piątek, 19 lutego 2010

Wrogowie publiczni

Deep jest zjawiskiem wyjątkowym. Co prawda ostatnio mam wrażenie że mu Jack Sparrow wyłazi niechcąco zza ramienia w trakcie odtwarzania innych ról, ale tu prawdopodobnie problem siedzi w mojej głowie - bo Piratów puszczam sobie odstresowywawczo i nasennie. A czasem zupełnie bez powodu.

Na ten film ostrzylismy sobie zęby od dłuższego czasu. Stało toto na półce za 13 funtów i wnerwiało ludzi. Jako że DVD purchase policy jest ściśle określone dopiero teraz kupiliśmy „Wrogów publicznych”. A w zasadzie AS Ptyś wypatrzył go na półce z salami i discountami.

Produkcji o postaciach zajmujących sie trzecim obiegiem pieniadza było wiele. Lepsze i gorsze. Charakterystycznym rysem wszystkich tych filmów była mniej lub bardziej skrywana gloryfikacja bandytów. Rzecz jasna że rabowali i mordowali, ale po pierwsze, ci co gineli to jacys tam mało ważni gliniarze byli, po drugie bandyci mieli motyw szlachetny bo ich matka była ciężko chora albo kasa z rabunku szła na dom dziecka aż wreszcie każdy z nich kochał miłościa jedyną w swoim rodzaju swoją ukochana która to cierpiała niewymownie i dogłebnie z powodu ukatrupienia obiektu westchnień.

Jeżeli mam być szczery to ja dokładnie tego oczekuje od wymiaru sprawiedliwości - że ukatrupi każde bandyckie ścierwo zanim toto ukatrupi mnie. W związku z powyższym filmy wielbiące bandziorów uważam za zwykłe kurewstwo a reżyserów za kolaborantów.

I tu dochodzimy do sedna „Wrogów publicznych”: Dillinger jest mroczny i janosikowato szalony, używa przemocy i morduje ludzi, jest szczodry dla biednych, wierny w przyjaźni, brawurowy w działaniach i w dodatku kocha całym sercem swego Black Bird’a, czyli Marion Cotillard (to ta śliczna córeczka generała z Taxi...) ale... Sceny w filmie sa kliniczne. Żaden bias emocjonalny nie wpływa na naszą ocenę postępowania Dillingera. Bez jakichkolwiek złudzeń czy przekłamań jest on pokazany jako bezwzględny bandyta mordujący ludzi w trakcie zarabiania pieniędzy na życie.

Jeszcze słówko o obsadzie. Dillingera ściga agent FBI, Purvis, grany przez Christian’a Bale. Widzielismy go w ostatniej części Terminatora (John Connor) czy 3:10 do Yumy. Ale najbardziej zapadł mi w pamięć w Equilibrium jako Preston, pozbawiony chemicznie uczuć mnich-policjant-egzekutor. Stephen Lang gra jednego z policjantów-łowców wezwany do pomocy przez Purvisa - ten sam który w Avatarze zagrał pułkownika Quaritch’a. Nieco jednowymiarowy, trudno go sobie wyobrazić w komedii romantycznej - ale rolę twardzieli powinien dostawać przez aklamację. Plus kilka mniej „używanych” choć znanych twarzy.

Równa połówka makintosza.
Alkohol nie jest konieczny.

Trudne relacje

Relacje międzyludzkie są z natury trudne i skomplikowane jako że jestesmy rasą durną z założenia. Znaczy, przypisuję sobie tutaj zdolność odczytania Boskiego Planu co jest bzdurą per se i w jakis sposób potwierdza tezę - jednak patrząc obietkywnym okiem na nasze poczynania trudno dojść do innego wniosku. Jak wiemy z analizy transakcyjnej Berne’a człowiek może wykształcić w sobie trzy różne stany zachowania/odczuwania. Już od samych nazw interakcji mozna dostać sraczki. Relacja rodzic-dziecko - jeden daje w dupę i wymusza na drugim co chce obrażając sie na wszystko i o wszystko a drugi stoi jako ta statua Wolności i karcącym paluszkiem kiwa ti-ti-ti... Litościwym milczeniem pominiemy tu rozmowę w relacji rodzic-rodzic czyli nadęte „kto tu jest mądrzejszy” dwóch pierdzieli czy dziecko-dziecko, które ostatnio jakby jest obowiązującą relacją uczestników debat politycznych w Polsce. Gdyby ktoś nie oglądał telewizji i nie czytał gazet, dla tego typu charakterystycznymi sa okrzyki „Ja! Teraz Ja!”, „Moje wiaderko!!!” i „A ja coś wiem - ale nie powiem”.

Jednak Berne nie wiedział wszystkiego. Istnieje mianowicie jeszcze jedna osobowość, rzadka i wyjątkowa jednak nie mniej pokręcona niż pozostałe trzy do kupy. To lekarz. Mogło by sie wydawać że cechować powinna go mądrość relacji rodzic-dziecko, zrównoważenie relacji dorosły-dorosły i empatia relacji dorosły-dziecko. Ale to tylko na pierwszy rzut oka. Bo gdy spojrzy się pod drugie dno...

Lekarz nie ma syndromu Boga bo to dotyczy jednostek niższych w rozwoju filogenetycznym. Lekarz sam jest Bogiem a w zasadzie całym chodzącym panteonem. Gdzie spotkać mozna Dzeusa gromowładnego (ten zresztą okupuje łacza interfejsu najczęściej), Aresa czy Heliosa. Czasem również Dionizosa i Hadesa ale ten post nie o tym. Stąd interakcja Pacjent-Doktor jest zupełnie szczególną postacią relacji międzyosobowościowych i klasyfikacji Berne’a sie nie poddaje.

Początkowo, w okresie tzw. klasycznym, relacja ta była czysta i marksistowsko - Patient Safety Agency’owo nieskażona. Lekarz jechał walczyć z Chorobą i Cierpieniem a chłopstwo wiało do lasu jako te zające w czasie polowań na niedźwiedzie w ZSRR* z okrzykiem „Ludzie, spierdalajta, kurwisyny jado!!!”. Potem Dąbrowska, brzydząc sie prostej mowy ludu, dokonała erraty na uciekajta i dochtory ale podstep był zbyt grubymi nićmi szyty - w Słowniku Poprawnej Chłopszczyzny takie słowa nie wystepują. Podsumowując, doktor był od mówienia i leczenia a pacjent od słuchania i umierania.

Następnie nadeszły czasy zmian. W okresie Jedynie Słusznej Doktryny Szczęścia Ogólnoświatowego co to Blaski Promiennymi wiodła do Ogarnięcia Ludzkiego Rodu chłop się nieco wkurwił i zaczał się domagać coby doktor zszedl z piedestału i zaczał używać normalnej Chłopskiej Polszczyzny XX Wieku. Efekt ten jest widoczny do dzisiaj, najbardziej jaskrawe przykłady można znaleźć w sieci, dajmy na to www.abnegat.blogspot.com. Zmiana miała wyjść podmiotowi świadczeń na dobre jednak ustrój powszechnej szcześliwości miał w sobie coś z ułomnego Midasa - czego sie nie tknał zamieniał w gówno. Stąd miast doktora wyrozumiałego, mówiącego Zrozumiałą Chłopszczyzną otrzymaliśmy osobnika wkurwionego, bluźniącego z byle powodu, w dodatku niezrozumiale.

Kapitaliści poszli jeszcze dalej. Otóż wymysliło się im że pacjent ma prawo do pełnej informacji medycznej zanim się na leczenie zgodzi. W teorii brzmi pieknie, w praktyce jednak wszystko trzeszczy w szwach.

Wyobraźmy sobie pacjenta z nadciśnieniem i lekarza który udziela mu instrukcji.
W XIX wieku będzie miała ona postać:
- Proszę pacyentowi zadać miksturę w ilości trzech łyżeczek do herbaty w porze posiłków, nogi okrywać ciepło i kataplazmy przykładać z rana i wieczora. Tuzin pijawek co drugi dzień od świtu do obiadu.
W XX wieku na skutek wpływu JSDSO instrukcja zmieniła sie na:
- Tu ma recepty.
Wiek XXI poszedł tą droga ku całkowitemu zatraceniu:
- Rano zażyje pan silnie działający diuretyk pętlowy. Proszę pilnować suplemenatcji potasu. Inhibitor konwertazy renina-angiotensyna-aldosteron będzie pan zażywał 3 razy dziennie po 1 tabletce. Obniży to poziom zarówno angiotensyny II jak i aldosteronu. I do tego raz dziennie zażyje pan sobie reduktazę 3-hydroksy-3 metyloglutarylokoenzymu A co zredukuje poziom LDL i zmniejszy ryzyko zapadnięcia na niekorzystny epizod wieńcowy o 4,9% w skali 10 lat.

O ile udzielenie pacjentowi pełnej informacji medycznej w sytuacji emocjonalnie neutralnej nie stanowi wiekszego problemu - ot, w najgorszym razie pacjent nic nie zrozumie albo co smieszniejsze, zrozumie i doktor po serii pytań dodatkowych wyjdzie na matoła - o tyle udzielenie takowej w sytuacji stresowej może prowadzić do bardzo ciekawych, wręcz malowniczych, wyników.

Wyobraźmy sobie że przychodzimy na zabieg usunięcia zębów w znieczuleniu ogólnym. Pełna informacja anestezjologiczna wygląda tak:
Zostanie Pan przetransportowany do pokoju anestezjologicznego i ułożony na kozetce. Wbiję panu w rękę igłę, do której podepnę linię z lekami i kroplówką. Jeden z leków powoduje zapalenie żył z czesoscią 1/1000 znieczuleń, jeżeli pańska żyła stanie sie twarda i bolesna, proszę skontaktowac sie ze mną niezwłocznie. Nastepnie podam panu tlen przez maskę. Około 1 minuty później zapadnie pan w sen. Używając laryngoskopu oraz rurki nosowo-tchawiczej dokonam intubacji - najpierw na ślepo wsune panu rurke przez nos do gardła a nastepnie uzywając laryngoskopu uniosę pańską zuchwę do góry i przy użyciu specjalnych kleszczyków umieszczę rurkę w tchawicy, poniżej strun głosowych. Krwawienie z nosa, ból gardła, chrypka czy uporczywy krótkotrwały kaszel są normalnymi objawami ubocznymi opisanej techniki. Rzadkie lecz poważne problemy obejmują połamanie zębów, szczególnie górnych jedynek, uszkodzenia gardła, uszkodzenia strun głosowych i zwiazana z tym utrata głosu, uszkodzenia tchawicy z następową odmą śródpiersia i zgonem. Nastepnie zostanie pan przewieziony do sali operacyjnej gdzie zostanie pan poddany zabiegowi. Po zakończeniu procedury odessam pańskie górne drogi oddechowe z krwi i śliny by zapobiec zachłysnięciu i skurczowi krtani po usunięciu rurki intubacyjnej, jednak czynność ta nie zabezpiecza przed wymienionym powikłaniem w stu procentach. Około pieć do dziesięciu minut po wyłączeniu pomp z lekami anestezjologicznymi otworzy pan oczy. W tym momencie usunę rurke z pańskiego nosa. W dalszym ciągu może pan mieć rzeczony skurcz, który w krańcowej postaci wymaga ponownego podania środków zwiotczających i powtórnej intubacji. Ta bedzie dokonana przez usta. Za wyjątkiem krwawienia z nosa dotyczą jej wszystkie pozostałe komplikacje związane z intubacją. Po kontroli zostanie pan przewieziony do pokoju wybudzeń gdzie pozostanie pan pod opieka wykwalifikowanej pielęgniarki do czasu pełnego wybudzenia, co przeciętnie zajmuje do 30 minut. Czy ma pan jakieś pytania?

Albo przychodzimy na zabiego kolonoskopi:
***DELETED***DUE***TO***BRUTAL***AND***SADOMASOCHISTIC***CONTENT***

Co najciekawsze, to faktycznie działa. Po udzieleniu pełnej informacji pacjent nigdy nie zadaje pytań dodatkowych. Co więcej, niskociśnieniowcy osiągaja prawidłowe wartości a cierpiący na nadciśnienie spadaja z zabiegu.

To sie nazywa moc informacji.

-----------------------
*- Zając, a gdzie ty tak lecisz? - zapytał dysząc z wysiłku biegnący przez las niedźwiedź.
- Polowanie na niedźwiedzie ogłosili wczoraj! Trza wiać!!! - wyrzęził zagoniony zając.
- Ale...ty... jesteś... zając... przecież...?...
- O, kochany - w ZSRR nie takie pomyłki sie zdarzały!!!

czwartek, 18 lutego 2010

Lekarz natychmiast potrzebny

- Abi, to ty?
- ...noo... - popatrzyłem na zegarek. Dzizzazzz, druga w nocy...
- Przyszedłbyś do mnie zaraz, strasznie cie potrzebuje...?
- ...już sie zbieram...

Dochtorem być - przesrane kompletnie. Szczególnie jak się sąsiadów ma znajomych co to choroby przewlekłe mają. Każdy doktor takich sąsiadów ma. Pani Krysia spod 11 z padaczką, Pan Stefan z cukrzycą. Albo mały Adaś z astmą. Szczególnie ten ostatni pacjent potrafi doprowadzić każdego doktora do apopleksji i ciężkiej nerwicy. Albowiem ponieważ fizjologia ludzka nijak przystaje do social hours i obturacja oskrzeli zazwyczaj łapie dzidzie płci obojga o 4 nad ranem. Za to po kilku latach potrafimy rozpoznać wheezing w zatłoczonym autobusie, używać spacer'a z niewspółpracującym pacjentem nie używając słów powszechnie uznawanych za obraźliwe i wbijać wenflon w żyłę na czuja.

Jednak moja sąsiadka była osobą wyjątkową. Chorowała mianowicie na najbardziej upierdliwą postać nadciśnienia tętniczego - niezależnie od ducki leków które spożywała codziennie na obiad, śniadanie i kolację, trafiały jej się przełomy z wynikami 300/200 mmHg. I nikt za cholerę nie potrafił powiedzieć jak i dlaczego. Ani też wymyślić skutecznego leczenia które zapobiegło by takowym epizodom w przyszłości. Jako że w trakcie jednego z takich rzutów moja sympatyczna sąsiadka dostała wylewu - z którego wyszła nota bene bez jakichkolwiek ubytków neurologicznych - jej niepokój wywołany aurą nadchodzącego rzutu był w pełni zrozumiały. Jak też i moje pełne zaangażowania kłusowanie w klapkach po nocy w górę ulicy.

Rzężąc z cicha dopadłem bramy i z niejakim ożkurwamaciem skonstatowałem że była zamknięta. Rozbieg, skok modo Delta Force, kop w Burka - może to i nie caninitarne ale wolę się spowiadać przed Związkiem Ochrony Zwierząt niż leczyć pół roku dziury po jego zębach - i szybki rzut do ogródka, skąd dochodziły odgłosy krzątaniny ludzkiej.

Przy stole spała sobie nieznana mi kobieta. Na stole stała krowa Żytniej. A moja kochana sąsiadka widząc mnie, odetchnęła z ulgą:
- Widzisz, Abiś? Moje dziecko właśnie na podróż poślubno do Sikago poleciało - a jo sie nawet kurna nie mam z kim napić. Siadaj tutaj. Napijesz sie z Ciotką.

środa, 17 lutego 2010

Babci trza słuchać

Jak mówiła Babcia do lotnika co szedł na wojnę: 
- Lataj, wnusiu, nisko i bardzo powoli."


Przerwa była techniczna. Jutro cosik z rana bedzie ;)


abnegat

wtorek, 16 lutego 2010

Obywatelskie sumienie degenerata.


Jako zem sie ostatnio dowiedzial ze granie w tenisa przez lekarzy jest oznaka utraty kregoslupa moralnego i zwyklym szpanerstwem, popadlem w przydum. Sumienie ze zdwojona sila bezlitosnie kopnelo w czuly punkt. Trza natychmiast wracac do kraju gdzie grdyka jak snieg biala... etaty natychmiast wziac cztery... zaczac palic... i z glowy se wybic jakies fanaberie w stylu weekend z rodzina czy wypoczynek po pracy. Siedzenie w kaciku nic nie dalo wiec postanowilem zwalczyc zaraze glodem a gwalt odcisnac gwaltem. Coby sie zgermanil.

Zaczalem od tenisa. Co prawda korty byl zarezerwowany tylko od 8 do 9 ale na szczescie nikt nie przylazl i gralismy do 11. Lekkie sniadanko, przerwa do 13 po czym dolozylem do pieca: 5 km w 31 minut, wioslo 7 km w 30, rowerek 13 km w 30 i ostatnie pol godziny zapychalem na stepperze. Nie wiem czy tym kapitalistycznym wynalazkom mozna wierzyc, ale lacznie wyszlo 1800 kcal. Czyli Szacunkowo podgrzalem maly bojler wody. Po czym krotka przerwa do 15 i grupowe zajecia tenisowe do 17.

Cel glowny zostal osiagniety- resztki sumienia wzywajace zalosnie do natychmiastowego porzucenia zgubnej drogi dekadencji zdechly mizernie; przy okazji niejako utluklem wage do 101 kg i wszedlem w przedzial "nadwaga" - opuszczajac od dawna zasiedzialy stechly wagon dla otylych.

Zajebioza.

Osiagnalem stan degeneracji pozwalajacy rozpoczac gre w golfa.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Beethoven



Jakoś tak się utarło że dobry film biograficzny ma się zacząć w momencie śmierci. Historia Beethovena, głuchego kompozytora, jednego z nieśmiertelnych rozpoczyna się w momencie odczytania jego enigmatycznego testamentu.

"Wszystko co miałem przekazuję swojej wiecznej miłości."

I tu następuje maluśki zgrzycik - bo jak wytypować tę jedyną gdy kandydatek krocie? Zadania podejmuje się Anton Schindler, jego przyjaciel i wieloletni sekretarz a także pierwszy biograf. Odpowiedzialny ponoć za całą masę przekłamań - ale to już jest chyba wpisane na stałe w pojecie historii.

Największą niespodzianką jest rola Gary Oldman'a. Jakoś do tej pory bardziej mi pasował do psychola z "Leona" czy ultrapsychola z "5 Elementu". Zagrał - rewelacyjnie. Odtworzył postać stopniowo tracącego słuch kompozytora z pasją i takim rzekłbym- drapieżnym wręcz zaangażowaniem. Film jest nieco mroczniejszy niż Mozart Formana, ale też Ludwik jakoby dymił w życiu nieco bardziej niż Amadeusz.

Choć Beethoven miał kobiet wiele, nigdy sie nie ożenił. Stąd historycy tak usilnie próbowali dociec kto jest jego "Immortal Beloved". Jednak tę akurat tajemnicę mistrz zabrał ze sobą.

Kapitalne.
I do tego muzyka. Ciekawe kto skomponował ścieżkę dźwiękową. Szczególnie to tatataaaaaam...

niedziela, 14 lutego 2010

Max Payne

Dawno o filmach nie było. W zasadzie kłębią mi się pomysły pod czaszką nt. Horrorobulansu alem ostatnio otrzymał bardzo ciepły komentarz nt. mojej skromnej produkcji - stąd dzisiejsza notka.

Grom ekranizacja zazwyczaj rzadko wychodzi na dobre. Powiedzmy sobie szczerze, dorabianie ideologii do shoot'era jest zajęciem trudnym, żmudnym i najczęściej przypomina próbę uratowania smaku przypalonego bigosu. Zombie-seria z Milą Jovovicz jest bardzo mniam dopóki się na to patrzy przez pryzmat grubo rżniętego szkła z czymś wysokoprocentowym w środku. Do Maksa Pajna zasiadłem sobie więc bez większych złudzeń na wzruszenia godne Atonementu za to z czipsami w dłoni. Ostatecznie jak się ukulturalniać - to na całego.

Bohaterem jest Policjant Maks. Pejn. Nazwisko nieprzypadkowo brzmi jak ból - Maks cierpi z powodu utraty rodziny wymordowanej przez bandytów. Z racji tego prócz policyjnej roboty stara się znaleźć winnych zbrodni. Film jest przewidywalny jak komiks z Kaczorem Donaldem i takimż samym skomplikowaniem akcji się wykazuje. To dlaczego piszę?

Zdjęcia. Sceny bardzo często są monochromatyczne, śnieg w nocy rozpięty jest od bieli do czerni poprzez wszystkie odcienie niebieskiego, w innych scenach dominuje beż czy szarość. Muszę przyznać że oglądało mi się widoczki z prawdziwą przyjemnością.

Sam film w zasadzie jest komiksem utrzymanym w nastroju noir - czy raczej, korzystając z pisowni polskiej nuła. Nie mylić z ała. Choć to też. Posuwając się od jednej intrygi do drugiej, walcząc samotnie ze wszystkimi i wszystkim,  Maksio będzie musiał stawić czoła coraz groźniejszym przeciwnościom losu by w końcu odkryć przerażająca prawdę - i przy okazji jakby zatłuc winnego.

Doskonałe na piątkowy wieczór z flaszką.
Dałbym - cwiartkę.
Jabłuszka, rzecz jasna.

sobota, 13 lutego 2010

Czowiek pracy

- Łojezusicku.... - wycie z dołu zbudziło Franka w środku nocy. Wstał, ubrał gacie i poleciał przez ganek, schodkami na dół, do głównej izby.
- Co sie zaś łojcu dzieje? - zapytał z troską, starając się chuchać w stronę ściany. Wonny zapach mirabelek walczył o lepsze z drożdżami.
- Zaś sie cewnik zaaatkał... Boooli...
- Sie łojciec nie denerwuj, już syćko załatwie.
Dziarsko zatoczył się pod ścianę i wybrał numer.
- Policja, słucham.
- O, przepraszam - grzecznie odłożył słuchawkę i skoncentrował się na instrukcji obsługo powiadamiania służb ratowniczych. 999. Powtórzył w myśli trzykrotnie skomplikowany numer po czym przymknął lewe oko i zaczął kręcić tarczą.
- Pogotowie ratunkowe, słucham - powiedział nieco zaspany głos w słuchawce. Oż, kurwisyny, spać bedziecie? Jo tu kurwa nie po to płace...
- Halo!? - wypowiedziane ostrym tonem wytrąciło Franka z rozmyślań.
- Przyjeżdżajcie szybko do Koziej Wólki, łojciec mo cewnik zatkany.
- Kozia Wólka 17?
- No a kurwa gdzie? - wpierdolił się Franek nie na żarty. Jaja se bedzie robić a tata cierpi. -Ino żeby mi tu zaraz było...
- Panie Grzanek, kiedy Ośrodkowy był?
- Kuwo jedna, karetke mi tu dawaj zaraaaaz!!! - wrzaskowi Franka towarzyszyło tym razem pełne ekspresji wycie starego. -Łojca mi wykończycieeee!!!
- Panie Grzanek, grzecznie proszę bo policje wezwę. Proszę czekać przy drodze, wysyłam karetkę.
- Ochu... - dalszą wypowiedź Franka przerwał trzask słuchawki. No co za kurwa bezczelna? Słuchawkom bedzie rzucać?? Czując jak słuszny gniew w nim narasta, wybrał raz jeszcze numer.
- Straż Pożarna.
Po ósmej próbie zrezygnował. Co ta kurwa narobiła z telefonem? Specjalnie zepsuła, teroz nie można się nigdzie dodzwonić.
Poszedł do siebie i usiadł na łóżku. Z dołu znowu dobiegło jęczenie starego. Szlag by z nim... Franek odkorkował bańkę i pociągnął siwuchy. Poczuł jak mu się rozjaśnia w głowie.

- Doktor?
- Taak? - śpiący na prawym siedzeniu lekarz otwarł oczy. -Jesteśmy?
- No właśnie nie. Ja tu pierwszy raz, na zastępstwie. Mieli czekać gdzieś za kapliczką, alem zjeździł w obie strony dwa razy i nikogusieńko nie ma. Nie wie pan gdzie to jest?
- A gdzie tam. Toż ja śpię w trakcie jazdy - lekarz aż się ze zdziwienia pochylił w stronę rozmówcy. -To takie podwórko jest - i psia buda na nim - próbował coś sobie przypomnieć, ale nie bardzo mu szło.
- To ja nawrócę jeszcze raz.
- Stacja dla W! - lekarz złapał za radio.
- Się zgłasza stacja.
- Ma Pani numer? Bo tu nikt nie czeka, nie możemy trafić.
- Już dzwonie.

Natarczywy dźwięk dzwonka sprawił Frankowi wręcz fizyczny ból. Przycisnął poduszkę do głowy, ale wściekłe drrrrryńńń nie pozwalało spać. W końcu podniósł się z łóżka i podniósł słuchawkę.
- Halo.
- Pogotowie Ratunkowe.
- Co ty se kurwa jaja robisz?!? - ryknął Franek i pierdolnął z uczuciem słuchawką. Bedzie se gówniarzernia jaja robiła po nocy.  Ebonit rozsypał się malowniczo po podłodze. A, jebał pies. Jutro się sklei.

- W dla stacji.
- Sie zgłasza.
- Nie moge sie dodzwonić. Dam wam Ładnego, to wam wyjaśni gdzie to jest.
Po kilku minutach ustalania szczegółów i prowadzenia na pamięć karetka wjechał na podwórko. Ciemno. Nikogo.
- Poczekajcie tu chwilę - wyrwał się na ochotnika lekarz. -Zapytam.

Franka tym razem zbudziło łomotanie do drzwi. Krew zalała mu mózg. Skurwysyny jedne spać nie dają. Po pracy człowiekowi sie spanie należy, nie? Co to kurwa jest, nie? Wylazł w gaciach i nie przerywając monologu szedł pochylony w kierunku ubranego na czerwono mężczyzny który dobijał się do drzwi na dole.
- Oż ty chuju jeden!!! - w błysku olśnienia Franek poznał co to za nierób budzi go po nocy. -To jo tu kurwa całom noc na wos mom czekać??!? Robić sie wom nie ch - reszta słów ugrzęzła mu w gardle. Konował bez słowa ostrzeżenia przeszedł do pełnego galopu.  Brak jakiejkolwiek ekspresji na jego twarzy i żądza mordu w oczach wyzwoliła we Franku wszystkie posiadane rezerwy - zrobił w tył zwrot na pięcie i uciekł na ganek. Chciał złapać za siekierę wbitą w pieniek, ale słysząc gardłowe, niskie warczenie za plecami wpadł w panikę. Runął do domu i zatrzasnął drzwi. Za sobą usłyszał tępy huk i wzdłuż futryny posypał się tynk. Towarzyszył temu zwierzęcy ryk i okrzyk "Dej że spokój, jeszcze se co zrobisz!".

- Kochanie?
- Mhm?
- A skąd masz takiego malowniczego siniaka na pół ramienia?
- No coś podobnego...

piątek, 12 lutego 2010

Touch of destiny

- Przywieźli!!! - okrzyk godny Siuksa skalpującego swych wrogów przeszył korytarza. Załomotały kroki. -Doktorze, przywieźli!!!
Zasapana Oddziałowa wtoczyła sie do dyzurki.
- Pani Basiu, dziękuję bardzo. Technik przyjechał?
- Nnie. Chyba nie. Wygląda że tylko paczke niosą. Gdzie ją dać?
- Prosze ją wnieść na Intensywny Nadzór. Ostatecznie tam jego miejsce.

- Abnagat, idziesz? - Miś spokojnie wsadził głowę do dyżurki i uniósł brew. Kędzierzawą.
- A co masz?
- Małe znieczulenie do kardiowersji. Tego jeszcze nie widziałeś, przyda Ci się.
- Pewnie że idę.
Abnegat poderwał dupę z wersalki i pognał za swoim guru. Kkurcze, pierwszy tydzień na anestezji a tyle się dzieje. I rurki dali włożyć i igły powbijać. A teraz kardiowersja. Podoba mi się - pomyślał w przerwach pomiędzy posapywaniem na schodach. Wpadli na Internę, ostry skręt w parawo, korytarzem, lewy zwrot.

W pokoju dawało sie wyczuć nastrój podniosły, do nabożeństwa nieco podobny. Trzech internistów, w tym sam szef, obsługiwało wielki, tajemniczy przyrząd kardiowerterem zwany. Miś bez słowa zajał stanowisko u wezgłowia, i zajał się porządkowaniem miejsca pracy. Maskę zdjąć, odwrócić, zapiąć. Tlen odkręcić. Żuchwę unieśc. Abnegat patrzył na jego spokojne, sprawne ruchy i czuł jak jego podziw rośnie. Skubany, zupełnie jak automat sobie zapyla....
- Założysz wkłucie?
- Spróbuję - dumnie powiedział Abnegat. Pół roku jazdy w pogotowiu dało mu szansę wbicia kilkudziesięciu wenflonów. Wbijał juz co trzeci.
- No to próbuj. Lewy dół - jak ci nie wyjdzie, to prawa strona moja - Miś popatrzył krytycznym okiem na pacjenta, przepiał tlen do ambu i zaczał dmuchać pacjenta.
- Co jest, nie dycha?
- Dych, ale słabo. Jak byś tak kiedy miał to się nie daj nabrać. Psu na budę takie oddychanie. Ambu w dłoń...
-...Piłsudczyka goń goń goń - dokończył Abnegat, skrzyżował palce i wbił wenflon.
- Wlazło?
- ...nn jjeszcze nnie - nieco nerwowo Abnegat wyciągnął igłę i porawił. Dalej nic. Ożeszkurwaszmać - zaklął szpetnie i na końcu pokazała się krew. O, zyła. Nie ma to jak właściwe zaklęcie.
- No właśnie. Bez nerwacji - i powoli - podsumował Miś i zamówił u anestezjologicznej Pavulon oraz Thiopental.
Jeden z internistów w dzikim szale przykładał do klatki pacjenta łyżki i naciskajac guziki powtarzał „no czegoż kurwa nie strzelasz!!!”, Szef stał oniemiały mnogością guzików na głównym panelu...
- Co jest, Panowie, walczymy czy przyglądamy się na siebie? Bo tu klient ma w najlepszym wypadku 60/0. Działa to wasze cudo czy przynieść nasze?
Stojący z boku asystent, który ze stoickim spokojem kartkował instrukcje obsługi, rzekł w zamyśleniu:
- ...bo to trzeba włączyć synchronizację... - po czym zwolnionym, bezbłędnie trafiającym do celu ruchem sięgnął do tablicy i pstryknął w jeden z wielu guzików.

Dup.

Pacjent, kompletnie do tej pory nieprzytomny, podskoczył na łóżku i wyrzęził ostatkiem powietrza wyciskanego z klatki przez potraktowane prądem mięśnie:
- oszszzzkurwaaaaaalemniejebłooooooo....

Nie mam żadnych wątpliwości - pomyślał Abnegat. Chcę zostać anestezjologiem.

czwartek, 11 lutego 2010

Święta Barbursa Od Gajdlinesów

Po co są guidelinesy - kużden jeden wie. Są one po to by Barburs, nie mający większego pojęcia o medycynie mógł dochtorowi papiery pod nos podtykać, palcem stukać i mówiąc - a widzisz, matole jeden? W Świętym Gajdlansie jak byk stoi więc nam tu nie podskakuj.

Rzecz jasna początkowo to człowieka drażni bądź śmieszy - to w zależności od konstrukcji psychofizycznej - ale jako że doktor znad Wisły w ciemię bity nie jest, zaczyna wykorzystywać gajdlansy ku swoim celom. Ot, operacyjka się spóźnia - więc kasujemy. Gajdlans nie puszcza. Napisali w Świętych Surmach Od Ciśnienia że 105/180 jest wartością graniczną dla operacji elektywnych? To do pola z pacjentem co na widok Barbursa Powitalnego wygenerował 106.

Jednym z takich niepodważalnych, doktrynowatych gajdlansów jest Pieśń O Głodzie. Czyli wskazówki ile też pacjent ma nie jeść i nie pić przed zabiegiem. Obowiązuje tu zasada 2/6 czyli że dwie godziny przed zabiegiem należy się ostatni płyn a 6 godzin przed ostatni posiłek. Tyle w temacie. Proste? Ha. Zdawało by się...

Co to znaczy picie? Woda - wiadomo. Ale kawa? Albo soczek? Z gazem czy bez? Przecierany Kubuś czy destylowana setka? Mleko? Kozie czy krowie? Czy guma do żucia to posiłek czy napój? A może guma do żucia?? I co z tym zrobić??!? Jak widać pułapek jest mnóstwo więc RCN - czyli Królewski Sabat Barbursów - stworzył GAJDLANS. Już z samych dużych liter widać że jest duży. Ile takież coś może mieć objętości? Strona? Dwie? Osiem??

426. Słownie czterysta dwadzieścia sześć stron. Jak by kto był ciekaw to tu jest linek .

Na tężę niessssamowitą publikację powołują się wszystkie znane mi autorytety anestezjologiczne w Jukeju. I tak RCN podaje że guma do żucia jest zabroniona w dniu operacji, BADS (British Association of Day Surgery) uważa że jest to 6 godzin, a AAGBI (Association of Anaesthetist of Great Britain and Ireland) uważa że jest to dwie godziny.

I wszyscy powołują się na tego potwora co ma prawie pięćset stron.

Wynika z tego jasno że ludzie w Jukeju są normalni. Nikomu z cytujących nie chciało się tego nawet przeczytać.

środa, 10 lutego 2010

Spytaj pogotowiarza - on ci wskaże drogę

Wieczór, ciepło, bigos zeżarty. Żadnego wyjazdu od kilku godzin. I dobrze. Od czasu do czasu ludzie nie powinni chorować. Ostatecznie jak pogotowiarz się opiernicza to znaczy że ludzie są szczęśliwi. A przynajmniej zdrowi.

Czując że ciepełko mnie ogarnia, sciszylem telewizor, zgasiłem lampkę i zawinąwszy się w kocyk zapadłem w drzemkę, przerywaną coraz bardziej podnieconym głosem komentatora. W końcu skoki sie skończyły, Małysz wygrał i mogłem zasnąć słuchając miarowego - puk-puk---puk-puk dochodzących z Australia Open.

- Doktor...
- ...szego... pan soie szyszy? - zapytałem grzecznie próbując nie zwichnąć sobie szczęki.
- Klienta mamy. A raczej klientke W ambulatoriu.
- ...leze...

Doprowadziwszy się do jako takiego ładu polazłem. O. W ambulatorium siedzi sobie para. Ona śliczna i spłoniona, on przejęty i na swój sposób też śliczny.
- Brywieczór. Co sie stalo niedobrego?
- Eeee... - odrzekł chłopak.
- Yyyy... - odrzekła dziewczyna.
- Aaaa... - odrzekł konował. Czyli ja. Ostatecznie pracuję wystarczająco długo żeby znać poglądy na kontrole urodzeń tutejszej białej śmierci.
- Wypadek przy pracy?
- Aha... - rzekł chłopak.
- Yhy... - rzekła dziewczyna.
- No to bez domysłów musi to któreś wyartykułować. Co sie stało - i kiedy to było.

Ona sliczna i spłoniona.
On przejęty i też na swój sposób sliczny.

W końcu przemógł się chłopak. Jak wystartował, tak szybko przeszedł do uzasadnienia...
- Ależ kochani ja nie jestem księdzem. Od ocen moralnych są inni. Ja tu jestem od zapewnienia opieki medycznej. Macie czym dojechać do apteki? Bo to aż do Miasta trzeba?
- Mamy - powiedzieli równocześnie, po czym dodali - dziękujemy.
I tyle ich było.

Kiedyś mój znajomy usłyszał od aptekarza że wypisuje więcej tabletek antykoncepcyjnych oraz rescue pills niż wszyscy ginekolodzy do kupy.
Odpowiedział że jeżeli nie widomo o co chodzi - to chodzi o kasę.
Bo on te recepty wypisuje po znajomości - a ginekolog bierze pięć dych za sztukę.

wtorek, 9 lutego 2010

Tylko dla dorosłych!!!

UWAGA! UWAGA! UWAGA!
Osoby nienawykłe mogą dostać wstrzasu. Albo nie daj Boże innej sztywności odmóżdżeniowej.

Wstawiłbym taką ramkę jak Crewmaster ale za cholere nie wiem jak.

W odróżnieniu od Polski, Brytole dawno juz rozwiązały problem wychowania seksualnego. Miło, jasno i na temat.

niedziela, 7 lutego 2010

Ordynator wie co mówi

Ochódzki leżał w łóżku i przerzucał w głowie przekleństwa. W zasadzie starał się kląć na szpital, służbę zdrowia i pechowy los - ale gdzieś w głębi czuł że sam sobie jest winien. Szlag by trafił te jego poranne natchnienia. Było w domu siedzieć i Wizję oglądać. Po południu Helenka miała wpaść na leczo, miał już przygotowane w chłodziarce dwa wyśmienite shirazy które znajomy przywiózł mu z Australii. A potem cała noc sam na sam... Na tę myśl młynek przekleństw przyspieszył w jego głowie, rzucając bluzgi trójwymiarowe w 32 bitowej palecie kolorów.

Dzień zaczął się doskonale. Najpierw telefon od szefa że projekt zyskał akceptację rady i pójdzie do realizacji jeszcze w tym roku. Ochódzki miał cicha nadzieje że jego półroczna praca zostanie zauważona, ale takiego sukcesu się nie spodziewał. W związku z czym szef, którego dopisał do grupy, był w szampańskim wręcz humorze. Czy raczej humorze single malt - zresztą, nazwy nie ważne, ważne że płatny urlop dostał w zasadzie bez proszenia. Następnie informacja od dealera że jego X6 zostało jednak zrobione na gwarancji, a serwisant będzie z samochodem za kwadrans. Do tego pogoda... Spakował narty i resztę sprzętu po czym wypruł w stronę Zakopanego. I żeby on, specjalista marketingu, dał się wyprowadzić przydrożnej reklamie na tą pieprzona łączkę w środku lasu.

Z dołu nie wyglądało najgorzej. Orczyk co prawda wyglądał nieco zabytkowo, ale ostatecznie do jeżdżenia krzesełka nie są potrzebne. Kupił karnet, wyjechał na górę i trochę rozczarowany płaskim początkiem przyłożył z łyżwy. Jego nowiuteńkie carvingi cięły coraz szybciej po lodzie, poczuł rzut adrenaliny dojeżdżając do przełamania, ale takiego napyszczydła się nie spodziewał. Szarpnęło go na wyciętym w lodzie śladzie, karwy poszły w jedną stronę a on, tnąc pirueta z hołubcem, wylądował na drzewie.

Następne wydarzenia pamiętał nieco chaotycznie. Jakaś kobieta piskliwym głosem darła się "Wody! Wody!!", ktoś szarpał jego ramieniem, ktoś próbował go przesunąć, uderzenie bólu odebrało mu oddech... Potem GOPRowcy, jazda w toboganie przy którym rollercoster na Praterze wydawał się być rozrywką dla emerytów po zawale serca i wreszcie z ulgą poczuł jak zamki noszy w karetce zatrzasnęły się i nastał bezruch. Lekarz nawet sie przedstawił, Abnegowicz czy jakoś tak, potem coś pierdolił od rzeczy o ofiarach losu z Warszawy co jeździć nie umieją a sprzęt kupują huj wi jaki byle był najdroższy - miał mu nawet powiedzieć żeby spierdalał, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Po co to doktorzyne denerwować przed transportem. Na to zawsze będzie czas po. Poczuł się tak pewnie że nawet odmówił przyjęcia środków przeciwbólowych co, jak się okazało, było sporym błędem. Na kolejnej dziurze karetką rzuciło zdrowo, poczuł chrupnięcie w złamanej nodze, usłyszał jeszcze "no i po bohaterze" po czym zemdlał.

Obudził się w sali - chyba szpitalnej? Po chwili zreflektował się nad bezsensem pytania - gdzie może się obudzić człowiek z gipsem po żebra, w łóżku z metalowymi sprężynami i kroplówką kapiącą ze stojaka nad głową. Pacjent przy drzwiach spał snem głębokim, nie odpowiedział na jego próby nawiązania kontaktu. Poszukał jakiegoś guzika który mógłby wezwać czuwającą pielęgniarkę ale jedyny dostępny włączał lampkę na stoliczku. Obrócił się na ile pozwalało jego unieruchomienie i sprawdził szafkę - jest... Podziękował wszystkim aniołom czuwającym nad nim i odblokował komórkę. No range. Z niedowierzaniem postukał palcem w szybkę - no range? Gdzie ja kurwa jestem - w Kinszasie??

W tym momencie drzwi otworzyły się z ponurym zgrzytem i do pokoju wszedł... weszła... weszło indywiduum nieoznaczonej płci i wieku, śmierdzące niczym bimbrownia spalona na tytoniowym stosie, pchające przed sobą metalowy, skrzypiący wózek. Bez słowa podjechało do Ochódzkiego, przystawiło wózek do łóżka i jednym szarpnięciem prześcieradła przeniosło oniemiałego specjalistę od marketingu na lodowata blaszana powierzchnię.
- Gdzie jedziemy? - chrapliwy skrzek wyrwał się z zaciśniętych przerażeniem ust Ochódzkiego.
- Do kostnicy.
- Ale ja żyję!!!
- Nie. Ordynator powiedział że mam wywieźć trupa spod okna. A on wie co mówi.

sobota, 6 lutego 2010

Godzina upiorów

Godzina duchów...
...noc upiorów...
...posłuchajcie...
...huuu huuu...


Dyżur był ciężki. Franek ze współczuciem popatrzył na Wydźwiernego który tuptał przed nim do karetki. Cholera jasna, żeby człowieka w tym wieku tak poniewierać... Z przyzwyczajenia siadając za kierownicą otrzepał buty ze śniegu. Szlag by trafił tą zimę wreszcie. Marzanna popłynęła do morza a tu dalej zimno, śnieg. Na jutro znowu opady zapowiadali. Dobrze że po nocy dwa dni wolnego.
- Ciężka noc, co doktorze? Który to pański wyjazd? Szósty, siódmy?
- Jedenasty - westchnął ciężko doktor. - Wam też nieźle w dupe dało. Żeby w taka pogodę trzy razy transport do Miasta trafić... - odwdzięczył się rozmówcy. -Palimy?
- A, na coś trzeba umrzeć - Franek wziął papierosa i przypalił. -Gdzie zeżarło Gucia? Śpi pieron jeden?
- Torbę uzupełniał. Zaraz będzie.
Kurzyli w milczeniu. Z uchylonych okien walił siwy dym, mieszając się z drobnymi płatkami śniegu. Dziwna sprawa, śnieg w pomarańczowym świetle sodówek wydawał się być ciepły, wręcz zapraszał do złapania w dłonie. Co do cholery mnie tu na filozofa bierze? - otrząsnął się z obrzydzeniem Franek.
- No to komu w drogę temu trampki - rzekł radośnie Gucio, trzaskając drzwiami.

- A witamy, witamy! - ucieszył się wyraźnie starszy człowiek, stojący w drzwiach. -Ależ macie tą waszą służbę ciężką, ech... Przepraszamy że o tej porze, ale z wieczora babka dobra była, nawet się uśmiechała przy myciu a w nocy takie straszne mordowisko ją nasżło, nie śpi, jęczy - nie przerywając przemowy prowadził po schodach na drugie piętro. Co oni mają z tym drugim piętrem? Pewnie by i na trzecim trzymali jakby wybudowali...

- Panie doktorze, herbatki? - zapytał gospodarz Wydżwiernego, który mozolnie pisał recepty, przekrzywiając głowę. Jak on autem jeździ? Franek z podziwu wyjść nie mógł. Toż ledwo widzi co pisze.
- A, chętnie - ucieszył sie Wydźwierny.
- A dla Panów? - zwrócił głowę w kierunku Franka i Gucia.
- Ja to może kawę?
- Ja też kawę, jeśli można z trzech łyżeczek - Gucio był znany ze swego uzależnienia od kofeiny. Potrafił paczkę wypić w dwa dyżury.

- No to - czym chata bogata, tym rada - szerokim gestem zaprosił gospodarz. Ha, jednak są na świecie porządni ludzie, pomyślał Franek patrząc na stół zastawiony sałatka, wędliną i świątecznym ciastem.
- O, a co to?
- A, maluśka wkładeczka łąckiej, dla zagrzania doktorze.
- Ale ja na służbie - zaczął się krygować Wydźwierny -Toż tak nie przystoi...
- Doktorze, piąta rano, trzeba bateryjki naładować - uśmiechnął się szeroko gospodarz i przysiadł na czwartym krześle. -Chyba że wolicie po maluszku?
- Ja kieruje - ze smutkiem nieudawanym westchnęło się Frankowi. Żesz w morde jeża, może da jaką flaszkę na drogę? Doktor tego specjalnie nie pija to może by się mu dostało?

- Husat listik on degaaas - husat listik listik listik - pomagał Korze Wydźwierny jak umiał, kiwając się na przednim siedzeniu. Gdzie on te ruchy podpatrzył? I na cholere pił te trzecią herbatę? Toż już po drugiej mu ze łba dymiło. A, jakoś to będzie - pocieszył się Franek w myśli. Toż do stacji pół godziny, zanim dojada to akurat koniec zmiany będzie, Wydźwierny się drzemnie i na popołudnie będzie jak nowy...
- Franek, gdzie jesteście? - zaskrzeczało radio.
- Dojeżdżamy do Przygórza...
- To się wróćcie na Gęsiarkę. Nic pilnego, rodząca czeka.
Franek zmielił przekleństwo.
- Sie chobicie zamarzyo roziś o tej poszszssze. - Wydźwierny najwyraźniej przechodził śliwkowe katharsis. Kurwakurwakurwa. Franek pomyślał kontrzaklęcie i starając się wyglądać poważnie, zwrócił się do próbującego wykonywać flamenco w pozycji siedzącej Wydźwiernego:
- Doktorze, tam pod chałupę nie dojedzie - skłamał gładko. -Zostawimy samochód na drodze i pójdziemy po kobite, a doktor se poczeka w ciepłym autku. Dość się doktor dzisiaj narobił...
- Łokej.
...Franek poczuł jak mu ciśnienie opada. Toż jak by się tak Wydżwierny wziął za badanie... Potrząsnął głową starając się pozbyć widoku prokuratora.

- Pani poczeka chwileczkę - rzekł szarmancko Gucio - ja się najpierw usadzę na nosze a Pani jak królowa na krzesełku pojedzie. Teraz nóżki do środka, torebka na kolanka... o, bardzo dobrze.. Franek, zamkniesz za nami?

- Szanofna pani sie hopsz szuje? - przystapił do obowiązków Wydżwierny.
- Przecież Pan jest pijany! - z oburzeniem wykrzyknęła niedoszła matka. -Wstyd!
- Wstyd, szanofna, to jest chraś - odpowiedział tajemniczo i zapadł w sen.
- Toż on jest w trzy dupy pijany! - niewiasta zwróciła się do Gucia. Ten uśmiechnął się spokojnie, szeroko i spokojnym głosem odparł:
- To pacjent. Straszny ruch dzisiaj, załatwiamy po kilku na raz. Odstawimy Panią na porodóweczkę a potem wio z nim do Kobierzyna.

Tysiąc osiemset czterdziesty był rok
Gdy pomyślałem czas zrobić ten krok
Na kolejowym szlaaaaaku...

Fula mi nalej, fula lej

piątek, 5 lutego 2010

Dylemat decyzyjny

A gdy noc nastaje, budzą się upiory przeszłości. Starzy bezzębni wyjadacze - bo je już dawno zjedli - opowiadają potworne historie jak to drzewiej bywało.

Posłuchajmy...


W dawnych czasach, kiedy to szkół nie było więc ratownicy rośli sobie na gruszkach, najął się był do jednej stacji młodzian ochoczy co to chciał życie ludzkie ratować. Nie wiedział jeszcze że głównym jego zajęciem będzie tachanie noszy oraz walizki... W czasie pierwszego dyżuru, zgodnie z pogotowianą zasadą coby żółtodziobów razem nie mieszać, dostał się mu doktor stary, doświadczony co to niejedno w życiu widział. Dyżur biegł sobie spokojnie, wyjazdów żadnych, towarzystwo tnie w zechcyka, nagle telefon. Wezwanie do babki co to lat ma 200 i ją kaszle. Na wyjeździe akuratnie była para doświadczenia z entuzjazmem więc wsiedli do karetki i oddalili się w zawieję i zamieć.

Kiedy dojechali na miejsce, młody sanitariusz wypełnił papiery jak go uczyli starsi koledzy, a doktor z namaszczeniem zaczął babkę badać. Założył słuchawki na uszy, przyłożył do klatki i wsłuchał się w spracowane serce. Młody z podziwu wyjść nie mógł jak dokładny jest doktor. Minęło pięć minut... dziesięć... piętnaście... w końcu z karetki popłynął w eter rozpaczliwy krzyk Młodego:
- Stacja, stacja, doktor leży na pacjentce i się nie rusza!!! Co ja mam robić??!??
Odpowiedź przyszła natychmiast:
- Budzić!!!

czwartek, 4 lutego 2010

Newsy

Po taiczi - co nieodmiennie mi sie kojarzy z pikaczu, za cholere nie wiem czemu - dostałem jakiegos dziwnego spręża. I pomyślałem że jak się chce biegać 10 km poniżej godziny to trzeba zacząć od przebiegnięcia 10 km w ogóle.
No to wlazłem ja na tą bieżnie, nacisknąłem guziczki i jak ustawiałem prędkość to mnie matematyka zmroziła: toz jak ustawię 8 km/h to mi zejdzie godzina i minut piętnaście... nie przeżyje za cholere... i ustawiłem 9.

Efekt: godzina, sześc minut i czterdzieści sekund jak w pysk strzelił.

W związku z powyższym jestem umierajacy - a to znaczy że ogłaszam plan ratunkowy, zaproponowany przez Anek. Czyli otwieram konkurs na najbardziej durny dowcip o konowałach. Żeby nie być posądzonym o stronniczość, głównym sędzia zostanie AS Ptyś. Jeżeli zwycięzca przyzna się do adresu to wysyłam flaszkę whisky na wskazany adres (wysyłać proszę na ABNEGAT.LTD w poczcie GAZETA.PL). Jeżeli nie - uścisk ręki prezesa oraz wpis do annałów.

Jako że mnie natchnął Crewmaster swoim pomysłem o historiach niesamowitych, miało być cos o pogotowiu - będzie w takim razie jutro. Chyba że nie zdążę - to pojutrze ;)

Pozdrawiam wszystkich porannie.

abnegat.ltd
-------------------------------------------

04.02.2010, g.24.03 czasu polskiego.

Koniec świata... Jury siedziało, ryczało raz grubo a raz cienko. W końcu, po długich namysłach AS Ptyś przysłał do Organu Wykonawczego następujące wyniki:

Miejsce trzecie i pudło cukierków Celebrations goes toooooo.....
...... Deeeexteeerrrr
za dowcip o owsikach:

Przychodzi facet do lekarza.
- Panie doktorze, jak się leczy owsiki?
- A co, kaszlą?


Miejsce drugie i pudło cukierków Quality Street goooes toooo....
........ eeeeeeeMMmmmmmmm
za dowcip o odchudzaniu:

Przychodzi gruba baba do lekarza. Lekarz pyta:
- Bierze pani te tabletki na odchudzanie?
- Tak, biorę.
- A ile?
- Ile, ile... Aż się najem.




Miejsce pierwsze i butelka Glenmorange gooooooeeeessss....

......tooooo....


.....NIiiikaaa....

za dowcip o wytrwałości w odgrzebywaniu danych z pamięci:

Pewien facet, trochę już starszy, zaczynał mieć zaniki pamięci.
Kiedyś na spotkaniu z przyjaciółmi u niego w domu zaczął opowiadać,
że teraz leczy się u takiego dobrego lekarza, na to goście,
że też by chcieli i jak się ten lekarz nazywa:
- no właśnie miałem na końcu języka... pamiętacie może, był taki grecki poeta, w starożytności, taki ślepy...
- No był, Homer. To co, ten lekarz ma na nazwisko Homer?
- Nie, nie! On napisał taką epopeję, o tym jak Grecy się tłukli pod takim miastem w starożytności, które próbowali zdobyć...
- no tak, zdobywali Troje. To co, ten lekarz się jakoś podobnie nazywa?
Albo mieszka na takiej ulicy?
- nie, nie, nie! Tam był taki wódz, tych, no, Greków, taki główny...
- Agamemnon?
- O o o! No i on miał brata...
- Menelaosa. Ale co to ma wspólnego z lekarzem??!!?
- Zaraz mówię. I tam był taki wódz trojański, który temu Mene... jak mu tam, uprowadził żonę.
- Aaaa, Parys! Ten lekarz nazywa się Parys?
- Nieeeee! Nie! Ta żona, co on ja uprowadził, to jak miała na imię?
- Helena.
- No właśnie, Helena! Helenkaaaaaaaaa - woła do żony w kuchni - jak się nazywa ten mój lekarz????


Osobiście się przyznam że miałem jeszcze kilka swoich typów, m.in. "Docenta" oraz "Chirurga z grzecznym kotem" Abdullaha, "Nagie dziewczęta trzaskające drzwiami" oraz "Zabijemy Anestezjologa" Gośki, "Kastracja" Emilki, "Kiełbasiany zgrzyt" Grega czy "Dytyramb o Prawdziwym Charakterze Chirurga" Legologo.

Za udział wszystkim pieknię dziękuję, na emile czekam - nagrody pójdą pocztą :)))

Do usłyszenia jutro

abnegat

środa, 3 lutego 2010

Osiołkowi w żłobie dano

Doskonałego systemu zdrowia nie ma. Wniosek ten wypływa z liczby przeróżnych tworów które starają się dostarczyć świadczenia zdrowotne swoim pacjentom. W zasadzie wahadło przemieszcza się między stanem służby państwowej, bezpłatnej, finansowanej z kieszeni podatnika która dostarcza wszystkim wszystko - a prywatnej, opłacanej ze składek ludzi płacących haracz.

Jak działa NHS? Czyli National Health Service w Wielkiej Brytani?
Jest to system pierwszego typu z wbudowanym silnym mechanizmem konkurencyjności i kontroli.

Założenie jest proste - należy się wszystko i każdemu. Chorujemy? Potrzebne jest nam lekarstwo? GP zwany pieszczotliwie dżipem wypisze receptę którą zrealizujemy bezpłatnie w najblizszej aptece. W tym mieszczą się krople do nosa, maść na odgniotki i tabletki antykoncepcyjne.

Porównajmy pracę oddziału. Polska organizacja jest stricte wojskowa - z Pierwszym Po Bogu Wodzem i Jedynym Światłem W Ciemnośći oraz grupą mniej lub więcej godnych/niegodnych wyznawców - co daje plusy i minusy. Do pozytywów należy zapisać kontrolę, zarówno oddziału jak i procesu leczniczego. Nasze odprawy na których codziennie omawia się stan pacjentów i ustala dalszą terapię pokazują jasną i prostą drogę którą poruszać się będzie każdy z lekarzy oddziałowych. Chyba że mu życie niemiłe i chce najbliższe pół roku spędzić wykańczając stare historie chorób. Przepływ informacji w takiej strukturze jest jasny, prosty i czytelny. Wódz jest od wodzowania a asystenci od asystowania.

Organizacja brytyjska jest demokratyczna. Na oddziale pracuje kilku, kilkunastu - a jak szpital wielki to i kilkudziesięciu - konsultantów, a każdy każdemu równy w prawie i mocy. Stąd polska doktorzyna ma początkowo wrażenie drobnego chaosu. Wyobraźmy sobie że patrzymy w rotę - czyli tutejszy rozkład jazdy - na nasze 10 sesji w tygodniu. Trzy bedą na intensywnej terapii, pięć na bloku operacyjnym a pozostałe dwie to nauka własna i obstawianie przybytków różnych - jak na przykład przychodnia terapii bólu czy klinika badań przedoperacyjnych. I może się zdarzyć tak że po kilku dniach zawitamy na IT a tam nieznani pacjenci, nieznane przypadki... Ale mamy tylko cztery godziny - byle przeżyć, resztą zajma się inni. Tylko że ci inni tez przychodzą na cztery godziny...

Czyli polski system lepszy?

Wyobraźmy sobie że szef polskiego oddziału to skorumpowany skurwysyn (rzecz jasna takich nie ma nigdzie, wcale i ani trochę ale dla potrzeb tego postu założymy że jednak są). Albo co gorsza, prócz tego że skorumpowany i bez zahamowań to w dodatku nienajlepszy w swoim fachu. Ale bogaty albo z koneksjami. Albo nie daj Panie jedno i drugie. Tu sie zaczyna problem, bo zanim zdąży się go wyeliminować, będzie wymuszał, kradł, szkodził - a nie daj Boże zabijał. Taki zerozerosiedem. Z naciskiem na zerozero. W systemie brytyjskim pierwszy bład skończy się na critical incidence i postepowaniu wyjaśniającym co rzeczony doktor miał na myśli mordując pacjenta. Kolejny błąd skończy się na wysłaniu delikwenta do GMC w celu sprawdzenia kompetencji rzeczonego doktora. Czysto, szybko - cios mózg lasujący w aksamitnej rękawiczce.

Mamy tu konkurencję, bo pacjent może sobie wybrać miejsce i konsultanta który go będzie leczył czy operował - wiec lepsi są oblegani a miernoty raczej nie - jak i kontrolę, bo skargi są tutaj rozpatrywane bardzo wnikliwie. I to niezależnie czy są one wniesione przez pacjenta - co w Polsce jest jak najbardziej zrozumiałe - jak i przez kolegę lekarza - co w naszym kraju nad Wisłą przestaje sie mieścić w pale. Jakże to - kruk krukowi?

No właśnie. Mieliśmy - a wcale nie jestem przekonany że to dalej nie funkcjonuje - zapis w Kodeksie Lekarskim że doktor na doktora złego słowa nie powie. A tutaj takie zachowania sie nagradza. Do tego stopnia że doktor co bład popełni, sam bierze błękitna karteczkę critical icidence i pisze sobie radośnie donos na siebie. Co ciekawe, ten system rozumie że ludzie popełniaja błedy. Idąc tym sladem samobiczowników czeka proces surowy lecz sprawiedliwy po którym zaproponowana zostanie delikwentowi droga poprawy. Dodatkowe kursy, szkolenia, ograniczenie działalności,- na ten przykład obcięcie chirurgowi pewnych procedur z listy - praca pod nadzorem, po czym po kolejnych kontrolach przywraca się go do pracy. Dla kontrastu: próba zamiecenia sprawy pod dywan, fałszowanie danych, fałszowanie wpisów w historię choroby kończy sie natychmiastowym i dożywotnim wykreśleniem ze spisu praktykujących doktorów GMC.

Nasza kultura wyprodukowała system zamordycznej kontoli.

Tutejsza cywilizacja stworzyła nieco chaotyczną demokrację.

Oceńcie sami.

wtorek, 2 lutego 2010

Geotag filozofii

Wsadzić kij w mrowisko jest łatwo w dzisiejszych czasach. Wystarczy napisać post o polityce, sporcie lub służbie zdrowia a zaraz szczera, gorąca dyskusja w sercach wzbiera, budzą sie demony zaległych krzywd i krwawia stare rany.

Nie mówiąc o pospolitej sraczce.

Posty które ukazały się pod tekstem „Suka Bura” et add. potwierdzają ogólnie znana tezę że punkt widzenia jest uwarunkowany li tylko umiejscowieniem dupy. I że w zasadzie dyskusja na ten temat jest jałowym biciem piany.

Co symptomatyczne, za każdym razem gdy gdziekolwiek-jakkolwiek ukaże sie tekst o niedofinansowaniu służby zdrowia, strajkach czy nieprawdopodobnych ilościach godzin pracy do których są zmuszani* lekarze, natychmiast - jak diabełek z pudełka - wyskakują opinie o chamstwie owych.

Nie ma innej mozliwości - zaczniemy od braku środków na leczenie, skończymy na chamstwie lekarzy. Dyskusja zacznie się od strajku z powodu niskich płac - skończy sie na wskazywaniu chamstwa lekarzy. Nawet dyskusja o piłce noznej może się skończyć chamstwem lekarzy. Ciekawe że nigdy nie spotkałem dyskusji która zaczęła by się od lekarskiego chamstwa a skończyła na niskich płacach. Albo choćby drinkach z palemką.

Drugi ciekawy rys który pojawia się zawsze to zrównywanie lekarza w dół. Nawet ci którzy zaczynają wypowiedź od wskazania że zawód to dziwny i od innych różny często kończą stwierdzeniem przeciwnym. Od siebie chciałbym jedynie nieśmiało wskazać że pomimo całego szacunku ogólnoludzkiego jaki czuję do każdego homo sapiens (w tym zdaniu zwrócimy szczególną uwagę na słowo „sapiens”, bo do nie sapiens szacunku nie czuję żadnego) ja Panią Kasjerkę zastąpię po jednodniowym szkoleniu, wliczając w to obsługę ekspresu do kawy, a Pani Kasjerka potrzebuje 14 lat żeby zastąpić mnie na moim stanowisku pracy. Zakładamy że posiada maturę. I w tym znaczeniu Pani Kasjerka to nie jest moja liga. Ani w znaczeniu opowiedzialności zawodowej - ani w znaczeniu zawodowej wiedzy. Co wcale nie znaczy że nie może ona być moim mistrzem haiku czy wzorem cnót wszelakich.

Tu jeszcze raz podkreślę - nie implikuje to że ja się mam wobec Pani Kasjerki zachowywać nieładnie czy chamowato czy w ogóle jakkolwiek inaczej niż nakazują to ogólnoludzkie formy zachowania. Napisał ładnie Szaman: to się wynosi z domu, szkoły, swojego pierwotnego środowiska. Cham będzie chamem a człowiek wychowywujący sie w środowisku poszanowania wartości na takowego nie wyrośnie. I nie ma potem żadnego znaczeni dla ich zachowania kto ostatecznie zostanie lekarzem a kto kopaczem rowów.

Kolejny a dość istotny punkt odróżniający zawód lekarza od całej reszty to zakres odpowiedzialności. Jedynie sędzia mógł popełnić w dawnych czasach błąd który skutkował tym czym może skutkować błąd lekarza - uśmierceniem podmiotu swojej pracy. W chwili obecnej jeszcze policjanci maja wpisane w zawód zastrzelenie nie tego kogo powinni, zawiadowcy na stacjach powodowanie katastrof lądowych a kontrolerzy lotów - lotniczych. W związku z powyższym radość wielką czuję gdy słyszę że lekarz to taki sam zawód jak kasjerka. Potwierdza to jedynie tezę że ostatnie pięćdziesiąt lat zeszmaciło lekarski stan całkowicie i nieodwołalnie.

Ciekawe że nikt nie zrównuje zawodu adwokata z sprzątaczką konserwatorem powierzchni płaskich.

Podkreślę jeszcze raz - post traktował o napięciach, kumulującym sie stresie i ogólnym losie ciężkim i łzawym lekarza nad Wisłą. A skończyliśmy na starej i dobrze znanej maksymie że lekarz to cham.

Odnieśmy sie teraz do nieuchronnej konkluzji nt. chamowatości.

Z racji mojego zawodu z lekarzami spotykałem sie dość często. I jakoś w żaden sposób nie rzuciła mi się w oczy zwiększona chamowatość wśród moich kolegów w stosunko do średniej polskiej. A raczej wręcz przeciwnie.

Druga rzecz którą bym chciał podkreślić z całą mocą: chamstwu należy się sprzeciwiać i to jest znane od czasów skeczu Gajosa Gołasa. Nigdzie, powtórzę się: nigdzie w moich postach nie znajdziecie pochwały chamowatości czy zachowań uwłaczających mojej profesji. Uważam że alkoholików, narkomanów, pijaków, łapowników i pozostałych kryminalistów należy z zawodu usuwać. I nie tylko z tego.

--------------------------
*Jest to rzecz jasna przymus dobrowolny. Juz to kiedyś tłumaczyłem: kot musztardy dobrowolnie nie zeżre choćby miał umrzeć. Ale gdy sie mu dupe nią wysmaruje to i owszem. I to jest właśnie przymus dobrowolny, który został zastosowany na lekarzach**.

**Gdyby komuś brakło wyobraźni jak posmarować lekarzowi dupę musztardą, podaje przepis:
- przy zapotrzebowaniu na lekarskie umiejętności trzykrotnie przewyższajcym podaż należy zredukować płace lekarzom a następnie pozwolić im dorabiać do woli.

poniedziałek, 1 lutego 2010

A jednak styczen


W koncu po bolach straszliwych udalo sie. 5 km w 29'27''
Teraz zmiana drobna planu - zanim zaatakuje 10 km musze przekonac metabolizm ze w tym tempie da sie wypoczywac.
Do tego musze dolozyc z godzine czegokolwiek. Chyba rower.
Mam jeszcze jeden drobny cel - skrocic 5 km do 25 minut. Bo tym juz mozna sie pochwalic w swiecie wysokich cholesteroli i nadcisnienia.
Zaczynam sie bac.