czwartek, 15 stycznia 2009

Taxi

- Nieprzytomna, znaleziona na drodze. Pewnie potracona. Wlaczcie sygnaly i jedzcie- otrzymalismy blogoslawienstwo od dyspozytora. No to - komu w droge, temu trampki...

Srodek nocy, srodek lata. Cieplo, motylki lataja. A raczej cmy - po pieciu minutach na szybie zrobilo sie cos dziwnego. Ciekawe, dlaczego nikt nie wymyslil wycieraczek ktore dzialaly by w karetce. Wszedzie dzialaja - a tu nie. Rozmazuja tylko z prawa na lewo bryjke cmowo- muchowo- komarowa w te i wewte.

Z daleka widac gdzie jedziemy. Dwa samochody stoja z wlaczonymi awaryjnymi, jeden ze swiadkow zdarzenia rekami macha, miejsce pokazujac. Milo widziec jak sie ludzie garna do pomocy. Wraca czlowiekowi wiara w Homo Erectus.

Na asfalcie lezy poszkodowana. W pozie wypadkowo- malowniczej. Rece w lewo, nogi w prawo a glowa jeszcze gdzie indziej. ABC - ok. Ocena systemem BTLS - ok. Zadnych zlaman, zadnego urazu, krwawienia, cisnienie, tetno ok, zrenice rowne, na swiatlo reaguja, choc leniwie. Znaczy - cala, zdrowa i czemus nieprzytomna. No nic, beda sie nad ta zagadka martwic na izbie, moja rola nieco inna. Zabezpieczylismy szyje, ot na wszelki wypadek, zalozylem wklucie. Dziewczyna jakos specjalnie nie zareagowala, wydala z siebie kilka pomrukow i na tym sie skonczylo. Jak do pomrukow dodamy zapach sliczny przetrawionego alkoholu... Hm.
- Czy ktos widzial co sie stalo?
- Nie, najechalismy na nia jak lezala w poprzek drogi. Dobrze ze jej nie rozjechalem- zatrzasl sie na te mysl jeden z kierowcow.
- Dziekujemy za pomoc, do widzenia. - Pomachalem wszystkim na odchodne i spokojnie pojechalismy na izbe.

W karetce dziewczyna tak jakby sie ruszala, ale nasze proby nawiazania kontaktu spelzly na niczym.
- Abnegat do stacji, dajcie znac ze wieziemy nieprzytomna pacjentke.
- Potracona?
- Nie. Raczej pijana.
Ale skad sie dziewcze wzielo na pustej drodze w srodku lasu - pijane, w letniej garderobie i klapkach - tego nie potrafilem powiedziec. Jak to mowi moj przyjaciel - nie moj cyrk, nie moje malpy.

Okazalo sie ze izba dziewczyny na oczy nie zobaczyla. Po przyjezdzie pod szpital nagle nastapilo cudowne ozdrowienie. Kategorycznie i jednoznacznie, zawierajac w swej wypowiedzi ok.80% slow uznawanych powszechnie za obrazliwe, dziewcze odmowilo dalszej wspolpracy. Wyrwalo venflon, zerwalo kolnierz i klnac jak szewc poszlo sobie w sina dal.

Jak by to rzec - leczenie w tym kraju przymusowe nie jest. Nasz pacjent nasz pan. Ale lapac karetke na stopa zeby do miasta wrocic - tego jeszcze nie widzialem.

środa, 14 stycznia 2009

Oczko wodne

Wezwanie z gatunku podnoszacych cisnienie. Dyspozytor wyekspediowal nas "na kierunek" reszte dowiemy sie w trakcie jazdy.
- Jedziecie do nieprzytomnego dziecka, znalezione w oczku wodnym. Mozliwe ze jedziecie do reanimacji.
Szlag trafil. Dwadziescia minut dojazdu. Jezeli nic nie zrobia...

Jedziemy polna droga, sygnaly, kolo 100 km/h. Kierowca tez poczul ze minuty nam uciekaja. Gdzies daleko po prawej ktos macha.
- Stawaj. Polece. Dojedziecie za droga naokolo. Jak przyjedziecie przede mna, startujcie z reanimacja chocby mial plamy opadowe. - Wydarlem z karetki przez lake w kierunku domu. Sluszna decyzja. Dopadlem dzieciaka jakies dwie minuty przed przyjazdem reszty zespolu. Masaz, wentylacja usta-usta, wszystko to w zastanej pozycji na daszku psiej budy. Zespol sie spisal- karetka po zatrzymaniu eksplodowala drzwiami i wylatujacym przez nie sprzetem. Podpielismy wszystko, na monitorze izo - szlag trafil, niedobrze. Wentylacja, masaz, dostep do zyly, leki.

Czas w takich przypadkach plynie dziwnie. Z jednej strony czujesz kazda sekunde, z drugiej nie wiem kiedy minela godzina. Niestety, kompletnie bez efektu. Tym razem szczesliwego zakonczenia nie bedzie. Do tego ktos musi matce powiedziec ze nasza robota nic nie dala. Kurwasz mac. Uczyli mnie filozofii, ekonomii politycznej, wzoru kafelkowego dekstrozy i rozmnazania rozwielitki. Nawet w Harperze opisany byl szlak przemiany fruktozy w najadrzach wieloryba. Nikt jakos nie pomyslal ze medykowi jest to kompletnie niepotrzebne; zamiast tego kurs empatii i postepowania w kryzysowych warunkach by sie przydal.

Zanim pojde, musze zmienic program w glowie - nikt sie przy reanimacji nie przejmuje co i jak mowi, ma byc sprawnie i szybko. Ale informacja o zgonie - i to w dodatku dziecka - to zupelnie inna bajka.

Mama siedziala w domu, jakos tak sztywna i zamyslona. Przekazalem hiobowe wiesci wraz z wyrazami zalu, ze tak sie to nieszczesliwie potoczylo. I tu nastapilo cos, czego patologicznie nie znosze i czego sie w rzeczy samej boje. Otoz matka usmiechnela sie i nieco nieobecnym glosem powiedziala ze dziekuje za nasz wysilek i zaangazowanie. Po czym spokojnie wyszla na zewnatrz, opatulila dziecko w kocyk i wrocila z powrotem do domu. Z usmiechem na ustach. Lomatko. Zaraz tu bede wracal do powieszonej.

Dlugo zeszlo. Gdzies po godzinie ta sparalizowana czesc mozgu gdzie mieszcza sie uczucia, wrocila do normy. Gdy uslyszalem placz i krzyk, wiedzialem ze wroci do zdrowia. Predzej czy pozniej - ale wroci. Najgorszy scenariusz sie nie potwierdzil; gdyby pozostala w stanie uczuciowej katatoni, dla jej wlasnego dobra zabral bym ja do psychiatryka.

Tak tez sie wraca na stacje.
Z uczuciem wyjatkowo paskudnym.
Niemocy.

wtorek, 13 stycznia 2009

Wyziebiony

Przyjezdzajcie szybko, chyba nie zyje!

Jako ze siedzilismy wszyscy na herbatce u dyspozytora, wzielismy torby i pognali do karetki. Co prawda bylismy zespolem W - czyli 3 osobowym, przeznaczonym do obslugi co pomniejszych nieszczesc, ale R wywialo z pol godziny temu. I nawet jeszcze nie wrocili.
- Abi, zglos sie! - dobieglo z radia.
- Gdzie jedziemy?
- Konopielki 1. Znalezli go na podworku, wyglada ze to stary zgon.
Stary, nie stary - jak dojade to zobacze. Sygnaly i wio.

Po drodze przezylismy chwile niepewnosci czy zima znowu nie wygrala z plugownikami, ale szczesliwie wszystko bylo odgarniete i nawet posypane. 5 minut od wezwania bylismy w domu. ABC - NZK. No to , do roboty. Zaczalem masaz i poprosilem o przygotowanie defi. Ratownik wzial ambu i zadal dwa wdechy, kierowca rozpakowal i wlaczyl zelazka a ja w miedzyczasie zdazylem sie zpytac ile czasu moglo minac od chwili gdy go widzieli po raz ostatni. 15 minut. Jako ze w powietrzu rozlegl sie natarczywy dzwiek defibrylatora domagajacego sie rozladowania, wzialem elektrody do reki i katem oka zlapalem dziwny wyraz twarzy mojego ratownika.
-...? - zapytalem, potwierdzilem VF i odpalilem 200J. Facetem szarpnelo. Masaz.
Ratownik z wyrzutem wskazal broda swiezo skopanego goscia i uniosl brwi, jednoznacznie dajc do zrozumienia ze co innego reanimacja a co innego bezczeszczenie zwlok.
- Dajmy mu szanse. Wyglada to na migotanie, musial pasc niedwno - Mruknalem pod nosem. Zmiana z kierowca, kaniulacja zyly. Zmiana z ratownikiem, intubacja. W miedzyczasie kontrola tetna i drugi strzal. Twistera musial wymyslic anestezjolog. Albo inny ratownik.
Po 15 minutach dotarlo do mnie ze facet zasadniczo nie rokuje. W co ja sie pcham?
- Nie ma sensu. Odstepujemy. - Toz facet juz dawno po tamtej stronie Styksu siedzi.
- Jak go juz mamy wbitego na rozen, to dociagmy do pol godziny. Moze co z niego bedzie. - Zaoponowal ratownik.
Mowisz - masz. Zblizalismy sie nieuchronnie do pol godziny od poczatku akcji, na monitorze nieodmiennie drobnonapieciowe migotanie komor, zadnych zmian.
- Strzelam ostatni raz i pakujemy graty. - Mruknalem do ratownika. - Nie ma szans.
Piiiiii. 360J. Jak ze chcialem odstapic od reanimacji, nie podjalem masazu a jedynie obserwowalem co sie na monitorzez dzieje. Minelo kilka sekund od strzalu, piekne izo* nagle drgnelo. Pik. Pik. Pik. A to ci dopiero...
Podmasowalismy jeszcze pol minuty i sprawdzilem tetno - jest. W miedzy czasie facet rozpedzil sie do 160/min. Zdaje sie ze wyprodukowalem kolejne warzywo. No, nic. Poki zycia, poty nadziei. Zmontowalismy wszystko do kupy, pacjent na nosze, sprzet, butla, pompy i poszlismy do karetki.

- Stacja dla Abnegata.
- Zglasza sie stacja.
- Daj znac na intensywna ze wioze im stan po NZK, zresuscytowany.
- Stan ogolny?
- Beznadziejny. - Jakos nie moglem uwierzyc ze po ponad dziesieciominutowym zatrzymaniu krazenia i polgodzinej reanimacji nie ugotowal sie mu mozg.

Przekazalem szefowi pacjenta razem z kompletnym wywiadem. Mina szefa - bezcenna.
- Black corner of anaesthesia, co? - klepnal mnie w ramie. - No nic, pozyjemy - zobaczymy. Ale kolejnego naciecia na sluchawkach chyba tym razem nie zrobisz.
To bylo odnosnie dziwnego roku w moim zyciu. Mialem juz czterech na koncie ktorzy poszli sobie do domu pielic ogrodek i zajmowac sie wnukami.

Swiat jest dziwny. Ludzie sa nieprzewidywalni - nawet ci ktorzy umarli.
Zbieral sie bardzo wolno, wentylowany byl chyba ze trzy tygodnie, rehabilitacja zajela dwa miesiace. I wyszedl z tego. Co prawda w czaszce cos mu sie poprzestawialo, bo zmienil mu sie charakter. Z przecietnego choleryka stal sie zlosnikiem i awanturnikiem. To mi zona opowiedziala przy okazji przypadkowego spotkania jakis czas pozniej.

Mysle ze przezyl tak dlugie niedotlenienie z dwoch powodow. Po pierwsze, byl zdrowo zakonserwowany spirytusem. Nie wiem dlaczego, ale mam wrazenie ze nawaleni lepiej przezywaja wszelkiego rodzaju zaburzenia krazenia mozgowego. Chociaz zadnych dowodow z EBM nie mam. Drugi czynnik, zdecydowanie potwierdzony w pismiennictwie, to temperatura. Facet wyszedl na podworko, zaslabl i wpadl lbem do sniegu. Co wyziebilo mozg i spowolnilo procesy metaboliczne, ergo - tempo zuzycia tlenu i uszkodzenie mozgu.

Szef nie mial racji. Zrobilem piate naciecie.

*Gwoli wyjasnienia - po strzale na monitorze wyswietla sie plaska linia, wygladajaca jak linia izoelektryczna. To obwody dfibrylatora chronia sie przed pradem uzytym w defibrylacji. Trwa to ok 2-3 sekundy - potem wraca odczyt z lyzek.

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Smiertelna bron

Siedze sobie w dyzureczce, cisza, spokoj i luz. Telewizornia sobie gra, oczy same sie zamykaja. Intensywna odrobiona, zlecenia wydane, badania sprawdzone. Nikt nic nie bukowal na wieczor. Zreszta, po naszej prosbie zeby przestali sie wyglupiac z "pilnym" cieciem o 22, ginekolodzy zaczeli sobie spokojnie ciac po poludniu. I tak zerzna co maja, a przynajmniej czlowiek na oczy widzi.

Dzwiek ginie, obraz rozmazuje...
....DDRRRRRRYYYYYNNNNN!!!
Jak jeszcze raz szef zmieni dzwonek na glosny to ja osobiscie zmiele ten telefon. Zawalu kiedys dostane.
- Abnegat.
- Siema, Abi. Zagladnal bys na Ortopedie? Ten pacjent, coscie go przyslali do nas tydzien temu ma obrzek pluc.
- Leze.
I polazlem. Wyciagnietym klusem.

Wpadam do sali - przy lozku stoi znajomy ortopeda, dwoch internistow z zaangazowaniem oglada EKG, wskazujac na tylko sobie znane zalamki wskazujace na zespol Burgadow a pacjent lezy na lozku i rzezi. Na twarzy ma zalozona maske z tlenem. To bardzo dobrze ze ktos pomyslal o tlenie - dobrze by bylo gdyby jeszcze zauwazyl ze pacjent ma tracheo zalozone i tlen na twarzy moze mu w najlepszym wypadku cere na nosie poprawic. Odpialem przewod z tlenem i wlozylem luzem do rurki. Pielegniarka pobiegla uklad T przyniesc, a ja patrze na tego nieszczesnika i zaczynam sie budzic. Rzezi? Rzezi. Zaciaga? Zaciaga. Tak zaciaga ze az mu oczy wpadaja do czaszki. Usunalem tlen i przylozylem reke do rurki -przeplywu moze z 50 ml. Taaa.
Urwalem tasiemki i wyrwalem rurke. Pacjent wzial 5 litrow wdechu, odkaszlnal swoje zaleglosci na sufit po czym doszedl do wniosku ze jego zyciu nic nie zagraza i wrocil do swojego polletargu. Mojzesty.
- Co, nie bylo nic na EKG ze sie rura zatkala? Kiedy wyscie ja zmieniali ostatni raz?
- A po co? Odsysany jest, sonda pol metra wchodzi to rurka drozna.
- Jak widac.
Odessalem, zalozylem nowa rure i poszedlem spac.

EKG powinno byc zakwalifikowane jako niebezpieczne narzedzie.

niedziela, 11 stycznia 2009

Viper

Raz mojo tesciooowoooo
Pokasaly zmiiiiijjeee
Syckie one wyzdychaly
A tesciowa zyyyyyyyje!


W lesie, na kamieniach, czaja sie te potwory zygzakowate, siejac strach i przerazenie. Jak uzre - wiadomo. Trzeba naciac i ssac a najlepiej w ogole wziac siekiere i odrabac konczyne. Z braku siekiery mozna odgryzc wlasnymi zebami. [UWAGA: WAZNE! ZANIM ROZPOCZNIESZ LECZENIE PATRZ PRZYPIS NA DOLE!].

Jak co roku, na poczatku lata, kierownik nas zawezwal i pokazal lodowke w ktorej stala Antytoksyna Jadu Zmiji. Cobysmy ja zabierali do pokasanych. Tak Bogiem a prawda to nie wiem po cholere. Fakt ze jad zmiji szkod narobic moze, szczegolnie jak kto mizernej postury jest. Albo dziecku jakiemus. Ale doroslemu chlopu jedna nie da rady, mowy nie ma. Z drugiej strony AJZ jest obarczona wysokim odsetkiem wystepowania reakcji anafilaktycznej; mowiac po ludzku sama z siebie moze pacjentowi zrobic kuku. A poza wszystkim innym - wystarczy raz ja ogrzac, bialko sie scina i ciach - po surowicy. Mozna go wtedy podac w celach prokuratorskich rzecz jasna. Ale sensu medycznego w tym za piec groszy nie uswiadczy. Oczywiscie dopoki nikt o tych gadach nie myslal, spokoj byl. Jak tylko zmije weszly na wokande, natychmiast wziely sie do roboty. I - to sie rozumie samo przez sie - bylo to na moim dyzurze. Jedziemy.

Wsiedlismy do Najszybszej Nyski Na Podhalu Zwanej nomen omen VIPER. Zasadniczo mialo toto sygnaly ale uzywane byly one jedynie do ploszenia ptactwa. Albowiem w trakcie jazdy po plaskim Viper rozwijal zawrotna predkosc 60 km/h. Pod gore natomiast... Lomatko... Wstyd i poruta. Jak by koniowi niebieskie swiatla zamontowac, szybciej by furmanka dojechal.

Z ta Nyska to ja mialem zwiazana swoja Prywatna Teorie Fizyczna Predkosci Niedodzwiekowej (niniejszym ja sobie zastrzegam).
Gwoli wstepu - jak cos sie porusza wystarczajaco szybko - czyli z predkoscia dzwieku lub powyzej - to z przodu nie slychac zblizajacego sie obiektu. Dopiero jak takie cos przeleci nad nami mozemy doswiadczyc lomotow i hukow.
Otoz wedlug mnie ta Nyska jezdzila tak wolno ze caly dzwiek rozchodzil sie do przodu. Dlatego wszyscy nas wyprzedzali gdy jechalismy nia na sygnalach. Bo za nami byla glucha cisza.


Na szczescie daleko nie bylo. Zajezdzamy na miejsce, cala rodzina w ciezkiej histerii. Toz wiadomo - zmija uzre, zgon pewny. W ogrodku lezy sobie kobielka wzrostu i masy slusznej, co to ani przeskoczyc ani obejsc. Na nodze slad po gadzie, babka blada nieco i spocona - jak nic wstrzasnieta. Choc niezmieszana.

Wklucie, plyny, sterydy i chwila niepewnosci. Dawac to bialko z konia wyflitrowane czy nie? Fajnie sie o tym czyta, ale jak ma sie wlasnorecznie podac lek co to moze pomoc - ale tez i ukatrupic pacjenta - to nagle zyskuje sie zupelnie inna perspektywe. Na ten przyklad perspektywe odsiadki za spowodowanie zgonu. Tym bardziej ze cwany producent napisal jak byk: wykonac probe uczuleniowa. Baba sobie lezy malowniczo, rodzina rzezi a ja bede podskorne proby wykonywal. Jak bysmy byli, nie przymierzajac, obwozna trupa aktorska.

Na wszelki wypadek zapytalem czy na pewno to zmija byla. Na co baba pokazala nieszczesne zwierze - nieszczesne bo na placek rozdeptane - ktore zdecydowanie zygzaki jakowes na grzbiecie mialo. ...wszystkie zmije pozdychaly... Wlaczylem wszystkie zabiezpieczenia wlacznie ze skrzyzowaniem palcow u nog i zgodnie z instrukcja podalem pol w rane a drugie pol domiesniowo.

Po przezytych atrakcjach kobieta polezala trzy dni na IT, potem jeszcze dla pewnosci poobserwowali ja na internie i wreszcie poszla sobie do domu.

Po raz kolejny potwierdzilo sie stare przyslowie pogotowiarzy ktore mowi: "Co cie nie zabije - to cie wzmocni".

* Jezeli najdzie nas ochota uzycia siekiery do obciecia konczyny uzartej przez gada, nalezy chwycic trzonek i plaska strona walnac sie w leb. Powinno to pozbawic nas checi do dalszego dzialania.

Uwaga, dodatek tylko dla DUMMIES: Odcinanie konczyn pokasanych nie jest zalecanym sposobem leczenia.


Linek do www.terrarium.com.pl z calkiem sensownie opisanym postepowaniem w przypadku ukaszenia przez zmije.

sobota, 10 stycznia 2009

Punktualnosc

Na tapecie punktualnosc. Wszystko ma byc zapiete na ostani guzik. Jako ze mamy jakowys audyt, wszyscy sraczki dostali. Nikt sie robota niedlugo nie bedzie zajmowal tylko w zegarek wpatrywal i papiery wypelnial.

Zalozenie jest proste - chirurg ma naciac skore pacjenta o 8.30 szarp. Angielskie sharp - czyli z dokladnoscia do cwiercsekundy. No to liczmy od tylu. Sprawdzenie danych pacjenta i typu zabiegu, umycie, oblozenie - piec minut jak obszyl. Chyba ze sobie kupia mopa. Moja robota w anestetycznym zakatku, gdzie zapuszczam klienta, plus transport na blok i podpiecie do maszyn - bez intubacji 10 minut. Z intubacja 3 wiecej, bo zwiotczam Mivacronem, a na ta miksture 2 minuty sie czeka nim dzialac zacznie. Karen musi pacjenta sprawdzic i go do anestezjologicznego doprowadzic - piec minut. Ja na swoj wywiad i dziabniecie zyly potrzebuje kolejne piec. A przed tym wszystkim chirurg musi pacjenta oznaczyc - czyli namalowac taka wielka strzalke, gdzie ma zamiar operowac i wziac zgode na zabieg. Liczymy - specjalista chirurg musi dupe przywlec na 8.00 - bardzo szarp. Bo jak sie spozni, caly plan sie wali. I w sumie wcale mi to nie przeszkadza, ze sie spozniaja, bo rano mam czas na kanapeczke, necik, forum, do Basi zagladnac, Agregata poczytac, sprawdzic czy Morfeusz cos nie wrzucil, u Tanczacej sie zadumac; AB zawsze ma kilka wpisow, Metaksa cos podrzuci do poczytania a jeszcze kilka innych tez poczytuje. Ot, rzeklbym ze mi to na reke. Ale jak wlazi taki 20 po osmej i pogania ludzi ze on musi zaczac o 8.30... Czlowiek musi umrzec. I placic podatki. Zreszta, ktos juz powiedzial ze ta druga powinnosc jest gorsza bo cykliczna. Reszte moze i powinien robic - ale absolutnie nie musi.

Zeby przygotowac wszystko szarp - okrutnie mi sie ten neologizm spodobal jak widac - na 8.30, przyjechalem do roboty 7.45. Rzecz jasna szarp. I tu sie okazalo ze poranny zabieg spadl, po pacjent go odwolal wczoraj, nastepny sie oddzwonil dzisiaj a w trakcie roboty wyszlo dodatkowo ze kolejny w ogole sobie glowy nie zawracal telefonami i po prostu nie przyjechal. Tak wiec nasz cunning plan wzial w leb - robota ruszyla leniwie po dziewiatej, byl czas zeby z rana na posty odpowiedziec i notki poczytac.

Lorenzo przeszedl dzisiaj sam siebie. Wyrywal kobiecie zyly z nogi przez dwie godziny. Jak by troche szybciej rekami ruszal to w tym czasie mozna by dwa biodra wstawic. Albo serce przeszczepic. Normalnie zdretwialem odtylnie.

Ostatni zabieg to byla przepuklizna. I tu Lorenzo znowuz wzbudzil moja sympatie szczera bo powiedzial ze mamy problem z kontrola bolu po jego przepuklinach. Nie wiem, kogo on mial na mysli mowiac my, bo on konczy zabiegi i idzie w cholere, a ja potem z pacjentami wyczyniam czary-mary. Mimo wszystko ucieszylem sie ze dostrzegl nieskutecznosc swoich blokow i zaproponowalem, zeby jednak pod fascie te pieronska Bupi dawal, bo na tym blok polega. Jak sie wstrzykuje srodki w smalec to mozna i pol wiadra podac - pacjent w najlepszym przypadku dostanie zaburzen rytmu, bo bolec go bedzie dalej. Wiadomo wszem i wobec, ze jak chcesz zeby cos bylo zrobione - zrob to sam. Dalem przed pobudka 10 Morfiny w zyle, ot dla pewnosci. Pacjentowi, a nie Lorenzo. I prosze - usmiechniety, zadowolony, zaraz sobie do domu pojedzie. Nie bedzie mi Marlenka jeczec ze pain score 6 i ona takiego wypisac nie moze.

Piatek wieczor to piekny czas.

Pozdrawiam w sobotni poranek.

piątek, 9 stycznia 2009

Co komu pisane

Reanimacja. Znowu*? To juz pomalu zaczyna byc nudne. Tym razem daleko, prawdopodobienstwo ze nie jedziemy do stwierdzenia zgonu jest mizerne... Co prawda na miejscu osrodkowy prowadzi czynnosci reanimacyjne, ale po moich poprzednich doswiadczeniach dokladam ten fakt do czynnikow ryzyka.

Zima, koleiny, slisko. Do tego polscy kierowcy z imperatywem kategorycznym wdrukowanym w mozg. Slyszysz sygnaly - natychmiast hamuj! Nie zwazajac ze za toba zasuwa 2 tonowa eRka z predkoscia pociagu pospiesznego. Zaraza. To sie w koncu skonczy dzwonem.

Z daleka widac gdzie jedziemy - przy drodze ktos z rodziny macha, drzwi na podworko otwarte. Chwala Panu, nie trzeba bedzie sie targac z gratami. Pacjent lezy na podlodze, osrodkowy masuje pacjenta a pielgniarka wentyluje. Znaczy, wentylowala by gdyby maska nie byla do gory nogami i gdyby ktos mu laskawie udroznil drogi oddechowe. No nic. Zobaczmy co mamy. Na lyzkach* migotanie komor - a to ci niespodzianka. Czyli masaz osrodkowego skuteczny musial byc, bo po 25 minutach dojazdu zastalibysmy martwe zwloki. Wklucia niestety nie zalozyli, na szczescie skluli jedna reke, druga zostawiajac dla nas. Coraz bardziej zaczynam ich lubiec. Strzal. Masaz, intubacja, wklucie. Tetno? Jest. No prosze. Zeby to podpucha nie byla - straszliwie nie lubie nieboszczyka z karetki wypakowywac z powrotem do domu.

Cisnienie bylejakie, w sumie Adrenaliny nie dostal to trudno sie dziwic. Presory w strzykawki, pompy i wio...
...piii...
...prr.
Podpucha. Coz, bierzmy sie z powrotem do roboty. Zazwyczaj - i nie wiem skad sie to bierze - odpalic goscia po raz drugi jest trudniej. Albo po prostu podczas kontynuacji plecy bardziej bola i czas sie bardziej wlecze. O dziwo po kolejnych kilku cyklach zaskoczyl ponownie, na monitorze rytm zatokowy, cisnienie tym razem calkiem OK. Chyba drugiegi falstartu nie bedzie.

Nie bylo. Dowiezlismy go do szpitala bez wiekszych problemow, odzyskal przytomnosc na drugi dzien. Trzy tygodnie pozniej zostal wypisany do domu. Musiala ta wentylacja z maska do gory nogami byc czesciowo skuteczna, bo po takim czasie od zatrzymania, bez tlenu, w glowie mial by szarlotke.

Jakies dwa lata pozniej bylem w tym samym domu - nie pomne do czego. Chyba dzieci mieli chore. Zapytalem jak sie ma moj odreanimowany. Okazalo sie ze mial raka krtani, zmarl z tego powodu rok po reanimacji.

Dziwny jest swiat.

I czy mysmy mu na pewno przysluge zrobili.

* To byl w ogole dziwny rok - liczac od sierpnia do sierpnia wykonalem ze trzydziesci reanimacji z czego 5 wyszlo na wlasnych nogach ze szpitala cieszyc sie zyciem. Patrzac na efektywnosc podawana w publikacjach, calkiem niezly wynik.

Odnosnie lyzek - to te czesci defibrylatora przykladane do klatki pacjenta w trakcie reanimacji. Mozna z nich odczytac na monitorze co sie z sercem dzieje. W tym wypadku VF - ventricular fibrillation.

czwartek, 8 stycznia 2009

Preassessment

Zasada jest prosta. Pacjent do zabiegu ogladany jest przez chirurga - co jest zrozumiale, jako ze musi taki wiedziec co ciac bedzie - oraz przez pielegniarke. Ta go mierzy, wazy, zbiera wywiad i na jego podstawie ocenia ryzyko. Zazwyczaj nie mam doczynienia z pacjentem w tej fazie przygotowan. Albo sie nadaje, wtedy przychodzi w dzien zabiegu i ogladam sobie takiego nieszczesnika zaraz przed tym jak go znokautuje, albo sie nie nadaje - wtedy pielegniarki odsylaja go z powrotem do GP z prosba o skierowanie do szpitala ktory zapewni mu opieke w dobie pooperacyjnej.

W tym pieknym planie sa dwie rysy. Pierwsza, ze podczas ogladania pacjenta przed zabiegiem wykryje cos co mi sie nie podoba. Placz wtedy i zgrzytanie zebow ze pacjent spadl z listy. No, ale jak GP potrafi przyslac nieleczone 220/120 bo u niego pacjent mial 160/90. Co robic. Druga sytuacja kiedy nasz system sie nie do konca sprawdza to pacjenci ktorzy maja niskie ryzyko, ale maja objawy ktore niepokoja pielegniarki. Na szczescie preassessmentowe robia sie coraz lepsze i wylapuja wszystkich na pniu.

Telefon z dolu, dzwoni Lucynka. Szarp baba, wszystkie moje listy do GP przerabia, bo jej sie nie podobaja zwroty kindly, may I, could I, and sincerely yours. Po jej korekcie wszystkie wygladaja jakby je napisal wpierniczony prokurator.

Na dole czeka pacjent, Jak by mu czapke zminic na czerwona to wypisz, wymaluj - Swiety Mikolaj. Na moje oko calkiem rzeski, nieco sapiacy, ktorego chirurg zakwalifikowal do operacji przepukliny. Ha - jak wiadomo, chirurg zoperuje wszystko i kazdemu, nawet u nieboszczyka. Tego ostatniego nawet latwiej, bo nie trzeba zwracac uwagi na hemostaze. Patrze na EKG - nie najgorsze, troche zaburzen rytmu, jakies ektopowe komorowki, ale poza tym ujdzie. To o co sie rozchodzi? Pacjent w trakcie EKG zrobil sie niebieski. Niebieski? Toz takiej strasznej dusznosci nie ma chyba?
- Czy moze Pan spac na plecach?
- Nie ma mowy.
- Na ilu poduszkach pan spi? - Do oceny dusznosci spoczynkowej stosujemy system poduszkowy.
- W ogole nie potrzebuje poduszek. Spie na krzesle.
Nno tak. Nie pojmuje tego - toz dzip wie, ze wysyla pacjenta do DCU* a nie zapyta czy gosc moze oddychac na lezaco? To co ja niby mam z nim zrobic po zabiegu - powiesic pod sufitem za uszy i budzic w pionie? Czasem odnosze wrazenie ze coponiektorzy tutaj dyplomy medyczne maja z Dehli. A dokladniej, z bazaru w Dehli.

Chlopisku grzecznie wytlumaczylem ze po zabiegu bedzie potrzebowal HDU* albo i ICU*. Co prawda nie wiem jak obudzic chlopa na lezaco ktory w tej pozycji jest kompletnie siny, ale - chwala Panu - nie moje to zmartwienie. Liscik napisalem jak zwykle. May I, kindly, would benefit i sincerely. Jak znam zycie Lucynka znowu to przerobi na list gonczy.

Czasem sie zastanawiam w jakim szpitalu ona przedtem pracowala.

*DCU - Day Case Unit - Chirurgia Jednego Dnia.
HDU - High Dependency Unit - Oddzial Wzmoznego Nadzoru - u nas czegos takiego nie ma.
ICU - Intensive Care Unit - czyli nasze IT

środa, 7 stycznia 2009

Zaangazowanie

Nieprzytomny. Chyba nie oddycha. Wezwanie do miejsca oddalonego od stacji o kilka minut, czyli - jest szansa. Jedziemy.

Porzucilismy karetke i waska drozka przez ogrodek biegniemy do domu. W przedpokoju lezy pacjent. Standardowa ocena ABC - w opisie wyglada to na obsluge techniczna samochodu, w rzeczywistosci wystarczy rzut oka na skore, udroznienie drog oddechowych i sprawdzenie oddychania, rownoczasowo potwierdzenie braku tetna - NZK. Przystepujemy do dzialania. Zespol mam mieszany. Pracuje z doswiadczona pielegniarka z OIOMu z ktora zasadniczo nie musze sie komunikowac, wykonujemy kolejne czynnosci jak uzupelniajace sie maszyny. Ratownik natomiast jest swiezo po szkole, zatrudniony od kilku dni, pierwszy raz dzialamy razem. Mam wrazenie ze to jego chrzest bojowy.

Miejsca malo. Pielegniarka w oczekiwaniu na piiii z defi masuje klatke, ja w miedzy czasie dwukrotnie przewentylowalem pacjenta i wlozylem rurke. Niby to wbrew standardom, ale zanim sie defi ustawi i naladuje to jest jakies dziesiec sekund czasu - po cholere to marnowac? Zamiast 30/2 mozemy teraz masowac i wentylowac bez zbednej przerwy. Ratownik przyklada lyzki do klatki. W ksiazkach bardzo ladnie pisza co strzelac a co nie. Czesto jednak zdarza sie ze na monitorze mamy ni to drobnonapieciowe VF - ktore strzelac nalezy, ni to asystolie - ktorej strzelac sie nie powinno. Wychodze z zalozenia ze jak sie ma tego typu watpliwosci, nalezy skrzyzowac wspolrzedne i odpalic torpedy. Kopniecie asystoli wiele krzywdy nie narobi, uratowanie pacjenta z takiego stanu oceniane jest na 15%, a z migotania jednak sie wychodzi w 80%. Odsuwamy sie - strzal - szybka zmiana stanowisk. Ratownik bierze sie za masaz, pielegniarka zaklada wklucie. 4H/4T* - co mozna to sie wykluczylo. Czyli prawdopodobnie przyczyna bedzie sercowa. To daje nadzieje na przyszlosc. Kontrola tetna - brak. Kolejny strzal. Masaz. Dwie minuty. Kontrola tetna - brak. Adrenalina. Strzal. Masaz.

I tu zagwozdka - zaczyna sie konczyc tlen w butli. Niby pelna byla, ale przy 15 l/min. jakos gwaltownie tlen poszedl w atmosfere. Musimy zrobic mala revolte - pech polega na tym ze kierowca przyszedl na zastepstwo chorego kolegi mimo ze sam cierpi na korzonki. Sadzam go do wentylacji, biore sie za masaz, a ratownika wysylamy po tlen do karetki.

Dwie minuty. Kontrola tetna - brak. Amiodaron, strzal, masaz.

Kolejny dwie minuty.

Kolejne dwie minuty.

Kolejne dwie minuty.

Skonczyl sie tlen. Gdzie do cholery wymiotlo ratownika? W ogrodku zabladzil? Wyslalem pielegnierke zeby sprawdzila czy przypadkiem gdzies sobie nog nie polamal lecac z tlenem a z kierowca zostalismy przy pacjencie. W tym momencie wchodzi ratownik z 25 litrowa butla ktora na stale jest zamontowana w karetce jako nasze podstawowe zrodlo tlenu... nie znalazl piatek i wykrecil to bydle... ze sciany... o ja ciez przepraszam...

Po kolejnych kilku cyklach, gdy bliski bylem stwierdzenia exitus, pacjent zaskoczyl. Zmontowalismy blyskiem presory do pomp, podpieli wszystko do pacjenta i tu pytanie- leciec do karetki po mala butle, czy tachac sie z tym kolosem? Stanelo na tym ze z czlonkiem rodziny ponioslem nosze, ratownik za nami tachal butle a pielegniarka zabrala reszte gratow. Pomagal jej dzielnie kierowca ktory w ogole dziwne ze byl sie w stanie ruszyc.

Pacjent lezal pozniej u nas na intensywnej z poltora miesiaca. Pomalutku zabral sie do zycia. Oddychac zaczal w trzeciej dobie, oczy otwarl po tygodniu. W czasie gdy go wypisywalismy na interne byl w calkiem przyzwoitym stanie, ogladal swiat oczyma dziecka i zaczynal poznawac rodzine. Polgodzinna reanimacja poprzedzona kilkuminutowym zatrzymaniem krazenia to jednak nie w kij dmuchal. Mozna po tym miec w glowie kompletna jajecznice.

4H - Hypoxia, Hypothermia, Hypovolemia, Hypo/hyperkaliemia + Metabolic disorders (fajne mi upychanie kwasicy pod H; kocham Amerykanow).
4T - Trombosis (plucna albo wiencowa - jak niby ja mam stwierdzic wiencowa w przedpokoju w trakcie ranimacji?), Tension Pneumotorax, Toxins, cardiac Tamponade (niby na C, ale lepiej wyglada 4H/4T niz 4H + 1M + 3T + 1C; gadzet mnemotechniczny ma wygladac prosto zeby kazdy amerykanski moron byl go w stanie zapamietac).

ABC - Air (droznosc drog oddechowych), Breath (oddychanie), Circulation (krazenie). Taki system FoF (Friend or Foe) przeniesiony do medycyny ktory odpowiada nie na pytanie wrog/przyjaciel tylko zyje/nie chce mu sie.
VF - Ventricular Fibrillation (migotanie komor). Kompletnie chaotyczna praca elektryczna serca co przeklada sie na zatrzymaniu jego pracy. Defibrylowac.
Asystolia - brak jakiejkolwiek czynnosci elektrycznej. Null. Nie defibrylowac.
PEA - Pulselss Electrical Activity - stan w ktorym praca elektryczna serca jest zachowana i powinna dac efektywny skurcz. Serce nie pracuje z powodu innych, niz elektryczne, uszkodzen. Nie defibrylowac.
NZK - nagle zatrzymanie krazenia
OIT, OIOM, IT - rozne nazwy Oddzialu Intensywnej Opieki/Terapii Medycznej

Dla chetnych: sekcja download Europejskiej Rady Resuscytacji gdzie mozna sobie sciagnac w postaci PDF algorytmy postepowania.
Skroty:
BLS - Basic Life Support (Podstawowe czynnosci ratownicze, polecam)
AED - Automated External Defibrylation (Automatyczna Defibrylacja Zewnetrzna, gdyby ktos byl swiadkiem NZK na lotnisku wyposazonym w te urzadzonka; ponoc Krakow rozwiesza teraz AED w miejscach tzw. publicznych [nie mylic z domami].)
ALS - Advanced Life Support
PLS or PALS - Pediatric Life Support / Advanced.

Przydatne linki:
Polska Rada Resuscytacji
Sekcja Download PRR - to samo co powyzej ale w rodzimym jezyku.

wtorek, 6 stycznia 2009

Oporny

Dzien byl jak codzien. Przyjechal Szalony Lorenzo ktory swoim zwyczajem zabukowal sobie full liste. Nic to. Sie zrobi. Niestety nie poinformowal nas, ze jednego pacjenta trzeba bedzie obrocic na brzuch. Nie wiem dlaczego straszny z tym cyrk tu wyprawiaja. Dwa stoly, kto zyw przychodzi do pomocy, komendy na raz-dwa-trzy. Dobrze ze przy okazji nikt pacjentowi wenflona nie wyrwal z zyly. Ani lba nie ukrecil.

Dzionek sobie leniwie pomykal. Pomyslalem ze moze i w pogotowiu poniewierka byla ale przynajmniej czlowiek ma teraz o czym pisac. Z drugiej strony patrzac, lepiej zebym nie mial o czym pisac. Jak anestezjolog sie nudzi to znaczy ze w okolicy wszyscy szczesliwi sa. A przynajmniej zdrowi.

Po poludniu pojawil sie mlodzian z przepuklina. Zebralem wywiad, wszystko w porzadku, zdrowy, nie mial, nie zazywa. Zaczalem podawac trucizny odwracalne, mlodzian nieco dluzej niz zwykle poziewal sobie przed spotkaniem z Morfeuszem* i w koncu zapadl w sen. Wsadzilem mu LMA no 5 w gardziolek po czym gosc usiadl. I w dodatku zagryzl zeby na LMA. Ciekawa sytuacja. Z jednej strony jakos te moje trucizny na goscia nie dzialaja, z drugiej LMA wyciagnac sie nie da. Na szczescie uodporniony byl jedynie czesciowo - popatrzyl na nas z wyrzutem po czym zamknal oczy i zapadl w sen.

Na wszelki wypadek z pobudka poczekalem az chirurg skonczy wszystkie czynnosci. Gwoli wyjasnienia - zazwyczaj zakrecam kranik z trucizna nieco wczesniej, chirurg sobie konczy robote i jak sie to wszystko dobrze wyliczy, pacjent otwiera oczy kilka minut po ostatnim szwie. W tym przypadku jednak wolalem poczekac do konca - po co komu latajacy po sali operacyjnej mlodzian z dziura w brzuchu. Okazalo sie to posunieciem slusznym. Mimo, ze dawka ktora dostal mlodzian byla wyjatkowo wysoka, otworzyl oczy pol minuty po tym jak wylaczylem pompy. Usmiechnal sie do nas i zapytal czy ten stuff mozna zakupic na rynku. Taaa...

Co to znaczy wytrenowana watroba.



*tym greckim, nie polskim ;)

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Reanimacja

Wezwanie jest dramatyczne. Otoz Pani Doktor reanimacje dzielnie prowadzi zycie ludzkie ratujac, jednakowoz defibrylatora nie ma wiec o pomoc prosi. Gwoli wyjasnienia, byly to czasy gdy defibrylatory dopiero zaczely wkraczac do karetek, a osrodki zdrowia jeszcze nie byly zobowiazane posiadac takie cudo.

Wyjazd z jeszcze jednego powodu jest wyjatkowy - po raz pierwszy jade nasza nowa R-ka. Uscislajac nieco, nowa to ona jest dla nas, bosmy ja dostali pare dni wczesniej. Ogolnie jest stara, ma jakies 15 lat, ale wyposazenie w srodku calkiem przyzwoite a w dodatku jest to MERCEDES. Przedtem czlowiek jakos tak niesmialo i ze wstydem przemykal rozpadajacymi sie Polonezami przez oplotki, a teraz z rykiem silnika, z sygnalami swiecacymi i wyjacymi jak nieboskie stworzenia jedzie sie dumnie glowna droga. Co prawda pietnastoletni silnik czul gore zanim do niej dojechal i juz dobre pol kilometra przed nia zaczynal zwalniac, ale po plaskim - szedl jak burza.

Przez radio slyszymy jak Pani Doktor ponagla nas z osrodka. Niestety, nie slyszy naszych odpowiedzi, radio w karetce troche za slabe, ale dyspozytor dzielnie przekazuje nasze slowa otuchy i ogolnego wsparcia. Oraz szczegolowe informacje na temat czasu dojazdu.
- Abnegat do stacji, aproksymacja czasu dojazdu siedem i pol minuty! - Najwyrazniej majonez w salatce do obiadu byl nieswiezy. Albo w mozgu mam bablowca. - Prosze kogos wyslac zeby droge pokazal i wszystkie drzwi otwarl! - Tu z kolei kierowca popatrzyl na mnie dziwnie, ale nic nie powiedzial. Widac doszedl do wniosku ze z wariatami szkoda tracic czas na gadanie.
Po drodze zaliczylismy taka pieronska gore pod ktora silnik zagotowal, a kierowca musial zredukowac do jedynki. Za nami ustawil sie grzecznie sznur pojazdow, w tym jedna furmanka. Na szczescie ostatni kawalek byl z gory, wiec pod Osrodek zajechalismy z piskiem gum. Wydarlem z karetki jak bym bral udzial w jakims konkursie z wysokimi nagrodami, wpadlem do gabinetu...

Na podlodze lezy Zul, sadzac po zapachu, pospolity. Do krolewskiego jednak mu zdecydowanie brakuje. Pani Doktor kleczy za jego glowa, w rece trzyma laryngoskop i rurke. Probuje zaintubowac goscia niespecjalnie sie przejmujac jego czynnym oporem. Z boku kleczy facet, ktory kolanem przyciska jedna reke Zula do podlogi a sam z zaangazowaniem stara sie polamac mu zebra. Zul ryczy cos ale nie idzie zrozumiec co, bo usta ma zamkniete w obronie wlasnej, wiec z nosa wylatuja mu zgloski raczej malo zrozumiale. Dokola Zula lezy - tak na oko - z dwadziescia zuzytych wenflonow. Z rak kapie mu krew po nakluciach...

...dziekujemy Pani, dziekujemy, zajmiemy sie pacjentem! - Wykrzyknalem energicznie, odsunalem chlopa masujacego klatke i wskazalem Pani Doktor mojego pielegniarza.
- Prosze podac wszystkie informacje, my przejmujemy reanimacje.
Zul popadl w letarg. Nawet oddychac przestal.
- Mistrzu, otworz oczy, a przynajmniej jedno. Nie bedziemy nic robic.- Zul otwarl oba. - Wezniemy Pana do karetki, OK? Cisnienie sie zmierzy i jak wszystko bedzie w porzadeczku, odstawimy Pana do domu. Moze byc?
- Ale nie bedzicie mi zeber lamac?
- Slowo. Ani jednego.

Zapakowalismy chlopa na nosze i sanitariusz z kierowca poszli sobie do karetki. Poprosilem pielegniarke zeby sprawdzila podstawowe parametry a sam zaczalem zbierac wywiad. Okazalo sie ze Zula do osrodka przyniesli jacys ludzie co go pijanego w sztok znalezli w pobliskim rowie. Pani Doktor przejela sie bardzo i razem ze swoim mezem zaczeli mu udzielac pierwszej pomocy. Na szczescie nie udalo sie mu zalozyc wklucia wiec adrenaliny nie dostal, a defibrylatora nie mieli. Z drugiej strony jak by tak Zul opowiedzial na wsi, ze dostal strzal na zywca to Pani Doktor miala by potem spokoj z pacjentami przez nastepne pol roku.

Zul w karetce zeznal, ze nie bardzo pamieta co sie stalo, w barze siedzial i chyba do domu szedl. Potem ci szalency probowali mu zebra polamac i wybic ostatnie dwa zeby co mu sie do otwierania piwa w gebie zostaly. Okrucienstwo ludzkie jest nie do opisania.

Zbadalem Zula po calosci, szczegolnie pluca mnie martwily, bo przy takich rekoczynach latwo cos uszkodzic, a potem odma i placz oraz zgrzytanie zebow. Hm. Z jednej strony jak go zawioze na IP to mnie chyba smiechem zabija, z drugiej strony wolalbym spac spokojnie - a do tego albo nadzor nad Zulem albo RTG klatki jest niezbedne. W koncu przekonalem go ze w szpitalu jest cieplo, przespi sie do rana, nawet sniadanie dostanie, a jutro sobie na domowe pielesze wroci. Zeby wzmoc proces decyzyjny, nadmienilem ze moge go w domu zostawic, ale gdyby sie cos w nocy dzialo niedobrego to bedzie musial do Dochtorki dzwonic. Jak za dotknieciem magicznej rozdzki jego opor zmienil sie w radosc z powodu wyjazdu w regiony od osrodka odlegle.

Okazalo sie po raz kolejny ze czlowiek to nadzwyczajna konstrukcja jest i ze polaczone sily Dochtorki i pomocnika rady Zulowi nie daly. Po obserwacji z nieprawdopodobnym rozpoznaniem "Stan po reanimacji" zostal wypisany nastepnego dnia do domu.

niedziela, 4 stycznia 2009

Salatki warzywne

Io-io. Auuuu-io-uuu-i-ddu-ti-uuuu-iolioliol.
W koncu kierowca nie wytrzymal i poprosil grzecznie cobym sie odstrzelil od panelu. Nic nie rozumiem. Ja tu tworze dzielo na miare Polskiego Requiem, a ten mi o odczuciach wlasnych. Jak sie sztuka nie podoba sluchaczowi to tym gorzej dla sluchacza. Poza tym nudno nie jest. Od czasu jak mi zabronili puszczac Smoke on the water przez megafony to tylko mi te guziki zostaly.

Trudno. Skoro nie moge sie wyzywac artystycznie, bedziemy sie truc. Zakurzylismy po calym jak stare chlopy.

Wezwanie z gatunku dziwnych. W karcie stoi jak wol - zle widzi. Niby mozna by bylo wyslac do okulisty, ale jak ona zle widzi z powodu noza w oku? Po raz kolejny sprawdza sie staropolskie przyslowie pogotowiarzy ktore mowi: jak pojade to zobacze. Chyba ze sam strace wzrok. Kierowca z wdziecznosci za zaprzestanie eksperymentow muzycznych tak sie zaparl, ze lesna drozka poprzez las, pod gore i przez chaszcze, laka i przez strumyk dojechal na miejsce. Zaimponowal mi. Musze kiedys po cichu na parkingu sprobowac tego numeru z jazda na prawych kolach.

W domu siedzi baba. Ale nie taka baba tylko BABA. Nawet trudno powiedziec ze gruba. Po prostu wielka, potezna i wszystko co ma jest ponadwymiarowe. Tak na moje oko bedzie wazyc ze 180 kilo. Zdrowy tucznik. Po wstepnych grzecznosciach przystapilem do rzeczy.
- Co sie wam z tym wzroskiem dzieje?
- Plamy mnie latajo przed oczami, a na lewe to calkiem juz nie widze. I jeszcze mi teraz twarz dretwieje i tak mi cos tika. A w ogole to chyba cosi pyli bo trasnie mi duszno sie dzisiaj czuje...
Pieknie. Do mierzenia cisnienia musialem tasma w kolko zalepic mankiet bo go nie bylo jak zapiac. Niestety, ile bym nie dmuchal, w sluchawkach slyszalem caly czas puk-puk. Czyli ze skurczowe wyzsze jest niz 300 mmHg. Rozkurczowego 220. Nie wiedzialem ze ludzie moga przezyc cos takiego. Nad plucami pieknie rozpoczynajacy sie obrzek. Taaa... Pan Bog pietrzy trudnosci by poddawac probie wiernych.

Zalozenie wklucia - to sie nazywa fuksik. Wbilem na pale venflon w lokiec i bec - krew leci a po scianach nie sika. Czyli chyba jednak zyla. Skrzyzowalem palce, splunalem przez lewe ramie i wyrzeklem Zaklecie Trzeciej Klasy wg. Katalogu Merlina:
- Hyperstat.
Niemedykom nic nie powie - medykom tez pewnie nic. Dlaczego? Otoz byl to lek z gatunku przedziwnych. Podany musial byc w dawce 1-3 mg. na kilo zywca. W dodatku zeby zadzialal, trzeba go bylo podac szybko. Medyczny lud zwie taka technike bolusem. A nastepnie krzyzowalo sie wszystkie palce zeby z jednej strony wyliczona dawka zadzialala, a z drugiej nie zadzialala za bardzo. Bo w tym drugim przypadku otrzymywalo sie pacjenta z cisnieniem jakby bliskim zera i czesto nieprzytomnego. Wcale nierzadko pogotowie w tamtych czasach przywozilo pacjenta z rozpoznaniem przelomu nadcisnieniowego leczonego dopamina we wlewie. Zastapiony zostal przez Ebrantil - mily, sympatyczny i wyjatkowo bezpieczny lek, szczegolnie gdy sie go z Hyperstatem porowna

Jako ze kobieta wazyla prawie dwa metry, naladowalem skromnie 200 mg i stosujac wszystkie mozliwe zabezpieczenia podalem wszystko w zyle. Od tego momentu czas zwalnia. Sekundy z tiktiktik przestawiaja sie na tryb tikkk - - tikkk - - tikkk; o minutach w ogole szkoda gadac. Po dziesieciu sekundach baba popatrzyla na mnie lewym okiem.
- Chyba cosi dziala, doktorze, bo tera widze na dwa oczy.
Cholera, cos to za szybko. Do zabezpieczen dolozylem jeszcze skrzyzowanie nog. Minelo nastepne dziesiec sekund.
- I lzej sie mi oddycha jakby.
Na cale szczescie okazalo sie ze trafilem z dawka. Baba po pieciu minutach byla bardzo cacek, cisnienie kontrolne wynosilo 280/120 mmHg wiec z ulga niejaka zarzadzilem wyjazd do szpitala. I tu sie zaczal cyrk. Bo baba wymyslila ze jak sie dobrze czuje to ona nikaj nie pojedzie, ino w domu zostanie. Toz salatki je jak Pani Dochtor kazali...
...ze co?
- Jakie salatki?
- No jak to. Bylam ostatnio w Osrodku i mnie Dochtorka powiedziala ze od tej chemii to sie w koncu przekrece i ze najwazniejszy jest zdrowy tryb zycia. Kazala tabletki wyrzucic do kosza, pic tylko wode zrodlano i jesc salatki warzywne.
Wiecie co to jest ambiwalencja pogotowiarska? Czlowiek nie wie czy osrodkowego zabic smiechem czy mu do d.py nakopac.

Pacjentka po wysluchaniu stosownego pater noster uciekla do karetki. Bez dalszych problemow zawiozlem ja do szpitala, skad wyszla po dwoch tygodniach. Sprawe osrodkowego wyslalem do nadzoru - uwazam ze mozna byc debilem, byle nie niebezpiecznym. Co najciekawsze, jeszcze przez dobry rok ogladalismy kwiatki przez nia wyprodukowane zanim jej w koncu ukrecili leb.

Zawsze powtarzam ze ninja twarda musi byc.

sobota, 3 stycznia 2009

Troll

Jedziemy na wycieczke. Taka prawdziwa. Samego dojazdu ponad pol godziny a na dodatek wzywajacy od razu powiedzieli ze na miejsce nie dojedzie.

W trakcie drogi kierowca z sanitariuszem opowiadaja jak to w dawnych czasach jechali sobie w to samo miejsce. Jako ze wezwanie bylo pilne, porwali karte na ktorej byly jedynie podstawowe dane i pognali na sygnalach. Po przyjezdzie zaczeli sie rozgladac za chorym, ale nikt nie byl w stanie wskazac gdzie dom z podanym numerem sie znajduje. Po dokladnym sprawdzeniu karty, w rubryce "Dane dodatkowe", znalezli skrot CKZK. Siedza w karetce i dumaja. Cieklokrystaliczny Zwiazek Kobiet? Czarodziejskie Kolo Zwasnionych Kowali? Pytaja miejscowych gdzie taki zaklad sie znajduje - nikt nic nie wie. W koncu podjechali na poczte i zadzwonili na pogotowie. Zdumiony ich ciemnota, dyspozytor ryknal:
- Matoly jedne! Czeka Kolo Zielonego Kiosku!!!

Minelismy rzeczony Zielony Kiosk ktory w miedzyczasie zostal przemalowany na brazowo. Z tego miejsca jeszcze kilka kilometrow. W koncu wypatrzylismy tubylca, dajacego znaki.
- Witam, daleko to jeszcze? - zapytalem niesmialo.
- Z kilometr. Ale sciezka dobra i w sumie po plaskim.
Dobre i to. Wzielismy graty i polezli.

Na polanie stala sobie szopa. W szopie znalezlismy kogos - a raczej cos - z wygladu trollowate, z zapachy smierdzace a ze sluchu chyba nieme. Bo dogadac sie nie szlo za cholere. Za tlumacza robil nasz przewodnik. Okazalo sie ze troll zajmuje sie pilnowaniem stada baranow, jeden go dzisiaj poturbowal nieco i go reka boli. Sprawdzielm - zwichnieta. Hm. Trza trolla brac, nic tu nie narobie. Bolesnosc duza, nie bede zywcem tego nastawial. Troche zeszlo zeby go przekonac, ale w koncu wsiedlismy do karetki pojechali na IP. Gdzie po zrobieniu RTG okazalo sie ze dziadek ma obie kosci ramienne zwichniete, tyle ze prawa na swiezo, a lewa z dawien dawna.

Pacjent zostal przyjety na chirurgie, a ja poszedlem dyzur przekazac. Jakies pol godziny pozniej zachodze na oddzial a tu mi szef wciska w lapy liste i opowiada jak to chirurgom sie chyba wszystko pomieszalo bo chca chlopu nastawiac co popadnie. Patrze na nazwisko - rzecz jasna moj troll. No nic, sam przywiozlem, sam znieczule. Poniewaz w czasie drogi podlapalem troche trollowego akcentu wiec pomalu dogadalem sie z chlopem. Wytlumaczylem co bedziemy robic, w miedzy czasie splynely badania, troll na czczo - mozna zaczynac.

Uspil sie zupelnie bezproblemowo. Chirurdzy nastawili prawy bark i zabrali sie za lewy. Szarpia, ciagnal, troll jezdzi po stole... W koncu nie wytrzymalem i niesmialo zaproponowalem zeby mu to zostawic. Ostatecznie mial zwichniecie od niewiadomo kiedy. Chirurg stwierdzil ze w sumie racja, nie ma co przesadzac. Jeszcze jedna proba i konczymy operacje. Chrup. Zlamala sie kosc ramienna. A to ci pasztecik...

Z 15 minutowego zabiegu zrobila sie 3 gdodzinna operacja. Na szczescie na trollu zrastalo sie jak na psie, dwa tygodnie pozniej odkarmiony, wykapany i w ogole wygladajacy na ludzi zostal wypisany do domu. Czy tez bardziej do szopy. Jak to mowia - nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo.

piątek, 2 stycznia 2009

Wrobelek

Szlismy sobie pod taka pieronska gore, karetka zostala w dole, przy drodze. Ot, kolka zabuksowaly i bylo po zabawie. Na szklanej gorze czeka na nas babcia staruszka, ktora ma bolesci w glowie i ogolnie sie zle czuje. Namierzyli jej w domu cisnienia 220/120 i doszli do wniosku ze bez naszej pomocy sie nie obejdzie. W sumie racje mieli.

W trakcie drogi sanitariusz probuje delikatnie jezyka zasiegnac na temat krzeselka. Krzeselko, czyli srodek transportu gorskiego dla pacjentow to skrzyzowanie taczek z lektyka. Sadza sie pacjenta, przypina pasami, przechyla do tylu - bo pod tylnymi nogami sa kolka - i jedzie do karetki. No, chyba ze droga jest kamienista. Albo moczarowo- blotna. To wtedy niestety trzeba pacjenta tachac. Jako ze do chalupy mialo byc 300 metrow a ulezlismy juz dobre 500 i dalej nic, sanitariusz nieco sie zatrwozyl i zaczal mnie apriorycznie przekonywac ze trzeba bedzie jakowys transport zalatwic.
- Abi, toz nam tu rece do kostek sie naciagna. Nie mowiac o tym pieronskim spadku. Jak babka pojedzie w dol to kto ja tam zlapie?
- Nie boj nic. Na karcie stoi jak wol, ze babcia staruszka ma 87 lat.
- No to co?
- Proste. Nikt otluszczony takiego wieku nie dozywa. Jedyne osobniki rodzaju ludzkiego ktore osiagaja wiek ponad 80 to suchotniki i ptaszkowate babcie o wadze 40 kg. Nie pekaj.
Doszlismy wreszcie do domu. Na moje oko 3/4 kilometra jak obszyl. No, ale chlop co na nas czekal widac dobre serce mial i straszyc nie chcial. Poczciwina.

Wszedlem do pokoju, na srodku stoi corka, tak okolo 110 kg zywej wagi. Przywitalismy sie grzecznie i pytam gdzie babcia.
- To ja - usmiechnela sie domniemana corka. Wybaluszylem lewa galke na babcie a prawe na karte.
- A to przepraszam bo w papierach stoi ze Pani ma 87 lat - wyszczerzylem sie z przeprosinami
- A owszem, za trzy lata stuknie mi dziewiecdziesiat.
A to ci dopiero... Na oko ma tak z 65-70... Szczeka lupnela mi o podloge... Odwrocilem sie i skonstatowalem ze to nie moja szczeka a drzwi strzelily za znikajacym sanitariuszem. Co jest, sikac mu sie zachcialo? No nic. Bierzmy sie do roboty.
W zasadzie poza cisnieniem zdolnym kruszyc mury i urywac gowy, nie bylo sie czego czepic. Jako ze zadnych dramatycznych objawow nie miala, zaklulem wenflonik, nabralem leki z walichy zastanawiajac sie mimochodem gdzie zezarlo sanitariusza i zaczalem lekowac babcie. Po dziesieciu minutach babcia byla gotowa do drogi. Wpadl sanitariusz.
- Sorki, Abi. Potrzebujesz jeszcze cos?
- Wszystko dalem. Gdzie cie wcielo? Zreszta to nieistotne. Wolaj kierowce niech dyma z krzeselkiem na gore. Trzeba niestety zaniesc Pania do karetki.
- Traktorek gotowy, woz podpiety, kocykiem wszystko pieknie wyscielone - wyszczerzyl sie sanitariusz. Tu cie mam - w krzyzu go najwyrazniej zabolalo i polecial transport organizowac. Sluszna decyzja.

Jak powiedzial tak i zrobilismy. Babcia siadla sobie na kocykach a my kroczek za kroczkiem poszli za traktorkiem.

Z tej historii wniosek dwojaki.
Primo, nie nalezy sadzic wagi po wieku.
Secundo, nie ma to jak dobrze zorganizowany sanitariusz.

czwartek, 1 stycznia 2009

Tartak

Jak wiadomo sa wezwania i wezwania. Ale jak uslyszalem ze facet z drugiej strony sluchawki drze sie do dyspozytora:
- Oz k. chyba jej noge u....o! - to nie czekalem na karte tylko pognalem do karetki. Ostatecznie jak dojade, to zobacze.

Wlaczylismy wszystkie przyspieszacze, zarowno swiatlo jak i dzwiek i pognalismy przez mile popoludnie. Dojazd dosc dlugi, jakies 25 minut, wiec po drodze nie wytrzymalem i poprosilem dyspozytora zeby zadzwonil i sie upewnil czy ta noga to faktycznie luzem jest. Ostatecznie w Siemianowicach nie takie jaja robili, przyszywali rozne czlonki odciete ludziom, to moze i noge przyszyja? Wolalbym dostac wskazowki od przyszywaczy zanim cos zepsuje. Szczesciem dyspozytor przekazal zwrotnie informacje ze noga nie jest ucieta a nadcieta. Nadcieta. Ciekawe okreslenie.

Wpadamy na tartak, wyrzucilismy fontanne trotow na nawrotce i wyskoczyli na zewnatrz jak ogary Zeromskiego. I tu zagwozdka. Nikt w kaluzy krwi nie lezy, zebow dzielnie nie zaciska, meznie sie usmiechajac... Zamiast tego mila, okolo czterdziestoletnia kobieta idzie sobie spokojnie w kierunku karetki. Hm. To raczej by wykluczalo uciecie nogi. Chyba ze to nie ona.
- Dzien dobry, Abnegat, Kozia Wolka, gdzie jest poszkodowany?
- To ja, doktorze - usmiechnela sie niewiasta. No tak, mozna wyrzucic na luz i puscic gaz.
- Co sie stalo?
- A, podlozylam noge pod wozek i mi cyrkularka przejechala nad noga. I troche mnie draslo.
Poprosilem zeby pokazala jak to wyglada. Odwiazala sciereczke ktora miala obwiazane udo i pokazala co tam miala. Czyli czysciutki przekroj przez wszystkie miesnie oraz delikatnie sfrezowana kosc. Poczulem ze mam wytrzescz. Robot jakis czy co? Co prawda nie ma tam zadnych wiekszych naczyn, ale z takiej rany powinna lac rowno. Nie mowiac o bolu. A babka sie usmiecha. No nic, najpierw rzeczy wazne. Wytlumaczylem co musimy zrobic. Poniewaz nie chciala sie rozebrac, co, biorac pod uwage ilosc chlopow na placu w pewien sposob bylo zrozumiale, obcielismy nogawke tak z 15 cm nad rana, przemyli i zalozyli opatrunek. Kobieta nawet nie jeknela. W rzeczy samej zdawala sie w ogole nie zauwazac naszych czynnosci.
- A do szpitala musze jechac?
- Wie Pani, czlowiek musi umrzec i placic podatki - odparlem nieco bez sensu, ciagle majac wrazenie ze za chwile ktos wyskoczy zza winkla i ryknie ze jestesmy w ukrytej kamerze - Ale zdecydowanie zachecam Pania do pojechania z nami na izbe zeby to wszystko chirurgicznie zaopatrzyc.
- To ja tylko do domu wskocze i ...
Poprosilem meza zeby wszystko przyniosl, a kobiete polozylismy na nosze. Podrapalem sie po lbie na temat kroplowki i doszedlem do wniosku ze jak nie krwawi a cisnienie ma zdecydowanie powyzej normy to plyny sa jej kompletnie niepotrzebne. Wlaczylismy kogutki, zawiadomili izbe ze mamy pol nogi do szycia i pognali do szpitala.

Kwadrans pozniej kobieta zglosila ze ja strasznie noga boli, a opatrunek zaczal pomalu nasiakac krwia. Ulzylo mi. Jednak nie robot. Dalismy MF, plyny i z nieco zzieleniala pacjentka zajechalismy na izbe. Zostala przyjeta na oddzial a chirurgowi zeszlo z godzine zeby to wszystko pocerowac.

Wyszla na drugi dzien na wlasne zadanie, zadziwiajac cala chirurgie. Ponoc nawet niespecjalnie kulala. Do dzisiaj nie wiem czy to ona taka twarda byla czy tez chirurdzy jakies cuda zdzialali. A moze to zaczarowana pila byla?

Rod ludzki dziwny jest.

środa, 31 grudnia 2008

Trupojad

Wypadek. Nigdy nie wiadomo co zastaniemy, jednak pewne indykatory istnieja. Jezeli wzywa policja, zazwyczaj nic sie nie stalo a karetka jedzie w celu ZWD. A raczej zabezpieczenia d.py policji. Jezeli wzywaja swiadkowie, wtedy zartow nie ma. Tym razem wezwanie bylo od przejezdzajacego samochodu. Hm...

Zajezdzamy na miejsce. Dwa samochody za linia drzew leza sobie malowniczo na polu, zaden nie strzelil w drzewo, dobre i to. Blachy pogiete, szyby porozwalane. Dzwon musial byc spory. Ale czemu sie sczepili na polu? Nic nie rozumiem...

Podbiegamy do samochodow, w srodku nikogo, dwoch uchachanych panow z niejakim rozbawieniem patrzy na nas.
- Panowie, bylismy tylko my dwaj, nikogo wiecej, poza rozwalonymi samochodami nic sie nie stalo.
I w smiech. Jak zyje czegos takiego nie widzialem. Zazwyczaj gdy nie ma ofiar, zaczyna sie pomstowanie, wyrywanie wlosow z glowy i ogolne darcie pierza. A nie jakies smichy chichy. Zaopatrzylismy pomniejsze zadrapania, poprosilem o mozliwosc zbadania obu panow czemu odmowili wiec poprosilem jedynie o potwierdzenie odmowy w karcie wyjazdowej. Ostatecznie lecznie w Polsce przymusowe nie jest. Podrapalem sie jeszcze w glowe nad dziwnymi zwyczajami na tym swiecie i pojechalismy z powrotem do bazy.

Kilka dni pozniej siedzimy sobie przy ognisku, miesiwo sie piecze, wodecznosc przetyka drobne naczynia i rozjasnia mysli... Gitara, spiewy i Gorcow szum...

Hym.

No wiec siedzimy sobie i opowiadam o tym jak to sie nam zwyczaje zmieniaja. Ze w czasie wypadku zamiast sie pozabijac, to miejscowi ryczeli ze smiechu i najwyrazniej zgadywali sie na imprezke. Moj kolega drapiac sie po glowie zaczyna uscislac szczegoly- a kiedy to bylo, a gdzie... I wyskakuje z opowiescia:

"Ja ten wypadek widzialem. Obaj polecieli na sliskim w pole - najpierw jeden, potem drugi. Tlukli sie po polu, wszystko poszlo w drzazgi, na koniec drugi zaparkowal na pierwszym. Stanalem, za mna z kolejnego samochodu wyskoczyl nasz miejscowy przedsiebiorca pogrzebowy. Podeszlismy mniej wiecej rowno do rozwalonych samochodow. Obaj kierowcy wlasnie wyszli z wrakow, klnac w zywy kamien. Rzeczony przedsiebiorca wyskoczyl z pytaniem czy czegos nie potrzebuja. Na to obaj zgodnie odwrocili sie w nasza strone i rykneli:
- Paszol won, Trupojadzie!"

No coz. W jakis sposob tlumaczylo by to ich hypomaniakalny nastroj.


************************************************
The light of the Christmas star to you
The warmth of home and hearth to you
The cheer and good will of friends to you
The hope of a childlike heart to you
The joy of a thousand angels to you
The love of the Son and God's peace to you


Niech 2009 bedzie lepszy niz 2008
i gorszy niz 2010 :)

Abnegat
*************************************************

wtorek, 30 grudnia 2008

Ziemniak

Dusi sie. Zarechotalem ponuro nad bogactwem rozpoznan dyspozytorskich i wlazlem do karetki. Niedlugo do pierdzenia tez bede jezdzil z rozpoznaniem "dusi sie". Jak dwupierdzian grochu zaatakuje Centralny Uklad Nerwowy - nie ma zartow. Zadusi na smierc.

Gnamy na sygnalach, swiatla i ryki, znowu mile uczucie wyzwalajacej sie adrenaliny. Wiecie, mi dopiero jeden kierowca powiedzial ze jak jedziemy do jakiejs masakry to mam taki dziwny usmiech. Mianowicie widac mi kly. Od tego czasu sie pilnuje...

Zajezdzamy pod dom, akcja SWAT, wpadamy do domu a tu dziadzio sie dusi. Nic tym razem dyspozytor nie nazmyslal. Dziwna sprawa. Z jednej strony dziadzio troche charczy z drugiej jednak jakos tam oddycha. Siny nie jest. Probuje sie dogadac, ale kompletnie nam nie idzie bo dziadek slowa wykrztusic nie moze. Na probe pomocy zareagowal dramatycznym machaniem rak. Zapytalem czy do szpitala woli jechac? Woli. No coz, zaufania nie wzbudzam, to akurat wiem. Nawet ostatnio w sklepie jak chcialem piwo kupic to mnie pani wylegitymowala. Trzydziecha na karku i musialem dowod pokazac. Wywiad od rodziny dziwny jest - mianowicie dziadek jadl same ziemniaki. Tluczone, z maselkiem... To co do cholery ma pomiedzy strunami?

Przygotowalem sobie wszystko pod reka, ssanie, laryngoskop, zwiotczacze, zaklulem dziadka i pomalutku pyr pyr pyr pojechalismy do szpitala. Gdzie moi koledzy uspili dziadka i wyciagneli mu z krtani pol sztucznej szczeki, w dodatku zahaczonej drutami o prawa strune glosowa.

Moze i dobrze ze sie dziadek na zadne rekoczyny w domu nie zgodzil...

Bo jak bym tak szczeke zywcem zlapal i pociagnal, to za urwana strune pewnie by mi nie podziekowal...

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Noz w brzuchu

To nie jest manifest antyortografow. To wezwanie z gatunku podnoszacego cisnienie kazdemu pogotowiarzowi. Problem jest tak prosty jak skomplikowana jest jama brzuszna. Jezeli przypomnimy sobie co mozna przedziurawic wbijajac noz w brzuch - robi sie cieplo. Watroba. Zoladek. Poprzecznica. Jelita wszelkiej masci. Sledziona. Jak noz jest wystarczajaco dlugi, to sa jeszce nerki i kilka naczyn z czego jedno calkiem grube. Nazywa sie aorta. A jak nozyk pojdzie ciutek do gory? Gdzie czekaja pluca, serce, przelyk? Brrr...

Gnalismy naszym nowym nabytkiem, Polonezem kombi ktory byl nasza chluba oraz sola w oku kolumny wojewodzkiej. Ale po tym jak mojemu koledze odpadly drzwi w chwili gdy podjechali do autobusu pelnego Niemcow zeby ratowac jednego z nich - przyjechala komisja i zadysponowala dwie noweczki dla nas. Co nie zmienia faktu ze byly to w dalszym ciagu Polonezy z przedluzonym tylem, tlukly sie jak jasna cholera a na zakretach bujaly jak balia na splywie Dunajcem. Ale przynajmniej do srodka nie wialo przez dziury w podlodze.

Na drodze stal i machal dramatycznie jakis typ. Zahamowalismy, wyskoczyli z karetki, w biegu zbieram wywiad i staram sie nadazyc za przewodnikiem. Troche po plaskim, potem przez rzeke, w gore, przez las - nastepnie pole. Tu wymieklem. Wtedy chyba po raz pierwszy przemknela mi mysl ze papierosy sa be. Moj sanitariusz zarzezil cos z tylu, odrzezilem ze nic nie rozumiem i wydluzonym kurc-galopkiem wydarlem na drugim biegu pod gore w poprzek polany.

Wpadlismy do chalupy. Na podlodze lezal kompletnie bialy facet, wokol niego kaluza krwi, spomiedzy palcow w prawym podbrzuszu lal sie calkiem mily strumyczek. Poniewaz nie moglem zaniemowic ze zdziwienia bo rzezilem jak zgoniony kon, zabralem sie do roboty. Gdzies po podlaczeniu drugiej kroplowki odzyskalem mowe i ryknalem na drugiego z braci, ktory podczas naszej akcji ogladal Kolo Fortuny, zeby ruszyl dupe i zalatwil dowolny transport. Przeciez go na plecach nie zniose na dol. Duzy jestem, duzo jem, ale do Pudziana to jednak mi brakuje.

W miedzyczasie chlopisko zrobilo sie przezroczyste. Hm. Z ocena krwawienia zawsze jest trudno- zazwyczaj przeceniamy gdzies tak trzykrotnie ilosc wynaczynionej krwi. Sadzac jednak po tym ze na podlodze lezalo z dziesiec litrow - musialem przedobrzyc co najmniej piec razy. No dobra - liczmy ze na podlodze lezy dwa litry, dodajmy do tego to co ma w brzuchu...
- KJM, gdzie ten JS polazl? - udarlem sie na starszego z braci, tego ktory nas przyprowadzil.
- Konia zaprzega.
- To rusz cztery litery i mu pomoz.
Z sanitariuszem wrzucilismy chlopa na koc i wytargalismy go na zewnatrz. Na szczescie woz byl gotowy, kon zaprzegniety. Chlopa wrzucilismy na woz, siadlem kolo niego i zaczelismy survival. Bobsleje to jest zabawka dla przedszkolakow w porownaniu z jazda wozem po gorskim zboczu. W dodatku chlop zaczal ulewac przez dziure w brzuchu i zrobil sie koloru nieboszczykowatego. Przypomnialem sobie resztki anatomii topograficznej. Tu aorta, tu biodrowe wewnetrzne... oki... tu nacisnac...
- AaaaaAAA! - zaprotestowal zdziurawiony.
- Morda w kubel! - popuscily mi nerwy calkiem - jak chcesz zyc to pusc miesnie brzucha...
Nie wiem czy to mu pomoglo, czy nie. Nie dalem sie sciagnac z niego az do sali operacyjnej. Wwiozlem go zywego, oddalem dyzur, zakupilem piwo i zasiadlem w dyzurce chirurgow. Ostatecznie wolne mam.

Po godzinie przyszedl zastepca ordynatora, stary, doswiadczony chirurg, klasa i kultura.
- Pan go przywiozl?
- Ja.
- Moze Pan wyciac karb na swoich sluchawkach. Wg. mnie zyje dzieki Panu. Mial naciete 1/3 obwodu biodrowej wspolnej.

Moze mial racje - a moze nie. Ale zawsze to milo byc docenionym. Do dzisiaj cisnienie mi sie podnosi jak sobie przypomne sytuacje gdy na moich oczach facet zabieral sie do umarcia a jedno co mialem mu do zaoferowania to ucisk aorty do kregoslupa. Dobrze ze chudziutki byl.

Jakis czas potem od samego poszkodowanego dowiedzialem sie jak to sie stalo. Dwusiecznym sztyletem cial plat skory - robili z nich kapcie. Noz mu zeskoczyl i wbil sie prosto w bebechy. Wynika z tego ze nie trzeba byc komandosem zeby zginac tragiczna smiercia. Mozna sie zadzgac na smierc w trakcie robienia kapci.

niedziela, 28 grudnia 2008

G.I.Grandma

Dusi sie. Bardzo mile wezwanie, w sumie jedno z gatunku: "pojedziecie to zobaczycie". Zasiedlismy w karetce, wlaczyli wszystko co wyje i swieci i pognali ratowac ludzkie zycie. Poniewaz wezwanie bylo bardzo nerwowe, dyspozytor nie tylko zarzadzil ze zobaczymy co sie dzieje, ale rowniez zrobimy rozpoznanie gdzie. Ot, zeby zycie zbyt latwym nie bylo.

Gnamy dolina w gore wsi, bloto i snieg bryzga spod kol na ciekawska gawiedz... Znaczy, bryzgalo by po gawiedzi gdyby byla jakowas gawiedz do obryzgania. Na drodze pusto. Gdzies tak w 2/3 wsi o plot wisial oparty chlop, popatrzylismy na niego, on na nas, dlugo to nie trwalo bo zebral blotem po twarzy i pognalismy dalej. Skonczyla sie wies.
- Stacja dla Abnegata. To gdzie to mialo niby byc?
- W Baraniej Wolce!
- Dojechalismy do konca, nikt na nas nie czeka.
- To sie wroccie. Moze juz zdazyli wyjsc.
Wujek dobra rada. Szlag mnie trafi. Wylaczylismy wyjce, i na mrygotkach pojechalismy przez wies na dol. Chlop zdazyl juz zetrzec bloto z twarzy i wisial dalej na plocie. Popatrzylismy na niego - on na nas i pojechalismy dalej chorego szukac. Znowu zobaczylem tablice Barania Wolka, tym razem na drugim koncu.
- Stacja dla Abnegata. To na pewno ta wies?
- Poczekajcie, zadzwonie.
Kilka minut pozniej dostalismy potwierdzenie ze to tam i ktos bedzie wygladal. Nawrocilismy. Dojezdzajac do chlopa cos mi piknelo w mozgu. Poprosilem kierowce zeby stanal.
- Szukamy Maciejowej, wiecie gdzie to?
- A tutaj - ucieszylo sie chlopisko.
- Wy czekacie na karetke?
- No, ja - ucieszyl sie jeszcze bardziej.
- To czegoscie nie machali jak my dwa razy kolo was jechali?
- A skad ja moge wiedziec ze wy do Maciejowej jedziecie? - zapytal bezbrzeznie zdumiony chlop.
Panie, wybacz mu. Toz to chow wsobny i permanentny niedobor jodu. Wzielismy sprzety i poszli do domu.

Zblizamy sie do chalupy a na podworku z tylu ktos trenuje niezauwazone podejscie do wroga. Rzuty na glebe, chowanie sie za naturalnymi przeszkodami, skoki przez nie. Pelne zaangazowanie. Ostatnio ludzie z okolicy szukaja szczescia w Legii Cudzoziemskiej - moze ktos buduje forme przed przyjeciem? Mieczakow ponoc nie biora. Wchodzac do domu uslyszalem strzal drzwiami i galop po schodach. Hm. Ktos sie na prawde wzial za trening.

Wchodzimy do pokoju. Na wielkim lozku lezy babcia, przykryta wielka pierzyna, przykryta po szyje i spod tej pierzyny dochodzi sapanie. Nie klamali. Faktycznie swiszczy. Do lozka prowadza slady sniegowo- blotne. Kiz ta pieron... Odchylilem koldre - babcia w pelnym rynsztunku bojowym lezy sobie na kapie, nawet gumofilcow nie zdjela. Figlareczka.
- Jaja se z pogotowia robicie? Wiecie ile to kosztuje?
- A gdzie by tam, panie doktorze - wybaluszyla sie na mnie babcia staruszka - Toz od Kowalskich tak napier.ala gnojowka ze oddychac sie nie da! Zadusza nas, psie syny!
Pomalusku wszystko sie wyjasnilo. Babka pomyslala ze przed karetka zdazy krowie siana dac i poszla do obory. Jak wychodzila to nas zobaczyla wiec do wyrka darla jak wystrzelona z procy. Po mojemu, bardzo profesjonalnie. A karetke wezwali bo Kowalscy wywalili na pole gnojowice i faktycznie, aromacik nieziemski rozszedl sie po okolicznych wlosciach.
- A czego po nas oczekujecie? - zapytalem grzecznie.
- Wy jestescie po to zeby jezdzic! - zadeklamowal dziadek. U Wypastowanego byl na szkoleniu czy co?
- No to przecie przyjechalem a nie przyszedlem. I czego chcecie, mam te gnojowke do karetki zabrac czy babce do nosa waty napchac?
Cos tam jeszcze probowali wrzeszczec ale mi cierpliwosc zdechla calkiem. Poinformowalem grzecznie ze cos im sie do reszty pokickalo w glowie i ze karetka to nie szambiarka.

Babci poradzilem zeby sobie kupila odswiezacz powietrza w sprayu. Taniej wyjdzie niz placenie za nieuzasadnione wezwania.*

*To byly takie czasy ze mozna bylo wystawic rachunek za wzywanie karetki do wywozenia gnojowki. Teraz nie mozna, bo Pan Minister uwaza ze Polski Lud jest durny i nie mozna go karac za nieodroznianie karetki od szambiarki.

sobota, 27 grudnia 2008

Strazacy

Trzecia sila szybkiego reagowania. Sprawni i silni jak harcerze. Jest w nich cos co lubie, takie zaangazowanie, drapieznosc nawet. Policja zazwyczaj jedzie do wypadku wolno, majac nadzieje ze pogotowie przyjedzie przed nimi i nie beda musieli nic z poszkodowanymi robic. Strazacy sa inni - scigaja sie z nami, kto pierwszy dojedzie. Kozacy.

To jest jakas organizacja....

Po przyjezdzie na miejsce wypadku dowiadujemy sie od dowodcy, gdzie umierajacy, gdzie polamani a gdzie wrzeszcza. Tu mala dygresja. Jezeli ktokolwiek bedzie mial ta okazje pomagac ludziom po wypadku samochodowym, poswieccie kilka minut na sprawdzenie czy ktos w okolicy lezy i nie wrzeszczy. Wrzeszczenie jest bardzo dobrym indykatorem. Wskazuje na zdolnosci do przezycia kilku nastepnych minut bez naszego udzialu. W tym czasie ktos sobie moze cichutko kipnac na tylnym siedzeniu. Albo pod drzewem.

Siedzimy sobie kiedys na stacji, milo, cieplo, nikt od nas nic nie potrzebuje - sielanka. Ludzie zdrowi to i pogotowiarze swietuja. Nagle uslyszelismy sygnaly - kilka samochodow poszlo w boj. Hmm. Grupowo rzadko kto inny jezdzi, no , moze jeszcze borowki, ale co oni by robili na naszym zadupiu? Ergo - strazacy. Zwloklem cztery litery i potuptalem na dyspozytornie. Jak pojechali do wypadku, zaraz powinnismy dostac wiadomosc. Napiecie rosnie, na palcach maleje. I nic. Po trzech minutach odtrabilem alarm i poczlapalem zalegac przed telewizornia.

Jakies pietnascie minut pozniej wezwanie do wypadku. Wzywaja strazacy. Zajezdzamy z fasonem. Wyskakuje z karetki i wale do dowodcy. W sumie nic groznego, jeden z poszkodowanych zaslabl, o tam siedzi, pod drzewem...
Dopadamy goscia, na szczescie nie wyglada to powaznie. Wykonujemy caly pogotowiarski taniec z iglami i noszami po czym ide do dowodcy.
- Witam. Czegoscie nie dali znac ze do wypadku jedziecie?
- A skad mialem wiedziec ze tu ofiary beda?
A by ci swiety Michal... Skad tys sie wzial, facet?
- Wy jestescie ZSP Kozia Wolka?
- Nieee... - otrzepal sie z obrzydzeniem strazak - My jestesmy OSP!
To jakoby coponiebadz tlumaczy.
- A nie boisz sie Pan ze traficie na cos co was przerosnie i ktos umrze?
- Panie, ja sie k.wa nie rozdwoje! Ja mam jedno radio, drugie radio i jeszcze telefon!!

No tak. W jakis sposob rozumiem goscia. Od nadmiaru wrazen idzie zglupiec. Zeby sie mu nie nudzilo calkiem, oraz zeby podtrzymac odpowiedni poziom stresu przypomnialem mu ze do nas 997* sie dzwoni i ze wiedza o tym dzieci w przedszkolu nawet - po czym pojechalismy na IP.

Ogolnie lubie z nimi pracowac. Byleby nie mieli za duzo telefonow.

*Oczywiscie dzieci w przedszkolu oraz wszyscy ogolnie wiedza ze to 999 jest :D
Dzieki, River :D
Buraka nie zmieniam - niech zostanie jako przestroga dla mnie przed nadmiernym popadaniem w ton mentorski i samozadowolenie wlasne :D

piątek, 26 grudnia 2008

Opowiesc Swiateczna

Zycie pogotowiarza ciekawe jest. Inni sie nudza przy stole, wpychaja w siebie proteiny, tluszcze nasycone i przesycone, dosycajac je krotkimi lancuchami weglowymi zakonczonymi grupa hydroksylowa. Zapadaj potem na niestrawnosci, zgagi, a jak kto pecha ma to go pecherzyk lupnie albo i trzuska zmartwi. Pogotowiarz nie musi - gdyz jedzie sobie spokojnie karetka na sygnale, a jak wiadomo jedzenie w trakcie wycia sygnalow jest bez sensu. Co prawda raz moj kolega nie odpuscil jajeczniczce z cebulka ktora sobie upichcil i zabral ja do karetki zeby dojesc do konca. Zeznania swiadkow roznia sie nieco, jednak gdyby prawda byla po stronie kolegi to kierowca nie musialby potem odkurzac karetki z jajecznicy. A on sam myc wlosow.

No wiec jedziemy. Mily wieczor, gwiazdeczki filuternie mrygaja, sygnaly wyja - dolce vita. Smaczku dodaje fakt ze jedziemy na pomoc do zaprzyjaznionego pogotowia, bo tamtejsza karetka pojechala sobie i jeszcze nie wrocila. Pewnie znowu moja kolezanka szanowna obiadek wtranzala piwem popijajac*. Jak dorwe te babe kiedys to jej - przysiegam - powiem "a ti ti".

W Swieta fajnie sie jezdzi. Normalnie jak ludzie sygnaly widza to zastawiaja droge, albo zajezdzaja. Ale nie w Swieta. Wtedy kazdy ma w czubie tak na bide ze 2 promile wiec niebieskie swiatlo wyzwala wszem ogarniajaca panike i droga pustoszeje. Kto moze, skreca w boczne drozki, reszta pospiesznie parkuje u sasiadow oraz obcych na podworkach - a kto ma pecha - albo wiecej niz 2 promile - to w rowie. Na szczescie Bozia nad pijanymi czuwa. Jeszcze mi sie nie zdazylo w Swieta jezdzic do wypadku spowodowanego przez naduzycie**.

Zajezdzamy na podworko. Pani domu z pietyzmem prowadzi nas do meza, swiatla przycmione, wszyscy trusia siedza, lek i przerazenie walczy o lepsze z nadzieja. Zabieramy sie do podstawowych czynnosci. W zasadzie wszystko by bylo OK gdyby nie EKG. Na ktorym to wyja sobie zmiany niedokrwienne, potwierdzajac wczesniejsze objawy opisane przez pacjenta. Wczuwajac sie w role, zapowiadam z namaszczeniem w glosie transport do szpitala.
- Panie doktorze, ale ja poprosze na klinike.
- ..?.. a po co?
- Bo ja jestem z Krakowa i tam sie lecze.
- No to Chwala Najwyzszemu ze nie jestes Pan ze Szczecina - bo bym nie wrocil na Nowy Rok - usmiechnalem sie cieplo. Podurnieli chyba calkiem.
Zaczyna sie przepychanka. Ja ze nikaj nie jade i mowy nie ma, oni ze pacjent na Klinice*** jest leczony. Lomatko. Toz to Swieta, klac nie wypada... Koniec koncow na odwal sie powiedzialem ze ja tu nie rzadze, od tego jest dyspozytor ktoren mnie nigdzie nie pusci. Nie ma to jak walnac kula w sztachety. Po dziesieciu minutach rozmowy szanowna malzonka przekazala mi sluchawke, z ktorej dostalem namaszczenie na droge ku Klinice. Bo jak zawieziemy do nas, to potem transport trzeba bedzie organizowac, a nikogo nie ma wiec pewnie i tak my bedziemy musieli jechac... ... ...

Poniewaz poziom choleryny wzrosl mi wybitnie, ostrzeglem rodzine ze z powodu ich fanaberii rejon na piec godzin zostanie bez karetki a cala heca i tak sie skonczy u nas na Izbie. Jakas docencina mu obiecala za na Klinike go przyjma. Tu mi tanczy kosciany ludek.

Dashing through the snow, w karetce co prawda a nie w one-horse open sleigh - ale jak by nie bylo, mozna to uznac za swiateczna przejazdzke. Podpialem faceta do wszystkich kabli, dalem tlenik i pyr pyr pyr pojechalismy przez zawieje i zamiec do Miasta w ktorym jest rzeczona Klinika. Po drodze zawieja zawiala, zamiec nie zamiotla i musielismy zalozyc lancuchy zeby w ogole moc sie poruszac. Srednia predkosc przelotowa spadla ponizej jednkonnej odkrytej sanki****... Wreszcie po mekach i cierpieniach zajechalismy na Klinike.

Tu mala dygresja. Jak wiadomo Klinika nie jest zwyklym szpitalem. Klinika jest szpitalem zupelnie niezwyklym. Przyczyn niezwyklosci Kliniki nie da sie objac rozumem - trzeba przyjac na wiare. W zakres czynnosci obowiazujacych kazdego wyznawce wchodza trzesace sie rece w trakcie rozmowy z woznym i innym waznym pracownikiem, glos pokorny, nie podnoszenie oczu, nie rozmawianie z Profesorem***, bicie poklonow i sranie ze strachu na widok wyzszych szarza. W stosunku do nizszych sami przyjmujemy mine grozna i nienawistna zeby z kolei zesralo owego nieszczesnika. Ciekawe, ze akurat ten obowiazek przychodzi wszystkim akolitom dosc latwo.
Najwazniejszym obowiazkiem rzecz jasna jest przynoszenie darow, ale o tym szkoda pisac. Wierchuszka polskiej medycyny przyzwyczaila nas do tego od dawna. Mozna by rzec, wyssalismy te wiedze z mlekiem matki - rzecz jasna na Klinice Ginekologii i Poloznictwa, Kopernika 23. Tak na marginesie - mysle ze poszukiwania doczesnych szczatkow rzeczonego astronoma musza spelznac na niczym - toz sie chlop przewraca w grobie od tak dawna ze rownie dobrze mogl do tej pory doturlac sie zarowno do Sankt Peterburga jak i Luksemburga.

- Jestesmy na miejscu. - zakrzyknalem radosnie do rodziny pacjenta - Prosze isc i zapytac gdzie mamy go zaprowadzic.
Nie udalo sie. Chcialem byc paskudny i na wlasnej skorze dac im poczuc arogancje krakowskiej klasy medycznej, ale nie zdzierzylem. Kobieta byla jakos tak bezradna w tym wszystkim ze wzialem papiery i polazlem na Hemodynamike*****. Cerber na dole cos chcial, odpowiedzialem ze wiem gdzie isc. Wlazlem na gore i dzwonie. Otworzylo wyploszowate rodzaju meskiego.
- Dobry wieczor, Abnegat, Pogotowie z Koziej Wolki. Przywiozlem waszego pacjenta, wypisany kilka dni temu, obecnie z nawrotem dolegliwosci.
- Kto kazal?
Za to ich kocham. Ani dzien dobry, ani caluj psa w dupe.
- Sam se kazal. Jest pod opieka docent Iksinskiej.
- Ona tu nie rzadzi - odparl wyploszowaty - tu rzadzi Profesor.
Wymawiajac ostatnie slowo, ugial kolana i wzniosl oczy ku niebu. Przez chwile jego twarz opanowala niebianska ekstaza. Taktownie poczekalem az mu przejdzie.
- Przyjmiecie go czy nie?
- Nie.
Dup. Drzwi sie zamknely. A ktos mi kiedys mowil ze Warszawiaki potrafia byc chamowate. Mam obawy ze nawet sie nie ocieraja o to pojecie. Rzac ze smiechu zlazlem na dol. Poinformowalem rodzine ze niestety, Klinika sie na nich wypiela i czy maja jakis plan rezerwowy. Tu zaskoczyla mnie malzonka.
- Niech Pan to da. Teraz ja sprobuje. - Wziela papiery, gleboki wdech i poszla. Po dziesieciu minutach bylo po wszystkim. Ugryzlem sie w jezyk, w sumie nie musze kobieciny dobijac twierdzeniem "A nie mowilem?". Szlag by trafil moje miekkie serce:
- Podjedzmy na izbe. Moze sie go uda sprzedac na oddzial, a jutro jak sie ta cala halastra zleci to moze go Pani przeniesie na ta nieszczesna Klinike.

To byl poroniony pomysl. Przez moje proby zbawiania swiata skoncze kiedys w kryminale. Ale co mozna zrobic slyszac jak jakas doktorzyna zaczyna na mnie odreagowywac stresy z calego dnia? Wiecie jak to jest - biedak jest na samym koncu lancucha. I niestety, sam niewiele moze. Za wyjatkiem zbierania ciegow. No i w koncu kolo polnocy trafil sie mu durny pogotowiarz ze wsi, nad ktorym sie mozna popastwic.
Wyczekalem do trzeciej niegrzecznej sentencji - ostatecznie musze wiedziec ze chlop sie prosi. Nastepnie zwrocilem sie do snitariusza zeby mnie potrzymal za raczki bo nie chce nieszczesnika zabic jak go zdziele w ten durny leb. Nieszczesnik zmatowial i znikl. Ogladnalem EKG zrobione na izbie. Wyglada ze nic sie nie zmienilo - jak bylo tak i jest. Chyba sie zawal nie potwierdzi. Po jakichs dziesieciu minutach przyszedl nieszczesnik i zaczal gadac ludzkim glosem. Ustalilismy, ze jak wyjdzie elewacja enzymow to go przyjmie a jak nie - to go biore. Fair enough.

Enzymy szczesliwie wyszly OK - szczesliwie dla pacjenta, bo to by znaczylo ze zawalu raczej nie ma i nieszczesliwie zarazem - bo go do Szpital Klinicznego w Miescie nie przyjeli. Co robic. Ostrzegalem od poczatku. Zyczylem nieszczesnikowi spokojnej nocy, nawet sie usmiechnal jak mi zyczyl tego samego. Moze jeszcze nie jest stracony. Dobilismy jeszcze tlen do butli i wyruszylismy w dalsza podroz - tym razem do naszego szpitala. Snieg coraz wiekszy i wiekszy, kierowca coraz bardziej zmeczony... chrup - urwalo nam lancuchy. Hm. Po krotkiej szarpaczce wywalilismy resztki lancuchow do rowu i slizgajac sie z prawa na lewo pojechalismy dalej.

Pacjent szczesliwie zostal dowieziony na druga w nocy do wiejskiego szpitala gdzie sie nim zaopiekowano bez zadecia i fanfar niebianskich. My osiagnelismy podstacje gdzies okolo trzeciej. Spedzilismy w karetce ponad szesc godzin.

- A NIE MOWILEM?

Odpowiedzialo echo: No i co z tego...

_____________________________________

*Kalumni nie rzucam. Za jakis czas wywalili ja na zbity pysk za prace pod wplywem alkoholu. Szkoda ze zaprzestano publicznego batozenia.
** Zeby nie bylo ze zachecam do jazdy pod wplywem. Oswiadczam ze nie zachecam.
***Niestety, w polskim alfabecie nie ma wiekszych liter niz duze.
****Jak przetlumaczyc one-horse open sleigh zeby bylo krotko, zwiezle i po polsku. Ktos to przetlumaczyl kiedys ze sluchu na "Jeden kon otwarty niewolnik" ale nie jest to do konca trafiony przeklad.
*****W polskim alfabecie nie ma liter dostatecznie jasnych i swiatlych by napisac slowo hemodynamika nie plugawiac go. Slow "hemodynamika krakowska" w ogole nie wolno wymawiac. Nalezy przybrac swiatobliwy wyraz twarzy, wzniesc oczy ku gorze i westchnac znaczaco. Moga to robic jedynie najwyzej wtajemniczeni.

czwartek, 25 grudnia 2008

Ave Cezar

Zima. Taka prawdziwa, z mrozami i sniegiem. Po popoludniowym podgrzaniu wszystkiego do ciapkowatej papki przyszedl mroz wieczorny i utrwalil slady dnia...

Ehm.

Wyjazd nieco nietypowy. Wezwanie do wujka ktory przyszedl zyczenia zlozyc.
- To pogotowie teraz potwierdza zlozenie zyczen swiateczych? - wybaluszylem sie na dyspozytorke.
- Nie wiem co ode mnie chcieli, jak nie chcecie to mozecie nie jechac, tutaj jest karta.
Alleluja. Prawda was zbawi. Nawet sie wydrzec nie ma po co, bo do odbioru dzwiekow potrzebny jest caly ciag narzadow. Na poczatku ucho. Wiadomo, zewnetrzne - to akurat jest najmniej istotne. Idac dalej mamy ucho srodkowe - wazne ale bez przesady. Potem wewnetrzne, slimakiem zwane. Tu juz zartow nie ma. Co sie tam przetworzy z dzwiekow na prady, biegnie sobie dalej nerwem VIII, cochleovestibular zwanym, do mozgu. No wlasnie. Zeby byl sens sie wydzierac, czlowiek zbierajacy pater noster musi miec wszystkie czesci. Szczegolnie ta ostatnia.

Pograzony w ponurych rozwazaniach anatomiczno-gnostycznych wzialem bez dalszych dyskusji karte i polazlem do karetki. W sumie prawda - jak dojade to zobacze po co pojechalem.

Podjezdzamy pod dom. Zawsze mnie pod serce bierze jak ktos grzeczny jest w stosunku do pogotowiarzy. Drzwi otworzy. Swiatlo zapali. Czasem nawet powie zeby sie psa nie bac bo nie gryzie. Moze faktycznie ich nie gryza. Cos musi byc w genach wszystkich cholernych kundli wsiowych ze mundurowemu nie popuszcza, niezaleznie od noszonych barw. Moze to zemsta za odwrot armii Napoleona w 1814? Podobno zezarli wtedy polowe poglowia psiego Europy.

Wchodzimy do kuchni. Potezny chlop wstal dynamicznie ze stolka, stanal w pozycji zasadniczej i strzelil prawica do pozdrowienia rzymskiego.
- Ave Cezar!
To mnie upewnilo ze facet nie jest faszysta a czystej krwi Rzymianinem. To, oraz fakt ze mial na sobie toge. Choc bez tuniki. W zasadzie oprocz togi, takiej przescieradlopodobnej, w ogole nic na sobie nie mial. Nawte butow. Z energicznym chrupnieciem moja prawica wyskoczyla do kontrpozdrowienia.
- Morituri te salutant*! - odryknalem zupelnie bez sensu, ale lepiej palnac bzdure niz wyjsc na chama. Jako ze Rzymianinowi nieco opadla zuchwa, dowrzasnalem juz po naszemu:
- Spocznij, mozna palic!
Rzymianin klapnal na taboret i zaczal szukac fajek. Co z racji jego przyodziewku skazane bylo z gory na niepowodzenie. Odwrocilem sie do domownikow.
- Palicie tutaj?
- Palimy, popielniczka jest na parapecie - odparl gospodarz, patrzac na mnie nieco podejrzliwie. W sumie mu sie nie dziwie. Na pogotowie dzwonil zeby sie rzymianina z chalupy pozbyc - zamiast tego ma na stanie dwoch. I miej tu czlowieku zaufanie do sluzb publicznych.

Wyciagnalem wlasne Marlboro i poczestowalem Rzymianina. Zakurzylismy po calym jak stare chlopy.
- Co sie dzieje? - zagailem po trzecim machu - W domu wszyscy zdrowi?
- Ta' jest!
- Przyszliscie na piechote?
- Ta' jest!
- Skad?
- Ze Starej Wsi!
Dobry jest. Przyleciec na golasa - no, w przescieradle, ale to w dalszym ciagu znaczylo ze lecial goly - 10 kilometrow przy mrozie -15? Leon zawodowiec. Amator by tego nie przezyl. A ten nawet stopki ma rozowe.
- Byliscie juz leczeni psychiatrycznie?
- Ta' jest!
- Konczyc papierocha, pakowac sie do karetki, pojedziecie do psychiatryka!
- Ta' jest!
Zaciagnal sie jeszcze dwa razy do pelna, jak to sie mowilo wsrod lekarskiej braci - po osklepki i polazl do karetki. Sanitariusz zabral sie razem z nim, a ja zaczalem wywiad od rodziny zbierac. W sumie duzo nie wiedzieli, rodzina daleka, rzadko sie widuja, slyszeli ze chorowal na glowe ale nie wiedza nic ponadto. Dadza rade sie skontaktowac i przekazac zesmy go do szpitala wzieli? Dadza, przekaza, dziekuja, wszystkiego najlepszego z okazji Swiat... W trakcie grzecznosci dobiegly mnie wrzaski z zewnatrz. Pognalem do karetki. Sanitariusz w zwarciu z Rzymianinem, dra sie na siebie...
- Bacznosc! - udarlem sie.
- Ta' jest!
- Spocznij, mozna usiac!
- Ta' jest!
- Co sie stalo?
- Mi jest cieplo, koca nie chce!!!
Popatrzylem na sanitariusza.
- Chcialem go okryc zeby nie zmarzl i sie wsciekl - kiwnal glowa.
- Nie chcecie koca?!
- Ta' jest!
- To pojedziecie na golasa!!!
I pojechalismy. Wejscie na IP bylo z gatunku Monty Pythona. Ja na przedzie. Za mna nagi Rzymianin, na ktorego barkach furkotalo przescieradlo. Pochod zamykal slaniajacy sie ze smiechu sanitariusz. Wkroczylismy do swiatyni wiedzy i umiejetnosci.
- Prosze poczekac... zaczal Pan Doktor.
- Nie da rady. Ostry zespol psychotyczny. Proponuje natychmiast wezwac wsparcie, przygotowac kaftan i uzgodnic przyjecie.
- Prosze go zostawic, zajmiemy sie nim.
Mowisz - masz. Przekazalem co wiedzialem, podzielilem sie informacja o wysokiej niecheci pacjenta do ubierania i odmaszerowalismy zgodnie w kierunku legowiska.

Trzydziesci sekund pozniej rozlegl sie wrzask i dzwiek tluczonego szkla. Nawrocilem na piecie. W gabinecie doktor dzielnie zaslanial w kacie wlasnym cialem pielegniarke - no, przynajmniej wiekszosc i trzymajac w rece wieszak na ubrania przymierzal sie do zaatakowania furiata. Rzymianin wlasnie otwieral okno. Stolkiem.
- Ave Cezar! - ryknalem. Jak sie zestresuje to rozwijam 120dB - tyle co startujacy odrzutowiec slyszany z odleglosci 1 km. Sciany sie trzesa. Przynajmniej te co pomniejsze.
- Ave!
Technika wywrzaskiwania usadzilismy legioniste na lezance i zapakowali w kaftan. Obiecalem mu ze zostane az transport po niego nie przyjedzie. W dodatku doszlo do scen gorszacych bo w trakcie negocjacji dalem mu slowo ze sobie bedzie mogl zapalic, a na to nie chcial sie potem zgodzic doktor izbowy. Zapowiedzialem ze albo siedzimy sobie i kurzymy w spokoju, albo ja wychodze a on zaraz bedzie mial szalejacego legioniste w kaftanie. Skonczylo sie na kurzeniu. Nie ma to jak prawidlowo dzialajacy instynkt samozachowawczy.

Legionista zostal dowieziony do szpitala psychiatrycznego bez wiekszych problemow i przyjety na leczenie. Transportowcy mi potem dziekowali za tip'a z fajkami. Ponoc wykurzyl im cala paczke, ale za to w czasie jazdy mieli swiety spokoj.


*Idacy na smierc oddaja Ci hold!

środa, 24 grudnia 2008

Jingle bells


Dashing through the snow


In a one-horse open sleigh


O'er the fields we go


Laughing all the way


Bells on bob tail ring


Making spirits bright


What fun it is to laugh and sing


A sleighing song tonight


Jingle bells, jingle bells


Jingle all the way


Oh! what fun it is to ride


In a one-horse open sleigh


....ooooooooo.....


Jingle bells, jingle bells


Jingle all the way


Oh! what fun it is to ride


In a one-horse open sleigh


W erze promocji i kart kredytowych dziwnym sie moze wydawac fakt ze mu sie w ogole cokolwiek chce...


Agregat, Maria, Eee-Live, Dotty, Anna Black, Konfliktowa, Basia Acapella, Metaksa, Kiciaf, Gaudia, Randi6, Morfeusz, River, Tanczaca w Deszczu, Skrzacik, F-blox, Formap, Hoko, Carolinna, Shigella, Lekarski, Bionda, Marta, Paulina, Victorec, Ania i wszyscy pozostali acz poki co anonimowi czytelnicy moich wypocin :)))
Przyjmijcie prosze zyczenia, szczere i od serca: wszystkiego najlepszego, cieplych, spokojnych Swiat Bozego Narodzenia. A pod choinka takich wielkich paczek z prezentami.