Dawno o filmach nie było. Znaczy - o wszystkim dawno nie było, to sumie czemu nie.
Z racji wprowadzenia do kin kolejnego odcinka narodowego bohatera brytyjskiego poczuliśmy się w obowiązku. Po odczekaniu przepisowych dwóch tygodni zakupiliśmy bilety i zasiedli przed ekranem.
To odczekiwanie stało się naszą rodzinną tradycją z czasów Pasji Mela Gibsona - w trakcie filmu mieliśmy darmowego lektora, jako że dwie babcie staruszki na wyprzódki czytały głośno swojej matuzalemowej koleżance napisy, a gdzieś tak po połowie młodzian za nami tłumaczył zaniepokojonej rodzicielce przez komórkę, że jeszcze trochę mu zejdzie, bo "dopiero go biczują", koniec cytatu. Chrzęszczenie popcornu, wysiorbywanie resztek coli spomiędzy topniejącego lodu, wychodzenie grupowe do toalety, kanapki z jajkiem na twardo oraz pikanie wprowadzanych esemesów pomijam jako oczywiste.
Dzielny buzia-w-ciup Craig zatłukł w końcu rozchwierutanego emocjonalnie Bardama i choć nie uratował M, to korona jednak przetrwała. Dzięki czemu znowuż za jakieś dwa lata oglądniemy (dla Wielkopolan: obejrzymy) kolejnego złego człowieka który nie słyszał o dabl'ou'seven.
Bo jakby słyszał, to by głupot nie robił - ostatecznie każdy jeden wie jak się kończy zadzieranie z Bondem.
W czasie pomiędzy oglądnęło mi się kilka nieco starszych pozycji: na TCM trafiłem "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie", a bodajże przedwczoraj Film4 odgrzał "Karmazynowy przypływ". I tak mi się pomyślało, jak nieprawdopodobnie zmienia się sposób opowiadania ludziom historii.
"Pewnego razu" było proste: honor kontra pieniądze, Claudia Cardinale robiła co mogła, by uratować majątek swojego męża nieboszczyka, piękny i młody Charles Bronson grał na harmonijce, Cheyenne był bandytą szlachetnym a Henry Fonda nie. I już. Napięcie rosło, na palcach malało, Morricone rozwalał swoim zawodzeniem a Claudia szczerzyła się do każdego, niepomna swoich koszmarnie krzywych zębów. Co jest ciekawe, śmierć była zemstą okrutną i ostateczną, była okropieństwem, którego musiał się dopuścić główny bohater by widz poczuł prawdziwe katharsis - panowie wyciągnęli broń, dobry zabił złego a za karę wsadził mu w zęby - tym razem proste - harmonijkę. I już. Żadnego okładania ołowianymi rurami po łbach, żadnego odbijania kul kevlarową kamizelką czy wdziękiem osobistym.
"Karmazynowy przypływ" jest nieco inny - pomijamy rzecz jasna technologiczne cudeńka łodzi podwodnej i to co rajcuje wszystkich techno-sub-maniaków czyli wyszczekiwane, głosem nie znoszącym sprzeciwu, komendy rzucające atomowym boomerem jak gumową kaczuszką. Ale tak naprawdę cała akcja rozgrywa się na styku osobowości, gdy dwóch dożartych kurwadziadów próbuje złamać się nawzajem. Obaj mają swoje racje - i obaj jej nie mają. Taka - partia szachów skrzyżowana z wolną amerykanką z majaczącym konfliktem nuklearnym w tle.
I wreszcie "Skyfall". Film, który kokietując pięćdziesiąt lat swoich poprzedników wchodzi bezceremonialnie w erę "Spidermana", "Batmana" i reszty supergównianej produkcji ostatnich lat. Gdzie akcja w zasadzie sprowadza się do zabicia wszystkich bossów pośredniego levelu nim dostaniemy szansę na zmierzenie się z super-bossem - z wszystkimi tego konsekwencjami.
Ten trend zaczął się bodajże od Rambo Stallone i Johna Matrixa Schwarzeneggera - ktoś, posługując się komunistycznym podejściem do gospodarki zauważył, że film z jednym trupem łatwo pobić produkcją, która zawiera dwa i stąd już prosta droga do genocydów klasy "Commando" i "Rambo 3".
I tak sobie myślę - pewnie tamte stare filmy trącają myszką. Są prymitywne. Może mają dłużyzny. Ale wyzwalają adrenalinę - a nie chęć chrzęszczenia i siorbania.
18 komentarzy:
Niektórzy mówią, że to Metallica skończyła się na "Kill'em all".
Dobre filmy także.
;)
Witaj, Aeddin :)
Znaczy - konwencja mi nie pozwala dostrzec swiatełka, ale beznadziejnie nie jest. Tyle że co ciekawsze produkcje jakoś tak blado wyglądają przy napakowanych fajerwerkami produkcjach z HolyWooDoo ;)
Skyfall może i z deczka przebajerowany, ale przecież właśnie o to chodzi. W sam raz na odmóżdżenie po ciężkim dniu, a efekty specjalne robią moim zdaniem duże wrażenie. Może to nieistotne dla fabuły, ale dla płci wiadomej, aparycja głównego bohatera pozostaje zdatna do natychmiastowej konsumpcji.
Gunia, ja absolutnie nie mam nic przeciwko efektom, ale niech za tym idzie jakas fabula. Bo Skyfall mozna opisac jednym zdaniem: psychopatyczny ex-agent naczytal sie za duzo ksiazek o zabach i sie teraz msci za h.wi co wiec zwabimy go na zadupie i zatluczemy widlami. Koniec.
Łomatko, to nie iść na Skyfall? ;-)
nika
Iść - widowisko calkiem teges. Ale nie oczekuj jakich straszliwie skomplikowanej akcji, glebi emocjonalnej czy czego tam jeszcze sie oczekuje xD Bicie po mordach, pirotechnika, zlomowanie maszyn wszelkiego autoramentu i fcuk you na koniec. Synopsis made by abnegat.ltd.
:-)))
nika
Abisiu nietani,czytając tegoż wpisa dochodzę do tego ,że to jest SKS-StarośćKurwaStarość,kiedyś po prostu wszystko było lepsze,bo młodsze.Powiększenie sylwetki serca należało rozpoznawać opukiwaniem(teraz co najwyżej na taką technikę diagnostyczną można puknąć się w głowę,pierwszym badaniem w bólach głowy jest często CT,pewnie to i dobrze...)Porównanie filmów,muzyki dla mnie wychodzi na korzyść tych z przed kilkunastu,kilkudziesięciu lat(SKS),ale każdy może mieć oczywiście swoje zdanie i dla innych najlepszy może być Koreańczyk Ganges czy jakoś tak...teraz żeby zrobić karierę w rozrywce,często nie trzeba być dobrym aktorem,potrafić grać na tym czy tamtym,dobra kampania reklamowo-piarowa potrafi wytworzyć cuda.Co prawda najczęściej jednego sezonu,kawałka ,ale zawsze...Uważaj na kości. Z tym SKS to oczywiście żart,bo człowiek ma tyle lat na ile się czuje,a Bond jest wiecznie młody,prawie jak Nieśmiertelny.pozdr.Animowany Zwolennik.
Abnegat do Zwolennika:
Dzieki bogu StaroscKurwaStarosc wykrzywila mi tylko filmy - w dalszym ciagu kobiety, konie i samochody wole mlode. Czego i tobie zycze.
Abiś.
Samo to mój Panie,samo to;jak w poincie pewnego kawału,doktorze co robić?też się chwalić.Też wole młode...oglądać.A z tej młodości, po odśnieżaniu podjazdu tak mnie ramiona napierniczają,że hej,jak za starych lat.Wziąłeś się za oglądanie koni?pozdr.Animowany Zwolennik.
Komentarz Zwolennika przypomina mi stary dowcip:
Rozmawia 2 facetów:
- Co wolisz kobiety czy wino?
- To zależy od rocznika… ;-))))
Pozdrawiam serdecznie
T jeszcze nic - krykiet mnie wciaga... Znaczy - pasywnie. Ale jednak.
Anek, to wszystko musi byc akuratne raczej: niby wino im starsze tym lepsze, ale takie calkiem stare jest do niczego ;)
Niby racja ;-))) jednak "stare ale jare";-))) Taki np. Sean Connery - hmmmm... z takim zgrzeszyć to nie grzech ;-)))
Tak mi się też nasuwa refleksja odnośnie czasu, że jakoś z czasem maleje liczba Twoich notek...
Pozdrawiam
Tak w ogóle, ajdol by maila odebrał.
Wysłałam perwersję w pdf, może się nada.
Pozdrawiam
Krykieta też uprawiałem...pasywnie,ale krótko,po 10-ciu minutach przełączyłem na coś czego zasady byłem w stanie pojąć.Już wolę rugby też oczywiście pasywne.pozdr.Zwolennik.
Abis, dzieki za streszczenie. Jakos nie mam serca do Bonda blondyna, wiec i tym razem, z czystym sumieniem odpuszcze, albowiem SKS chyba i mnie dopadl, i Bond skonczyl sie dla mnie na Pierce Brosnan'ie a serce i tak wciaz przy Sean Connery pozostaje. Facet jak wino, im starszy tym lepszy :)
skrzacik
Anek, głównym powodem jest odcięcie bloggera od sieci w pracy. A w domu nie zawsze starcza czasu. Coś muszę wymyslić, bo mi chyba zaczyna brakować pisania bzdur ku uciesze publiczności ;)
Grenska, dzieki :)
Straszeczniem zawalony był ostatnio, culpa mea est ;)
Zwolennik, spróbuje coś przygotować na temat. Choć jak to przysłowia pszczół mówią czym skorupka za młodu naciągnie, tym jaja śmierdzą xD
Skrzacik, nie jest to złe - ale ogólnie rzecz biorąc Bond idzie w strone komiksu i Batmana. Co robic.
No i muszę się podpisać pod opinią Skrzacika, że Bong blondyn jest do bani, ostatni dobry był Pierce Brosnan, a Sean Connery jest nadal niedoścignionym wzorcem na prawdziwego Bonda :)
anyway, nowego JB na razie nie mam ochoty oglądać, bo Daniel Craig daje sobie za bardzo nastukać, a poza tym nie jest w moim typie, o!
Prześlij komentarz