Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z pamietnika woznicy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z pamietnika woznicy. Pokaż wszystkie posty

sobota, 28 marca 2009

Nie szkodzi

Wieczór nadszedł niespodziewanie. Jeszcze przed chwilą było wczesne popołudnie - a tu proszę. Wystarczyło zamknąć oczy i zrobiło się późno. Zarazza. Sklep zamknęli - gdzie ja teraz cebulkę do kiszeczki kupię? Co prawda można wszamać kiszeczkę bez cebulki - ale tak samo można jeść parówki bez musztardy. Albo spaghetti bez makaronu. Ponure rozważania nad zimną kiszką przerwał Kaźmirz.
- Dochtor, zostaw te padline, człowiek umiera.
- A jak bardzo?
- Bardzo. Od wczoraj ma temperaturę, a dzisiaj kaszle.
- No to niech ruszy łaskawie dupę do przychodni. Kto nas wysyła do takiego badziewia? - zapytałem ze zrozumiałym w obliczu czekającej kiszeczki afektem.
- Barabara. Jedźmy, dochtor, bo nas to nie minie. Jak odmówisz teraz to cię wezwą o trzeciej rano do byle czego.
- A, to nasi przyjaciele siabadabada amore?
- A kto będzie do temeperaturki wzywał jak nie oni? Dbają żebyś się nie poczuł olany.

No to jedźmy. Ciepło, miło, słuchawkę się przyłoży, receptę napisze i za niecałą godzinkę będziemy z powrotem.

Zajeżdżamy, Nacialnik szerokim gestem na osiedle zaprasza...
- Stało się im co?
- A nie, ostatnio Piękna miała trzy dni dyżuru i za każdym razem była awantura, policja i cuda na kiju - w końcu zapowiedziała że nie zamierza do nich jeździć wcale.
- I co?
- No widzisz - Nacialnik powiedział że się tym zajmie.
No normalnie - własnym oczom nie wierze. Zazwyczaj na podwórku wspólnym dla kilkunastu chałup-lepianek było tłoczno, a dzisiaj tylko kilka matron siedzi i kawę pije. Znaczy, one zawsze siedzą i kawę piją - chyba tradycja jaka... Albo obowiązki małżeńskie. Pojęcia nie mam.

- Dzień dobry, co sie złego dzieje? - zagaiłem razgawor i potarłem oczy, jako że w chałupie było siwo od dymu.
- Strasznie kaszle od wczoraj a dzisiaj ją temperatura złapała.
- A czego nie przyjedziecie do podstacji tylko wzywacie karetke? Toż grypa w rejonie, jak bym chciał jeździć do każdego, to bym do was przyjechał na pojutrze.
Ja to jednak niereformowalny jestem. Toż wiem że taka gadka nic w światopoglądzie moich interlokutorów nie zmieni a ich odpowiedź musi człowieka wyprowadzić z równowagi. I wyprowadziła. W związku z powyższym zarządziłem wypad wszystkich do pola za wyjątkiem matki i dziecka po czym zabrałem się za badanie. Nad płucami książkowe zmiany - świst, przedłużony wydech, przy głębokim wdechy pojedyncze popiskiwania. Nieźle ją obkurczyło. Szlag trafił. Za cholerę tej kiszeczki nie zjem dzisiaj. No nic, trza się brać za leczenie.
- Macie spacer?
- eEe??
- Tube do dmuchawki?
- A - mamy.
- To dawać.
Podpiąłem Berodual, pozwoliłem małej wziąć kilka wdechów testowych i psiknąłem raz a po chwili drugi.
- Przy takiej astmie dobrze by było chałupę wietrzyć z dymu. Zróbcie coś z instalacją, bo w oczy szczypie...
- Jaki dym? - zapytała matka wyciągając papierosa -Toż nic nie czuć - a palić trzeba, bo mi się dziecko od zimna pochoruje.
Gul mi skoczył na 9. -Mąż też pali?
- No pewnie.
- I palicie przy dziecku chorym na astmę? To może od razu weźmiecie i utopicie w stawie?
I zaczęła się kolejna awantura. Jak to powiedziała kiedyś znajoma ordynator - chów wsobny i permanentny niedobór jodu. Po kilku minutach przerwałem ciekawie rozwijającą się wymianę zdań i przyłożyłem słuchawkę - wszystko cacek. Czyli że biochemia tym razem wygrała z przemysłem tytoniowym i watahą zjadliwych patogenów.

- Beclocort dajecie?
- Mamy, ale to wcale nie pomaga. Jak ją złapie duchota to tylko zaszczyk działa.
- Jaki znowu zastrzyk?
- A to nie bedzie zaszczyku?
- Nie.

I zaczęło się tango milonga po raz kolejny. Mając na uwadze dziecko oraz ryzyko powtórnego nocnego wezwania wbiłem zęby w język i podpierając się autorytetem miejscowej kliniki palnąłem miły wykładzik uświadamiający nt. co jest po co i dlaczego nie należy palić w domu przy dziecku chorym na astmę.
- Tak pan mówi? - zadziwiła się mamusia szczerze. -Fukawki na stałe i nie palić?
Powtórzyłem wykład, wypisałem wszystkim recepty na wszystko co możliwe, zmierzyłem ciśnienie starej Maciochowej - 90/60, "kawa była?" - powiedziałem staremu że się usmaży w piekle jak pieca nie naprawi i z poczuciem odwalenia ciężkiej, solidnej i kompletnie nieefektywnej roboty wróciłem na stację.

Kiszeczkę pokroiłem w plasterki i zeżarłem z chlebkiem, pogryzając kiszonym ogóreczkiem. Też można.

piątek, 27 marca 2009

Pułapka

- Podstacja do wyjazdu. Ból w klatce, słabo się czuje.

Masz babo placek. A raczej miałeś pogotowiarzu placek. A teraz buty i długa. Sygnały zawyły ponuro i dzielny zespół W ruszył w ciemna noc. Ten tego - ruszył by w noc ale na szczęście było wczesne popołudnie, sygnały ryknęły jak zwykle, zespół sklął psi los jak zwykle a obiad został do wystygnięcia na stole. Też jak zwykle. Jakieś fatum wisi nad tą podstacją.

Dojeżdżając spiąłem się nieco. Zazwyczaj jak się naprawdę złe rzeczy dzieją to ludzie wykazują organizację wojskową. Tak był i tym razem. Wszystko pootwierane, kilka osób pokazuje wzdłuż drogi jak jechać. Niedobrze.

Babcia leży sobie w łóżku, biało-zielona i choć dycha, to kontakt z nią byle jaki. Wkłucie, ciśnienie, płyny, tlen. Cholera, 60 skurczowego. A ja wszystko co mam to sól, z niewiadomego powodu zwaną fizjologiczną i adrenalinę w ampułkach. Oraz dopaminę - ale jakoś dać to w kroplówce, na zupełną pałę - toż to barbarzyństwo. Nikt mnie bowiem nie przekona że liczenie kropli na minute może dać jakikolwiek sensowny wynik. A najbliższa pompa jest w -
- Długi, wezwij R na pomoc. Wstrząs kardiogenny, podejrzenie zawału.
Długi poleciał a babcia ostatecznie straciła przytomność. Nabrałem adrenalinę, rozpuściłem do dawek sensownych i dałem ociupinek. Ot, 50 mcg żeby babci nie rozmigotać. Ani innej krzywdy nie zrobić. Minęło kilkanaście sekund i nagle puk-puk, tętno na promieniowej znowu czuć, babcia zaczyna mormolić i ciach - otworzyła oczy. Ha. Człowieka zabić trudno.
- Boli was co? - zagaiłem rozmowę.
- Strasznie w piersiach...
Dołożyłem ciutek Morfiny. Ostatecznie w tym mogę pomóc. Minęło kilkanaście sekund i ciach - babcia straciła przytomność. Tętna na obwodzie brak, na szyi ledwie co... Co do cholery? 20 eMeFki ja załatwiło? Dałem kolejne ciut ciut adrenaliny i dmuchnąłem ambu dwa razy. Babcia otworzyła oczy.
- Lepiej co?
- Troszkę lepiej...
I straciła przytomność. No to - ciut ciutkowy ciutek adrenaliny. Przyjechała by ta Rka, bo się tu nerwowo wykończę. Babcia otworzyła oczy. Nie czekając na następna prośbę o podanie adrenaliny dałem kolejna kropeleczkę i zarządziłem odwrót. Najwyżej przepakuję ją po drodze do R - bo jakoś tak siedzieć i czekać nie miałem serca. Na szczęście zanim Długi przyszedł z noszami nadeszła odsiecz.

Rkowcy wkroczyli jak to oni - z gratami, lekami i maszyną która robi ping. Ach, za mundurem panny sznurem... Powiedziałem co wiedziałem i babcia pojechała na presorach do szpitala.

Niestety, nie znam jej dalszych losów. Wiem jedynie że moja diagnoza była błędna. To nie był zawał tylko pęknięty tętniak aorty zstępującej.

piątek, 20 marca 2009

Menu "Pod Kogutkiem"

Jak już wiadomo, standardowym daniem jest jajeczniczka. Wersje są różne, moja cebulkowo-boczkowa wcale nie jest najczęstsza. Na masełku i na oleju, z grzybkiem czy pomidorkiem. Ile twórców, tyle dzieł.
Jednakowoż nie samą jajecznicą żyje pogotowiarz. Toż przy ilościach hurtowych odwalanych dyżurów szlag by człowieka trafił z hiperholesterolemii.

Na obiadek najczęściej były kurczacze nóżki. Zazwyczaj gdzieś koło południa padało hasło "Kto chce papuge?", następowała zrzutka a następnie mistrzowie zabierali się do dzieła. Zasadniczo po kilku miesiącach człowiek miał sraczkę neurogenna na samą wzmiankę o smażonym udku, ale zamawiałem zawsze. Gdyż zapach dochodzący z kuchni potrafił doprowadzić do rozstroju nerwowego każdego, kto udeczka nie zamówił. Do udeczek były ziemniaczki i sałatka kapuściano-warzywna w zalewie octowej. Minęło już kilka lat, a dalej tego nie jem.

Kolejnym wynalazkiem był bigos. Tutaj trzeba zarysować tło. Mianowicie z racji konkretnej odległości od domu wyjeżdżałem na dyżury do tego pogotowia na dwie lub cztery doby. Czwartek-piątek lub czwartek-niedziela. Jak się ma tyle czasu, warto coś upichcić. I pewnego dnia przystąpiłem do czynu. Kupiłem 25 litrowy gar, mięsiwo przeróżne, kapuchę - i zacząłem eksperymenta na ludziach. Mam nadzieje że się Komisja Etyki Lekarskiej o tym nie dowie bo pójdę siedzieć. Pierwszy był nieco - dziwny. Po zrobieniu dotarło do mnie że kiełbasę trzeba będzie jednak usmażyć następnym razem, a kapustę chyba odcedzić. Bo bigos był przepyszny tylko w trakcie jedzenia rozpuszczał szkliwo a po piętnastu minutach od spożycia powodował masywną biegunkę osmotyczną. Jednak mój zespół był dzielny - zjedli, wyrazili umiarkowany entuzjazm, pobiegli do toalety a po powrocie zaoptowali za nieco mniejszym kwachem następnym razem - "ale tak w ogóle to pycha była, doktor". Koniec cytatu. Późniejsze wynalazki były mniej lub bardziej trafione-chybione - aż po jakimś kwartale doszedłem do recipe, które dzisiaj za darmo oddaje. Jest to Bigoss a'la Abnegatt w wersji Open Source - w razie wykonania uprzejmie proszę jedynie o zacytowanie źródła.
Kapuche 6-8 kilo(gramów - dla purystów językowych) odcedzić, ze dwa kubki można zostawić na później, gdyby bigosik wyszedł nieco mdły to się doleje. W zależnosci od tego czy lubimy zajzajer czy nie - płukamy lub nie. Ja nie płukam. Poszatkować, do gara wrzucić i gotować razem z agielskim zielem i laurowym liściem do miękkości, co zajmie z 6 godzin na bide. Jak nam kapucha wonnościami odstrasza pacjentów od ambulatorium, czas się zająć mięskiem. Po kilogramie: kiełbasy, boczku, nóżek kurczaczych, białej kiełbasy, wołowinki drobno siekanej i wieprzowiny siekanej grubo - razem jakieś pięć, sześć kilo mięcha zesmażyć na patelni. Udka można podgotować w kapuście, łatwiej mięsko od kości odchodzi. Smalec wlewamy do gotującej się kapusty. Z mięsem należy poczekać - dobry moment jest jakąś godzinę przed końcem obróbki. Następnie wrzucamy pierwszy secret ingredient czyli suszone grzybki od teściowej. Borowiki i podgrzybki w lasach Podwilka zbierane - poezja. Jak zapach ładny dadzą wrzucamy drugi tajny składnik - słoik powideł śliwkowych. Tu minimalistom mówimy precz - żadne tam słoiczki czy półkwaterki. Trzeba zapakować przynajmniej pół litra do trzy czwarte żeby to w ogóle miało smak odpowiedni. Od tego momentu nie można gara opuścić bo przywrze wszystko i cała nasza robota zda się psu sąsiadów. Trzeci składniczek to przecier pomidorowy. Dwie - trzy puszeczki zazwyczaj wystarczają. Mieszamy z namaszzczeniem... jeszcze troche... i... jest. Można wołać niesmiało że "jak by kto chciał spróbować to gotowe..."

Wydawać by się mogło że pułk ułanów tego nie zeżre przez tydzień. A zazwyczaj na drugi dzień z wieczora kończyliśmy resztki.

A - i na koniec dobra rada. Nie należy do bigosu wrzucać rydzów. Nawet wspomniany pies sąsiadów zawył ponuro i wydarł czterokończynowo w knieje.

Następnym razem będzie o tym jak zjeść coś dobrego gdy się nie ma trzech dni na gotowanie.

czwartek, 19 marca 2009

Intensywna terapia

Tak się jakoś złożyło że nie miał kto jechać do kaszlącej babci. Klnąc na czym świat stoi wlazłem do R-ki i pojechaliśmy w czarna noc. Powód mojego wzburzenia był łatwo wytłumaczalny - na stoliku w dyżurce została sobie pyszna jajecznica na boczku i cebulce. Taka ze ściętym białkiem i płynnym żółtkiem. No po prostu dzieło sztuki. Nic to. Obrócimy raz-dwa to się letnią też zje.

- Stacja, będą szczekać?
- Będą. Zaraz za mostem.
- No to w imię Boże.

Jedziemy, czarno, paskudnie, psa by z budy nie wyrzucił nikt. Jesień. Może ktoś lubi jesienne mgły ale na pewno nie pogotowiarz. Szczególnie jak do tych mgieł pada deszcz i mży mżawka. Przejechaliśmy przez wieś, minęliśmy most, domy dawno się skończyły... Gdzie do cholery ten co miał czekać? A - jest. Co prawda dziwne miejsce trochę, bo chałupy nie widać, ale macha energicznie i jednoznacznie.
- Brywieczór. Gdzie to?
- A tutaj, panie lekarzu. Trza ino bez mostek uważać żeby się nie poślizgnąć bo poręczy nima.
- Będziemy uważać. Daleko?
- Z 300 metrów.
Starym zbójnickim sposobem dodałem jeszcze sto i pomnożyłem przez dwa. Oż w morde.
- A co się dzieje? Bardzo kaszle?
- Jak to - kaszle?
- No tak mam na karcie - że kaszle.
- Aż to matoł (piiii) - wymruczał chłop.-Kobieta się dusi a ten będzie gadał że kaszle.
- Dusi? - upewniłem się na wszelki wypadek i zarządziłem zmontowanie ekipy Szerpów. Czyli zabranie wzystkiego razem z butlą.

Chłop tym razem nie kłamał. Faktycznie było nie więcej niż 300 metrów. Co nie zmienia faktu, że była to droga trudna, śliska, błotnista i wyjątkowo dla ekstremistów. Dobrze że jeansy miałem do prania. Po klapnięciu d.pą w błoto dziwnie się wygląda.

W domu masakra. Babcia staruszka z rozwiniętym obrzękiem płuc. Na szczęście z wysokim ciśnieniem - na szczęście dla niej i dla nas bo to się troszkę łatwiej leczy. Jako że o transporcie mowy nie było, zmontowaliśmy mała IT na miejscu i zalekowaliśmy babcie. Która to już po jakiej godzince tak się poprawiła że zaczęła rokować przeżycie transportu. Wobec czego zapakowaliśmy babcie na wózek, sprzęt na babcie i kroczek za kroczkiem dotuptaliśmy do karetki.

Jajecznice wywaliłem do kosza. Żółtko się ścięło.

czwartek, 5 marca 2009

Zimowa depresja

Zima. W zimie trzeba o siebie dbać. Witaminki, sex, zupa z marchewki, naświetlanie fotonami – najlepiej naturalnymi, ale jak się nie da to sztuczne ujdą – i retail therapy . Co poniektórzy twierdza ze ta ostatnia działa jedynie na kobiety. Mellechowicz, chłe chłe chłe .... Jak sobie chłop kupi jakieś szpejstwo niepotrzebne, na ten przykład wiertarkę 1000 W Bosh’a z udarem albo komplet narzędzi z chromoniklowej stali – o 8Mb MP3 nie wspominając – od razu mu się poprawia.
Kto o siebie nie dba ten ma przewlekły zespól obniżonego nastroju.
A w przypadkach krańcowych depresje.

Wiec kto żyw – wiec kto żyw
Karty w dłoń – karty w dłoń
Miast się rzucać w wody ton
Bo kto wie – bo kto wie
Bo kto zna – bo kto zna
Czy dożyjem bi–lin-ga


- Abnegat, zbierajcie sie – powiedział dyspozytor, z którym piłem herbatkę w celach towarzyskich. Tym razem Pu-Erh. Smakuje jak świeżo zaparzony worek po ziemniakach, ale za to jakież walory zdrowotne. - A co się wykłuło?
- Jedziecie do stwierdzenia zgonu. Znaleźli samobójcę.
By szlag jasny trafił. To jest dark side pracy w pogotowiu. Straszliwie tego nie lubię. Co innego życie ludzkie ratować czy sraczki zaopatrywać a co innego być świadkiem ludzkiego nieszczęścia bez żadnej szansy ze się takiemu pomoże.

- Abnegat, pogoń sygnałami gości, bo jak staniemy w pól góry to będziemy się cofać aż do rzeki – zarządził koniec cichej jazdy kierowca. Włączyłem najbardziej dożartą kombinacje. Ludzie leniwie rozeszli się na boki. Ostatecznie rzadko kiedy trafia się taka rozrywka.

- Abnegat, dzień dobry. Gdzie denat?
- Starszy aspirant Błękitny. Denatka. Wisi tam, za linia drzew.
- Wisi??
- Czekaliśmy na pana.
A to ci dopiero. Mam nadzieje ze jak by zastali człowieka w trakcie kopania nogami to by go jednak odcięli.

Gapie jakoś tak pozostali w cieniu drzew. Na polanę nikt nie chciał iść. Ciekawe czemu ludzie boja się zmarłych współobywateli. Patrząc na historie świata należało by się raczej bać tych żywych.

Wszyscy odejdziemy, prędzej czy później. Tak czy inaczej. Zgon jakoś nie robi na mnie większego wrażenia. Zostawia tylko takie maźniecie ciszy w środku – i przez czas jakiś barwy są ostrzejsze, dźwięki wyraźniejsze a powietrze czuje się przy każdym wdechu. Jak by mózg chciał się przykleić do rzeczywistości mocniej niż zazwyczaj.

środa, 4 marca 2009

Terrorysta

Odchudzanie metodą Abnegata... Taaak.
Jeszcze kilka dni i za kajzerkę będę w stanie zabić. Póki co wtranżalam serek z rybkami z puszki i białą cebulą. Może niekoniecznie jest to dietetyczne żarcie, ale gdy spojrzy się na to od strony braku laktamazy*, można zrozumieć dlaczego spadam z wagi. Musze cos zrobić bo odkąd rzuciłem palenie, działam jak odkurzacz. Nie tyle jem ile zasysam wszystko co jest w zasięgu wzroku. A raczej zasysacza.

- Abnegat, do wyjazdu proszę – rzekł grzecznie głośnik. Ania zawsze jest mila i nie stresuje zespołów. Chwała jej za to.
- Zdążę zjeść kolacje? – wstawiłem łeb na dyspozytornie.
- Nie da rady. Pobity na was czeka, ponoć dość silnie krwawi.
Pożegnałem się z rybkami. Póki co was nie zeżre – ale co się odwlecze to nie uciecze. Rybki jakoś nie zareagowały. Może to i lepiej – gdybym zobaczył objawy radości – lub uczuć innych – znak byłby to wiadomy ze czas do psychiattttrrrrrryyyy...

Zawyliśmy czym się dało, ot, żeby ludzie nie myśleli ze na pogotowiu się śpi albo – nie daj Panie – jakieś inne zberezieństwa odstawia i pojechaliśmy. Dojazd dość daleki wiec ułożyłem się wygodnie na przednim siedzeniu i popadłem w sen pogotowiarski.

- Abi, jesteśmy.
- ...dzieeeekiii... A gdzież obity?
- A, o – na ławce siedzi.
Faktycznie. Na prywatnym podwórku siedzi sobie półnagi kafar, przykryty jest kocykiem, co to mu litościwie ludzie podarowali i krwawi sobie z obitej głowy na własne buty.
- Brywieczor, Abnegat, pogotowie Kozia Wólka. Co pana boli? – przystąpiłem do wypełniania obowiązków zawodowych. Okazało się ze młodzieniec nie tylko żebrał po pyszczydle ale tez i po innych częściach ciała. Złamany nos, kilka konkretnych krwiaków na głowie, klatce i kończynach. Takoż górnych jak i dolnych. Złamań na szczęście żadnych.
- Oddychać – nie oddychać, nabrać powietrza, nie oddychać – sprawdziłem płuca, wygląda ze wszystko jest cacek. Umyliśmy gościa...
- Oddychać! – powiedziałem nieco głośniej niż zwykle jako ze obity posłusznie czerwieniał na twarzy z powietrzem nabranym na full.
...umyliśmy gościa, zaopatrzyli co większe obicia i wzięli do karetki. Sprawdziłem jeszcze neurologie i brzuch. Nic niepokojącego.

Jako ze nas ciekawość nieco dręczyła, zapytaliśmy Dobrych Samarytan, co to obitemu kocykiem pomogli, czy cos na ten temat wiedza. Okazało się ze kafar był lokalnym terrorystą. Znaczy, nie wysadzał niczego ani tez inklinacji do samolotów nie miął. Za to chodził pijany po wsi jak dzien. długi i guza szukał. Kogoś do nabicia guza szukał. I zazwyczaj znajdował. A potem siedział sobie 48 i był zwalniany z powodu braku świadków albo ktoś tam uznawał że był szkodliwy znikomie. I w końcu miejscowa młódź wzięła sprawę – a raczej sztachetę – w swoje ręce.

Kto mieczem wojuje...

*laktazy a nie laktamazy; reszta w komentach ;)

poniedziałek, 2 marca 2009

Ułan

Ach, polska dusza...

Ułani, ułani malowane dzieci.
Jak to na wojence ładnie - kto przeżyje a kto spadnie.
Koledzy go tratuja. Wcale nie żałują.
Każda panna za nimi poleci.


Gdyby to zebrać do kupy, mamy wypisz wymaluj obraz polskiego postdyskotekowego watażki. Co to śpiewem energicznym - choć szeptlawiąc nieco - wszem i wobec ogłasza światu swą radość z faktu że właśnie minęła trzecia w nocy. Co czynem udowodni że niczego sie nie boi. Choćby niedżwiedż - ja ich cała zgraję... Most - że ja nie skocze??

- Abnegat, pilny wyjazd!
Salto mortadele zakonczone pospiesznym kłusem. W przyszłym roku na zime trzeba bedzie sobie sprawić buty na rzepy. Bo latanie w trepach ze sznurowkami wepchanymi do środka jest nieco niewygodne. Pomijając fakt że w trakcie szybkiego biegu takie niezawiązane buty mają tendencje do porzucania swojego właściciela w najmniej odpowiednim momencie.

Io-io-io-auuuuuuuuuuu.....
- R do stacji.
- Jedziecie do Przymościa. Pod mostem znaleziony nieprzytomny, chyba nie żyje.
- Wiemy coś więcej?
- Młody chłopak. Poza tym nic.
- Zawiadom policję, niech przyjadą. Ciort wie co to jest.

Pisk gum, wyskakujemy. Jakieś oszołomione dziewcze pokazuje ciało pod mostem. Oż kkurwasz mać... Skarpa, kamole, gośc poł w rzece. Wyciągnąć go nie miał kto? ABC - NZK. Masaż, wentylacja, kołnierz - i tym razem odchodzimy od schematu. Nie będę ryzykował życiem ludzi - żadnej defibrylacji na mokro. Szybki transport do karetki i zaczynamy pracę na poważnie.

Zespół mam dobry, od jakiegoś czasu pracują z nami pielegniarki z OIOMu. Boże, co to był za ból. Cała afera mało się nie skończyła strajkiem głodowym. W końcu dyrektor w ostatnim paroksyźmie depresji obiecał że przeniesienie jest tylko czasowe, na dwa miesiące. No i panie są z nami już prawie pół roku. Jak się przekonały że można dostać więcej - bo dodatek wyjazdowy jednak robi pewną różnicę - a w dodatku pracowac bez smrodu gówien, doszły do wniosku że nigdzie nie wracają.

Zaczelismy realizować cunning plan zwany algorytmem ACLS. I tu niespodzianka - młody człowiek po dziesięciu minutach zaskoczyl z tętnem i pokazał 130/90 mmHg ciśnienia. Ha. Czas się dowiedzieć co się stało.
- Abnegat. Widziała pani wypadek?
- Skoczył ***** z ***** mostu ***** prosto ***** w ten ***** ***** potok - zatrzęsła się dziewczyna.
- Na nogi skakał?
- ***** ***** głupi ***** na główke ***** *****.
- A dawno to było?
- No - może ***** dziesięć minut...
- Proszę tu zaczekać, za chwilę powinni przyjechać policjanci. My musimy jechać. Gdyby ktoś pytał, zabraliśmy go do Szpitala w Koziej Wolce.
Zapytałem jeszcze o dane osobowe, ale dziewczyna znała jedynie imię i pojechalismy wyjąc ponuro.

Pacjent dojechał bez większych przeszkód do szpitala. Tam potwierdziło się złamanie kręgosłupa szyjnego - i niejako powód zatrzymania krążenia. Dziewczyna nie potrafiła mu pomóc i gość się udusił. Niestety, nie udało się uratować mózgu. Czas oceniony przez towarzyszkę ułana był nieco krótki - sam nasz dojazd zajął ponad piętnaście minut.

Po kilkunastu dniach stwierdzono smierć pnia mózgu - co jest jednoznaczne ze śmiercią osobniczą. Rodzina wyraziła zgodę na pobranie narządów, więc nasz pacjent został dawcą.

Ułani, ułani, malowane dzieci...

sobota, 28 lutego 2009

Szybki

- Szybki, a ile ci zejdzie do Krakowa?
- Za godzinę dojadę.
- Tyle to ja bez sygnałów zrobię.
- Ale ja tyle potrzebuje nie do Wieliczki tylko do Jana Pawła.
- Eee.. bzdury gadasz... To byś se musiał śmigło na dachu zamontować. Nie da się – powiedziałem z przekonaniem. –Toż przez miasto zejdzie ze dwadzieścia minut.

Jakoś w ferworze życia doczesnego zapomniało mi się o tej rozmowie prowadzonej leniwie o 2 w nocy. Ale Szybki nie zapomniał...


- Abnegat, potrzebujemy transport do Krakowa – przywitałem się radośnie z dyspozytorem. – Dobrze by było wrócić przed trzecia. R wolne?
- Wolne.
- Pielęgniarka pojedzie z oddziału.
- Będziemy za piętnaście minut.

Rach-ciach, zapakowaliśmy klienta na nosze i poszli do karetki. Sprawdziłem jeszcze czy dreny się nie pozatykały, ssanie czy działa, monitory, sygnały i pojechaliśmy.
Wentylatorek popracował 20 minut i zdechł. W sumie nie zdziwiło mnie to bardzo – pytanie było “kiedy” a nie “czy” wytrzyma. Przepiąłem ambu i usiadłem za głową pacjenta. Kwintesencja anestezjologa to wentylacja... Dzielny byłem bardzo. Wentylując zażarcie najpierw zrobiłem się blady, potem szary a na końcu zielony. W tym momencie Kazio wywalił mnie na zbity pysk, twierdząc ze ambu to on se sam może dymać, a ja się mu żywy przydam na wypadek reanimacji. Na takie oświadczenie oddałem miejsce wraz z workiem i polazłem do przodu. Co okazało się krokiem chybionym jako ze Szybki przekroczył właśnie druga kosmiczna i gnał jakby brał udział w wyścigu na Marsa. Wbiłem się w fotel. Jak się mi błędnik uspokoi to jakoś ten transport przeżyję.

- Abi, jesteśmy – rzekł dumnie Szybki. -58 minut.
W tym momencie dotarło do mnie ze widok tramwaju zbliżającego się na czołówkę nie był wytworem mojego mózgu.
- No patrz. I nawet nic nie odpadło – wyraziłem podziw szczery dla osiągnięcia. Po czym wysiadłem.
Głupi pomyśl. Błędnik zbuntował mi się bardziej niz. myślałem. Żeby nie klapnąć dupka w glebę, przeszorowałem po karetce i otwarłem drzwi z tylu.
- Dreny ma sklemowane? – zapytał nie znoszący sprzeciwu glos gdzieś z boku.
- Macie jakąś nowa praktykę mordowania pacjentów? – odpowiedziałem, walcząc z autofokusem. Rozmazana plama zamieniła się w palacego papierocha jegomościa w białym fartuchu.
- Sie pan, doktorze, tak nie unosi. Nie tacy jak pan przywozili mi tu uduszonych.
- Noż kkurwa, zdecydowanie nie tacy jak ja. – Cóż sobie cham wyobraża? Ze jak ze wsi doktorek przyjechał to nie potrafi przypie.dolic?? –Ja akurat jestem po medycynie a nie po rzeźni.
Po czym potknąłem się na krawężniku, wyrznąłem czaszka w drzwiczki i straciłem z trudem odzyskana ostrość. Tak to jest jak się pyskuje do starszych.

Potem się okazało ze to był szef kliniki. No, nic nie poradzę. Sam się prosił. Co ciekawe, zazwyczaj dochtór transportowy zbierał drobne pater noster. A w tym przypadku przyjęcie przebiegło w ciszy i wręcz ekspresowym tempie. Pewnikiem mój agonalny stan wzbudził w klinicznych hienach samarytańskie uczucia.

piątek, 27 lutego 2009

Ore ore

Ore ore (...) woda mi wyzarla kore

- Doktor, a byliscie na osiedlu dzisiaj?
- Nie, a co?
- Jak to co – dzien bez Roma dniem straconym.
- Eee... – zaoponowalem niesmialo. –Toz lato, cieplo, Siabadabada amore , moze nie zadwonia?
- Predzej mi tu kosciany ludek zatanczy... – wyciagnal reke zeby pokazac gdzie i jakiego ludka sie spodziewa. A raczej nie spodziewa.
Rozmyslajac nad nietolerancja i ksenofobia zajalem sie przygotowywaniem obiadu. Piec parowek czy nie piec? Szekspir myslal ze mial problem, tak? A zreszta. Zjem wszystkie to nie bede mial potem dylematow moralnych.

Zza drzwi doleciala wiacha przeslicznej urody. Gdyby ktos chcial zarobic kase, w zawodach bluzniercow nalezy obstawic Stasia. Zysk bez ryzyka.
- Abi, chodz.
- Slyszalem. Rozumiem ze koscianego ludka nie bedzie?
- Zwariowales. Toz oni dzisiaj zasilek dostali. Sadny dzien. Chcesz policje?
- Prewencyjnie? Nieee... Naczialnik bedzie trzezwy. W najgorszym wypadku nie bedziemy wjezdzac i sie mu powie zeby klienta przyprowadzil do karetki.

Cieplo, milo.
Jechali Cygaaaaanieeee ... Wroc.
Jechali Romiaaaaanieeeee z jarmarka damoj daaaamooojj
- Abi, kwaszmac, czy ty Boga w sercu nie masz? Toz ja tu wysypki dostane – wyrazil swoj podziw szczery kierowca. –Nie mogl bys pospiewac o czyms innym?
- Rasisci... – mruknalem i zanucilem Confutatis . Zdecydowanie najladniejsza czesc Requiem. Szczegolnie gdy zenskie glosy zacinaja unisono voca me cum benedictis - czyli wezwij mnie do blogoslawionych. Kto wie co zastaniemy na miejscu? Wczesniej czy pozniej wszyscy bedziemy vocat ...

O dziwo, w Osiedlu spokoj. Czyli nikt nie lata z siekiera, na doktora nie pomstuje... dziwne.
- Wjezdzac?
- A wjezdzaj. Przeciez nas nie zjedza.
- ...bys sie nie zdziwil... – mruknal i z fasonem zajechal na placyk.

- Dzien dobry, ktoredy?
- A tutaj, doktorze. Chory bardzo.
- A co mu jest?
- Stan przeciwzawalowy mial i od tej pory strasznie go w piersiach morduje.
Czyli zartow nie ma. Jak stan takowy za piersi zlapie, zadusi niechybnie.

W domu lezy Rom i umiera. Sapiac straszliwie. Co nie jest dziwne bo jak sie odwala sprint na sto dziesiec metrow przez chaszcze, z flaszka w dloni - zeby do domu dobiec przed doktorem - to sie potem sapie. Odchylilem kolderke.
- Jakas nowa moda ze spi pan w kurtce?
- Bo mi zimno. – Odchylilem kolderka z drugiej strony.
- W nogi tez? Czy buty przyrosly do nozek?
- Pan se nie zartuje doktorze, on mial stan przciwzawalowy – malzonka z naciskiem powtorzyla diagnoze, zirytowana glupota lekarza – i jest ciezko chory.
- To widac. Zdecydowanie ciezko. Ile pan wypil dzisiaj?
- To ***** lekarz *****jest??? – rozdarl sie calkiem po romowemu Rom. – Ty *** **** (...)
- Wiesz pan ze to sie nagrywa? I ze nastepna awantura skonczy sie calkowita odmowa przyjazdu tutaj?
- To czego pan ***** taki nieuprzejmy – powiedzial uprzejmie Rom. -Ja tu ***** chory jestem i sie mi leczenie nalezy.

Coby wykluczyc stan zwiazany z zawalem zrobilismy EKG, zmierzyli cisnienie i pouczyli Roma ze nastepnym razem oczekujemy go serdecznie na naszej stacji. Co nie ma zadnego znaczenia, bo jak Rom ma widzimisie to dzwoni na pogotowie. A jak dzwoni to znaczy ze umiera smiertelnie – nawet jak w tym czasie leci przez pola z flaszka w reku – i trza wtedy gnac na sygnale. Nie daj Panie jednak nie przyjechac. Wtedy Polacy, rasisci, kazdy to powie, i nikt tu nie lubic romski czlowiek .

- A przy okazji nie wypisal by pan recepty? – wyjasnil pokojowo Rom powod wezwania. –Skonczyly sie tabletki na cisnienie. I jeszcze ancypiline na wszelki wypadek.

Boze jedyny, Makumbe zachowaj (...)
Makumba, makumba, makumbaska – polska Afryka, Afryka polska
Makumba, makumba - o lelelele
.

czwartek, 26 lutego 2009

Zawodowiec

Glosno trab, jasno swiec – wolno jedz.
To pierwsze przykazanie kierowcow pogotowia. Zasadniczo wszystko rozbija sie o slowo “wolno”. Jak Szybki siadzie za kolko to 140 dalej jest wolno. A jak nie Szybki to 80 moze byc za duzo. Najwazniejsze zeby w tym wszystkim nie stracic umiaru. Kierowca karetki ma dosc odpowiedzialne zadanie bo od jego umiejetnosci zalezy zycie zarowno calego zespolu jak i pacjenta.

- Janek. Dzien dobry, doktorze, ja dzisiaj z wami jezdze na R.
- Abnegat. Dzien dobry. A jezdzil pan juz gdzie w pogotowiu?
- Do tej pory na transportach. A na R pierwszy raz.
- No to witamy. Moze nam pan zapewni spokoj dzieki fuksowi pierwszego razu? Kto wie – usmiechnalem sie wspominajac swoj pierwszy dyzur. Jakies bzdeciki do zalatwienia i spokojny sen przez cala noc. Bylo tak milo, ze na nastepny dyzur przyszedlem bez stresu i jakichkolwiek zalegan afektu. Po czym dostalem wycisk godny prawdziwego kota – cala noc jezdzenia, pelny przekroj przypadkow. Miodzio.

Okazalo sie ze fuks w przypadku kierowcow nie dziala. Jakies pol godziny pozniej gnalismy na sygnalach do wypadku. Ponoc 4 osoby w tym dwojka dzieci. Zaraza.
Janek okazal sie robokopem - nie wiedzialem ze z naszego klonkra mozna wydusic tyle pary. Szybki jest szybki – ale Janek okazal sie artysta w swoim fachu. Jako ze nie zdazylem mu przekazac swoich preferencji co do stylu jazdy, juz po dziesieciu minutach poczulem mile mdlosci i dretwienie rak. Kkurwaszmac. Ciekawe jak ja bede pomocy udzielal z pawiem pomiedzy zebami.

- Abi, wysiadamy! – Otwarlem jedno oko i rozgladnalem sie po nieco rozmazanym krajobrazie.
- A gdzie jest masakra?
- Samochod jest, ale chyba wszystko ok.
Sprawdzilem puls. Znaczy – wlasny puls sprawdzilem. 30 na minute. Ha – i chodze. To sie nazywa osmy cud natury. Trzymajac sie kurczowo drzwi wysiadlem z karetki.
- Ziendobrr – wyszczerzylem sie do tubylca. –Pan bral usial w tym wypadku?
- No ja.
- A chdzie reszta? ...zieci jakies mialy byc?
- Wypchali auto z rowu i pojechali.
- A pan caly? Potszebuje pan pomossy?
- Mi sie nic nie stalo* – przyjrzal mi sie podejrzliwie jegomosc.
- Dowizenia. – Wyszczerzylem sie na porzyganie...tfu, na pozegnanie i wlazlem do karetki. Jak by nie tubylec to bym sie walnal na chwile na poboczu, ale jakos tak przy ludziach nie bardzo wypadalo. Zaraz sie pokaze szczery do bolu artykul o pijanych doktorach siejacych zgroze i przerazenie za pieniadze podatnikow.

- To co, wracamy? – kierowca zglosil ekipe gotowa do powrotu.
- Wracamy. Panie Janku, pan bedzie teraz laskaw trenowac jazde a’la diplomat.
- Znaczy jak?
- Nie szybciej niz szescdziesiat, nie wolniej niz szescdziesiat, zadnych hamulcow i wachlowania gazem.
- Znaczy – karawan?
- Znaczy karawan.

Zanim wrocilismy na stacje wszystko mi przeszlo.
Dobry kierowca to skarb.

A’propos – dowcip mi sie przypomnial.
Zakopianka. CBS*** grzejac swoim BMW (kolor, wiadomo, czarny) walna w Bialym Dunajcu fure. Konie polecialy w jedna strone, baca w druga. CBS wylazl z rozwalonej fury i cofnal sie sto metrow zeby ocenic zniszczenia. Podchodzi do pierwszego konia, patrzy – wszystkie nogi polamane. Nie namyslajac sie dlugo wyciagnal swoja Barette, bach-bach, i ulzyl koniu w cierpieniach. Podchodzi do drugiego – to samo. Rozgladnal sie i zbaczyl Bace. Ktory naciagajac derke na urwane nogi zadeklarowal z moca – “No patrz pan – nawet mnie nie drasnelo”.
***Calkowity Brak Szyi

środa, 25 lutego 2009

Babcia staruszka

Zima, taka prawdziwa. Ze sniegiem po pas, mrozikiem, sniezynkami, choinkami w oknach i...
DRRRRRRRRRRYYYYYNNNNNNN!!!!
Tyle razy sie juz odgrazalem ze chyba czas najwyzszy urwac ten pieronski kabel. Podnioslem sluchawke w sam raz zeby uslyszec istote rzeczy.
- ...beda czekac przy drodze. Mowili ze jest kwadrans podejscia.
Z okreslaniem czasu dojscia do domu pacjenta jest tak samo jak z iloscia spalanych dziennie papierosow, podawanych przez palacza w formularzu anestezjologicznym. Kazdemu mozna bez wiekszych ceregieli doliczyc dyche w ciemno. Czyli ze jak mowili o kwadransie to w godzine powinnismy zajsc.

- Abnegat, slyszales?
- Wiem gdzie. A co sie dzieje?
- Nadcisnienie, zle sie czuje.
- No to jedzmy - westchnelo mi sie zalosnie do cieplej i przytulnej dyzureczki.

Jedziemy sobie pod gore dolina i jakos tak znajomo mi to wyglada. Kkurcze, jak Wypastowanego zobacze, to mi regularnie szczeka spadnie. A za pietnascie minut trza mu bedzie pokute zadac. Toz nie ladnie jest klamac. Nawet jezeli jest to tylko dyspozytor pogotowia.

Wslepilem sie w sylwetke nerwowo machajaca na poboczu drogi... nie. Jednak ktos inny. Zwrocilem Wypastowanemu honor i otwarlem drzwi.
- Brywieczor. Daleko?
- Jakis kilometr w gore.
- Do samego domu dojedzie? - nadzieja matka glupich niby jest, ale czemu by nie sprobowac...
- Nie. Ale potem to juz bedzie niedaleko.

Zapakowalismy pilota do karetki i ruszyli pod gore. Po kilometrze dojechalismy na maly placyk.
- Odtad trzeba isc.
- No to w droge. - Jakos za cholere nie moglem wykrzesac animuszu. Wzielismy jeszcze latarke z samochodu i potuptalismy calkiem przyzwoita, szroka drozka w gore doliny. Nasz przewodnik podprowadzil nas jakies 300 metrow i zwolnil. Sikac mu sie zachcialo?
- O, tedy - ucieszyl sie i skrecil w wypatrzona sobie tylko znanym sposobem sciezke. Tak jest, dobre buty w pogotowiu to podstwa. Szczegolnie jak tubylcy wynajduja skroty przez sniegi po kolana. Po kilkudziesieciu metrach plaski pasaz sie skonczyl i weszlismy miedzy drzewa. Plusem okazala sie calkiem milo wydeptana sciezka. Minusem pieronskie nachylenie i nieco zdradliwe oblodzenie co poniektorych odcinkow.
- Ile to pan mowil? Kwadrans?
- No, jeszcze z kwadrans i dojdziemy.
Od razu przypomnial mi sie ten pieron co to zone mial "han na brzyzku". Potem sie okazalo ze "han" oznacza cos kolo kilometra.

W sumie podejscie zajelo prawie godzine. Konczac wycieczke klalem w nieboglosy, zgodnie z zasada ze choleryna jak do mozgu dojdzie, to zadusi - wiec lepiej sie jej pozbyc w sposob naturalny. Nawet mi sie tlumaczyc pacanowi nie chcialo, ze jak by nas nie oklamal, to poprosilibysmy GOPR o pomoc. A tak jestem w lesie, bez kontaktu z baza, karetka i w ogole swiatem cywilizowanym; o transporcie kogokolwiek w takich warunkach szkoda gadac. W miedzy czasie zapadla czarna noc, a nasza sluzbowa latarka zaczela dawac mile, nastrojowe, wrecz intymne zolto-rozowe swiatlo.

- Bry.. Abnegat.. Pogotowie... Kozia... Wolka...
- Dobry wieczor, panie doktorze - odrzekla milo babcia struszka. Przetarlem zalane potem oczeta i ze zdziwieniem rozgladnalem sie po salonie. Czysciutko, schludniutko, obrusiki, filizaneczki - bardziej bym sie takiego widoku spodziewal w dobrach Polanieckich niz w lesnych ostepach. Dziwny jest ludzki rod.

Babcia niestety miala wszelkie powody by wyladowac w szpitalu. Jak pomyslalem ze musze teraz zejsc na dol, zawezwac stacje, poczekac na GOPR, wtarmosic sie z powrotem i wrocic na dol... Lomatko. Toz do rana nie zdaze.
No nic - co sie da to sie da - a co nie to nie. Rozpoczelismy lekowanie babci i po jakiejs godzinie przestala rzezic, nabrala rumiencow, cisnienie jej spadlo do wartosci akceptowalnych a bole w klacie minely jak reka odjal. Wyjasnilem ze powinna do szpitala pojechac i ze jak chce, to sie cala akcje zorganizuje. Zaoptowala za pozostaniem w domu. Madra kobieta. Ostatecznie nie wiadomo komu zawal pisany a przezyc transport w takich warunkach zakrawalo na cud stosowany.

Wypilismy jeszcze herbatke, sprawdzili parametry i ruszyli w dol. Nasz przewodnik na wszelki wypadek stlenil sie duzo wczesniej wymigujac sie krowa czy innym zwierzeciem udomowionym. Moze i dobrze bo bym mu pewnie do d.py nakopal w drodze powrotnej. Latarka pozarzyla sie jeszcze z dziesiec minut i zapadla ciemnosc. Taka blue velvet . Pogrzebalem w torbie i wyjalem latareczke do ogladania gardla. Kkurcze, alez to ma moc. Nigdy bym sie nie spodziewal.
- Kaziu, drzemy w dol. Bo toto wytrzyma gora kwadrans - tu prychnelismy zgodnie smiechem - i zdechnie.
- No to co - bobsleje?
- Ty pierwszy - odparlem z kurtuazja.
Zaczelismy nieco dziwny zjazd na butach od-drzewa-do-drzewa. W dole zamajaczyl bialo snieg - czyli krawedz lasu niedaleko. I w tym momencie latareczka doszla do wniosku ze wybiera wolnosc - i wysunela mi sie spomiedzy zebow. Po czym odbila sie pare razy i zgasla.
- Taak. To co, plan B?
- A mamy plan B? - odparl Kazio jak rasowy Dominikanin. Czyli pytaniem na pytanie.
- Mamy. Idziesz pierwszy i macasz droge. A jak uslysze wrzask to skrece.
- Smieszne barz - odrzekl Kazio i metoda spokojnego zsuwania sie w dol wydarl na sage w kierunku jasniejacej doliny. Po kilkunastu minutach upaprani jak nieboskie stworzenia wyladowalismy na plaskim.
- Droga gdzies tam? - zaryzykowalem i ruszylem pierwszy. Jeszcze tylko kilkadziesiat metrow, jeden row po pas z woda na dnie i osiagnelismy cywilizacje. Czyli rzeczona drozke.

- Gdziescie tyle byli? - wykazal sie wspolczuciem, podziwem dla naszego hartu ducha i czym tam jeszcze kierowca.
- A co, pokazac ci? - odparl Kazio. Musze go w wolnej chwili o tych Dominikanow zapytac.
- Stacja sie pytala o nas jakas godzine temu.
- To zglos gotowosc i powiedz ze wygladamy jak gornicy przodkowi. Jak nic pilnego to musimy sie umyc.

Z kazdego wyjazdu mozna jakis wniosek wyciagnac.
Po tym kupilem sobie super hiper 28-diodowa latarke ktora na 3 paluszkach dziala juz 5 lat. Slusznym jest powiedzenie ze madry Polak po szkodzie...

wtorek, 24 lutego 2009

Desperat

- Abnegat, wyjazd! - ryknelo spod sufitu. Odkad zamontowali to pieronstwo, czlowiek zjesc w spokoju nie moze. Jak ja teraz pojade z puszka szprotek na ja..
Na jasnej koszuli?? Cholera jasna.
- Pilny wyjazd do proby samobojczej. Denat lat 42, skoczyl z mostu.
Normalnie jak sie trafi turbodyspozytor... Czlowiek ma ochote dac mu medal za zaangazowanie i natychmiast wywalic na zbity pysk.
- Jestem w karetce - ryknalem w przelocie kolo dyspozytorni i wyciagnietym klusem pognalem do garazu. O, znowu pierwszy jestem. Odkad mamy zamontowane te glosniczki, szanse sie wyrownaly. A poniewaz moj zespol dobrze mnie wytrenowal przez ostatnich kilka lat, teraz szans bladych nie maja. Trening prosty byl. Po otrzymaniu telefonu z wezwaniem wszyscy sie ubierali i przechodzac w pelnym rynsztunku bojowym kolo mojej dyzurki kopali w drzwi z okrzykiem "wyjazd". No i doprowadzili do tego ze potrafie wsiasc do karetki z zamknietymi oczami.

Io-io-io-io - zawylismy ponuro i pognali ratowac samobojce. Jakos tak mi w glowie postalo ze w sumie to jest to chamstwo. Czlowiek sie nameczyl, wewnetrznie nastawil a my go uszczesliwiamy na sile. Czy tez unieszczesliwiamy. Temat jak widac trudny jest.
- Gdzie my jedziemy? - wyskoczylem na chwile z ponurych rozwazan.
- Do Geslowki.
- To tam jest most?
- Jak sie jedzie na Wdzydze...
- ..ee.. - mruknelo mi sie z powatpiewaniem. -To by powiedzieli ze we Wdzydzach skoczyl...

- Pan czeka na pogotowie? - zapytalem stojacego i machajacego wsciekle droznika.
- No, ja - rozgladnal sie dookola jakby sprawdzajac czy ktos jeszcze nie czeka. -Jest u nas, w budce.
- Ale ze jak - to on na tory skakal??
- ...tory? - Droznik nachylil sie jakby chcial zbadac organoleptycznie stezenie promili w wydychanym powietrzu. -Tu sie na tory nie da. Z rzeki my go wyjeli.
Zglupialem calkiem. Przeciez mostu tutaj nie ma...

W miedzyczasie dojechalismy do droznikowej budki.
- Brywieczor. Co sie stalo? - zapytalem przemoczonego ale poza tym calkiem dobrze wygladajacego suchotnika.
- Skoczylem z mostu.
- ??? - wykrzywiolem sie ogolnie. -A gdzie?
- A zrobili tu teraz przejscie na druga strone rzeki. Unia dala kase to i wojt sie postaral - wyjasnil droznik pochodzenie rzucajacego sie z mostu samobojcy.
A to ci dopiero. Bedzie jak nic plus w nadchodzacych wyborach. Znaczy dla wojta, nie dla samobojcy.
- I cos Pan Szanowny chcial osiagnac tym skakaniem?
- Utopic sie w rzece.
Predzej kark skrecic. Dobrze ze artyscie nie wpadlo do lba skoczyc na glowke bo by sie polamal. Musial sie wywrocic przy wodowaniu, inaczej by sie nie zmoczyl bardziej jak do kolan. A w dodatku czeka mnie wycieczka do miasta, na psychiatrie. Lomatko.

Jaki Brooklinski most, tacy i samobojcy.

niedziela, 22 lutego 2009

Pozar

- Gdzie?
- Poczekajcie chwile. Zaraz ich doprowadza.
- Bardzo poparzeni?
- Nawet nie.

- Doktorze!
- ?
- Slabo sie poczula. Mozecie podejsc?
Coz by ta nie. Ostatecznie nog nam nie urwalo. Wyciagnietym klusem idziemy do budynku stojacego opodal dymiacej sie chalupy. Wchodzimy na pierwsze pietro. Cholera, tu tez dymu nawialo. Trzeba ja bedzie na gwalt wyprowadic. W pokju siedza dwie osoby. Dziewczyna, blada, z opalonymi brwiami i spalonym ubraniem oraz chlop, moze ze 25 lat, caly czarny od sadzy, z paskudnymi poparzeniami na rekach.
- Abnegat. Dacie rade isc?
- Damy.
- To pomalu. Trzeba stad wyjsc zanim sie zaczadzimy.

Doszlismy bez wiekszych problemow do karetki. Chlopak ze swoimi oparzeniami rak bedzie mial niezly pasztet. Zawinelismy wszystko w gazy przelane argentum i zajeli sie dziewczyna. Lomatko. Jakis poliester miala na nogach, bo sie spodnie przylepily do skory. Nie oderwie tego za cholere. Rece, klatka - wszystko dwojka. Ale najgorsza twarz. Porcelanowo-biala, jak twarz lalki. Trojka jak nic. W plucach poki co oboje czysto maja. Dobre i to. Choc zaburzenia oddychania po poparzeniu drog oddechowych moga sie odezwac nawet po dluzszym czasie, to brak objawow po ekspozycji daje nadzieje ze jeszcze maja nablonek w oskrzelach.
- Co to sie stalo?
- Samochod nam sie zapalil.
- Benzyna?
Popatrzyli po sobie.
- ...niee. Gaz...
- I co, nie zdazyliscie uciec?
- Probowalismy chalupe uratowac. Chcieli my go wypchac na zewnatrz. Ale jak sie nagle rozchajcowal - szans nie bylo.

Wklucia, plyny, opatrunki, a wszystko to w drodze powrotnej do szpitala. Poniewaz nasz szpital nie posiadal oddzialu dla poparzonych, przetransportowalismy ich pilnie do Siemianowic Slaskich.

Od policjantow, duzo pozniej, dowiedzialem sie ze instalacja byla przerobiona. Zeby sie dalo przetoczyc gaz ze zwyklej butli. Jak? Nie mam pojecia. Natomiast wiadomo po co. Zeby zaoszczedzic pare groszy. To sa wlasnie wybory ludzi przycisnietych do ziemi. Ryzykuje sie zyciem dla gownianych oszczednosci.

Nie znam zakonczenia, ale znajomy chirurg twierdzil ze kobieta nie przezyla. Uszkodzenia skory byly za duze.

Siedzac przed kominkiem nie zdajemy sobie sprawy jak wyglada pozar. A w srodku jest tysiac stopni. Wystarczy jednosekundowa ekspozycja - i skora odpada od ciala.

To nie prawda ze nie warto narazac zycia - jednak powody musza byc tego warte.

czwartek, 19 lutego 2009

Sciganty

Za horyzontem wielka korona gór,
Na karoserii różowieje kurz,
Odsuwasz dach, w rękę łapiesz wiatr,
Powiedz prawdę, ile lat mnie kochasz?
Droga ucieka, noga już ciężka jest,
Opór decha i z oczu znika sen...


Wolnosc rzadzi! Tak jest! Rura!!
Potem co prawda siedzi sobie taki wolnosc rzadzi na poboczu, i jakos piosenek nie spiewa, ulansko nie fantazjuje, o kozackiej brawurze nie wspominajac. W najlepszym wypadku husta sie na pietach i mowi cos jakby "kurwakurwakurwakur". Bo w najgorszym to w ogole nie ma zmartwien. A nawet przysparza innym radosci. Na przyklad biorcom narzadow.

- R-W, wyjazd! Wypadek na prostej w Gazdzinowce. Co najmniej dwoch poszkodowanych.
Ha, nie ma to jak Rka. Znowu mi sie jakis status-kitatus dostanie. Zaraza. Przydalo by sie jednak od czasu do czasu komus zycie uratowac, bo czlowiek zaczyna watpic w sens tego co robi.

- Stacja dla Abnegata.
- Zglasza sie stacja.
- Sprawdz ile tam poszkodowanych, moze Policja juz cos wie?

- Lacznie czterech, jeden nieprzytomny, jeden chyba nie zyje, dwoch w dobrym stanie.
- Dzieki.

Lepiej wiedziec od razu czy nalezy ratowac co w rece wpadnie, czy czlowiek podlega zasadom masowki. Ktora tak na prawde sprowadza sie do jednego - jezeli pacjent po udroznieniu drog oddechowych nie oddycha - to znaczy ze nie zyje.

Pisk gum, wyskakujemy. Raport od czerwonych - niezywy na prawo, nieprzytomny na lewo, umierajacy z tylu. Oz cholera. Jednak trzech.
- Ladny, lec do nieprzytomnego - zaczalem sie szarogesic. -Kaziu, sprawdz umierajacego i daj znac.
Sadzac z wrzaskow, bedzie jeszcze dosc dlugo umieral.
- A my do nieboszczyka - pociagnalem reszte zespolu za soba.
Szybka kontrola - kregoslup szyjny zlamany, pluca w kawalkach, w brzuchu chlupie. Jatka.
- Abnegat, stracil przytomnosc! - uslyszalem od strony umierajacego. K.wa mac, sadny dzien.
- Ten nie zyje. Lecimu do Kazia.
Faktycznie, pacjent w miedzy czasie nieco odplynal. Zabezpieczylismy podstawowe funkcje, wrzucili klienta na nosze i pognali do karetki. Katem oka zobaczylem ze W startuje na sygnale.
BTLS - cholera, obie nogi strzelone, leb rozbity... Lomatko. Zabralismy sie za ciecie wszytkiego co mial na sobie. Ostatecznie glupio przywiezc na izbe umarnietego pacjenta z powodu przeoczonej i niezabezpieczonej rany. Spodnie poszly z niejakim trudem, Kazio zajal sie lupkowaniem, a w miedzy czasie zaczelismy kroic kurtke. Tu nieprzytomny doszedl do siebie.
- Oz kukurwa! Nie po zolwiu!!!
Majaczy - przeszlo mi przez glowe. -Spokojnie prosze lezec. Zaraz zabierzemy pana do szpitala.
- Ale nie zolwia!!!
Az sie ogladnalem. Jaki zolw, do cholery?
Pocielismy wszystko w kawaleczki, ladnie goscia zaopatrzyli, podkluli, plyny podpieli i na kogutkach pognali do szpitala.

Na izbie czekal juz chirurg z internista - jako ze anestezjolog byl zajety z urazowcem przy pierwszym kliencie - wiec zrobilismy mala zamiane na chwileczke. Internista poszedl sobie na pogotowie a ja zostalem z chirurgiem.
(...)

- Panowie, dzieki za wspolprace. Ladnie to wszystko poszlo.
Musze przyznac ze lubie z nimi pracowac.
- A tak na marginesie, co on z tym zolwiem? Delira jakas czy co?
- Doktor, jaka delira. Ta kurtka sie tak nazywa - odpowiedzial nasz specjalista od motoryzacji. -Jak by ci kto cial nozyczkami sprzet warty pare kawalkow to tez bys sie zapieral rekami i nogami...

środa, 18 lutego 2009

Salut

Siedzimy sobie na stacji i wcinamy "Mikolajki".
Co to jest? Bardzo mniam pyszne i zupelnie rujnujace moj chytry plan odchudzania czekoladki o smaku rumowym. I ksztalcie Mikolaja.
Wcinanie "Mikolajkow" jest czynoscia podstawowa z Malym. Poza tym ogladamy jakowys film ale nie ma on znaczenia najmniejszego. Najwazniejsze ze jest cisza, spokoj i swieza dostawa czekoladek. Maly jest ratownikiem z ktorym lubie pracowac. Szybki, zorganizowany. I w dodatku nie ma poczucia ze go ludzie wk.wiaja.

...ale wszystko co dobre, szybko sie konczy...

- Nieprzytomna, Stara Wies, za mostem beda czekac.
Capnalem Mikolajka w przelocie i pognalem do karetki. Buty sobie zawiaze pozniej.
- Abi, jak myslisz? Bedzie akcja?
- A co, masz spreza? - zapytalem z niepokojem. Jak Maly czuje, to akcja bedzie jak w banku. Jakis zmysl paranormalny, zwyklym smiertelnikom niedostepny.
- Ee, niee - sie jakby wycofal nieco. -Moze zaslabla tylko?
Na wszelki wypadek sprawdzilem czy wszystko w torbie jest pod reka.

Szybkim zwodem mijamy furtke, schodki, drzwi - i o malo nie wywracam sie na lezacej kobiecie. Kolejny punkt dla Malego. Jest akcja.
ABC - NZK. No to, komu w droge...
Ruszylismy z grubej rury, Maly ze swoja organizacja potrafi zastapic brakujaca pielegniarke. Naladowal, strzelilismy - nil. Zlapal sie za masaz, ja za rure, kierowca przejal wentylacje, wklucie. Adrenalina. Dwie minuty. Kolejna sekwencja - pik pik pik... A to ci dopiero. Wygladalo na tak zwane bezszansie, a tu prosze.
- Chcesz pompy czy w karetce?
- Niedaleko, przeniesmy ja. Polamiemy sobie potem rece w transporcie.
Przelozylismy pacjentke na nosze, dwa ruchy i bylismy w na pace. Moze to sa przesady swiatlo cmiace, ale jak juz dotre do karetki to mi lepiej na duszy. A co najwazniejsze, wszystko jest na miejscu.

Podlaczylismy presory, plyny, monitorki pikaja uspokajajaco, za to wentylatorek zdechl. Jakos mamy pecha do niego. Albo sie zatnie na wdechu i chce rozpuknac klienta, albo nie dmucha wcale. Albo sapie - ze niby dmucha - a nie dmucha.
- Tylko go nie wywalaj...
- ...w myslach mi czytasz. Podmuchasz?
Chorobe lokomocyjna mam. Ktora sie objawia paskudna bradykardia, slabo mi sie robi i w ogole blizej mi do umarniecia niz czynnosci reanimacyjnych.
- Oki - usmiechanal sie w odpowiedzi. Wzial ambu, zasiadl za glowa pacjenta. -Gotowe, jedziemy! - to do kierowcy.
Zabrzmialo bojowe io-io i pojechalismy.

Nie znam wyniku koncowego. Nie wiem czy pacjentka przezyla nasze dzialania czy nie. Faktem jest ze z calkiem stablinym krazeniem dowiezlismy ja do OIT.

O ile dobrze pamietam, Maly zaliczyl wczesniej wszystko. Wypadki, polamancow, nieprzytomnych, padaczki, pijakow, porody i co tam jeszcze Mikolaj ma w worku dla pogotowiarzy. Ale reanimacji jeszcze nie mial. I spisal sie jak by to robil trzy razy dziennie. Byl do tej pracy stworzony.
Niestety, z pensji brakowalo mu na dojazdy do pracy wiec w koncu poszedl po rozum do glowy i wyjechal. Teraz tez go chwala - tyle ze w jezyku zwanym lenguidz.

poniedziałek, 16 lutego 2009

Tetniak no 1

Dryn...dryn...dryn...
- Haaloo? - ziewnelo mi sie zupelnie nieelegancko w sluchawke. 7 wieczor? Kkurcze, czulem sie jak by to byla 3 w nocy.
- Abi, wyrostek mamy. Nic pilnego, ale tak w najblizszym czasie bysmy go chcieli zaczac. Na czczo, bez obciazen, badania swieze ma.
- To wrzuc na blok. Ogladne i zaczynamy.

Sprawdzilem papiery, pacjenta - nic strasznego nie widac. Nawet go nawodnili przed zabiegiem. Czasy sie zmieniaja, chirurdzy widac tez. No to bierzmy sie do roboty.
Zapuscilem goscia, wlaczylem autopilota i zaczelismy lot. Plan prosty, chirurg sprawny... Szybkie ciecie skosne boczne, rach ciach, wyrostek na wierzchu. Hm. Bladawiec pospolity. Jak ten wyrostek jest zapalny to ja jestem Sheena, Queen of Jungle.
- Pewniscie sa ze to jest powod?
- ...cholerra... - zawarczal moj drug chirurg. -Z objawow na wyrostek wygladal.
Ciach - poszerzenie ciecia w gore. To bedzie tak zwana blizna hokejka. Sie facet raczej nie ucieszy jak zobaczy ciecie. Z nieco mniejszym animuszem panowie zaczeli eksploracje okolicy watroby i im dalej w las tym jakos im to szlo wolniej az staneli calkiem. Stoja nad gosciem, czasem ktorys palec wsadzi w brzuch, patrza po sobie i dalej stoja. Wytrzymalem dobre trzy minuty.
- Panowie, co jest?
- ...kurrrr...aaa - charkot z krztonia wystraszyl by nawet bialego niedzwiedzia - chyba trzustka zapalna... czy ki ch - nie dokonczyl rozpoznania.
- Doktor, wyrazaj sie - zaoponowala instrumentalna. -Dzwonic po szefa?
- Dzwon - westchnal drug moj serdeczny. Szczerze zal mi sie go zrobilo. Moze i leb bedzie mial na miejscu, ale pare innych rzeczy to mu Oberchirurg wyrwie. Z przyleglosciami. Chirurdzy oblozyli wszystko wilgotnymi szmatami, ja zmniejszylem daweczki i oddalismy sie Naboznemu Oczekiwaniu. W czasie to ktorego moj drug robil sie na przemian czerwony, bialy i zielony. Dobrze ze nie siny, bo bym mial dwoch pacjentow do obrobki.

- Co jest, Panowie! - zakrzyknal Oberchirurg. -W cos cie sie znowu wpier.olili?
Moj przyjaciel zaczal opowiadac historie wyrostka ktory byl trzustka udajaca pecherzyk. Ober sie zasapal.
- Ze jak, k.wa? A co na USG bylo?
No, teraz wiadomo ze USG by rozjasnilo nieco mroki diagnostyczne, ale kto to robi przed wyrostkiem? Moze Mayo Clinic. Dla celow dydaktycznych.
- Nie zrobiliscie ****** ****** w ****** ******???
Jednak zrobil sie siny. Psia krew, bede mial zaraz zawal na sali.
- Doktorze, urwie mu pan jaja pozniej - wyciagnalem pomocna dlon. -Robcie cos z facetem bo wisi na rurze juz poltorej godziny.
- Jeszcze sobie pogadamy - popatrzyl znaczaco Ober do Sinego i ciachchchc - do hokejki dolozyl piekne ciecie Kochera. Albo cos w stylu Kochera - od tego co zastal do lini posrodkowej. No ja ciez ***** nie ********.... Sznita gosc bedzie mial jak po przeszczepie watroby.

Minelo dalsze dziesiec minut kurwowan, macan, sprawdzan, zwisow mentalnych az wreszcie Oberchirurg znalazl powod.
- Jak nastepnym razem bedziecie sobie chcieli zoperowac tetniaka to moze byscie zaczeli z posrodkowego, co?
- Tetniak? A czego?? - zapytal nieco nieprzytomnie Siny, przechadzac w Sinego-W-Ciapki.
- Aorty. Przeciez tetnice podstawy mozgu ma w glowie a nie w dupie.
Nie dal bym glowy, ale Ober wyrzekl to wrecz z ojcowskim zatroskaniem. Chyba tez zauwazyl ciapki na twarzy swojego asystenta.
- Dla mnie grube nici, szyjemy na okretke. Siny, dzwon na pogotowie, niech R podstawia na transport. A przenosna sluchawke dla mnie - dzwon na naczyniowke.

He. Ciekawym kto bedzie taki odwazny zeby pojechac z walnietym tetniakiem w stanie spiaczki zaszytym na okretke.
- Abi?
- ...? - zapytalem niewinne oczeta kierujac szczerze na twarz Obera.
- Pojedziesz?
- Z wami raczej szans nie ma - odparlem, usmiechajac sie od ucha do ucha. Choc tyle mojego ze sie popastwic moge.

No i pojechalem. Pacjent zwiotczony, na sekwencyjnych dawkach Thiopentalu i Fentanylu, z kroploweczka Nitro z jednej strony a Dopamina z drugiej. I recznym pomiarze cisnienia. Czyli - sredniowiecze. I to takie bardziej Popiela niz Mieszka. Ku zdziwieniu wszystkich, a najbardziej mojemu, pacjent eksperyment medyczny przezyl. Wtarmosilem sie na sale operacyjna, pomoglem przepiac go z naszego sprzetu na ich, zdalem raport i pozegnalem sie grzecznie. W drzwiach dobiegl mnie okrzyk.
- Doktor!
- ...?
- A kto go szyl?
- No, chirurdzy - odparlem nie bardzo wiedzac co odpowiedziec. Toz overlocka nie mamy.
- I co ja mam k.wa teraz z tym zrobic? Toz i tak musze mu posrodkowe ciecie zrobic...

czwartek, 12 lutego 2009

Szalona

- Jedziecie do bialej goraczki. - Uwielbiam to okreslenie. Zasadniczo od nerwicy przez wszelkie mozliwe schizofrenie i szal psychopatow po upicie alkoholowe. Pojade to zobacze.
- Bardzo wzywaja?
- Bardzo.
Pytanie wbrew pozorom wazne - wiadomo czy z karetki pasy brac czy nie. Tym razem kaftanik i pasy sie zabierze.

Wchodzimy tylna brama do Luksusowego Osrodka Wypoczynkowego. To akurat rozumiem - nikt nie lubi jak sie mu opinie psuje. A karetka w drzwiach zawsze oznacza nieszczescie ludzkie. Ludzie do LDW jezdza zeby sie pobawic i wodki napic albo i pocudzolozyc. A karetka jakos tak kieruje mysli ku absolutowi, nieuchronnosci i innej podagrze.

- Brywieczor, Abnegat, co sie dzieje?
- A ******** ****** jak *** mysli ja ******** se **** dam to niech ******** (...)
Slowotok, 95 dB, i szal - gdybys tyyylko chciaal...
- CISZA.
Nie zawsze to dziala. Nie wolno sie drzec - to nic nie daje. Ale jak czlowiek uzyje drukowanych liter popartych lekkim zezem... Tym razem sie udalo.
- Jedzie pani do szpitala psychiatrycznego. Mozemy pojechac grzecznie - albo jedzie pani w kaftanie i pasach. Hm? - zapytalem o wybor opcji.
- **** ***** ********* w **** ***** mac! - To tyle o sztuce wplywu na innych za pomoca sztuczek behawioralnych.
- Kaftan, bitte.
Jak na swoj wiek, dzielnie stawala. Z lokcia oberwal wspolmieszkaniec plci meskiej z czolka celowala we mnie, plula po wszystkich, gryzla... A bedzie tego.
- Lekarstwo.
- 50?
- Nieee. Widzisz co sie dzieje. 100 naladuj.
Tu kolejny problem - jak zrobic zastrzyk turowi w trakcie szarzy? Niby ze to trudne? To jest maly pikus. Nasza pacjentka - to bylo wyzwanie. W koncu czterech chlopa opanowalo kruszynke, zastrzyk podalismy, kaftanik wlozyli, pasy zapieli i na krzeselko wlozyli. I tu sie zaczela jazda. Wychodzac z pokoju pacjentka zupelnie spokojna byla. Tak na moje oko to troche za wczesnie Magiczny Zastrzyk zadzialal, ale z drugiej strony... Moze w zyle niechcaco dostala? Ciezko orzec jak sie pod przymusem szalejacego pacjenta lekuje.

W trakcie ewakuacji musielismy przejsc korytarzem kolo dancingu.
Jestesmy na wczasaaach...
I w tym momencie nasza pacjentka rozwinela pelne 120 dB.
Ze ja zgwalcilo pogotowie.
Dziesiec osob wygladnelo przez drzwi.
A teraz ja wynosza cichcem.
Kolejne dziesiec.
Zeby ja ukatrupic.
Tlok jakby...
Ratunku, pomocy, ludzie, zabijoooo mnieeeee.....

Spocilem sie. Nieznacznie. Strasznie nie lubie ludzkich wrzaskow. Moze dlatego zostalem anestezjologiem. Czlowiek zarurowany nie wrzeszczy. Nawet jak by bardzo chcial.

Ruszylismy, minelo kilka minut i w koncu zastrzyk zaczal dzialac. I to tak dobrze, ze po przyjechaniu na izbe do psychiatryka pani byla cicha, mila - i calkiem zdrowa.
Tu dochodzimy do kolejnego problemu. Psychiatra jak choroby nie zobaczy - pacjenta nie przyjmie. Nie szkodzi, ze mu kolega anAstAzjolog opowiada co tez pancia wyprawiala. Zdrowa teraz jest - wiec sie do przyjecia nie nadaje.
- A poza tym to ona spoza rejonu - ja jej przyjac nie moge - oswiadczylo zdecydowanie dziewcze sliczne lekarsko-medyczne.
- Ale tego ze bo ona - mowe mi z wrazenia odebralo - to ze Szczecina jest. To ze ja niby mam teraz z nia nad morze jechac??
W koncu mi zbrzydlo. Poprosilem o podbicie odmowy przyjecia i zarzadzilem odwrot. Ha.
Pyskowac kazdy umie.
Podbic sie pod watpliwa decyzja jest nieco trudniej.
Ostatecznie po telefonach i rozrobie na szczeblu ordynatorsko - dyrektorskim pacjentka zostala przyjeta.

Od tej pory nie daje 100. Lepiej jak pacjentka przy przyjeciu da w leb psychiatrze. To ich zawsze nastraja pozytywnie do wspolpracy z pogotowiem.

środa, 11 lutego 2009

Kolekcjoner

Mile popludnie. Ciepelko. Srodek lata. Ech - zyc nie umierac. Gulasz dochodzi, ziemniaczki zaraz beda, salatka czeka. To sie nazywa...
Dryn - dryn.
Hehe - tym razem pamietalem zeby to sciszyc. Moj zmiennik jakby ten tego - albo gluchy jest albo potrzebuje mocnych wrazen.
- ...stracil przytomnosc - wlaczylem turbo i w ostatniej chwili przed walnieciem sluchawka uslyszalem adres -Morska 7.

- Doktor szybko, na pilne wzywaja!!
- Spoksik. Ma zyc to zyc bedzie. A jak umarl - to nie zyje. -Sprzedalem filozofie ktora uslyszalem od kierowcy podczas mojego pierwszego w zyciu wyjazdu do nieboszczyka. Sanitariusz popatrzyl na mnie spod oka.
- No czego? Kazdy umrzec musi. I wylacz sygnaly, bo wstyd.
- Doktor, pacjent sie konczy!
- No. ZUS mu sie konczy - mruknalem pod okiem. Pierwszych kilka razow do kurwadziada lecialem w rozwiazanych butach - bedzie tego. Jak sie uzywa pogotowia do walki z ZUSem trzeba byc przygotowanym ze w koncu nikt sie nie przejmie kolejnym wezwaniem.

Stanelismy, z tylu strzelily drzwi i uslyszalem tupot nog. Polecial. I nawet defi wzial... Ciekawe po co. Skarpetki mu bedzie prasowal czy obiad podgrzewal? Bo jak w srodku Kazio lezy i czeka na reanimacje to ja jestem Hortensja Bizantyjska.
- Dziendoberek! - zakrzyknalem radosnie widzac zaplutego, nieprzytomnego i calkowicie rozowego Kazia. - Koniec przedstawienia, wstajemy. Chyba ze pan laskawy zyczy sobie rure w krzton bez znieczulenia?
- Dzien dobry, panie doktorze. - Kazio zaplucie wytarl i na lozku usiadl pomny naszych poprzednich spotkan.
- Co tym razem?
- Nic nie pamietam.
- Ttak. To pewne. A pogotowie kto wezwal?
- Sasiad.
- A gdziez un?
- Pan to sobie z powaznych rzeczy zartuje. A ja sie tu kiedys wykoncze.
- Pan mnie predzej wykonczysz jak siebie. Pytam grzecznie, co sie stalo?
- Trzepaczka mnie wziela, a potem nie pamietam. Sasiad dzwonil, jak bonie dydy, ale jak zobaczyl ze mnie przeszlo to polazl.
- Leki byly? - Popatrzylem nieco podejrzliwie. Bardziej mi zalatywalo od niego napitkiem marki Bazyl niz czym innym, ale - nobody's perfect.
- Byly. A recepte tez pan napisze?
- TEZ? A co niby do cholery mam jeszcze napisac?
- No jak to - obruszyl sie Kazio. - Toz nieprzytomny bylem - to mi sie informacyjna nalezy!

To sa wlasnie oszczednosci ZUSu. Zabierze jeden debil z drugim takiej pijaczynie trojeczke - i mysla ze to oszczednosc jest dla Skarbu Panstwa. A w efekcie pijaczyna na leki nie ma, na wino a'la patiuk tez nie - wiec drga codziennie. I codziennie jezdzi do takiego karetka na sygnale. Jak by tak koszty wyjazdow policzyc, to by sie uzbieralo na rente dla dziesieciu moczymord. Pomijajac fakt blokowania karetki.

- Tu informacyjna, tu Tegretol - panie Kaziu, idz pan do PKPSu to choc opakowanie wykupia.
- No co pan, doktorze! - zjezyl sie Kazio. -Toz honor swoj mam i do nikogo lapy wyciagal nie bede. A poza tym za trzy tygodnie mam komisje, to moze mi choc na rok dadza... - popatrzyl na mnie spod oka.
- Co daj Panie... - odparlem krzyzujac palce...

wtorek, 10 lutego 2009

Kanalizacja

Tylko dla czytelnikow o mocnych nerwach lub slabej wyobrazni. UWAGA. Nie czytac przy jedzeniu

- Abnegat, zjadles?
- Koncze.
- To sie zbierajcie. Jedziecie do Przasnego Zascianka kanalizacje przetkac.
- Franek?
- Nie, Maciejowa.
Hm. Tej nie znam. Poza tym wolalbym do chlopa - wiadomo, wpycha sie rurke w rurke i sprawa zalatwiona. A u kobiet sprawa jest powazniejsza...

Jedziemy pomalutku - zima, slisko, koleiny a pospiechu wielkiego nie ma. Wkolo sloneczko sie skrzy na sniegu, ech, narty wziac i nogi rozruszac.

- Dzien dobry, Abnegat, gdzie pacjentka?
- A tedy prosze - gospodarz w progu wita i do basementu prowadzi. Im nizej tym gestsze i cieplejsze powietrze. Cholera, ciezko bedzie. Najwyrazniej sie pogotowiem przejeli i babce w piecu napalili. Jak sie podgrzeje taki mily zapach starych przesikanych szmat - klekajcie narody. Gazmaska na nic.
- Dzien dobhry - wycedzilem nieco na sile, jako ze mi dech odebralo. -Co ssie sieje?
- A od wczoraj sie cewnik zatkal, a dzisiaj jo boli, no to my po was zadzwonili.
Wygnalem chlopa w cholere i zabralem sie za prace. Primo - warsztat. Nawet najlepszy mechanik samochodu nie naprawi jak na kanal nie wjedzie. Problem byl nieco, jako ze trafil sie nam TIR z uszkodzonymi kolami, ale poszlo. Po czym okazalo sie ze chocby nie wiadomo co - nic sie nie zobaczy.. Tyle towaru na pake ktos nawrzucal, ze sie pod maske za cholere nie zagladnie. Mysle ze jak by mi kto zaproponowal zebym z zawiazanymi oczami wymienil rure wydechowa w samochodzie to bym sie zamienil. Do tego grzanie wlaczone na full i ondulacja razem z utlenianiem wlosow za darmo(...)

Wyszedlem na swieze powietrze nieco zzielenialy i zapalilem dyma. Zaciagnalem sie - co jest, zgaslo? AaaaZZZZ cholera, toz sie pali - bylo palca nie pchac. A jak ciagne to nie czuje. Bibulka dziurawa?
- Co jest, Abi? Zle sie czujesz?
- Nniee... Chodz, pojdziemy z noszami, trza kobiete przewiezc do szpitala.
- Lomatko, daj jednego - wyrzezil w tym momencie zza moich plecow sanitariusz.
- Trzymaj. Mowiles ze z nia zostaniesz?
- Zartowalem...
- Hahaha - zaryczal kierowca - a to mi sie ekipa wrazliwcow trafila.

...Ale zemsta choc leniwa
przygnala cie w nasze sieci...
Ta karczma Rzym sie nazywa
Klade areszt na Waszeci...


Nie trzeba bylo dlugo czekac. W dodatku sanitariusz, wiedzac co go czeka zabral sie za nieco gorsza pozycje - tj, za raczki z przodu, pozostawiajac kierowce z tylu, z nawietrznej. Juz sie nie hahahal ani nie dziwowal.

W zyciu tylko raz jedyny czulem gorszy smrod - to byla ta zaplesniala kloszardzica o ktorej juz opowiadalem...

poniedziałek, 9 lutego 2009

Narciarz

- Abnegat, GOPRowcy dzwonili ze macie przesylke. Maja byc na dole za 20 minut to jedzcie juz.
Co oni tam do ciezkiej cholery wyprawiaja? Trzeci polamaniec dzisiaj? Dwie nozie juz odwizlismy do szpitala, ciekawe co teraz. Byle nic gorszego.

Dwoch poprzednich bylo z Warszawy. Ostatnio samych Warszawiakow zwoze. Najpierw myslalem ze moze to taka warszawska gorka - jak tylko oni jezdza to nikt inny sie nie polamie. No i przeszedlem sie z ciekawosci po parkingu. Milosc rozrywa me serce wielce, gdzie zes ty luba, Radom czy Kielce - jak pisal Papcio Chmiel. Rejestracje skadkolwiek. A na noszach laduja mieszkancy stolicy.

- Jak leci? - zagailem spokojnie.
- Juz jestescie? Dzien dobry, zachodzcie. Gosc juz na toboganie, zaczeli go zwozic jakie piec minut temu. Niedlugo beda. Herbatki?
- Chetnie.
- Wkladeczka?
- To jak prywatnie przyjade. Dzsiaj nie da rady - odrzeklem z bolem serca. Nic to - co sie odwlecze to nie uciecze.
Zaczelismy pic herbatke i rozmowa sie potoczyla leniwie.
- Trzeci dzisiaj - zagailem.
- Trzeci. A warunki wcale nie takie zle. Lodu nie ma, ratrak ostatnio wszystkie zbyry wyrownal. Ludzie teraz slabi, zrejom jakiesi platki i zywe kultury no to i kosci majo do dupy - zauwazyl filozoficznie moj rozmowca. - O, sa juz.
- No to chodzmy.

Odebralem meldunek od GOPRowcow, zbadalem pacjenta, zdjelismy bucik z nieodlacznym AaaAAAaA zainteresowanego, sprawdzilem czucie wnozi, szyna i do karetki.
- Skad pan jest?
- Z Warszawy...
Co do cholery? Toz platki wszyscy wpierniczaja, kulture zreszta tez - a tu kolejny polamaniec stoliczny. W koncu po dlugich dywagacjach doszedlem do jedynej prawdziwej roznicy pomiedzy Warszawa a reszta miast w Polsce. Pieniadze.

Warszawa zarabia lepiej. Stac ich na kupno noweczek Rossignol Radical RS za kilka tysiecy - no to je kupuja. Jednak zeby takiego karwa kontrolowac to trzeba miec mase i nogi jak stalowe sprezyny. A nie waciane nozki wsparte treningiem Lager 2x20 - dla niezorientowanych: czterdziesci papierochow dziennie i krata piwa wieczorem. Nikt jakos nie widzi potrzeby zrobic pieciu przysiadow przed sezonem, za to wszyscy koniecznie musza kupic najnowszy ocieplacz Spidera. Inna rzecz ze to bardzo gustownie na noszach wyglada.

Z ostatnich statystyk wynika ze srednia placa w kraju zaczyna sie wyrownywac. Dla pogotowia w gorach znaczy to jedynie ze miejsce urodzenia polamancow bedzie bardziej zdywersyfikowane...

A oto historia prawdziwa z wloskich Dolomiti, ktora wlasnorecznie KICIAF spisala:

No dobra, skoro Abi prosisz.

Historyjka jest o tym jak pojechałam pierwszy raz do słonecznej Italii szusować na nartach. Pierwszy dzień po przyjeździe, świeżo pożyczone nartki i jazda kolejką na górę. Kondycja średnia - inne rodzaje gimnastyki uprawiałam wtedy na codzień, ale że tak wprost od biurka to nie można powiedzieć. Góra piękna, widoki też - jedziemy w dół - śliczna, długa nartostrada. Już prawie na samym dole zapragnęłam zatrzymać sie celem zrobienia zdjęcia. Jadę sobie w poprzek stoku, wolniutko do zaplanowanego miejsca parkingowego i nagle czuję takie dziwne trach i moje kolano zgięło sie jakoś tak samoistnie i zupełnie bez mojej woli. Wpadłam nosem w śnieg, narty nie wypięły. Próbuję się pozbierać, narty mi się nawet udało wypiąć, usiąść na tyłku też, za to wstać już nie. Znaczy kolanko odmówiło mi zdecydowanie posłuszenstwa. Mowy nie ma żebym się sama stamtąd ruszyła. No dobra. Wołamy pocztą pantoflową miejscowy gopr czyli karabinierii. Przyjechało dwóch takich z toboganem, przystanęli koło mnie i się zaczyna zabawa.
- Du ju spik inglisz? - zagajam rozmowę, bo wstępne uprzejmosci typu bondżiorno wymieniliśmy w miejscowym narzeczu.
Zapadła cisza. Na twarzy tego, który stał bliżej widać było zatroskanie oraz olbrzymie skupienie. Ewidentnie myślał. Ciężko. Zmarszczył czoło. I nagle widać jak przez jego twarz przebiega przebłysk inteligencji.
- Elityl - odpowiedział po dłuższej chwili i z wyraźną ulgą.
Niestety były to jedyne słowa jakie udało mu się wypowiedzieć w narzeczu inglisz. W zwiazku z tym resztę informacji przekazywaliśmy sobie na migi.
No to, że mnie boli, to widać był od razu, że noga i to prawa to im pokazałam palcem. Również na migi pokazałam, im że nie jest złamana (ruchy rękami jak przy łamaniu patyczka) oraz skręcona ( ruch ręką jak przy odkręcaniu słoika). Pomacali moje kolano. Usłyszeli wiązankę słów nie nadających się do publikacji wygłoszoną w mym rodzimym języku. No to już wiedzieli, że boli bardzo.
Pokiwali głowami na znak zrozumienia.
Następnie ciężar konwersacji przeszedł na ich stronę. Uroczym gestem wskazali moje narty i trasę w dół. Zaprotestowałam bardzo intensywnie zarówno słownie i jak i machając rękami. Na to panowie popatrzyli sie na siebie i gestem wskazali rzeczony tobogan. Tak, tak pokiwałam głową. No i zjechałam sobie resztę trasy w ciepełku pod kocykiem. Jedyny mankament to, że głową w dół.

Na dole okazało się jedyny dostępny w promieniu 10 kilometrów lekarz a właściwie lekarka również nie mówi w żadnym innym narzeczu jak miejscowym, toteż po krótkiej wymianie zdań kiedy z mojej strony padało "hospital?" a z jej "no,no" pogodziłam się z niemożliwością uprawiania ulubionego sportu podczas tego wyjazdu. A także przez parę następnych miesięcy. Zerwałam sobie kompletnie więzadła, ale to wyszło dopiero po powrocie do Polski.
Natomiast dlaczego jadąc sobie po łagodnym zboczu i wolniutko coś mi się stało w kolano zupełnie nie wiem. Bo najpierw poczułam ból, a potem dopiero upadłam.

Od tego czasu wprowadziłam nowy poziom znajomości języków obcych. Elityl.

PS. Powyższe pierwsze spotkanie z włoskimi Dolomitami nie zniechęciło mnie bynajmniej. Już rok później z nowym ślicznym więzadłem pomykałam na nartach tamże.