wtorek, 17 lutego 2009

Durham

Stare miasteczko na zachod od A1, okolo 15 mil na poludnie od Nowego Zamku. Nie mozna nie trafic.
W czasach gdy myszy zabieraly sie do zezarcia szczatkow doczesnych protoplasty Mieszka I, w zakolu River Wear pojawila sie sekta St Cuthbert'a z Lindisfarne. Doszli oni do wniosku ze miesjce jest stworzone do zalozenia stalego miejsca kultu.
Zakole jest tak samo prawdziwe w opisie miejsca jak w opisie fryzury Oleksego. W zasadzie rzeka otacza wzgorze z wszystkich stron, zeby to zrozumiec warto rzucic okiem na mape.




Potem poszlo juz z gorki. Po spuszczeniu manta Normanom w 1066 Wiliam, z nie do konca znaych mi powodow zwany rowniez Wilhelmem Zdobywca, przejal dobra wszelkie wlacznie z katedra i zamkiem Durham.




Tak na marginesie, zwany byl on czasem Bekartem, ale chyba nie lubil tego przydomka. Wnioskowac tak mozna by bylo po obcietych czlonkach ludzi uzywajacych tegoz okreslenia.




W pozniejszych czasach Durham bylo siedziba Biskupow, namiestnikow krolewskich , majacych najwyzsza wladze swiecka i koscielna wlacznie z biciem wlasnej monety i ius primae noctis.





Znaczy, o tym akurat cicho i sza - ale nie oszukujmy sie, czasy byly ciezkie, ludzie zyli krotko z powodu panoszacych sie chorob i jedynym pewnym sposobem unikniecia bladego kretka byla konsumpcja dziewic. Gdyz jak wiadomo z histori, z czasow gdy lacina byla w powszechnym uzyciu, not est crimen perforatio hymen.





Rzecz jasna taka potega nie mogla sie nie odbic na psyche, totez zaczeli oni tytulowac sie Prince Bishop.








Po wstepnych inwestycjach biznes zaczal sie sam krecic. Piekna, sredniowieczna Katedra zaczela przyciagac turystow, zwanych z niejasnych przyczyn pielgrzymami, z calego kraju.









Jak to powiedzial jedyny na swiecie ojciec dyrektor, sluga bozy musi miec warunki godne pelnienia swojej sluzby. Poniewaz w XII wieku ciezko bylo o Mybacha, wszelki wysilek skierowany zostal nie tyle na godne przemieszczanie co na godziwe locum. Pamietajmy jednak ze byl to czas surowy, siermiezny i szczery - dlatego tez, mimo pewnego rozmachu, zakrystia byla mniejsza niz katedra.







W pozniejszych czasach Durham rozkwitlo dzieki pokladom czarnego wegla. Dalo to przemyslowego kopa calemu rejonowi. Bylo to miejsce gdzie w 1825 r. powstala pierwsza na swiecie osobowa kolej parowa. Co prawda ostatnia kopalnie zamknieto w 1994 roku, ale do dzisiaj gornicy obchodza hucznie swoja gale.






W chwili obecnej srodek miasta to waskie uliczki, male kafejki i sliczny rynek. Na srodku ktorego niewiedziec czemu stoi sobie pomnik Neptuna. Ot, zagwozdka.

poniedziałek, 16 lutego 2009

Tetniak no 1

Dryn...dryn...dryn...
- Haaloo? - ziewnelo mi sie zupelnie nieelegancko w sluchawke. 7 wieczor? Kkurcze, czulem sie jak by to byla 3 w nocy.
- Abi, wyrostek mamy. Nic pilnego, ale tak w najblizszym czasie bysmy go chcieli zaczac. Na czczo, bez obciazen, badania swieze ma.
- To wrzuc na blok. Ogladne i zaczynamy.

Sprawdzilem papiery, pacjenta - nic strasznego nie widac. Nawet go nawodnili przed zabiegiem. Czasy sie zmieniaja, chirurdzy widac tez. No to bierzmy sie do roboty.
Zapuscilem goscia, wlaczylem autopilota i zaczelismy lot. Plan prosty, chirurg sprawny... Szybkie ciecie skosne boczne, rach ciach, wyrostek na wierzchu. Hm. Bladawiec pospolity. Jak ten wyrostek jest zapalny to ja jestem Sheena, Queen of Jungle.
- Pewniscie sa ze to jest powod?
- ...cholerra... - zawarczal moj drug chirurg. -Z objawow na wyrostek wygladal.
Ciach - poszerzenie ciecia w gore. To bedzie tak zwana blizna hokejka. Sie facet raczej nie ucieszy jak zobaczy ciecie. Z nieco mniejszym animuszem panowie zaczeli eksploracje okolicy watroby i im dalej w las tym jakos im to szlo wolniej az staneli calkiem. Stoja nad gosciem, czasem ktorys palec wsadzi w brzuch, patrza po sobie i dalej stoja. Wytrzymalem dobre trzy minuty.
- Panowie, co jest?
- ...kurrrr...aaa - charkot z krztonia wystraszyl by nawet bialego niedzwiedzia - chyba trzustka zapalna... czy ki ch - nie dokonczyl rozpoznania.
- Doktor, wyrazaj sie - zaoponowala instrumentalna. -Dzwonic po szefa?
- Dzwon - westchnal drug moj serdeczny. Szczerze zal mi sie go zrobilo. Moze i leb bedzie mial na miejscu, ale pare innych rzeczy to mu Oberchirurg wyrwie. Z przyleglosciami. Chirurdzy oblozyli wszystko wilgotnymi szmatami, ja zmniejszylem daweczki i oddalismy sie Naboznemu Oczekiwaniu. W czasie to ktorego moj drug robil sie na przemian czerwony, bialy i zielony. Dobrze ze nie siny, bo bym mial dwoch pacjentow do obrobki.

- Co jest, Panowie! - zakrzyknal Oberchirurg. -W cos cie sie znowu wpier.olili?
Moj przyjaciel zaczal opowiadac historie wyrostka ktory byl trzustka udajaca pecherzyk. Ober sie zasapal.
- Ze jak, k.wa? A co na USG bylo?
No, teraz wiadomo ze USG by rozjasnilo nieco mroki diagnostyczne, ale kto to robi przed wyrostkiem? Moze Mayo Clinic. Dla celow dydaktycznych.
- Nie zrobiliscie ****** ****** w ****** ******???
Jednak zrobil sie siny. Psia krew, bede mial zaraz zawal na sali.
- Doktorze, urwie mu pan jaja pozniej - wyciagnalem pomocna dlon. -Robcie cos z facetem bo wisi na rurze juz poltorej godziny.
- Jeszcze sobie pogadamy - popatrzyl znaczaco Ober do Sinego i ciachchchc - do hokejki dolozyl piekne ciecie Kochera. Albo cos w stylu Kochera - od tego co zastal do lini posrodkowej. No ja ciez ***** nie ********.... Sznita gosc bedzie mial jak po przeszczepie watroby.

Minelo dalsze dziesiec minut kurwowan, macan, sprawdzan, zwisow mentalnych az wreszcie Oberchirurg znalazl powod.
- Jak nastepnym razem bedziecie sobie chcieli zoperowac tetniaka to moze byscie zaczeli z posrodkowego, co?
- Tetniak? A czego?? - zapytal nieco nieprzytomnie Siny, przechadzac w Sinego-W-Ciapki.
- Aorty. Przeciez tetnice podstawy mozgu ma w glowie a nie w dupie.
Nie dal bym glowy, ale Ober wyrzekl to wrecz z ojcowskim zatroskaniem. Chyba tez zauwazyl ciapki na twarzy swojego asystenta.
- Dla mnie grube nici, szyjemy na okretke. Siny, dzwon na pogotowie, niech R podstawia na transport. A przenosna sluchawke dla mnie - dzwon na naczyniowke.

He. Ciekawym kto bedzie taki odwazny zeby pojechac z walnietym tetniakiem w stanie spiaczki zaszytym na okretke.
- Abi?
- ...? - zapytalem niewinne oczeta kierujac szczerze na twarz Obera.
- Pojedziesz?
- Z wami raczej szans nie ma - odparlem, usmiechajac sie od ucha do ucha. Choc tyle mojego ze sie popastwic moge.

No i pojechalem. Pacjent zwiotczony, na sekwencyjnych dawkach Thiopentalu i Fentanylu, z kroploweczka Nitro z jednej strony a Dopamina z drugiej. I recznym pomiarze cisnienia. Czyli - sredniowiecze. I to takie bardziej Popiela niz Mieszka. Ku zdziwieniu wszystkich, a najbardziej mojemu, pacjent eksperyment medyczny przezyl. Wtarmosilem sie na sale operacyjna, pomoglem przepiac go z naszego sprzetu na ich, zdalem raport i pozegnalem sie grzecznie. W drzwiach dobiegl mnie okrzyk.
- Doktor!
- ...?
- A kto go szyl?
- No, chirurdzy - odparlem nie bardzo wiedzac co odpowiedziec. Toz overlocka nie mamy.
- I co ja mam k.wa teraz z tym zrobic? Toz i tak musze mu posrodkowe ciecie zrobic...

niedziela, 15 lutego 2009

Londyn

Pani na poczcie miala racje. Nie ma takiego mista Ladyn. Ale Londyn - jak najbardziej. Zdjecia zostaly zrobione w okolicy Liverpool Station. I choc dzien byl paskudny, nic nie zapowiadalo nadchodzacej katastrofy. Czyli 5 cm sniegu...














Tak sobie mysle ze wszystki zdjecia nalezalo by przeslac do wlasciciela Horrorow Architektury. A rzezba "Lomatko, po com tyle zarla" jest co najmniej zastanawiajaca...

sobota, 14 lutego 2009

Atonement

...mozna bylo...

Tasma w glowie. Przewijana od poczatku po raz kolejny. I jeszcze raz. I jeszcze. Ad mortam defecatam. I nawet gdy obrazy nie budza juz zadnych emocji, kolka sie kreca. I raz jeszcze. I jeszcze. Brak uczuc ktory zamiast ukojenia przynosi przerazenie. Bo nawet tego bolu nam odmowiono.
Ta historia jest tak wlasnie opowiedziana. Bez krzyku, bez podnoszenia glosu. Zadnych scenicznych szeptow.



Cecylia Tallis (Keira Nightley) jest typowa przedstawicielka swojej klasy. Bogata, przekonana o celowsci istnienia swiata. Cel ten to sluzenie jej podobnym. Piekna, nieco znudzona, trwajaca w niedookreslomym, letnim stanie uczuc ktory wydaje sie bezpieczny - a tak na prawde jest jak stan Etny przed wybuchem. I tylko pies szczekal i lancuchem szastal...


Za Keira osobiscie nie przepadam. I'm pretty, oh so pretty polaczone z przekonaniem o wlasnej slicznosci, ktore silniejsze widzialem jedynie w wykonaniu Julii Pretty Woman Roberts oraz gra aktorska na poziomie Bena Afflecka - to wszystko daje kobiecine raczej przecietna. Za wyjatkiem rzecz jasna zuchwy.
Jednakowoz w roli Cecyli sprawdza sie wysmienicie. Piekna arystokratka przekonana o wlasnej urodzie. Najwazniejsze to dopasowac role do osobowosci aktora.



Robbie Turner (James McAvoy) jest angielskim wulkanem uczuc. W zasadzie wszystko pomiedzy nim a - rzecz jasna - Cecylia dzieje sie na plaszczyznie usmiechow, spojrzen i niedomowien. Az do kulminacyjnego punktu.




Sam McAvoy jest moim czarnym koniem nadchodzacych lat. Brawura i wdziek z jakim zagral w drugiej czesci Diuny postawila nieco dretwe dzielko na nogi. Jego Mr Tumnus byl jedynym prawdziwym charakterem w Szafie. W ogole, gdyby sie pokusic o ocene aktorow tegoz dziela to poza McAvoy'em i szafa nie ma o kim pisac. A to co pokazal w Last King of Scotland zwala z nog. Klekajcie narody.



Dipol nigdy dramatem nie bedzie. Do tego potrzeba najbardziej niestabilnej geometrii, trojkata. Ta trzecia to siostra Cecylii, Briona Tallis. Utalentowane pisarsko trzynastoletnie dziecko, ktorego niewinnosc, hormony, wyobraznia i przekonanie o wlasnej racji stworzyly potwora. Tutaj ocena aktora jest najtrudniejsza jako ze Cecylie odtwarzaja trzy osoby. Najwazniejszym jest w takim przypadku spojnosc postaci i to rezyserowi i aktorom udalo sie znakomicie.

Film, wbrew tytulowi, nie jest o pokucie. Jest o przewijaniu tasmy raz jeszcze. I jeszcze. I jescze. Bez namietnosci, bez bolu, bez refleksji nawet. I - rzeklbym - bez nadziei na odkupienie.

Koniecznie.

piątek, 13 lutego 2009

Uff...

Doszedlem do fazy w ktorej mozna sobie usiasc i zaufac. Nawet dwa razy.
Uff. Uff.
Ale po kolei.

4.45 zaskrzeczalo BBC Tees oglaszajc wszem i wobec ze jest zimno, bez opadow - choc sie moga zdarzyc i w zasadzie slonecznie. Milo.
Droge do lazienki mam opracowana perfekcyjnie. Dlatego tez wstajac o tej porze leb mam caly, mimo ze nie bardzo pamietam jak tam wszedlem. Po czynnosciach reanimacyjnych i restauracyjnych wbilem sie krawatke - ostatecznie nieczesto zdarza sie spotykac swoich kolegow z firmy. Oraz szefostwo najwyzszego szczebla. Ostatnia kontrola - bilet, dokumenty, bilet, kasa, bilet, kluczyki - wszystko jest. A, wlasnie - gdzie bilet??!?

Droga superek. Mimo letnich gum nawet specjalnie nie rzucalo. Chlopaki w nocy jezdza i posypuja suchy asfalt piachem i sola. Na bocznych dwupasmowkach przylozylem spokojne 80, na autostradzie niestety trzeba bylo zwolnic.

- Dzien dobry panie Ejbni..drze- Ejbnidzet - usmiechnal sie stary znajomy z Callerton Parking. Predzej uslysze Chory Anielskie niz prawidlowa wymowe swojego nazwiska.
- Dzin dybry - usmiechnalem sie szeroko. Jakos mojej wymowy tubylcy nie lapia. Na wszelaki wypadek usmiecham sie szeroko. Po co prowokowac? Zrozumie, nie daj Panie, Dziob w Bobry i zastosuje Przemoc.
Uzgodnilismy azymut, trase i godzine - po czym zostawilem kluczyki* i wsiadlem w Shuttle Busa.

Szybkim zwodem minalem bramke - zeby nic nie piszczalo sciagam nawet zegarek - i rzutem na tasme wpadlem do samolotu. Kiedys nie zdaze, pewne jak w ruskim banku. Ostatecznie ile razy mozna lapac sie na lot jako ostatni pasazer?

W dole sliczna bialo-czarna szachownica. Jakos dziwnie ten snieg padal. Albo miejscami byl wybrakowany?

Szkolenie bardzo klasyczne. Kupa piany i zadecia, szczesciem na naszym anestezjologicznym spotkanku wymienilismy sie pogladami wiec czas nie do konca nalezy uznac za stracony. Jako ze Wegrzy stlenili sie niespodzianie a Polacy polecieli na pociag, poszedlem z grupa czesko-francusko-niemiecka na browarek. Ci jednak tez blyskiem wykonali swoje powinnosci towarzyskie i wykruszyli sie w ciagu pol godziny. Zaraza. Lot mam za szesc godzin co ja tu bede robil?
Obszedlem kwartal, zrobilem zdjecia dla potomnosci komorkiem i wsiadlem w Stansted Express.

Siedze sobie spokojnie, starbucksowke sacze pomalu, plyne spokojnie przez swiat Herberta juniora a tu nagle slysze ze cos nie tak gadaja. Patrze na tablice - undefinite delay. Zglupieli?? Szybka kontrola w necie - samolot ktorym mam wracac do Nowego Zamku, jeszcze z niego nie wystartowal. A porownujac zegarek z itinererem powinienem juz byc w powietrzu...

- Ja nic nie wiem, nastepna informacja za pietnascie minut - uprzedzila moje pytanie mila pani w zoltym wdzianku.
- Ale jeszcze nie leci do nas?
- Nie. - Dala sie podejsc. -Stansted zamkniety, nie przyjmuje samolotow.

Wytrzymalem nerwowo do nastepnego komunikatu ktory brzmial m/w - jest super, zaraz polecimy, choc niedokoladnie jeszcze wiemy kiedy - i zrejterowalem haniebnie. Stansted Express, King Cross i 3 minuty przed odjazdem zlapalem ostatni sensowny express do Nowego Zamku. Czyli zamiast spodziewanej 9 bylem w domu o pierwszej w nocy.

A wszystko to przez 2 cale sniegu w Ladynie.
Nie ma takiego miasta Ladyn. Jest Ladek, Ladek Zdroj.

Zeby dopelnic obrazu - samochod zostal sobie na lotniskowym karparku. Dlatego dopiero teraz moge sobie zaufac nad lampeczka bardzo mniamusnego Lindemans Shiraz-Grenache.

Uff uff.

*Dziwny kraj. Zajezdza sie na parking i oddaje sie kluczyki. W Polsce po powrocie z wakcji czlowiek zastal by swoje auto w Rosji. Albo Kazachstanie. A tutaj zastaje sie umyte.

Katastrofa

Ale pogodowa. Czyli 2 incze sniegu.
Notka bedzie pozniej niz zwykle.
Czyli poszedlem z tryndem i zawalilem termin.
********
abnegat

czwartek, 12 lutego 2009

Szalona

- Jedziecie do bialej goraczki. - Uwielbiam to okreslenie. Zasadniczo od nerwicy przez wszelkie mozliwe schizofrenie i szal psychopatow po upicie alkoholowe. Pojade to zobacze.
- Bardzo wzywaja?
- Bardzo.
Pytanie wbrew pozorom wazne - wiadomo czy z karetki pasy brac czy nie. Tym razem kaftanik i pasy sie zabierze.

Wchodzimy tylna brama do Luksusowego Osrodka Wypoczynkowego. To akurat rozumiem - nikt nie lubi jak sie mu opinie psuje. A karetka w drzwiach zawsze oznacza nieszczescie ludzkie. Ludzie do LDW jezdza zeby sie pobawic i wodki napic albo i pocudzolozyc. A karetka jakos tak kieruje mysli ku absolutowi, nieuchronnosci i innej podagrze.

- Brywieczor, Abnegat, co sie dzieje?
- A ******** ****** jak *** mysli ja ******** se **** dam to niech ******** (...)
Slowotok, 95 dB, i szal - gdybys tyyylko chciaal...
- CISZA.
Nie zawsze to dziala. Nie wolno sie drzec - to nic nie daje. Ale jak czlowiek uzyje drukowanych liter popartych lekkim zezem... Tym razem sie udalo.
- Jedzie pani do szpitala psychiatrycznego. Mozemy pojechac grzecznie - albo jedzie pani w kaftanie i pasach. Hm? - zapytalem o wybor opcji.
- **** ***** ********* w **** ***** mac! - To tyle o sztuce wplywu na innych za pomoca sztuczek behawioralnych.
- Kaftan, bitte.
Jak na swoj wiek, dzielnie stawala. Z lokcia oberwal wspolmieszkaniec plci meskiej z czolka celowala we mnie, plula po wszystkich, gryzla... A bedzie tego.
- Lekarstwo.
- 50?
- Nieee. Widzisz co sie dzieje. 100 naladuj.
Tu kolejny problem - jak zrobic zastrzyk turowi w trakcie szarzy? Niby ze to trudne? To jest maly pikus. Nasza pacjentka - to bylo wyzwanie. W koncu czterech chlopa opanowalo kruszynke, zastrzyk podalismy, kaftanik wlozyli, pasy zapieli i na krzeselko wlozyli. I tu sie zaczela jazda. Wychodzac z pokoju pacjentka zupelnie spokojna byla. Tak na moje oko to troche za wczesnie Magiczny Zastrzyk zadzialal, ale z drugiej strony... Moze w zyle niechcaco dostala? Ciezko orzec jak sie pod przymusem szalejacego pacjenta lekuje.

W trakcie ewakuacji musielismy przejsc korytarzem kolo dancingu.
Jestesmy na wczasaaach...
I w tym momencie nasza pacjentka rozwinela pelne 120 dB.
Ze ja zgwalcilo pogotowie.
Dziesiec osob wygladnelo przez drzwi.
A teraz ja wynosza cichcem.
Kolejne dziesiec.
Zeby ja ukatrupic.
Tlok jakby...
Ratunku, pomocy, ludzie, zabijoooo mnieeeee.....

Spocilem sie. Nieznacznie. Strasznie nie lubie ludzkich wrzaskow. Moze dlatego zostalem anestezjologiem. Czlowiek zarurowany nie wrzeszczy. Nawet jak by bardzo chcial.

Ruszylismy, minelo kilka minut i w koncu zastrzyk zaczal dzialac. I to tak dobrze, ze po przyjechaniu na izbe do psychiatryka pani byla cicha, mila - i calkiem zdrowa.
Tu dochodzimy do kolejnego problemu. Psychiatra jak choroby nie zobaczy - pacjenta nie przyjmie. Nie szkodzi, ze mu kolega anAstAzjolog opowiada co tez pancia wyprawiala. Zdrowa teraz jest - wiec sie do przyjecia nie nadaje.
- A poza tym to ona spoza rejonu - ja jej przyjac nie moge - oswiadczylo zdecydowanie dziewcze sliczne lekarsko-medyczne.
- Ale tego ze bo ona - mowe mi z wrazenia odebralo - to ze Szczecina jest. To ze ja niby mam teraz z nia nad morze jechac??
W koncu mi zbrzydlo. Poprosilem o podbicie odmowy przyjecia i zarzadzilem odwrot. Ha.
Pyskowac kazdy umie.
Podbic sie pod watpliwa decyzja jest nieco trudniej.
Ostatecznie po telefonach i rozrobie na szczeblu ordynatorsko - dyrektorskim pacjentka zostala przyjeta.

Od tej pory nie daje 100. Lepiej jak pacjentka przy przyjeciu da w leb psychiatrze. To ich zawsze nastraja pozytywnie do wspolpracy z pogotowiem.

środa, 11 lutego 2009

Kolekcjoner

Mile popludnie. Ciepelko. Srodek lata. Ech - zyc nie umierac. Gulasz dochodzi, ziemniaczki zaraz beda, salatka czeka. To sie nazywa...
Dryn - dryn.
Hehe - tym razem pamietalem zeby to sciszyc. Moj zmiennik jakby ten tego - albo gluchy jest albo potrzebuje mocnych wrazen.
- ...stracil przytomnosc - wlaczylem turbo i w ostatniej chwili przed walnieciem sluchawka uslyszalem adres -Morska 7.

- Doktor szybko, na pilne wzywaja!!
- Spoksik. Ma zyc to zyc bedzie. A jak umarl - to nie zyje. -Sprzedalem filozofie ktora uslyszalem od kierowcy podczas mojego pierwszego w zyciu wyjazdu do nieboszczyka. Sanitariusz popatrzyl na mnie spod oka.
- No czego? Kazdy umrzec musi. I wylacz sygnaly, bo wstyd.
- Doktor, pacjent sie konczy!
- No. ZUS mu sie konczy - mruknalem pod okiem. Pierwszych kilka razow do kurwadziada lecialem w rozwiazanych butach - bedzie tego. Jak sie uzywa pogotowia do walki z ZUSem trzeba byc przygotowanym ze w koncu nikt sie nie przejmie kolejnym wezwaniem.

Stanelismy, z tylu strzelily drzwi i uslyszalem tupot nog. Polecial. I nawet defi wzial... Ciekawe po co. Skarpetki mu bedzie prasowal czy obiad podgrzewal? Bo jak w srodku Kazio lezy i czeka na reanimacje to ja jestem Hortensja Bizantyjska.
- Dziendoberek! - zakrzyknalem radosnie widzac zaplutego, nieprzytomnego i calkowicie rozowego Kazia. - Koniec przedstawienia, wstajemy. Chyba ze pan laskawy zyczy sobie rure w krzton bez znieczulenia?
- Dzien dobry, panie doktorze. - Kazio zaplucie wytarl i na lozku usiadl pomny naszych poprzednich spotkan.
- Co tym razem?
- Nic nie pamietam.
- Ttak. To pewne. A pogotowie kto wezwal?
- Sasiad.
- A gdziez un?
- Pan to sobie z powaznych rzeczy zartuje. A ja sie tu kiedys wykoncze.
- Pan mnie predzej wykonczysz jak siebie. Pytam grzecznie, co sie stalo?
- Trzepaczka mnie wziela, a potem nie pamietam. Sasiad dzwonil, jak bonie dydy, ale jak zobaczyl ze mnie przeszlo to polazl.
- Leki byly? - Popatrzylem nieco podejrzliwie. Bardziej mi zalatywalo od niego napitkiem marki Bazyl niz czym innym, ale - nobody's perfect.
- Byly. A recepte tez pan napisze?
- TEZ? A co niby do cholery mam jeszcze napisac?
- No jak to - obruszyl sie Kazio. - Toz nieprzytomny bylem - to mi sie informacyjna nalezy!

To sa wlasnie oszczednosci ZUSu. Zabierze jeden debil z drugim takiej pijaczynie trojeczke - i mysla ze to oszczednosc jest dla Skarbu Panstwa. A w efekcie pijaczyna na leki nie ma, na wino a'la patiuk tez nie - wiec drga codziennie. I codziennie jezdzi do takiego karetka na sygnale. Jak by tak koszty wyjazdow policzyc, to by sie uzbieralo na rente dla dziesieciu moczymord. Pomijajac fakt blokowania karetki.

- Tu informacyjna, tu Tegretol - panie Kaziu, idz pan do PKPSu to choc opakowanie wykupia.
- No co pan, doktorze! - zjezyl sie Kazio. -Toz honor swoj mam i do nikogo lapy wyciagal nie bede. A poza tym za trzy tygodnie mam komisje, to moze mi choc na rok dadza... - popatrzyl na mnie spod oka.
- Co daj Panie... - odparlem krzyzujac palce...

wtorek, 10 lutego 2009

Kanalizacja

Tylko dla czytelnikow o mocnych nerwach lub slabej wyobrazni. UWAGA. Nie czytac przy jedzeniu

- Abnegat, zjadles?
- Koncze.
- To sie zbierajcie. Jedziecie do Przasnego Zascianka kanalizacje przetkac.
- Franek?
- Nie, Maciejowa.
Hm. Tej nie znam. Poza tym wolalbym do chlopa - wiadomo, wpycha sie rurke w rurke i sprawa zalatwiona. A u kobiet sprawa jest powazniejsza...

Jedziemy pomalutku - zima, slisko, koleiny a pospiechu wielkiego nie ma. Wkolo sloneczko sie skrzy na sniegu, ech, narty wziac i nogi rozruszac.

- Dzien dobry, Abnegat, gdzie pacjentka?
- A tedy prosze - gospodarz w progu wita i do basementu prowadzi. Im nizej tym gestsze i cieplejsze powietrze. Cholera, ciezko bedzie. Najwyrazniej sie pogotowiem przejeli i babce w piecu napalili. Jak sie podgrzeje taki mily zapach starych przesikanych szmat - klekajcie narody. Gazmaska na nic.
- Dzien dobhry - wycedzilem nieco na sile, jako ze mi dech odebralo. -Co ssie sieje?
- A od wczoraj sie cewnik zatkal, a dzisiaj jo boli, no to my po was zadzwonili.
Wygnalem chlopa w cholere i zabralem sie za prace. Primo - warsztat. Nawet najlepszy mechanik samochodu nie naprawi jak na kanal nie wjedzie. Problem byl nieco, jako ze trafil sie nam TIR z uszkodzonymi kolami, ale poszlo. Po czym okazalo sie ze chocby nie wiadomo co - nic sie nie zobaczy.. Tyle towaru na pake ktos nawrzucal, ze sie pod maske za cholere nie zagladnie. Mysle ze jak by mi kto zaproponowal zebym z zawiazanymi oczami wymienil rure wydechowa w samochodzie to bym sie zamienil. Do tego grzanie wlaczone na full i ondulacja razem z utlenianiem wlosow za darmo(...)

Wyszedlem na swieze powietrze nieco zzielenialy i zapalilem dyma. Zaciagnalem sie - co jest, zgaslo? AaaaZZZZ cholera, toz sie pali - bylo palca nie pchac. A jak ciagne to nie czuje. Bibulka dziurawa?
- Co jest, Abi? Zle sie czujesz?
- Nniee... Chodz, pojdziemy z noszami, trza kobiete przewiezc do szpitala.
- Lomatko, daj jednego - wyrzezil w tym momencie zza moich plecow sanitariusz.
- Trzymaj. Mowiles ze z nia zostaniesz?
- Zartowalem...
- Hahaha - zaryczal kierowca - a to mi sie ekipa wrazliwcow trafila.

...Ale zemsta choc leniwa
przygnala cie w nasze sieci...
Ta karczma Rzym sie nazywa
Klade areszt na Waszeci...


Nie trzeba bylo dlugo czekac. W dodatku sanitariusz, wiedzac co go czeka zabral sie za nieco gorsza pozycje - tj, za raczki z przodu, pozostawiajac kierowce z tylu, z nawietrznej. Juz sie nie hahahal ani nie dziwowal.

W zyciu tylko raz jedyny czulem gorszy smrod - to byla ta zaplesniala kloszardzica o ktorej juz opowiadalem...

poniedziałek, 9 lutego 2009

Narciarz

- Abnegat, GOPRowcy dzwonili ze macie przesylke. Maja byc na dole za 20 minut to jedzcie juz.
Co oni tam do ciezkiej cholery wyprawiaja? Trzeci polamaniec dzisiaj? Dwie nozie juz odwizlismy do szpitala, ciekawe co teraz. Byle nic gorszego.

Dwoch poprzednich bylo z Warszawy. Ostatnio samych Warszawiakow zwoze. Najpierw myslalem ze moze to taka warszawska gorka - jak tylko oni jezdza to nikt inny sie nie polamie. No i przeszedlem sie z ciekawosci po parkingu. Milosc rozrywa me serce wielce, gdzie zes ty luba, Radom czy Kielce - jak pisal Papcio Chmiel. Rejestracje skadkolwiek. A na noszach laduja mieszkancy stolicy.

- Jak leci? - zagailem spokojnie.
- Juz jestescie? Dzien dobry, zachodzcie. Gosc juz na toboganie, zaczeli go zwozic jakie piec minut temu. Niedlugo beda. Herbatki?
- Chetnie.
- Wkladeczka?
- To jak prywatnie przyjade. Dzsiaj nie da rady - odrzeklem z bolem serca. Nic to - co sie odwlecze to nie uciecze.
Zaczelismy pic herbatke i rozmowa sie potoczyla leniwie.
- Trzeci dzisiaj - zagailem.
- Trzeci. A warunki wcale nie takie zle. Lodu nie ma, ratrak ostatnio wszystkie zbyry wyrownal. Ludzie teraz slabi, zrejom jakiesi platki i zywe kultury no to i kosci majo do dupy - zauwazyl filozoficznie moj rozmowca. - O, sa juz.
- No to chodzmy.

Odebralem meldunek od GOPRowcow, zbadalem pacjenta, zdjelismy bucik z nieodlacznym AaaAAAaA zainteresowanego, sprawdzilem czucie wnozi, szyna i do karetki.
- Skad pan jest?
- Z Warszawy...
Co do cholery? Toz platki wszyscy wpierniczaja, kulture zreszta tez - a tu kolejny polamaniec stoliczny. W koncu po dlugich dywagacjach doszedlem do jedynej prawdziwej roznicy pomiedzy Warszawa a reszta miast w Polsce. Pieniadze.

Warszawa zarabia lepiej. Stac ich na kupno noweczek Rossignol Radical RS za kilka tysiecy - no to je kupuja. Jednak zeby takiego karwa kontrolowac to trzeba miec mase i nogi jak stalowe sprezyny. A nie waciane nozki wsparte treningiem Lager 2x20 - dla niezorientowanych: czterdziesci papierochow dziennie i krata piwa wieczorem. Nikt jakos nie widzi potrzeby zrobic pieciu przysiadow przed sezonem, za to wszyscy koniecznie musza kupic najnowszy ocieplacz Spidera. Inna rzecz ze to bardzo gustownie na noszach wyglada.

Z ostatnich statystyk wynika ze srednia placa w kraju zaczyna sie wyrownywac. Dla pogotowia w gorach znaczy to jedynie ze miejsce urodzenia polamancow bedzie bardziej zdywersyfikowane...

A oto historia prawdziwa z wloskich Dolomiti, ktora wlasnorecznie KICIAF spisala:

No dobra, skoro Abi prosisz.

Historyjka jest o tym jak pojechałam pierwszy raz do słonecznej Italii szusować na nartach. Pierwszy dzień po przyjeździe, świeżo pożyczone nartki i jazda kolejką na górę. Kondycja średnia - inne rodzaje gimnastyki uprawiałam wtedy na codzień, ale że tak wprost od biurka to nie można powiedzieć. Góra piękna, widoki też - jedziemy w dół - śliczna, długa nartostrada. Już prawie na samym dole zapragnęłam zatrzymać sie celem zrobienia zdjęcia. Jadę sobie w poprzek stoku, wolniutko do zaplanowanego miejsca parkingowego i nagle czuję takie dziwne trach i moje kolano zgięło sie jakoś tak samoistnie i zupełnie bez mojej woli. Wpadłam nosem w śnieg, narty nie wypięły. Próbuję się pozbierać, narty mi się nawet udało wypiąć, usiąść na tyłku też, za to wstać już nie. Znaczy kolanko odmówiło mi zdecydowanie posłuszenstwa. Mowy nie ma żebym się sama stamtąd ruszyła. No dobra. Wołamy pocztą pantoflową miejscowy gopr czyli karabinierii. Przyjechało dwóch takich z toboganem, przystanęli koło mnie i się zaczyna zabawa.
- Du ju spik inglisz? - zagajam rozmowę, bo wstępne uprzejmosci typu bondżiorno wymieniliśmy w miejscowym narzeczu.
Zapadła cisza. Na twarzy tego, który stał bliżej widać było zatroskanie oraz olbrzymie skupienie. Ewidentnie myślał. Ciężko. Zmarszczył czoło. I nagle widać jak przez jego twarz przebiega przebłysk inteligencji.
- Elityl - odpowiedział po dłuższej chwili i z wyraźną ulgą.
Niestety były to jedyne słowa jakie udało mu się wypowiedzieć w narzeczu inglisz. W zwiazku z tym resztę informacji przekazywaliśmy sobie na migi.
No to, że mnie boli, to widać był od razu, że noga i to prawa to im pokazałam palcem. Również na migi pokazałam, im że nie jest złamana (ruchy rękami jak przy łamaniu patyczka) oraz skręcona ( ruch ręką jak przy odkręcaniu słoika). Pomacali moje kolano. Usłyszeli wiązankę słów nie nadających się do publikacji wygłoszoną w mym rodzimym języku. No to już wiedzieli, że boli bardzo.
Pokiwali głowami na znak zrozumienia.
Następnie ciężar konwersacji przeszedł na ich stronę. Uroczym gestem wskazali moje narty i trasę w dół. Zaprotestowałam bardzo intensywnie zarówno słownie i jak i machając rękami. Na to panowie popatrzyli sie na siebie i gestem wskazali rzeczony tobogan. Tak, tak pokiwałam głową. No i zjechałam sobie resztę trasy w ciepełku pod kocykiem. Jedyny mankament to, że głową w dół.

Na dole okazało się jedyny dostępny w promieniu 10 kilometrów lekarz a właściwie lekarka również nie mówi w żadnym innym narzeczu jak miejscowym, toteż po krótkiej wymianie zdań kiedy z mojej strony padało "hospital?" a z jej "no,no" pogodziłam się z niemożliwością uprawiania ulubionego sportu podczas tego wyjazdu. A także przez parę następnych miesięcy. Zerwałam sobie kompletnie więzadła, ale to wyszło dopiero po powrocie do Polski.
Natomiast dlaczego jadąc sobie po łagodnym zboczu i wolniutko coś mi się stało w kolano zupełnie nie wiem. Bo najpierw poczułam ból, a potem dopiero upadłam.

Od tego czasu wprowadziłam nowy poziom znajomości języków obcych. Elityl.

PS. Powyższe pierwsze spotkanie z włoskimi Dolomitami nie zniechęciło mnie bynajmniej. Już rok później z nowym ślicznym więzadłem pomykałam na nartach tamże.

niedziela, 8 lutego 2009

Newcastle

Gdzies w zamierzchlych czasach, w 2 wieku naszej ery, niejaki Hadrian wyslal dzielnych legionistow by mieczem, ogniem i czym tam jeszcze krzewili cywilizacje wsrod narodow swiata. W ten to sposob powstala osada zwana Pons Aelius, co w mowie cywilizowanej znaczy Most Aeliusza - czyli rzeczonego Hadriana.



Jako ze rzymianie z racji nadmiaru wina, chowu wsobnego i cynowych widelcow oslabli nieco - juz 200 lat pozniej, w 410 miasto zostalo przejete przez Anglo-Saxonow i zmienilo nazwe na Monkchester.




Swa ostateczna nazwe Newcastle otrzymalo w AD 1080. Jako ze bunt przeciwko Normanom zakonczyl sie totalna demolka lokalu - syn Wilhelma Zdobywcy, niejaki Robert, z racji strategicznych zamek zbudowal od nowa. Gdyby remontowal ruiny, prawdopodobnie dzisiaj pisalbym o Oldcastlu.




Z racji swojego polozenia Newcastle sluzyl w sredniowieczu jako forteca podczas wojen ze Szkotami.




Swoj rozwoj zawdziecza handlowi welna, a w pozniejszych wiekach weglem.




Silnie zindustrializowany rejon, zamieszkaly glownie przez klase robotnicza, z malo liczebna klasa srednia.




Z racji pogody wiekszosc zdjec wyszla ponura i mglista...




Ale kilka zdjec zrobionych nad rzeka, przed zachodem slonca, oddaje klimat miasta.




Centrum miasta







A to nowoczesna bryla filharmonii. Ciekawe - wcale nie przypomina hotelu robotniczego...





Jezeli bedziecie przejezdzac - porzuccie na chwile samochod na parkingu i przespacerujcie sie po nabrzezu. Warto.

sobota, 7 lutego 2009

Arizona Dream

Tytulem wstepu. Osmieliliscie mnie nieco swoimi komentarzami pod moimi dwoma tworczosciami radosnymi dotyczacymi filmow. Pozwole sobie w zwiazku z tym podzielic sie z Wami moimi ulubionymi. Do niektorych wracam wielkokrotnie, niektore mam na polce i nie moge sie zdecydowac czy ogladnac raz jeszcze. Wszystkie w jakis sposob sa niesamowite. Dzisiaj "Arizona Dream" Kusturicy.

Kusturica za mlodu musial trafic na taniego dostawce travaricy . Bez tego ani rusz. Jego ironiczno-tragiczny sposob ukazywania swiata przypomina korkociag. Kazdy problem mozna obrocic w zart, kazda tragedie w farse. I nawet gdy kaze nam przezywac smierc, robi to na swoj sposob.
W Arizona Dream mamy wszystko. Milosc i smierc, emocje, sny o potedze i ich konfrontacje z rzeczywistoscia, calosc przyprawiona skrzywionym okiem Kusturicy i boska, kapitalna i jedyna w swoim rodzaju muzyka Bregovica .

Alex (mlody Johny Depp, oklaski) rozmawia z rybami i sni o Eskimosach. Nie dba o swiat a ten w ramach odwzajemniania uczuc ma go w glebokim powazaniu. Do czasu. Swiat nie lubi ludzi ktorzy sa szczesliwi mimo iz byc takimi nie powinni. Kopie doly i spokojnie czeka. Alex dostaje szanse w postaci zaproszenia na wesele wuja. I nagle, jak zakonnik wydarty z eremu, wpada w objecia swiata ktorego nie do konca rozumie, nie calkiem chce zrozumiec i z ktorego nie moze sie wyrwac. Tanczy w takt jego muzyki, probuje reagowac na namietnosci i emocje panoszace sie wokol niego, ale wciaz sprawia wrazenie sniacego. Glownie o Eskimosach.

Jak mowil Osiol - to zadziwiajace co mozna osiagnac przy takim budzecie. Do tego samego wora Kusturica wrzucil kuzyna-mlota, niespelnionego artyste i first danciora w jednym, granego z brawura przez Vincenta Gallo, ryczaca czterdziestke ktorej sen o lataniu jest ostatnim krzykiem protestu przeciwko miernosci swiata tego (Faye Dunaway) i jej nieprzystosowana do zycia i swiata uczuc pasierbice (Lili Taylor), stryjka, Caddy-King'a (Jerry Lewis) z jego przyszla malzonka, Polka z pochodzenia, zastanawiajaca sie nad sensem swiata w stylu "co ja tu do cholery robie" i "jaki wybrac na dzisiaj kolor paznokci" oraz kilku innych tragikomicznych nieszczesliwych udacznikow. Kusturica kaze nam latac wraz z nimi na starym lozku ze sprezynami, kochac, liczyc ryby, pic, cierpiec, bawic sie i sprzedawac cadilaki.

To nie jest film ktory mozna ogladac z doskoku. Straci sie wszystki drobne smaczki przewijajace sie na drugim planie. To nie jest tez wielkie swiatowe kino rangi Gwiezdnych Wojen czy Wspanialej Czworki 2. Bardziej taka drobna odskocznia gdy zbrzydna superprodukcje i odbije sie plastikiem.


This is a film about a man and a fish
This is a film about dramatic relationship between man and fish
The man stands between life and death
The man thinks
The horse thinks
The sheep thinks
The cow thinks
The dog thinks
The fish doesn't think
The fish is mute, expressionless
The fish doesn't think because the fish knows everything
The fish knows everything

piątek, 6 lutego 2009

Nauczycielka

Nauczyciele sa specjalna grupa ludzi. Po dluzszym czasie pracy w tym zawodzie dochodzi do charakterystycznych zmian osobowosci. Mianowicie sa oni od nauczania i oceniania. Sytuacja odwrotna nie miesci im sie w glowie*.

- Abnegat, wyjazd na Koniec Swiata.
- A sie dzieje co? - wymamrotalem nieskladnie w sluchawke, spogladajac na zegarek. 5 rano. Czyli ze spalem jakies poltorej godziny.
- Biegunka. Od wczoraj.
- I co, papieru im zabraklo?
- Rusz sie. Dziecko 10 lat, slabo sie czuje.

Io-io-io...
- W, zglos sie dla stacji.
- Tak?
- Nie bylo ze pilne...
- A jak sie zasra na smierc? Poza tym targ mamy po drodze, bedziemy jechac trzy dni.

Sloneczko wysoko na niebie, wiaterek wpadajacy przez okno, temperatura kolo 20 stopni - lato w pelni. W sumie rzadko sie zdarza zeby o tej porze dnia tak przyjemnie bylo. Ptaszki pewnie tez spiewaja, ale sygnaly skutecznie zagluszaja wszystko.
- Mowila palma do palmy... - zanecil Pospieszny.
- Zapalmy. Co masz?
- Camele.
- To sie machnij na Malborca.
Kleszcze nalogu. Niepalacy nie wie co to znaczy zaspokoic glod. Fakt, najpierw sie trzeba troche nameczyc zeby sie uzaleznic, pluca pomalu niszczeja zapewniajac nam spokojna starosc w najblizszym Oddziale Intensywnej Terapi w charakterze blue bloatera podpietego do respiratora - ale kto o tym mysli majac lat 30? Palac sobie imperialistyczny wynalazek o 5 rano? Wymienilismy kilka uwag na temat obiecanego nowego sprzetu, polityki, pilki noznej i medycyny po czym popadlem w drzemke. Zanim dojedziemy, z pol godzinki zalapie.

- Abi, jestesmy.
- ...iiaaaaoooo... - wydarlo mi sie w trakcie prostowania kosci. -Gdzie?
- A, o. Ostani domek. Jak byscie potrzebowali noszy to wyslij domownika.
Potuptalismy w strone rzeczonego domku letniskowego. Przywital nas grzecznie tata i wskazal pieterko. Kurcze, kto to projektowal. Lalkarz? Nie wiadomo jak sie ruszyc zeby w cos nie przywalic. Wkucalem na poddasze.
- Dzien dobry - usmiechnalem sie szczerze do mamusi i dziecka - co sie dzieje niedobrego?
- Biegunka, doktorze. To sie juz wczoraj zaczelo, wieczorem. Dalismy jej wegiel ale nie pomoglo. A teraz mowi ze jej slabo.
- Duzo tych kup bylo?
- Duzo - odrzekla dziewczynka. -Ostatnia przed chwila. I brzuch mnie bardzo boli. Ja nieeee chceeee zaszczykuuuuuuuu.... - zaniosla sie placzem.
- Poki co, zadnych zastrzykow, ok? Na razie musimy wiedziec co sie dzieje, dobrze? Zbadamy brzuszek i wtedy Ci powiem, hm?
- Hm - odrzekla dziewczynka nie calkiem uspokojona. Co dziwnym nie jest - niby padlo cos w mojej przemowie o braku zastrzykow, ale jakby tymczasowo jedynie.
- Wymiotuje? - zwrocilem sie do mamy
- Juz nie mam czym - odpowiedziala z wyrzutem dziewczynka. W sumie racja - z pacjentem sie gada a nie z rodzina.

W brzuchu trzesienie ziemi, skora sie marszczy jak na buldogu - wyglada na konkretne odwodnienie.
- Musi dostac plyny. Pakujcie sie, pojedziemy do szpitala.
I tu sie zaczal cyrk na kolkach. Pani stwierdzila milo ze ona moje postepowanie rozumie, ale do szpitala dziecka nie da. Trwalo to z pol godziny. Wytlumaczylem wszystko, nakreslilem ryzyko i stwierdzilem ze w domu sie leczyc nie da. Jak grochem o sciane. Co najciekawsze tatus dziecka nie odezwal sie ani slowem, nawet probowalem go wciagnac w dyskusje, ale zachowywal sie jak lew w obecnosci swojego tresera. Ogon pod siebie. W koncy przypomnial mi sie chwyt mojego kolegi, ktory dowiedzial sie ze oporna matka jest sklepowa i strzeli jej pogadanke jak ukladac sloiki na polce. Powiedziala ze chyba jest nienormalny, toz ona to cale zycie robi wiec nie musi jej pouczac. Szybki zwrot przez sztag unaocznil mamusi ze moze o sloikach cos wie ale o medycynie nic.
- Kim pani jest z zawodu?
- Nauczycielem akademickim.
Zatkalo mnie nieco.
- A gdzie?
- Uniwersytet Jagiellonski.
I na tym sie rozmowa skonczyla.
Nie bylem w stanie przebic sie przez kulturalne poklady arogancji i glupoty w jej mozgu. Wychodzilem kilka razy - i wracalem. Nawet policje chcialem poprosic o pomoc ale okazalo sie ze jestesmy calkowicie poza zasiegiem czegokolwiek.
W koncu, wyrazajac jednoznacznie co mysle, wyszedlem. I klnac na czym swiat stoi wrocilem na stacje.

Do dziecka nikt pozniej nie wzywal, dziewczynka najwyrazniej albo przezyla - albo przewiezli ja do Krakowa.

Mi sie jedna rzecz w pale nie miesci. Jak mozna zaryzykowac zyciem swojego dziecka? W imie czego? Gdyby dziewczynka stracila przytomnosc - czy wiedzieliby jak jej pomoc zeby nie umarla? I czym?

Nie wiem jak mam zakonczyc ta historie, skasowalem co najmniej piec roznych puent. Cokolwiek bym napisal, albo zupelnie nie oddaje moich uczuc - albo jest stekiem nienadajacych sie do publikacji wyzwisk.

Zaraza.

*Pozwolilem sobie uzyc retoryki wieku mlodzienczego pakujac wszystkich nauczycieli do jednego wora. Rzecz jasna jest to naduzycie - nie dotyczy to wszystkich a jedynie tych dla ktorych zawod nauczyciela z powolania przeksztalcil sie w charakteropatie ;)

czwartek, 5 lutego 2009

Na spotkanie

- Abi, wyjazd.
- Ide.
Wyskoczylem spod spiwora specjalnym skokiem pogotowiarskim - w powietrzu wsuwa sie spodnie i laduje w butach. Potem specjalny taniec Emergency Kung-Fu w trakcie ktorego wiaze sie buty, wklada kurtke z rekawiczkami, lapie torbe i wypada przez drzwi z grzywka ladnie zaczesana na lewo. Chyba zeby pirueta wyciac w druga strone to bedzie w prawo.

- Gdzie jedziemy?
- Nawiedzony ma problemy.
Zdziwil bym sie jak by nie mial. Niezaleznie czy to pech czy cecha charakteru, na jego miejscu bym sie zastanowil nad radiologia. Albo balneoterapia.
- A problem jest z gatunku jakich?
- Chlopak mu zadrgal w karetce.
Przez niego to ja w koncu zadrgam. Albo mi co peknie w glowie ze skutkiem szkodliwym.

- Abnegat dla W!!! - rozlegl sie z glosnika wrzask z gatunku rozpaczliwych - Gdzie jestescie???
- W lesie. Powinnismy sie spotkac za jakie 10 minut.
- To szybko, bo sie dusi!!!
To sie wez za robote a nie wrzeszcz przez radio.
- Poloz na boku i tlen daj. - Ostatecznie padaczka nikogo jeszcze nie zabila, chyba ze dzieki pomocy nawiedzonych ratownikow.
- Bedziemy za chwile.

W srodku lasu, na drodze, spotkalismy Nawiedzonego i jego karetke. Zarzucilo nimi troche przy hamowaniu, najwyrazniej kierowcy udzielila sie panika dowodzacego i stanelismy "dupka-w-dupke". Wskoczylem do W.
- Nie moge go zaintubowc, cholera jasna! - popatrzyl na mnie z wyrzutem.
- Sie zdarza. Posun sie.
Dzieciak lezy na plecach, zarzygany, saturacja 88, serce bije, zrenice waskie, ssanie nie dziala... Ssanie nie dziala? Zesz k.mac, mnie zaraz szlag trafi.
- Przynies przenosny ssak z R. - Odwrocielem dzieciaka na bok, wygarnalem z dzioba co sie dalo, powrot na plecy, laryngoskop, rura, ambu, tlenik. No i prosze - rozowy, saturacja idzie ladnie w gore. Gut.
- Masz to ssanie?
Ratownik podal mi dren i wzial sie za prace reczna nad ssakiem. Odessalem co moglem z rury i zarzadzilem transport do eR... Wroc.
- Nawiedzony, wez sie posadz w R a ja z chlopakiem pojade.
- A jak R bedzie potrzebne?
- To pojedziesz. - Okrucienstwo ludzkie nie ma granic.

Zajechalismy pod IP, przekazali dziecko na IT, wrzucili graty do W i wrocili na PR.
- Kiedy sprawdzaliscie ssanie?
- Dzisiaj. Ale to dziadostwo jest nieszczelne i czasem ciagnie troche a najczesciej wcale. U technikow jest co drugi dzien.
Tiaaa. Plynnym ruchem wyrwalem dziadostwo ze sciany, wyszedlem z W i systematycznie zaczalem eliminowac braki wyposazenia.
- Doktor, nie skacz po tym - zaoponowal ratownik.
- Co "nie skacz"? Z tym sk.synstwem wiecej problemow nie bedziemy mieli.
- Ja nie o ssaku, ja o nodze. Znowu se zlamiesz...

środa, 4 lutego 2009

Dzwon

- Wypadek, zaraz za Gorka! Trzech poszkodowanych!
- Wyslij od razu W2 - mruknalem w przelocie, przyspieszajac za zakretem. Zabije sie kiedys na tej makatce.

- Abnegat, W masz za plecami. Ponoc jeden ciezki stan i dwoch przytomnych. Trzymam trzeci zespol w odwodzie. Jak by nie byli potrzebni to dajcie znac, bole glowy czekaja.
- Konieczny, jak by co to pamietaj o zwolnieniu rezerwacji - poplynela w eterze rozmowa po trojkacie. Odpowiedzialo lakonieczne -Oki.

Dojezdzamy. Strazacy juz sa. Droga zablokowana, dojazd zapewniony. Wyskakuje z samochodu - gdzie czerwony? A tutaj.
- Trzech poszkodowanych. W samochodzie nadal jedna nieprzytomna - wypalil jak z karabinu. Kurcze, lubie z nimi pracowac.
- Sprawny, chodz. Szybki, nawroc pudlo i wez deske. - Wskoczylem do rowu i sunac wzdluz samochodu wslizgnalem sie na przednie lewe siedzenie. Samochod prawie w pionie, dziewczyna rzezi zwisajac na oparciu siedzenia. Kolo niej strazak, pilnuje drog oddechowych. Zesz k.wa jak ja ja stad wyciagne.
- Panowie, wyjmijcie tylna szybe i przygotujcie pomoc dla kierowcy. Deska pojdzie przez okno. - Chwile pozniej chrupnelo i droga na zewnatrz stanela otworem.
- Sprawny, kolnierz na szyje, ruchy, bo mi to wyglada ze zaraz stanie z oddychaniem, Szybki wsuwaj deske... oki, pas pod pachy, daj drugi... zakrec wokol nogi.. dobra dociag... Panowie, spokojnie do gory! - deska z rak do rak pojechala w strone karetki. Wyskoczylem z samochodu - oz w morde, ale slisko. -Dzieki, Sprawny.
Weszlismy do karetki rowno z pacjentka. Zlamana zuchwa, polamane zebra po prawej stronie - zaraza. Niedobrze. - Daj rure. Tlen. I podlacz jakies pikaczu. - W rurze od cholery krwi, ssanie, wentylacja idzie z oporem, ale obie strony sie wentyluja. Tetno na szyi bylejakie, ale czuc. Na monitorze bradykardia. -Wenflon i adrenalina. - Zaraz stanie, Atropina nie utrzyma jej serca. Wenflon w szyje - uf, wlazlo. Nie lubie tego dojscia. Skora twarda, pod spodem miekko, najczesciej sie przelazi na wylot. - Zmontuj sol. - Adrenalina do zyly, spokojnie, zadnych nerwowosci, plynne ruchy to podstawa... Cos sie twardo wentyluje - kontrola pluc, szlag, chyba rure zatkalo - Ssanie - Tu masz - odpialem ambu, wsadzilem dren, po odessaniu skrzepu bluznelo nieco krwia po samochodzie i po nas - Zatrzymuje ci sie - Widze - adrenalina do konca - Daj nastepna i Gela - Kranik? - Nie, drugie wklucie - Reke ma dobra - To wbij - wentylacja, sol na wcisk - Szybki, jedz w strone szpitala, zawiadom urazowcow - glowa, klatka i brzuch, chyba watroba leje, niech czekaja - sygnaly ale daj pracowac - Okleje, montuj kroplowke - znowu rura zatkana, szlag trafil za szybko leje - bradykardia - Daj adrenaline - Trzymaj - podpinam Gelafundin, dwa wdechy, ssanie, adenalina - Sprez swoja - Twoja sie konczy - Druga sol - piiiii - szlag trafil, migotanie - Gotowe - Strzelaj - piiiii - Strzelaj - piiiii - Strzelaj - VF - Adrenalina - biore sie za masaz (...)

Zgon stwierdzilem praktycznie na podworku szpitala. Nie udalo sie jej utrzymac przy zyciu. Na sekcji poza zmiazdzonym prawym plucem potwierdzil sie masywny krwotok z peknietej watroby i krwiak podtwardowkowy po prawej. I mimo faktu ze przy obecnym stanie medycyny byla nie do uratowania pozostaje w czlowieku uczucie wyjatkowo wredne.

wtorek, 3 lutego 2009

Pociag pancerny

- Abnegat, zbierajcie sie, wpadla pod pociag!
Io-io-io...

Zima. Zimno. Cholera jasna, ze tez ludzie wybieraja sobie na wpadanie pod pociag 4.30 rano... Do tego mroz co przyszedl z wyzem bliskowschodnim, snieg co spadl tydzien temu z nizem atlantyckim i lod ktory sie zrobil pomiedzy jednym a drugim. Zaraza. W dodatku grzanie zdechlo w karetce. Ciekawe ze nikt nie uwaza tego za prace w ciezkich warunkach. Gornik machnie kilofem i juz - zupka regeneracyjna, trzynastka, czternastka, pomostowka, wczesniejsza emerytura i co tam jeszcze. Zarrrazzzza. Zammmarzzzaaammmm... Ciekawe jak my na miejsce wypadku sie dostaniemy. Jak to jest przy drodze to nie ma problema, ale jak trafimy cos za wiaduktem? Albo w srodku lasu? Za-ra-zzzzaa. Jest pociag. Nawet niedaleko. Stoi sobie dumnie jakies 50 metrow od drogi. I dobre 30 ponad nia... Ja ciez...

No nic - komu w droge temu trampki. Przeskoczylem przez fose i zaczalem drzec pod gore. Czterokonczynowo. Do tego snieg, ktory na poboczu byl niski i ubity, na stoku zrobil sie gruby i nieubity ...kto da rade jak nie ja...
Nieco zasapany wlazlem na nasyp, minalem grupe gapiow klnac w nieboglosy - to w ramach sygnalow i niebieskich swiatel wydawanych przez pojazd uprzywilejowany - i pognalem ku przodowi pociagu.
- Doktorze!! - zatrzymal mnie okrzyk z tylu. -Tutaj!
Hamulec, zwrot na recznym, start z czterech kolek, klus na trzecim biegu...
...g-dzie... wysapalem.
- Tu - rzekla wielka baba w futrze.
- Gdzie jest tu?
- No, tu - odrzekla zdumiona matolectwem sluzb ratowniczych. -To ja jestem.
...wrzucic na luz, oddychac przez nos, odmrozic oskrzela... -Pania ten pociag rozjechal?
- No toz mowie ze mnie. Potracil, nie przejechal.
- Jak to - potracil? - Najwyrazniej tlen mi jeszcze nie dotarl do mozgu.
- Szlam po torze - powiedziala wolno baba, patrzac mi z uwaga w oczy i zwracajac szczegolna uwage na dykcje - a on nadjechal z tylu i mnie potracil.
- I co - nie trabil??
- Trabil.
- To czego sie pani nie odwrocila?
- Bo on zawsze jezdzi drugim torem.

Goralska baba wytrenowana przez ciezkie zycie i swojego gorala ma nerwy jak stalowe druty. Nawet jej sie obrocic nie chcialo.

Nie musze dodawac ze nawet zadrapana nie byla. Po namowach dala sie zbadac w karetce, odmowila przewiezianie na IP celem obserwcji i poszla sobie dalej torami w strone domu.

Ludzie nie przestaja mnie zadziwiac.

poniedziałek, 2 lutego 2009

Special report

RAPORT SPECJALNY *** RAPORT SPECJALNY *** RAPORT SPECJALNY

Zgodnie z obietnica - raport specjalny z North East.


Snieg na ulicach. Stop.


Szkola odwolana. Stop.


Dziecka zamiast sie uczyc, morduja przeciwnikow wirtualnie oraz starych w realu. Stop.


Jutro ma byc smieszniej. Stop.


Zapowiadane opady deszczu i -2 (minus dwa) stopnie Celsjusza. Stop.
Bedzie lodowisko. Stop. Stop. Stop.


Przeprowadzilem wywiad z tubylcami. Zgodnie twierdza ze owszem - snieg spadl. Ale ze North-East zawsze ma snieg o tej porze. Zazwyczaj od poczatku lutego do konca marca sobie cos spadnie a czasem polezy. Troche sie smieja z tego ze slisko, troche narzekaja ze zimno - ale to jest bardziej pro forma niz rzeczywiste narzekania na aure. Przy okazji dra lacha ile wlezie z Londynczykow, ktorzy sniegu nie widzieli bo sa z trzeciego swiata.

Draze caly czas kwestie opon zimowych - wydaja sie nie rozumiec. Kiwaja glowami ze faktycznie, to moglo by usprawnic nieco poruszanie sie po drogach ale z drugiej strony przeciez za dwa miesiace po sniegu nawet sladu nie bedzie. To po cholere sie przejmowac.

Z North-East, Stockton-On-Tees & Middlesbrough Wasz specjanly wyslannik
abnegat.ltd

Wedkowanie

Nie ma to jak swieza rybka. Taka upieczona w maselku na patelni, z winem. Niekoniecznie bialym - jestem zwolennikiem teorii ze do potraw wybieramy wina te ktore lubimy, a nie przepisane etykieta. Moi znajomi wedkarze dodatkowo podkreslaja fakt ze rybka wlasnorecznie zlapana smakuje dwa razy lepiej. Tu mam kolejna teze: czlowiek powinien stac na szczycie lancucha pokarmowego. Czyli: rybka - wedkarz - konsument. Zdecydowanie wole ta trzecia pozycje.

- Znaleziony nieprzytomny, chyba nie zyje - dyspozytor wreczyl nam karte i wypadlismy z pogotowia.
- Stacja, zglos sie.
- Co jest?
- Wiadomo cos wiecej?
- Nie. Cos kreca. Chyba nad rzeka zaslabl. Wsadzili go do samochodu i pod domem sie okazalo ze chyba nie zyje. Pojedziecie to zobaczycie.

Polna droga przez pole szybko sie nie pojedzie. Szczegolnie wielgachna Rka, ktorej rozstaw kol pozwala na jazde tylko w jednej koleinie - drugie kolo slizga sie uroczo po trawie, karetka rzuca z prawa na lewo - wiecej jak 120 za cholere sie nie da. Nawet Szybki czuje respekt. Z daleka widac gdzie jedziemy. Zbiegowisko kilkunastu osob, jakies 50 metrow od najblizszych zabudowan, maluch stoi gdzies z boku... Nic nie rozumiem.

ABC - NZK. Ale tez jakby i plamy opadowe gosc ma? Zabralem sie za masaz zupelnie z rozpedu, ruszylismy z akcja i ryknalem na tubylcow.
- Kto go znalazl i gdzie? - Cisza. - Co do k.nedzy - krasnoludki go znalazly? - wydarlem morde zupelnie niepolitycznie. Ponoc to wedkarz mial byc? Od slowa do slowa wszystko sie wydalo. Otoz faktycznie poszly sobie chlopy rybki w rzece lowic. A ze jesc sie im bardziej chcialo niz moczyc wedki - zarzucili dwa kable nad przebiegajaca w okolicy linie 15 kV i wrzucili konce w wode. Rybki wyplynely slicznie brzuchem do gory, problem w tym ze razem z rybkami ugotowal sie rowniez denat. Jakos umknal jego uwadze fakt ze stojac boso w strumieniu pod napieciem mozna stracic zycie. Dzielni jego koledzy zatarli slady dzialalnosci sportowej - tego dowiedzialem sie duzo pozniej, od znajomego policjanta - zapakowali go do samochodu i dojezdzajac do domu zorientowali sie ze "chyba nie zyje".

Nie musze dodawac ze reanimacja kompletnie nic nie dala. Dla przyzwoitosci dociagnelismy do 30 minut i stwierdzilem zgon.
Paranoja.

niedziela, 1 lutego 2009

Quincke

Siedzimy sobie wieczorkiem na podstacji, nastroj swiateczno-choinkowy, bigosik sobie bulgocze radosnie. Dzisiaj bedzie full-wypas. Samo miecho kosztowalo prawie stowe. Ale za to w kapuscie jest wszystko co niedzwiedzie lubia najbardziej - boczek, kielabacha, slonina, wolowe i swinskie i nawet drobiowe miesko. Mniam. Jeszcze z pol godzinki pyrkania, przecier, powidelka - i do boju.
Drrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrryyyyyyyyyyyyyyyyyyynnnnnnnn!

Znowu zapomnialem sciszyc dzwonek w telefonie. Na oddziale pamietam, a tu za kazdym razem jak probuje jedzonko to mnie cholerstwo stresuje. W koncu sie udlawie i tyle bedzie. Podnioslem sluchawke w sam raz zeby uslyszec fragment rozmowy ratownika z dyspozytorem.
- ...dusi sie... - Cholera. Rzucielm sie po graty i kurtke. Niezaleznie czy to grypka, astma czy obrzek pluc - nie lubie tego typu wezwan.

Io-io-io czyli poszly konie po betonie. Snieg spod kol pryska, wszystko wokolo robi sie pstryk - niebieskie - pstryk - czarne. Jezdzcy apokalipsy. Z daleka widac, ze to nie grypa - brama otwarta, dom oswietlony, ktos macha i pokazuje jak jechac.

W pokoju siedzi sobie dziewczyna, twarz spuchnieta jak ksiezyc w pelni i nieco rzezi. Strasse diagnoze: obrzek Quincke'go . Ktory to rozny moze sobie byc, ale jak chwyci krtan - niech Matka Boska broni. Trza miec ostry noz na podoredziu.

Jako ze nie lubie ludziom robic gupu-gupu nozem, szczegolnie na oczach rodziny, ze zdwojona - co ja mowie, ze zdiesieciokrotniona - szybkoscia zaczalem lekowac pacjenta. Wklucie, turbostrzal sterydow - a dziewczynka sobie zipi - kurdesz palasz... Rozpuscilem adrenaline i pomalusienku zaczalem to swinstwo dawac w zyle. Gdzies po trzeciej minidawce zipanie przeszlo w charczenie. Gut. Dolozylem jeszcze troszeczke, dziewcze sie rozjasnilo, tlenik do mozgu doszedl... Odlozylem noz.

W trakcie jazdy do szpitala jeszcze raz zaczela puchnac, wiec nie czekajac na fenomeny dzwiekowe zaczalem ja lekowac. I tu adrenalina potwierdzila swoja fizjologiczna przynaleznosc do systemu walki.
- Dziwnie sie czuje jak mi pan to daje.
- To znaczy jak?
- Wnerwiona. A najchetniej to bym komus w leb przywalila. - Powiedzialo rezolutnie dziewcze. Na wszelki wypadek odsunalem sie nieco.
- To normalne. Jak by co - prosze nie bic kierowcy, bo nie dojedziemy. Mnie tez lepiej nie bo kto pania bedzie leczyl... - Sanitariusz popatrzyl na mnie z wyrzutem.
No czego, lepiej ciebie niz mnie, wykrzywilem sie w odpowiedzi.

Zanim dojechalismy do IP sterydy i leki przeciwhistaminowe zaczely dzialac i Quincke poszedl sobie gdzie indziej. Nigdy wczesniej nie spotkalem az tak paskudnego...

sobota, 31 stycznia 2009

Sekta

Chirurgia Dnia Jedynego. Brzmi zupelnie jak nazwa sekty religijnej. Albo inszego wyznania. Jak by sie tak dobrze zastanowic...

Idea jednodniowych zabiegow jest prosta. Pacjent, po wczesniejszej kwalifikacji, przychodzi sobie pol godziny przed zabiegiem. Przebiera sie w szpitalne wdzianko, krotka pogadanka pielegniarska, potem anestezjologiczna, chirurg potwierdza typ zabiegu - i wio. Po dojsciu do siebie jest jeszcze obserwowany przez jakis czas i - szczesliwy i radosny - wypisywany jest do domu. Redukuje sie koszty zwiazane z pobytem, jedzeniem, praniem, spaniem, zatrudnianiem personelu nocnego, itepe, itede.

Tyle teori.

Kryteria dopuszczajce do zabiegu chirurgicznego w tym systemie liberalizuja sie coraz bardziej. W dawnych czasach pacjent musial byc mlody, piekny i bogaty. I - przy okazji - zdrowy. Nie miec nadwagi. Miec zdrowe zeby. Manicuire. Pedic...

Ok. Zagalopowalem sie nieco.

W chwili obecnej w zasadzie jedynym prawdziwym przeciwwskazaniem sa choroby wspolistniejace pacjenta. Jezeli na podstawie wywiadu podejrzewamy ze pacjent moze miec trudnosci z oddychaniem po zabiegu, posiada choroby ukladu krazenia czy jakiego badz innego, grozace dekompensacja lub zaostrzeniem - wysylamy go do szpitala w ktorym moze sobie polezec do rana na obserwacji badz byc leczonym intensywnie na OIOMie.

Z drugiej strony wiek, ktorego dozywaja teraz ludzie, pomalu zbliza sie do setki. Moze trudno to nazwac epidemia, poki co nie widac rzeszy stulatkow na ulicy, ale coraz wiecej pacjentow po 80 roku zycia, w doskonalej kondycji fizycznej i psychicznej, chce poprawic sobie jakosc zycia operujac przepukliny, zylaki i inne ludzkie dokuczliwosci. Chirurgowi - zaprawde powiadam wam - jest ganz egal co rznie, byle by mu pacjent czynnie w zabiegu nie przeszkadzal. Mam na mysli wyrywanie narzedzi, bicie tym narzedziem po glowie, kasanie reki ktora leczy i ucieczki w niewiadomym kierunku.Ale dla anestezjologa...

Wyobrazmy sobie znieczulenie - jako nurkowanie. Jezeli jestesmy za plytko, czujemy falowanie a czasem mozemy sie zupelnie nieoczekiwanie wynurzyc na powierzchnie. Jezeli jestesmy za gleboko, wszystkie niekorzystne zjawiska fizjologiczne wystepujace pod wysokim cisnieniem moga nas zabic. Ale pomiedzy tymi obszarami znajduje sie calkiem przyzwoity, bezpieczny przedzial w ktorym mozna sobie poogladac rybki nie ryzykujac przy tym zyciem. Tylko ze z wiekiem te dwa obszary zaczynaja sie coraz bardziej zblizac do siebie. I gdzies okolo 70 r.z. pacjent osiaga stan w ktorym ustawienie go pomiedzy jawa a zagrozeniem zycia zaczyna przypominac ekwilibrystyke. Dolozy sie troche wiecej - cisnienie laduje na podlodze. Troszeczke sie go splyci - otwiera oczy. Spi - serce wchodzi w tryb leniwego przepychania krwi w tempie 38 na minute. Broniac sie przed niedotlenieniem mozgu i wizja udaru, dajemy atropinke, przyspieszamy serducho i na widnokregu majaczy niedokrwienie miesnia sercowego z zawalem wlacznie. A ty czlowieku spiewaj, glosno krzycz.

Akurat mialem sliczne zestawienie fizjologi mlodzienczej i starczej w dwoch nastepujacych po sobie pacjentach stomatologicznych. Na pierwszy strzal poszla 20 latka. Dawke przyjela godnie, zabieg przespala, obudzila sie jak gdyby nigdy nic, obowiazkowo chciala mi dac buzi - ach, ten urok osobisty - i po obligatoryjnej obserwacji pojechala do domu. Drugi pacjent, dobiegajacy osiemdziesiatki, polozyl sie na stole zaraz po niej. W wywiadzie nic szczegolnego. Nie ma, nie posiada, nie zazywa, spacery w dalszym ciagu uprawia, zadyszki nie majac. Okaz zdrowia. Poza faktem ze po 20 roku zycia rzut serca spada przecietnie o 1% na rok. Innymi slowy serce w tym wieku bardziej przypomina zuzyty kapec niz sportowe obuwie.

Tak wiec pan starszy zasnal sobie snem sprawiedliwego, stomatolog rozpoczal clearence, zwane w Polsce deszrotowaniem jamy ustnej, a ja zaczalem anestezjologiczny dance macabre. Szczesciem niedlugi, bo stomatolog z ktorym wspolpracuje, jest mistrzem w swoim fachu. Pobudeczka nieco przedluzona, czego nalezalo sie spodziewac i w koncu pacjent otwarl oczeta, zaczal sam oddychac i pojechal do recovery. Gdzie, pomimo faktu ze byl znieczulony minimalna iloscia lekow, przelezal nastepne 6 godzin kompletnie ululany. Tak wlasnie moze wygladac pobudka w wieku - nazwijmy to - postbalzakowskim.

Ale z tej historii nieoczekiwanie wylonil sie - jak chmielowy smak z piwa marki Perla w AD '88 - jeszcze jeden moral.

Gdzies pod wieczor przyszla rodzina, zobaczyla polprzytomnego dziadka i zakrzyknela radosnie ze to u nich w rodzinie zupelnie normalne - po kazdym zabiegu, nawet krociutkim, kazdy z nich spi jak mops 3 dni i 3 noce, budzac sie tylko na sikanie.

Gdybyscie, majac podobna przypadlosc, chcieli sie zoperowac w systemie jednego dnia - powiedzcie o tym anestezjologowi przed zabiegiem.

piątek, 30 stycznia 2009

Defibrylator

Po czasach mezozoiku nadeszlo sredniowiecze. Ziemia zostal zaludniona, technika wkroczyla pod strzechy. Pod nasza wkroczyla pod postacia defibrylatora. Co prawda jednego, wiec zespol R, jako szczesliwi posiadacze, spuchl nieco z dumy - ale jednak. Mozna zycie ludzkie ratowc. Poniewaz jednak zakup byl promocyjny wiec dostalismy egzemplarz pokazowy. Ktorego zapasowa bateria zdechla po pol roku. Po awanturach z dyrekcja zakupiono nowe baterie - zeby jednak utrzymac wszystko w ruchu, pozostawiono stare. Od tej pory dwie siedzialy w ladowarce, jedna w defi a ostatnia, czwarta jezdzila w R jako rezerwa.

- Tutaj, na gore, szybko!! - dobiegl nas krzyk z gory. Przyspieszylem na klatce do granicy zawalu i do mieszkania wpadlem pierwszy. Na podlodze lezy mezczyzna, w srednim wieku, kolo niego dwie osoby pracuja nad BLSem.
- Dziekujemy, przejmujemy reanimacje - podziekowalem za wlozony wysilek i wzialem sie do masazu. Pielegniarka zlapala za ambu a ratownik wlaczyl defi. -Przyloz do klatki - poprosilem. - Migotanie. Milo. - Daj 200.
Ratownik wlaczyl magiczna trojeczke i zaczelo sie Radosne Oczekiwanie na Piiiiiii. Dziesiec sekund, dwadziescia, trzydziesci, czterdziesci.... - Wlaczyles?
- Taaak... - jakos niepewnie powiedzial ratownik i nacisnal jeszcze raz. W dalszym ciagu cisza. W miedzyczasie zaintubowalismy pacjenta, podkluli, poszla pierwsza adrenalina.
- Chyba bateria zdechla - rzekl ratownik i wygrzebal zapas. Przelozyl. Nacisnal. Dziesiec sekund, dwadziesica, trzydziesci...
- KURWASZ MAC
- Ciszej doktor, ludzie sluchaja
- kurwaszmac - mamy trzecia czy sie laduja?
- Laduja.
- To dzwon, niech transportem podesla (...)

Nie mam zdrowia opisywac tego dalej.
Dziesiec minut pozniej transportowcy wpadli z rezerwami, zresuscytowanego pacjenta przewiezlismy do szpitala.

I wpadlem w drobny szal. Jako ze nie byl to pierwszy przypadek gdy dzieki awarii sprzetu zagrozilismy zyciu pacjenta. Baterie polecialy szerokim lukiem w krzaki, potem jeszcze sam w te krzaki wpadlem i na wszelki wypadek skopalem powtornie dziadostwo...
..rozmowy z dyrekcja i kierownictwem na temat przykrywania g.wna pozlotkiem...

Zakupiono nowy sprzet, stary poszedl do kosza.

Pacjent nie przezyl - zmarl na IT kilka dni pozniej.

Takie historie tez sie zdarzaly.

czwartek, 29 stycznia 2009

Opór

Wojna. Niemcy wkraczaja na wschodnie tereny Polski, w chwili obecnej nalezace do Bialorusi. Ruscy czerwonoarmijcy uciekaja do lasu. Polscy AKowcy uciekaja do lasu. Niemcy gonia ich po lesie. A pomiedzy nimi zaszczuta, uciekajaca przed hekatomba przypadkowa zbieranina Zydow.

Stereotyp Zyda od stuleci zawieral w sobie jakas taka uleglosc. Nie zmienilo tego ani polowanie na Eichmanna ani grupy Avengers czy "Miecz Gideona". W taki tez sposob Hollywood pokazalo walke o przetrwanie Zydow ukrywajacych sie przed pogromem w lasach Nowogrodczyzny. Przywodcy grupy, najstarszemu z braci Bielskich (Daniel Craig), przyswieca jeden cel - ocalic jak najwiecej ludzi. Nie interesuje go walka zbrojna z Niemcami. Jego przeciwienstwem jest drugi z braci, Zus (rewelacyjny Schreiber), ktory ma w d.pie male miasteczka. Chce walki i krwi. Zestawienie aniola milosierdzia i demona zemsty.

Film jest mocny - i prawdziwy. Nie historycznie - pamietajmy ze film wyprodukowalo Hollywood - ale emocjonalnie. Gdy starszy z Bielskich dokonuje zemsty na kolaborujacym z Niemcami ruskim policjancie, adrenalina marszczy skore na grzbiecie. Gdy dochodzi do rozlamu pomiedzy bracmi, czuc prawdziwy konflikt i trzeszczenie rodzinnych wiezow.




Narracja jest dosc oszczedna, film przegrywa z "Karatekami z Kanionu Zoltej Rzeki" iloscia scen walki jak i z "Emanuelle" pod wzgledem ilosci scen erotycznych. Jednak nastroj niepewnosci i zagrozenia, unoszacy sie caly czas w powietrzu, potrafi utrzymac napiecie przez ponad 2 godziny.

Produkcja jest ciekawa z jeszcze jednego punktu widzenia. Na tych terenach nie dalo sie jednoznacznie podzielic walczacych grup na "nasze" i "wraze". Polacy wzespol z Ruskimi tlukli sie z faszystami. Gdy Katyn wyszedl na jaw, sytuacja ulegla zmianie - Polacy z Niemcami tlukli Ruskich. Zydzi byli scigani przez Niemcow i Ruskich. Potem z Ruskimi tlukli Polakow i Niemcow. W zasadzie tylko w przymierze niemiecko-zydowskie nie uwierze. Reszta chyba byla mozliwa.

Zeby dodatkowo podgrzac problem wystarczy zagladnac na portale prawicowe - bandyci z bandy Bielskiego sa oskarzani o udzial w mordzie w Nalibokach. Gdzie 128 Polakow zostalo zmasakrowanych przez Ruskich i Zydow. O czym w filmie, rzecz jasna, ani slowa. Jedne zrodla twierdza ze to byli ci od Bielskiego, inne ze nie. Jak by nie bylo, do Jedwabnego dojdzie teraz kolejna dyskusja o pokojowym wspolzyciu dwoch narodow. Jeszcze inne ciekawe skojarzenia powstaja w swietle ostatnich wydarzen w Strefie Gazy. Gdy o tym wszystkim dluzej sie pomysli, nachodzi czlowieka chec wymeldowania sie z Homo Sapiens (Sapiens?) i zlozenie podania o honorowe czlonkowstwo w stadzie hien. Pytanie, czy przyjma.

Film jest warty poswieconego mu czasu.
Niezaleznie czy zobaczymy na nim mordercow Polakow czy zaszczutych Zydow.


PS. Znalazlem w portalu filmowym profesjonalna recenzje jakiegos wspolczesnego kretyna, ktory napisal ze film jest nudny - ale to dlatego ze stara sie oddac prawde historyczna, wiec niestety walk jest malo. A obrazy pokazujace zycie ludzi w lesie sa nudne.

To jest wlasnie typowa wrazliwosc I-generation wychowanej na Doom'ie, Warrock'u i Auto Theft'cie. Trzy neurony przetwarzajace w czasie rzeczywistym obrazy na ekranie na ruch palcow trzymajacych myszke, oraz zwoj nerwowy obslugujacy proces pochlaniania chipsow.

Najgorsze jest ze nie mozna pacanowi do dupy nakopac - bo nie ma jak. W tym przypadku internet bezlitosnie obnaza swoja najwieksza ulomnosc. Czyli brak kontaktow cielesnych.

środa, 28 stycznia 2009

Depresja

- Jedzcie. Twierdzi ze juz nawet palcem jej sie kiwnac nie chce.
Depresja wredna choroba jest. To nie chodzi o to ze jest czlowiekowi zle. Problem w tym ze dodatkowo nic sie robic nie chce. Siada i nastroj i naped. Czasem mnie lapia takie pseudodepresyjki w czasie przedluzajacej sie pory zimowych ciemnosci. Ale zeby calkiem klapnac na dupke... Biedna kobieta.

- Doktorze, prosze mi dac 50 Relanium do zyly...
- ??? - wytrzeszczylo mnie nieco. Rozumiem, uzaleznienie, ale po takiej dawce ECG sie wyplaszczy nawet u duzego konia. - Mowy nie ma. Moge dac 10.
- To na mnie nie zadziala. Psychiatra daje mi 3x50.
Pomyslalem ze ja jednak anestezjolog jestem, nie psychiatra, wiec sie wypowiadal nie bede. Jak by tak babka sie zglosila do Guinessa to miejsce w ksiedze rekordow ma zapewnione.
- A co to sie stalo ze pania zlapalo? Toz lato, slonce swieci, ptaszki cwierkaja?
- Corka w ciaze zaszla.
- Toz radosc jedynie - bedzie pani wnuka miala.
- Ona jeszcze nie ma 16 lat.
Ups. No, to akurat jest problem co depresanta przygniesc moze.
- Sie Pani nie przejmuje. Wychowa sie jak swoje - rzucilem kula...
- Juz jej dwojke wychowuje - ...w plot. - Na dodatek kazde z innym.

Wykorzystujac pretekst, ze musze z rodzina na jej temat pogadac, znalazlem rzeczona maloletnia mame. Dziewczynka sliczna, chyba nawet nie wygladajaca na swoje prawie 16 lat, jeden berbec trzymal sie jej nogawki od jeansow, drugi, kilkumiesieczny, lezal w lozeczku. Brzuch miala wyraznie zaokraglony - wlasnie leci dzidzius trzeci.

Mozna sie rozwodzic nad katolicka zmowa milczenia coby dzieci w ciemnocie i nieuswiadomieniu zyly. Mozna rece zalamywac nad obyczajami wspolczesnej mlodziezy. Mozna pytac o opieke socjalna, szkole, rodzine.

A ja sie tak brzydko zapytam - zamiast w depresje wpadac i relanium wpie.alac, nie bylo jej po pierwszej ciazy do ginekologa wziac i tabletki zapisac?

wtorek, 27 stycznia 2009

Mezozoik

Dzisiejsza medycyna. Swiatelka, mikroskopy, lasery, komputery, defibrylatory, rezonanse, genetyka, biochemia i ciort wie co jeszcze. A przeciez nie tak dawno, w zupelnie nieodleglej galaktyce, brakowalo wszystkiego. Na jedyny CT w okolicy czekalo sie pol roku, co dziwnym nie bylo bo badanie trwalo przecietnie dwie godziny, pod warunkiem ze sie komputer nie zawiesil. O rezonansie nikt nie slyszal. Klisze RTG wywolywalo sie recznie. A defibrylator w szpitalu byl jeden. Wielki, nieporeczny, w formie wysokiego chybotliwego wozka z kolkami.

Wlasnie w tych prehistorycznych czasach na IP zglosil sie pacjent z bolami brzucha. Wykonano standardowe badania, w tym EKG, i poproszono chirurga o konsultacje. Ktory brzuch zbadal i orzekl ze najpewniej beda to wrzody zoladka. Wynik badania byl zgodny z wywiadem jako ze pacjent na chorobe wrzodowa chorowal, leki brac przestal i zaczal pic na umor. Zeby sobie zoladek nie myslal ze mu latwo bedzie, palil przy tym 60 Extra Mocnych bez filtra. Leki podano, nieco sie mu poprawilo i o 3 w nocy, na zadanie pacjenta wypisano go do domu.

- Abi, jedziecie - zatrzeszczal senny glos w sluchawce. - Byl w nocy na izbie, teraz gorzej sie czuje.
- A z czym byl?
- Wrzody zoladka. Leczyl je wodka i papierosami.
Sprawdzilem godzine - 5 rano. Jak to Hrabia sie wsciekal? Sacrebleu?. Dobrze ze hrabia nie jestem, moge bluznic ile wlezie. Gdyby ktos pytal to wole klac niz dostac zawalu, wrzodow czy innego pypcia na jezyku.

- Dzien dobry, Abnegat. Co sie dzieje?
- Doktorze, bylem dzisiaj w szpitalu, leki dali, troche mi sie lepiej zrobilo - ale teraz napie.dala mnie okrutnie...
Podstawowe badanie, wklucie.
- To chodzmy, zawioze pana z powrotem. W domu wiele sie nie narobi.
Saitariusz wzial pacjenta pod reke i zaczelismy wychodzic.
- Doktorze! - obrocilem sie w sama pore zeby zlapac nieprzytomnego pacjenta spadajacego ze schodow. ABC - NZK. Nie wierze - na wrzody sie zatrzymal? Zaczelismy reanimacje. Masaz, wentylacja, intubacja, leki - a czym ja go mam teraz przysmazyc?? Defibrylacja a'la MacGyver pradem zmiennym z kontaktu, przy uzyciu mosieznych swiecznikow dziala tylko w durnych serialach. Nie przerywajac masazu zapakowalismy goscia do karetki i ruszyli w strone szpitala. Kierowca, mlody chart, rozwinal na gorskich, wiejskich drozkach predkosci podswietlne. Zablokowalem sie glowa i barkami o dach i rury - pralo nami rowno, a jakos trzeba bylo faceta masowac.

- Stacja dla W! - przy 150 zeby jeszcze przez radio gadac? Zdolna bestia.
- Co tam?
- Wieziemy umarnietego, reanimowanego, zawiadom izbe!
- Ze co wieziecie??
- Reanimowanego wieziemy!
- Karetka???

Gwoli wyjasnienia - chyba nikt sie wtedy w takie czary nie bawil. Jak kto umarl - to nie zyl i basta. A tu sie trafil jakis oszolom co jadac na sygnalach, zebra pacjentowi lamie. Zgroza. Zajechalismy na podworko szpitala gdzie czekala na nas niespodzianka. Dyzurny anestezjolog wytargal defibrylator na zewnatrz. Milo widziec ze ktos sie nakladem naszej pracy przejal i trud docenil. Wysunelismy pacjenta do polowy z karetki, zeby dostep lepszy byl i zadali mu 200J. Caly szpital - pacjenci, pielegniarki, doktory - wisial w oknach i podziwial co tez wspolczesna medycyna moze. Pacjentem szarpnelo wdziecznie, z okien rozleglo sie pelno podziwu aaaaAAaaa... i o dziwo zaskoczyl - biegiem wpadlismy na IP gdzie okazalo sie ze znowu sie zatrzymal. Kolejne strzaly, masaz, leki... Po jakiejs polgodzinie zresuscytowany* pojechal na intensywna terapie a ja powloczac nogami polazlem na pogotowie. Ostatecznie trzeba choc ze dwa zeby umyc przed calym dniem pracy.

O ile dobrze pamietam ta historia nie miala szczesliwego zakonczenia. Po kilku dniach, nie odzyskawszy przytomnosci, pacjent zmarl na intensywnej.

Ewolucja nie zna litosci.
Przetrwaja najsilniejsi.

Rozroznialo sie pacjenta zresuscytowanego i zreanimowanego. Temu pierwszemu bilo serce, mogl sam oddychac, ale nadal byl nieprzytomny. Za zreanimowanego uznawalo sie takiego ktory po naszych dzialaniach wracal do swiata zywych. U anglosasow nie ma okreslenia reanimatio - uzywaja jedynie zwrotu resuscytacja i znaczy to wszystko do kupy.