poniedziałek, 30 listopada 2009

Uczucia zmieszane

Przy niedzieli się nie jeździ. Przy niedzieli się filmy ogląda. Więc będzie o filmach. Na pierwszy rzut poszedł "Anioły i Demony", część druga opowieści o profesorze Langdonie co to patrząc na igłę nie widzi narzędzia do szycia lecz 144 Anioły, uszeregowane alfabetycznie.

Żeby nie było żem nie ostrzegł - może się kilka faktów ujawnić wiec jeżeli ktoś nie oglądał, może lepiej nie czytać. Ciężko bowiem o filmie pisać - nie pisząc o nim.

W Rzymie aktywuje się stara - stareńka sekta zwana Illuminati, co to chce wykończyć Kościół Katolicki przy użyciu metod naukowych, a zrobi to w zemście za zatłuczonych swoich czterech braci.Fakt zaszłości czterystuletniej może sie wydawać kompletna bzdurą dopóki sobie nie uzmyslowimy że ostatnie trupy w Ulsterze są spowodowane konfliktem trwającym co najmniej tyle samo.

Tak na marginesie - z Illuminati dosć skutecznie walczyła Lara Croft w pierwszej części swoich kronik - sądząc z jej działań po nieszczęsnej organizacji nie powinien zostać nawet napis na nagrobku. Jak widać hydra łbów ma wiele a zatłuc ją ciężko.

Jednak by kara była karą nie wystarczy wysłać oponenta w zaświaty. Musi on wiedzieć że to nastąpi, musi wiedzieć za co go to spotyka a na sam koniec musi cierpieć srodze. Filozofia zaszczepiona nam przez myślicieli filmu pomału staje się nowym prawem moralnym. Pamiętacie Orwellowskie '84? Tam też - najpierw grzesznik miał być złapany, psychicznie zniszczony, na nową wiarę nawrócony - i dopiero gdy wiedział co traci - skazany. Ludzie są bardzo - empatycznymi, to dobre słowo - empatycznymi stworzeniami.

Hanksa kocham - platonicznie - za kilka ról. Forest był zabójczy. Cast Away - re-we-lac-ja. Monodram zrobiony wręcz perfecto. Private Ryan - trudno sobie wyobrazić kogoś lepszego do tej roli. Znaczy, pewnie że Clint Eastwood byłby lepszy, z cygarem w zębach, magnum 44 i jego "are you lucky, punk?" - ale też i film stałby się kolejna opowieścią o twardzielu co to sam by wygrał wojnę tylko mu się nie chciało.

Natomiast postać Lungdona jest dla mnie nieco - zaraza - niefilmowa. To ktoś kto przemocą się brzydzi, bo jest naukowcem, jego siła w umyśle i błyskotliwych zestawieniach historycznych faktów. I taki ktoś niestety do współczesnego kina opanowanego przez efekty specjalne i akcję pasuje jako ta ilija do kabury. Co prawda scenarzysta obciął kilka co dziwniejszych pomysłów książki i wygładził nieco profesorską osobowość ale... czy to filmowi wyszło na dobre, sam nie wiem.

Obsada jest rewelacyjna. Hanksowi partneruje nieznana mi bliżej Ayelet Zurer, jedyny film w którym ją widziałem to "Munich". I tu się należa brawa reżyserowi - bo w roli pani doktor biofizyki, nadzorującej jeden z kluczowych eksperymentów w CERN nie wystawia się 24 letniej cycatej blondynki - Panie Broń żeby mi ktoś zarzucił że coś mam przeciwko cycatym blondynkom - ale żeby dojść do tego poziomu wiedzy trzeba mieć skończone studia, doktorat i lata naukowej pracy - a to by oznaczało wiek bliżej czterdziestki niż dwudziestki. Do tego Obi Wan Kenobi który miast świetlnym mieczem wymachuje wiarą i przekonaniami - czyli Evan MacGregor oraz Boostrap czyli Stellan Skarskgard (można go wypatrzyć w "Czerwonym Październiku" jako kapitana łodzi podwodnej).

Hanks będzie podążał od jednej zagadki do drugiej, zbliżając się nieuchronnie do zabójcy - i tu trochę razi brak konsekwencji akcji, bo jak się wysyła za profesjonalnym killerem książkowego mola ściągniętego zza oceanu, to się go pilnuje w osób sto i lata za nim jak pies z wywieszonym ozorem. No, ale. Problem oszczędzenia Hanksa i pętającej się za nim pięknej Pani Doktor zostanie rozwiązany tyleż dziwnie co śmiesznie.

Muszę przyznać że mimo pewnych nieścisłości, których w zasadzie czepiam się dla zasady, film da się obejrzeć. Szczególnie finałowe salto-mortadele może się spodobać. Natomiast niestety - mam kilka "ale". Miło by było gdyby wyeliminować drobniutkie nonsensy psujące film. Usprawnić akcję przenosząc ją na płaszczyznę zmagań mózgów a nie muskułów - w tym drugim złoty medal należy się Czarnemu Jajarzowi (kryptonim: Schwarzenegger) i nie pobije go nikt. Ani w muskułach - ani w napinaniu czterech szarych komórek (reszta jest zajęta obsługa kończyn dolnych oraz górnych i kierowaniu lufy w dobrą stronę). I wreszcie - z bólem serca - muszę powiedzieć że Hanks mi do tej roli pasuje średnio. Gdybym miał kogoś w niej obsadzić - to właśnie Ala Pacino. No, ale to tylko mój prywatny typ.

Tak na Post Scriptum - spodobało mi sie nienachalne przedstawienie możliwości koegzystencji ludzi wierzących z agnostykami czy wręcz z ateistami. Co w świetle filozofii Radia Grzybiarzy jest wręcz nieprawdopodobne.

Szczególnie gdy ateista jest cyklistą.

Momentami krzepiące.

12 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Mi osobiście przypadła bardziej do gustu książka (na ile przypaść mogła). Tak jak napisałeś - rozbieżności z knigą są, najbardziej mi chyba brak scen z helikoptera. Ciekawe jak by to wyglądało na ekranie. A jeśli chodzi o Langstona, to nie wiem, czy zdzierżę trzecią część (tak samo mówiłem o drugiej). No, chyba że w lengłydżu, coby się przy poduczyć (jak zresztą dwie poprzednie :/ )
edi

Anonimowy pisze...

No, masz uczucia zmieszane, nie wstrząśnięte ;-P
Ja jednak jestem filmowo zapóźniona, hehe. nika

abnegat.ltd pisze...

Edi, lenguidż hanksowy trudny jest :D on tak jakosś mormolowato samogłoski wymawia.

Nika, wszystko jest do odrobienia.

Tradycja pisze...

Tak uczciwie mówiąć to uważam Hanksa za aktora jednej (no może dwóch) min. Ciągle mnie zaskakują te zachwyty nad nim. Filmy z nim są średnie, a radość i smutek w jego wykonaniu wyglądają tak samo.

kiciaf pisze...

Wiele jest filmów zrobionych na podstawie książek, które tak odbiegają znacznie od mojego wyobrażenia, jakiego nabrałam po lekturze. I wtedy nic mnie nie jest w stanie przekonać do wersji filmowej. Hanks mi tu nie pasuje zupełnie. Wcale, a wcale.

Zadora pisze...

Filadelfia - cacek!

Anonimowy pisze...

Książka była niezła. Pora wybrać się na ekranizację, bo noszę się z tym zamiarem już od premiery ;)
Hanks, może być :)
Lena

Anonimowy pisze...

"Obi Wan Kenobi który miast świetlnym mieczem wymachuje wiarą i przekonaniami" - odpadam:DDD

Do obejrzenia było, ale jak dla mnie bez fajerwerków. Zawsze bardziej niż filmy książki mnie ruszają niestety. Co do "salto mortadele" to mnie akurat zdeguściło nieco. Za dużo tego dobrobytu, jak na moje skołatane nerwy:)

GoS

Anonimowy pisze...

Zadora, "Droga do Zatracenia"-też :)
Hanks niezły jest.

randi

abnegat.ltd pisze...

Tradycja, on i tak jest mistrzem w porównaniu z Ben "Kamienna Twarz" Affleck czy Nicolas "Cierpie za miliony tak że ja cię nie p." Cage. Hanks moim idolem nie jest - ale te filmy co wymieniłem zrobił mniam. Tu akurat mi nie pasuje :)

Kiciaf, rzadko kiedy adaptacja się broni. Ale - jeżeli ktoś ogląda takie rzeczy - podoba mi się adaptacja 2 i 3 części Diuny Herberta. Podobała mi się - bardziej od książki :D - trylogia o Bournie. Bo o ile Ludlum miał pomysł na część pierwszą, to druga i trzecia była - nazwijmy to po imieniu - totally crap.

Greg - no właśnie. Tam się nadał.

Lena, nie daj więcej niż 3 zeta za VD, buteleczka wina - i da radę. To arcydzieło nie jest, ale ogladnąć sie da.

GoS - mówisz że jednak przesadzili? Mi sie podobało - ale wedle gustu :D

Randi, tego nie znam 8/ Się trzeba zapisać :D

PS w pewnej sprawie: Na Cafe Bagdad czekam już pół roku.................
;D

Zadora pisze...

Randi, Droga do zatracenia, obsada po byku, wygooglałem sobie. Ale chyba go nie widziałem, pamiętałbym raczej. Teraz pewnie nie do zdobycia.

Anonimowy pisze...

Dwie kozy na wysypisku śmieci.
Jednej z pyska wystaje końcówka przeżuwanego filmu. Druga pyta: Jak film?

Książka była lepsza.


pozdrawiam Piotr