Sprawdził zegarek, do odprawy zostało mu jeszcze trochę czasu. Co tu robić? Spojrzał na plan raz jeszcze, na trzecim poziomie znalazł kantynę. Ha, bania waleriany na pewno nie zaszkodzi. Idąc w stronę wind zastanawiał się, jakim cudem dał się w to wszystko wplątać. Nieco nieprawdopodobnym wydawał mu się zbieg przypadków, że akuratnie w jego wiosce musiały się zmaterializować dwa wstrętne typy? Trzeba będzie Trevora wypytać, coś ostatnio gadzina była nadzwyczaj spolegliwa. Autoryzacja działała bez zarzutu, winda otworzyła się i zaproponowała poziom zero bądź trzeci. Potwierdził, winda ruszyła ze świstem by prawie natychmiast się zatrzymać. Hm, tym razem niedaleko. Zgodnie z tym co zapamiętał szedł szarym, nieco pochyłym korytarzem, oświetlonym zakratowanymi lampami przyczepionymi do sufitu. W porównaniu z futurystyczną sterylnością poziomu drugiego robiło to dziwne wrażenie. Co oni tu budowali, schron przeciwatomowy? Dochodząc do kolejnego rozwidlenia usłyszał gwar. Skręcił w prawą odnogę i wszedł do olbrzymiej komory, nie mogli tego zbudować, najwyraźniej zaadoptowali naturalny twór do własnych potrzeb. Na wyrównanej podłodze pokrytej deskami stało kilkadziesiąt stolików, pod ściana czaił się bar gdzie dwa automaty napełniały szklanki, przynajmniej połowa stolików była zajęta. Podszedł do baru, już miał złożyć zamówienie gdy uderzyła go myśl - a czym niby zapłaci?
- Co podać?
- Aaa.. - zawiesił się na chwilę - można wziąć na kredyt?
- Co pan rozumie przez nakredyt? Mamy rozmiar standard i double.
- Standard w takim razie.
Kovalik skrzyżował palce, w najgorszym razie poprosi Kowalskyego żeby go wykupił.
- Standard czego? - automat zawisł nad przygotowaną szklanką.
- Glenliveta macie?
- Standard Glenlivet raz. Proszę autoryzować.
Przyłożył dłoń do wskazanego skanera i odszedł prawie na sam koniec sali, do stolika pod ścianą. Pociągnął zdrowy łyk kocimiętki i rozglądnął się. Całkiem gustownie urządzone. Z sufitu, ginącego w mroku, zwisały duże, okrągłe lampy, stoliki i krzesła zrobione z drzewa przyjemnie kontrastowały z surową skałą, dawały wrażenie swojskości. Nie jest najgorzej.
- Widzę, że jest pan gotowy? - rozglądając się po suficie nie zauważył Kowalskyego, najwyraźniej zaszedł go z boku. Kiwnął głową. W sumie bardziej gotowy nie będzie.
- Korzystał pan już z nulfinka?
- ? - Kowalsky tylko spojrzał na niego, pytanie wyraźnie rysowało się na jego twarzy.
- Tak myślałem, to wciąż dość rzadka sprawa. Nie mamy czasu na symulator... - Kowalsky podrapał się pogłowie. -Zróbmy tak, wrzucę panu tutorial do głównego, jak by co, to poprowadzi pana krok po kroku. Mechanika, tak jak powiedziałem, najbardziej zbliżona do Black Angel, ale zdziwi się pan, jakie możliwości daje złącze bezpośrednie. Używaliście kompresji wewnętrznej??
- Mieliśmy prototypy. - Kovalik coraz bardziej miał wrażenie, że większość tutejszej technologii została perfekcyjnie skopiowana w jego grze. Najwyraźniej programista był stad. -A co z energią? Na ile cykli mogę liczyć?
- Do tego zadania wystarczy z naddatkiem. Nie używamy ogniw, każdy statek ma własny generator, ma pan ponad 4 mega w każdym kolorze, przy czym zrezygnowaliśmy z neutronów, w chwili obecnej syntetyzujemy jedynie cząsteczki naładowane. Łatwiej się pozbyć, rozumie pan.
Kovalik uśmiechnął się jakby faktycznie rozumiał.
- Na odprawie dowie się pan wszystkiego o celu głównym, ale proszę się nie tym za bardzo nie przejmować. Pańskim zadaniem będzie namierzenie naszej uroczej pary, przy czym bądźmy szczerzy: nas nie interesuje co z nimi zrobicie, bylebyśmy ich tu więcej nie musieli oglądać, tak?
Kovalik skinął głową. Miał nadzieje, że jaszczur ma jakiś plan, ostatecznie sam nalegał, żeby świńskiego duetu nie wysyłać w niebyt a jedynie złapać. Kowalsky popatrzył na zegarek.
- Nie przeszkadzam dłużej. Sala odpraw jest zaraz po lewej, z głównego korytarza pierwsze rozgałęzienie. Do zobaczenia.
Kowalsky odszedł, nie czekając na potwierdzenie Kovalika. Konkretny gość. Przypominał mu coraz bardziej jego szefa z Ośrodka... Nagły zwrot myśli wbił go w poczucie winy, jak do cholery wytłumaczy się z tego wszystkiego? Tym bardziej, że Trevor jakoś nie do końca był przekonany po jakim kątem biegnie tu czas, jeżeli blisko zera, skończy obijając dupę w okolicznych pogotowiach... Bhrr. Spojrzał na duży, wycięty w skale zegar, dopił szklankę i ruszył ku wyjściu. Będzie tego.
Spodziewał się nie wiadomo czego, tabletek informacyjnych rodem z Lema, led-ekranów, projektorów n-wymiarowych, meduz-telepatów czy innych dziwolągów podsuwanych usłużnie przez napakowany SF mózg, tymczasem odgniatał cztery litery w szkolnej ławce, patrząc jak Kowalsky miarowo maszeruje w te i wewte, od czasu do czasu wskazując coś na wielkim, papierowym nakresie drewnianą wskazówką. Układ składał się z jednej planety klasy Ziemia, 1,7g, za dużej do wykształcenia życia, hulały tam wiatry dochodzące do 400 kilometrów na godziną; prócz tego dwa gazowe olbrzymy i dwie skute lodem metanowe bryły; wszystkie cztery oddzielone od pierwszej szerokim pierścieniem gruzu najróżniejszego rozmiaru; właśnie tam wywiad wskazywał na cztery prawdopodobne lokalizacje bazy. Mieli czekać, póki nie rozpocznie się przeładunek, atak w otwartej próżni zazwyczaj kończył się niepowodzeniem, trałowce miały wystarczająco dużo czasu, by dokonać skoku. Kowalsky podzielił statki, łącznie szesnaście myśliwców i sześc transporterów, na cztery grupy. Ta która nawiąże kontakt, zawiadamia resztę po czym niszczy przede wszystkim kompresory dużych jednostek. Następnie abordaż i wybicie statków osłony. Plan jak plan. Kovalik oficjalnie dostał potwierdzeni swojego statusu: miał czekać wraz z najbardziej zewnętrzną grupą, jako jedyni dostali zakaz używania skanerów aktywnych po wykryciu przemytników, jedynie nasłuch; charakterystykę emisji statku poszukiwanych przekazano do jego komputera nawigacyjnego. Przez jakiś czas Kowalsky rozwodził się nad szczegółami wynikającymi z miejsca pierwszego kontaktu, najtrudniej będzie, gdy na bandytów trafi grupa Kovalika, ale i tu pułkownik miał przygotowany wariant odłączenia go od reszty i ustawienia w odwodzie aż do czasu nadciągnięcia posiłków. Chciał mu nawet przydzielić skrzydłowego, ale Kovalik grzecznie odmówił. Jakoś wolał być sam, cholera wie, co planował Trevor.
- Panowie, to wszystko. Astoria znajdzie się na stycznej za 16 godzin, przyspieszamy od razu do trzeciej, po osiągnięciu L4 Lagrange'a włączamy kompresory. Wyjście równoczesne, synchronizacja tacho. I jeszcze jedno - żadnych śpiewów chóralnych. Bar jest otwarty do północy, ale zalecam umiar.
Pomruk ni to oburzenia, ni to niedowierzania rozszedł się po sali.
- Dobra, dobra - znam ja was, moczymordy. Szczególnie okto mają mi się pilnować, nie chcę widzieć żadnego łachmyty udającego bipoda!
Kowalsky potoczył groźnie wzrokiem, rozdał przydziały - Bacznośc! Rozejść się! - i rozpuścił grupę.
Część była wystarczająco przejęta przemówieniem pułkownika, by natychmiast udać się w stronę baru, reszta ruszyła ku kwaterom. Kovalik poszedł z nimi, było to dwie przecznice dalej. Rząd kilkudziesięciu małych drzwi po lewej stronie korytarza ciągnął się aż do ślepo zakończonej ściany, jego drzwi były trzecie od końca. Co do cholery, prewencja zakrzepicy żył kończyn dolnych, czy co? Pokoik - czy raczej jaskinia - była nieduża, łózko w wykutej wnęce w ścianie, naprzeciwko drzwi wejście do łazienki. Poczuł się lepiej. Na myśl o korzystaniu ze wspólnej łaźni czuł się dziwnie, wystarczająco dużo go kosztowało ignorowanie włąsnej, pomalowanej na grafitowo, łysej pały. Zamknął drzwi za sobą i wrócił do baru. Kocimiętka czy nie - mogła to być jego ostatnia okazja napicia się czegoś, co zawierało alkohol.
5 komentarzy:
Jeszcze, jeszcze, jeszcze! :-)
nika
tak, tak, tak!!!
jeszcze, jeszcze, jeszcze!!!
zaostrzył mi się apetyt na więcej ;-)))))
pozdrawiam serdecznie
-...ale oni klamac by mogli! Kadzic ci!
- A po co by mieli? I im, i mi zalezy tylko na dobry naszego klubu...
Salve!Nie jestem fanem s-f, ale muszę przyznać, że świetnie napisane. Czekam na kolejne wpisy.
Anonimie, bedzie juz dosc calkiem niedlugo ;)
Prześlij komentarz