sobota, 17 października 2009

Szkolenia obowiązkowe

W Jukeju nie ma lekko. Każden doktor musi się rozwijać jak nie przymierzając dzidzia na bobofrucie i o rozwój osobniczy dbać. Dlatego pracodawca zobowiązany jest do dostarczenia mu darmowej, godziwej i (oficjalnie) bezalkoholowej rozrywki zabezpieczającej 50 punktów CPD. Jak to się przekłada na język polski? Matematyka jest prosta: jeden dzień daje max. pięć punktów, więc dodatkowo w roku dochtor dostaje 10 dni na kształcenie. Z tego pięć może spędzić na nasiadówkach wewnętrznych - a pozostałe pięć musi gdzieś jechać w świat jako ten syn marnotrawny z kasą tatusia. Porównanie jest bardziej na miejscu niż by się mogło wydawać.

Na szczęście dla mnie rok budżetowy trwa u nas od lipca do czerwca, dzięki temu nie muszę się martwić o kasę wydana na szkolenia w pierwszej połowie 2008. Niestety, nadeszły straszne czasy, kryzys szaleje (bo jak wiadomo od czasów Smolenia i Laskowika, Ozyrys nie żyje) - więc firma dba o własne cztery litery i wprowadziła personal budget limit. W prostej linii przekłada się to na zwykłe skąpstwo ale to źle brzmi w Oficjalnym Komunikacie Na Temat Polityki Firmy.

Wydać kasę firmową na szkolenie w Koziej Wólce na temat Postępów w Leczeniu Płucka Lewego u Dziecka Małego potrafi każdy. Ale nie o to chodzi... Kasa ma być wydana z pożytkiem dla Firmy - coby się człowiek naumiał czegoś wartościowego rzecz jasna - oraz dla samego szkolanta. Dla dogłębnego zrozumienia tematu polecam zdjęcia z Grindenwaldu, gdzie dwa lata temu na zimę szkoliłem się w ramach wykładów ESRA (European Society of Regional Anaesthesia). Żeby nie być posądzanym żem nic nie robił przez cały boży dzień - przyznaję się do tego bez bicia. Albowiem ponieważ wykłady były od 8 do 10, następnie krótka przerwa na narty i wieczorna sesja od 17 do 19. To się nazywa życiowe podejście do tematu.

Niestety, takich kursów jest jak na lekarstwo, poza tym mój bywszy szef jak się zorientował na co mnie wysłał to z zazdrości zzieleniał i powiedział że ni cholery - nikt więcej na narty za państwową kasę nie pojedzie. Co tylko potwierdza znany skądinąd fakt że stare przysłowie pszczół „Siedź w kącie a znajdą cię” (choć nie wiem czy to nie powinno być „Siedź w kącie a znaj dącie”) jest bzdurą na kółkach wysnutą z opowieści o cnotliwych czasach naszych prababek.

Jako że w tym roku odbyłem już spotkanko w Liverpool’u (trzydnióweczka za 15 pkt. CPD), zacząłem się zastanawiać gdzie z pożytkiem wydać resztę swojego rocznego budżetu szkoleniowego. I tu znów przyszła mi w sukurs ESRA - w Insbrucku, w lutym maja szkolenie co to się zwie Cadaver Workshop. Rzecz jasna nie ma tam mowy o wyprzedaży zwłok - uczą anestezjologów wbijać igły w różne miejsca ciała coby nerwy znieczulać.

Zrobiłem krótki rachunek sumienia - prócz kilku prostych technik w zasadzie nie stosuję anestezji regionalnej, firmie zdecydowanie się przyda jak sobie odświeżę igłologię, manago ostatnio się uśmiecha do mnie... Nie certoląc się zbytnio palnąłem krótki emil z podsumowaniem kosztów, zysków i strat, po czym wysłałem do manago. Odpowiedź była dość szybko. Niedobrze to wróży - w środku będzie kupa z dżemem i to raczej z przewagą kupy... Otwarłem - pytanie o bilans budżetu. Wysłałem króciutki update odnośnie winien/ma i polazłem do domu. W sumie o 7 wieczór trudno się spodziewać odpowiedzi.

Skończyłem ja sobie dzisiaj znieczulanie pacjentów - zwane zwyczajowo okadzaniem bądź czadzeniem - a tu moja manago siedzi sobie za biurkiem. Dziwne, w piątek u nas? Przełamując moja do głębi nieśmiałą i pokorną naturę zapytałem co ona na te moje Insbrucki - będzie kasa czy nie? A ta mi wali że to ważne dla firmy, że budżet jeszcze nie tak napięty i że ona mi w takim razie pokryje jak nie całość to stosowną większość.

Opadła mi żuchwa. Co tu się, do cholery ciężkiej, wyrabia?

Pojadę sobie na 4 dni do Austrii w środku sezonu. Z tego co pamiętam, to oświetlone stoki chodzą tam do północy. A może jeszcze przez przypadek trafię na Małysza?

Kocham Continuous Professional Development.

___________________

Tak na marginesie - jak polski ustawodawca nałożył na swoich niewolników (zwanych dla zmyły służbą) obowiązek zbierania punkcików, to wpisał w tą ustawę obowiązek udzielenia urlopu i pokrycie kosztów przez pracodawcę czy to mu umkło? Bo pókim pracował w kraju naszym - gdzie śnieg biały po grdykę i dzięcioły na palach - jakoś mi to nawet we łbie nie postało żeby się zapytać...

6 komentarzy:

madziaro z dzikiego zachodu pisze...

I znowu kogoś później szlag trafi, jak w końcu do niego dojdzie, że Cię po raz kolejny na narty wysłali ;)

abnegat.ltd pisze...

Tu lekko nie ma - zajecia od 9 do 18, tak ze te narty to wieczorkiem jedynie ale dobre i to :)

nika pisze...

Śnieg po grdykę i dzięcioły na palach, łomatko, cały blok się trzęsie od mojego ryku :-DDD

Anonimowy pisze...

Abi rozumiem, że pytanie postawione na dole należy do retorycznych...

M

abnegat.ltd pisze...

Nika, w oryginale to był trzynastozgłoskowiec, dlatego ten śnieg musi być biały...
;D

M, pojecia nie mam jak to prawnie wygląda. Może coś jest - małym druczkiem?

Anonimowy pisze...

z tego co mi się wydaje to nie ma żadnych dni przeznaczonych na "zdobywanie tych sławnych punktów", ale z ciekawości dopytam się w kadrach...


M