Początki zawsze sa miłe. Po urlopie też tak to wygląda. Spokojny rozruch - ot, poniedziałek z kilkoma drobiazgami, sześć godzin roboty i do domu. Wtorek pomaluśku od południa. Środa... Wreszcie czwartek. Patrzę ja się w tę listę i oczom nie wierzę - Smerfetka ma zaorać siedmiu pacjentów w cztery i pół godziny? A jakimże to cudem, że się zapytam niechcąco...
Wymysliłem plan rozpaczliwy ratowania sytuacji i zadzwoniłem do Urlszulki. Może przyjedzie? Wezmę potem co będzie chciała - a teraz to płytkarza mam... i bałagan w domu... i koniecznie muszę sie urwać...?... Ostatnia nadzieja padła zanim się do końca zdążyłem wysłowić - liste miała całodniową więc z zastępstwa nici. Zaraza.
Rano nieco mi wzrósł poziom metabolitów adrenaliny w moczu - ale w końcu ileż mozna się przejmować. Raz i wystarczy. W końcu Smerfetka wpadła, wystartowałem z uśmiechem nr 5 coby sobie timowo czatnąć przez zabiegami, ustaliliśmy koordynaty i pognałem odpalać torpedy. Jednak siedem krążowników to nie w kij dmuchał.
Obchodzilismy się ze soba jak ze śmierdzącymi jajajmi. Smerfetka miło zagadywała i była do rany przyłóż, jam poprawiał światło i pytał czy jej komfortowo - no normalnie sielanka. I nawet niespecjalnie ześmy liste spóźnili. Ostatnią babkę, co to miała iść na dno, wzięła na miejscowe z sedacją. A ja pognałem cycuchy znieczulać.
Z cycuchami żartów nie ma. Procedura na granicy wytrzymałośći DCU - bo dwugodzinna - człowiek wchłania w siebie wiadro trucizn wszelakich, na koniec trzeba dołożyć z grubej rury coby nie bolało... Pacjentka obudziła się z uśmiechem na twarzy i wdzięcznością w oczach. Jeszcze jakowaś nózia do korekty i w końcu ze zrozumiałym zadowoleniem zasiadłem przy kompie. Kawusia w dłoni, ech jakim to ja doskonały...
...z tego narcystycznego samozadowolenia wyrwała mnie pielegniarka wiadomością o rzygotliwym nastawieniu cycuchów do śwata. Noż do jasnej cholery - jak ja oddawałem, to była cacek... Polazłem - nie tyle womitująca co womitem strasząca okazała się być. Dostała cudo współczesnej farmacji w żyłę i popatrzyłem na stolik. Herbatka. Noż w morde jeża - dziewczę na czczo, toż musiała poczuć sie dziwnie. Ja rano nie musze być po zabiegu żeby mi herbata żołądek naciągnęła...
Jutro Lorenzo. Kilka pierdółek - po czym czas na wesele. Ech, rosołek, wódeczka, kotlecik, wódeczka, galaretki, wódeczka, barszczyki, wódeczka, toaścik, strogonoff, wódeczka, szampan, wódeczka, wódeczka, bigosik, śledzik, gszybek marynowany, wódeszka, od szasu do szaaaasuu pójde do Caritaaaasuuuu, wódeszha, hej hej ułani, malowaaane dziesi, przestań chrapać, Dzizazzzz, jest tu gdzies mineralna? umieram, a nie mógłbyś umierać po cichu, o tu jesteście! poprawiny! wóbrrrrrrrdeczka - łazienka! ghdzie łazienka!!!
Już mi sie wątroba marszczy.
5 komentarzy:
Uuuu, to życzę Ci kondycji na to wesele :-) Choć mineralna identycznie w stakanie wygląda ;-P No widzisz, nawet Smerfetkę potrafisz wytresować :-)
nika
ach Abi prosimy o relację weselną, także po fakcie, a nie tylko przed :)
Dobrej zabawy!
Młoda Kobziarka
Wspaniałej zabawy Abi.
P.s. nie ma to jak widok. Castle Partowy Bolkowski poranek. Idzie skład - ja, dziewczę urody przepięknej z za... tzn długimi pięknymi czerwonymi włosami prawie do kostek (które to dziewczę - wzrostu ZA WYSOKIEGO o wiele - wypić potrafi więcej niż wiekszość mężczyzn i na koniec imprezy - do trupów woła "gdzie jest wódka"), oraz jeszcze dwóch delikwentów płci meskiej. I całe to towarzystwo idzie o 7 rano wyśpiewując "Przybili ułana pod okienkiem", pierwsza brygadę, gumisie, gdzie jest słonko i inne takie przyśpiewki :D
udanej zabawy i twardej wątroby :)))
Arcymistrzostwo! ;)
Prześlij komentarz