Dla potrzeb niniejszego opowiadania stworzymy postać całkowicie fikcyjną. Nazwiemy go... Wielebny. Jest studentem medycyny, człowiekiem miłym, swoistym erudytą, mającym poczucie humoru rodem z Muppet Show. Myślę tu bardziej o tych dwóch starych dziadkach, dożerających wszystkim z balkonu, niż o Misiu Fuzzy. Ma konkretnego zeza rozbieżnego, stąd w naszej poczatkowej fazie znajomości nie bardzo wiedziałem jak się zachować. Zdawał sobie z tego sprawę i darł ze mnie łacha niemiłosiernie.
Na pierwszym roku studiów, prócz kobył wszelakich, mieliśmy również łacinę. Nasza Lektor była kobieta miłą choć surową, jej wada wzroku była podobna do Wielebnego, choć nieco mniejsza, a najbardziej ze wszystkiego nie lubiła spóźnialskich...
- Wielebny, idziesz na pożarskiego?
- Nie, jadłem kanapki. Poza tym łacina za dziesięć minut...
- Wiem. Już się ostatnio wściekła za spóźnienie. Ale czy to moja wina, że plan jest dla niewolników? Kiedy ja mam obiad zeżreć? - rzuciłem przez ramię, przyspieszajc w kierunku Baru Centralnego.
- Sześć - nie! - pięć razy ziemniaki, mielony, kefir i kiszona.
- 12 złotych
Pochłonięty pierwszą deklinacją i równomierną dystrybucją sznycla na pięć porcji, straciłem poczucie czasu...
- Najmocniej... panią... magister... przepraszam.... - wyrzęziłem w progu ostatnim tchem. Mielony w moim żołądku walczył z ziemniakami o miejsce w kolejce do wyjścia.
Nim nasza urocza wykładowczyni zdołała mnie zrugać, Wielebny odchylił sie na krześle energicznie do tyłu i popatrzył na mnie z niesmakiem, następnie obróciwszy się, w milczącej grozie wbił swojego zeza w twarz Pani Lektor, aż wreszcie, obracając sie z powrotem ku mnie, purpurowy na twarzy, wykrzyczał swoje oburzenie:
- I jak ty teraz, łachudro, spojrzysz Pani Magister prosto w oczy??!?
12 komentarzy:
Pyszne!
A na kogo "wyrósł" w swym zawodzie Wielebny?
Mam nadzieję, że nie na okulistę? ;P
Hahaha :-D
Spadłam z krzesła :-D
nika
Ale ostrzegaj trochę! Oplułam cały ekran! Jakieś ściereczki rozdawaj czy coś ;))
Genialne :DD
Świetne obśmiałam się jak norka
GB
O_o
Hahahhah ;)
Tego mi było trzeba :)
Witam wszystkich :)
Wyobrazcie sobie, ze, mimo zapowiedzianego wywalenia-na-zbity-pysk, moje spoznienie zostalo niezauwazone?
:D
Wielebny nie istnieje, zasadniczo. A niezasadniczo - zostal cenionym, doktoryzowanym, specjalusta technik obrazowych.
U nas na łacinie prowadząca o wdzięcznym przydomku "Pisanka" pozostawiała notes z ocenami w przerwach pomiędzy zajęciami. Od lat kolejne roczniki w ramach samooceny wpisywały na przerwach do notesu oceny. Ja z natury strachliwy - nic nie wpisywałem, ale koleżanka raz powiadomiła mnie że uznała że zasługuję na "4" i wpisała mi taką ocenę do notesu. Pisanka wyjątkowo zorientowała się że to nie jest jej charakter pisma i zapytała mnie czy to ja wpisałem tę 4 do notesu - na to ja patrząc PROSTO W OCZY z czystym sumieniem odpowiedziałem, że to z nie ja wpisałem tę ocenę.
Ja na szczęście zeza nie mam i dlatego mogłem patrzyć prosto w oczy
Gres, benedicat non strabissimus ;D
:))))
uśmiałam się :) naprawdę cudna anegdotka.
;D)))
Prześlij komentarz