Jako Anna wystepuje rewelacyjna Scarlet Johanson, w postac jej starszej siostry wcielila sie Natalie Portman*.


Zeby jednak nie byc posadzonym o stronniczosc, zenskiej czesci widowni podrzucono Eric'a Bana jako Henryka VIII. Wszystko razem bardzo smakowite.


Tak na marginesie: wole go w roli Hectora w "Troy", byl tam jakos rycerski bardziej. Prezentowal postawe godna Emporio Armani He. Natomiast w "The other Boleyn girl" w glowie mu jedynie Brutal albo inne Dolce Gabbana...**


Film przedstawia losy dwoch slicznych dziewczyn ktorym wyznaczono role pionkow w batali o znaczenie rodu Boleyn. W wyrafinowanej i cynicznej grze rodzina podsuwa Henrykowi, coraz bardziej zdesperowanemu brakiem potomka meskiego, naprzemiennie obie siostry. Najpierw starsza, Anne (Portman). Piekna, inteligentna - i oczytana. Dwa fakultety. Waska specjalizacja. Co jakos nie przypada krolowi do gustu. Jak kazdy samiec woli zaopiekowac sie sierotka - nomen omen - Marysia. Nie zwazajac na fakt iz Maria jest mezatka robi z niej swoja kochanke, mimochodem pozbywajac sie meza kopem w gore na wysunieta placowke dyplomatyczna. Ludzki pan - mogl leb urwac a dal awans. Taka dzisiejsza zsylka do Ulan Bator.


Maria, sliczna i powabna, pozostala szczesliwa kochanka krola do momentu zajscia w ciaze. Poniewaz ciaza byla zagrozona, a niestety, Henryk z powodu wzmozonego cisnienia ukladu rozrodczego zrobil sie niespokojny - Maria zostala wymieniona, przy aktywnej pomocy rodziny, na starsza siostre Anne. Ktoraz to, widzac jak skonczylo sie dolce vita siostrzyczki, postawila warunek. Ze owszem, wszystko - ale dopiero w Ladynie (nie ma takiego miasta Ladyn. Jest Ladek, Ladek Zdroj...). Znaczy, tfu - jak zostanie krolowa. Wczesniej - chocby tu przedszkole stalo, w przyszlosci - zadnego barabara nie bedzie.

Tu nie rozumiem - zamiast wymienic sobie kochanke na nieco mniej wymagajaca, Henryk postanowil pozbyc sie swojej dotychczasowej zony, Katarzyny Aragonskiej. Z ktora splodzil byl juz Marysie, zwana pozniej nieco niefortunnie Bloody Mary. Niefortunnie, bo zwykla ona swoich protestanckich przeciwnikow nadziewac na pal i palic. Z drugiej strony, Katarzyna dobiegala kresu swojej uzytecznosci rozrodczej co stawialo sukcesje tronu w wyjatkowo paskudnej sytuacji.

Henry ostatecznie sie rozwiodl. Wykorzystal do tego pretekst ze Katarzyne odziedziczyl byl po swoim zmarlym bracie, Arturze. Ze niby second hand krolowi nie przystoi. Przy okazji niejako rozwiodl sie tez i z Rzymem, ale to zupelnie inna historia. Katarzyna twierdzila, ze z Arturem nic nie zaszlo, Henryk twierdzil co innego i tak powstal Kosciol Anglikanski. Oraz okazja dla Ani, ktora nie czekajac dlugo, zaszla sobie w ciaze. I, rzecz jasna, zostala krolowa Angli.


Ciaza ta byla jedna z wazniejszych ciaz Albionu - w jej wyniku urodzila sie dziewczynka, nazwana na czesc babki Elzbieta, przyszla krolowa Angli i Irlandii, tworca Zlotego Wieku krolestwa. Jezeli chcecie zobaczyc jej historie w skrocie, polecam dwa filmy, "Elizabeth" i "Elizabeth - The Golden Age", z Cate Blanchett w roli glownej. Bardzo mniam.


Wracajac do Ani - wiecej sukcesow nie odnotowala. Kolejne poronienia rozdraznily nieco Henryka, ktory dotychczasowa malzonka znudzony, nie mogac doczekac sie syna, oskarzyl ja o czary i cudzolostwo. Po czym pozbawil ja korony razem z glowa, przy aktywnym udziale rodziny Boleyn'ow. Co najsmieszniejsze, jako collateral damage, do piachu poszlo pieciu facetow razem z Ani bratem, ktorego na filmie obciazyla jego wlasna zona. Nie mozna jednak odmowic Henrykowi krolewskiego gestu - zeby nie obcinac Ani lba toporem, jak byle arystokracie - sprowadzil byl on z Francji kata, wyszkolonego w pozbawianiu glow za pomoca miecza. Czy raczej - zgodnie z filmem - maczety. Ciekawostka jest fakt ze co prawda ojciec Anny, Thomas Boleyn, zostal wylaczony ze skladu sedziowskiego, ale szczesliwie nie jej wuj. Ktory zgodnie z taktyka ZWD*** bez wahania uznal ja winna. Rodzina uber alles. Tylko w czasie fotografowania trzeba sie trzymac srodka, bo mozna zostac obcietym...

Nie chcac byc posadzonym o sentymentalizm, Henryk zareczyl sie z nastepczynia Anny Boleyn w dniu po jej dekapitacji. Szczesliwa - trzecia z kolei - krolowa zostala Jane Seymour, ktora dala Henrykowi dlugo wyczekiwanego dziedzica plci meskiej, przyplacajac to zyciem z powodu komplikacji poporodowych. Straszne czasy.

Rodzinny Dom Publiczny Boleyn'ow skonczyl fatalnie. Ania zmarla smiercia tragiczna krotsza o 22 cm, jej brat rowniez stracil glowe, tatus szczezl w nieslawie dwa lata pozniej. Jedynie Maria, wydana miesiac po urodzeniu syna za Williama Carreya, przezyla extremalny rafting swojego rodu. Coz, zanim sie wsiadzie do pontonu, warto przemyslec szanse przetrwania.

Jezeli jednak spojrzymy na te nieszczescia z drugiej strony, przez pryzmat 60 lat panowania Elzbiety...
Hm.
Wszystko, jak zwykle, zalezy od perspektywy.


*W filmie Maria, choc zamezna, jest mlodsza z siostr. Historycy maja watpliwosci - wiekszosc sklania sie ku przeswiadczeniu ze byla ona od Anny starsza.
**Inspiracja: Konfliktowa.
***Zabezpiecz Wlasna D.pe.