Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tu i tam. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tu i tam. Pokaż wszystkie posty

środa, 19 sierpnia 2009

Koversada - raport specjalny



Chorwacja. Dżizzazzzz. Mogę nie jechać na narty w zimie, mogę odpuścić każdy wyjazd – ale tydzień w krainie golasów jest zdrowiu psychicznemu niezbędny. Dlatego też co roku cierpię srodze z powodów poparzeń, udarów termicznych, kaca i innych przyjemności związanych z tak zwanym wypoczynkiem na świeżym powietrzu.

Piękno młodych biustów jak zwykle dostarczone jest przez naszych sąsiadów z zachodu oraz południa – choć tych drugich zdecydowanie mniej. Wszyscy snują się łagodnie i spokojnie w palącym słońcu, jedyna aktywność związana jest z olejkowaniem oraz schładzaniem – to drugie w Adriatyku, który w tym roku ma 28 st.C.

Jako że abnegaci wszystkich krajów mają źle w głowie, zamiast drabinki do wchodzenia do wody używam trampolinkiy – nawet czółkiem udało mi się zrobić tak zwaną blaszkę. Piecze do teraz.

Pro forma: ceny zwariowane, rybka w knajpie w środku Vrsar’u kosztuje sobie 190 kun za kilo(gram) co w zasadzie stawia ją na równi z ginącym gatunkiem torbacza z Wysp Wielkanocnych. Mieszanka kwacha z fantą w kanjpie – 30 kun. Znalezienie Konsum’a w tej sytuacji jest koniecznością – na szczęście w ciągu ostatniego roku zbudowano potężny sklep zaraz za Vrasar’em – wystarczy wyjechać w kierunku na Pulę i po prawej stronie stoi nasz zbawca. Ceny były tak niskie że wróciliśmy z zakupów z siatami i rachunkiem wołającym o pomstę do nieba. Łomatko. Od dzisiaj siedzę grzecznie na plaży i na żadne zakupy nie jeżdżę.

Odnośnie drogi – kompletne jaja. Zaraz (taki duży) za słowacką granicą wjeżdża się na drogę ekspresową która doprowadzi nas prawie do Dolnego Kubina. Potem trochę upierdliwości do Martina – i przerobiona trasa do Żyliny pozwala na spokojne objeżdżanie ciężarówek. W Żylinie zgodnie z zapamiętaną marszrutą – pod Tesco w lewo i kolejna niespodzianka – z Żyliny wyjeżdża się prosto na autostradę do Bratysławy. Co prawda kilka kilometrów trzeba potem pokonać starą trasą, ale szczęka w dalszym ciągu mi wisi.

Za Bratysławą kolejny opad szczęki – nowiuteńka autostrada biegnie do Wiednia, którego się nawet nie widzi – bo wszystko prowadzi nową obwodnicą. Niessamowite.
Kolejna drobna niespodzianka to otwarte bramki w Słowenii. Kupujemy kolejną naklejkę na szybę i wio – nie trzeba płacić, sprawdzać... Może kiedyś doczekamy i u nas wywalenia na zbity pysk rozwiązań prawnych które pozwalają pobierać myto z nic. I w dodatku te same umowy nie pozwalają budować dróg konkurencyjnych... Czy my na pewno nie mamy mafii w kraju...

I ostatnia – zupełnie paskudna – niespodzianka, to niewydolność granicy Chorwackiej. Potężny, kilkugodzinny korek. I opad szczęki po przejechaniu granicy – bo czekających na wyjazd jest jakieś... – trzydzieści kilometrów. Może trzydzieści pięć. Ci z końca wyjadą jutro...

Pozdrowienia znad kufelka misz-masz’a który pomału staje się naszym ulubionym napitkiem czasu upałów. Gdyby ktoś chciał sróbować: kilka kostek lodu, pół kufla czerwonego wytrawnego, dopełnić Fantą. Może być Sprite. Tylko na litość Boską, niech nikt potem nie odczepia przyczepy w czasie jazdy.

środa, 12 sierpnia 2009

Amsterdam, part 1

Gdy nie ma dzieci w domu to jesteśmy niegrzeczni.

Ponieważ pociechy pojechały realizować potrzeby wnuków, z żalu wielkiego za nimi wykluł się pomysł pojechania gdziebądź. Planowanie tego typu jest najlepszym sposobem spędzania wolnego czasu. Należy znaleźć najbliższe lotnisko, najtańszy lot w jakieś ciekawe miejsce, zabukować hotel - i wio. Okazało się że splot wypadków rzucił nas do Amsterdamu.

Nie jestem zwolennikiem jakiegoś straszliwego wojskowego planowania operacji - zasadniczo wolę się poszwędać, coś zobaczyć, coś zjeść - to koniecznie - i ogólnie wypocząć niż dać się zaje.ździć na śmierć. Jednak wypad na dwa dni w systemie wylot w sobotę rano - powrót w niedzielę wieczorem, wymaga przynajmniej przyglądnięcia się przeciwnikowi. Bez zbytnich ceregieli kliknąłem w dwa przewodniki w Merlinie, zapłaciłem co kazali - i ze zgrozą niejaką zauważyłem że przewidywany czas wysłania paczki to 7 dni roboczych. Szybko policzyłem na palcach - raczej dojdą. I faktycznie - mimo że zabłądziły gdzieś w Niemczech, mieliśmy caałe dwa dni na zapoznanie się z tematem. Niestety, Wiedza i Życie (czyli brytyjska seria Eyewitness Travel) okazała się drobniutkim niewypałem. Jakieś to wszystko takie - chaotyczne i w dodatku mam wrażenie że nie wszystkie informacje są świeże. I nie do końca przemyślane. Natomiast drugi z nich, wyprodukowany przez Nationale Geographic (ale nie standardowa seria, a "Historie,Mity,Opowieści") okazała się niesamowitym wynalazkiem. Zaproponowane w środku 24 trasy można przyciąć do własnych potrzeb, wiedząc że zobaczymy to co najważniejsze.

Lot do Amsterdamu zabiera z Teesside godzinę, w zasadzie czasu jest tyle żeby zjeść ciasteczko i popić soczkiem - po czym można spokojnie zacząć szukać wyjścia z lotniska. Chwila niepewności przed wskoczeniem do pociągu - zawsze tak mam w obcym miejscu, a co jak toto jedzie zupełnie gdzie indziej??? - i po piętnastu minutach wysiadamy na Central Station. Pierwsze co rzuca się w oczy to rowery. Rzecz jest nie do opisania, stoją wszędzie i w każdej ilości, połowa ludzi porusza się rowerami, w zasadzie wszędzie znajdują się - nie, nie ścieżki - drogi i autostrady rowerowe, a wejście na nie oznacza zawał spowodowany szybko zbliżającym się dryń dryń zza pleców.

Zgodnie ze starą zasadą - jak chcesz zaoszczędzić to najpierw daj się obłupić ze skóry - kupujemy pakiet Iamsterdam . Czyli karta wstępu do muzeów, bilet na tramwaj i książeczka opisująca większość atrakcji w mieście. Biuro znajduje się na przeciwko stacji, przy pętli tramwajowej, nieco po lewej stronie. Trudno ominąć. Ale niektórym - na ten przykład abnegatom - się udaje... Karta jest dobrym wynalazkiem - zasadniczo wstep do muzeów jest solidnie drogi - Rijksmuseum kosztuje 12.50, Van Gogh 11.00, jak sie do tego dołoży Museum Het Rembrandthuis za 7 to cena karty się zwraca (38E za 24 h). Nie mówiąc o bilecie komunikacyjnym - tramwaje, metro i busy rzeczne - oraz masie dziwnych bonusów i bonusików w okolicznych knajpach i sklepach. Niestety, czwarte muzeum na które ostrzyliśmy zęby - Stedelijk Museum - nadal jest w remoncie. Co prawda eksponaty są wystawiane po Amsterdamie, ale brakło nam pary żeby reorganizować marszrutę. Może następnym razem.

Dochodzimy na plac Dam. Niestety, pałac królewski jest w dalszym ciągu remontowany, dookoła rozłożone są sceny imprezy wspierającej bezdomnych, co dodatkowo zasłania widok. Obchodzimy wszytko dookoła i zmieniamy nieco plany - zobaczymy sobie dzisiaj dom Rembrandta, żeby w niedzielę nie latać z wywieszonym językiem po mieście. Ruszamy na azymut, zupełnie niepomni że przechodzimy przez środek osławionej dzielnicy czerwonych latarni. Dopiero porównanie zdjęć nam to uświadomi.

W domu Rembrandta trafiamy na wystawę Lievens’a, przyjaciela i protegowanego wielkiego mistrza. Zgodnie z kartą praw i obowiązków zwiedzacza ustawiamy się w ogonku i już po pół godzinie jesteśmy w środku. Tu mała dygresja - podatki w Amsterdamie płaciło się nie od powierzchni a od szerokości frontu budynku. Stąd wszystkie starsze konstrukcje są wąziutkie i wysokie. Trudno się dziwić, że - by zaoszczędzić na miejscu - klatka schodowa to pierońsko kręcone schody wymuszające trzeźwość tak codzienną jak i świąteczną. Zaspokoiwszy potrzeby wyższe zaproponowałem nieśmiało małe conieco. Toż człowiek nie zajączek, duracell mu nie pomoże. Siadamy w pobliskiej knajpie na rogu. Nieco zachłannie rzucam się na muszelki w porach. Młłłłłmzja. Jmkie dmbre...

Sprawdzamy która z zaproponowanych tras doprowadzi nas w pobliże hotelu i ruszamy szlakiem pchlich targów. To jest coś co mnie zawsze zdumiewa. Gdziekolwiek na świecie byśmy nie poszli, zawsze znajdziemy starą, połamaną klawiaturę do komputera. WTF??!? Nie panimaju.

Meldujemy się w hotelu i już bez obciążenia ruszamy na wieczorny spacerek po mieście. Charakterystyczna woń zioła jest zdecydowanie lepiej wyczuwalna, co w połączeniu z wilgotnym powietrzem znad kanałów daje specyficzny, niepowtarzalny zapach miasta. W Amsterdamie być i - ten tego - sekspracowniczki (pisownia oryginalna za Nationale Geographic) nie widzieć toż jak być w Paryżu i ominąć Eiffel’a. Ruszamy więc zgodnie z moimi przeczuciami i lądujemy przy przytulnym stoliczku z widokiem na Prinsengracht. Może i ze mną można zbłądzić na śmierć, ale człowiek w stu procentach może być pewien że nie umrze przy mnie z głodu. W końcu rezygnujemy. Trudnoż i darmoż - wolę nie zobaczyć wieży Eiffel’a niż by mi miały nogi odpaść od tułowia.

*** to be continued *** *** to be continued *** *** to be continued ***


Po prostu cos niesamowitego. W niektórych miejscach sa przypięte warstwowo - te z najgłębszej warstwy nadają się jedynie na przemiał...


Rowery są wszędzie.



Tak samo jak seks.


I rowerzyści. Zarówno ci duzi...


...jak i mali.



Pałac królewski. Niestety w dalszym ciągu w remoncie.


Pomnik ofiar wojny.


I coś co mnie nigdy nie przestaje zdumiewać. Czyli miłość powszechna do kiczyku.


Te walące się domki - każdy w nieco inną stronę - to nie efekt zniekształeceń optycznych obiektywu. Cały Amsterdam stoi na palach - i pomalutku się przechyla. Dość niesamowite kąty można spotkać bez większego wysiłku
.

ASP


ALA. Choć może na odwót :? :/ :| :\


Nie lubimy palić? To może lizaczka? Albo ciasteczko?


Lojalne ostrzeżenie.


I kolejny sklepik ze słodyczami.


Muzeum w domu Rembrandta - z pracami Lievens'a



Pchli targ.



Tego typa to ja skądś znam :/ :| :\


A tu zdecydowanie tajniacząca się agentka.



Można i tak - ale choroba lokomocyjna skłania jednak do spacerów.


Jak sie komuś już całkiem chałupa zawali - idzie spać do kanału. o_O


Stag party.



Koszmarki też mają.



\
Albo duchy - albo nie należy robic zdjęć pod światło :\ :| :/


Nika dali nie leze...

czwartek, 30 lipca 2009

Raport K-L-M/1/26-27.07

Raport z misji specjalnej K-L-M/1/26-27.07

Cel misji: eksmisja.

Użyte zasoby: agent specjalny Ptyś (ASP) oraz agent limitowany Abnegat (ALA)

Misja poboczna: rozpoznanie i roztrwonienie.








ASP wraz z ALA używając podstępu znanego jako manewr Twix + Cola oraz urządzeń przymusu bezporedniego (pasy bezpieczeństwa) dostarczyli przesyłkę KD(DH) na lotnisko. Tu rozdzielili sie zgodnie z planem. ASP ruszył wraz z przesyłką, ALA zabezpieczył środki transportu naziemnego, odprowadzając go do bazy.








Akcja przebiegła bez zakłóceń. KD, oszołomione nadchodzącymi wydarzeniami dały się rozlokować bezproblemowo w samolocie i zapadły w trzygodzinny stan PWNF. ASP przekazał KD(DH) agentom KD2, wypełniając podstawowy cel misji, a sam udał się do tymczasowej bazy gdzie SIS udzielili mu wszystkich istotnych informacji nt. organizacji.








Dzień następny to przerzut agentów do L celem rozpoznania terenu. Kontakt - Victoria Station. ASP uzył do tego BA K-L + GE. ALA wykorzystał NE M-L. Spotkanie nastąpiło 1400 hours sharp. Do rozpoznania terenu wykorzystano BSZODiP(CNZ) oraz LE(CzGPGSBND).






...Malkovich...??




Wszystko by było cacek, gdyby nie choroba lokomocyjna nękająca ALA który skończył misje zielono-szary. Melduję jednak że ptak, mimo szczerych chęci wyrwania się na wolność, pozostał w niewoli.








Następnie agenci udali się do Tajnej Kryjówki PIR, gdzie dla zmyły wszelkich służb śledczych i dorszowatych zjedli eskalopki raz, pizzę dwa i zapili to buteleczką Pinot Grigio mniam.

Powrót nastapił zgodnie z planem, NE L-M wywiązał się z zadania perfekcyjnie.

Akcję zamknięto 0100 hours sharp.
Straty własne: nil.
Attachement: biling RCC do zatwierdzenia.

----------------

Jak łatwo się domyslić:
L - London
K - Kraków
M - Middlesbrough
KD(DH) - Kochane Dzieci aka Dzika Horda
PWNF - Permanentne Wiercenie Na Fotelu
KD2 - Kochane Dziadki
SIS - Szwagier ze Szwagierką
BA K-L + LE - British Airways Kraków Londyn + Gatwick Express
NE M-L - National Express Middlesbrough - Londyn
BSZODiP(CNZ) oraz LE(CzGPGSBND) - Bus Specjalny Z Odkrytym Dachem i Przewodnikiem (Coby Nie Zabłądzić) oraz London Eye (Coby z Góry Podziwiać Gdzie Się Było Na Dole)
PIR -
Pizza Italiano Restauranto
RCC -
Ruined Credit Card