Poza tym żeby pisać, trzeba mieć o czym. Mielenie w kółko własnych przemyśleń
staje się niestrawne nawet dla autora.
Ale czasem się zaglądnie. Tak jak dzisiaj. I tu zaliczyłem drobny opad szczęki -
mój własny Norton, przyjaciel największy, co to broni i chroni od zimna, głodu i
złodziei kart kredytowych wygenerował wielki czerwony ekran informujący mnie, że
mój blog własny stał się stroną niebezpieczną, zawierającą wirusy, grzyby,
wiciowce czy inne zdjęcie gołej dupy... Napisałem do przyjaciela mego ochronnego cóżże
w blogu moim dopatrzył się takiego po pięciu latach pasywności, że musiał
założyć embargo; czekam na odpowiedź. Co najmniej interesujące...
Zaczynam chyba znowu odczuwać przyjemność pisania głupot - znowu, bo jak z historii wynika, męczyło
mnie to w wieku średnim dogłębnie a skutecznie. Najwyraźniej wiek starczy też
swoje prawa blogowe ma. Się zobaczy. Sprawdziłem statystyki i z niejakim
zdziwieniem odkryłem, że nadal ktoś tu zagląda. No, w większości boty albo
ogłoszeniodawcy, ale zdarzyło się kilka miłych wpisów. Pozdrawiam zwrotnie
ciepło mimo że in coetibus.
Pozdrawiam starych czytaczy-zaglądaczy, macham do nowych jako ta Królowa Angielska, dystyngowanie acz zalotnie.
Się zobaczy.
Do zobaczenia zatem