poniedziałek, 31 stycznia 2022

Wsadźmy sobie kij.

W mrowisko

Ogłosił był Wielki Mistrz Zakonu Torysów w chwale swego mopa blondynowatego (choć ostatnio jakby bardziej łysiejącego), że nie ma uproś. Służba zdrowia ma być zaszczepiona. Bezpieczeństwo pacjenta nie może być na szwank narażane widzimisizmem antyszczepionkowych pajaców; chce taki pracować w Najlepszej Służbie Zdrowia na Świecie (w skrócie NHS) to ma się zachowywać. 

My way or highway. Zastanawiałem się jak to przetłumacz\yć na polski i wyszło mi: WZtka i kawa są u nas obowiązkowe. Bijemy się o Złotą Patelnię.

Jest to bardzo słuszne podejście. Szczepienia ratują życie. Szczepienia zmniejszają liczbę chorych w szpitalach. Są najlepszą bronią z paskudnym wirusem rodem z wuhańskiego nietoperza. Czy w co tam kto wierzy.

Czy ktoś mogły mi wytłumaczyć jakim cudem wychodząc z faktów ogólnie znanych a podanych powyżej doszliśmy do przymusowego szczepienie służby zdrowia?

Gdyby ktoś to Mopowatemu przetłumaczył i byłby on to przeczytał (albo inny minister Przedponiedziałkowy) to napiszę wprost: pacjent nie może się zarazić od niezaszczepionego pracownika służby zdrowia. Nie ma żadnego związku pomiędzy brakiem szczepień, a zarażaniem innych. Może się zarazić od człowieka chorego, dlatego należy wprowadzić przymusowe testy pracowników służby zdrowia. Wprowadzanie obowiązkowych szczepień w sytuacji, gdy można być chorym pomimo przyjętych 3 szczepień, jest rodem z Misia. 

Skąd wiem, że można być chorym po trzech szczepieniach? Bo byłem. Jakieś trzy miesiące po ostatniej dawce zadrapało mnie w gardle. Zrobiłem LFT i bingo! Dwie czerwone kreseczki oznajmiające ryzyko zgonu 1/1000 w ciągu najbliższych 28 dni i dziesięć dni wolnego. Coś za coś.

W najlepszym na świecie NHSie Borys wycofuje się rakiem - za to czterokończynowo na trzecim biegu - z durnego pomysłu przymusowych szczepień. Nie dlatego, że zmądrzał. Dlatego, że mu NHS pokazał środkowy palec. Gdzieś na południu kraju na ponad 40 położnych nie zaszczepiło się - ponad 40 położnych. I o ile pobrexitowy niedobór kierowców można załatać emerytami z Niemiec, o tyle wywalenie 40 położnych oznacza rodzenie w domu bez nadzoru (co politycy mają gremialnie w pragębiu) i dramatyczny spadek w sondażach partii rządzącej (tego akurat w pragębiu nie mają; słupki poparcia są narządem nadwrażliwym na spadek i bolą bardziej niż utrata cnoty czy proces zamiany tkaniny nowej na starą). 

Ja mam na koniec - jak to mówią brytole - food for thoughts: dlaczego szczepić pracowników służby zdrowia? Dlaczego nie pracowników supermarketów? Konduktorów? Taksówkarzy? Kelnerów? Założę się o każdy pieniądz, że kelner z porządnej knajpy zarazi więcej klientów w jeden dzień niż anestezjolog w miesiąc...



niedziela, 30 stycznia 2022

To jeszcze nie restart

Z jakiegoś powodu pisanie bloga przypomina trochę dzwonienie do przyjaciół którzy wyprowadzili się daleko. Albo jeszcze dalej. Najpierw dzwonimy często - achy i ochy - co słychać, ale w końcu przestajemy. Całkowicie. To nie jest zaplanowane, po prostu nie dzwoniliśmy rok, to i możemy odłożyć telefon na kolejny dzień. Po pięciu latach musimy poprosić dziadka Googla o przywrócenie hasła.

Poza tym żeby pisać, trzeba mieć o czym. Mielenie w kółko własnych przemyśleń staje się niestrawne nawet dla autora. 

 Ale czasem się zaglądnie. Tak jak dzisiaj. I tu zaliczyłem drobny opad szczęki - mój własny Norton, przyjaciel największy, co to broni i chroni od zimna, głodu i złodziei kart kredytowych wygenerował wielki czerwony ekran informujący mnie, że mój blog własny stał się stroną niebezpieczną, zawierającą wirusy, grzyby, wiciowce czy inne zdjęcie gołej dupy... Napisałem do przyjaciela mego ochronnego cóżże w blogu moim dopatrzył się takiego po pięciu latach pasywności, że musiał założyć embargo; czekam na odpowiedź. Co najmniej interesujące... 

Zaczynam chyba znowu odczuwać przyjemność pisania głupot - znowu, bo jak z historii wynika, męczyło mnie to w wieku średnim dogłębnie a skutecznie. Najwyraźniej wiek starczy też swoje prawa blogowe ma. Się zobaczy. Sprawdziłem statystyki i z niejakim zdziwieniem odkryłem, że nadal ktoś tu zagląda. No, w większości boty albo ogłoszeniodawcy, ale zdarzyło się kilka miłych wpisów. Pozdrawiam zwrotnie ciepło mimo że in coetibus.

Pozdrawiam starych czytaczy-zaglądaczy, macham do nowych jako ta Królowa Angielska, dystyngowanie acz zalotnie. 

Się zobaczy.

Do zobaczenia zatem

wtorek, 17 października 2017

Nic nowego

Miało być o zabawkach starych chłopów, ale wykwitł strup niby nowy choć w zasadzie to nie. Koledzy dostali mianowicie wkurwa i zastrajkowali. Można się tym podniecać, można się obrażać. Odkąd pamiętam, strajkowaliśmy o pieniądze, bo ich było za mało, żeby żyć Z etatu. Więc pracowaliśmy jak oszołomy jakieś, po 500, 600 godzin w miesiącu (który to ma ich 720 bądź 744) i nagle odkrywa się, że co prawda pieniedzy jest w cholere, tylko życia nie ma wcale. Więc stoi człowiek z durną miną, ot jakby go przyłapano na onanizowaniu się w publicznej toalecie. Bo wyjścia nie ma. Za etat się nie wyżyje - a z dyżurami i owszem, tyle, że na dyżurach.

Rozwiązania są różne, częśc orze tak do samej śmierci - co ostatnio jakby zdarza się coraz czesciej w trakcie pracy - część rozwija prywtną praktykę, jeszcze inni wyjeżdżają odpowiadając na zew "american dream".

I tylko młodzież od czasu do czasu widząc, że życie ucieka, próbuje się szarpać.

Nihil novi.

W tej całej zabawie w kotka i musztardę (tłumaczyłem kiedyś na czym polega przymus dobrowolny) można się zżymać na różne rzeczy, wyjdą żale pacjentów, żale doktorów, jedni bedą narzekać na bomisiów, drudzy na chciwych sępów. Do wyboru. Szczerze powiedziawszy, po tych wszystkich latach wiem, że nic się nie zmieni. Strajkowaliśmy w latach 90, na początku XXI, teraz kolejny raz odezwała się czkawka. I chciało by się napisać: nuda. Coś tam dostaną, częśc odejdzie, część nie.

Ale jak czytam wypowiedzi obrońców lekarzy, do dostaję ciężkiej kurwicy. Patologicznej, podbitej adrenaliną, w-ryj-dać-moge-dać kurwicy.

Otóż gdzieś tam (chyba w telewizji kurskiej) pokazano zdjęcie lekarki na misji z opisem "lekarz na luksusowych wczasach". Obrona ruszyłą z kopyta: jak tak można! Co za chamy! Toż ona się poświęcała na misjach, a tu takie coś!

Pomieszanie pojęć, proszę państwa.

Należy odpowiedzieć następująco: lekarzowi należą się luksusowe wczasy tak jak psu buda. Jeżeli Pani Doktor chciała pojechać na misję, to sobie pojechała. Szczęść jej Boże. Ale gdyby wtedy pojechała na luksusowe wczasy, to niby co? Nie może strajkować? Ma zapierdalać po 600 godzin w miesiącu, żęby zarobić 15 klocków przed podatkiem?

Bluzgać to mało.

Żeby zostać lekarzem, pracujemy 6 lat za darmo jak murzyni. Kto nie studiował medycyny, niech przyjmie na wiarę: nie ma tego do czego porównać i kropka. Potem staż i sześc lat specjalizacji z zarobkami na suchą bułkę. Chyba, że wprzęgamy się w kierat dyżurowy. Potem egzamin specjalizacyjny. Kto nie zdawał, niech się nie odzywa. Nagle staje się przed ścianą: w połowie życia zawodowego trzeba udowodnić, że się człowiek do tego nadaje.

I nagle okazuje się, że to jest zawód jak inny. Że pani Jadzia z mięsnego też se buty zdziera a pan Franek w kopalni pylicy dostaje.

Wszystkim tak uważającym proponuję pójść się leczyć do pani Jadzi. Albo pana Franka.

Szanownym obrońcom stanu lekarskiego uprzejmie przypominan: lekarz ma zarabiać tyle na etacie, żeby go było stać na luksusowe wczasy (co to k..wa znaczy, luksusowe wczasy? Jaką mentalną mendą trzeba być, żeby tak pier...ić??). Lekarz ma mieć ZAKAZ pracowania więcej niż 48 godzin na tydzień. Bezwzględny zakaz pracowania więcej niż 200 godzin w miesiącu. I ma zarabiać 250 tysięcy rocznie. Wtedy w pracy będzie wypoczęty. Miły. Sympatyczny. Empatyczny. Stres rozwieje, lęk ukoi i do serca przytuli psa.

Bo póki co cały czas aktualne jest stwierdzenie jednego z moich kolegów ze strajku gdzieś jeszcze w latach 80: "SZANOWNI PACJENCI. RZĄD PŁACI W CHWILI OBECNEJ LEKARZOWI MNIEJ NIŻ PRACOWNIKOWI MPGK. TO OZNACZA, ŻE PRZEZ NASZYCH RZĄDZĄCYCH JESTEŚCIE POSTRZEGANI GORZEJ NIŻ ŚMIECI".

niedziela, 6 sierpnia 2017

O szczęście niepojęte...

Już się zżymałem pare razy tutaj, ale normalnie nie da rady.

Wiecie, co to apraizal? Nie? Fuksiarze...

"You lucky, lucky people!" jak darł się bodajże Evan McGregor w "Trainspotterze". A może nie on i nie tam(??). Jedna cholera.

Z racji nie do końca zrozumiałej, prawdopodobnie z powodu mojego zapału szczerego i radości nieskrywanej, mam dwa. Co roku. Zawsze w lecie. No żesz k...

Każdy doktor ma apraizal zawodowy, co to według GMC powinien być procesem całkowicie bezwysiłkowym. Ot, spotykamy się z naszym aprajzalowcem i rozmawiamy sobie od serca o tym ile łapówek wzięliśmy i czemu tak mało. Rzecz jasna należy się przyznać do wszystkich ukatrupionych pacjentów, są za to dodatkowe punkty. Musimy wykazać nasze zaangażowanie w rozwój wewnętrzny jak i zewnętrzny, udowodnić jak spędziliśmy 10 dni treningowych, co przeczytaliśmy, przedstawić audt, powklejać zaświadczenia z odbytych obowiązkowych, corocznych szkoleń (tu najważniejsza jest znajomość koloru gaśnic - żeby nie nabryzgać wodą na linię wysokiego napięcia czy pojechać dwutlenkiem węgla po pacjentach - ale daleki byłbym od niedocenienia modułu o równości ras i wyznań czy też zasad bezpiecznego obchodzenia się z komputerem; tego ostatniego obchodzę bezpiecznie odkąd raz mi się zdarzyło go nie wyłączyć i dostałem naganę za "nadmierne korzytanie z komputera w czasie pracy". Jakiś czas później manago zapytała czemu ja nie odbieram emaili. I proszę - minęło 10 lat i już nie pyta).

To wszystko i tak jest na psi prąć, bo manager musi nam dać zaświadczenie - tzw. sign-off - że z nami wszystko w porządku. Skoro tak, to po co ten cały cyrk?

Ale to jest mały psi... - nie bede się powtarzał, wiadomo co. Drugi aprajzal bowiem jest z rzeczonym ( w moim przypadku rzeczoną) manago. Rozmawiamy sobie konkretnie i bez ogródek o wkładzie moim znikomym w pracę zakładu (5 dni x 12 godzin w ramach 40 godzinnego kontraktu), byle jaką pracę bez zaangażowania (funkcjonalnie zero powikłań anestezjologicznych w ciągu 10 lat prócz paru bzdetów typu paw panoramiczny; tu trzeba splunąć jadowicie trzy razy przez lewe remię w celu odegnania uroku, com uroczyśćie uczynił) i ogólnie leko wkurwiające podejście do sił najwyższych w służbie zdrowia czyli pielęgniarki przezłożonej. Którą to dostaliśmy nową i chyba jeszcze nie ogarnęła, że nie należy wkurwiać dzikiego z Europu Wschodniej bo potem trzeba reperować zniszczenia i lizać rany.

Ponoć przezłożona przyszła z zakładu, który wygrał 3 razy pod rząd złota patelnię. Bedą jaja.

Już prawie jestem na końcu procesu; jeszzcze tylko skopiuję zalecenia GMC, zamienię "Lekarz powinien" na "Z najwyższą starannością" (i.e.: "Lekarz powinien dbać o pacjenta" zamieniamy na "Z najwyższą starannościa dbam o pacjenta" a: "lekarz powinien myć ręce" na: "Z najwyższą starannością myję ręce" etc; myślę, że tok postępowania jest jasny) i przystąpię do rozmowy. Na szczęście mój apraizalowiec okazał się być normalnym - choć chirurg (spotkaliśmy się w zeszłym roku), tak że powinnoć się obyć bez ofiar.

Hospody pomyłuj.

Jeszcze tylko 20 lat i emerytura.

Jakoś dam radę.

wtorek, 1 sierpnia 2017

Obrotowy standoff

Jest taka piosenka śpiewana przez Amateur Transplant. Zaczyna się tak:

"There's Aspirin, Adrenaline & also Aminophylline,
Amphetamine, Adenosine, Augmentin & Rifampicin,
Amoxicillin, Penicillin, Heparin & Warfarin
& Oestrogen, Progestagen & Canesten & Chloroquine"


Potem jest już z gorki:

There's Bendroflumethiazide & also Cyclophosphamide
& Metoclopramide, Acetazolomide Tropicamide,
Loperamide, Amiloride & Cyclizine & Frusemide
& if you're up the duff then you had best avoid Thalidomide.

There's Lithium, Fluoxetine & also Amitriptyline,
Paroxetine, Digoxin, GTN & Azathioprine,
Miconazole, Atenolol & also Chloramphenicol
& if you want to overdose there's always Paracetamol.

There's Night Nurse & Phenytoin, Zirtek & Diazepam,
& Lithium, Temazepam, Midazolam, Clonazepam,
Testosterone, Aldosterone & Valium & Insulin,
& Lignocaine & Piriton & Ventolin & Ritalin

There's Cefuroxime, Cefotaxime, Cefalexin, Cephedrine,
& Metronidazole & Ketoconazole, Trimethoprim,
Erythromycin, Gentamycin, Macrolides, Nifedipine
& Actifed & Sudafed & Calpol with no sugar in.

There's Phenelzine & Hyoscine, Ranitidine, Cimetidine,
Potassium & Calcium & ev'ry kind of Vitamin,
& Pethedine & Methadone & Speed, Cocaine & Heroin,
& Cannabis & Prozac, Morphine, Alcohol & Nicotine."


I na koniec puenta:

You must remember all these drugs
The names of which you've learnt from me
Or fuck 'em all & get a job in Orthopaedic Surgery.


Jakby kto chciał posłuchac to linek do youtube jest TUTAJ.

Prawdą jest, że anestezjolodzy uważają po cichu chirurgów - a w szczególności ortopedów - za głąbów. Co robić, czasami ciężko nad tym pracują. Ale tak naprawdę muszę się przyznać, że kolegów od pił i młotów - tudzież noży i czego oni tam jeszcze nie używają - podziwiam.

Można by rzec: toż oni jedynie odtwórczo pracują... Przepuklina, jaka by nie była, zostanie zaopatrzona Lichtensztajnem, Bassinim bądź Shouldicem. Cóż tu jest do wymyślenia, rzemiosło i tyle.

I to jest racja.

Z drugiej strony po obrazek Tatr można pojechać do Zygmunta albo kupić ode mnie. Niby to samo, a w szczegółach zdecydownie nie.

Ciekawostką jest, że chirurdzy nie wiedzą jak operują ich koledzy, stąd każdy myśli że jest mistrzem świata, a reszta w najlepszym wypadku skacze im koło pięt. Zjawisko jest nieco podobne do samooceny kierowcy: jeszcze się taki nie urodził, który by powiedział, że jeździ beznadziejnie czy choćby słabo. Toż wiadomo że my jesteśmy mistrzami szos, a cała reszta dzieli się na dwie grupy: niedołęgi (to ci, których wyprzedzamy) i debile (ci którzy wyprzedzają nas).

Żeby nie było nieporozumień: z anestezjologami jest tak samo. Kużden jeden mistrz świata i okolicy.

Tu sie przyznam, żem dziwny jest, bo z wyjątkiem krótkiego okresu na stażu, kiedy to człowiek popada w ośli zachwyt nad boską mocą chirurga, nigdy nie chciałem być krajczym. Takie zajęcie, wiecie, golibrody należącego do cechu rzemiosł różnych. Przyjdzie, urżnie, zszyje i zadowolony.

Kiedy już się powiedziało a, trzeba powiedzieć beee: lubię pracować z zawodowcami. Przyjdzie, zrobi, wyjdzie. Można zaplanować i wykonać. Nie ma stresu, wrzasków, nerwów starganych i pospolitej poruty. O krwi na suficie nie wspomnę.

Taak.

Dobry chirurg zasługuje na dobrego anestezjologa.
Niestety, zły chirurg wymaga dobrego anestezjologa.

Meksykański standoff. Czy raczej po góralsku: jakby się człowiek nie obrócił, dupa zawsze bedzie z tyłu.



poniedziałek, 24 lipca 2017

Optymistycznie

Siąść i pisać potrafi każdy jeden. Ja też. Ale jakoś tak głupio pisać bez sensu i pomysłu.

W sumie mógłbym się popastwić nad kolegami - chirurgami (tego nigdy dość) ale w obliczu kataklizmów światowych i ogólnego niechciejstwa własnego pomysł wydaje się byc nie najlepszy.

W kraju nad Tamizą prawicowa partia wymyśliła, że do włądzy dojdzie dając głos ludowi. Cóż un ten lud - Bóg raczy wiedzieć; faktem jest, że Torysi referendum zrobili, przerżneli a teraz nie wiedzą co z tym fantem zrobić. Próbują co prawda wmówić wyborcom, że uwolnieni od biurokratycznej Brukseli zrobią kokosy na wolnym handlu z resztą świata, ale jakoś zamiana partnerów handlowych z Niemiec, Francji, Włoch i reszty Europy na Nową Zelandię i Mogadisz mnie nie przekonuje. Świat finansowy też zresztą nie co widać po funcie. Powiedzieć, że nieźle przyp.olił to jak nazwać hucpę smoleńską komisją. Dzisiaj za funta średniobankowy kurs daje 1.11 euro co oznacza, że niedługo zwykły Smith bedzie sobie mógł o wakacjach all-inclusive na Majorce jedynie pomarzyć. Najśmieszniejsze w całej sytuacji jest to, że perspektywa oddania władzy niejakiemu Corbynowi w dalszym ciągu stawia May-bota (nabawiła się ksywki przez podobieństwo do naszego byłego premiera, co to go Japończycy chcieli kupić bo myśleli, że robot) na wygranej pozycji. Bogiem a prawdą jak się Corbyna słucha to można odnieść wrażenie, że w Moskwie szkolony.

Zresztą gdzie indziej też nie lepiej. Agentura rosyjska wygrała w USA, to co w Polsce się dzieje w zasadzie nie wymaga komentarza, toż wystarczy tylko spojrzeć w którą stronę gnamy galopem. Orban Węgry uzależnił od rosyjskiech myśli techniczej; bedą mieli takie dwumetrowe grzyby i pomidory świecące w nocy. Co prawda jedna elektrownia u nich już pracuje, w Paks bodajże, i póki co nic - ale też gdzieś słyszałem plotkę, że mieli tam kilka near-miss-kabooms-ów(?). Nie chcę tworzyć fejk newsow, ostatecznie za to masa ludzi płaci abonament.

Na bliskim i środkowych wschodzie chyba już nawet Bóg - znaczy nawet Allah - się nie wyznaje. Wiadomości o bombach wybuchających w tamtych rejonach nie interesują chyba nikogo.

Ogólnie Świat zmierza ku kolejnej wojnie. To można dostrzec retrospektywnie w ruchach i nastrojach poczatku XX wieku - można też antycypować teraz.

Nasz najbardziej znany naukowiec - to przez event, panie Tytusie, event(!); jego syntezotor mowy rozpoznają chyba wszyscy - powiedział ostatnio, że musimy się wynieść z Ziemi, bo życie na niej zginie w ciągu kolejnego 1000 lat.

Optymista.