Gdy przyjeżdżamy na Wyspę, przywozimy swoje nawyki i uprzedzenia, traktując je jak normy ogólnoludzkie. Jeżeli obiad to kartofelki, jeżeli kierownica to po lewej - a jeżeli alkohol, to zmrożona wódka pod kiszone ogóreczki.
Pominiemy ogóreczki, które dla miejscowych sa pewnego rodzaju wybrykiem - jedni je toleruja, inni nie, ale ogólnie nikt tu za nimi nie przepada.
Rzecz jasna w trakcie pierwszych spotkań z tubylcami jesteśmy wystawieni na cieżką próbę. O ile jesteśmy zwolennikami alkoholi lekkich, mamy szansę przeżyć - wino wszędzie jest takie samo, śmiem wręcz twierdzić, że tu lepsze jakościowo gatunki sa tańsze (vide Casiliero del Diablo, które widziałem w Polsce za 50 peelenów - tu stoi grzecznie na półeczce za 7,50 funcisza. A na promocji można kupić i za 4,90) - natomiast prosząc o piwo, dostaniemy najpewniej lagera. Co Żywca nie zastąpi, ale idzie przeżyć. Jednak alkohole mocniejsze... Tu napotkamy problem zwany whisky.
Straszliwy kacogen marszczący wątrobę, demolujący szare komórki, używany głównie do politurowania mebli. I konserwacji butów skórzanych.
Czym to się je?
Historycznie - nie wie nikt. Ponoć prawdziwi
highlander’si wieczorową porą snują opowieści o powstaniu Szkocji - z bulgoczącej lawy unosiły się opary sfermentowanego zboża, które to osadzało się na skałach, w formie gotowej do spożycia. Ci mniej prawdziwi twierdzą, że destylacja przyszła via Irlandia, zawleczona tam w V wieku przez Świętego Patryka.
Co się ciekawie rymuje - Patryka - bimbrownika...
Tenże dowiedział się od Francuzów - więc nie jest prawdą, że zawdzięczamy im jedynie śmierdzące sery i choroby weneryczne - a ci ponoć wiedzę tajemną przywlekli z dalekiego wschodu. Gdzie mózgi lasowano sobie już dwa tysiące lat przed Chrystusem.
Na Wyspie produkcją alkoholu pierwotnie zajęli sie mnisi. Głównie by przedłużać życie, leczyć gorączkę, ospę i kolki po przeżarciu. I było by sobie spokojnie kwitło owo bimbrownictwo zakonne, gdyby nie Henryk VIII. Ten od katrupienia żon. Poniewaz była mu potrzebna kasa, przejął dobytek zakonów, a zakonników puścił luzem w gatkach. Którzy nie mając innej możliwości zarobienia godziwego grosza, zajęli sie pędzeniem bimbru
off licence.
Tak na marginesie: ponoć nazwa whisky wywodzi się od kompletnie niewypowiadalnego przez polskie gardło szkockiego słowa „woda życia”. Co dowodzi, że niezależnie od regionu i pochodzenia, spirytus był uważany za napój jeżeli nie święty - to przynajmniej cudowny.
Dlaczego Wyspiarze zajęli się destylacją napitku ze sfermentowanego zboża? Bo nie mieli winogron. Kto pił Courvoisier’a, ten wie o czym mówię. Początkowo proces był klasyczny, stosowany do dzisiaj przez Górali Rodzimych w malowanej piwnicy: fermentacja - destylacja. Jednakowoż gdzieś w XVII wieku (1831, intrygująca zbieznośc dat...) przyspieszono proces, wynajdując destylację ciągłą. W wyniku otrzymano
Grain Whisky, delikatną, dla przepalonego gardła Wyspiarzy zupełnie nieprzyswajalną, bo bez smaku - stąd, by go wzmocnić, zaczęto mieszać współczesny wynalazek z wielowiekową tradycją - i tak rozpoczęła się kariera Blended Whisky. Z jednej strony miała doskonały, zbalansowany smak, z drugiej ciągła produkcja pozwalała na znaczący wzrost exportu.
Tu Szkotom na pomoc przyszedł maluśki żuczek, który zeżarł Francuzom winogrona. Co do jednego. Próżnia w naturze nie istnieje więc brandy została zastąpiona whisky. I choć kilkanaście lat później wszystko wróciło do normy, Szkocka zdążyła sobie wyrobić markę alkoholu z najwyższej półki. Szkoci szybko wyczuli interes i zastrzegli sobię nazwę whisky oraz Scotch - jeżeli na butelce widnieje powyższe, znaczy to, że alkohol został wyprodukowany w Szkocji. Tylko i wyłącznie, pozostałe rejony świata - Anglia, Walia, Irlandia, Stany a ostatnio również Japonia - uzywają słowa whiskey.
Co przypomina nieco rodzimą historię oscypka-łoscypka.
A skąd wzięły się
single malt’y na współcesnym rynku? Ha... Gdzieś w latach siedemdziesiątych, gdy w rżniętych kryształach królowały mieszanki, znalazł się facet, który pomyślał - a po co? Po co mieszać i zabijać specyficzny zapach poszczególnych destylarni, skoro można sprzedawać produkt prosto z beczki? Pierwsza sprzedaż ruszyła we Włoszech i okazała się dużym sukcesem, następnie wypromowano kilka marek różniących się iloscia smoły i sposobem beczkowania - jego śladem poszli inni producenci, teraz trudno się w tym wszystkim połapać...
Żeby było śmieszniej - Szkoci posiadają obecnie Wiliam Grant & Sons, Glanfarcles, Bruichladdich i Bunnahabhain. Reszta - w tym tak znane jak Glenmorangie, Tallisker czy Glenlivet należą do wielkich, śwatowych koncernów: Diageo (Anglicy), LVMH (Francuzi) i - to juz jest koniec świata - Suntory. Czyli Japończycy.
W chwili obecnej whisky mieszane, tzw, blended, stwanowią około 90% rynku. Szybciej się je produkuje, taniej sprzedaje.
Single malt’y - a oznacza to, że whisky została wyprodukowana w jednej destylarni, z jednej mieszanki jeczmienia i przeleżała w beczce dębowej przynajmniej 3 lata - są rzadsze i droższe. Choć ich rynek zdecydowanie się poszerza. Dlaczego sa tak urokliwie? Każda posiada swój charakter. Bukiet. Zapach. Smak początkowy. Pozostawia inny posmak na koniec.
Choć w przypadku przedawkowania próbkowania kac jest taki sam.
By ułatwić nieco poruszanie się po smakach i zapachach, stworzono mapę.
from:
www.malts.com
Te u góry są mocno smołowate, te na dole wcale. Z lewej strony znajdują się „czyste” whisky, których smak nie został zmieniony w trakcie dojrzewania, po prawej - silnie aromatyzowane, częstokroć leżakowane (tubylcy zwą to
finishing) w kilku różnych beczkach w celu wzbogacenia smaku. W sklepach internetowych można obecnie znaleźć kwalifikację smakową whisky: od A do J idzie wzrost aromatu i smaku, a od 1 do 10 smołowatość. Stąd Glenlivet jest niskosmołowy, wysoko aromatyczny, bliski J1, a Ardberg to czysta smoła A10. Istnieje drugi, znacznie prostszy system: od 1 (łagodne) do 5 (zajzajer).
Znaczenie ma rejon, z którego pochodzi whisky: te z
Lowland’u będa delikatne, te z
Highland’u tak smołowate, że ledwie wylewają się z butelki. Wypiarskie będa lekko słonawe, ponoć w ich smaku można się doszukać starego portu i wodorostów.
Byle nie mewich drop-shot’ów
Wszystko zalezy od ilości smoły, typu wody oraz procesu beczkowania. Szczególnie to ostatnie jest ważne - beczki po rumie zrobią whisky ciepłą, o smaku polskiej krówki, a te po cherry dołożą wanili i cytrusów.
Osobiście nie mam jednej ulubionej. Ardmore jest smołowaty smołowatością popiołu z ogniska, szczególnie takiego z iglaków, Tallisker bardziej przypomina zapachem wnętrze pustej beczki po smole, zalanej wodą, Leidag - czysty lizol, w smaku bimbrowaty, pod koniec szczypie, Laphroaig jest podobny do Ardmore’a, ale zostaje po nim dziwny posmak, przypominjący gorzką czekoladę. Balvenie jest delikatniejszy, pozostawia po sobie coś na kształ toffi. Glenmorangie Lasanta z lekkim tylko posmakiem smoły, za to masą wanili, cherry i czego tam jeszcze bardzo pasuje mi do lodów. Odmiana Ruben, którą teraz po promocyjnej cenie można nabyć w Morrisonie, bardzo podobna, ale dołożony ma smak porto. A z dołu skali Glenlivet, szczególnie w wersji 16 letniej - łagodny, bardziej przypominający koniak niż whisky...
I na koniec trochę o oznaczeniach. Klasyczny
single malt bedzie dumnie nosił na etykietce własnie te słowa. Moc - jest zależna od procesu produkcji. Rozpuszczane będa miały 40, 43 lub 46%. Czasem z drobnymi ułamkami.
Single barrel oznacza, że beczke odszpuntowano i rozlano do butelek. Wbrew pozorom nie są straszliwie drogie, posiadają szpanerskie certyfikaty i numer kolejny.
Single casket podobnie.
Casket strenght - zazwyczaj ma 56% i usuwa łupież. Mam jedną, trzymam na specjalne okazje. 6 letnie zwykle są maturowane w jednej beczce, 12 i 18 - w dwóch lub trzech. Warto przeczytać etykietkę, z opisu mozna się dużo dowiedzieć na temat smaku. Pierwsza beczka jest dębowa czysta, kolejne - zazwyczaj po jakims innym alkoholu. Porto, cherry, rum - te chyba najczęściej. Niektóre są dwukrotnie leżakowane w beczkach dębowych - jak Laphroig, druga beczka to ¼ pojemności pierwszej - by wzmocnic smak dębu. I tak dalej, i tym podobne - byle klient uwierzył, że berbelucha, którą pije, to
aqua vitae, wyprodukowana w wyjątkowym i żmudnym procesie (za który warto dać 50 funciszów...)
Nie powiem, że odwróciłem się plecami do naszego ziemniaczanego dziedzictwa. Ale zdecydowanie polubiłem wynalazek mieszkańców szkockich gór.
------------
Tak gwoli post scriptum: nie jestem jakowymś straszliwym smakoszem, ot, lubię sobie od czasu do czasu wysączyć maluśką szklaneczkę. Jeżeli jesteście zainteresowani regionami, typami, mocą, beczkowaniem - polecam net i oryginalne strony producentów.