Jaki jest najlepszy biznes? Juz Don Vito Corleone zachwycal sie nad takim ekonomicznym, samonakrecajacym sie perpetuum mobile. Jedna z rodzin nowojorskich miala dwie firmy: spedycyjna oraz remontowa. Spedycyjni psuli drogi, wozac towary przeciazonymi ciezarowkami, a czesc remontowa zarabiala na tym ciezka kase. Panta rhei w wyjatkowo wysublimowanej formie.
- Podstacja Na Zadupiu, zgloscie sie! - dolecialo z glosnika. Zaraza, co znowu? Toz norme odrobilem na nastepne trzy dyzury... - Pojedziecie do miasta. Jakasi letniczka ma bole w plecach. Pojedziecie to zobaczycie .
Taaa. Chyba ze dostane slepoty. Albo napadu drgawek. Tez mi powod wyjazdu karetki - plecy bola. Osrodkowy pewnie do chalupy polazl i w d.pie ma wszystko - a ty czlowieku maszeruj, glosno krzycz.
- Dzien dobry, Abnegat, co sie dzieje? - zagailem standardowo po przyjezdzie.
- Doktorze, okrutnie mnie postrzyknelo, ruszyc sie nie moge. Ja bardzo przepraszam ze do was dzwonie, ale my nie stad i w osrodku nam powiedzieli zeby na pogotowie dzwonic.
Skoczyl mi gul - tak gdzies do siedmiu. Jak dorwe tego obiboka, to mu powiem "ti ti". A poki co rachuneczek mu sie wysle do pokrycia. Jak zabuli 200 za wyjazd karetki to moze nastepnym razem zacznie robic swoje.
- Prosze pokazac gdzie boli.
Plecy sie ogladnelo, w nereczki popukalo. Hm. Wyglada ze korzonki jakowes niewiaste drecza. Ubytkow neurologicznych zadnych, poza bolem wszystko OK.
- Miala juz Pani kiedys podobne dolegliwosci?
- Mialam. Nawet lekartwo mam - mowiac to, wyjela i pokazala fiolke z Voltarolem. - Ale sie sama balam brac, bo moze to nie to samo.
- Bardzo slusznie. Ale wyglada ze to to samo. Prosze zazyc tabletke teraz, poprawic druga na rano, powinno pomoc.
Dopisalem jeszcze recepte na drugie lekarstwo, spisalismy papiery i polezli do karetki.
Piec minut pozniej lezalem sobie w lozeczku i z uczuciem dobrze spelnionego obowiazku zabieralem sie do wypelnienia najwazniejszego zadania lekarza na dyzurze. Czyli spania, kiedy tylko sie da. Bo nie znasz dnia ani godziny kiedy bedziesz potrzebny...
... dryn dryn. Zadzwonilo za sciana. Po czym uslyszalem jak ratownik wykrzyknal: -Natychmiast! - i pukanie w sciane. Pospalem.
- Gdzie jedziemy?
- Ten sam dom. Maja tam nieprzytomna. Klatwa jakas nad chalupa wisi czy co?
- Zobaczymy.
Wpadamy klusem po schodach - kieruja nas do tego samego pokoju. Na podlodze lezy moja pacjentka, nieprzytomna, przezroczysto-zielona. ABC? - oddycha. Mile i to. Ja wbilem venflon, ratownik zmierzyl cisnienie.
- 50/0 - scenicznym szeptem udzieli kluczowych informacji.
Co by w zasadzie wszystko tlumaczylo. Rozpuscilem leki i zaczalem pomalutku lekowac pacjentke. Pomalutku, bo pacjent z bijacym sercem nie powinien dostawac duzych dawek adrenaliny. Po kilku malutkich dostrzyknieciach pacjentka otworzyla oczy.
- Co sie stalo?
- Prawdopodobnie Voltarol zaszkodzil. Miala Pani kiedykolwiek problemy po tych tabletkach?
- Nieeee - odpowiedziala niewyraznie. - Ostatnim razem bylo mi troche niedobrze. Ale nigdy nie mialam takich problemow.
- Wyglada na to ze jest Pani uczulona na NLPZety*.
Zapakowalismy pacjentke na nosze i odwiezli do szpitala.
Wyszla kilka dni pozniej z rozpoznaniem wstrzasu anafilaktycznego.
Jak to sobie mozna prace zalatwic.
Zebym jeszcze na tym takie kokosy zbijal jak nowojorscy mafiozo...
*Niesterydowe Leki Przeciw-Zapalne
niedziela, 18 stycznia 2009
sobota, 17 stycznia 2009
Street fighter
Plucha i slota. Jesien, z tych paskudnych. Zadnych kolorowych drzew, babiego lata czy jesiennego slonca. Brrr... W domu siedziec a nie poniewierac sie po swiecie. W dodatku wyjac sygnalami. W dodatku - do reanimacji. Wezwanie dajace szanse: znaleziona na drodze, czyli od utraty przytomnosci nie powinno uplynac wiele czasu, blisko. Jak dojade to zobacze.
Ze znalezieniem pacjentki nie mielismy zadnego problemu, lezala na srodku glownej drogi. ABC- NZK. Az by to rudy byk. Nie lubie takich reanimacji - poniewaz nie da sie wykluczyc urazu, to trzeba zastosowac odpowiednie standardy postepowania. A w to wchodzi cackanie sie z szyja i reszta kregoslupa, intubacja bez odchylania glowy do tylu i cala kupa innych upierdliwosci. A najgorsza rzecz ze zanim sie to wszystko zmontuje i pacjenta do karetki przeniesie to robic trzeba w warunkach zastanych. Ktore to sa jesienne - mokro, dzdzy, zawierucha...
Pisk z defi oznajmil, ze wszystko gotowe. Nasz nowy Zoll ma mozliwosc podpiecia kabelkow do pacjenta, wiec caly czas mamy podglad co sie dzieje. Jako ze na ekranie piekne migotanie komor, skrzyzowalem wspolrzedne i zadalem pacjentowi 200J. Z czego, dzieki mokrym zelazkom, polowa przeleciala przez moje rece. Dobrze ze na lini lotu zelazek nikogo nie bylo, bo szarpnelo mna zdrowo. Dziwne uczucie.
- Abi, robimy dalej na asfalcie, czy wnosimy do srodka?
Pacjentka na desce, kolnierz zalozony, kierowca masuje, ratownik wentyluje, pielegniarka leki do wklucia podaje. Co do cholery...
- Dlugo mnie nie bylo?
- Jak to - nie bylo. Zaniki masz?
- Tego - a kto to wszystko nazrabial?
- Sam zes nazrabial, tylko ci sie glos zmienil. A potem zarzadziles przerwe.
No cos podobnego. To dlatego siedze d.pa na mokrym asfalcie. Walnelo mnie juz pare razy, przyjemne to nie bylo, ale jedyna pozostaloscia do tej pory zawsze bylo paskudne, tepe pobolewanie miesni - zupelnie jak po cwiczeniach fizycznych.
- Koniec przerwy. Pakujemy sie do karetki.- Kto zarzadzil niech odrzadza.
Pacjentka zaskoczyla kilkukrotnie, ale nie bylo to w zaden sposob przelozone na prace serca. Czyli PEA - elektryczna aktywnosc bez pulsu. W koncu QRSy sie jej rozjechaly calkowicie i zapis przeszedl w piekne izo. Co stalo sie na podworku szpitala. Poniewaz nie lubie spychoterapii stosowac, a juz szczegolnie zrzucac komus roboty na leb, stwierdzilem zgon przed przekazaniem na izbe i poszedlem znalezc miejsce gdzie mozna by zwloki zlozyc.
Ratownik jest przeciwienstwem Indianina.
Dobry ratownik to zywy ratownik.
Tekst ten to czysta konfabulacja jest. Mam wrazenie ze spokojnie po strzale zrobilismy co trzeba z babka i poszli do karetki. Zespol twierdzi co innego.
To i opisalem po uwazaniu. Wiele prawdy - poza faktem oberwania 200J - w tym nie ma.
Ze znalezieniem pacjentki nie mielismy zadnego problemu, lezala na srodku glownej drogi. ABC- NZK. Az by to rudy byk. Nie lubie takich reanimacji - poniewaz nie da sie wykluczyc urazu, to trzeba zastosowac odpowiednie standardy postepowania. A w to wchodzi cackanie sie z szyja i reszta kregoslupa, intubacja bez odchylania glowy do tylu i cala kupa innych upierdliwosci. A najgorsza rzecz ze zanim sie to wszystko zmontuje i pacjenta do karetki przeniesie to robic trzeba w warunkach zastanych. Ktore to sa jesienne - mokro, dzdzy, zawierucha...
Pisk z defi oznajmil, ze wszystko gotowe. Nasz nowy Zoll ma mozliwosc podpiecia kabelkow do pacjenta, wiec caly czas mamy podglad co sie dzieje. Jako ze na ekranie piekne migotanie komor, skrzyzowalem wspolrzedne i zadalem pacjentowi 200J. Z czego, dzieki mokrym zelazkom, polowa przeleciala przez moje rece. Dobrze ze na lini lotu zelazek nikogo nie bylo, bo szarpnelo mna zdrowo. Dziwne uczucie.
- Abi, robimy dalej na asfalcie, czy wnosimy do srodka?
Pacjentka na desce, kolnierz zalozony, kierowca masuje, ratownik wentyluje, pielegniarka leki do wklucia podaje. Co do cholery...
- Dlugo mnie nie bylo?
- Jak to - nie bylo. Zaniki masz?
- Tego - a kto to wszystko nazrabial?
- Sam zes nazrabial, tylko ci sie glos zmienil. A potem zarzadziles przerwe.
No cos podobnego. To dlatego siedze d.pa na mokrym asfalcie. Walnelo mnie juz pare razy, przyjemne to nie bylo, ale jedyna pozostaloscia do tej pory zawsze bylo paskudne, tepe pobolewanie miesni - zupelnie jak po cwiczeniach fizycznych.
- Koniec przerwy. Pakujemy sie do karetki.- Kto zarzadzil niech odrzadza.
Pacjentka zaskoczyla kilkukrotnie, ale nie bylo to w zaden sposob przelozone na prace serca. Czyli PEA - elektryczna aktywnosc bez pulsu. W koncu QRSy sie jej rozjechaly calkowicie i zapis przeszedl w piekne izo. Co stalo sie na podworku szpitala. Poniewaz nie lubie spychoterapii stosowac, a juz szczegolnie zrzucac komus roboty na leb, stwierdzilem zgon przed przekazaniem na izbe i poszedlem znalezc miejsce gdzie mozna by zwloki zlozyc.
Ratownik jest przeciwienstwem Indianina.
Dobry ratownik to zywy ratownik.
Tekst ten to czysta konfabulacja jest. Mam wrazenie ze spokojnie po strzale zrobilismy co trzeba z babka i poszli do karetki. Zespol twierdzi co innego.
To i opisalem po uwazaniu. Wiele prawdy - poza faktem oberwania 200J - w tym nie ma.
piątek, 16 stycznia 2009
Apiterapia
Nie ma to jak leczenie naturalne. A juz najlepsza ze wszystkich mozliwych terapi to terapia api. Czyli srodkami pszczolkopochodnymi. Musze przyznac ze uwazam cala medycyne naturalna w najlepszym razie za hochsztaplerstwo i wyludzanie pieniedzy, ale apiterapia przemawia mi do rozumu. Szczegolnie w postaci poltoraka.
Jednak nie samym miodem zyje pszczololecznictwo. Niektorzy pija wosk, naturalnie rozcienczony spirytusem. Co zrozumiale jest bo jeszcze w zyciu nie widzialem zeby sie w wodzie wosk rozpuscil, a poza tym wode pic? Jak zwierzeta??
Niektorzy posuwaja sie jeszcze dalej. Uzywaja jadu pszczelego. Daja sie ukasic pszczolce, zeby miec z tego babelek. Ta odmiana apiterapii nie przemawia mi do rozumu, zdecydowanie wole dwie poprzednie.
Siedzimy sobie na podstacji, milo, cieplo, srodek lata. Na pobliskim targu dary natury w kazdej ilosci i rodzaju - nawet banany. Pewnikiem beda spod Sandomierza, bo jak wiadomo, na podhalu sie takie nie rodza. Bylismy w trakcie wybierania czegos dobrego do saltaki owocowo-owocowej, gdy rozdarl sie glosnik w karetce.
- Podstacja Koniec Swiata dla stacji! - Zdaje sie ze szlag trafil spokoj.
- Pojedziecie do Koziej Wolki. Pogryziony przez pszczoly.
Hm. Jakies mutanty popromienne; toz normalne zebow nie maja. Wlaczylismy sygnaly, ot zeby miejscowym i letnikom jakies godziwe - i darmowe - widowisko zapewnic, poprztykalem w guziki i ladna melodyjke na syrenach wygrywajac, poszlismy w dluga.
Rodzina z daleka macha, wjazd na podworko pokazujac, objezdzamy chalupe...
- Ozez ty! Cofaj!! - zakrecilem korbka od szyby, malo jej przy tym nie urywajac. W powietrzu unosil sie bowiem nieco zdenerwowany roj pszczol. Cofnelismy na droge.
- Zwariowaliscie? A co ja niby mam tam robic - dac sie zezrec zywcem? - zapytalem z wyrzutem. - Gdzie poszkodowany?
- Z krowa, w oborze.
Patrze w karte, stoi jak wol: pogryziony przez pszczoly.
- Nie rozumiem. Tu pisze ze go pszczoly a nie krowy pogryzly...
- Pszczoly, pszczoly - zamachala uspokajajaco kobieta w srednim wieku. - Zaraz do was przyjdzie, tylko krowe obrobi.
Osiagnawszy stan calkowitego odpadniecia od tematu, postanowilem nie komentowac dalej. Zakurzylismy po calaku. Po kilku minutach przyszedl do karetki nasz pacjent.
- Gdzie Pana uzadlily?
- Glownie to na plecach - odwrocil sie tylem. Zdebialem. Do koszuli przylepionych bylo kilkaset zadel. Co poniektore z wlascicielkami.
- Ja ciez nie p.rzepraszam - uzarlem sie w jezyk. - Jakim cudem Pan jeszcze zyje? - Toz jest jakis poziom toksyn ktore czlowiek zutylizowac moze. Zaczalem ostroznie odrywac przyszpilona do plecow koszule.
- Sie Pan, doktorze, nie przejmuje. Szarpnac prosze, to wszystko ladnie wylezie.
- A zadla?
- Wyropieja gora za dwa dni.
Nasz klient - nasz pan. Z braku lepszego pomyslu przemylem plecy pacjenta srodkiem odkazajacym i zalozylem wklucie. Po czym podrapalem sie po lbie i dalem ampuleczke dexametazonu. Zabic go to nie zabije a moze pomoze. Primum no nocere rulez.
Oczekiwalem Bog wie czego ale na szczescie moje obawy sie nie sprawdzily. Jak mi to moj pacjent wytlumaczyl, na poczatku swojej pracy reagowal na jad pszczeli jak kazdy - obrzek, bol, po wiekszej ilosci uzadlen "slaby byl i okrutnie go rzygalo". A teraz w ogole go to nie rusza. Ot uzre - to widac musiala. Odbiera to jako objawy sympatii. Utrzymywal tez ze jad pszczeli na "te sprawy" swietnie dziala. Na wszelki wypadek nie zapytalem czy on "na ta sprawe" pszczolki przystawia.
- No to jak zes Pan dopuscil do takiego szalenstwa? Co tu sie stalo?
- Krowa wlazla w pasieke i rozdeptala ul. Panie, jak 15 lat z pszczolami pracuje, jeszcze czegos takiego nie widzialem. Wygladalo jak by ja chcialy zerec na surowo. No i co mialem robic? Poszedlem krowe ratowac.
To sie nazywa odpowiedzialnosc i poswiecenie w pracy.
Jednak nie samym miodem zyje pszczololecznictwo. Niektorzy pija wosk, naturalnie rozcienczony spirytusem. Co zrozumiale jest bo jeszcze w zyciu nie widzialem zeby sie w wodzie wosk rozpuscil, a poza tym wode pic? Jak zwierzeta??
Niektorzy posuwaja sie jeszcze dalej. Uzywaja jadu pszczelego. Daja sie ukasic pszczolce, zeby miec z tego babelek. Ta odmiana apiterapii nie przemawia mi do rozumu, zdecydowanie wole dwie poprzednie.
Siedzimy sobie na podstacji, milo, cieplo, srodek lata. Na pobliskim targu dary natury w kazdej ilosci i rodzaju - nawet banany. Pewnikiem beda spod Sandomierza, bo jak wiadomo, na podhalu sie takie nie rodza. Bylismy w trakcie wybierania czegos dobrego do saltaki owocowo-owocowej, gdy rozdarl sie glosnik w karetce.
- Podstacja Koniec Swiata dla stacji! - Zdaje sie ze szlag trafil spokoj.
- Pojedziecie do Koziej Wolki. Pogryziony przez pszczoly.
Hm. Jakies mutanty popromienne; toz normalne zebow nie maja. Wlaczylismy sygnaly, ot zeby miejscowym i letnikom jakies godziwe - i darmowe - widowisko zapewnic, poprztykalem w guziki i ladna melodyjke na syrenach wygrywajac, poszlismy w dluga.
Rodzina z daleka macha, wjazd na podworko pokazujac, objezdzamy chalupe...
- Ozez ty! Cofaj!! - zakrecilem korbka od szyby, malo jej przy tym nie urywajac. W powietrzu unosil sie bowiem nieco zdenerwowany roj pszczol. Cofnelismy na droge.
- Zwariowaliscie? A co ja niby mam tam robic - dac sie zezrec zywcem? - zapytalem z wyrzutem. - Gdzie poszkodowany?
- Z krowa, w oborze.
Patrze w karte, stoi jak wol: pogryziony przez pszczoly.
- Nie rozumiem. Tu pisze ze go pszczoly a nie krowy pogryzly...
- Pszczoly, pszczoly - zamachala uspokajajaco kobieta w srednim wieku. - Zaraz do was przyjdzie, tylko krowe obrobi.
Osiagnawszy stan calkowitego odpadniecia od tematu, postanowilem nie komentowac dalej. Zakurzylismy po calaku. Po kilku minutach przyszedl do karetki nasz pacjent.
- Gdzie Pana uzadlily?
- Glownie to na plecach - odwrocil sie tylem. Zdebialem. Do koszuli przylepionych bylo kilkaset zadel. Co poniektore z wlascicielkami.
- Ja ciez nie p.rzepraszam - uzarlem sie w jezyk. - Jakim cudem Pan jeszcze zyje? - Toz jest jakis poziom toksyn ktore czlowiek zutylizowac moze. Zaczalem ostroznie odrywac przyszpilona do plecow koszule.
- Sie Pan, doktorze, nie przejmuje. Szarpnac prosze, to wszystko ladnie wylezie.
- A zadla?
- Wyropieja gora za dwa dni.
Nasz klient - nasz pan. Z braku lepszego pomyslu przemylem plecy pacjenta srodkiem odkazajacym i zalozylem wklucie. Po czym podrapalem sie po lbie i dalem ampuleczke dexametazonu. Zabic go to nie zabije a moze pomoze. Primum no nocere rulez.
Oczekiwalem Bog wie czego ale na szczescie moje obawy sie nie sprawdzily. Jak mi to moj pacjent wytlumaczyl, na poczatku swojej pracy reagowal na jad pszczeli jak kazdy - obrzek, bol, po wiekszej ilosci uzadlen "slaby byl i okrutnie go rzygalo". A teraz w ogole go to nie rusza. Ot uzre - to widac musiala. Odbiera to jako objawy sympatii. Utrzymywal tez ze jad pszczeli na "te sprawy" swietnie dziala. Na wszelki wypadek nie zapytalem czy on "na ta sprawe" pszczolki przystawia.
- No to jak zes Pan dopuscil do takiego szalenstwa? Co tu sie stalo?
- Krowa wlazla w pasieke i rozdeptala ul. Panie, jak 15 lat z pszczolami pracuje, jeszcze czegos takiego nie widzialem. Wygladalo jak by ja chcialy zerec na surowo. No i co mialem robic? Poszedlem krowe ratowac.
To sie nazywa odpowiedzialnosc i poswiecenie w pracy.
czwartek, 15 stycznia 2009
Taxi
- Nieprzytomna, znaleziona na drodze. Pewnie potracona. Wlaczcie sygnaly i jedzcie- otrzymalismy blogoslawienstwo od dyspozytora. No to - komu w droge, temu trampki...
Srodek nocy, srodek lata. Cieplo, motylki lataja. A raczej cmy - po pieciu minutach na szybie zrobilo sie cos dziwnego. Ciekawe, dlaczego nikt nie wymyslil wycieraczek ktore dzialaly by w karetce. Wszedzie dzialaja - a tu nie. Rozmazuja tylko z prawa na lewo bryjke cmowo- muchowo- komarowa w te i wewte.
Z daleka widac gdzie jedziemy. Dwa samochody stoja z wlaczonymi awaryjnymi, jeden ze swiadkow zdarzenia rekami macha, miejsce pokazujac. Milo widziec jak sie ludzie garna do pomocy. Wraca czlowiekowi wiara w Homo Erectus.
Na asfalcie lezy poszkodowana. W pozie wypadkowo- malowniczej. Rece w lewo, nogi w prawo a glowa jeszcze gdzie indziej. ABC - ok. Ocena systemem BTLS - ok. Zadnych zlaman, zadnego urazu, krwawienia, cisnienie, tetno ok, zrenice rowne, na swiatlo reaguja, choc leniwie. Znaczy - cala, zdrowa i czemus nieprzytomna. No nic, beda sie nad ta zagadka martwic na izbie, moja rola nieco inna. Zabezpieczylismy szyje, ot na wszelki wypadek, zalozylem wklucie. Dziewczyna jakos specjalnie nie zareagowala, wydala z siebie kilka pomrukow i na tym sie skonczylo. Jak do pomrukow dodamy zapach sliczny przetrawionego alkoholu... Hm.
- Czy ktos widzial co sie stalo?
- Nie, najechalismy na nia jak lezala w poprzek drogi. Dobrze ze jej nie rozjechalem- zatrzasl sie na te mysl jeden z kierowcow.
- Dziekujemy za pomoc, do widzenia. - Pomachalem wszystkim na odchodne i spokojnie pojechalismy na izbe.
W karetce dziewczyna tak jakby sie ruszala, ale nasze proby nawiazania kontaktu spelzly na niczym.
- Abnegat do stacji, dajcie znac ze wieziemy nieprzytomna pacjentke.
- Potracona?
- Nie. Raczej pijana.
Ale skad sie dziewcze wzielo na pustej drodze w srodku lasu - pijane, w letniej garderobie i klapkach - tego nie potrafilem powiedziec. Jak to mowi moj przyjaciel - nie moj cyrk, nie moje malpy.
Okazalo sie ze izba dziewczyny na oczy nie zobaczyla. Po przyjezdzie pod szpital nagle nastapilo cudowne ozdrowienie. Kategorycznie i jednoznacznie, zawierajac w swej wypowiedzi ok.80% slow uznawanych powszechnie za obrazliwe, dziewcze odmowilo dalszej wspolpracy. Wyrwalo venflon, zerwalo kolnierz i klnac jak szewc poszlo sobie w sina dal.
Jak by to rzec - leczenie w tym kraju przymusowe nie jest. Nasz pacjent nasz pan. Ale lapac karetke na stopa zeby do miasta wrocic - tego jeszcze nie widzialem.
Srodek nocy, srodek lata. Cieplo, motylki lataja. A raczej cmy - po pieciu minutach na szybie zrobilo sie cos dziwnego. Ciekawe, dlaczego nikt nie wymyslil wycieraczek ktore dzialaly by w karetce. Wszedzie dzialaja - a tu nie. Rozmazuja tylko z prawa na lewo bryjke cmowo- muchowo- komarowa w te i wewte.
Z daleka widac gdzie jedziemy. Dwa samochody stoja z wlaczonymi awaryjnymi, jeden ze swiadkow zdarzenia rekami macha, miejsce pokazujac. Milo widziec jak sie ludzie garna do pomocy. Wraca czlowiekowi wiara w Homo Erectus.
Na asfalcie lezy poszkodowana. W pozie wypadkowo- malowniczej. Rece w lewo, nogi w prawo a glowa jeszcze gdzie indziej. ABC - ok. Ocena systemem BTLS - ok. Zadnych zlaman, zadnego urazu, krwawienia, cisnienie, tetno ok, zrenice rowne, na swiatlo reaguja, choc leniwie. Znaczy - cala, zdrowa i czemus nieprzytomna. No nic, beda sie nad ta zagadka martwic na izbie, moja rola nieco inna. Zabezpieczylismy szyje, ot na wszelki wypadek, zalozylem wklucie. Dziewczyna jakos specjalnie nie zareagowala, wydala z siebie kilka pomrukow i na tym sie skonczylo. Jak do pomrukow dodamy zapach sliczny przetrawionego alkoholu... Hm.
- Czy ktos widzial co sie stalo?
- Nie, najechalismy na nia jak lezala w poprzek drogi. Dobrze ze jej nie rozjechalem- zatrzasl sie na te mysl jeden z kierowcow.
- Dziekujemy za pomoc, do widzenia. - Pomachalem wszystkim na odchodne i spokojnie pojechalismy na izbe.
W karetce dziewczyna tak jakby sie ruszala, ale nasze proby nawiazania kontaktu spelzly na niczym.
- Abnegat do stacji, dajcie znac ze wieziemy nieprzytomna pacjentke.
- Potracona?
- Nie. Raczej pijana.
Ale skad sie dziewcze wzielo na pustej drodze w srodku lasu - pijane, w letniej garderobie i klapkach - tego nie potrafilem powiedziec. Jak to mowi moj przyjaciel - nie moj cyrk, nie moje malpy.
Okazalo sie ze izba dziewczyny na oczy nie zobaczyla. Po przyjezdzie pod szpital nagle nastapilo cudowne ozdrowienie. Kategorycznie i jednoznacznie, zawierajac w swej wypowiedzi ok.80% slow uznawanych powszechnie za obrazliwe, dziewcze odmowilo dalszej wspolpracy. Wyrwalo venflon, zerwalo kolnierz i klnac jak szewc poszlo sobie w sina dal.
Jak by to rzec - leczenie w tym kraju przymusowe nie jest. Nasz pacjent nasz pan. Ale lapac karetke na stopa zeby do miasta wrocic - tego jeszcze nie widzialem.
środa, 14 stycznia 2009
Oczko wodne
Wezwanie z gatunku podnoszacych cisnienie. Dyspozytor wyekspediowal nas "na kierunek" reszte dowiemy sie w trakcie jazdy.
- Jedziecie do nieprzytomnego dziecka, znalezione w oczku wodnym. Mozliwe ze jedziecie do reanimacji.
Szlag trafil. Dwadziescia minut dojazdu. Jezeli nic nie zrobia...
Jedziemy polna droga, sygnaly, kolo 100 km/h. Kierowca tez poczul ze minuty nam uciekaja. Gdzies daleko po prawej ktos macha.
- Stawaj. Polece. Dojedziecie za droga naokolo. Jak przyjedziecie przede mna, startujcie z reanimacja chocby mial plamy opadowe. - Wydarlem z karetki przez lake w kierunku domu. Sluszna decyzja. Dopadlem dzieciaka jakies dwie minuty przed przyjazdem reszty zespolu. Masaz, wentylacja usta-usta, wszystko to w zastanej pozycji na daszku psiej budy. Zespol sie spisal- karetka po zatrzymaniu eksplodowala drzwiami i wylatujacym przez nie sprzetem. Podpielismy wszystko, na monitorze izo - szlag trafil, niedobrze. Wentylacja, masaz, dostep do zyly, leki.
Czas w takich przypadkach plynie dziwnie. Z jednej strony czujesz kazda sekunde, z drugiej nie wiem kiedy minela godzina. Niestety, kompletnie bez efektu. Tym razem szczesliwego zakonczenia nie bedzie. Do tego ktos musi matce powiedziec ze nasza robota nic nie dala. Kurwasz mac. Uczyli mnie filozofii, ekonomii politycznej, wzoru kafelkowego dekstrozy i rozmnazania rozwielitki. Nawet w Harperze opisany byl szlak przemiany fruktozy w najadrzach wieloryba. Nikt jakos nie pomyslal ze medykowi jest to kompletnie niepotrzebne; zamiast tego kurs empatii i postepowania w kryzysowych warunkach by sie przydal.
Zanim pojde, musze zmienic program w glowie - nikt sie przy reanimacji nie przejmuje co i jak mowi, ma byc sprawnie i szybko. Ale informacja o zgonie - i to w dodatku dziecka - to zupelnie inna bajka.
Mama siedziala w domu, jakos tak sztywna i zamyslona. Przekazalem hiobowe wiesci wraz z wyrazami zalu, ze tak sie to nieszczesliwie potoczylo. I tu nastapilo cos, czego patologicznie nie znosze i czego sie w rzeczy samej boje. Otoz matka usmiechnela sie i nieco nieobecnym glosem powiedziala ze dziekuje za nasz wysilek i zaangazowanie. Po czym spokojnie wyszla na zewnatrz, opatulila dziecko w kocyk i wrocila z powrotem do domu. Z usmiechem na ustach. Lomatko. Zaraz tu bede wracal do powieszonej.
Dlugo zeszlo. Gdzies po godzinie ta sparalizowana czesc mozgu gdzie mieszcza sie uczucia, wrocila do normy. Gdy uslyszalem placz i krzyk, wiedzialem ze wroci do zdrowia. Predzej czy pozniej - ale wroci. Najgorszy scenariusz sie nie potwierdzil; gdyby pozostala w stanie uczuciowej katatoni, dla jej wlasnego dobra zabral bym ja do psychiatryka.
Tak tez sie wraca na stacje.
Z uczuciem wyjatkowo paskudnym.
Niemocy.
- Jedziecie do nieprzytomnego dziecka, znalezione w oczku wodnym. Mozliwe ze jedziecie do reanimacji.
Szlag trafil. Dwadziescia minut dojazdu. Jezeli nic nie zrobia...
Jedziemy polna droga, sygnaly, kolo 100 km/h. Kierowca tez poczul ze minuty nam uciekaja. Gdzies daleko po prawej ktos macha.
- Stawaj. Polece. Dojedziecie za droga naokolo. Jak przyjedziecie przede mna, startujcie z reanimacja chocby mial plamy opadowe. - Wydarlem z karetki przez lake w kierunku domu. Sluszna decyzja. Dopadlem dzieciaka jakies dwie minuty przed przyjazdem reszty zespolu. Masaz, wentylacja usta-usta, wszystko to w zastanej pozycji na daszku psiej budy. Zespol sie spisal- karetka po zatrzymaniu eksplodowala drzwiami i wylatujacym przez nie sprzetem. Podpielismy wszystko, na monitorze izo - szlag trafil, niedobrze. Wentylacja, masaz, dostep do zyly, leki.
Czas w takich przypadkach plynie dziwnie. Z jednej strony czujesz kazda sekunde, z drugiej nie wiem kiedy minela godzina. Niestety, kompletnie bez efektu. Tym razem szczesliwego zakonczenia nie bedzie. Do tego ktos musi matce powiedziec ze nasza robota nic nie dala. Kurwasz mac. Uczyli mnie filozofii, ekonomii politycznej, wzoru kafelkowego dekstrozy i rozmnazania rozwielitki. Nawet w Harperze opisany byl szlak przemiany fruktozy w najadrzach wieloryba. Nikt jakos nie pomyslal ze medykowi jest to kompletnie niepotrzebne; zamiast tego kurs empatii i postepowania w kryzysowych warunkach by sie przydal.
Zanim pojde, musze zmienic program w glowie - nikt sie przy reanimacji nie przejmuje co i jak mowi, ma byc sprawnie i szybko. Ale informacja o zgonie - i to w dodatku dziecka - to zupelnie inna bajka.
Mama siedziala w domu, jakos tak sztywna i zamyslona. Przekazalem hiobowe wiesci wraz z wyrazami zalu, ze tak sie to nieszczesliwie potoczylo. I tu nastapilo cos, czego patologicznie nie znosze i czego sie w rzeczy samej boje. Otoz matka usmiechnela sie i nieco nieobecnym glosem powiedziala ze dziekuje za nasz wysilek i zaangazowanie. Po czym spokojnie wyszla na zewnatrz, opatulila dziecko w kocyk i wrocila z powrotem do domu. Z usmiechem na ustach. Lomatko. Zaraz tu bede wracal do powieszonej.
Dlugo zeszlo. Gdzies po godzinie ta sparalizowana czesc mozgu gdzie mieszcza sie uczucia, wrocila do normy. Gdy uslyszalem placz i krzyk, wiedzialem ze wroci do zdrowia. Predzej czy pozniej - ale wroci. Najgorszy scenariusz sie nie potwierdzil; gdyby pozostala w stanie uczuciowej katatoni, dla jej wlasnego dobra zabral bym ja do psychiatryka.
Tak tez sie wraca na stacje.
Z uczuciem wyjatkowo paskudnym.
Niemocy.
wtorek, 13 stycznia 2009
Wyziebiony
Przyjezdzajcie szybko, chyba nie zyje!
Jako ze siedzilismy wszyscy na herbatce u dyspozytora, wzielismy torby i pognali do karetki. Co prawda bylismy zespolem W - czyli 3 osobowym, przeznaczonym do obslugi co pomniejszych nieszczesc, ale R wywialo z pol godziny temu. I nawet jeszcze nie wrocili.
- Abi, zglos sie! - dobieglo z radia.
- Gdzie jedziemy?
- Konopielki 1. Znalezli go na podworku, wyglada ze to stary zgon.
Stary, nie stary - jak dojade to zobacze. Sygnaly i wio.
Po drodze przezylismy chwile niepewnosci czy zima znowu nie wygrala z plugownikami, ale szczesliwie wszystko bylo odgarniete i nawet posypane. 5 minut od wezwania bylismy w domu. ABC - NZK. No to , do roboty. Zaczalem masaz i poprosilem o przygotowanie defi. Ratownik wzial ambu i zadal dwa wdechy, kierowca rozpakowal i wlaczyl zelazka a ja w miedzyczasie zdazylem sie zpytac ile czasu moglo minac od chwili gdy go widzieli po raz ostatni. 15 minut. Jako ze w powietrzu rozlegl sie natarczywy dzwiek defibrylatora domagajacego sie rozladowania, wzialem elektrody do reki i katem oka zlapalem dziwny wyraz twarzy mojego ratownika.
-...? - zapytalem, potwierdzilem VF i odpalilem 200J. Facetem szarpnelo. Masaz.
Ratownik z wyrzutem wskazal broda swiezo skopanego goscia i uniosl brwi, jednoznacznie dajc do zrozumienia ze co innego reanimacja a co innego bezczeszczenie zwlok.
- Dajmy mu szanse. Wyglada to na migotanie, musial pasc niedwno - Mruknalem pod nosem. Zmiana z kierowca, kaniulacja zyly. Zmiana z ratownikiem, intubacja. W miedzyczasie kontrola tetna i drugi strzal. Twistera musial wymyslic anestezjolog. Albo inny ratownik.
Po 15 minutach dotarlo do mnie ze facet zasadniczo nie rokuje. W co ja sie pcham?
- Nie ma sensu. Odstepujemy. - Toz facet juz dawno po tamtej stronie Styksu siedzi.
- Jak go juz mamy wbitego na rozen, to dociagmy do pol godziny. Moze co z niego bedzie. - Zaoponowal ratownik.
Mowisz - masz. Zblizalismy sie nieuchronnie do pol godziny od poczatku akcji, na monitorze nieodmiennie drobnonapieciowe migotanie komor, zadnych zmian.
- Strzelam ostatni raz i pakujemy graty. - Mruknalem do ratownika. - Nie ma szans.
Piiiiii. 360J. Jak ze chcialem odstapic od reanimacji, nie podjalem masazu a jedynie obserwowalem co sie na monitorzez dzieje. Minelo kilka sekund od strzalu, piekne izo* nagle drgnelo. Pik. Pik. Pik. A to ci dopiero...
Podmasowalismy jeszcze pol minuty i sprawdzilem tetno - jest. W miedzy czasie facet rozpedzil sie do 160/min. Zdaje sie ze wyprodukowalem kolejne warzywo. No, nic. Poki zycia, poty nadziei. Zmontowalismy wszystko do kupy, pacjent na nosze, sprzet, butla, pompy i poszlismy do karetki.
- Stacja dla Abnegata.
- Zglasza sie stacja.
- Daj znac na intensywna ze wioze im stan po NZK, zresuscytowany.
- Stan ogolny?
- Beznadziejny. - Jakos nie moglem uwierzyc ze po ponad dziesieciominutowym zatrzymaniu krazenia i polgodzinej reanimacji nie ugotowal sie mu mozg.
Przekazalem szefowi pacjenta razem z kompletnym wywiadem. Mina szefa - bezcenna.
- Black corner of anaesthesia, co? - klepnal mnie w ramie. - No nic, pozyjemy - zobaczymy. Ale kolejnego naciecia na sluchawkach chyba tym razem nie zrobisz.
To bylo odnosnie dziwnego roku w moim zyciu. Mialem juz czterech na koncie ktorzy poszli sobie do domu pielic ogrodek i zajmowac sie wnukami.
Swiat jest dziwny. Ludzie sa nieprzewidywalni - nawet ci ktorzy umarli.
Zbieral sie bardzo wolno, wentylowany byl chyba ze trzy tygodnie, rehabilitacja zajela dwa miesiace. I wyszedl z tego. Co prawda w czaszce cos mu sie poprzestawialo, bo zmienil mu sie charakter. Z przecietnego choleryka stal sie zlosnikiem i awanturnikiem. To mi zona opowiedziala przy okazji przypadkowego spotkania jakis czas pozniej.
Mysle ze przezyl tak dlugie niedotlenienie z dwoch powodow. Po pierwsze, byl zdrowo zakonserwowany spirytusem. Nie wiem dlaczego, ale mam wrazenie ze nawaleni lepiej przezywaja wszelkiego rodzaju zaburzenia krazenia mozgowego. Chociaz zadnych dowodow z EBM nie mam. Drugi czynnik, zdecydowanie potwierdzony w pismiennictwie, to temperatura. Facet wyszedl na podworko, zaslabl i wpadl lbem do sniegu. Co wyziebilo mozg i spowolnilo procesy metaboliczne, ergo - tempo zuzycia tlenu i uszkodzenie mozgu.
Szef nie mial racji. Zrobilem piate naciecie.
*Gwoli wyjasnienia - po strzale na monitorze wyswietla sie plaska linia, wygladajaca jak linia izoelektryczna. To obwody dfibrylatora chronia sie przed pradem uzytym w defibrylacji. Trwa to ok 2-3 sekundy - potem wraca odczyt z lyzek.
Jako ze siedzilismy wszyscy na herbatce u dyspozytora, wzielismy torby i pognali do karetki. Co prawda bylismy zespolem W - czyli 3 osobowym, przeznaczonym do obslugi co pomniejszych nieszczesc, ale R wywialo z pol godziny temu. I nawet jeszcze nie wrocili.
- Abi, zglos sie! - dobieglo z radia.
- Gdzie jedziemy?
- Konopielki 1. Znalezli go na podworku, wyglada ze to stary zgon.
Stary, nie stary - jak dojade to zobacze. Sygnaly i wio.
Po drodze przezylismy chwile niepewnosci czy zima znowu nie wygrala z plugownikami, ale szczesliwie wszystko bylo odgarniete i nawet posypane. 5 minut od wezwania bylismy w domu. ABC - NZK. No to , do roboty. Zaczalem masaz i poprosilem o przygotowanie defi. Ratownik wzial ambu i zadal dwa wdechy, kierowca rozpakowal i wlaczyl zelazka a ja w miedzyczasie zdazylem sie zpytac ile czasu moglo minac od chwili gdy go widzieli po raz ostatni. 15 minut. Jako ze w powietrzu rozlegl sie natarczywy dzwiek defibrylatora domagajacego sie rozladowania, wzialem elektrody do reki i katem oka zlapalem dziwny wyraz twarzy mojego ratownika.
-...? - zapytalem, potwierdzilem VF i odpalilem 200J. Facetem szarpnelo. Masaz.
Ratownik z wyrzutem wskazal broda swiezo skopanego goscia i uniosl brwi, jednoznacznie dajc do zrozumienia ze co innego reanimacja a co innego bezczeszczenie zwlok.
- Dajmy mu szanse. Wyglada to na migotanie, musial pasc niedwno - Mruknalem pod nosem. Zmiana z kierowca, kaniulacja zyly. Zmiana z ratownikiem, intubacja. W miedzyczasie kontrola tetna i drugi strzal. Twistera musial wymyslic anestezjolog. Albo inny ratownik.
Po 15 minutach dotarlo do mnie ze facet zasadniczo nie rokuje. W co ja sie pcham?
- Nie ma sensu. Odstepujemy. - Toz facet juz dawno po tamtej stronie Styksu siedzi.
- Jak go juz mamy wbitego na rozen, to dociagmy do pol godziny. Moze co z niego bedzie. - Zaoponowal ratownik.
Mowisz - masz. Zblizalismy sie nieuchronnie do pol godziny od poczatku akcji, na monitorze nieodmiennie drobnonapieciowe migotanie komor, zadnych zmian.
- Strzelam ostatni raz i pakujemy graty. - Mruknalem do ratownika. - Nie ma szans.
Piiiiii. 360J. Jak ze chcialem odstapic od reanimacji, nie podjalem masazu a jedynie obserwowalem co sie na monitorzez dzieje. Minelo kilka sekund od strzalu, piekne izo* nagle drgnelo. Pik. Pik. Pik. A to ci dopiero...
Podmasowalismy jeszcze pol minuty i sprawdzilem tetno - jest. W miedzy czasie facet rozpedzil sie do 160/min. Zdaje sie ze wyprodukowalem kolejne warzywo. No, nic. Poki zycia, poty nadziei. Zmontowalismy wszystko do kupy, pacjent na nosze, sprzet, butla, pompy i poszlismy do karetki.
- Stacja dla Abnegata.
- Zglasza sie stacja.
- Daj znac na intensywna ze wioze im stan po NZK, zresuscytowany.
- Stan ogolny?
- Beznadziejny. - Jakos nie moglem uwierzyc ze po ponad dziesieciominutowym zatrzymaniu krazenia i polgodzinej reanimacji nie ugotowal sie mu mozg.
Przekazalem szefowi pacjenta razem z kompletnym wywiadem. Mina szefa - bezcenna.
- Black corner of anaesthesia, co? - klepnal mnie w ramie. - No nic, pozyjemy - zobaczymy. Ale kolejnego naciecia na sluchawkach chyba tym razem nie zrobisz.
To bylo odnosnie dziwnego roku w moim zyciu. Mialem juz czterech na koncie ktorzy poszli sobie do domu pielic ogrodek i zajmowac sie wnukami.
Swiat jest dziwny. Ludzie sa nieprzewidywalni - nawet ci ktorzy umarli.
Zbieral sie bardzo wolno, wentylowany byl chyba ze trzy tygodnie, rehabilitacja zajela dwa miesiace. I wyszedl z tego. Co prawda w czaszce cos mu sie poprzestawialo, bo zmienil mu sie charakter. Z przecietnego choleryka stal sie zlosnikiem i awanturnikiem. To mi zona opowiedziala przy okazji przypadkowego spotkania jakis czas pozniej.
Mysle ze przezyl tak dlugie niedotlenienie z dwoch powodow. Po pierwsze, byl zdrowo zakonserwowany spirytusem. Nie wiem dlaczego, ale mam wrazenie ze nawaleni lepiej przezywaja wszelkiego rodzaju zaburzenia krazenia mozgowego. Chociaz zadnych dowodow z EBM nie mam. Drugi czynnik, zdecydowanie potwierdzony w pismiennictwie, to temperatura. Facet wyszedl na podworko, zaslabl i wpadl lbem do sniegu. Co wyziebilo mozg i spowolnilo procesy metaboliczne, ergo - tempo zuzycia tlenu i uszkodzenie mozgu.
Szef nie mial racji. Zrobilem piate naciecie.
*Gwoli wyjasnienia - po strzale na monitorze wyswietla sie plaska linia, wygladajaca jak linia izoelektryczna. To obwody dfibrylatora chronia sie przed pradem uzytym w defibrylacji. Trwa to ok 2-3 sekundy - potem wraca odczyt z lyzek.
poniedziałek, 12 stycznia 2009
Smiertelna bron
Siedze sobie w dyzureczce, cisza, spokoj i luz. Telewizornia sobie gra, oczy same sie zamykaja. Intensywna odrobiona, zlecenia wydane, badania sprawdzone. Nikt nic nie bukowal na wieczor. Zreszta, po naszej prosbie zeby przestali sie wyglupiac z "pilnym" cieciem o 22, ginekolodzy zaczeli sobie spokojnie ciac po poludniu. I tak zerzna co maja, a przynajmniej czlowiek na oczy widzi.
Dzwiek ginie, obraz rozmazuje...
....DDRRRRRRYYYYYNNNNN!!!
Jak jeszcze raz szef zmieni dzwonek na glosny to ja osobiscie zmiele ten telefon. Zawalu kiedys dostane.
- Abnegat.
- Siema, Abi. Zagladnal bys na Ortopedie? Ten pacjent, coscie go przyslali do nas tydzien temu ma obrzek pluc.
- Leze.
I polazlem. Wyciagnietym klusem.
Wpadam do sali - przy lozku stoi znajomy ortopeda, dwoch internistow z zaangazowaniem oglada EKG, wskazujac na tylko sobie znane zalamki wskazujace na zespol Burgadow a pacjent lezy na lozku i rzezi. Na twarzy ma zalozona maske z tlenem. To bardzo dobrze ze ktos pomyslal o tlenie - dobrze by bylo gdyby jeszcze zauwazyl ze pacjent ma tracheo zalozone i tlen na twarzy moze mu w najlepszym wypadku cere na nosie poprawic. Odpialem przewod z tlenem i wlozylem luzem do rurki. Pielegniarka pobiegla uklad T przyniesc, a ja patrze na tego nieszczesnika i zaczynam sie budzic. Rzezi? Rzezi. Zaciaga? Zaciaga. Tak zaciaga ze az mu oczy wpadaja do czaszki. Usunalem tlen i przylozylem reke do rurki -przeplywu moze z 50 ml. Taaa.
Urwalem tasiemki i wyrwalem rurke. Pacjent wzial 5 litrow wdechu, odkaszlnal swoje zaleglosci na sufit po czym doszedl do wniosku ze jego zyciu nic nie zagraza i wrocil do swojego polletargu. Mojzesty.
- Co, nie bylo nic na EKG ze sie rura zatkala? Kiedy wyscie ja zmieniali ostatni raz?
- A po co? Odsysany jest, sonda pol metra wchodzi to rurka drozna.
- Jak widac.
Odessalem, zalozylem nowa rure i poszedlem spac.
EKG powinno byc zakwalifikowane jako niebezpieczne narzedzie.
Dzwiek ginie, obraz rozmazuje...
....DDRRRRRRYYYYYNNNNN!!!
Jak jeszcze raz szef zmieni dzwonek na glosny to ja osobiscie zmiele ten telefon. Zawalu kiedys dostane.
- Abnegat.
- Siema, Abi. Zagladnal bys na Ortopedie? Ten pacjent, coscie go przyslali do nas tydzien temu ma obrzek pluc.
- Leze.
I polazlem. Wyciagnietym klusem.
Wpadam do sali - przy lozku stoi znajomy ortopeda, dwoch internistow z zaangazowaniem oglada EKG, wskazujac na tylko sobie znane zalamki wskazujace na zespol Burgadow a pacjent lezy na lozku i rzezi. Na twarzy ma zalozona maske z tlenem. To bardzo dobrze ze ktos pomyslal o tlenie - dobrze by bylo gdyby jeszcze zauwazyl ze pacjent ma tracheo zalozone i tlen na twarzy moze mu w najlepszym wypadku cere na nosie poprawic. Odpialem przewod z tlenem i wlozylem luzem do rurki. Pielegniarka pobiegla uklad T przyniesc, a ja patrze na tego nieszczesnika i zaczynam sie budzic. Rzezi? Rzezi. Zaciaga? Zaciaga. Tak zaciaga ze az mu oczy wpadaja do czaszki. Usunalem tlen i przylozylem reke do rurki -przeplywu moze z 50 ml. Taaa.
Urwalem tasiemki i wyrwalem rurke. Pacjent wzial 5 litrow wdechu, odkaszlnal swoje zaleglosci na sufit po czym doszedl do wniosku ze jego zyciu nic nie zagraza i wrocil do swojego polletargu. Mojzesty.
- Co, nie bylo nic na EKG ze sie rura zatkala? Kiedy wyscie ja zmieniali ostatni raz?
- A po co? Odsysany jest, sonda pol metra wchodzi to rurka drozna.
- Jak widac.
Odessalem, zalozylem nowa rure i poszedlem spac.
EKG powinno byc zakwalifikowane jako niebezpieczne narzedzie.
niedziela, 11 stycznia 2009
Viper
Raz mojo tesciooowoooo
Pokasaly zmiiiiijjeee
Syckie one wyzdychaly
A tesciowa zyyyyyyyje!
W lesie, na kamieniach, czaja sie te potwory zygzakowate, siejac strach i przerazenie. Jak uzre - wiadomo. Trzeba naciac i ssac a najlepiej w ogole wziac siekiere i odrabac konczyne. Z braku siekiery mozna odgryzc wlasnymi zebami. [UWAGA: WAZNE! ZANIM ROZPOCZNIESZ LECZENIE PATRZ PRZYPIS NA DOLE!].
Jak co roku, na poczatku lata, kierownik nas zawezwal i pokazal lodowke w ktorej stala Antytoksyna Jadu Zmiji. Cobysmy ja zabierali do pokasanych. Tak Bogiem a prawda to nie wiem po cholere. Fakt ze jad zmiji szkod narobic moze, szczegolnie jak kto mizernej postury jest. Albo dziecku jakiemus. Ale doroslemu chlopu jedna nie da rady, mowy nie ma. Z drugiej strony AJZ jest obarczona wysokim odsetkiem wystepowania reakcji anafilaktycznej; mowiac po ludzku sama z siebie moze pacjentowi zrobic kuku. A poza wszystkim innym - wystarczy raz ja ogrzac, bialko sie scina i ciach - po surowicy. Mozna go wtedy podac w celach prokuratorskich rzecz jasna. Ale sensu medycznego w tym za piec groszy nie uswiadczy. Oczywiscie dopoki nikt o tych gadach nie myslal, spokoj byl. Jak tylko zmije weszly na wokande, natychmiast wziely sie do roboty. I - to sie rozumie samo przez sie - bylo to na moim dyzurze. Jedziemy.
Wsiedlismy do Najszybszej Nyski Na Podhalu Zwanej nomen omen VIPER. Zasadniczo mialo toto sygnaly ale uzywane byly one jedynie do ploszenia ptactwa. Albowiem w trakcie jazdy po plaskim Viper rozwijal zawrotna predkosc 60 km/h. Pod gore natomiast... Lomatko... Wstyd i poruta. Jak by koniowi niebieskie swiatla zamontowac, szybciej by furmanka dojechal.
Z ta Nyska to ja mialem zwiazana swoja Prywatna Teorie Fizyczna Predkosci Niedodzwiekowej (niniejszym ja sobie zastrzegam).
Gwoli wstepu - jak cos sie porusza wystarczajaco szybko - czyli z predkoscia dzwieku lub powyzej - to z przodu nie slychac zblizajacego sie obiektu. Dopiero jak takie cos przeleci nad nami mozemy doswiadczyc lomotow i hukow.
Otoz wedlug mnie ta Nyska jezdzila tak wolno ze caly dzwiek rozchodzil sie do przodu. Dlatego wszyscy nas wyprzedzali gdy jechalismy nia na sygnalach. Bo za nami byla glucha cisza.
Na szczescie daleko nie bylo. Zajezdzamy na miejsce, cala rodzina w ciezkiej histerii. Toz wiadomo - zmija uzre, zgon pewny. W ogrodku lezy sobie kobielka wzrostu i masy slusznej, co to ani przeskoczyc ani obejsc. Na nodze slad po gadzie, babka blada nieco i spocona - jak nic wstrzasnieta. Choc niezmieszana.
Wklucie, plyny, sterydy i chwila niepewnosci. Dawac to bialko z konia wyflitrowane czy nie? Fajnie sie o tym czyta, ale jak ma sie wlasnorecznie podac lek co to moze pomoc - ale tez i ukatrupic pacjenta - to nagle zyskuje sie zupelnie inna perspektywe. Na ten przyklad perspektywe odsiadki za spowodowanie zgonu. Tym bardziej ze cwany producent napisal jak byk: wykonac probe uczuleniowa. Baba sobie lezy malowniczo, rodzina rzezi a ja bede podskorne proby wykonywal. Jak bysmy byli, nie przymierzajac, obwozna trupa aktorska.
Na wszelki wypadek zapytalem czy na pewno to zmija byla. Na co baba pokazala nieszczesne zwierze - nieszczesne bo na placek rozdeptane - ktore zdecydowanie zygzaki jakowes na grzbiecie mialo. ...wszystkie zmije pozdychaly... Wlaczylem wszystkie zabiezpieczenia wlacznie ze skrzyzowaniem palcow u nog i zgodnie z instrukcja podalem pol w rane a drugie pol domiesniowo.
Po przezytych atrakcjach kobieta polezala trzy dni na IT, potem jeszcze dla pewnosci poobserwowali ja na internie i wreszcie poszla sobie do domu.
Po raz kolejny potwierdzilo sie stare przyslowie pogotowiarzy ktore mowi: "Co cie nie zabije - to cie wzmocni".
* Jezeli najdzie nas ochota uzycia siekiery do obciecia konczyny uzartej przez gada, nalezy chwycic trzonek i plaska strona walnac sie w leb. Powinno to pozbawic nas checi do dalszego dzialania.
Uwaga, dodatek tylko dla DUMMIES: Odcinanie konczyn pokasanych nie jest zalecanym sposobem leczenia.
Linek do www.terrarium.com.pl z calkiem sensownie opisanym postepowaniem w przypadku ukaszenia przez zmije.
Pokasaly zmiiiiijjeee
Syckie one wyzdychaly
A tesciowa zyyyyyyyje!
W lesie, na kamieniach, czaja sie te potwory zygzakowate, siejac strach i przerazenie. Jak uzre - wiadomo. Trzeba naciac i ssac a najlepiej w ogole wziac siekiere i odrabac konczyne. Z braku siekiery mozna odgryzc wlasnymi zebami. [UWAGA: WAZNE! ZANIM ROZPOCZNIESZ LECZENIE PATRZ PRZYPIS NA DOLE!].
Jak co roku, na poczatku lata, kierownik nas zawezwal i pokazal lodowke w ktorej stala Antytoksyna Jadu Zmiji. Cobysmy ja zabierali do pokasanych. Tak Bogiem a prawda to nie wiem po cholere. Fakt ze jad zmiji szkod narobic moze, szczegolnie jak kto mizernej postury jest. Albo dziecku jakiemus. Ale doroslemu chlopu jedna nie da rady, mowy nie ma. Z drugiej strony AJZ jest obarczona wysokim odsetkiem wystepowania reakcji anafilaktycznej; mowiac po ludzku sama z siebie moze pacjentowi zrobic kuku. A poza wszystkim innym - wystarczy raz ja ogrzac, bialko sie scina i ciach - po surowicy. Mozna go wtedy podac w celach prokuratorskich rzecz jasna. Ale sensu medycznego w tym za piec groszy nie uswiadczy. Oczywiscie dopoki nikt o tych gadach nie myslal, spokoj byl. Jak tylko zmije weszly na wokande, natychmiast wziely sie do roboty. I - to sie rozumie samo przez sie - bylo to na moim dyzurze. Jedziemy.
Wsiedlismy do Najszybszej Nyski Na Podhalu Zwanej nomen omen VIPER. Zasadniczo mialo toto sygnaly ale uzywane byly one jedynie do ploszenia ptactwa. Albowiem w trakcie jazdy po plaskim Viper rozwijal zawrotna predkosc 60 km/h. Pod gore natomiast... Lomatko... Wstyd i poruta. Jak by koniowi niebieskie swiatla zamontowac, szybciej by furmanka dojechal.
Z ta Nyska to ja mialem zwiazana swoja Prywatna Teorie Fizyczna Predkosci Niedodzwiekowej (niniejszym ja sobie zastrzegam).
Gwoli wstepu - jak cos sie porusza wystarczajaco szybko - czyli z predkoscia dzwieku lub powyzej - to z przodu nie slychac zblizajacego sie obiektu. Dopiero jak takie cos przeleci nad nami mozemy doswiadczyc lomotow i hukow.
Otoz wedlug mnie ta Nyska jezdzila tak wolno ze caly dzwiek rozchodzil sie do przodu. Dlatego wszyscy nas wyprzedzali gdy jechalismy nia na sygnalach. Bo za nami byla glucha cisza.
Na szczescie daleko nie bylo. Zajezdzamy na miejsce, cala rodzina w ciezkiej histerii. Toz wiadomo - zmija uzre, zgon pewny. W ogrodku lezy sobie kobielka wzrostu i masy slusznej, co to ani przeskoczyc ani obejsc. Na nodze slad po gadzie, babka blada nieco i spocona - jak nic wstrzasnieta. Choc niezmieszana.
Wklucie, plyny, sterydy i chwila niepewnosci. Dawac to bialko z konia wyflitrowane czy nie? Fajnie sie o tym czyta, ale jak ma sie wlasnorecznie podac lek co to moze pomoc - ale tez i ukatrupic pacjenta - to nagle zyskuje sie zupelnie inna perspektywe. Na ten przyklad perspektywe odsiadki za spowodowanie zgonu. Tym bardziej ze cwany producent napisal jak byk: wykonac probe uczuleniowa. Baba sobie lezy malowniczo, rodzina rzezi a ja bede podskorne proby wykonywal. Jak bysmy byli, nie przymierzajac, obwozna trupa aktorska.
Na wszelki wypadek zapytalem czy na pewno to zmija byla. Na co baba pokazala nieszczesne zwierze - nieszczesne bo na placek rozdeptane - ktore zdecydowanie zygzaki jakowes na grzbiecie mialo. ...wszystkie zmije pozdychaly... Wlaczylem wszystkie zabiezpieczenia wlacznie ze skrzyzowaniem palcow u nog i zgodnie z instrukcja podalem pol w rane a drugie pol domiesniowo.
Po przezytych atrakcjach kobieta polezala trzy dni na IT, potem jeszcze dla pewnosci poobserwowali ja na internie i wreszcie poszla sobie do domu.
Po raz kolejny potwierdzilo sie stare przyslowie pogotowiarzy ktore mowi: "Co cie nie zabije - to cie wzmocni".
* Jezeli najdzie nas ochota uzycia siekiery do obciecia konczyny uzartej przez gada, nalezy chwycic trzonek i plaska strona walnac sie w leb. Powinno to pozbawic nas checi do dalszego dzialania.
Uwaga, dodatek tylko dla DUMMIES: Odcinanie konczyn pokasanych nie jest zalecanym sposobem leczenia.
Linek do www.terrarium.com.pl z calkiem sensownie opisanym postepowaniem w przypadku ukaszenia przez zmije.
sobota, 10 stycznia 2009
Punktualnosc
Na tapecie punktualnosc. Wszystko ma byc zapiete na ostani guzik. Jako ze mamy jakowys audyt, wszyscy sraczki dostali. Nikt sie robota niedlugo nie bedzie zajmowal tylko w zegarek wpatrywal i papiery wypelnial.
Zalozenie jest proste - chirurg ma naciac skore pacjenta o 8.30 szarp. Angielskie sharp - czyli z dokladnoscia do cwiercsekundy. No to liczmy od tylu. Sprawdzenie danych pacjenta i typu zabiegu, umycie, oblozenie - piec minut jak obszyl. Chyba ze sobie kupia mopa. Moja robota w anestetycznym zakatku, gdzie zapuszczam klienta, plus transport na blok i podpiecie do maszyn - bez intubacji 10 minut. Z intubacja 3 wiecej, bo zwiotczam Mivacronem, a na ta miksture 2 minuty sie czeka nim dzialac zacznie. Karen musi pacjenta sprawdzic i go do anestezjologicznego doprowadzic - piec minut. Ja na swoj wywiad i dziabniecie zyly potrzebuje kolejne piec. A przed tym wszystkim chirurg musi pacjenta oznaczyc - czyli namalowac taka wielka strzalke, gdzie ma zamiar operowac i wziac zgode na zabieg. Liczymy - specjalista chirurg musi dupe przywlec na 8.00 - bardzo szarp. Bo jak sie spozni, caly plan sie wali. I w sumie wcale mi to nie przeszkadza, ze sie spozniaja, bo rano mam czas na kanapeczke, necik, forum, do Basi zagladnac, Agregata poczytac, sprawdzic czy Morfeusz cos nie wrzucil, u Tanczacej sie zadumac; AB zawsze ma kilka wpisow, Metaksa cos podrzuci do poczytania a jeszcze kilka innych tez poczytuje. Ot, rzeklbym ze mi to na reke. Ale jak wlazi taki 20 po osmej i pogania ludzi ze on musi zaczac o 8.30... Czlowiek musi umrzec. I placic podatki. Zreszta, ktos juz powiedzial ze ta druga powinnosc jest gorsza bo cykliczna. Reszte moze i powinien robic - ale absolutnie nie musi.
Zeby przygotowac wszystko szarp - okrutnie mi sie ten neologizm spodobal jak widac - na 8.30, przyjechalem do roboty 7.45. Rzecz jasna szarp. I tu sie okazalo ze poranny zabieg spadl, po pacjent go odwolal wczoraj, nastepny sie oddzwonil dzisiaj a w trakcie roboty wyszlo dodatkowo ze kolejny w ogole sobie glowy nie zawracal telefonami i po prostu nie przyjechal. Tak wiec nasz cunning plan wzial w leb - robota ruszyla leniwie po dziewiatej, byl czas zeby z rana na posty odpowiedziec i notki poczytac.
Lorenzo przeszedl dzisiaj sam siebie. Wyrywal kobiecie zyly z nogi przez dwie godziny. Jak by troche szybciej rekami ruszal to w tym czasie mozna by dwa biodra wstawic. Albo serce przeszczepic. Normalnie zdretwialem odtylnie.
Ostatni zabieg to byla przepuklizna. I tu Lorenzo znowuz wzbudzil moja sympatie szczera bo powiedzial ze mamy problem z kontrola bolu po jego przepuklinach. Nie wiem, kogo on mial na mysli mowiac my, bo on konczy zabiegi i idzie w cholere, a ja potem z pacjentami wyczyniam czary-mary. Mimo wszystko ucieszylem sie ze dostrzegl nieskutecznosc swoich blokow i zaproponowalem, zeby jednak pod fascie te pieronska Bupi dawal, bo na tym blok polega. Jak sie wstrzykuje srodki w smalec to mozna i pol wiadra podac - pacjent w najlepszym przypadku dostanie zaburzen rytmu, bo bolec go bedzie dalej. Wiadomo wszem i wobec, ze jak chcesz zeby cos bylo zrobione - zrob to sam. Dalem przed pobudka 10 Morfiny w zyle, ot dla pewnosci. Pacjentowi, a nie Lorenzo. I prosze - usmiechniety, zadowolony, zaraz sobie do domu pojedzie. Nie bedzie mi Marlenka jeczec ze pain score 6 i ona takiego wypisac nie moze.
Piatek wieczor to piekny czas.
Pozdrawiam w sobotni poranek.
Zalozenie jest proste - chirurg ma naciac skore pacjenta o 8.30 szarp. Angielskie sharp - czyli z dokladnoscia do cwiercsekundy. No to liczmy od tylu. Sprawdzenie danych pacjenta i typu zabiegu, umycie, oblozenie - piec minut jak obszyl. Chyba ze sobie kupia mopa. Moja robota w anestetycznym zakatku, gdzie zapuszczam klienta, plus transport na blok i podpiecie do maszyn - bez intubacji 10 minut. Z intubacja 3 wiecej, bo zwiotczam Mivacronem, a na ta miksture 2 minuty sie czeka nim dzialac zacznie. Karen musi pacjenta sprawdzic i go do anestezjologicznego doprowadzic - piec minut. Ja na swoj wywiad i dziabniecie zyly potrzebuje kolejne piec. A przed tym wszystkim chirurg musi pacjenta oznaczyc - czyli namalowac taka wielka strzalke, gdzie ma zamiar operowac i wziac zgode na zabieg. Liczymy - specjalista chirurg musi dupe przywlec na 8.00 - bardzo szarp. Bo jak sie spozni, caly plan sie wali. I w sumie wcale mi to nie przeszkadza, ze sie spozniaja, bo rano mam czas na kanapeczke, necik, forum, do Basi zagladnac, Agregata poczytac, sprawdzic czy Morfeusz cos nie wrzucil, u Tanczacej sie zadumac; AB zawsze ma kilka wpisow, Metaksa cos podrzuci do poczytania a jeszcze kilka innych tez poczytuje. Ot, rzeklbym ze mi to na reke. Ale jak wlazi taki 20 po osmej i pogania ludzi ze on musi zaczac o 8.30... Czlowiek musi umrzec. I placic podatki. Zreszta, ktos juz powiedzial ze ta druga powinnosc jest gorsza bo cykliczna. Reszte moze i powinien robic - ale absolutnie nie musi.
Zeby przygotowac wszystko szarp - okrutnie mi sie ten neologizm spodobal jak widac - na 8.30, przyjechalem do roboty 7.45. Rzecz jasna szarp. I tu sie okazalo ze poranny zabieg spadl, po pacjent go odwolal wczoraj, nastepny sie oddzwonil dzisiaj a w trakcie roboty wyszlo dodatkowo ze kolejny w ogole sobie glowy nie zawracal telefonami i po prostu nie przyjechal. Tak wiec nasz cunning plan wzial w leb - robota ruszyla leniwie po dziewiatej, byl czas zeby z rana na posty odpowiedziec i notki poczytac.
Lorenzo przeszedl dzisiaj sam siebie. Wyrywal kobiecie zyly z nogi przez dwie godziny. Jak by troche szybciej rekami ruszal to w tym czasie mozna by dwa biodra wstawic. Albo serce przeszczepic. Normalnie zdretwialem odtylnie.
Ostatni zabieg to byla przepuklizna. I tu Lorenzo znowuz wzbudzil moja sympatie szczera bo powiedzial ze mamy problem z kontrola bolu po jego przepuklinach. Nie wiem, kogo on mial na mysli mowiac my, bo on konczy zabiegi i idzie w cholere, a ja potem z pacjentami wyczyniam czary-mary. Mimo wszystko ucieszylem sie ze dostrzegl nieskutecznosc swoich blokow i zaproponowalem, zeby jednak pod fascie te pieronska Bupi dawal, bo na tym blok polega. Jak sie wstrzykuje srodki w smalec to mozna i pol wiadra podac - pacjent w najlepszym przypadku dostanie zaburzen rytmu, bo bolec go bedzie dalej. Wiadomo wszem i wobec, ze jak chcesz zeby cos bylo zrobione - zrob to sam. Dalem przed pobudka 10 Morfiny w zyle, ot dla pewnosci. Pacjentowi, a nie Lorenzo. I prosze - usmiechniety, zadowolony, zaraz sobie do domu pojedzie. Nie bedzie mi Marlenka jeczec ze pain score 6 i ona takiego wypisac nie moze.
Piatek wieczor to piekny czas.
Pozdrawiam w sobotni poranek.
piątek, 9 stycznia 2009
Co komu pisane
Reanimacja. Znowu*? To juz pomalu zaczyna byc nudne. Tym razem daleko, prawdopodobienstwo ze nie jedziemy do stwierdzenia zgonu jest mizerne... Co prawda na miejscu osrodkowy prowadzi czynnosci reanimacyjne, ale po moich poprzednich doswiadczeniach dokladam ten fakt do czynnikow ryzyka.
Zima, koleiny, slisko. Do tego polscy kierowcy z imperatywem kategorycznym wdrukowanym w mozg. Slyszysz sygnaly - natychmiast hamuj! Nie zwazajac ze za toba zasuwa 2 tonowa eRka z predkoscia pociagu pospiesznego. Zaraza. To sie w koncu skonczy dzwonem.
Z daleka widac gdzie jedziemy - przy drodze ktos z rodziny macha, drzwi na podworko otwarte. Chwala Panu, nie trzeba bedzie sie targac z gratami. Pacjent lezy na podlodze, osrodkowy masuje pacjenta a pielgniarka wentyluje. Znaczy, wentylowala by gdyby maska nie byla do gory nogami i gdyby ktos mu laskawie udroznil drogi oddechowe. No nic. Zobaczmy co mamy. Na lyzkach* migotanie komor - a to ci niespodzianka. Czyli masaz osrodkowego skuteczny musial byc, bo po 25 minutach dojazdu zastalibysmy martwe zwloki. Wklucia niestety nie zalozyli, na szczescie skluli jedna reke, druga zostawiajac dla nas. Coraz bardziej zaczynam ich lubiec. Strzal. Masaz, intubacja, wklucie. Tetno? Jest. No prosze. Zeby to podpucha nie byla - straszliwie nie lubie nieboszczyka z karetki wypakowywac z powrotem do domu.
Cisnienie bylejakie, w sumie Adrenaliny nie dostal to trudno sie dziwic. Presory w strzykawki, pompy i wio...
...piii...
...prr.
Podpucha. Coz, bierzmy sie z powrotem do roboty. Zazwyczaj - i nie wiem skad sie to bierze - odpalic goscia po raz drugi jest trudniej. Albo po prostu podczas kontynuacji plecy bardziej bola i czas sie bardziej wlecze. O dziwo po kolejnych kilku cyklach zaskoczyl ponownie, na monitorze rytm zatokowy, cisnienie tym razem calkiem OK. Chyba drugiegi falstartu nie bedzie.
Nie bylo. Dowiezlismy go do szpitala bez wiekszych problemow, odzyskal przytomnosc na drugi dzien. Trzy tygodnie pozniej zostal wypisany do domu. Musiala ta wentylacja z maska do gory nogami byc czesciowo skuteczna, bo po takim czasie od zatrzymania, bez tlenu, w glowie mial by szarlotke.
Jakies dwa lata pozniej bylem w tym samym domu - nie pomne do czego. Chyba dzieci mieli chore. Zapytalem jak sie ma moj odreanimowany. Okazalo sie ze mial raka krtani, zmarl z tego powodu rok po reanimacji.
Dziwny jest swiat.
I czy mysmy mu na pewno przysluge zrobili.
* To byl w ogole dziwny rok - liczac od sierpnia do sierpnia wykonalem ze trzydziesci reanimacji z czego 5 wyszlo na wlasnych nogach ze szpitala cieszyc sie zyciem. Patrzac na efektywnosc podawana w publikacjach, calkiem niezly wynik.
Odnosnie lyzek - to te czesci defibrylatora przykladane do klatki pacjenta w trakcie reanimacji. Mozna z nich odczytac na monitorze co sie z sercem dzieje. W tym wypadku VF - ventricular fibrillation.
Zima, koleiny, slisko. Do tego polscy kierowcy z imperatywem kategorycznym wdrukowanym w mozg. Slyszysz sygnaly - natychmiast hamuj! Nie zwazajac ze za toba zasuwa 2 tonowa eRka z predkoscia pociagu pospiesznego. Zaraza. To sie w koncu skonczy dzwonem.
Z daleka widac gdzie jedziemy - przy drodze ktos z rodziny macha, drzwi na podworko otwarte. Chwala Panu, nie trzeba bedzie sie targac z gratami. Pacjent lezy na podlodze, osrodkowy masuje pacjenta a pielgniarka wentyluje. Znaczy, wentylowala by gdyby maska nie byla do gory nogami i gdyby ktos mu laskawie udroznil drogi oddechowe. No nic. Zobaczmy co mamy. Na lyzkach* migotanie komor - a to ci niespodzianka. Czyli masaz osrodkowego skuteczny musial byc, bo po 25 minutach dojazdu zastalibysmy martwe zwloki. Wklucia niestety nie zalozyli, na szczescie skluli jedna reke, druga zostawiajac dla nas. Coraz bardziej zaczynam ich lubiec. Strzal. Masaz, intubacja, wklucie. Tetno? Jest. No prosze. Zeby to podpucha nie byla - straszliwie nie lubie nieboszczyka z karetki wypakowywac z powrotem do domu.
Cisnienie bylejakie, w sumie Adrenaliny nie dostal to trudno sie dziwic. Presory w strzykawki, pompy i wio...
...piii...
...prr.
Podpucha. Coz, bierzmy sie z powrotem do roboty. Zazwyczaj - i nie wiem skad sie to bierze - odpalic goscia po raz drugi jest trudniej. Albo po prostu podczas kontynuacji plecy bardziej bola i czas sie bardziej wlecze. O dziwo po kolejnych kilku cyklach zaskoczyl ponownie, na monitorze rytm zatokowy, cisnienie tym razem calkiem OK. Chyba drugiegi falstartu nie bedzie.
Nie bylo. Dowiezlismy go do szpitala bez wiekszych problemow, odzyskal przytomnosc na drugi dzien. Trzy tygodnie pozniej zostal wypisany do domu. Musiala ta wentylacja z maska do gory nogami byc czesciowo skuteczna, bo po takim czasie od zatrzymania, bez tlenu, w glowie mial by szarlotke.
Jakies dwa lata pozniej bylem w tym samym domu - nie pomne do czego. Chyba dzieci mieli chore. Zapytalem jak sie ma moj odreanimowany. Okazalo sie ze mial raka krtani, zmarl z tego powodu rok po reanimacji.
Dziwny jest swiat.
I czy mysmy mu na pewno przysluge zrobili.
* To byl w ogole dziwny rok - liczac od sierpnia do sierpnia wykonalem ze trzydziesci reanimacji z czego 5 wyszlo na wlasnych nogach ze szpitala cieszyc sie zyciem. Patrzac na efektywnosc podawana w publikacjach, calkiem niezly wynik.
Odnosnie lyzek - to te czesci defibrylatora przykladane do klatki pacjenta w trakcie reanimacji. Mozna z nich odczytac na monitorze co sie z sercem dzieje. W tym wypadku VF - ventricular fibrillation.
czwartek, 8 stycznia 2009
Preassessment
Zasada jest prosta. Pacjent do zabiegu ogladany jest przez chirurga - co jest zrozumiale, jako ze musi taki wiedziec co ciac bedzie - oraz przez pielegniarke. Ta go mierzy, wazy, zbiera wywiad i na jego podstawie ocenia ryzyko. Zazwyczaj nie mam doczynienia z pacjentem w tej fazie przygotowan. Albo sie nadaje, wtedy przychodzi w dzien zabiegu i ogladam sobie takiego nieszczesnika zaraz przed tym jak go znokautuje, albo sie nie nadaje - wtedy pielegniarki odsylaja go z powrotem do GP z prosba o skierowanie do szpitala ktory zapewni mu opieke w dobie pooperacyjnej.
W tym pieknym planie sa dwie rysy. Pierwsza, ze podczas ogladania pacjenta przed zabiegiem wykryje cos co mi sie nie podoba. Placz wtedy i zgrzytanie zebow ze pacjent spadl z listy. No, ale jak GP potrafi przyslac nieleczone 220/120 bo u niego pacjent mial 160/90. Co robic. Druga sytuacja kiedy nasz system sie nie do konca sprawdza to pacjenci ktorzy maja niskie ryzyko, ale maja objawy ktore niepokoja pielegniarki. Na szczescie preassessmentowe robia sie coraz lepsze i wylapuja wszystkich na pniu.
Telefon z dolu, dzwoni Lucynka. Szarp baba, wszystkie moje listy do GP przerabia, bo jej sie nie podobaja zwroty kindly, may I, could I, and sincerely yours. Po jej korekcie wszystkie wygladaja jakby je napisal wpierniczony prokurator.
Na dole czeka pacjent, Jak by mu czapke zminic na czerwona to wypisz, wymaluj - Swiety Mikolaj. Na moje oko calkiem rzeski, nieco sapiacy, ktorego chirurg zakwalifikowal do operacji przepukliny. Ha - jak wiadomo, chirurg zoperuje wszystko i kazdemu, nawet u nieboszczyka. Tego ostatniego nawet latwiej, bo nie trzeba zwracac uwagi na hemostaze. Patrze na EKG - nie najgorsze, troche zaburzen rytmu, jakies ektopowe komorowki, ale poza tym ujdzie. To o co sie rozchodzi? Pacjent w trakcie EKG zrobil sie niebieski. Niebieski? Toz takiej strasznej dusznosci nie ma chyba?
- Czy moze Pan spac na plecach?
- Nie ma mowy.
- Na ilu poduszkach pan spi? - Do oceny dusznosci spoczynkowej stosujemy system poduszkowy.
- W ogole nie potrzebuje poduszek. Spie na krzesle.
Nno tak. Nie pojmuje tego - toz dzip wie, ze wysyla pacjenta do DCU* a nie zapyta czy gosc moze oddychac na lezaco? To co ja niby mam z nim zrobic po zabiegu - powiesic pod sufitem za uszy i budzic w pionie? Czasem odnosze wrazenie ze coponiektorzy tutaj dyplomy medyczne maja z Dehli. A dokladniej, z bazaru w Dehli.
Chlopisku grzecznie wytlumaczylem ze po zabiegu bedzie potrzebowal HDU* albo i ICU*. Co prawda nie wiem jak obudzic chlopa na lezaco ktory w tej pozycji jest kompletnie siny, ale - chwala Panu - nie moje to zmartwienie. Liscik napisalem jak zwykle. May I, kindly, would benefit i sincerely. Jak znam zycie Lucynka znowu to przerobi na list gonczy.
Czasem sie zastanawiam w jakim szpitalu ona przedtem pracowala.
*DCU - Day Case Unit - Chirurgia Jednego Dnia.
HDU - High Dependency Unit - Oddzial Wzmoznego Nadzoru - u nas czegos takiego nie ma.
ICU - Intensive Care Unit - czyli nasze IT
W tym pieknym planie sa dwie rysy. Pierwsza, ze podczas ogladania pacjenta przed zabiegiem wykryje cos co mi sie nie podoba. Placz wtedy i zgrzytanie zebow ze pacjent spadl z listy. No, ale jak GP potrafi przyslac nieleczone 220/120 bo u niego pacjent mial 160/90. Co robic. Druga sytuacja kiedy nasz system sie nie do konca sprawdza to pacjenci ktorzy maja niskie ryzyko, ale maja objawy ktore niepokoja pielegniarki. Na szczescie preassessmentowe robia sie coraz lepsze i wylapuja wszystkich na pniu.
Telefon z dolu, dzwoni Lucynka. Szarp baba, wszystkie moje listy do GP przerabia, bo jej sie nie podobaja zwroty kindly, may I, could I, and sincerely yours. Po jej korekcie wszystkie wygladaja jakby je napisal wpierniczony prokurator.
Na dole czeka pacjent, Jak by mu czapke zminic na czerwona to wypisz, wymaluj - Swiety Mikolaj. Na moje oko calkiem rzeski, nieco sapiacy, ktorego chirurg zakwalifikowal do operacji przepukliny. Ha - jak wiadomo, chirurg zoperuje wszystko i kazdemu, nawet u nieboszczyka. Tego ostatniego nawet latwiej, bo nie trzeba zwracac uwagi na hemostaze. Patrze na EKG - nie najgorsze, troche zaburzen rytmu, jakies ektopowe komorowki, ale poza tym ujdzie. To o co sie rozchodzi? Pacjent w trakcie EKG zrobil sie niebieski. Niebieski? Toz takiej strasznej dusznosci nie ma chyba?
- Czy moze Pan spac na plecach?
- Nie ma mowy.
- Na ilu poduszkach pan spi? - Do oceny dusznosci spoczynkowej stosujemy system poduszkowy.
- W ogole nie potrzebuje poduszek. Spie na krzesle.
Nno tak. Nie pojmuje tego - toz dzip wie, ze wysyla pacjenta do DCU* a nie zapyta czy gosc moze oddychac na lezaco? To co ja niby mam z nim zrobic po zabiegu - powiesic pod sufitem za uszy i budzic w pionie? Czasem odnosze wrazenie ze coponiektorzy tutaj dyplomy medyczne maja z Dehli. A dokladniej, z bazaru w Dehli.
Chlopisku grzecznie wytlumaczylem ze po zabiegu bedzie potrzebowal HDU* albo i ICU*. Co prawda nie wiem jak obudzic chlopa na lezaco ktory w tej pozycji jest kompletnie siny, ale - chwala Panu - nie moje to zmartwienie. Liscik napisalem jak zwykle. May I, kindly, would benefit i sincerely. Jak znam zycie Lucynka znowu to przerobi na list gonczy.
Czasem sie zastanawiam w jakim szpitalu ona przedtem pracowala.
*DCU - Day Case Unit - Chirurgia Jednego Dnia.
HDU - High Dependency Unit - Oddzial Wzmoznego Nadzoru - u nas czegos takiego nie ma.
ICU - Intensive Care Unit - czyli nasze IT
środa, 7 stycznia 2009
Zaangazowanie
Nieprzytomny. Chyba nie oddycha. Wezwanie do miejsca oddalonego od stacji o kilka minut, czyli - jest szansa. Jedziemy.
Porzucilismy karetke i waska drozka przez ogrodek biegniemy do domu. W przedpokoju lezy pacjent. Standardowa ocena ABC - w opisie wyglada to na obsluge techniczna samochodu, w rzeczywistosci wystarczy rzut oka na skore, udroznienie drog oddechowych i sprawdzenie oddychania, rownoczasowo potwierdzenie braku tetna - NZK. Przystepujemy do dzialania. Zespol mam mieszany. Pracuje z doswiadczona pielegniarka z OIOMu z ktora zasadniczo nie musze sie komunikowac, wykonujemy kolejne czynnosci jak uzupelniajace sie maszyny. Ratownik natomiast jest swiezo po szkole, zatrudniony od kilku dni, pierwszy raz dzialamy razem. Mam wrazenie ze to jego chrzest bojowy.
Miejsca malo. Pielegniarka w oczekiwaniu na piiii z defi masuje klatke, ja w miedzy czasie dwukrotnie przewentylowalem pacjenta i wlozylem rurke. Niby to wbrew standardom, ale zanim sie defi ustawi i naladuje to jest jakies dziesiec sekund czasu - po cholere to marnowac? Zamiast 30/2 mozemy teraz masowac i wentylowac bez zbednej przerwy. Ratownik przyklada lyzki do klatki. W ksiazkach bardzo ladnie pisza co strzelac a co nie. Czesto jednak zdarza sie ze na monitorze mamy ni to drobnonapieciowe VF - ktore strzelac nalezy, ni to asystolie - ktorej strzelac sie nie powinno. Wychodze z zalozenia ze jak sie ma tego typu watpliwosci, nalezy skrzyzowac wspolrzedne i odpalic torpedy. Kopniecie asystoli wiele krzywdy nie narobi, uratowanie pacjenta z takiego stanu oceniane jest na 15%, a z migotania jednak sie wychodzi w 80%. Odsuwamy sie - strzal - szybka zmiana stanowisk. Ratownik bierze sie za masaz, pielegniarka zaklada wklucie. 4H/4T* - co mozna to sie wykluczylo. Czyli prawdopodobnie przyczyna bedzie sercowa. To daje nadzieje na przyszlosc. Kontrola tetna - brak. Kolejny strzal. Masaz. Dwie minuty. Kontrola tetna - brak. Adrenalina. Strzal. Masaz.
I tu zagwozdka - zaczyna sie konczyc tlen w butli. Niby pelna byla, ale przy 15 l/min. jakos gwaltownie tlen poszedl w atmosfere. Musimy zrobic mala revolte - pech polega na tym ze kierowca przyszedl na zastepstwo chorego kolegi mimo ze sam cierpi na korzonki. Sadzam go do wentylacji, biore sie za masaz, a ratownika wysylamy po tlen do karetki.
Dwie minuty. Kontrola tetna - brak. Amiodaron, strzal, masaz.
Kolejny dwie minuty.
Kolejne dwie minuty.
Kolejne dwie minuty.
Skonczyl sie tlen. Gdzie do cholery wymiotlo ratownika? W ogrodku zabladzil? Wyslalem pielegnierke zeby sprawdzila czy przypadkiem gdzies sobie nog nie polamal lecac z tlenem a z kierowca zostalismy przy pacjencie. W tym momencie wchodzi ratownik z 25 litrowa butla ktora na stale jest zamontowana w karetce jako nasze podstawowe zrodlo tlenu... nie znalazl piatek i wykrecil to bydle... ze sciany... o ja ciez przepraszam...
Po kolejnych kilku cyklach, gdy bliski bylem stwierdzenia exitus, pacjent zaskoczyl. Zmontowalismy blyskiem presory do pomp, podpieli wszystko do pacjenta i tu pytanie- leciec do karetki po mala butle, czy tachac sie z tym kolosem? Stanelo na tym ze z czlonkiem rodziny ponioslem nosze, ratownik za nami tachal butle a pielegniarka zabrala reszte gratow. Pomagal jej dzielnie kierowca ktory w ogole dziwne ze byl sie w stanie ruszyc.
Pacjent lezal pozniej u nas na intensywnej z poltora miesiaca. Pomalutku zabral sie do zycia. Oddychac zaczal w trzeciej dobie, oczy otwarl po tygodniu. W czasie gdy go wypisywalismy na interne byl w calkiem przyzwoitym stanie, ogladal swiat oczyma dziecka i zaczynal poznawac rodzine. Polgodzinna reanimacja poprzedzona kilkuminutowym zatrzymaniem krazenia to jednak nie w kij dmuchal. Mozna po tym miec w glowie kompletna jajecznice.
4H - Hypoxia, Hypothermia, Hypovolemia, Hypo/hyperkaliemia + Metabolic disorders (fajne mi upychanie kwasicy pod H; kocham Amerykanow).
4T - Trombosis (plucna albo wiencowa - jak niby ja mam stwierdzic wiencowa w przedpokoju w trakcie ranimacji?), Tension Pneumotorax, Toxins, cardiac Tamponade (niby na C, ale lepiej wyglada 4H/4T niz 4H + 1M + 3T + 1C; gadzet mnemotechniczny ma wygladac prosto zeby kazdy amerykanski moron byl go w stanie zapamietac).
ABC - Air (droznosc drog oddechowych), Breath (oddychanie), Circulation (krazenie). Taki system FoF (Friend or Foe) przeniesiony do medycyny ktory odpowiada nie na pytanie wrog/przyjaciel tylko zyje/nie chce mu sie.
VF - Ventricular Fibrillation (migotanie komor). Kompletnie chaotyczna praca elektryczna serca co przeklada sie na zatrzymaniu jego pracy. Defibrylowac.
Asystolia - brak jakiejkolwiek czynnosci elektrycznej. Null. Nie defibrylowac.
PEA - Pulselss Electrical Activity - stan w ktorym praca elektryczna serca jest zachowana i powinna dac efektywny skurcz. Serce nie pracuje z powodu innych, niz elektryczne, uszkodzen. Nie defibrylowac.
NZK - nagle zatrzymanie krazenia
OIT, OIOM, IT - rozne nazwy Oddzialu Intensywnej Opieki/Terapii Medycznej
Dla chetnych: sekcja download Europejskiej Rady Resuscytacji gdzie mozna sobie sciagnac w postaci PDF algorytmy postepowania.
Skroty:
BLS - Basic Life Support (Podstawowe czynnosci ratownicze, polecam)
AED - Automated External Defibrylation (Automatyczna Defibrylacja Zewnetrzna, gdyby ktos byl swiadkiem NZK na lotnisku wyposazonym w te urzadzonka; ponoc Krakow rozwiesza teraz AED w miejscach tzw. publicznych [nie mylic z domami].)
ALS - Advanced Life Support
PLS or PALS - Pediatric Life Support / Advanced.
Przydatne linki:
Polska Rada Resuscytacji
Sekcja Download PRR - to samo co powyzej ale w rodzimym jezyku.
Porzucilismy karetke i waska drozka przez ogrodek biegniemy do domu. W przedpokoju lezy pacjent. Standardowa ocena ABC - w opisie wyglada to na obsluge techniczna samochodu, w rzeczywistosci wystarczy rzut oka na skore, udroznienie drog oddechowych i sprawdzenie oddychania, rownoczasowo potwierdzenie braku tetna - NZK. Przystepujemy do dzialania. Zespol mam mieszany. Pracuje z doswiadczona pielegniarka z OIOMu z ktora zasadniczo nie musze sie komunikowac, wykonujemy kolejne czynnosci jak uzupelniajace sie maszyny. Ratownik natomiast jest swiezo po szkole, zatrudniony od kilku dni, pierwszy raz dzialamy razem. Mam wrazenie ze to jego chrzest bojowy.
Miejsca malo. Pielegniarka w oczekiwaniu na piiii z defi masuje klatke, ja w miedzy czasie dwukrotnie przewentylowalem pacjenta i wlozylem rurke. Niby to wbrew standardom, ale zanim sie defi ustawi i naladuje to jest jakies dziesiec sekund czasu - po cholere to marnowac? Zamiast 30/2 mozemy teraz masowac i wentylowac bez zbednej przerwy. Ratownik przyklada lyzki do klatki. W ksiazkach bardzo ladnie pisza co strzelac a co nie. Czesto jednak zdarza sie ze na monitorze mamy ni to drobnonapieciowe VF - ktore strzelac nalezy, ni to asystolie - ktorej strzelac sie nie powinno. Wychodze z zalozenia ze jak sie ma tego typu watpliwosci, nalezy skrzyzowac wspolrzedne i odpalic torpedy. Kopniecie asystoli wiele krzywdy nie narobi, uratowanie pacjenta z takiego stanu oceniane jest na 15%, a z migotania jednak sie wychodzi w 80%. Odsuwamy sie - strzal - szybka zmiana stanowisk. Ratownik bierze sie za masaz, pielegniarka zaklada wklucie. 4H/4T* - co mozna to sie wykluczylo. Czyli prawdopodobnie przyczyna bedzie sercowa. To daje nadzieje na przyszlosc. Kontrola tetna - brak. Kolejny strzal. Masaz. Dwie minuty. Kontrola tetna - brak. Adrenalina. Strzal. Masaz.
I tu zagwozdka - zaczyna sie konczyc tlen w butli. Niby pelna byla, ale przy 15 l/min. jakos gwaltownie tlen poszedl w atmosfere. Musimy zrobic mala revolte - pech polega na tym ze kierowca przyszedl na zastepstwo chorego kolegi mimo ze sam cierpi na korzonki. Sadzam go do wentylacji, biore sie za masaz, a ratownika wysylamy po tlen do karetki.
Dwie minuty. Kontrola tetna - brak. Amiodaron, strzal, masaz.
Kolejny dwie minuty.
Kolejne dwie minuty.
Kolejne dwie minuty.
Skonczyl sie tlen. Gdzie do cholery wymiotlo ratownika? W ogrodku zabladzil? Wyslalem pielegnierke zeby sprawdzila czy przypadkiem gdzies sobie nog nie polamal lecac z tlenem a z kierowca zostalismy przy pacjencie. W tym momencie wchodzi ratownik z 25 litrowa butla ktora na stale jest zamontowana w karetce jako nasze podstawowe zrodlo tlenu... nie znalazl piatek i wykrecil to bydle... ze sciany... o ja ciez przepraszam...
Po kolejnych kilku cyklach, gdy bliski bylem stwierdzenia exitus, pacjent zaskoczyl. Zmontowalismy blyskiem presory do pomp, podpieli wszystko do pacjenta i tu pytanie- leciec do karetki po mala butle, czy tachac sie z tym kolosem? Stanelo na tym ze z czlonkiem rodziny ponioslem nosze, ratownik za nami tachal butle a pielegniarka zabrala reszte gratow. Pomagal jej dzielnie kierowca ktory w ogole dziwne ze byl sie w stanie ruszyc.
Pacjent lezal pozniej u nas na intensywnej z poltora miesiaca. Pomalutku zabral sie do zycia. Oddychac zaczal w trzeciej dobie, oczy otwarl po tygodniu. W czasie gdy go wypisywalismy na interne byl w calkiem przyzwoitym stanie, ogladal swiat oczyma dziecka i zaczynal poznawac rodzine. Polgodzinna reanimacja poprzedzona kilkuminutowym zatrzymaniem krazenia to jednak nie w kij dmuchal. Mozna po tym miec w glowie kompletna jajecznice.
4H - Hypoxia, Hypothermia, Hypovolemia, Hypo/hyperkaliemia + Metabolic disorders (fajne mi upychanie kwasicy pod H; kocham Amerykanow).
4T - Trombosis (plucna albo wiencowa - jak niby ja mam stwierdzic wiencowa w przedpokoju w trakcie ranimacji?), Tension Pneumotorax, Toxins, cardiac Tamponade (niby na C, ale lepiej wyglada 4H/4T niz 4H + 1M + 3T + 1C; gadzet mnemotechniczny ma wygladac prosto zeby kazdy amerykanski moron byl go w stanie zapamietac).
ABC - Air (droznosc drog oddechowych), Breath (oddychanie), Circulation (krazenie). Taki system FoF (Friend or Foe) przeniesiony do medycyny ktory odpowiada nie na pytanie wrog/przyjaciel tylko zyje/nie chce mu sie.
VF - Ventricular Fibrillation (migotanie komor). Kompletnie chaotyczna praca elektryczna serca co przeklada sie na zatrzymaniu jego pracy. Defibrylowac.
Asystolia - brak jakiejkolwiek czynnosci elektrycznej. Null. Nie defibrylowac.
PEA - Pulselss Electrical Activity - stan w ktorym praca elektryczna serca jest zachowana i powinna dac efektywny skurcz. Serce nie pracuje z powodu innych, niz elektryczne, uszkodzen. Nie defibrylowac.
NZK - nagle zatrzymanie krazenia
OIT, OIOM, IT - rozne nazwy Oddzialu Intensywnej Opieki/Terapii Medycznej
Dla chetnych: sekcja download Europejskiej Rady Resuscytacji gdzie mozna sobie sciagnac w postaci PDF algorytmy postepowania.
Skroty:
BLS - Basic Life Support (Podstawowe czynnosci ratownicze, polecam)
AED - Automated External Defibrylation (Automatyczna Defibrylacja Zewnetrzna, gdyby ktos byl swiadkiem NZK na lotnisku wyposazonym w te urzadzonka; ponoc Krakow rozwiesza teraz AED w miejscach tzw. publicznych [nie mylic z domami].)
ALS - Advanced Life Support
PLS or PALS - Pediatric Life Support / Advanced.
Przydatne linki:
Polska Rada Resuscytacji
Sekcja Download PRR - to samo co powyzej ale w rodzimym jezyku.
wtorek, 6 stycznia 2009
Oporny
Dzien byl jak codzien. Przyjechal Szalony Lorenzo ktory swoim zwyczajem zabukowal sobie full liste. Nic to. Sie zrobi. Niestety nie poinformowal nas, ze jednego pacjenta trzeba bedzie obrocic na brzuch. Nie wiem dlaczego straszny z tym cyrk tu wyprawiaja. Dwa stoly, kto zyw przychodzi do pomocy, komendy na raz-dwa-trzy. Dobrze ze przy okazji nikt pacjentowi wenflona nie wyrwal z zyly. Ani lba nie ukrecil.
Dzionek sobie leniwie pomykal. Pomyslalem ze moze i w pogotowiu poniewierka byla ale przynajmniej czlowiek ma teraz o czym pisac. Z drugiej strony patrzac, lepiej zebym nie mial o czym pisac. Jak anestezjolog sie nudzi to znaczy ze w okolicy wszyscy szczesliwi sa. A przynajmniej zdrowi.
Po poludniu pojawil sie mlodzian z przepuklina. Zebralem wywiad, wszystko w porzadku, zdrowy, nie mial, nie zazywa. Zaczalem podawac trucizny odwracalne, mlodzian nieco dluzej niz zwykle poziewal sobie przed spotkaniem z Morfeuszem* i w koncu zapadl w sen. Wsadzilem mu LMA no 5 w gardziolek po czym gosc usiadl. I w dodatku zagryzl zeby na LMA. Ciekawa sytuacja. Z jednej strony jakos te moje trucizny na goscia nie dzialaja, z drugiej LMA wyciagnac sie nie da. Na szczescie uodporniony byl jedynie czesciowo - popatrzyl na nas z wyrzutem po czym zamknal oczy i zapadl w sen.
Na wszelki wypadek z pobudka poczekalem az chirurg skonczy wszystkie czynnosci. Gwoli wyjasnienia - zazwyczaj zakrecam kranik z trucizna nieco wczesniej, chirurg sobie konczy robote i jak sie to wszystko dobrze wyliczy, pacjent otwiera oczy kilka minut po ostatnim szwie. W tym przypadku jednak wolalem poczekac do konca - po co komu latajacy po sali operacyjnej mlodzian z dziura w brzuchu. Okazalo sie to posunieciem slusznym. Mimo, ze dawka ktora dostal mlodzian byla wyjatkowo wysoka, otworzyl oczy pol minuty po tym jak wylaczylem pompy. Usmiechnal sie do nas i zapytal czy ten stuff mozna zakupic na rynku. Taaa...
Co to znaczy wytrenowana watroba.
*tym greckim, nie polskim ;)
Dzionek sobie leniwie pomykal. Pomyslalem ze moze i w pogotowiu poniewierka byla ale przynajmniej czlowiek ma teraz o czym pisac. Z drugiej strony patrzac, lepiej zebym nie mial o czym pisac. Jak anestezjolog sie nudzi to znaczy ze w okolicy wszyscy szczesliwi sa. A przynajmniej zdrowi.
Po poludniu pojawil sie mlodzian z przepuklina. Zebralem wywiad, wszystko w porzadku, zdrowy, nie mial, nie zazywa. Zaczalem podawac trucizny odwracalne, mlodzian nieco dluzej niz zwykle poziewal sobie przed spotkaniem z Morfeuszem* i w koncu zapadl w sen. Wsadzilem mu LMA no 5 w gardziolek po czym gosc usiadl. I w dodatku zagryzl zeby na LMA. Ciekawa sytuacja. Z jednej strony jakos te moje trucizny na goscia nie dzialaja, z drugiej LMA wyciagnac sie nie da. Na szczescie uodporniony byl jedynie czesciowo - popatrzyl na nas z wyrzutem po czym zamknal oczy i zapadl w sen.
Na wszelki wypadek z pobudka poczekalem az chirurg skonczy wszystkie czynnosci. Gwoli wyjasnienia - zazwyczaj zakrecam kranik z trucizna nieco wczesniej, chirurg sobie konczy robote i jak sie to wszystko dobrze wyliczy, pacjent otwiera oczy kilka minut po ostatnim szwie. W tym przypadku jednak wolalem poczekac do konca - po co komu latajacy po sali operacyjnej mlodzian z dziura w brzuchu. Okazalo sie to posunieciem slusznym. Mimo, ze dawka ktora dostal mlodzian byla wyjatkowo wysoka, otworzyl oczy pol minuty po tym jak wylaczylem pompy. Usmiechnal sie do nas i zapytal czy ten stuff mozna zakupic na rynku. Taaa...
Co to znaczy wytrenowana watroba.
*tym greckim, nie polskim ;)
poniedziałek, 5 stycznia 2009
Reanimacja
Wezwanie jest dramatyczne. Otoz Pani Doktor reanimacje dzielnie prowadzi zycie ludzkie ratujac, jednakowoz defibrylatora nie ma wiec o pomoc prosi. Gwoli wyjasnienia, byly to czasy gdy defibrylatory dopiero zaczely wkraczac do karetek, a osrodki zdrowia jeszcze nie byly zobowiazane posiadac takie cudo.
Wyjazd z jeszcze jednego powodu jest wyjatkowy - po raz pierwszy jade nasza nowa R-ka. Uscislajac nieco, nowa to ona jest dla nas, bosmy ja dostali pare dni wczesniej. Ogolnie jest stara, ma jakies 15 lat, ale wyposazenie w srodku calkiem przyzwoite a w dodatku jest to MERCEDES. Przedtem czlowiek jakos tak niesmialo i ze wstydem przemykal rozpadajacymi sie Polonezami przez oplotki, a teraz z rykiem silnika, z sygnalami swiecacymi i wyjacymi jak nieboskie stworzenia jedzie sie dumnie glowna droga. Co prawda pietnastoletni silnik czul gore zanim do niej dojechal i juz dobre pol kilometra przed nia zaczynal zwalniac, ale po plaskim - szedl jak burza.
Przez radio slyszymy jak Pani Doktor ponagla nas z osrodka. Niestety, nie slyszy naszych odpowiedzi, radio w karetce troche za slabe, ale dyspozytor dzielnie przekazuje nasze slowa otuchy i ogolnego wsparcia. Oraz szczegolowe informacje na temat czasu dojazdu.
- Abnegat do stacji, aproksymacja czasu dojazdu siedem i pol minuty! - Najwyrazniej majonez w salatce do obiadu byl nieswiezy. Albo w mozgu mam bablowca. - Prosze kogos wyslac zeby droge pokazal i wszystkie drzwi otwarl! - Tu z kolei kierowca popatrzyl na mnie dziwnie, ale nic nie powiedzial. Widac doszedl do wniosku ze z wariatami szkoda tracic czas na gadanie.
Po drodze zaliczylismy taka pieronska gore pod ktora silnik zagotowal, a kierowca musial zredukowac do jedynki. Za nami ustawil sie grzecznie sznur pojazdow, w tym jedna furmanka. Na szczescie ostatni kawalek byl z gory, wiec pod Osrodek zajechalismy z piskiem gum. Wydarlem z karetki jak bym bral udzial w jakims konkursie z wysokimi nagrodami, wpadlem do gabinetu...
Na podlodze lezy Zul, sadzac po zapachu, pospolity. Do krolewskiego jednak mu zdecydowanie brakuje. Pani Doktor kleczy za jego glowa, w rece trzyma laryngoskop i rurke. Probuje zaintubowac goscia niespecjalnie sie przejmujac jego czynnym oporem. Z boku kleczy facet, ktory kolanem przyciska jedna reke Zula do podlogi a sam z zaangazowaniem stara sie polamac mu zebra. Zul ryczy cos ale nie idzie zrozumiec co, bo usta ma zamkniete w obronie wlasnej, wiec z nosa wylatuja mu zgloski raczej malo zrozumiale. Dokola Zula lezy - tak na oko - z dwadziescia zuzytych wenflonow. Z rak kapie mu krew po nakluciach...
...dziekujemy Pani, dziekujemy, zajmiemy sie pacjentem! - Wykrzyknalem energicznie, odsunalem chlopa masujacego klatke i wskazalem Pani Doktor mojego pielegniarza.
- Prosze podac wszystkie informacje, my przejmujemy reanimacje.
Zul popadl w letarg. Nawet oddychac przestal.
- Mistrzu, otworz oczy, a przynajmniej jedno. Nie bedziemy nic robic.- Zul otwarl oba. - Wezniemy Pana do karetki, OK? Cisnienie sie zmierzy i jak wszystko bedzie w porzadeczku, odstawimy Pana do domu. Moze byc?
- Ale nie bedzicie mi zeber lamac?
- Slowo. Ani jednego.
Zapakowalismy chlopa na nosze i sanitariusz z kierowca poszli sobie do karetki. Poprosilem pielegniarke zeby sprawdzila podstawowe parametry a sam zaczalem zbierac wywiad. Okazalo sie ze Zula do osrodka przyniesli jacys ludzie co go pijanego w sztok znalezli w pobliskim rowie. Pani Doktor przejela sie bardzo i razem ze swoim mezem zaczeli mu udzielac pierwszej pomocy. Na szczescie nie udalo sie mu zalozyc wklucia wiec adrenaliny nie dostal, a defibrylatora nie mieli. Z drugiej strony jak by tak Zul opowiedzial na wsi, ze dostal strzal na zywca to Pani Doktor miala by potem spokoj z pacjentami przez nastepne pol roku.
Zul w karetce zeznal, ze nie bardzo pamieta co sie stalo, w barze siedzial i chyba do domu szedl. Potem ci szalency probowali mu zebra polamac i wybic ostatnie dwa zeby co mu sie do otwierania piwa w gebie zostaly. Okrucienstwo ludzkie jest nie do opisania.
Zbadalem Zula po calosci, szczegolnie pluca mnie martwily, bo przy takich rekoczynach latwo cos uszkodzic, a potem odma i placz oraz zgrzytanie zebow. Hm. Z jednej strony jak go zawioze na IP to mnie chyba smiechem zabija, z drugiej strony wolalbym spac spokojnie - a do tego albo nadzor nad Zulem albo RTG klatki jest niezbedne. W koncu przekonalem go ze w szpitalu jest cieplo, przespi sie do rana, nawet sniadanie dostanie, a jutro sobie na domowe pielesze wroci. Zeby wzmoc proces decyzyjny, nadmienilem ze moge go w domu zostawic, ale gdyby sie cos w nocy dzialo niedobrego to bedzie musial do Dochtorki dzwonic. Jak za dotknieciem magicznej rozdzki jego opor zmienil sie w radosc z powodu wyjazdu w regiony od osrodka odlegle.
Okazalo sie po raz kolejny ze czlowiek to nadzwyczajna konstrukcja jest i ze polaczone sily Dochtorki i pomocnika rady Zulowi nie daly. Po obserwacji z nieprawdopodobnym rozpoznaniem "Stan po reanimacji" zostal wypisany nastepnego dnia do domu.
Wyjazd z jeszcze jednego powodu jest wyjatkowy - po raz pierwszy jade nasza nowa R-ka. Uscislajac nieco, nowa to ona jest dla nas, bosmy ja dostali pare dni wczesniej. Ogolnie jest stara, ma jakies 15 lat, ale wyposazenie w srodku calkiem przyzwoite a w dodatku jest to MERCEDES. Przedtem czlowiek jakos tak niesmialo i ze wstydem przemykal rozpadajacymi sie Polonezami przez oplotki, a teraz z rykiem silnika, z sygnalami swiecacymi i wyjacymi jak nieboskie stworzenia jedzie sie dumnie glowna droga. Co prawda pietnastoletni silnik czul gore zanim do niej dojechal i juz dobre pol kilometra przed nia zaczynal zwalniac, ale po plaskim - szedl jak burza.
Przez radio slyszymy jak Pani Doktor ponagla nas z osrodka. Niestety, nie slyszy naszych odpowiedzi, radio w karetce troche za slabe, ale dyspozytor dzielnie przekazuje nasze slowa otuchy i ogolnego wsparcia. Oraz szczegolowe informacje na temat czasu dojazdu.
- Abnegat do stacji, aproksymacja czasu dojazdu siedem i pol minuty! - Najwyrazniej majonez w salatce do obiadu byl nieswiezy. Albo w mozgu mam bablowca. - Prosze kogos wyslac zeby droge pokazal i wszystkie drzwi otwarl! - Tu z kolei kierowca popatrzyl na mnie dziwnie, ale nic nie powiedzial. Widac doszedl do wniosku ze z wariatami szkoda tracic czas na gadanie.
Po drodze zaliczylismy taka pieronska gore pod ktora silnik zagotowal, a kierowca musial zredukowac do jedynki. Za nami ustawil sie grzecznie sznur pojazdow, w tym jedna furmanka. Na szczescie ostatni kawalek byl z gory, wiec pod Osrodek zajechalismy z piskiem gum. Wydarlem z karetki jak bym bral udzial w jakims konkursie z wysokimi nagrodami, wpadlem do gabinetu...
Na podlodze lezy Zul, sadzac po zapachu, pospolity. Do krolewskiego jednak mu zdecydowanie brakuje. Pani Doktor kleczy za jego glowa, w rece trzyma laryngoskop i rurke. Probuje zaintubowac goscia niespecjalnie sie przejmujac jego czynnym oporem. Z boku kleczy facet, ktory kolanem przyciska jedna reke Zula do podlogi a sam z zaangazowaniem stara sie polamac mu zebra. Zul ryczy cos ale nie idzie zrozumiec co, bo usta ma zamkniete w obronie wlasnej, wiec z nosa wylatuja mu zgloski raczej malo zrozumiale. Dokola Zula lezy - tak na oko - z dwadziescia zuzytych wenflonow. Z rak kapie mu krew po nakluciach...
...dziekujemy Pani, dziekujemy, zajmiemy sie pacjentem! - Wykrzyknalem energicznie, odsunalem chlopa masujacego klatke i wskazalem Pani Doktor mojego pielegniarza.
- Prosze podac wszystkie informacje, my przejmujemy reanimacje.
Zul popadl w letarg. Nawet oddychac przestal.
- Mistrzu, otworz oczy, a przynajmniej jedno. Nie bedziemy nic robic.- Zul otwarl oba. - Wezniemy Pana do karetki, OK? Cisnienie sie zmierzy i jak wszystko bedzie w porzadeczku, odstawimy Pana do domu. Moze byc?
- Ale nie bedzicie mi zeber lamac?
- Slowo. Ani jednego.
Zapakowalismy chlopa na nosze i sanitariusz z kierowca poszli sobie do karetki. Poprosilem pielegniarke zeby sprawdzila podstawowe parametry a sam zaczalem zbierac wywiad. Okazalo sie ze Zula do osrodka przyniesli jacys ludzie co go pijanego w sztok znalezli w pobliskim rowie. Pani Doktor przejela sie bardzo i razem ze swoim mezem zaczeli mu udzielac pierwszej pomocy. Na szczescie nie udalo sie mu zalozyc wklucia wiec adrenaliny nie dostal, a defibrylatora nie mieli. Z drugiej strony jak by tak Zul opowiedzial na wsi, ze dostal strzal na zywca to Pani Doktor miala by potem spokoj z pacjentami przez nastepne pol roku.
Zul w karetce zeznal, ze nie bardzo pamieta co sie stalo, w barze siedzial i chyba do domu szedl. Potem ci szalency probowali mu zebra polamac i wybic ostatnie dwa zeby co mu sie do otwierania piwa w gebie zostaly. Okrucienstwo ludzkie jest nie do opisania.
Zbadalem Zula po calosci, szczegolnie pluca mnie martwily, bo przy takich rekoczynach latwo cos uszkodzic, a potem odma i placz oraz zgrzytanie zebow. Hm. Z jednej strony jak go zawioze na IP to mnie chyba smiechem zabija, z drugiej strony wolalbym spac spokojnie - a do tego albo nadzor nad Zulem albo RTG klatki jest niezbedne. W koncu przekonalem go ze w szpitalu jest cieplo, przespi sie do rana, nawet sniadanie dostanie, a jutro sobie na domowe pielesze wroci. Zeby wzmoc proces decyzyjny, nadmienilem ze moge go w domu zostawic, ale gdyby sie cos w nocy dzialo niedobrego to bedzie musial do Dochtorki dzwonic. Jak za dotknieciem magicznej rozdzki jego opor zmienil sie w radosc z powodu wyjazdu w regiony od osrodka odlegle.
Okazalo sie po raz kolejny ze czlowiek to nadzwyczajna konstrukcja jest i ze polaczone sily Dochtorki i pomocnika rady Zulowi nie daly. Po obserwacji z nieprawdopodobnym rozpoznaniem "Stan po reanimacji" zostal wypisany nastepnego dnia do domu.
niedziela, 4 stycznia 2009
Salatki warzywne
Io-io. Auuuu-io-uuu-i-ddu-ti-uuuu-iolioliol.
W koncu kierowca nie wytrzymal i poprosil grzecznie cobym sie odstrzelil od panelu. Nic nie rozumiem. Ja tu tworze dzielo na miare Polskiego Requiem, a ten mi o odczuciach wlasnych. Jak sie sztuka nie podoba sluchaczowi to tym gorzej dla sluchacza. Poza tym nudno nie jest. Od czasu jak mi zabronili puszczac Smoke on the water przez megafony to tylko mi te guziki zostaly.
Trudno. Skoro nie moge sie wyzywac artystycznie, bedziemy sie truc. Zakurzylismy po calym jak stare chlopy.
Wezwanie z gatunku dziwnych. W karcie stoi jak wol - zle widzi. Niby mozna by bylo wyslac do okulisty, ale jak ona zle widzi z powodu noza w oku? Po raz kolejny sprawdza sie staropolskie przyslowie pogotowiarzy ktore mowi: jak pojade to zobacze. Chyba ze sam strace wzrok. Kierowca z wdziecznosci za zaprzestanie eksperymentow muzycznych tak sie zaparl, ze lesna drozka poprzez las, pod gore i przez chaszcze, laka i przez strumyk dojechal na miejsce. Zaimponowal mi. Musze kiedys po cichu na parkingu sprobowac tego numeru z jazda na prawych kolach.
W domu siedzi baba. Ale nie taka baba tylko BABA. Nawet trudno powiedziec ze gruba. Po prostu wielka, potezna i wszystko co ma jest ponadwymiarowe. Tak na moje oko bedzie wazyc ze 180 kilo. Zdrowy tucznik. Po wstepnych grzecznosciach przystapilem do rzeczy.
- Co sie wam z tym wzroskiem dzieje?
- Plamy mnie latajo przed oczami, a na lewe to calkiem juz nie widze. I jeszcze mi teraz twarz dretwieje i tak mi cos tika. A w ogole to chyba cosi pyli bo trasnie mi duszno sie dzisiaj czuje...
Pieknie. Do mierzenia cisnienia musialem tasma w kolko zalepic mankiet bo go nie bylo jak zapiac. Niestety, ile bym nie dmuchal, w sluchawkach slyszalem caly czas puk-puk. Czyli ze skurczowe wyzsze jest niz 300 mmHg. Rozkurczowego 220. Nie wiedzialem ze ludzie moga przezyc cos takiego. Nad plucami pieknie rozpoczynajacy sie obrzek. Taaa... Pan Bog pietrzy trudnosci by poddawac probie wiernych.
Zalozenie wklucia - to sie nazywa fuksik. Wbilem na pale venflon w lokiec i bec - krew leci a po scianach nie sika. Czyli chyba jednak zyla. Skrzyzowalem palce, splunalem przez lewe ramie i wyrzeklem Zaklecie Trzeciej Klasy wg. Katalogu Merlina:
- Hyperstat.
Niemedykom nic nie powie - medykom tez pewnie nic. Dlaczego? Otoz byl to lek z gatunku przedziwnych. Podany musial byc w dawce 1-3 mg. na kilo zywca. W dodatku zeby zadzialal, trzeba go bylo podac szybko. Medyczny lud zwie taka technike bolusem. A nastepnie krzyzowalo sie wszystkie palce zeby z jednej strony wyliczona dawka zadzialala, a z drugiej nie zadzialala za bardzo. Bo w tym drugim przypadku otrzymywalo sie pacjenta z cisnieniem jakby bliskim zera i czesto nieprzytomnego. Wcale nierzadko pogotowie w tamtych czasach przywozilo pacjenta z rozpoznaniem przelomu nadcisnieniowego leczonego dopamina we wlewie. Zastapiony zostal przez Ebrantil - mily, sympatyczny i wyjatkowo bezpieczny lek, szczegolnie gdy sie go z Hyperstatem porowna
Jako ze kobieta wazyla prawie dwa metry, naladowalem skromnie 200 mg i stosujac wszystkie mozliwe zabezpieczenia podalem wszystko w zyle. Od tego momentu czas zwalnia. Sekundy z tiktiktik przestawiaja sie na tryb tikkk - - tikkk - - tikkk; o minutach w ogole szkoda gadac. Po dziesieciu sekundach baba popatrzyla na mnie lewym okiem.
- Chyba cosi dziala, doktorze, bo tera widze na dwa oczy.
Cholera, cos to za szybko. Do zabezpieczen dolozylem jeszcze skrzyzowanie nog. Minelo nastepne dziesiec sekund.
- I lzej sie mi oddycha jakby.
Na cale szczescie okazalo sie ze trafilem z dawka. Baba po pieciu minutach byla bardzo cacek, cisnienie kontrolne wynosilo 280/120 mmHg wiec z ulga niejaka zarzadzilem wyjazd do szpitala. I tu sie zaczal cyrk. Bo baba wymyslila ze jak sie dobrze czuje to ona nikaj nie pojedzie, ino w domu zostanie. Toz salatki je jak Pani Dochtor kazali...
...ze co?
- Jakie salatki?
- No jak to. Bylam ostatnio w Osrodku i mnie Dochtorka powiedziala ze od tej chemii to sie w koncu przekrece i ze najwazniejszy jest zdrowy tryb zycia. Kazala tabletki wyrzucic do kosza, pic tylko wode zrodlano i jesc salatki warzywne.
Wiecie co to jest ambiwalencja pogotowiarska? Czlowiek nie wie czy osrodkowego zabic smiechem czy mu do d.py nakopac.
Pacjentka po wysluchaniu stosownego pater noster uciekla do karetki. Bez dalszych problemow zawiozlem ja do szpitala, skad wyszla po dwoch tygodniach. Sprawe osrodkowego wyslalem do nadzoru - uwazam ze mozna byc debilem, byle nie niebezpiecznym. Co najciekawsze, jeszcze przez dobry rok ogladalismy kwiatki przez nia wyprodukowane zanim jej w koncu ukrecili leb.
Zawsze powtarzam ze ninja twarda musi byc.
W koncu kierowca nie wytrzymal i poprosil grzecznie cobym sie odstrzelil od panelu. Nic nie rozumiem. Ja tu tworze dzielo na miare Polskiego Requiem, a ten mi o odczuciach wlasnych. Jak sie sztuka nie podoba sluchaczowi to tym gorzej dla sluchacza. Poza tym nudno nie jest. Od czasu jak mi zabronili puszczac Smoke on the water przez megafony to tylko mi te guziki zostaly.
Trudno. Skoro nie moge sie wyzywac artystycznie, bedziemy sie truc. Zakurzylismy po calym jak stare chlopy.
Wezwanie z gatunku dziwnych. W karcie stoi jak wol - zle widzi. Niby mozna by bylo wyslac do okulisty, ale jak ona zle widzi z powodu noza w oku? Po raz kolejny sprawdza sie staropolskie przyslowie pogotowiarzy ktore mowi: jak pojade to zobacze. Chyba ze sam strace wzrok. Kierowca z wdziecznosci za zaprzestanie eksperymentow muzycznych tak sie zaparl, ze lesna drozka poprzez las, pod gore i przez chaszcze, laka i przez strumyk dojechal na miejsce. Zaimponowal mi. Musze kiedys po cichu na parkingu sprobowac tego numeru z jazda na prawych kolach.
W domu siedzi baba. Ale nie taka baba tylko BABA. Nawet trudno powiedziec ze gruba. Po prostu wielka, potezna i wszystko co ma jest ponadwymiarowe. Tak na moje oko bedzie wazyc ze 180 kilo. Zdrowy tucznik. Po wstepnych grzecznosciach przystapilem do rzeczy.
- Co sie wam z tym wzroskiem dzieje?
- Plamy mnie latajo przed oczami, a na lewe to calkiem juz nie widze. I jeszcze mi teraz twarz dretwieje i tak mi cos tika. A w ogole to chyba cosi pyli bo trasnie mi duszno sie dzisiaj czuje...
Pieknie. Do mierzenia cisnienia musialem tasma w kolko zalepic mankiet bo go nie bylo jak zapiac. Niestety, ile bym nie dmuchal, w sluchawkach slyszalem caly czas puk-puk. Czyli ze skurczowe wyzsze jest niz 300 mmHg. Rozkurczowego 220. Nie wiedzialem ze ludzie moga przezyc cos takiego. Nad plucami pieknie rozpoczynajacy sie obrzek. Taaa... Pan Bog pietrzy trudnosci by poddawac probie wiernych.
Zalozenie wklucia - to sie nazywa fuksik. Wbilem na pale venflon w lokiec i bec - krew leci a po scianach nie sika. Czyli chyba jednak zyla. Skrzyzowalem palce, splunalem przez lewe ramie i wyrzeklem Zaklecie Trzeciej Klasy wg. Katalogu Merlina:
- Hyperstat.
Niemedykom nic nie powie - medykom tez pewnie nic. Dlaczego? Otoz byl to lek z gatunku przedziwnych. Podany musial byc w dawce 1-3 mg. na kilo zywca. W dodatku zeby zadzialal, trzeba go bylo podac szybko. Medyczny lud zwie taka technike bolusem. A nastepnie krzyzowalo sie wszystkie palce zeby z jednej strony wyliczona dawka zadzialala, a z drugiej nie zadzialala za bardzo. Bo w tym drugim przypadku otrzymywalo sie pacjenta z cisnieniem jakby bliskim zera i czesto nieprzytomnego. Wcale nierzadko pogotowie w tamtych czasach przywozilo pacjenta z rozpoznaniem przelomu nadcisnieniowego leczonego dopamina we wlewie. Zastapiony zostal przez Ebrantil - mily, sympatyczny i wyjatkowo bezpieczny lek, szczegolnie gdy sie go z Hyperstatem porowna
Jako ze kobieta wazyla prawie dwa metry, naladowalem skromnie 200 mg i stosujac wszystkie mozliwe zabezpieczenia podalem wszystko w zyle. Od tego momentu czas zwalnia. Sekundy z tiktiktik przestawiaja sie na tryb tikkk - - tikkk - - tikkk; o minutach w ogole szkoda gadac. Po dziesieciu sekundach baba popatrzyla na mnie lewym okiem.
- Chyba cosi dziala, doktorze, bo tera widze na dwa oczy.
Cholera, cos to za szybko. Do zabezpieczen dolozylem jeszcze skrzyzowanie nog. Minelo nastepne dziesiec sekund.
- I lzej sie mi oddycha jakby.
Na cale szczescie okazalo sie ze trafilem z dawka. Baba po pieciu minutach byla bardzo cacek, cisnienie kontrolne wynosilo 280/120 mmHg wiec z ulga niejaka zarzadzilem wyjazd do szpitala. I tu sie zaczal cyrk. Bo baba wymyslila ze jak sie dobrze czuje to ona nikaj nie pojedzie, ino w domu zostanie. Toz salatki je jak Pani Dochtor kazali...
...ze co?
- Jakie salatki?
- No jak to. Bylam ostatnio w Osrodku i mnie Dochtorka powiedziala ze od tej chemii to sie w koncu przekrece i ze najwazniejszy jest zdrowy tryb zycia. Kazala tabletki wyrzucic do kosza, pic tylko wode zrodlano i jesc salatki warzywne.
Wiecie co to jest ambiwalencja pogotowiarska? Czlowiek nie wie czy osrodkowego zabic smiechem czy mu do d.py nakopac.
Pacjentka po wysluchaniu stosownego pater noster uciekla do karetki. Bez dalszych problemow zawiozlem ja do szpitala, skad wyszla po dwoch tygodniach. Sprawe osrodkowego wyslalem do nadzoru - uwazam ze mozna byc debilem, byle nie niebezpiecznym. Co najciekawsze, jeszcze przez dobry rok ogladalismy kwiatki przez nia wyprodukowane zanim jej w koncu ukrecili leb.
Zawsze powtarzam ze ninja twarda musi byc.
sobota, 3 stycznia 2009
Troll
Jedziemy na wycieczke. Taka prawdziwa. Samego dojazdu ponad pol godziny a na dodatek wzywajacy od razu powiedzieli ze na miejsce nie dojedzie.
W trakcie drogi kierowca z sanitariuszem opowiadaja jak to w dawnych czasach jechali sobie w to samo miejsce. Jako ze wezwanie bylo pilne, porwali karte na ktorej byly jedynie podstawowe dane i pognali na sygnalach. Po przyjezdzie zaczeli sie rozgladac za chorym, ale nikt nie byl w stanie wskazac gdzie dom z podanym numerem sie znajduje. Po dokladnym sprawdzeniu karty, w rubryce "Dane dodatkowe", znalezli skrot CKZK. Siedza w karetce i dumaja. Cieklokrystaliczny Zwiazek Kobiet? Czarodziejskie Kolo Zwasnionych Kowali? Pytaja miejscowych gdzie taki zaklad sie znajduje - nikt nic nie wie. W koncu podjechali na poczte i zadzwonili na pogotowie. Zdumiony ich ciemnota, dyspozytor ryknal:
- Matoly jedne! Czeka Kolo Zielonego Kiosku!!!
Minelismy rzeczony Zielony Kiosk ktory w miedzyczasie zostal przemalowany na brazowo. Z tego miejsca jeszcze kilka kilometrow. W koncu wypatrzylismy tubylca, dajacego znaki.
- Witam, daleko to jeszcze? - zapytalem niesmialo.
- Z kilometr. Ale sciezka dobra i w sumie po plaskim.
Dobre i to. Wzielismy graty i polezli.
Na polanie stala sobie szopa. W szopie znalezlismy kogos - a raczej cos - z wygladu trollowate, z zapachy smierdzace a ze sluchu chyba nieme. Bo dogadac sie nie szlo za cholere. Za tlumacza robil nasz przewodnik. Okazalo sie ze troll zajmuje sie pilnowaniem stada baranow, jeden go dzisiaj poturbowal nieco i go reka boli. Sprawdzielm - zwichnieta. Hm. Trza trolla brac, nic tu nie narobie. Bolesnosc duza, nie bede zywcem tego nastawial. Troche zeszlo zeby go przekonac, ale w koncu wsiedlismy do karetki pojechali na IP. Gdzie po zrobieniu RTG okazalo sie ze dziadek ma obie kosci ramienne zwichniete, tyle ze prawa na swiezo, a lewa z dawien dawna.
Pacjent zostal przyjety na chirurgie, a ja poszedlem dyzur przekazac. Jakies pol godziny pozniej zachodze na oddzial a tu mi szef wciska w lapy liste i opowiada jak to chirurgom sie chyba wszystko pomieszalo bo chca chlopu nastawiac co popadnie. Patrze na nazwisko - rzecz jasna moj troll. No nic, sam przywiozlem, sam znieczule. Poniewaz w czasie drogi podlapalem troche trollowego akcentu wiec pomalu dogadalem sie z chlopem. Wytlumaczylem co bedziemy robic, w miedzy czasie splynely badania, troll na czczo - mozna zaczynac.
Uspil sie zupelnie bezproblemowo. Chirurdzy nastawili prawy bark i zabrali sie za lewy. Szarpia, ciagnal, troll jezdzi po stole... W koncu nie wytrzymalem i niesmialo zaproponowalem zeby mu to zostawic. Ostatecznie mial zwichniecie od niewiadomo kiedy. Chirurg stwierdzil ze w sumie racja, nie ma co przesadzac. Jeszcze jedna proba i konczymy operacje. Chrup. Zlamala sie kosc ramienna. A to ci pasztecik...
Z 15 minutowego zabiegu zrobila sie 3 gdodzinna operacja. Na szczescie na trollu zrastalo sie jak na psie, dwa tygodnie pozniej odkarmiony, wykapany i w ogole wygladajacy na ludzi zostal wypisany do domu. Czy tez bardziej do szopy. Jak to mowia - nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo.
W trakcie drogi kierowca z sanitariuszem opowiadaja jak to w dawnych czasach jechali sobie w to samo miejsce. Jako ze wezwanie bylo pilne, porwali karte na ktorej byly jedynie podstawowe dane i pognali na sygnalach. Po przyjezdzie zaczeli sie rozgladac za chorym, ale nikt nie byl w stanie wskazac gdzie dom z podanym numerem sie znajduje. Po dokladnym sprawdzeniu karty, w rubryce "Dane dodatkowe", znalezli skrot CKZK. Siedza w karetce i dumaja. Cieklokrystaliczny Zwiazek Kobiet? Czarodziejskie Kolo Zwasnionych Kowali? Pytaja miejscowych gdzie taki zaklad sie znajduje - nikt nic nie wie. W koncu podjechali na poczte i zadzwonili na pogotowie. Zdumiony ich ciemnota, dyspozytor ryknal:
- Matoly jedne! Czeka Kolo Zielonego Kiosku!!!
Minelismy rzeczony Zielony Kiosk ktory w miedzyczasie zostal przemalowany na brazowo. Z tego miejsca jeszcze kilka kilometrow. W koncu wypatrzylismy tubylca, dajacego znaki.
- Witam, daleko to jeszcze? - zapytalem niesmialo.
- Z kilometr. Ale sciezka dobra i w sumie po plaskim.
Dobre i to. Wzielismy graty i polezli.
Na polanie stala sobie szopa. W szopie znalezlismy kogos - a raczej cos - z wygladu trollowate, z zapachy smierdzace a ze sluchu chyba nieme. Bo dogadac sie nie szlo za cholere. Za tlumacza robil nasz przewodnik. Okazalo sie ze troll zajmuje sie pilnowaniem stada baranow, jeden go dzisiaj poturbowal nieco i go reka boli. Sprawdzielm - zwichnieta. Hm. Trza trolla brac, nic tu nie narobie. Bolesnosc duza, nie bede zywcem tego nastawial. Troche zeszlo zeby go przekonac, ale w koncu wsiedlismy do karetki pojechali na IP. Gdzie po zrobieniu RTG okazalo sie ze dziadek ma obie kosci ramienne zwichniete, tyle ze prawa na swiezo, a lewa z dawien dawna.
Pacjent zostal przyjety na chirurgie, a ja poszedlem dyzur przekazac. Jakies pol godziny pozniej zachodze na oddzial a tu mi szef wciska w lapy liste i opowiada jak to chirurgom sie chyba wszystko pomieszalo bo chca chlopu nastawiac co popadnie. Patrze na nazwisko - rzecz jasna moj troll. No nic, sam przywiozlem, sam znieczule. Poniewaz w czasie drogi podlapalem troche trollowego akcentu wiec pomalu dogadalem sie z chlopem. Wytlumaczylem co bedziemy robic, w miedzy czasie splynely badania, troll na czczo - mozna zaczynac.
Uspil sie zupelnie bezproblemowo. Chirurdzy nastawili prawy bark i zabrali sie za lewy. Szarpia, ciagnal, troll jezdzi po stole... W koncu nie wytrzymalem i niesmialo zaproponowalem zeby mu to zostawic. Ostatecznie mial zwichniecie od niewiadomo kiedy. Chirurg stwierdzil ze w sumie racja, nie ma co przesadzac. Jeszcze jedna proba i konczymy operacje. Chrup. Zlamala sie kosc ramienna. A to ci pasztecik...
Z 15 minutowego zabiegu zrobila sie 3 gdodzinna operacja. Na szczescie na trollu zrastalo sie jak na psie, dwa tygodnie pozniej odkarmiony, wykapany i w ogole wygladajacy na ludzi zostal wypisany do domu. Czy tez bardziej do szopy. Jak to mowia - nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo.
piątek, 2 stycznia 2009
Wrobelek
Szlismy sobie pod taka pieronska gore, karetka zostala w dole, przy drodze. Ot, kolka zabuksowaly i bylo po zabawie. Na szklanej gorze czeka na nas babcia staruszka, ktora ma bolesci w glowie i ogolnie sie zle czuje. Namierzyli jej w domu cisnienia 220/120 i doszli do wniosku ze bez naszej pomocy sie nie obejdzie. W sumie racje mieli.
W trakcie drogi sanitariusz probuje delikatnie jezyka zasiegnac na temat krzeselka. Krzeselko, czyli srodek transportu gorskiego dla pacjentow to skrzyzowanie taczek z lektyka. Sadza sie pacjenta, przypina pasami, przechyla do tylu - bo pod tylnymi nogami sa kolka - i jedzie do karetki. No, chyba ze droga jest kamienista. Albo moczarowo- blotna. To wtedy niestety trzeba pacjenta tachac. Jako ze do chalupy mialo byc 300 metrow a ulezlismy juz dobre 500 i dalej nic, sanitariusz nieco sie zatrwozyl i zaczal mnie apriorycznie przekonywac ze trzeba bedzie jakowys transport zalatwic.
- Abi, toz nam tu rece do kostek sie naciagna. Nie mowiac o tym pieronskim spadku. Jak babka pojedzie w dol to kto ja tam zlapie?
- Nie boj nic. Na karcie stoi jak wol, ze babcia staruszka ma 87 lat.
- No to co?
- Proste. Nikt otluszczony takiego wieku nie dozywa. Jedyne osobniki rodzaju ludzkiego ktore osiagaja wiek ponad 80 to suchotniki i ptaszkowate babcie o wadze 40 kg. Nie pekaj.
Doszlismy wreszcie do domu. Na moje oko 3/4 kilometra jak obszyl. No, ale chlop co na nas czekal widac dobre serce mial i straszyc nie chcial. Poczciwina.
Wszedlem do pokoju, na srodku stoi corka, tak okolo 110 kg zywej wagi. Przywitalismy sie grzecznie i pytam gdzie babcia.
- To ja - usmiechnela sie domniemana corka. Wybaluszylem lewa galke na babcie a prawe na karte.
- A to przepraszam bo w papierach stoi ze Pani ma 87 lat - wyszczerzylem sie z przeprosinami
- A owszem, za trzy lata stuknie mi dziewiecdziesiat.
A to ci dopiero... Na oko ma tak z 65-70... Szczeka lupnela mi o podloge... Odwrocilem sie i skonstatowalem ze to nie moja szczeka a drzwi strzelily za znikajacym sanitariuszem. Co jest, sikac mu sie zachcialo? No nic. Bierzmy sie do roboty.
W zasadzie poza cisnieniem zdolnym kruszyc mury i urywac gowy, nie bylo sie czego czepic. Jako ze zadnych dramatycznych objawow nie miala, zaklulem wenflonik, nabralem leki z walichy zastanawiajac sie mimochodem gdzie zezarlo sanitariusza i zaczalem lekowac babcie. Po dziesieciu minutach babcia byla gotowa do drogi. Wpadl sanitariusz.
- Sorki, Abi. Potrzebujesz jeszcze cos?
- Wszystko dalem. Gdzie cie wcielo? Zreszta to nieistotne. Wolaj kierowce niech dyma z krzeselkiem na gore. Trzeba niestety zaniesc Pania do karetki.
- Traktorek gotowy, woz podpiety, kocykiem wszystko pieknie wyscielone - wyszczerzyl sie sanitariusz. Tu cie mam - w krzyzu go najwyrazniej zabolalo i polecial transport organizowac. Sluszna decyzja.
Jak powiedzial tak i zrobilismy. Babcia siadla sobie na kocykach a my kroczek za kroczkiem poszli za traktorkiem.
Z tej historii wniosek dwojaki.
Primo, nie nalezy sadzic wagi po wieku.
Secundo, nie ma to jak dobrze zorganizowany sanitariusz.
W trakcie drogi sanitariusz probuje delikatnie jezyka zasiegnac na temat krzeselka. Krzeselko, czyli srodek transportu gorskiego dla pacjentow to skrzyzowanie taczek z lektyka. Sadza sie pacjenta, przypina pasami, przechyla do tylu - bo pod tylnymi nogami sa kolka - i jedzie do karetki. No, chyba ze droga jest kamienista. Albo moczarowo- blotna. To wtedy niestety trzeba pacjenta tachac. Jako ze do chalupy mialo byc 300 metrow a ulezlismy juz dobre 500 i dalej nic, sanitariusz nieco sie zatrwozyl i zaczal mnie apriorycznie przekonywac ze trzeba bedzie jakowys transport zalatwic.
- Abi, toz nam tu rece do kostek sie naciagna. Nie mowiac o tym pieronskim spadku. Jak babka pojedzie w dol to kto ja tam zlapie?
- Nie boj nic. Na karcie stoi jak wol, ze babcia staruszka ma 87 lat.
- No to co?
- Proste. Nikt otluszczony takiego wieku nie dozywa. Jedyne osobniki rodzaju ludzkiego ktore osiagaja wiek ponad 80 to suchotniki i ptaszkowate babcie o wadze 40 kg. Nie pekaj.
Doszlismy wreszcie do domu. Na moje oko 3/4 kilometra jak obszyl. No, ale chlop co na nas czekal widac dobre serce mial i straszyc nie chcial. Poczciwina.
Wszedlem do pokoju, na srodku stoi corka, tak okolo 110 kg zywej wagi. Przywitalismy sie grzecznie i pytam gdzie babcia.
- To ja - usmiechnela sie domniemana corka. Wybaluszylem lewa galke na babcie a prawe na karte.
- A to przepraszam bo w papierach stoi ze Pani ma 87 lat - wyszczerzylem sie z przeprosinami
- A owszem, za trzy lata stuknie mi dziewiecdziesiat.
A to ci dopiero... Na oko ma tak z 65-70... Szczeka lupnela mi o podloge... Odwrocilem sie i skonstatowalem ze to nie moja szczeka a drzwi strzelily za znikajacym sanitariuszem. Co jest, sikac mu sie zachcialo? No nic. Bierzmy sie do roboty.
W zasadzie poza cisnieniem zdolnym kruszyc mury i urywac gowy, nie bylo sie czego czepic. Jako ze zadnych dramatycznych objawow nie miala, zaklulem wenflonik, nabralem leki z walichy zastanawiajac sie mimochodem gdzie zezarlo sanitariusza i zaczalem lekowac babcie. Po dziesieciu minutach babcia byla gotowa do drogi. Wpadl sanitariusz.
- Sorki, Abi. Potrzebujesz jeszcze cos?
- Wszystko dalem. Gdzie cie wcielo? Zreszta to nieistotne. Wolaj kierowce niech dyma z krzeselkiem na gore. Trzeba niestety zaniesc Pania do karetki.
- Traktorek gotowy, woz podpiety, kocykiem wszystko pieknie wyscielone - wyszczerzyl sie sanitariusz. Tu cie mam - w krzyzu go najwyrazniej zabolalo i polecial transport organizowac. Sluszna decyzja.
Jak powiedzial tak i zrobilismy. Babcia siadla sobie na kocykach a my kroczek za kroczkiem poszli za traktorkiem.
Z tej historii wniosek dwojaki.
Primo, nie nalezy sadzic wagi po wieku.
Secundo, nie ma to jak dobrze zorganizowany sanitariusz.
czwartek, 1 stycznia 2009
Tartak
Jak wiadomo sa wezwania i wezwania. Ale jak uslyszalem ze facet z drugiej strony sluchawki drze sie do dyspozytora:
- Oz k. chyba jej noge u....o! - to nie czekalem na karte tylko pognalem do karetki. Ostatecznie jak dojade, to zobacze.
Wlaczylismy wszystkie przyspieszacze, zarowno swiatlo jak i dzwiek i pognalismy przez mile popoludnie. Dojazd dosc dlugi, jakies 25 minut, wiec po drodze nie wytrzymalem i poprosilem dyspozytora zeby zadzwonil i sie upewnil czy ta noga to faktycznie luzem jest. Ostatecznie w Siemianowicach nie takie jaja robili, przyszywali rozne czlonki odciete ludziom, to moze i noge przyszyja? Wolalbym dostac wskazowki od przyszywaczy zanim cos zepsuje. Szczesciem dyspozytor przekazal zwrotnie informacje ze noga nie jest ucieta a nadcieta. Nadcieta. Ciekawe okreslenie.
Wpadamy na tartak, wyrzucilismy fontanne trotow na nawrotce i wyskoczyli na zewnatrz jak ogary Zeromskiego. I tu zagwozdka. Nikt w kaluzy krwi nie lezy, zebow dzielnie nie zaciska, meznie sie usmiechajac... Zamiast tego mila, okolo czterdziestoletnia kobieta idzie sobie spokojnie w kierunku karetki. Hm. To raczej by wykluczalo uciecie nogi. Chyba ze to nie ona.
- Dzien dobry, Abnegat, Kozia Wolka, gdzie jest poszkodowany?
- To ja, doktorze - usmiechnela sie niewiasta. No tak, mozna wyrzucic na luz i puscic gaz.
- Co sie stalo?
- A, podlozylam noge pod wozek i mi cyrkularka przejechala nad noga. I troche mnie draslo.
Poprosilem zeby pokazala jak to wyglada. Odwiazala sciereczke ktora miala obwiazane udo i pokazala co tam miala. Czyli czysciutki przekroj przez wszystkie miesnie oraz delikatnie sfrezowana kosc. Poczulem ze mam wytrzescz. Robot jakis czy co? Co prawda nie ma tam zadnych wiekszych naczyn, ale z takiej rany powinna lac rowno. Nie mowiac o bolu. A babka sie usmiecha. No nic, najpierw rzeczy wazne. Wytlumaczylem co musimy zrobic. Poniewaz nie chciala sie rozebrac, co, biorac pod uwage ilosc chlopow na placu w pewien sposob bylo zrozumiale, obcielismy nogawke tak z 15 cm nad rana, przemyli i zalozyli opatrunek. Kobieta nawet nie jeknela. W rzeczy samej zdawala sie w ogole nie zauwazac naszych czynnosci.
- A do szpitala musze jechac?
- Wie Pani, czlowiek musi umrzec i placic podatki - odparlem nieco bez sensu, ciagle majac wrazenie ze za chwile ktos wyskoczy zza winkla i ryknie ze jestesmy w ukrytej kamerze - Ale zdecydowanie zachecam Pania do pojechania z nami na izbe zeby to wszystko chirurgicznie zaopatrzyc.
- To ja tylko do domu wskocze i ...
Poprosilem meza zeby wszystko przyniosl, a kobiete polozylismy na nosze. Podrapalem sie po lbie na temat kroplowki i doszedlem do wniosku ze jak nie krwawi a cisnienie ma zdecydowanie powyzej normy to plyny sa jej kompletnie niepotrzebne. Wlaczylismy kogutki, zawiadomili izbe ze mamy pol nogi do szycia i pognali do szpitala.
Kwadrans pozniej kobieta zglosila ze ja strasznie noga boli, a opatrunek zaczal pomalu nasiakac krwia. Ulzylo mi. Jednak nie robot. Dalismy MF, plyny i z nieco zzieleniala pacjentka zajechalismy na izbe. Zostala przyjeta na oddzial a chirurgowi zeszlo z godzine zeby to wszystko pocerowac.
Wyszla na drugi dzien na wlasne zadanie, zadziwiajac cala chirurgie. Ponoc nawet niespecjalnie kulala. Do dzisiaj nie wiem czy to ona taka twarda byla czy tez chirurdzy jakies cuda zdzialali. A moze to zaczarowana pila byla?
Rod ludzki dziwny jest.
- Oz k. chyba jej noge u....o! - to nie czekalem na karte tylko pognalem do karetki. Ostatecznie jak dojade, to zobacze.
Wlaczylismy wszystkie przyspieszacze, zarowno swiatlo jak i dzwiek i pognalismy przez mile popoludnie. Dojazd dosc dlugi, jakies 25 minut, wiec po drodze nie wytrzymalem i poprosilem dyspozytora zeby zadzwonil i sie upewnil czy ta noga to faktycznie luzem jest. Ostatecznie w Siemianowicach nie takie jaja robili, przyszywali rozne czlonki odciete ludziom, to moze i noge przyszyja? Wolalbym dostac wskazowki od przyszywaczy zanim cos zepsuje. Szczesciem dyspozytor przekazal zwrotnie informacje ze noga nie jest ucieta a nadcieta. Nadcieta. Ciekawe okreslenie.
Wpadamy na tartak, wyrzucilismy fontanne trotow na nawrotce i wyskoczyli na zewnatrz jak ogary Zeromskiego. I tu zagwozdka. Nikt w kaluzy krwi nie lezy, zebow dzielnie nie zaciska, meznie sie usmiechajac... Zamiast tego mila, okolo czterdziestoletnia kobieta idzie sobie spokojnie w kierunku karetki. Hm. To raczej by wykluczalo uciecie nogi. Chyba ze to nie ona.
- Dzien dobry, Abnegat, Kozia Wolka, gdzie jest poszkodowany?
- To ja, doktorze - usmiechnela sie niewiasta. No tak, mozna wyrzucic na luz i puscic gaz.
- Co sie stalo?
- A, podlozylam noge pod wozek i mi cyrkularka przejechala nad noga. I troche mnie draslo.
Poprosilem zeby pokazala jak to wyglada. Odwiazala sciereczke ktora miala obwiazane udo i pokazala co tam miala. Czyli czysciutki przekroj przez wszystkie miesnie oraz delikatnie sfrezowana kosc. Poczulem ze mam wytrzescz. Robot jakis czy co? Co prawda nie ma tam zadnych wiekszych naczyn, ale z takiej rany powinna lac rowno. Nie mowiac o bolu. A babka sie usmiecha. No nic, najpierw rzeczy wazne. Wytlumaczylem co musimy zrobic. Poniewaz nie chciala sie rozebrac, co, biorac pod uwage ilosc chlopow na placu w pewien sposob bylo zrozumiale, obcielismy nogawke tak z 15 cm nad rana, przemyli i zalozyli opatrunek. Kobieta nawet nie jeknela. W rzeczy samej zdawala sie w ogole nie zauwazac naszych czynnosci.
- A do szpitala musze jechac?
- Wie Pani, czlowiek musi umrzec i placic podatki - odparlem nieco bez sensu, ciagle majac wrazenie ze za chwile ktos wyskoczy zza winkla i ryknie ze jestesmy w ukrytej kamerze - Ale zdecydowanie zachecam Pania do pojechania z nami na izbe zeby to wszystko chirurgicznie zaopatrzyc.
- To ja tylko do domu wskocze i ...
Poprosilem meza zeby wszystko przyniosl, a kobiete polozylismy na nosze. Podrapalem sie po lbie na temat kroplowki i doszedlem do wniosku ze jak nie krwawi a cisnienie ma zdecydowanie powyzej normy to plyny sa jej kompletnie niepotrzebne. Wlaczylismy kogutki, zawiadomili izbe ze mamy pol nogi do szycia i pognali do szpitala.
Kwadrans pozniej kobieta zglosila ze ja strasznie noga boli, a opatrunek zaczal pomalu nasiakac krwia. Ulzylo mi. Jednak nie robot. Dalismy MF, plyny i z nieco zzieleniala pacjentka zajechalismy na izbe. Zostala przyjeta na oddzial a chirurgowi zeszlo z godzine zeby to wszystko pocerowac.
Wyszla na drugi dzien na wlasne zadanie, zadziwiajac cala chirurgie. Ponoc nawet niespecjalnie kulala. Do dzisiaj nie wiem czy to ona taka twarda byla czy tez chirurdzy jakies cuda zdzialali. A moze to zaczarowana pila byla?
Rod ludzki dziwny jest.
środa, 31 grudnia 2008
Trupojad
Wypadek. Nigdy nie wiadomo co zastaniemy, jednak pewne indykatory istnieja. Jezeli wzywa policja, zazwyczaj nic sie nie stalo a karetka jedzie w celu ZWD. A raczej zabezpieczenia d.py policji. Jezeli wzywaja swiadkowie, wtedy zartow nie ma. Tym razem wezwanie bylo od przejezdzajacego samochodu. Hm...
Zajezdzamy na miejsce. Dwa samochody za linia drzew leza sobie malowniczo na polu, zaden nie strzelil w drzewo, dobre i to. Blachy pogiete, szyby porozwalane. Dzwon musial byc spory. Ale czemu sie sczepili na polu? Nic nie rozumiem...
Podbiegamy do samochodow, w srodku nikogo, dwoch uchachanych panow z niejakim rozbawieniem patrzy na nas.
- Panowie, bylismy tylko my dwaj, nikogo wiecej, poza rozwalonymi samochodami nic sie nie stalo.
I w smiech. Jak zyje czegos takiego nie widzialem. Zazwyczaj gdy nie ma ofiar, zaczyna sie pomstowanie, wyrywanie wlosow z glowy i ogolne darcie pierza. A nie jakies smichy chichy. Zaopatrzylismy pomniejsze zadrapania, poprosilem o mozliwosc zbadania obu panow czemu odmowili wiec poprosilem jedynie o potwierdzenie odmowy w karcie wyjazdowej. Ostatecznie lecznie w Polsce przymusowe nie jest. Podrapalem sie jeszcze w glowe nad dziwnymi zwyczajami na tym swiecie i pojechalismy z powrotem do bazy.
Kilka dni pozniej siedzimy sobie przy ognisku, miesiwo sie piecze, wodecznosc przetyka drobne naczynia i rozjasnia mysli... Gitara, spiewy i Gorcow szum...
Hym.
No wiec siedzimy sobie i opowiadam o tym jak to sie nam zwyczaje zmieniaja. Ze w czasie wypadku zamiast sie pozabijac, to miejscowi ryczeli ze smiechu i najwyrazniej zgadywali sie na imprezke. Moj kolega drapiac sie po glowie zaczyna uscislac szczegoly- a kiedy to bylo, a gdzie... I wyskakuje z opowiescia:
"Ja ten wypadek widzialem. Obaj polecieli na sliskim w pole - najpierw jeden, potem drugi. Tlukli sie po polu, wszystko poszlo w drzazgi, na koniec drugi zaparkowal na pierwszym. Stanalem, za mna z kolejnego samochodu wyskoczyl nasz miejscowy przedsiebiorca pogrzebowy. Podeszlismy mniej wiecej rowno do rozwalonych samochodow. Obaj kierowcy wlasnie wyszli z wrakow, klnac w zywy kamien. Rzeczony przedsiebiorca wyskoczyl z pytaniem czy czegos nie potrzebuja. Na to obaj zgodnie odwrocili sie w nasza strone i rykneli:
- Paszol won, Trupojadzie!"
No coz. W jakis sposob tlumaczylo by to ich hypomaniakalny nastroj.
************************************************
The light of the Christmas star to you
The warmth of home and hearth to you
The cheer and good will of friends to you
The hope of a childlike heart to you
The joy of a thousand angels to you
The love of the Son and God's peace to you
Niech 2009 bedzie lepszy niz 2008
i gorszy niz 2010 :)
Abnegat
*************************************************
Zajezdzamy na miejsce. Dwa samochody za linia drzew leza sobie malowniczo na polu, zaden nie strzelil w drzewo, dobre i to. Blachy pogiete, szyby porozwalane. Dzwon musial byc spory. Ale czemu sie sczepili na polu? Nic nie rozumiem...
Podbiegamy do samochodow, w srodku nikogo, dwoch uchachanych panow z niejakim rozbawieniem patrzy na nas.
- Panowie, bylismy tylko my dwaj, nikogo wiecej, poza rozwalonymi samochodami nic sie nie stalo.
I w smiech. Jak zyje czegos takiego nie widzialem. Zazwyczaj gdy nie ma ofiar, zaczyna sie pomstowanie, wyrywanie wlosow z glowy i ogolne darcie pierza. A nie jakies smichy chichy. Zaopatrzylismy pomniejsze zadrapania, poprosilem o mozliwosc zbadania obu panow czemu odmowili wiec poprosilem jedynie o potwierdzenie odmowy w karcie wyjazdowej. Ostatecznie lecznie w Polsce przymusowe nie jest. Podrapalem sie jeszcze w glowe nad dziwnymi zwyczajami na tym swiecie i pojechalismy z powrotem do bazy.
Kilka dni pozniej siedzimy sobie przy ognisku, miesiwo sie piecze, wodecznosc przetyka drobne naczynia i rozjasnia mysli... Gitara, spiewy i Gorcow szum...
Hym.
No wiec siedzimy sobie i opowiadam o tym jak to sie nam zwyczaje zmieniaja. Ze w czasie wypadku zamiast sie pozabijac, to miejscowi ryczeli ze smiechu i najwyrazniej zgadywali sie na imprezke. Moj kolega drapiac sie po glowie zaczyna uscislac szczegoly- a kiedy to bylo, a gdzie... I wyskakuje z opowiescia:
"Ja ten wypadek widzialem. Obaj polecieli na sliskim w pole - najpierw jeden, potem drugi. Tlukli sie po polu, wszystko poszlo w drzazgi, na koniec drugi zaparkowal na pierwszym. Stanalem, za mna z kolejnego samochodu wyskoczyl nasz miejscowy przedsiebiorca pogrzebowy. Podeszlismy mniej wiecej rowno do rozwalonych samochodow. Obaj kierowcy wlasnie wyszli z wrakow, klnac w zywy kamien. Rzeczony przedsiebiorca wyskoczyl z pytaniem czy czegos nie potrzebuja. Na to obaj zgodnie odwrocili sie w nasza strone i rykneli:
- Paszol won, Trupojadzie!"
No coz. W jakis sposob tlumaczylo by to ich hypomaniakalny nastroj.
************************************************
The light of the Christmas star to you
The warmth of home and hearth to you
The cheer and good will of friends to you
The hope of a childlike heart to you
The joy of a thousand angels to you
The love of the Son and God's peace to you
Niech 2009 bedzie lepszy niz 2008
i gorszy niz 2010 :)
Abnegat
*************************************************
wtorek, 30 grudnia 2008
Ziemniak
Dusi sie. Zarechotalem ponuro nad bogactwem rozpoznan dyspozytorskich i wlazlem do karetki. Niedlugo do pierdzenia tez bede jezdzil z rozpoznaniem "dusi sie". Jak dwupierdzian grochu zaatakuje Centralny Uklad Nerwowy - nie ma zartow. Zadusi na smierc.
Gnamy na sygnalach, swiatla i ryki, znowu mile uczucie wyzwalajacej sie adrenaliny. Wiecie, mi dopiero jeden kierowca powiedzial ze jak jedziemy do jakiejs masakry to mam taki dziwny usmiech. Mianowicie widac mi kly. Od tego czasu sie pilnuje...
Zajezdzamy pod dom, akcja SWAT, wpadamy do domu a tu dziadzio sie dusi. Nic tym razem dyspozytor nie nazmyslal. Dziwna sprawa. Z jednej strony dziadzio troche charczy z drugiej jednak jakos tam oddycha. Siny nie jest. Probuje sie dogadac, ale kompletnie nam nie idzie bo dziadek slowa wykrztusic nie moze. Na probe pomocy zareagowal dramatycznym machaniem rak. Zapytalem czy do szpitala woli jechac? Woli. No coz, zaufania nie wzbudzam, to akurat wiem. Nawet ostatnio w sklepie jak chcialem piwo kupic to mnie pani wylegitymowala. Trzydziecha na karku i musialem dowod pokazac. Wywiad od rodziny dziwny jest - mianowicie dziadek jadl same ziemniaki. Tluczone, z maselkiem... To co do cholery ma pomiedzy strunami?
Przygotowalem sobie wszystko pod reka, ssanie, laryngoskop, zwiotczacze, zaklulem dziadka i pomalutku pyr pyr pyr pojechalismy do szpitala. Gdzie moi koledzy uspili dziadka i wyciagneli mu z krtani pol sztucznej szczeki, w dodatku zahaczonej drutami o prawa strune glosowa.
Moze i dobrze ze sie dziadek na zadne rekoczyny w domu nie zgodzil...
Bo jak bym tak szczeke zywcem zlapal i pociagnal, to za urwana strune pewnie by mi nie podziekowal...
Gnamy na sygnalach, swiatla i ryki, znowu mile uczucie wyzwalajacej sie adrenaliny. Wiecie, mi dopiero jeden kierowca powiedzial ze jak jedziemy do jakiejs masakry to mam taki dziwny usmiech. Mianowicie widac mi kly. Od tego czasu sie pilnuje...
Zajezdzamy pod dom, akcja SWAT, wpadamy do domu a tu dziadzio sie dusi. Nic tym razem dyspozytor nie nazmyslal. Dziwna sprawa. Z jednej strony dziadzio troche charczy z drugiej jednak jakos tam oddycha. Siny nie jest. Probuje sie dogadac, ale kompletnie nam nie idzie bo dziadek slowa wykrztusic nie moze. Na probe pomocy zareagowal dramatycznym machaniem rak. Zapytalem czy do szpitala woli jechac? Woli. No coz, zaufania nie wzbudzam, to akurat wiem. Nawet ostatnio w sklepie jak chcialem piwo kupic to mnie pani wylegitymowala. Trzydziecha na karku i musialem dowod pokazac. Wywiad od rodziny dziwny jest - mianowicie dziadek jadl same ziemniaki. Tluczone, z maselkiem... To co do cholery ma pomiedzy strunami?
Przygotowalem sobie wszystko pod reka, ssanie, laryngoskop, zwiotczacze, zaklulem dziadka i pomalutku pyr pyr pyr pojechalismy do szpitala. Gdzie moi koledzy uspili dziadka i wyciagneli mu z krtani pol sztucznej szczeki, w dodatku zahaczonej drutami o prawa strune glosowa.
Moze i dobrze ze sie dziadek na zadne rekoczyny w domu nie zgodzil...
Bo jak bym tak szczeke zywcem zlapal i pociagnal, to za urwana strune pewnie by mi nie podziekowal...
Subskrybuj:
Posty (Atom)