Przyzwyczajenie to jednak straszna rzecz jest. Co prawda są przyzwyczajenia dobre - jak na ten przykład przyzwyczajenie sie do karmienia gołębi, wygrywania w totolotka czy wrzasków prawdziwych kibiców pod oknami po derbach. To ostatnie przyzwyczajenie jest szczególnie pożyteczne, bo zapobiega zawałowi i udarowi mózgu. O zwykłym pobiciu nie wspominając. Ale wiekszość naszych przyzwyczajeń zazwyczaj doprowadza otoczenie do szaleństwa. Już sam zwyczaj naszego współpracownika mieszania herbatki siedem razy w prawo - siedem razy w lewo - trzy razy dzyń-dzyń-dzyń o brzeg szklanki łyżeczką, po czym namaszczone pierwsze siorbnięcie moze doprowadzić do ataku dzikiego szału i pobicia podmiotu naszej irytacji. Czy sąsiad, co to ma zwyczaj wybierania sie na przejażdżkę akurat wtedy gdy blokujemy mu drogę, wypakowując zakupy z samochodu.
Prześledźmy to na przykładzie: my wypakowywujemy świeżo zakupiona lodówkę z bagażnika naszego 126p, a ten akurat wtedy musi - musi - stać z tyłu i trąbić, jak by akuratnie trafił mu sie wzwód raz na pół roku i się bał, że nim do przybytku wiadomego dojedzie, to będzie po ptakach...
A to wszystko sa przykłady przyzwyczajeń może i upierdliwych - ale niegroźnych... Przyzyczajenia w medycynie - to dopiero grunt grząski. Sa dobre. Na ten przykład przyzwyczajenie mojej byłej szefowej do przychodzenia siódma punkt. Dzięki temu juz po pół roku tresury zacząłem wstawać na dyżurze za kwadrans siódma, sprzątać dyżurkę i wykonywać rytuał odszczecinowywujący zanim powiemy sobie „dzień dobry”. Drugi jej zwyczaj - mówię tu o opierdalaniu wszytkich na powitanie - juz taki miły nie był. Co robić. Jednak gdy chirurg się zatnie na jakowymś swoim widzimisiu... Łomatko.
Patrzę ja ostatnio na liste, a tam pryszcz na dupsku do wycięcia. Zwany naukowo „pilonidal cyst”. Wrażliwym oszczędzę opisów, jak kto ciekaw, wikipedia posiada krótki opis kto i co zacz. I oczywiście, zgodnie ze zwyczajem tegoż właśnie krajczego, pozycja do zabiegu jest na brzuchu. Ja nic nie mówie. Rozumiem - laminektomia. Nefrektomia. Czy co tam jeszcze rzeźnicy przez plecy wyrzynaja. Ale żeby do pryszczydła na dupsku wyczyniać takie jaja? Toż intubowac trzeba, obracać do góry nogami, z narażaniem pacjenta na wszelkie problemy z tym związane... W dodatku nie mogę takiego delikwenta budzić z ostatnim szwem - bo go najpierw musze obrócić z powrotem na plecy, a dopiero potem trucizny wyłączyć... Jako że mój gulomierz wskazał 3/10, polazłem do mojego sympatycznego kolegi i dawaj go przekonywać że może jednak zrobimy to w pozycji bocznej. Nóżki się zegnie. Pośladki pieknie sie rozlezą i dostep do miejsca operacji będzie lepszy. Tyle że zamiast na stojąco, będzie sobie siedział. Co w sumie tez na plus można zaliczyć. Trwało to chwilę - i w końcu sie zgodził. Polazłem zadowolony do kantorka tylko po to, żeby 10 minut poźniej zagotować - tu gulomierz wskazał już 8/10 - bo mi pielęgniarka powiedziała że jednak się rozmyślił.
Nie - to nie. Rura, salto-mortadele, zabezpieczenie punktów i obszarów wrażliwych - po czym okazało się że w tej pozycji nie widać tej cholernej cysty. Wydawało mi się, że nie trzeba być Einstein’em do załapania idei, że jak się coś operuje w dupie to należy miło pośladki wypiąć - a nie ściskać...
Efekt? Plan: 40 minut, razem z czasem tzw. anestezjologicznym. Co raczej powinien byc zwany czasem pozachirurgicznym, bo w tym się mieści nie tylko moja procedura, ale też przygotowanie pacjenta, z myciem włącznie. A w rzeczywistości wszystko zajęło prawie półtorej godziny. Można w tym czasie wstawić implant stawu biodrowego...
A co się naklął że źle widać...
W sumie to Bogu powinienem dziękować, że się na moją modyfikację namówic nie dał - bo teraz pomstować nie ma na kogo.
7 komentarzy:
Aaabiii, naśmiałam się potężnie i nagimnastykowałam, coby potem z podłogi się zebrać :-DDD
Primo:
"wrzasków prawdziwych kibiców pod oknami po derbach. To ostatnie przyzwyczajenie jest szczególnie pożyteczne, bo zapobiega zawałowi i udarowi mózgu. O zwykłym pobiciu nie wspominając."
Secundo:
"musi - stać z tyłu i trąbić, jak by akuratnie trafił mu sie wzwód raz na pół roku i się bał, że nim do przybytku wiadomego dojedzie, to będzie po ptakach..."
Tertio:
"rytuał odszczecinowywujący"
:-DDD
Nie wiedziałam, że do operacji w plecach, trza wyczyniać takie salto-mortadele O_o Kurde, to musi być ciekawe. Szkoda, że nie da się tego zobaczyć, buuu
nika
Hm... ciekawa jestem, jak by się pan chirurg zapatrywał na propozycję szurania rurą po tchawicy gdyby ta cysta pomiędzy jego pośladkami się znajdowała...
No i nie napisałeś, czy pomagał chirurg w przewracaniu pacjenta? Bo jakoś mało entuzjazmu do tej czynności w narodzie chirurgicznym zauważyłam...
Pozdrawiam
Młoda Kobziarka
Z przyzwyczajeń chirurga:
1. Nigdy nie dać się przekonać anestezjologowi względem "lepszych" rozwiązań.
2. Upierać się, że "moje" było jednak lepsze, tylko stół za krótki/niski; siedzenie niewygodne; lampy za mało/dużo świecą; pacjent za chudy/gruby/niski/wysoki.
3. Spier*olić z miejsca zdarzeia o zakończeniu dramatycznym najszybciej jak się tylko da.
:D
Choć to i tak jest niczym wobec: "zwyczaj naszego współpracownika mieszania herbatki siedem razy w prawo - siedem razy w lewo - trzy razy dzyń-dzyń-dzyń o brzeg szklanki łyżeczką, po czym namaszczone pierwsze siorbnięcie moze doprowadzić do ataku dzikiego szału i pobicia podmiotu naszej irytacji"
Serdeczności!:)
Siema, Nika :)
Smiech zdrowy jest - ale jak sie tam u Ciebie na to zapatruja?
;)
Witaj, Kobziareczko Mloda:)
Musze przyznac, ze nie mam zdrowia sie uzerac. Sprobowalem - nawet sie zgodzil - ale jak mi potem ma zwalac swoje kalectwo na pozycje pacjenta to niech sie goni w cholere ;)
Odnosnie przewracania - ja mam ryj szczery, jakem wnerwion to to od razu widac :D Wiec tym razem sam sie darl zeby na niego poczekac bo juz wlasnie leci zeby pomagac.
Akemi - to trzeba opublikowac gdzies - jako "Prawo behawioryzmu chirurgicznego Akemi". O.
:)))
A ci tu wciąż po chirurgach jeżdżą...
(Nie mógłby się zgłoscić jaki i przedstawić drugiej strony?... medalu czy i czego inszego... ;))
:-)))
Ja sobie rykolić ze śmiechu mogę, ile wlezie i ile fabryka dała :-)
Wywalczyłam to sobie :-)))
Poza tym w domku ryczałam, bo se wolne dla poratowania (czyt. redagowania) doktoraciku wzięłam :-)
nika
Abi - ja jestem ciekawa, co chirurdzy o anestezjologach wypisują :) ale za tekst o wzwodzie należy Ci się Pulitzer blogowy co najmniej :)
Akemi - ten kolega to chyba ma zaburzenia obsesyjno - kompulsywne? Albo przynajmniej Zespół Aspergera... Aczkolwiek rytuały aż tak precyzyjne to zdecydowanie pod obsesyjno - kompulsywne mi pasują :) (tak się musiałam psychologicznie powymądrzać, bo poki co OCD to jest jedno z niewielu zaburzen, które chyba rozpoznałabym bez większych problemów. Może przez pozostałe 2,5 roku studiów reszty też się naumiem :) ).
Prześlij komentarz