niedziela, 8 lutego 2009

Newcastle

Gdzies w zamierzchlych czasach, w 2 wieku naszej ery, niejaki Hadrian wyslal dzielnych legionistow by mieczem, ogniem i czym tam jeszcze krzewili cywilizacje wsrod narodow swiata. W ten to sposob powstala osada zwana Pons Aelius, co w mowie cywilizowanej znaczy Most Aeliusza - czyli rzeczonego Hadriana.



Jako ze rzymianie z racji nadmiaru wina, chowu wsobnego i cynowych widelcow oslabli nieco - juz 200 lat pozniej, w 410 miasto zostalo przejete przez Anglo-Saxonow i zmienilo nazwe na Monkchester.




Swa ostateczna nazwe Newcastle otrzymalo w AD 1080. Jako ze bunt przeciwko Normanom zakonczyl sie totalna demolka lokalu - syn Wilhelma Zdobywcy, niejaki Robert, z racji strategicznych zamek zbudowal od nowa. Gdyby remontowal ruiny, prawdopodobnie dzisiaj pisalbym o Oldcastlu.




Z racji swojego polozenia Newcastle sluzyl w sredniowieczu jako forteca podczas wojen ze Szkotami.




Swoj rozwoj zawdziecza handlowi welna, a w pozniejszych wiekach weglem.




Silnie zindustrializowany rejon, zamieszkaly glownie przez klase robotnicza, z malo liczebna klasa srednia.




Z racji pogody wiekszosc zdjec wyszla ponura i mglista...




Ale kilka zdjec zrobionych nad rzeka, przed zachodem slonca, oddaje klimat miasta.




Centrum miasta







A to nowoczesna bryla filharmonii. Ciekawe - wcale nie przypomina hotelu robotniczego...





Jezeli bedziecie przejezdzac - porzuccie na chwile samochod na parkingu i przespacerujcie sie po nabrzezu. Warto.

sobota, 7 lutego 2009

Arizona Dream

Tytulem wstepu. Osmieliliscie mnie nieco swoimi komentarzami pod moimi dwoma tworczosciami radosnymi dotyczacymi filmow. Pozwole sobie w zwiazku z tym podzielic sie z Wami moimi ulubionymi. Do niektorych wracam wielkokrotnie, niektore mam na polce i nie moge sie zdecydowac czy ogladnac raz jeszcze. Wszystkie w jakis sposob sa niesamowite. Dzisiaj "Arizona Dream" Kusturicy.

Kusturica za mlodu musial trafic na taniego dostawce travaricy . Bez tego ani rusz. Jego ironiczno-tragiczny sposob ukazywania swiata przypomina korkociag. Kazdy problem mozna obrocic w zart, kazda tragedie w farse. I nawet gdy kaze nam przezywac smierc, robi to na swoj sposob.
W Arizona Dream mamy wszystko. Milosc i smierc, emocje, sny o potedze i ich konfrontacje z rzeczywistoscia, calosc przyprawiona skrzywionym okiem Kusturicy i boska, kapitalna i jedyna w swoim rodzaju muzyka Bregovica .

Alex (mlody Johny Depp, oklaski) rozmawia z rybami i sni o Eskimosach. Nie dba o swiat a ten w ramach odwzajemniania uczuc ma go w glebokim powazaniu. Do czasu. Swiat nie lubi ludzi ktorzy sa szczesliwi mimo iz byc takimi nie powinni. Kopie doly i spokojnie czeka. Alex dostaje szanse w postaci zaproszenia na wesele wuja. I nagle, jak zakonnik wydarty z eremu, wpada w objecia swiata ktorego nie do konca rozumie, nie calkiem chce zrozumiec i z ktorego nie moze sie wyrwac. Tanczy w takt jego muzyki, probuje reagowac na namietnosci i emocje panoszace sie wokol niego, ale wciaz sprawia wrazenie sniacego. Glownie o Eskimosach.

Jak mowil Osiol - to zadziwiajace co mozna osiagnac przy takim budzecie. Do tego samego wora Kusturica wrzucil kuzyna-mlota, niespelnionego artyste i first danciora w jednym, granego z brawura przez Vincenta Gallo, ryczaca czterdziestke ktorej sen o lataniu jest ostatnim krzykiem protestu przeciwko miernosci swiata tego (Faye Dunaway) i jej nieprzystosowana do zycia i swiata uczuc pasierbice (Lili Taylor), stryjka, Caddy-King'a (Jerry Lewis) z jego przyszla malzonka, Polka z pochodzenia, zastanawiajaca sie nad sensem swiata w stylu "co ja tu do cholery robie" i "jaki wybrac na dzisiaj kolor paznokci" oraz kilku innych tragikomicznych nieszczesliwych udacznikow. Kusturica kaze nam latac wraz z nimi na starym lozku ze sprezynami, kochac, liczyc ryby, pic, cierpiec, bawic sie i sprzedawac cadilaki.

To nie jest film ktory mozna ogladac z doskoku. Straci sie wszystki drobne smaczki przewijajace sie na drugim planie. To nie jest tez wielkie swiatowe kino rangi Gwiezdnych Wojen czy Wspanialej Czworki 2. Bardziej taka drobna odskocznia gdy zbrzydna superprodukcje i odbije sie plastikiem.


This is a film about a man and a fish
This is a film about dramatic relationship between man and fish
The man stands between life and death
The man thinks
The horse thinks
The sheep thinks
The cow thinks
The dog thinks
The fish doesn't think
The fish is mute, expressionless
The fish doesn't think because the fish knows everything
The fish knows everything

piątek, 6 lutego 2009

Nauczycielka

Nauczyciele sa specjalna grupa ludzi. Po dluzszym czasie pracy w tym zawodzie dochodzi do charakterystycznych zmian osobowosci. Mianowicie sa oni od nauczania i oceniania. Sytuacja odwrotna nie miesci im sie w glowie*.

- Abnegat, wyjazd na Koniec Swiata.
- A sie dzieje co? - wymamrotalem nieskladnie w sluchawke, spogladajac na zegarek. 5 rano. Czyli ze spalem jakies poltorej godziny.
- Biegunka. Od wczoraj.
- I co, papieru im zabraklo?
- Rusz sie. Dziecko 10 lat, slabo sie czuje.

Io-io-io...
- W, zglos sie dla stacji.
- Tak?
- Nie bylo ze pilne...
- A jak sie zasra na smierc? Poza tym targ mamy po drodze, bedziemy jechac trzy dni.

Sloneczko wysoko na niebie, wiaterek wpadajacy przez okno, temperatura kolo 20 stopni - lato w pelni. W sumie rzadko sie zdarza zeby o tej porze dnia tak przyjemnie bylo. Ptaszki pewnie tez spiewaja, ale sygnaly skutecznie zagluszaja wszystko.
- Mowila palma do palmy... - zanecil Pospieszny.
- Zapalmy. Co masz?
- Camele.
- To sie machnij na Malborca.
Kleszcze nalogu. Niepalacy nie wie co to znaczy zaspokoic glod. Fakt, najpierw sie trzeba troche nameczyc zeby sie uzaleznic, pluca pomalu niszczeja zapewniajac nam spokojna starosc w najblizszym Oddziale Intensywnej Terapi w charakterze blue bloatera podpietego do respiratora - ale kto o tym mysli majac lat 30? Palac sobie imperialistyczny wynalazek o 5 rano? Wymienilismy kilka uwag na temat obiecanego nowego sprzetu, polityki, pilki noznej i medycyny po czym popadlem w drzemke. Zanim dojedziemy, z pol godzinki zalapie.

- Abi, jestesmy.
- ...iiaaaaoooo... - wydarlo mi sie w trakcie prostowania kosci. -Gdzie?
- A, o. Ostani domek. Jak byscie potrzebowali noszy to wyslij domownika.
Potuptalismy w strone rzeczonego domku letniskowego. Przywital nas grzecznie tata i wskazal pieterko. Kurcze, kto to projektowal. Lalkarz? Nie wiadomo jak sie ruszyc zeby w cos nie przywalic. Wkucalem na poddasze.
- Dzien dobry - usmiechnalem sie szczerze do mamusi i dziecka - co sie dzieje niedobrego?
- Biegunka, doktorze. To sie juz wczoraj zaczelo, wieczorem. Dalismy jej wegiel ale nie pomoglo. A teraz mowi ze jej slabo.
- Duzo tych kup bylo?
- Duzo - odrzekla dziewczynka. -Ostatnia przed chwila. I brzuch mnie bardzo boli. Ja nieeee chceeee zaszczykuuuuuuuu.... - zaniosla sie placzem.
- Poki co, zadnych zastrzykow, ok? Na razie musimy wiedziec co sie dzieje, dobrze? Zbadamy brzuszek i wtedy Ci powiem, hm?
- Hm - odrzekla dziewczynka nie calkiem uspokojona. Co dziwnym nie jest - niby padlo cos w mojej przemowie o braku zastrzykow, ale jakby tymczasowo jedynie.
- Wymiotuje? - zwrocilem sie do mamy
- Juz nie mam czym - odpowiedziala z wyrzutem dziewczynka. W sumie racja - z pacjentem sie gada a nie z rodzina.

W brzuchu trzesienie ziemi, skora sie marszczy jak na buldogu - wyglada na konkretne odwodnienie.
- Musi dostac plyny. Pakujcie sie, pojedziemy do szpitala.
I tu sie zaczal cyrk na kolkach. Pani stwierdzila milo ze ona moje postepowanie rozumie, ale do szpitala dziecka nie da. Trwalo to z pol godziny. Wytlumaczylem wszystko, nakreslilem ryzyko i stwierdzilem ze w domu sie leczyc nie da. Jak grochem o sciane. Co najciekawsze tatus dziecka nie odezwal sie ani slowem, nawet probowalem go wciagnac w dyskusje, ale zachowywal sie jak lew w obecnosci swojego tresera. Ogon pod siebie. W koncy przypomnial mi sie chwyt mojego kolegi, ktory dowiedzial sie ze oporna matka jest sklepowa i strzeli jej pogadanke jak ukladac sloiki na polce. Powiedziala ze chyba jest nienormalny, toz ona to cale zycie robi wiec nie musi jej pouczac. Szybki zwrot przez sztag unaocznil mamusi ze moze o sloikach cos wie ale o medycynie nic.
- Kim pani jest z zawodu?
- Nauczycielem akademickim.
Zatkalo mnie nieco.
- A gdzie?
- Uniwersytet Jagiellonski.
I na tym sie rozmowa skonczyla.
Nie bylem w stanie przebic sie przez kulturalne poklady arogancji i glupoty w jej mozgu. Wychodzilem kilka razy - i wracalem. Nawet policje chcialem poprosic o pomoc ale okazalo sie ze jestesmy calkowicie poza zasiegiem czegokolwiek.
W koncu, wyrazajac jednoznacznie co mysle, wyszedlem. I klnac na czym swiat stoi wrocilem na stacje.

Do dziecka nikt pozniej nie wzywal, dziewczynka najwyrazniej albo przezyla - albo przewiezli ja do Krakowa.

Mi sie jedna rzecz w pale nie miesci. Jak mozna zaryzykowac zyciem swojego dziecka? W imie czego? Gdyby dziewczynka stracila przytomnosc - czy wiedzieliby jak jej pomoc zeby nie umarla? I czym?

Nie wiem jak mam zakonczyc ta historie, skasowalem co najmniej piec roznych puent. Cokolwiek bym napisal, albo zupelnie nie oddaje moich uczuc - albo jest stekiem nienadajacych sie do publikacji wyzwisk.

Zaraza.

*Pozwolilem sobie uzyc retoryki wieku mlodzienczego pakujac wszystkich nauczycieli do jednego wora. Rzecz jasna jest to naduzycie - nie dotyczy to wszystkich a jedynie tych dla ktorych zawod nauczyciela z powolania przeksztalcil sie w charakteropatie ;)

czwartek, 5 lutego 2009

Na spotkanie

- Abi, wyjazd.
- Ide.
Wyskoczylem spod spiwora specjalnym skokiem pogotowiarskim - w powietrzu wsuwa sie spodnie i laduje w butach. Potem specjalny taniec Emergency Kung-Fu w trakcie ktorego wiaze sie buty, wklada kurtke z rekawiczkami, lapie torbe i wypada przez drzwi z grzywka ladnie zaczesana na lewo. Chyba zeby pirueta wyciac w druga strone to bedzie w prawo.

- Gdzie jedziemy?
- Nawiedzony ma problemy.
Zdziwil bym sie jak by nie mial. Niezaleznie czy to pech czy cecha charakteru, na jego miejscu bym sie zastanowil nad radiologia. Albo balneoterapia.
- A problem jest z gatunku jakich?
- Chlopak mu zadrgal w karetce.
Przez niego to ja w koncu zadrgam. Albo mi co peknie w glowie ze skutkiem szkodliwym.

- Abnegat dla W!!! - rozlegl sie z glosnika wrzask z gatunku rozpaczliwych - Gdzie jestescie???
- W lesie. Powinnismy sie spotkac za jakie 10 minut.
- To szybko, bo sie dusi!!!
To sie wez za robote a nie wrzeszcz przez radio.
- Poloz na boku i tlen daj. - Ostatecznie padaczka nikogo jeszcze nie zabila, chyba ze dzieki pomocy nawiedzonych ratownikow.
- Bedziemy za chwile.

W srodku lasu, na drodze, spotkalismy Nawiedzonego i jego karetke. Zarzucilo nimi troche przy hamowaniu, najwyrazniej kierowcy udzielila sie panika dowodzacego i stanelismy "dupka-w-dupke". Wskoczylem do W.
- Nie moge go zaintubowc, cholera jasna! - popatrzyl na mnie z wyrzutem.
- Sie zdarza. Posun sie.
Dzieciak lezy na plecach, zarzygany, saturacja 88, serce bije, zrenice waskie, ssanie nie dziala... Ssanie nie dziala? Zesz k.mac, mnie zaraz szlag trafi.
- Przynies przenosny ssak z R. - Odwrocielem dzieciaka na bok, wygarnalem z dzioba co sie dalo, powrot na plecy, laryngoskop, rura, ambu, tlenik. No i prosze - rozowy, saturacja idzie ladnie w gore. Gut.
- Masz to ssanie?
Ratownik podal mi dren i wzial sie za prace reczna nad ssakiem. Odessalem co moglem z rury i zarzadzilem transport do eR... Wroc.
- Nawiedzony, wez sie posadz w R a ja z chlopakiem pojade.
- A jak R bedzie potrzebne?
- To pojedziesz. - Okrucienstwo ludzkie nie ma granic.

Zajechalismy pod IP, przekazali dziecko na IT, wrzucili graty do W i wrocili na PR.
- Kiedy sprawdzaliscie ssanie?
- Dzisiaj. Ale to dziadostwo jest nieszczelne i czasem ciagnie troche a najczesciej wcale. U technikow jest co drugi dzien.
Tiaaa. Plynnym ruchem wyrwalem dziadostwo ze sciany, wyszedlem z W i systematycznie zaczalem eliminowac braki wyposazenia.
- Doktor, nie skacz po tym - zaoponowal ratownik.
- Co "nie skacz"? Z tym sk.synstwem wiecej problemow nie bedziemy mieli.
- Ja nie o ssaku, ja o nodze. Znowu se zlamiesz...

środa, 4 lutego 2009

Dzwon

- Wypadek, zaraz za Gorka! Trzech poszkodowanych!
- Wyslij od razu W2 - mruknalem w przelocie, przyspieszajac za zakretem. Zabije sie kiedys na tej makatce.

- Abnegat, W masz za plecami. Ponoc jeden ciezki stan i dwoch przytomnych. Trzymam trzeci zespol w odwodzie. Jak by nie byli potrzebni to dajcie znac, bole glowy czekaja.
- Konieczny, jak by co to pamietaj o zwolnieniu rezerwacji - poplynela w eterze rozmowa po trojkacie. Odpowiedzialo lakonieczne -Oki.

Dojezdzamy. Strazacy juz sa. Droga zablokowana, dojazd zapewniony. Wyskakuje z samochodu - gdzie czerwony? A tutaj.
- Trzech poszkodowanych. W samochodzie nadal jedna nieprzytomna - wypalil jak z karabinu. Kurcze, lubie z nimi pracowac.
- Sprawny, chodz. Szybki, nawroc pudlo i wez deske. - Wskoczylem do rowu i sunac wzdluz samochodu wslizgnalem sie na przednie lewe siedzenie. Samochod prawie w pionie, dziewczyna rzezi zwisajac na oparciu siedzenia. Kolo niej strazak, pilnuje drog oddechowych. Zesz k.wa jak ja ja stad wyciagne.
- Panowie, wyjmijcie tylna szybe i przygotujcie pomoc dla kierowcy. Deska pojdzie przez okno. - Chwile pozniej chrupnelo i droga na zewnatrz stanela otworem.
- Sprawny, kolnierz na szyje, ruchy, bo mi to wyglada ze zaraz stanie z oddychaniem, Szybki wsuwaj deske... oki, pas pod pachy, daj drugi... zakrec wokol nogi.. dobra dociag... Panowie, spokojnie do gory! - deska z rak do rak pojechala w strone karetki. Wyskoczylem z samochodu - oz w morde, ale slisko. -Dzieki, Sprawny.
Weszlismy do karetki rowno z pacjentka. Zlamana zuchwa, polamane zebra po prawej stronie - zaraza. Niedobrze. - Daj rure. Tlen. I podlacz jakies pikaczu. - W rurze od cholery krwi, ssanie, wentylacja idzie z oporem, ale obie strony sie wentyluja. Tetno na szyi bylejakie, ale czuc. Na monitorze bradykardia. -Wenflon i adrenalina. - Zaraz stanie, Atropina nie utrzyma jej serca. Wenflon w szyje - uf, wlazlo. Nie lubie tego dojscia. Skora twarda, pod spodem miekko, najczesciej sie przelazi na wylot. - Zmontuj sol. - Adrenalina do zyly, spokojnie, zadnych nerwowosci, plynne ruchy to podstawa... Cos sie twardo wentyluje - kontrola pluc, szlag, chyba rure zatkalo - Ssanie - Tu masz - odpialem ambu, wsadzilem dren, po odessaniu skrzepu bluznelo nieco krwia po samochodzie i po nas - Zatrzymuje ci sie - Widze - adrenalina do konca - Daj nastepna i Gela - Kranik? - Nie, drugie wklucie - Reke ma dobra - To wbij - wentylacja, sol na wcisk - Szybki, jedz w strone szpitala, zawiadom urazowcow - glowa, klatka i brzuch, chyba watroba leje, niech czekaja - sygnaly ale daj pracowac - Okleje, montuj kroplowke - znowu rura zatkana, szlag trafil za szybko leje - bradykardia - Daj adrenaline - Trzymaj - podpinam Gelafundin, dwa wdechy, ssanie, adenalina - Sprez swoja - Twoja sie konczy - Druga sol - piiiii - szlag trafil, migotanie - Gotowe - Strzelaj - piiiii - Strzelaj - piiiii - Strzelaj - VF - Adrenalina - biore sie za masaz (...)

Zgon stwierdzilem praktycznie na podworku szpitala. Nie udalo sie jej utrzymac przy zyciu. Na sekcji poza zmiazdzonym prawym plucem potwierdzil sie masywny krwotok z peknietej watroby i krwiak podtwardowkowy po prawej. I mimo faktu ze przy obecnym stanie medycyny byla nie do uratowania pozostaje w czlowieku uczucie wyjatkowo wredne.

wtorek, 3 lutego 2009

Pociag pancerny

- Abnegat, zbierajcie sie, wpadla pod pociag!
Io-io-io...

Zima. Zimno. Cholera jasna, ze tez ludzie wybieraja sobie na wpadanie pod pociag 4.30 rano... Do tego mroz co przyszedl z wyzem bliskowschodnim, snieg co spadl tydzien temu z nizem atlantyckim i lod ktory sie zrobil pomiedzy jednym a drugim. Zaraza. W dodatku grzanie zdechlo w karetce. Ciekawe ze nikt nie uwaza tego za prace w ciezkich warunkach. Gornik machnie kilofem i juz - zupka regeneracyjna, trzynastka, czternastka, pomostowka, wczesniejsza emerytura i co tam jeszcze. Zarrrazzzza. Zammmarzzzaaammmm... Ciekawe jak my na miejsce wypadku sie dostaniemy. Jak to jest przy drodze to nie ma problema, ale jak trafimy cos za wiaduktem? Albo w srodku lasu? Za-ra-zzzzaa. Jest pociag. Nawet niedaleko. Stoi sobie dumnie jakies 50 metrow od drogi. I dobre 30 ponad nia... Ja ciez...

No nic - komu w droge temu trampki. Przeskoczylem przez fose i zaczalem drzec pod gore. Czterokonczynowo. Do tego snieg, ktory na poboczu byl niski i ubity, na stoku zrobil sie gruby i nieubity ...kto da rade jak nie ja...
Nieco zasapany wlazlem na nasyp, minalem grupe gapiow klnac w nieboglosy - to w ramach sygnalow i niebieskich swiatel wydawanych przez pojazd uprzywilejowany - i pognalem ku przodowi pociagu.
- Doktorze!! - zatrzymal mnie okrzyk z tylu. -Tutaj!
Hamulec, zwrot na recznym, start z czterech kolek, klus na trzecim biegu...
...g-dzie... wysapalem.
- Tu - rzekla wielka baba w futrze.
- Gdzie jest tu?
- No, tu - odrzekla zdumiona matolectwem sluzb ratowniczych. -To ja jestem.
...wrzucic na luz, oddychac przez nos, odmrozic oskrzela... -Pania ten pociag rozjechal?
- No toz mowie ze mnie. Potracil, nie przejechal.
- Jak to - potracil? - Najwyrazniej tlen mi jeszcze nie dotarl do mozgu.
- Szlam po torze - powiedziala wolno baba, patrzac mi z uwaga w oczy i zwracajac szczegolna uwage na dykcje - a on nadjechal z tylu i mnie potracil.
- I co - nie trabil??
- Trabil.
- To czego sie pani nie odwrocila?
- Bo on zawsze jezdzi drugim torem.

Goralska baba wytrenowana przez ciezkie zycie i swojego gorala ma nerwy jak stalowe druty. Nawet jej sie obrocic nie chcialo.

Nie musze dodawac ze nawet zadrapana nie byla. Po namowach dala sie zbadac w karetce, odmowila przewiezianie na IP celem obserwcji i poszla sobie dalej torami w strone domu.

Ludzie nie przestaja mnie zadziwiac.

poniedziałek, 2 lutego 2009

Special report

RAPORT SPECJALNY *** RAPORT SPECJALNY *** RAPORT SPECJALNY

Zgodnie z obietnica - raport specjalny z North East.


Snieg na ulicach. Stop.


Szkola odwolana. Stop.


Dziecka zamiast sie uczyc, morduja przeciwnikow wirtualnie oraz starych w realu. Stop.


Jutro ma byc smieszniej. Stop.


Zapowiadane opady deszczu i -2 (minus dwa) stopnie Celsjusza. Stop.
Bedzie lodowisko. Stop. Stop. Stop.


Przeprowadzilem wywiad z tubylcami. Zgodnie twierdza ze owszem - snieg spadl. Ale ze North-East zawsze ma snieg o tej porze. Zazwyczaj od poczatku lutego do konca marca sobie cos spadnie a czasem polezy. Troche sie smieja z tego ze slisko, troche narzekaja ze zimno - ale to jest bardziej pro forma niz rzeczywiste narzekania na aure. Przy okazji dra lacha ile wlezie z Londynczykow, ktorzy sniegu nie widzieli bo sa z trzeciego swiata.

Draze caly czas kwestie opon zimowych - wydaja sie nie rozumiec. Kiwaja glowami ze faktycznie, to moglo by usprawnic nieco poruszanie sie po drogach ale z drugiej strony przeciez za dwa miesiace po sniegu nawet sladu nie bedzie. To po cholere sie przejmowac.

Z North-East, Stockton-On-Tees & Middlesbrough Wasz specjanly wyslannik
abnegat.ltd

Wedkowanie

Nie ma to jak swieza rybka. Taka upieczona w maselku na patelni, z winem. Niekoniecznie bialym - jestem zwolennikiem teorii ze do potraw wybieramy wina te ktore lubimy, a nie przepisane etykieta. Moi znajomi wedkarze dodatkowo podkreslaja fakt ze rybka wlasnorecznie zlapana smakuje dwa razy lepiej. Tu mam kolejna teze: czlowiek powinien stac na szczycie lancucha pokarmowego. Czyli: rybka - wedkarz - konsument. Zdecydowanie wole ta trzecia pozycje.

- Znaleziony nieprzytomny, chyba nie zyje - dyspozytor wreczyl nam karte i wypadlismy z pogotowia.
- Stacja, zglos sie.
- Co jest?
- Wiadomo cos wiecej?
- Nie. Cos kreca. Chyba nad rzeka zaslabl. Wsadzili go do samochodu i pod domem sie okazalo ze chyba nie zyje. Pojedziecie to zobaczycie.

Polna droga przez pole szybko sie nie pojedzie. Szczegolnie wielgachna Rka, ktorej rozstaw kol pozwala na jazde tylko w jednej koleinie - drugie kolo slizga sie uroczo po trawie, karetka rzuca z prawa na lewo - wiecej jak 120 za cholere sie nie da. Nawet Szybki czuje respekt. Z daleka widac gdzie jedziemy. Zbiegowisko kilkunastu osob, jakies 50 metrow od najblizszych zabudowan, maluch stoi gdzies z boku... Nic nie rozumiem.

ABC - NZK. Ale tez jakby i plamy opadowe gosc ma? Zabralem sie za masaz zupelnie z rozpedu, ruszylismy z akcja i ryknalem na tubylcow.
- Kto go znalazl i gdzie? - Cisza. - Co do k.nedzy - krasnoludki go znalazly? - wydarlem morde zupelnie niepolitycznie. Ponoc to wedkarz mial byc? Od slowa do slowa wszystko sie wydalo. Otoz faktycznie poszly sobie chlopy rybki w rzece lowic. A ze jesc sie im bardziej chcialo niz moczyc wedki - zarzucili dwa kable nad przebiegajaca w okolicy linie 15 kV i wrzucili konce w wode. Rybki wyplynely slicznie brzuchem do gory, problem w tym ze razem z rybkami ugotowal sie rowniez denat. Jakos umknal jego uwadze fakt ze stojac boso w strumieniu pod napieciem mozna stracic zycie. Dzielni jego koledzy zatarli slady dzialalnosci sportowej - tego dowiedzialem sie duzo pozniej, od znajomego policjanta - zapakowali go do samochodu i dojezdzajac do domu zorientowali sie ze "chyba nie zyje".

Nie musze dodawac ze reanimacja kompletnie nic nie dala. Dla przyzwoitosci dociagnelismy do 30 minut i stwierdzilem zgon.
Paranoja.

niedziela, 1 lutego 2009

Quincke

Siedzimy sobie wieczorkiem na podstacji, nastroj swiateczno-choinkowy, bigosik sobie bulgocze radosnie. Dzisiaj bedzie full-wypas. Samo miecho kosztowalo prawie stowe. Ale za to w kapuscie jest wszystko co niedzwiedzie lubia najbardziej - boczek, kielabacha, slonina, wolowe i swinskie i nawet drobiowe miesko. Mniam. Jeszcze z pol godzinki pyrkania, przecier, powidelka - i do boju.
Drrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrryyyyyyyyyyyyyyyyyyynnnnnnnn!

Znowu zapomnialem sciszyc dzwonek w telefonie. Na oddziale pamietam, a tu za kazdym razem jak probuje jedzonko to mnie cholerstwo stresuje. W koncu sie udlawie i tyle bedzie. Podnioslem sluchawke w sam raz zeby uslyszec fragment rozmowy ratownika z dyspozytorem.
- ...dusi sie... - Cholera. Rzucielm sie po graty i kurtke. Niezaleznie czy to grypka, astma czy obrzek pluc - nie lubie tego typu wezwan.

Io-io-io czyli poszly konie po betonie. Snieg spod kol pryska, wszystko wokolo robi sie pstryk - niebieskie - pstryk - czarne. Jezdzcy apokalipsy. Z daleka widac, ze to nie grypa - brama otwarta, dom oswietlony, ktos macha i pokazuje jak jechac.

W pokoju siedzi sobie dziewczyna, twarz spuchnieta jak ksiezyc w pelni i nieco rzezi. Strasse diagnoze: obrzek Quincke'go . Ktory to rozny moze sobie byc, ale jak chwyci krtan - niech Matka Boska broni. Trza miec ostry noz na podoredziu.

Jako ze nie lubie ludziom robic gupu-gupu nozem, szczegolnie na oczach rodziny, ze zdwojona - co ja mowie, ze zdiesieciokrotniona - szybkoscia zaczalem lekowac pacjenta. Wklucie, turbostrzal sterydow - a dziewczynka sobie zipi - kurdesz palasz... Rozpuscilem adrenaline i pomalusienku zaczalem to swinstwo dawac w zyle. Gdzies po trzeciej minidawce zipanie przeszlo w charczenie. Gut. Dolozylem jeszcze troszeczke, dziewcze sie rozjasnilo, tlenik do mozgu doszedl... Odlozylem noz.

W trakcie jazdy do szpitala jeszcze raz zaczela puchnac, wiec nie czekajac na fenomeny dzwiekowe zaczalem ja lekowac. I tu adrenalina potwierdzila swoja fizjologiczna przynaleznosc do systemu walki.
- Dziwnie sie czuje jak mi pan to daje.
- To znaczy jak?
- Wnerwiona. A najchetniej to bym komus w leb przywalila. - Powiedzialo rezolutnie dziewcze. Na wszelki wypadek odsunalem sie nieco.
- To normalne. Jak by co - prosze nie bic kierowcy, bo nie dojedziemy. Mnie tez lepiej nie bo kto pania bedzie leczyl... - Sanitariusz popatrzyl na mnie z wyrzutem.
No czego, lepiej ciebie niz mnie, wykrzywilem sie w odpowiedzi.

Zanim dojechalismy do IP sterydy i leki przeciwhistaminowe zaczely dzialac i Quincke poszedl sobie gdzie indziej. Nigdy wczesniej nie spotkalem az tak paskudnego...

sobota, 31 stycznia 2009

Sekta

Chirurgia Dnia Jedynego. Brzmi zupelnie jak nazwa sekty religijnej. Albo inszego wyznania. Jak by sie tak dobrze zastanowic...

Idea jednodniowych zabiegow jest prosta. Pacjent, po wczesniejszej kwalifikacji, przychodzi sobie pol godziny przed zabiegiem. Przebiera sie w szpitalne wdzianko, krotka pogadanka pielegniarska, potem anestezjologiczna, chirurg potwierdza typ zabiegu - i wio. Po dojsciu do siebie jest jeszcze obserwowany przez jakis czas i - szczesliwy i radosny - wypisywany jest do domu. Redukuje sie koszty zwiazane z pobytem, jedzeniem, praniem, spaniem, zatrudnianiem personelu nocnego, itepe, itede.

Tyle teori.

Kryteria dopuszczajce do zabiegu chirurgicznego w tym systemie liberalizuja sie coraz bardziej. W dawnych czasach pacjent musial byc mlody, piekny i bogaty. I - przy okazji - zdrowy. Nie miec nadwagi. Miec zdrowe zeby. Manicuire. Pedic...

Ok. Zagalopowalem sie nieco.

W chwili obecnej w zasadzie jedynym prawdziwym przeciwwskazaniem sa choroby wspolistniejace pacjenta. Jezeli na podstawie wywiadu podejrzewamy ze pacjent moze miec trudnosci z oddychaniem po zabiegu, posiada choroby ukladu krazenia czy jakiego badz innego, grozace dekompensacja lub zaostrzeniem - wysylamy go do szpitala w ktorym moze sobie polezec do rana na obserwacji badz byc leczonym intensywnie na OIOMie.

Z drugiej strony wiek, ktorego dozywaja teraz ludzie, pomalu zbliza sie do setki. Moze trudno to nazwac epidemia, poki co nie widac rzeszy stulatkow na ulicy, ale coraz wiecej pacjentow po 80 roku zycia, w doskonalej kondycji fizycznej i psychicznej, chce poprawic sobie jakosc zycia operujac przepukliny, zylaki i inne ludzkie dokuczliwosci. Chirurgowi - zaprawde powiadam wam - jest ganz egal co rznie, byle by mu pacjent czynnie w zabiegu nie przeszkadzal. Mam na mysli wyrywanie narzedzi, bicie tym narzedziem po glowie, kasanie reki ktora leczy i ucieczki w niewiadomym kierunku.Ale dla anestezjologa...

Wyobrazmy sobie znieczulenie - jako nurkowanie. Jezeli jestesmy za plytko, czujemy falowanie a czasem mozemy sie zupelnie nieoczekiwanie wynurzyc na powierzchnie. Jezeli jestesmy za gleboko, wszystkie niekorzystne zjawiska fizjologiczne wystepujace pod wysokim cisnieniem moga nas zabic. Ale pomiedzy tymi obszarami znajduje sie calkiem przyzwoity, bezpieczny przedzial w ktorym mozna sobie poogladac rybki nie ryzykujac przy tym zyciem. Tylko ze z wiekiem te dwa obszary zaczynaja sie coraz bardziej zblizac do siebie. I gdzies okolo 70 r.z. pacjent osiaga stan w ktorym ustawienie go pomiedzy jawa a zagrozeniem zycia zaczyna przypominac ekwilibrystyke. Dolozy sie troche wiecej - cisnienie laduje na podlodze. Troszeczke sie go splyci - otwiera oczy. Spi - serce wchodzi w tryb leniwego przepychania krwi w tempie 38 na minute. Broniac sie przed niedotlenieniem mozgu i wizja udaru, dajemy atropinke, przyspieszamy serducho i na widnokregu majaczy niedokrwienie miesnia sercowego z zawalem wlacznie. A ty czlowieku spiewaj, glosno krzycz.

Akurat mialem sliczne zestawienie fizjologi mlodzienczej i starczej w dwoch nastepujacych po sobie pacjentach stomatologicznych. Na pierwszy strzal poszla 20 latka. Dawke przyjela godnie, zabieg przespala, obudzila sie jak gdyby nigdy nic, obowiazkowo chciala mi dac buzi - ach, ten urok osobisty - i po obligatoryjnej obserwacji pojechala do domu. Drugi pacjent, dobiegajacy osiemdziesiatki, polozyl sie na stole zaraz po niej. W wywiadzie nic szczegolnego. Nie ma, nie posiada, nie zazywa, spacery w dalszym ciagu uprawia, zadyszki nie majac. Okaz zdrowia. Poza faktem ze po 20 roku zycia rzut serca spada przecietnie o 1% na rok. Innymi slowy serce w tym wieku bardziej przypomina zuzyty kapec niz sportowe obuwie.

Tak wiec pan starszy zasnal sobie snem sprawiedliwego, stomatolog rozpoczal clearence, zwane w Polsce deszrotowaniem jamy ustnej, a ja zaczalem anestezjologiczny dance macabre. Szczesciem niedlugi, bo stomatolog z ktorym wspolpracuje, jest mistrzem w swoim fachu. Pobudeczka nieco przedluzona, czego nalezalo sie spodziewac i w koncu pacjent otwarl oczeta, zaczal sam oddychac i pojechal do recovery. Gdzie, pomimo faktu ze byl znieczulony minimalna iloscia lekow, przelezal nastepne 6 godzin kompletnie ululany. Tak wlasnie moze wygladac pobudka w wieku - nazwijmy to - postbalzakowskim.

Ale z tej historii nieoczekiwanie wylonil sie - jak chmielowy smak z piwa marki Perla w AD '88 - jeszcze jeden moral.

Gdzies pod wieczor przyszla rodzina, zobaczyla polprzytomnego dziadka i zakrzyknela radosnie ze to u nich w rodzinie zupelnie normalne - po kazdym zabiegu, nawet krociutkim, kazdy z nich spi jak mops 3 dni i 3 noce, budzac sie tylko na sikanie.

Gdybyscie, majac podobna przypadlosc, chcieli sie zoperowac w systemie jednego dnia - powiedzcie o tym anestezjologowi przed zabiegiem.

piątek, 30 stycznia 2009

Defibrylator

Po czasach mezozoiku nadeszlo sredniowiecze. Ziemia zostal zaludniona, technika wkroczyla pod strzechy. Pod nasza wkroczyla pod postacia defibrylatora. Co prawda jednego, wiec zespol R, jako szczesliwi posiadacze, spuchl nieco z dumy - ale jednak. Mozna zycie ludzkie ratowc. Poniewaz jednak zakup byl promocyjny wiec dostalismy egzemplarz pokazowy. Ktorego zapasowa bateria zdechla po pol roku. Po awanturach z dyrekcja zakupiono nowe baterie - zeby jednak utrzymac wszystko w ruchu, pozostawiono stare. Od tej pory dwie siedzialy w ladowarce, jedna w defi a ostatnia, czwarta jezdzila w R jako rezerwa.

- Tutaj, na gore, szybko!! - dobiegl nas krzyk z gory. Przyspieszylem na klatce do granicy zawalu i do mieszkania wpadlem pierwszy. Na podlodze lezy mezczyzna, w srednim wieku, kolo niego dwie osoby pracuja nad BLSem.
- Dziekujemy, przejmujemy reanimacje - podziekowalem za wlozony wysilek i wzialem sie do masazu. Pielegniarka zlapala za ambu a ratownik wlaczyl defi. -Przyloz do klatki - poprosilem. - Migotanie. Milo. - Daj 200.
Ratownik wlaczyl magiczna trojeczke i zaczelo sie Radosne Oczekiwanie na Piiiiiii. Dziesiec sekund, dwadziescia, trzydziesci, czterdziesci.... - Wlaczyles?
- Taaak... - jakos niepewnie powiedzial ratownik i nacisnal jeszcze raz. W dalszym ciagu cisza. W miedzyczasie zaintubowalismy pacjenta, podkluli, poszla pierwsza adrenalina.
- Chyba bateria zdechla - rzekl ratownik i wygrzebal zapas. Przelozyl. Nacisnal. Dziesiec sekund, dwadziesica, trzydziesci...
- KURWASZ MAC
- Ciszej doktor, ludzie sluchaja
- kurwaszmac - mamy trzecia czy sie laduja?
- Laduja.
- To dzwon, niech transportem podesla (...)

Nie mam zdrowia opisywac tego dalej.
Dziesiec minut pozniej transportowcy wpadli z rezerwami, zresuscytowanego pacjenta przewiezlismy do szpitala.

I wpadlem w drobny szal. Jako ze nie byl to pierwszy przypadek gdy dzieki awarii sprzetu zagrozilismy zyciu pacjenta. Baterie polecialy szerokim lukiem w krzaki, potem jeszcze sam w te krzaki wpadlem i na wszelki wypadek skopalem powtornie dziadostwo...
..rozmowy z dyrekcja i kierownictwem na temat przykrywania g.wna pozlotkiem...

Zakupiono nowy sprzet, stary poszedl do kosza.

Pacjent nie przezyl - zmarl na IT kilka dni pozniej.

Takie historie tez sie zdarzaly.

czwartek, 29 stycznia 2009

Opór

Wojna. Niemcy wkraczaja na wschodnie tereny Polski, w chwili obecnej nalezace do Bialorusi. Ruscy czerwonoarmijcy uciekaja do lasu. Polscy AKowcy uciekaja do lasu. Niemcy gonia ich po lesie. A pomiedzy nimi zaszczuta, uciekajaca przed hekatomba przypadkowa zbieranina Zydow.

Stereotyp Zyda od stuleci zawieral w sobie jakas taka uleglosc. Nie zmienilo tego ani polowanie na Eichmanna ani grupy Avengers czy "Miecz Gideona". W taki tez sposob Hollywood pokazalo walke o przetrwanie Zydow ukrywajacych sie przed pogromem w lasach Nowogrodczyzny. Przywodcy grupy, najstarszemu z braci Bielskich (Daniel Craig), przyswieca jeden cel - ocalic jak najwiecej ludzi. Nie interesuje go walka zbrojna z Niemcami. Jego przeciwienstwem jest drugi z braci, Zus (rewelacyjny Schreiber), ktory ma w d.pie male miasteczka. Chce walki i krwi. Zestawienie aniola milosierdzia i demona zemsty.

Film jest mocny - i prawdziwy. Nie historycznie - pamietajmy ze film wyprodukowalo Hollywood - ale emocjonalnie. Gdy starszy z Bielskich dokonuje zemsty na kolaborujacym z Niemcami ruskim policjancie, adrenalina marszczy skore na grzbiecie. Gdy dochodzi do rozlamu pomiedzy bracmi, czuc prawdziwy konflikt i trzeszczenie rodzinnych wiezow.




Narracja jest dosc oszczedna, film przegrywa z "Karatekami z Kanionu Zoltej Rzeki" iloscia scen walki jak i z "Emanuelle" pod wzgledem ilosci scen erotycznych. Jednak nastroj niepewnosci i zagrozenia, unoszacy sie caly czas w powietrzu, potrafi utrzymac napiecie przez ponad 2 godziny.

Produkcja jest ciekawa z jeszcze jednego punktu widzenia. Na tych terenach nie dalo sie jednoznacznie podzielic walczacych grup na "nasze" i "wraze". Polacy wzespol z Ruskimi tlukli sie z faszystami. Gdy Katyn wyszedl na jaw, sytuacja ulegla zmianie - Polacy z Niemcami tlukli Ruskich. Zydzi byli scigani przez Niemcow i Ruskich. Potem z Ruskimi tlukli Polakow i Niemcow. W zasadzie tylko w przymierze niemiecko-zydowskie nie uwierze. Reszta chyba byla mozliwa.

Zeby dodatkowo podgrzac problem wystarczy zagladnac na portale prawicowe - bandyci z bandy Bielskiego sa oskarzani o udzial w mordzie w Nalibokach. Gdzie 128 Polakow zostalo zmasakrowanych przez Ruskich i Zydow. O czym w filmie, rzecz jasna, ani slowa. Jedne zrodla twierdza ze to byli ci od Bielskiego, inne ze nie. Jak by nie bylo, do Jedwabnego dojdzie teraz kolejna dyskusja o pokojowym wspolzyciu dwoch narodow. Jeszcze inne ciekawe skojarzenia powstaja w swietle ostatnich wydarzen w Strefie Gazy. Gdy o tym wszystkim dluzej sie pomysli, nachodzi czlowieka chec wymeldowania sie z Homo Sapiens (Sapiens?) i zlozenie podania o honorowe czlonkowstwo w stadzie hien. Pytanie, czy przyjma.

Film jest warty poswieconego mu czasu.
Niezaleznie czy zobaczymy na nim mordercow Polakow czy zaszczutych Zydow.


PS. Znalazlem w portalu filmowym profesjonalna recenzje jakiegos wspolczesnego kretyna, ktory napisal ze film jest nudny - ale to dlatego ze stara sie oddac prawde historyczna, wiec niestety walk jest malo. A obrazy pokazujace zycie ludzi w lesie sa nudne.

To jest wlasnie typowa wrazliwosc I-generation wychowanej na Doom'ie, Warrock'u i Auto Theft'cie. Trzy neurony przetwarzajace w czasie rzeczywistym obrazy na ekranie na ruch palcow trzymajacych myszke, oraz zwoj nerwowy obslugujacy proces pochlaniania chipsow.

Najgorsze jest ze nie mozna pacanowi do dupy nakopac - bo nie ma jak. W tym przypadku internet bezlitosnie obnaza swoja najwieksza ulomnosc. Czyli brak kontaktow cielesnych.

środa, 28 stycznia 2009

Depresja

- Jedzcie. Twierdzi ze juz nawet palcem jej sie kiwnac nie chce.
Depresja wredna choroba jest. To nie chodzi o to ze jest czlowiekowi zle. Problem w tym ze dodatkowo nic sie robic nie chce. Siada i nastroj i naped. Czasem mnie lapia takie pseudodepresyjki w czasie przedluzajacej sie pory zimowych ciemnosci. Ale zeby calkiem klapnac na dupke... Biedna kobieta.

- Doktorze, prosze mi dac 50 Relanium do zyly...
- ??? - wytrzeszczylo mnie nieco. Rozumiem, uzaleznienie, ale po takiej dawce ECG sie wyplaszczy nawet u duzego konia. - Mowy nie ma. Moge dac 10.
- To na mnie nie zadziala. Psychiatra daje mi 3x50.
Pomyslalem ze ja jednak anestezjolog jestem, nie psychiatra, wiec sie wypowiadal nie bede. Jak by tak babka sie zglosila do Guinessa to miejsce w ksiedze rekordow ma zapewnione.
- A co to sie stalo ze pania zlapalo? Toz lato, slonce swieci, ptaszki cwierkaja?
- Corka w ciaze zaszla.
- Toz radosc jedynie - bedzie pani wnuka miala.
- Ona jeszcze nie ma 16 lat.
Ups. No, to akurat jest problem co depresanta przygniesc moze.
- Sie Pani nie przejmuje. Wychowa sie jak swoje - rzucilem kula...
- Juz jej dwojke wychowuje - ...w plot. - Na dodatek kazde z innym.

Wykorzystujac pretekst, ze musze z rodzina na jej temat pogadac, znalazlem rzeczona maloletnia mame. Dziewczynka sliczna, chyba nawet nie wygladajaca na swoje prawie 16 lat, jeden berbec trzymal sie jej nogawki od jeansow, drugi, kilkumiesieczny, lezal w lozeczku. Brzuch miala wyraznie zaokraglony - wlasnie leci dzidzius trzeci.

Mozna sie rozwodzic nad katolicka zmowa milczenia coby dzieci w ciemnocie i nieuswiadomieniu zyly. Mozna rece zalamywac nad obyczajami wspolczesnej mlodziezy. Mozna pytac o opieke socjalna, szkole, rodzine.

A ja sie tak brzydko zapytam - zamiast w depresje wpadac i relanium wpie.alac, nie bylo jej po pierwszej ciazy do ginekologa wziac i tabletki zapisac?

wtorek, 27 stycznia 2009

Mezozoik

Dzisiejsza medycyna. Swiatelka, mikroskopy, lasery, komputery, defibrylatory, rezonanse, genetyka, biochemia i ciort wie co jeszcze. A przeciez nie tak dawno, w zupelnie nieodleglej galaktyce, brakowalo wszystkiego. Na jedyny CT w okolicy czekalo sie pol roku, co dziwnym nie bylo bo badanie trwalo przecietnie dwie godziny, pod warunkiem ze sie komputer nie zawiesil. O rezonansie nikt nie slyszal. Klisze RTG wywolywalo sie recznie. A defibrylator w szpitalu byl jeden. Wielki, nieporeczny, w formie wysokiego chybotliwego wozka z kolkami.

Wlasnie w tych prehistorycznych czasach na IP zglosil sie pacjent z bolami brzucha. Wykonano standardowe badania, w tym EKG, i poproszono chirurga o konsultacje. Ktory brzuch zbadal i orzekl ze najpewniej beda to wrzody zoladka. Wynik badania byl zgodny z wywiadem jako ze pacjent na chorobe wrzodowa chorowal, leki brac przestal i zaczal pic na umor. Zeby sobie zoladek nie myslal ze mu latwo bedzie, palil przy tym 60 Extra Mocnych bez filtra. Leki podano, nieco sie mu poprawilo i o 3 w nocy, na zadanie pacjenta wypisano go do domu.

- Abi, jedziecie - zatrzeszczal senny glos w sluchawce. - Byl w nocy na izbie, teraz gorzej sie czuje.
- A z czym byl?
- Wrzody zoladka. Leczyl je wodka i papierosami.
Sprawdzilem godzine - 5 rano. Jak to Hrabia sie wsciekal? Sacrebleu?. Dobrze ze hrabia nie jestem, moge bluznic ile wlezie. Gdyby ktos pytal to wole klac niz dostac zawalu, wrzodow czy innego pypcia na jezyku.

- Dzien dobry, Abnegat. Co sie dzieje?
- Doktorze, bylem dzisiaj w szpitalu, leki dali, troche mi sie lepiej zrobilo - ale teraz napie.dala mnie okrutnie...
Podstawowe badanie, wklucie.
- To chodzmy, zawioze pana z powrotem. W domu wiele sie nie narobi.
Saitariusz wzial pacjenta pod reke i zaczelismy wychodzic.
- Doktorze! - obrocilem sie w sama pore zeby zlapac nieprzytomnego pacjenta spadajacego ze schodow. ABC - NZK. Nie wierze - na wrzody sie zatrzymal? Zaczelismy reanimacje. Masaz, wentylacja, intubacja, leki - a czym ja go mam teraz przysmazyc?? Defibrylacja a'la MacGyver pradem zmiennym z kontaktu, przy uzyciu mosieznych swiecznikow dziala tylko w durnych serialach. Nie przerywajac masazu zapakowalismy goscia do karetki i ruszyli w strone szpitala. Kierowca, mlody chart, rozwinal na gorskich, wiejskich drozkach predkosci podswietlne. Zablokowalem sie glowa i barkami o dach i rury - pralo nami rowno, a jakos trzeba bylo faceta masowac.

- Stacja dla W! - przy 150 zeby jeszcze przez radio gadac? Zdolna bestia.
- Co tam?
- Wieziemy umarnietego, reanimowanego, zawiadom izbe!
- Ze co wieziecie??
- Reanimowanego wieziemy!
- Karetka???

Gwoli wyjasnienia - chyba nikt sie wtedy w takie czary nie bawil. Jak kto umarl - to nie zyl i basta. A tu sie trafil jakis oszolom co jadac na sygnalach, zebra pacjentowi lamie. Zgroza. Zajechalismy na podworko szpitala gdzie czekala na nas niespodzianka. Dyzurny anestezjolog wytargal defibrylator na zewnatrz. Milo widziec ze ktos sie nakladem naszej pracy przejal i trud docenil. Wysunelismy pacjenta do polowy z karetki, zeby dostep lepszy byl i zadali mu 200J. Caly szpital - pacjenci, pielegniarki, doktory - wisial w oknach i podziwial co tez wspolczesna medycyna moze. Pacjentem szarpnelo wdziecznie, z okien rozleglo sie pelno podziwu aaaaAAaaa... i o dziwo zaskoczyl - biegiem wpadlismy na IP gdzie okazalo sie ze znowu sie zatrzymal. Kolejne strzaly, masaz, leki... Po jakiejs polgodzinie zresuscytowany* pojechal na intensywna terapie a ja powloczac nogami polazlem na pogotowie. Ostatecznie trzeba choc ze dwa zeby umyc przed calym dniem pracy.

O ile dobrze pamietam ta historia nie miala szczesliwego zakonczenia. Po kilku dniach, nie odzyskawszy przytomnosci, pacjent zmarl na intensywnej.

Ewolucja nie zna litosci.
Przetrwaja najsilniejsi.

Rozroznialo sie pacjenta zresuscytowanego i zreanimowanego. Temu pierwszemu bilo serce, mogl sam oddychac, ale nadal byl nieprzytomny. Za zreanimowanego uznawalo sie takiego ktory po naszych dzialaniach wracal do swiata zywych. U anglosasow nie ma okreslenia reanimatio - uzywaja jedynie zwrotu resuscytacja i znaczy to wszystko do kupy.

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Dopalacze

Podczas ostatniego pokazu kokpitu padlo pytanie o dopalacze. Jest to zrozumiale - ostatecznie zawsze interesuja nas extrema a nie jakies tam bezplciowe latanie. Dzisiaj zapraszam na pokaz ultraturbo hipersuper lotu z duza predkoscia na niskiej wysokosci. Zanim oficjalnie otrzymam wyrok za zdradzanie tajemnic klanowych, pokaze wam jak dziala TIVA.

Total Intravenous Anaesthesia jak sama nazwa wskazuje wymaga dostepu do zyly. Albowiem wszytkie dopalacze dostarczane sa bezposrednio do ukladu krazenia. W zasadzie nie jest to wielki problem. Ot, wbijamy kaniule - co ja mowie, kaniulke, ka-niu-lecz-ke malusia - oklejamy plasterkiem, przeplukujemy roztworem fizjologicznym soli - ktory z fizjologia nie ma wiele wspolnego - i wenflonik gotowy. Potem wystarczy do niego podlaczyc przewody paliwowe i wio. Lecimy.



Jak widac na obrazku, przewody sa trzy. Dwoma z nich plyna leki. Usypiacz - to ten bialy. Pieszczotliwie zwany mlekiem od wscieklej krowy. Przeciwbolowy jest przezroczysty, mimo to rownie efektywny. Srodkowym, grubym przewodem podpieta jest kroplowka. W zargonie zwana popychaczem. Czasem dodaje sie do niej leki p.bolowe, antybiotyki czy co tam jeszcze jest potrzebne do utrzymania milego i gladkiego lotu.

Do drugiego konca przewodow podlaczone sa strzykawki z lekami, ktorych predkosci podawania zarzadzane sa przez wyrafinowana elektronike. Kiedys trzeba bylo liczyc wszystko recznie - przed kazdym zabiegiem powstawala tabelka ktora wygladala jak runtime nurka technicznego. W chwili obecnej wystarczy podac odpowiednie parametry, zaprogramowac pozadane stezenie leku w surowicy a maszynki wszystko przelicza i odpowiedni bolus zastosuja. Wyliczajac przy okazji teoretyczne stezenie leku w mozgu. Daje to niesamowita kontrole nad lotem - mozna zaprogramowac wysokosc na 10 metrow ponad czubkami drzew, wlaczyc automatycznego pilota i cieszyc sie jazda.




A tlumaczac na jezyk anestezji? Trzymamy mozg pacjenta w biochemicznych kleszczach tak scisle jak tego sobie zyczymy, a przy okazji mozemy go wybudzic kilkanascie sekund po zalozeniu opatrunku. Co pewnej wprawy wymaga, ale skomplikowane nie jest.




Majac tak precyzyjna automatyke do dyspozycji, jest czas zeby pstryknac w wylacznik mikrofonu i zaanonsowac:




Kapitan wraz z zaloga wita Panstwa i zyczy milego lotu.

niedziela, 25 stycznia 2009

Zgon

Post zainspirowany wpisem Morfeusza .


Jedziemy. Czlowiek umiera.
Dyspozytor nie byl w stanie powiedziec co, jak i dlaczego. Cudem boskim wydobyl z wrzeszczecej w nieboglosy kobiety gdzie jechac. Jak by nie patrzec, z calego kompletu informacji potrzebnej dyspozytorowi do prawidlowego zarzadzania zasobami ludzkimi ta jest chyba najwazniejsza.

Prowadzi najszybszy kierowca Podhala. A przynajmniej najszybszy z tych ktorych znam. Poza zmyslami dostepnymi zwyklemu smiertelnikowi ma jeszcze kilka dodatkowych - czytanie w myslach kierowcow, przewidywanie przyszlosci, rentgen w oczach i pare pomniejszych. X-man'i to przy nim slepy zaulek ewolucji.
- Kkurcze, zwolnil bys nieco... - zaproponowalem niesmialo. Sam jezdze niekoniecznie zgodnie z przepisami, ale co innego strugac oszoloma a co innego byc kamikadze.
- Spoko, Abi - Szybki usmiechnal sie od ucha do ucha i zupelnie nie wiedziec czemu walnal w hamulce. Stanelismy metr przed przejezdzajacym w poprzek kaleka. Znaczy, kaleka, bo musial byc przynajmniej slepy i gluchy zeby nas nie zauwazyc. - Dowioze cie calego, nie pekaj - i wgniotl nas wszystkich z powrotem w fotele. Zamilklem, dochodzac do wniosku ze lepiej go nie rozpraszac i oddalem sie filozoficznym rozmyslaniom na temat marnosci swiata tego. A zycia na nim w szczegolnosci.
- Wiesz co, ja chyba tego czlowieka znam - dodal Szybki po chwili z namyslem. - Nie dam sobie glowy uciac, ale z tydzien temu odwiezlismy go do domu, bo nie chcial w szpitalu umrzec. Wolal w domu. Konczy sie na raka.

- Stacja dla Abnegata.
- Co jest?
- Sprawdzila bys czy tego nazwiska nie ma w transportach z paliatywu?
...
- Abi, tydzien temu, z rozpoznaniem 'stan terminalny'. Skad wiedziales?
- Szybki go odwozil i miejsce skojarzyl.

- Szybko! Tam! Umiera! Ratujcie! Do! Szpitala! Szybko! - wrzask i panika witajacej nas kobiety osiagnely niepotykany zazwyczaj poziom.
- To jego zona, pamietam - mruknal za mna Szybki. - Bedzie chodzilo o jej meza.
- Szybko! Konczy sie! Tam! Bierzcie! Szybko!...

...na lawie w przedsionku siedzi sobie chlop. I umiera. Tlen z domowej butli idzie, chlop o powietrze walczy, oddechy szybkie, plytkie...

...zlapalem kobiete za reke - i o dziwo przestala krzyczec. Tylko przerazenie najwyzszego stopnia, takie ktore odbiera rozum i mowe...

- On umiera. Niech ze Pani siadzie kolo niego, za reke wezmie - bo teraz wrzaski sa mu najmniej potrzebne. - Kobieta siadla na lawie i przelamujac przerazenie przytulila sie do chlopa.

...ktory spojrzal na mnie, odwrocil sie do zony, scisnal jej reke - i umarl.

Tak po prostu.

Smierc jest czescia naszego zycia.
Warto o tym pamietac.
Zebysmy - kiedy przyjdzie czas - mogli sie usmiechnac i umrzec.

Tak po prostu.

sobota, 24 stycznia 2009

Rodzinny dom publiczny

Zglebiajac historie Albionu trafilem na film o siostrach Boleyn. Musze przyznac iz mimo drobnych odstepstw od historycznej prawdy, film robi wrazenie. Zwlaszcza obsada, ktora moze zwalic z nog niejednego samca rodzaju Homo Erectus. Jako Anna wystepuje rewelacyjna Scarlet Johanson, w postac jej starszej siostry wcielila sie Natalie Portman*.


Zeby jednak nie byc posadzonym o stronniczosc, zenskiej czesci widowni podrzucono Eric'a Bana jako Henryka VIII. Wszystko razem bardzo smakowite.


Tak na marginesie: wole go w roli Hectora w "Troy", byl tam jakos rycerski bardziej. Prezentowal postawe godna Emporio Armani He. Natomiast w "The other Boleyn girl" w glowie mu jedynie Brutal albo inne Dolce Gabbana...**


Film przedstawia losy dwoch slicznych dziewczyn ktorym wyznaczono role pionkow w batali o znaczenie rodu Boleyn. W wyrafinowanej i cynicznej grze rodzina podsuwa Henrykowi, coraz bardziej zdesperowanemu brakiem potomka meskiego, naprzemiennie obie siostry. Najpierw starsza, Anne (Portman). Piekna, inteligentna - i oczytana. Dwa fakultety. Waska specjalizacja. Co jakos nie przypada krolowi do gustu. Jak kazdy samiec woli zaopiekowac sie sierotka - nomen omen - Marysia. Nie zwazajac na fakt iz Maria jest mezatka robi z niej swoja kochanke, mimochodem pozbywajac sie meza kopem w gore na wysunieta placowke dyplomatyczna. Ludzki pan - mogl leb urwac a dal awans. Taka dzisiejsza zsylka do Ulan Bator.


Maria, sliczna i powabna, pozostala szczesliwa kochanka krola do momentu zajscia w ciaze. Poniewaz ciaza byla zagrozona, a niestety, Henryk z powodu wzmozonego cisnienia ukladu rozrodczego zrobil sie niespokojny - Maria zostala wymieniona, przy aktywnej pomocy rodziny, na starsza siostre Anne. Ktoraz to, widzac jak skonczylo sie dolce vita siostrzyczki, postawila warunek. Ze owszem, wszystko - ale dopiero w Ladynie (nie ma takiego miasta Ladyn. Jest Ladek, Ladek Zdroj...). Znaczy, tfu - jak zostanie krolowa. Wczesniej - chocby tu przedszkole stalo, w przyszlosci - zadnego barabara nie bedzie.

Tu nie rozumiem - zamiast wymienic sobie kochanke na nieco mniej wymagajaca, Henryk postanowil pozbyc sie swojej dotychczasowej zony, Katarzyny Aragonskiej. Z ktora splodzil byl juz Marysie, zwana pozniej nieco niefortunnie Bloody Mary. Niefortunnie, bo zwykla ona swoich protestanckich przeciwnikow nadziewac na pal i palic. Z drugiej strony, Katarzyna dobiegala kresu swojej uzytecznosci rozrodczej co stawialo sukcesje tronu w wyjatkowo paskudnej sytuacji.

Henry ostatecznie sie rozwiodl. Wykorzystal do tego pretekst ze Katarzyne odziedziczyl byl po swoim zmarlym bracie, Arturze. Ze niby second hand krolowi nie przystoi. Przy okazji niejako rozwiodl sie tez i z Rzymem, ale to zupelnie inna historia. Katarzyna twierdzila, ze z Arturem nic nie zaszlo, Henryk twierdzil co innego i tak powstal Kosciol Anglikanski. Oraz okazja dla Ani, ktora nie czekajac dlugo, zaszla sobie w ciaze. I, rzecz jasna, zostala krolowa Angli.


Ciaza ta byla jedna z wazniejszych ciaz Albionu - w jej wyniku urodzila sie dziewczynka, nazwana na czesc babki Elzbieta, przyszla krolowa Angli i Irlandii, tworca Zlotego Wieku krolestwa. Jezeli chcecie zobaczyc jej historie w skrocie, polecam dwa filmy, "Elizabeth" i "Elizabeth - The Golden Age", z Cate Blanchett w roli glownej. Bardzo mniam.


Wracajac do Ani - wiecej sukcesow nie odnotowala. Kolejne poronienia rozdraznily nieco Henryka, ktory dotychczasowa malzonka znudzony, nie mogac doczekac sie syna, oskarzyl ja o czary i cudzolostwo. Po czym pozbawil ja korony razem z glowa, przy aktywnym udziale rodziny Boleyn'ow. Co najsmieszniejsze, jako collateral damage, do piachu poszlo pieciu facetow razem z Ani bratem, ktorego na filmie obciazyla jego wlasna zona. Nie mozna jednak odmowic Henrykowi krolewskiego gestu - zeby nie obcinac Ani lba toporem, jak byle arystokracie - sprowadzil byl on z Francji kata, wyszkolonego w pozbawianiu glow za pomoca miecza. Czy raczej - zgodnie z filmem - maczety. Ciekawostka jest fakt ze co prawda ojciec Anny, Thomas Boleyn, zostal wylaczony ze skladu sedziowskiego, ale szczesliwie nie jej wuj. Ktory zgodnie z taktyka ZWD*** bez wahania uznal ja winna. Rodzina uber alles. Tylko w czasie fotografowania trzeba sie trzymac srodka, bo mozna zostac obcietym...

Nie chcac byc posadzonym o sentymentalizm, Henryk zareczyl sie z nastepczynia Anny Boleyn w dniu po jej dekapitacji. Szczesliwa - trzecia z kolei - krolowa zostala Jane Seymour, ktora dala Henrykowi dlugo wyczekiwanego dziedzica plci meskiej, przyplacajac to zyciem z powodu komplikacji poporodowych. Straszne czasy.

Rodzinny Dom Publiczny Boleyn'ow skonczyl fatalnie. Ania zmarla smiercia tragiczna krotsza o 22 cm, jej brat rowniez stracil glowe, tatus szczezl w nieslawie dwa lata pozniej. Jedynie Maria, wydana miesiac po urodzeniu syna za Williama Carreya, przezyla extremalny rafting swojego rodu. Coz, zanim sie wsiadzie do pontonu, warto przemyslec szanse przetrwania.

Jezeli jednak spojrzymy na te nieszczescia z drugiej strony, przez pryzmat 60 lat panowania Elzbiety...
Hm.
Wszystko, jak zwykle, zalezy od perspektywy.


*W filmie Maria, choc zamezna, jest mlodsza z siostr. Historycy maja watpliwosci - wiekszosc sklania sie ku przeswiadczeniu ze byla ona od Anny starsza.
**Inspiracja: Konfliktowa.
***Zabezpiecz Wlasna D.pe.

piątek, 23 stycznia 2009

Nie ma mocnych

Ranek sliczny, czerwcowy. Ryczymy sobie sygnalami, jadac droga do sasiedniego miasteczka i wisimy za oknem. Albowiem nikt nie wie gdzie wypadek mial miejsce. Wiadomosc otrzymalismy z telefonu komorkowego od kierowcy TIRa. Zglosil, ze widzial samochod w rowie. I pojechal. W d.pie majac odpowiedzialnosc za nieudzielenie pomocy.

Dojechalismy do najblizszego miasteczka i nic.
- Stacja, zglos sie.
- Co jest?
- No wlasnie nic nie jest. Czy on mowil gdzie to niby mialo byc?
- Poczekajcie chwile. - W miedzyczasie na samych blyskotkach zaczelismy wracac, czujnie sie rozgladajac.
- Abi, gosc nie stad, w ogole nie skojarzyl miejsca. Mowi ze to gdzies po drodze bylo, samochod tylko widzial. I w dodatku mnie sklal na funty ze z torbami pojdzie*.
- No to wracamy powolutku i patrzymy po krzakach.
Mimo wzmozonej czujnosci nic nie znalezlismy. Byly slady prowadzace do rowu, nawet slady dzwonu w rowie, ale dyspozytor nas wyprostowal ze ten to wyciagalismy przedwczoraj. Bywa.

- Abi, strazaki maja wezwanie od miejscowych ze samochod w rowie znalezli. Musisz jechac. - Rudy byk. Za dziesiec minut 7.00.
Dojezdzamy - faktycznie, samochod w rowie. Nic dziwnego zesmy go nie znalezli za pierwszym razem. Po prawej stronie drogi skarpa miala ze 3 metry. Nastepnie pole, moze z 5 metrow szerokie. potem druga skarpa - kolejne 3 metry. I kolejny pasek ziemi. Zakonczony skarpa z krzakami.

Za drugim uskokiem lezy sobie duzy Fiat, kredensem zwany. Na dachu. A na drodze zadnych sladow. Na pierwszym tarasie tez nic. Musial ladnie grzac i po prostu przelecial nad wszytkim. A w kredensie lezy sobie pijany w trzy osme nasz znajomek, cosmy go wyciagali z rozwalonego samochodu jakies pol roku wczesniej. I - o ile mnie pamiec nie myli - prawo jazdy mial po tym wypadku zabrane, a siedziec nie poszedl ze wzgledow zdrowotnych. Nozia sie mu nie zrosla jak powinna. To sa czary wspolczesnej medycyny - do ciupy sie nie nadaje, a do dalszego jezdzenia po pijaku - jak najbardziej.

Zbadalem typa, ani drasniecia. Auto w drzazgi rozwalone, a kurwadziad nawet sie nie zadrapal. Przytulony do litra, nadpitego zdrowo. Zaczalem sie nerwowo drapac po nodze.
- Abi, idz na gore, powiedz kierowcy zeby nosze przytargal ze strazakiem, a ja tu z nim zostane - uratowal mnie przed prokuratorem ratownik.

W sadzie zeznal ze trzezwiutki jak aniolek, "w stanie wyzszej koniecznosci", jechal do tesciowej. Poniewaz juz dwa w zawiasach posiadal z poprzedniego razu - "w stanie wyzszej koniecznosci" sad wyslal go do ciupy. Tym razem z marszu.

No i po co taki chwast zyje?
Ech, Bogus... Ze Ty nigdy na pogotowiu nie pracowales...


*To byly czasy gdy "Telefon mini, za cene mini - tylko tysiac czterysta". Plus aktywacja 600. Plus VAT. Razem dwa i pol klocka. I to sie wtedy nazywalo PROMOCJA!. Z wykrzyknikiem. A wlasciciel placil za rozmowy wybierane i odebrane. Minuta chyba z 5 PLN. Sredniowiecze.

czwartek, 22 stycznia 2009

Prywata

Milo byc doktorem w panstwowej sluzbie zdrowia. Masz co chcesz, a nawet jak czegos nie chcesz to tez masz - na wszelki wypadek. U prywaciarza gorzej, niestety. Wszystko musi miec swoje uzasadnienie ekonomiczne. Czyli ma byc lepiej i taniej. Bijemy sie o zlota patelnie.

Jako ze w wyniku niejakiego zamieszania dostalem ostatnio Desfluran, musze teraz wymyslic dlaczego jest on mi niezbednie potrzebny. Z nieoczekiwanego nabytku sie ciesze, bo jak sie znieczula osiemdziesieciolatkow w systemie jednodniowym to milo miec cos co nie wplywa tak straszliwie na uklad krazenia jak mikstura uzywana do TIVA. Trzeba teraz management przekonac ze sie nijak nie moge obejsc bez czegos, czego nigdy wczesniej nie mialem. Inrygujace zadanie logiczno - wytworczo - pisarskie.

Przyjechal Janusz. Wegierski chirurg. Musze przyznac ze sobie sprawy nie zdawalem jak nasza wspolna, socjalistyczna przeszlosc zblizyla nasz swiatopoglad. Znaczy - ja sie komunizma brzydze jak ostatniej zarazy, a swiatowej hydrze mowie zdecydowanie nie - ale smiejemy sie z tych samych dowcipow, smiesza nas te same odmiennosci Albionu, nawet jedzenie mamy podobne.

Janusz robil dzisiaj kilka zabiegow, m.in. wydlubywal i podwiazywal zylaki. Jako ze mial na tapecie zyle podkolanowa, wpisal zeby mu pacjenta ulozyc na brzuchu. Zawsze mnie to wpiernicza - banalna operacja, w sensie zdrowotnosci, rzecz jasna - a ja musze pacjenta intubowac, do gory nogami wywracac... Cala ta szopka zabiera dodatkowe pol godziny. Zaproponowalem, ze poloze pacjenta na boku, przechyle troche bardziej, troche skrecimy tulow i wilk bedzie syty i owca cala. Znaczy - on bedzie mial noge w odpowiedniej pozycji a ja swiety spokoj z ulozeniem pacjenta na stole.

Wszystko dzialalo jak nalezy, jedyny drobny problem wyszedl ze szczelnoscia I-Gel'a; musialo sie toto troche przesunac po ulozeniu na boku. Nic to. Technika zdala egzamin. Nastepnym razem, by uniknac jakichkolwiek problemow, polozy sie pacjenta w tej samej pozycji, ale zaintubownego. Swieto lasu.

Pawelek zeznal ze mamy ostatni Propofol, dwie ampulki Alfentanylu, jedna Remi, skonczyl sie Tramadol oraz Voltarol.
- Any good news?
- I'm fit and healthy.
Kocham ich poczucie humoru. Zeby jednak nie przesadzic z montypytonowaniem, poszedlem do nadzorstwa z oswiadczeniem ze jak sie zapasy nie uzupelnia, to jutro blok bedzie mial wolne. Zaraz sie frmaceuta znalazl.

Tak na marginesie: w trakcie pisania notki zadzwonili z banku, zeby potwierdzic transakcje internetowa. Wybaluszylem nieco galki, jako ze zakupow zadnych nie robilem. Okazalo sie ze ktos sczytal moje dane i uzyl w necie. Chwala Panu, ze system transakcyjny mojego banku zmusil mnie jakis czas temu zebym sie zapisal do dodatkowej weryfikacji karty. I na tej weryfikacji zlodzieje polegli. Karta zablokowana, kolejna przysla za piec dni. Mili ludzie.

środa, 21 stycznia 2009

Blizniak

Siedze sobie z dyspozytorem, sytuacja nieco napieta, W pojechalo do wypadku we wsi obok. W tym czasie zaopatrywalem innego pacjenta, wiec siedzimy teraz jak na szpilkach czy wezwa R do pomocy czy nie.
- Stacja, zglos sie - zatrzeszczal w radio Uprzejmy.
- Zglasza sie stacja.
- Wracamy. Jeden zgon na miejscy, policja sie tym teraz zajmuje. Brak poszkodowanych. Wracamy na pusto.
Tez sie mu trafilo. Stwierdzac zgon na drodze to zadna przyjemnosc.

- Abi, przyjdz na chwile na dyspozytornie - dolecialo z glosnika pod sufitem. Nie ma to jak kosci rozruszac, szczegolnie gdy czlowieka taka mila, popoludniowa drzemka lamie.
- Co jest?
- Pojedziecie do Koziej Wolki - oznajmil dyspozytor. - Do siostry zabitego. Rodzice nie moga sie z nia dogadac.
- Rka mam do histerii jechac? A gdzie W?
- Problem w tym, ze ich tam malo nie zabili jak Uprzejmy zgon stwierdzil. Powiedzieli, ze lepiej by bylo zeby sie tam nie pokazywal przez jakis czas. Ponoc brat blizniak zabitego lata po okolicy z siekiera i doktorow, chetnych do dekapitacji, szuka.
- To dzwon po policje. Nie bede sie z siekiernikiem po proznicy wadzil.

Zajechalismy na miejsce rowno z miejscowymi policjantami. Co sie okazalo posunieciem slusznym, bo zajeli sie wrzeszczacym cos o matkach doktorow mlodziencem, a my poszlismy do domu.
- Doktorze, cos sie z nia po wypadku stalo. Siedzi na gorze, na balkonie i na brata czeka, ze ze szpitala zaraz wroci. Nie wiemy co jej powiedziec.
Lomatko. Bedzie kolejna psychoza reaktywna...

Na balkonie siedzi sobie w kucki dziewczynka, na oko 15 letnia. Zaczelismy rozmowe. Z ozywieniem opowiedziala mi ze brat mial wypadek, ale zabrali go do szpitala i teraz ona czeka az brat wroci. I znowu - jak wyrwac czlowieka z zakletego kregu. Jezeli pozostawi sie pacjenta w takim stanie, to jego mozg wyprodukuje tego brata tak dokladnie, jak w rzeczywistosci. I schizofrenia gotowa. Z drugiej strony, co ja do cholery mam z tym zrobic?

Za kazdym razem kiedy zaczynalem jej przekazywac smutna prawde, zaczynala sie hustac w kucki z piet na palce i walic glowa w szczebelki poreczy. Santa Madonna. W koncu zaczalem sie hustac razem z nia.
- To jest zla wiadomosc - bam bam bam, glowa w szczebelki - ale brat ze szpitala nie wroci - bam bam bam - zginal na miejscu wypadku - BAM BAM BAM - ...
... w koncu, rozhustany z nia, sam zaczalem sie obijac o szczeble tej cholernej poreczy - bam bam bam - brat nie wroci - bam bam bam - zginal, nie wroci - bam bam - ...

Dlugo zeszlo. Placz byl jak zbawienie. Przestala sie kiwac, zaczela szlochac. Zanioslem ja do pokoju, dalismy jej srodki uspokajajace i pojechali z powrotem.

W tym rejonie pracowalem jeszcze dlugo potem. I nigdy wiecej sie nie spotkalismy. Mam nadzieje ze to oznacza tylko jedno - ze po okresie zaloby wrocila do siebie. Daj Panie.

wtorek, 20 stycznia 2009

Samolot

Lubie latac. Mimo faktu, ze w zeszlym roku zrobilem lacznie ponad sto przelotow, dalej mnie to ekscytuje. Jest cos magicznego w lotniskach, kolejkach, odprawach, strefach wolnoclowych - na ktorych teraz czesto jest drozej niz w miescie - i calym lotniskowym zamieszaniu. W dawnych czasach mlodz ruszala w poszukiwaniu nowego ogladajac wyplywajace statki - poniewaz do najblizszego portu mialem w dziecinstwie jakies 750 kilometrow, pozostaly mi lotniska.

Start lubie najbardziej. Jeszcze moment temu stalismy na pasie, a juz mozna podziwiac jak Ziemia sie oddala, wszystko robi sie coraz mniejsze, chmury, troche turbulencji - i slonce. Noc nie jest tak ciekawa, a w dzien wyjscie ponad chmury ma cos z magii.

Niestety, lecialem noca. Ponad chmurami ani lysego, ani gwiazd - moze jeszcze jedna warstwa nad nami wisi? Hm. Chyba czas na male coniecolyski. A moze nie? Laduje cos kolo polnocy, moj przyjaciel pewnie bedzie potrzebowal moralnego wsparcia zeby dojechac, albo i zmiennika. Chyba zrezygnuje...
-...press the button above your head. Repeat. We have a situation here. If there is a doctor or nurse aboard, please press the button above your head.
DING. Nie namyslajac sie dlugo wcisnalem button. Co jednoznacznie mnie kwalifikuje jako overseas doctor - zaden trzesacy sie przed odpowiedzialnoscia tubylec podobnej glupoty nie zrobi.
- Thank you, doctor. There is a passed out lady, could you help us, please? - zapytala nieco zzieleniala, choc calkiem spokojna, sewardessa.
Siur. Co bym mial nie pomoc. Jak sie nacisnelo A trzeba reanimowac B. Sprawdzilem tetno, slabiuskie. Oddech byle jaki, ale jest. Na bodzce nie reaguje. Jest dobrze choc nie beznadziejnie. Facet pod oknem dalej czyta gazete - jest tak zestresowany ze nawet nie oddycha. Za chwile bedziemy tu miec epidemie jakas.
- I have to put her down... - zaczalem i w tym momencie dotarlo do mnie ze dysproporcja pomiedzy pacjentka a miejscem na fotelach - czy nawet podlodze - nie daje szans na jakiekolwiek dzialania ratownicze. - The oxygen, please. - Przynajmniej tyle moge dla kobiety zrobic. Puscilismy ile sie dalo i po kilku glebszych wdechach kobieta otworzyla oczy.
- Rozumie Pani po polsku?
- Sorry?
- Do you speak english?
- Yes? - poparzyla na mnie z pytaniem w oczach. Wyjasnilem grzecznie ze przez chwile jej nie bylo, zapytalem o dolegliwosci, historie chorob. W sumie nic, czym mozna by sie przejmowac.
- Doctor, the capitan wonders does she has to be transferred to the hospital.
Musze przyznac ze wiara w lekarzy jest niesamowita. W sumie powinni zapytac, czy jakas wrozka nie leci z nami - postawi tarota i bedziemy wszystko wiedziec.
- Absolutely. Background is unknown, we can't take a chance.
- Would you mind staying with this lady? - Jakzez bym mogl. Towar macany nalezy do macanta. Stwardessa szybko przesunela na moje miejsce pasazera z brzegu. Usiadlem kolo mojej zdobyczy, zastanawiajac sie co tez mozna w takich warunkach zrobic. Poza, rzecz jasna, krzyczeniem ze strachu i innych czynnosciach reanimacyjnych modo Pamela Anderson ze Slonecznego Patrolu. Chyba najskuteczniejszy byl okrzyk "John, musisz zyc!!!" poprawione strzalem w pyszczydlo. - May i know your name? - zapytalem niesmialo. W najgorszym razie wyprobuje czy to faktycznie dziala.

- Ladies and gentlemans, as you probably know, we're going to do an emergency landing. Right now we're approaching Berlin Schoenefeld. Stay on your sits with yours sitbelts fastened, please - zapowiedziala ladniejsza ze stweardess. Co robic. Zdaje sie ze kumpel troche poczeka. Zoladek podszedl mi do gardla. W mordeczke, chyba sie pilot za bardzo przejal tym moim absolutely . Toz babke trza do szpitala przetransportowac a nie do wspolnego grobowca. Razem z nami.

Pacjentke odebraly szwaby. Na widok ich wojskowej organizacji poczulem uklucie zazdrosci. Obsrwujac ich prace pomyslalem ze takie slowa jak karnosc, porzadek, dyscyplina i organizacja powinny byc wykreslone z polskiego jezyka. Zapakowali babke na nosze, poprosili o raport na pismie i znikneli jak japonscy ninja. Dobrze zaprogramowany robot moglby to zrobic gorzej.

Skonczyl sie horror, zaczela komedia.

Pierwszy smieszny moment nastapil pare minut pozniej - otoz trzeba bylo wypakowac mojej bylej podopiecznej bagaz, bo za cholere nie chciala pojechac bez niego. Patrzylismy jak nasze torby sa kolejno wystawiane z luku i okazywane kobiecie na noszach. Ze ona nie zwymiotowala od ciaglego krecenia glowa "Nie, to nie ta", to az dziw bierze.

Drugi zdarzyl sie chwile po tym, jak niebieskie swiatla zniknely na horyzoncie. Podeszla stewardessa i zaproponowala dowolny napitek on the house . A raczej na konto kapitana. Pomyslalem ze twardym mozna byc, ale jak whisky daja? Odmowic? Kapitanowi?? A jak by sie tak obrazil - to weznie i z samolotu wyrzuci. A poza wszystkim innym - genleman nie pyta co ile kosztuje tylko pije co mu nalali... W sumie dobrze ze nie odmowilem, bo kilka minut pozniej kapitan przyszedl podziekowac i grabule uscisnac. Ja cie.

Trzeci - i chyba najsmieszniejszy - zdarzyl sie po okolo godzinie od wyladowania. Otoz kapitan przeprosil wszytkich ze tak dlugo stoimy, ale nasza linia lotnicza nie lata za Berlina do Krakowa, w zwiazku z tym nie mieli gotowego planu lotu. Dopiero teraz go doslali, wiec za chwile wystarujemu. Po czym minelo jeszcze piec minut i kapitan przeprosil nas raz jeszcze i wylasnil ze poki co nie lecimy - szwaby przyslaly plan lotu po niemiecku. A on nicht sprechen . Massakra.

Lacznie spedzilismu w Berlinie ponad dwie godziny. Na szczescie "whisky on the house" nie ograniczylo sie do marnej piecdziesiateczki, kapitan naprawde sie przejal. W czasie pomiedzy piecdziesiateczkami zastanawialem sie czy whisky on the house moze byc on the rock. I jak to zgrabnie powiedziec: another whisky on the house on the rock? Czy moze on the rock on the house? Lenguidz jest very difficult. W Balicach touchdown byl lacznie spozniony 3 godziny.

W samolocie dzieki mojemu absolutely spedzilismy okolo 6 godzin. Regularnie zdretwialem odtylnie. Dobrze ze rozcienczacze krew mi rozcienczyly - przynajmniej nie musialem sie stresowac ze zatoru plucnego dostane.

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Kokpit

Ha. Tak pisze o tym co robie - ale, pominawszy ludzi z branzy, chyba malo kto wie jak kokpit wpolczesnego bombowca wyglada. Sprobuje go opisac. Dla pewnosci jednak zrobilem male zdjecie pogladowe - ot, zeby temat przyblizyc. Tak na marginesie - to ta sama maszynka, na ktorej pracuje Morfeusz.

Zatem - witajcie w kokpicie.
Niestety, na kolanach nikogo nie posadze, bo jak wiadomo, jeden pilot ostatnio wylecial na zbity pysk za podobne fanaberie. Nie wiadomo, czy bardziej wzburzylo tak zwana opinie razem ze srodkami masowego przekazu pilotowanie przez dwunastolatka samolotu pasazerskiego, czy tez fakt ze on, dwanascie lat majac, obcemu na kolanach usiadl. Straszne czasy nastaly.


Kokpit anestezjologa jest schludny*, nieduzy, kolorowy, a w dodatku pika i blyska.






Tak na dobra sprawe, gdy sie pracuje na danym sprzecie odpowiedni czas, mozna z samych dzwiekow wywnioskowac co sie z pacjentem dzieje.

Co my tu mamy.

Na pierwszym planie stoi sliczny Blease, maszynka anestezjologiczna, ktora doprowadza mnie czasami do szalu. Pracuje tak, jak by w srodku miala PC XT (dla niezorientowanych to Personal Computer, eXtended Technology) i oprogramowanie oparte na Windows 3.11 Mozna cholery dostac gdy sie przeprogramuje parametry. Kazda uczciwa maszyna robi to w mgnieniu oka - Blease mysli, dostosowuje, wyje alarmami zanim wreszcie osiagnie pozadany stan.

Jasnoniebieski ekranik u gory pokazuje parametry wentylacji. Tryb pracy, objetosc, cisnienie, sklad mieszanki, krzywa dp/dt (czyli zmiany cisnienia w czasie) oraz kilka mniej istotnych rzeczy.

Po lewej, podswietlone bialoniebieskim swiatlem, stoja sobie rurki do pomiaru przeplywu, zwane tez rotametrami . Pokazuja ile i jaki gaz jest dostarczany do ukladu. Pod nimi znajduja sie pokretelka, kazde w odpowiednim kolorze: bialy dla tlenu, niebieski dla podtlenku i czarny dla powietrza.

Po prawej od rotametrow wisza sobie dwa parowniki - ten z zoltym deklem to Sevoflurane, niebiski zawiera nieco nowszy gaz, Desfluran. Zapytacie - po co dwa gazy anestetyczne w jednym barszczu? Maja swoje wady i zalety - czasem lepszy jest Sevo, czasem Des. Jak to w zyciu.

Pod parownikami i rotametrami widac rzad wskaznikow - to cisnienia gazow w ukladzie zewnetrznym (to te niebieskie i zolte rury po prawej stronie) oraz w butlach rezerwowych.

Po lewej od zegarow znajduje sie panel oddechowy - przelacznik auto/manual, worek do wentylacji, miech automatu i analogowy cisnieniomierz. Jak by elektronika zdechla, to najwazniejsze parametry sa zdublowane.

U gory po lewej wisi monitor parametrow zyciowych z podlaczonym pod spodem analizatorem gazow. Na monitorku pokazywane sa parametry ukladu oddechowego i ukladu krazenia, oraz sklad procentowy mieszanki oddechowej. Ile tlenu, ile podtlenku, ile gazow anestetycznych, ile dwutlenku wegla. W dodatku wspolczesne maszynki sa tak madre, ze same potrafia rozpoznac z jakim gazem maja do czynienia. Jak widac - czujnik gazow dubluje pomiar tlenu wyswietlany przez Blease na monitorze oddechowym. Ot, kolejne zabezpieczenie.

Zdjecie zostalo wykonane w momencie gdy pilot mowi:
- Wita Panstwa kapitan samolotu. Osiagnelismy wysokosc przelotowa, ktora wynosi 12 tys. metrow. Temperatura na zewnatrz -68 st.C, nasza predkosc to 850 km/h. Lotnisko docelowe osiagniemy za okolo godzine. Wraz z zaloga zycze Panstwu milego lotu.


*Chyba ze anestezjolog jest paprok albo panikarz - wtedy stolik wyglada jak pobojowisko po przemarszu Hunow.

niedziela, 18 stycznia 2009

Autoprodukcja

Jaki jest najlepszy biznes? Juz Don Vito Corleone zachwycal sie nad takim ekonomicznym, samonakrecajacym sie perpetuum mobile. Jedna z rodzin nowojorskich miala dwie firmy: spedycyjna oraz remontowa. Spedycyjni psuli drogi, wozac towary przeciazonymi ciezarowkami, a czesc remontowa zarabiala na tym ciezka kase. Panta rhei w wyjatkowo wysublimowanej formie.

- Podstacja Na Zadupiu, zgloscie sie! - dolecialo z glosnika. Zaraza, co znowu? Toz norme odrobilem na nastepne trzy dyzury... - Pojedziecie do miasta. Jakasi letniczka ma bole w plecach. Pojedziecie to zobaczycie .
Taaa. Chyba ze dostane slepoty. Albo napadu drgawek. Tez mi powod wyjazdu karetki - plecy bola. Osrodkowy pewnie do chalupy polazl i w d.pie ma wszystko - a ty czlowieku maszeruj, glosno krzycz.

- Dzien dobry, Abnegat, co sie dzieje? - zagailem standardowo po przyjezdzie.
- Doktorze, okrutnie mnie postrzyknelo, ruszyc sie nie moge. Ja bardzo przepraszam ze do was dzwonie, ale my nie stad i w osrodku nam powiedzieli zeby na pogotowie dzwonic.
Skoczyl mi gul - tak gdzies do siedmiu. Jak dorwe tego obiboka, to mu powiem "ti ti". A poki co rachuneczek mu sie wysle do pokrycia. Jak zabuli 200 za wyjazd karetki to moze nastepnym razem zacznie robic swoje.
- Prosze pokazac gdzie boli.
Plecy sie ogladnelo, w nereczki popukalo. Hm. Wyglada ze korzonki jakowes niewiaste drecza. Ubytkow neurologicznych zadnych, poza bolem wszystko OK.
- Miala juz Pani kiedys podobne dolegliwosci?
- Mialam. Nawet lekartwo mam - mowiac to, wyjela i pokazala fiolke z Voltarolem. - Ale sie sama balam brac, bo moze to nie to samo.
- Bardzo slusznie. Ale wyglada ze to to samo. Prosze zazyc tabletke teraz, poprawic druga na rano, powinno pomoc.
Dopisalem jeszcze recepte na drugie lekarstwo, spisalismy papiery i polezli do karetki.

Piec minut pozniej lezalem sobie w lozeczku i z uczuciem dobrze spelnionego obowiazku zabieralem sie do wypelnienia najwazniejszego zadania lekarza na dyzurze. Czyli spania, kiedy tylko sie da. Bo nie znasz dnia ani godziny kiedy bedziesz potrzebny...
... dryn dryn. Zadzwonilo za sciana. Po czym uslyszalem jak ratownik wykrzyknal: -Natychmiast! - i pukanie w sciane. Pospalem.
- Gdzie jedziemy?
- Ten sam dom. Maja tam nieprzytomna. Klatwa jakas nad chalupa wisi czy co?
- Zobaczymy.

Wpadamy klusem po schodach - kieruja nas do tego samego pokoju. Na podlodze lezy moja pacjentka, nieprzytomna, przezroczysto-zielona. ABC? - oddycha. Mile i to. Ja wbilem venflon, ratownik zmierzyl cisnienie.
- 50/0 - scenicznym szeptem udzieli kluczowych informacji.
Co by w zasadzie wszystko tlumaczylo. Rozpuscilem leki i zaczalem pomalutku lekowac pacjentke. Pomalutku, bo pacjent z bijacym sercem nie powinien dostawac duzych dawek adrenaliny. Po kilku malutkich dostrzyknieciach pacjentka otworzyla oczy.
- Co sie stalo?
- Prawdopodobnie Voltarol zaszkodzil. Miala Pani kiedykolwiek problemy po tych tabletkach?
- Nieeee - odpowiedziala niewyraznie. - Ostatnim razem bylo mi troche niedobrze. Ale nigdy nie mialam takich problemow.
- Wyglada na to ze jest Pani uczulona na NLPZety*.

Zapakowalismy pacjentke na nosze i odwiezli do szpitala.
Wyszla kilka dni pozniej z rozpoznaniem wstrzasu anafilaktycznego.

Jak to sobie mozna prace zalatwic.
Zebym jeszcze na tym takie kokosy zbijal jak nowojorscy mafiozo...

*Niesterydowe Leki Przeciw-Zapalne

sobota, 17 stycznia 2009

Street fighter

Plucha i slota. Jesien, z tych paskudnych. Zadnych kolorowych drzew, babiego lata czy jesiennego slonca. Brrr... W domu siedziec a nie poniewierac sie po swiecie. W dodatku wyjac sygnalami. W dodatku - do reanimacji. Wezwanie dajace szanse: znaleziona na drodze, czyli od utraty przytomnosci nie powinno uplynac wiele czasu, blisko. Jak dojade to zobacze.

Ze znalezieniem pacjentki nie mielismy zadnego problemu, lezala na srodku glownej drogi. ABC- NZK. Az by to rudy byk. Nie lubie takich reanimacji - poniewaz nie da sie wykluczyc urazu, to trzeba zastosowac odpowiednie standardy postepowania. A w to wchodzi cackanie sie z szyja i reszta kregoslupa, intubacja bez odchylania glowy do tylu i cala kupa innych upierdliwosci. A najgorsza rzecz ze zanim sie to wszystko zmontuje i pacjenta do karetki przeniesie to robic trzeba w warunkach zastanych. Ktore to sa jesienne - mokro, dzdzy, zawierucha...

Pisk z defi oznajmil, ze wszystko gotowe. Nasz nowy Zoll ma mozliwosc podpiecia kabelkow do pacjenta, wiec caly czas mamy podglad co sie dzieje. Jako ze na ekranie piekne migotanie komor, skrzyzowalem wspolrzedne i zadalem pacjentowi 200J. Z czego, dzieki mokrym zelazkom, polowa przeleciala przez moje rece. Dobrze ze na lini lotu zelazek nikogo nie bylo, bo szarpnelo mna zdrowo. Dziwne uczucie.
- Abi, robimy dalej na asfalcie, czy wnosimy do srodka?
Pacjentka na desce, kolnierz zalozony, kierowca masuje, ratownik wentyluje, pielegniarka leki do wklucia podaje. Co do cholery...
- Dlugo mnie nie bylo?
- Jak to - nie bylo. Zaniki masz?
- Tego - a kto to wszystko nazrabial?
- Sam zes nazrabial, tylko ci sie glos zmienil. A potem zarzadziles przerwe.
No cos podobnego. To dlatego siedze d.pa na mokrym asfalcie. Walnelo mnie juz pare razy, przyjemne to nie bylo, ale jedyna pozostaloscia do tej pory zawsze bylo paskudne, tepe pobolewanie miesni - zupelnie jak po cwiczeniach fizycznych.
- Koniec przerwy. Pakujemy sie do karetki.- Kto zarzadzil niech odrzadza.

Pacjentka zaskoczyla kilkukrotnie, ale nie bylo to w zaden sposob przelozone na prace serca. Czyli PEA - elektryczna aktywnosc bez pulsu. W koncu QRSy sie jej rozjechaly calkowicie i zapis przeszedl w piekne izo. Co stalo sie na podworku szpitala. Poniewaz nie lubie spychoterapii stosowac, a juz szczegolnie zrzucac komus roboty na leb, stwierdzilem zgon przed przekazaniem na izbe i poszedlem znalezc miejsce gdzie mozna by zwloki zlozyc.

Ratownik jest przeciwienstwem Indianina.
Dobry ratownik to zywy ratownik.

Tekst ten to czysta konfabulacja jest. Mam wrazenie ze spokojnie po strzale zrobilismy co trzeba z babka i poszli do karetki. Zespol twierdzi co innego.
To i opisalem po uwazaniu. Wiele prawdy - poza faktem oberwania 200J - w tym nie ma.

piątek, 16 stycznia 2009

Apiterapia

Nie ma to jak leczenie naturalne. A juz najlepsza ze wszystkich mozliwych terapi to terapia api. Czyli srodkami pszczolkopochodnymi. Musze przyznac ze uwazam cala medycyne naturalna w najlepszym razie za hochsztaplerstwo i wyludzanie pieniedzy, ale apiterapia przemawia mi do rozumu. Szczegolnie w postaci poltoraka.
Jednak nie samym miodem zyje pszczololecznictwo. Niektorzy pija wosk, naturalnie rozcienczony spirytusem. Co zrozumiale jest bo jeszcze w zyciu nie widzialem zeby sie w wodzie wosk rozpuscil, a poza tym wode pic? Jak zwierzeta??
Niektorzy posuwaja sie jeszcze dalej. Uzywaja jadu pszczelego. Daja sie ukasic pszczolce, zeby miec z tego babelek. Ta odmiana apiterapii nie przemawia mi do rozumu, zdecydowanie wole dwie poprzednie.

Siedzimy sobie na podstacji, milo, cieplo, srodek lata. Na pobliskim targu dary natury w kazdej ilosci i rodzaju - nawet banany. Pewnikiem beda spod Sandomierza, bo jak wiadomo, na podhalu sie takie nie rodza. Bylismy w trakcie wybierania czegos dobrego do saltaki owocowo-owocowej, gdy rozdarl sie glosnik w karetce.
- Podstacja Koniec Swiata dla stacji! - Zdaje sie ze szlag trafil spokoj.
- Pojedziecie do Koziej Wolki. Pogryziony przez pszczoly.
Hm. Jakies mutanty popromienne; toz normalne zebow nie maja. Wlaczylismy sygnaly, ot zeby miejscowym i letnikom jakies godziwe - i darmowe - widowisko zapewnic, poprztykalem w guziki i ladna melodyjke na syrenach wygrywajac, poszlismy w dluga.

Rodzina z daleka macha, wjazd na podworko pokazujac, objezdzamy chalupe...
- Ozez ty! Cofaj!! - zakrecilem korbka od szyby, malo jej przy tym nie urywajac. W powietrzu unosil sie bowiem nieco zdenerwowany roj pszczol. Cofnelismy na droge.
- Zwariowaliscie? A co ja niby mam tam robic - dac sie zezrec zywcem? - zapytalem z wyrzutem. - Gdzie poszkodowany?
- Z krowa, w oborze.
Patrze w karte, stoi jak wol: pogryziony przez pszczoly.
- Nie rozumiem. Tu pisze ze go pszczoly a nie krowy pogryzly...
- Pszczoly, pszczoly - zamachala uspokajajaco kobieta w srednim wieku. - Zaraz do was przyjdzie, tylko krowe obrobi.
Osiagnawszy stan calkowitego odpadniecia od tematu, postanowilem nie komentowac dalej. Zakurzylismy po calaku. Po kilku minutach przyszedl do karetki nasz pacjent.
- Gdzie Pana uzadlily?
- Glownie to na plecach - odwrocil sie tylem. Zdebialem. Do koszuli przylepionych bylo kilkaset zadel. Co poniektore z wlascicielkami.
- Ja ciez nie p.rzepraszam - uzarlem sie w jezyk. - Jakim cudem Pan jeszcze zyje? - Toz jest jakis poziom toksyn ktore czlowiek zutylizowac moze. Zaczalem ostroznie odrywac przyszpilona do plecow koszule.
- Sie Pan, doktorze, nie przejmuje. Szarpnac prosze, to wszystko ladnie wylezie.
- A zadla?
- Wyropieja gora za dwa dni.
Nasz klient - nasz pan. Z braku lepszego pomyslu przemylem plecy pacjenta srodkiem odkazajacym i zalozylem wklucie. Po czym podrapalem sie po lbie i dalem ampuleczke dexametazonu. Zabic go to nie zabije a moze pomoze. Primum no nocere rulez.

Oczekiwalem Bog wie czego ale na szczescie moje obawy sie nie sprawdzily. Jak mi to moj pacjent wytlumaczyl, na poczatku swojej pracy reagowal na jad pszczeli jak kazdy - obrzek, bol, po wiekszej ilosci uzadlen "slaby byl i okrutnie go rzygalo". A teraz w ogole go to nie rusza. Ot uzre - to widac musiala. Odbiera to jako objawy sympatii. Utrzymywal tez ze jad pszczeli na "te sprawy" swietnie dziala. Na wszelki wypadek nie zapytalem czy on "na ta sprawe" pszczolki przystawia.

- No to jak zes Pan dopuscil do takiego szalenstwa? Co tu sie stalo?
- Krowa wlazla w pasieke i rozdeptala ul. Panie, jak 15 lat z pszczolami pracuje, jeszcze czegos takiego nie widzialem. Wygladalo jak by ja chcialy zerec na surowo. No i co mialem robic? Poszedlem krowe ratowac.

To sie nazywa odpowiedzialnosc i poswiecenie w pracy.