piątek, 10 czerwca 2011

Atrakcje przedurlopowe

Pomaluśku nadszedł dzień ostatni przed tygodniem wolnego... Nawet Abnegatowi się należy. Jadę napawać się, chłonąć i pławić w mądrościach, hojnie dostarczanych przez kwiat nauki medycznej. W tym roku ESA, European Society of Anaesthesiology, organizuje swój doroczny kongres w Amsterdamie. Co prawda byliśmy, ale czemuż by nie pojechać jeszcze raz? Tym bardziej, że firma stawia. Jako, że dziś dzień był mój ostatni, wszyscy wykazali się zrozumieniem i zabukowali 9 (słownie: dziewięć) zabiegów w ogólnym. Nie rzucim ziemi skąd nasz ród. Przeżyje i to. Dzień sobie pomykał w napięciu, bom się zawściekł, że wyjdę przed północą, i nawet by mi się udało. To „nawet” tłumaczy się na upierrwaną tętniczkę odchodzącą od tętnicy udowej. A w zasadzie nie tyle urwaną, co wyrwaną, razem z kawałkiem ściany tejże. Dupło krwią po równo - ściana, lampa, moja maszynka, spodnie - moje - celował, czy co? W ciągu piętnastu minut z pacjenta zlazły dwie pinty. Czy jedenaście setek krwi. Poczułem niepokój. Nie, żebym krwawienia nie widział. Ostatecznie pracowało się w różnych miejscach i z różnymi chirurgami. Niektórych wręcz podejrzewam o zapewnianie nam godziwej, bezalkoholowej rozrywki na dyżurze podczas walki ze wstrząsem krwotocznym. Baretek za zero neg jednak ma się kilka. Ale zawsze to było w szpitalu, gdzie krwiodawstwo było na zagwizdanie... Niby nic pilnego, utrata litra nie jest nawet wskazaniem do toczenia, ale zdecydowanie wartało by zrobić krzyżówkę i rezerwnąć ze cztery wory. Jak by się okazało, że w ciągu następnego kwadransa pacjent straci kolejne dwie pinty. 4 pinty = pół galona imperialnego. A tu krzyżóweczka będzie za 45 minut, a krew dostane za godzinę. W tym tempie będę miał skrwawione zwłoki na stole. Zakrzyknąłem dziarsko i wdrożyliśmy procedurę natychmiastowego transferu dwóch worów zera.

Potem napięcie zaczęło spadać. Co prawda, chirurg przez chwilę popadł w stan nazywany fachowo okurważmaciajacieżniepierdole i zamówił sobie transport na naczyniówkę in statu nascendi - czyli chciał słać pacjenta walącym krwią z udowej, ale potem się pozbierał, klemami tętnicę szczypnął, szwy założył i parcie na stolec opadło do zera.

A teraz siedzę. Krew zmyłem z twarzy - i siedzę. Samolot mam do Amsterdamu o siódmej rano - i siedzę jak tak ciotka z Gliwic, bo w piątek prościej doprosić się można o cud boski niż karetkę transportową. A eRki nie dadzą, bo pacjent nie umiera. Cholera by z nimi. Tyle mojego, że chirurg siedzi ze mną. Co prawda dziesięć minut po zabiegu stwierdził, że jak pacjent jest stabilny, to on sobie idzie - alem kurwicy dostał. A jak jednak poleje, to co ja niby mam z nim zrobić? Zatłuc laryngoskopem?

Ostatni dzień przed tygodniem wolnego.

Ostatni pacjent.

Dobrze, żeśmy to szkolenie z krwiodawstwa zrobili miesiąc temu.

11 komentarzy:

Green pisze...

"...i parcie na stolec opadło do zera".

Wiesz co?
Wiesz?!

Za takie teksty zakochałam się w tym blogu ponad dwa lata temu.
Mam zgon ze śmiechu.
xD
Dzięki serdeczne!
Ciotko....z Gliwic

Adept Sztuki pisze...

Abi tylko uważaj, żebyś do innego ESA nie trafił ;) Na ten przykład do European Space Agency ;) Choć w sumie anestezjolog to jest taki dochtór od odlotów :P

Kasia pisze...

'A jak jednak poleje, to co ja niby mam z nim zrobić? Zatłuc laryngoskopem?'
Oplułam monitor ze śmiechu :DDD Uwielbiam Twoje wpisy właśnie za takie wstawki :D

No i hef fan w Amsterdamie ;))

Anonimowy pisze...

Nie będę oryginalna. Spadłam z krzesła i złamałam ogonek :-D
nika

welatas pisze...

Ee, w samouwielbienie autor wpadnie!
Choć pewnie i tak już wpadł, więc się dołączę: uwielbiam czytać Twojego bloga! zwłaszcza takie krwawe opisy sprawiają mi radość:)
a poczucie humoru i pisarskie zdolności masz niezastąpione:)
cały czas mam nadzieję, że kiedyś najdzie Cię jeszcze na wspominanie karetkowych czasów, bo były boskie:)

abnegat.ltd pisze...

Kochani - nic tak człowiekowi nie wali do głowy jak wyrazy uwielbienia :D

Dotarłem do domu. Rum+Chopin. Czyli flaszka ze świerzopem. Zawsze działa. Biedny Lorenzo siedział do końca. Ale gdy zobaczył karetkę - rozległ sie taki kląskający dźwięk - to powietrze zamkneło sie za nim. A rano pobudka o 4.45... Czy te jebsamoloty nie mogły by startowac o jakiejs normalnej godzinie...

Anonimowy pisze...

Panie Abnegacie,
Z rzadka się odzywam, ale podczytuję namiętnie i codziennie - właśnie taki typ poczucia humoru (ach te soczyste porównania) i lekkie pióro trzyma mnie przy tym blogu już dłuższy czas. Wielkie dzięki za niezawodne poprawianie nastroju. Miłego pobytu w Amsterdamie, a po powrocie oczywiście prośba o pełną relację. A tak przy okazji się spytam - jak sobie radzi na ojczyzny łonie starszak - bom okrutnie ciekawa?
Pozdrowionka
Torunianka

abnegat.ltd pisze...

Szanowna Pani Torunianko :)
Cos niedlugo o sympozjum bedzie - bo i sped jest nieprawdopodobny, a miejsce urokliwe.

Dzidz radzi sobie doskonale. Praca nazywa sie Karolina i jest warta wszelkich wysilkow. Choc pewnie zaluje, ze do Amsterdamu z tatusiem nie polecial....

Sirith pisze...

Czytam juz od jakiegos czasu, tylko nie komentowalam...
Milego pobytu w Amsterdamie to raz.
A dwa: uwazaj na te prace dzidzia starszego, co by nie byla zbyt owocna.

abnegat.ltd pisze...

Sirith, witaj :)
Moze by mu sie przydal taki damski paluszek zgrabny do prostowania sciezek zyciowych... Hm ;)

basia pisze...

To jeszcze moje wyrazy uwielbienia - po przerwie, na chybił trafił --- ale ja tu wrócę systematycznie i metodycznie i delektacyjnie (pięęękne światełko w tunelu widząc... )

przenajserdeczniej pozdrawiając!!!