Lubiła ten specyficzny rodzaj ciszy. Pewnie nikt inny nie nazwałby tak dźwięków wichury przewalającej się przez białe pustkowia, ale dla niej oznaczało to raczej brak ludzkich głosów. Można było zatopić się we własnych myślach albo po prostu nie myślec wcale i chłonąć bez słów, samymi obrazami. Szła powoli, krokiem wytrawnego piechura, który wie, że najważniejsze to iść. Że nawet najdłuższa droga zostanie pokonana, byleby przestawiać nogi. Nie niosła zbyt dużo, zamiast ciągnąć sanie zabrała ze sobą plecak. Nie ważył więcej niż 30 kilogramów. Na jej szczęście szła z wiatrem, smagał co prawda nieco z prawej, odruchowo chroniła głowę przekrzywiając ją na zawietrzną, ale za to pomagał posuwać się do przodu. Dodatkowo przewiany śnieg był twardszy, nie zapadał się pod nią. Z drugiej strony nigdzie nie widziała płatków wystarczająco dużych, by rozpocząć konstrukcję. Wszystko drobnica, miał, kryształki lodu tnące skóre. Zaraza. Może gdyby znalazła jakąś osłonę byłoby łatwiej, ale przy bladym świetle przedświtu widoczność nie była wieksza niż kilkadziesiąt metrów. Sprawdziła kompas, przeliczyła szybko w myślach przebyty dystans. Nawet przy optymistycznych założeniach zostało jej przynajmniej 18 godzin marszu. Cholera, jeżeli nie znajdzie miejsca na wypoczynek, będzie naprawdę ciężko. Rozglądnęła się dookoła, z przodu po lewej majaczył niewielki garb. Ominęła go, sprawdzając ostrożnie, czy pod nawianym śniegiem nie czai się pułapka. Gdy wreszcie doszła na drugą stronę, okazało się, że garb jest całkiem przyjemnie wyglądającą muldą, za którą wiatr przestał być dokuczliwy. Z uczuciem ulgi zdjęła plecak i wyprostowała ramiona. Ale zimno. Musi być przynajmniej minus 50, oceniła. Wyjęła z plecaka namiot, rozłożyła go na śniegu i wczołgała się do niego nogami na przód. Wciągnęła za sobą plecak, zasznurowała wejście i przestawiła zawory. Przez następne dziesięć minut leżała bez ruchu, starając się nawet nie myśleć: w namiocie nie było za dużo tlenu, a filtry potrzebowały dobrego kwadransa, żeby zacząc działać poprawnie. W końcu namiot nad nią drgnął i uniósł się nieznacznie. Odetchnęła głebiej, poczuła charakterystyczny zapach i dopiero wtedy pozwoliła sobie na uśmiech. Wiedziała, że dla zewnętrznego obserwatora stała się kolejnym elementem krajobrazu, w pełni funkcjonalny namiot praktycznie nie tracił energii, większość była utylizowana w procesie oczyszczania powietrza i wody, reszta szła na podgrzewanie drobnej ilości tlenu pobieranego z zewnątrz. Po kolejnych piętnastu minutach mogła już usiąść i rozebrać się; nie lubiła spać nago, wystarczająco dużo się nasłuchała o nieszcześnikach którzy zamarzli na śmierć z powodu durnego defektu powłoki, ale nie miała wyjścia. W wigotnym ubraniu daleko nie zajdzie. Nastawiła budzik i zamkneła oczy. Swist wiatru, ciemność i zmęczenie uśpiły ją praktycznie w tej samej chwili.
- Zuzia! Zuzaannaaa!!!
Schowała się za kopką śniegu i stłumiła chichot. Tata zawsze udawał, że jej nie widzi, chodził dookoła, zastanawiając się głośno "Gdzie ona jest? No gdzie ona się schowała???" po czym nagle pojawiał sie za nią, ryczał jak niedźwiedź, brał ją w ramiona i podrzucał do góry. Darła się wtedy w niebogłosy a on łapał ją podrzucał jeszcze raz. I jeszcze. Tym razem jednak ojciec nie miał ochoty na żarty.
- Zuzanno, proszę natychmiast do domu!
Zmarkotniała. Ten ton oznaczał lekcje, wykłady, ślęczenie przed komputerem, odpowiadanie na durne pytania i opisywanie jeszcze durniejszych obrazków. A przecież po testach miała mieć wakacje! Wstała i otrzepała kombinezon, mama nie lubiła gdy stopiony śnieg zamieniał się w kałuże wody na podłodze. Idąc w stronę domu zauważyła, że od frontu stoją sanie. Potężne, błyszczace chromem i czarnymi szybami. Potężne gąsienice wyżłobiły głębokie śaldy na podjeździe, ich własny pojazd wyglądał przy nich wyjątkowo mizernie. Ciekawe, kto to taki. I po co przyjechał.
Weszła do śluzy, zostawiła kombinezon i uchyliła drzwi.
- Zuzia, tu jesteś! - ucieszył się tata. -Poznaj pana Korgena. Jest dyrektorem szkoły w Godville.
Tak jak ją uczył tata, podeszła na dwa kroki do nieznajomego i nieznacznie skineła głową.
- Dzień dobry panu, mam na imię Zuzanna.
- Dzień dobry. Dyrektor Korgen.
Nieznajomy wyciągnał rękę, Zuzanna z nieznacznycm wahaniem podała swoją.
- Rozmawialiśmy z tatą na temat twojej dalszej edukacji.
Zuzann obejrzała się na ojca.
- Pamiętasz, mówiłem ci, że tylko cześć nauki można odbyć w domu. Na podstawie wyników twoich ostatnich testów zostałaś zakwalifikowana do szkoły.
Przełkneła śline. Chciała, od samego początku chciała pojechać do takiej szkoły, ale teraz czuła tylko panikę. Jak to, pojedzie? A rodzice? Jej pokój? Tato najwyraźniej wyczuł jej nastrój.
- Nie denerwuj się, pojedziemy razem, zobaczymy gdzie będziesz mieszkać i wszystko zorganizujemy, dobrze?
- Zostaniecie tam ze mną?
- To szkoła dla dzieci. Będziesz mieszkać z innymi dziećmi, uczyć się z nimi i bawić - Korgen przyglądał jej się uważnie.
- Sama mówiłaś, że chcesz jechać - tata popatrzył na nią z drugiej strony.
W zasadzie sama nie wiedząc, co czuje, pokiwała głową.
- Mama spakowała ci wszystko, co będziesz potrzebowała.
Zbudziła się nagle, przechodząc z głebokiego snu do pełnej świadomości. Wyuczony odruch zadziałał, leżała bez ruchu, starając się zlokalizować źrodło obcego dźwięku. Świst wiatru zdecydowanie ucichł, gdzieś na granicy słyszalności wydawało jej się, że na odgłosy dochodzące z zewnątrz nałożył się tupot małych stóp. Nabrała głęboko powietrza, wypuściła przez nos. Powtarzała ten chyba najstarszy relaksacyjny zbieg tak długo, aż serce wróciło do normalnego rytmu. Ubrać się niezauważona i tak nie zdąży, jej jedyną ochroną był teraz namiot, wpisujący się idealnie kolorem i tepmeraturą w otoczenie. Dopóki żaden z jej prześladowców nie wdepnie na nią, będzie bezpieczna. Korciło ją, by podkręcić nieco filtry polaryzacyjne, ale broń była obosieczna. Widzi ona, widać i ją. Minuty płynęły, zamieniły się w godziny, w końcu zdecydowała, że czas ruszać. Nie było to skalkulowane ryzyko, bardziej bolące plecy i wybitna niechęć do korzystania z systemowej toalety. Ruchy, ruchy, moja panno, pomyslała, unosząc głowę tak wysoko, jak pozwalała na to kopuła namiotu. Na pamięć sięgnęła do pokręteł filtrów i delikatnie zmienła polaryzację. W końcu osiągnęła taki poziom przepuszczalności osłony, że zaczęła widzieć otoczenie. Dobre pół godziny zeszło jej na obserwacji, cholerne ptaszyska potrafiły stać bez ruchu przez kilka godzin, a wypatrzyć nieruchomy obiekt w szarówce przedświtu, dodatkowo zredukowanej fitlrami było naprawdę ciężko. No, rydzyk-fidzyk, pomyślała i zaczeła się ubierać. Jeżeli podejrzewają, że jest tutaj, i tak ma małe szanse, nawet w skafandrze. Kilka minut zeszło jej na nieco nerwowym powatarzaniu wyuczonych ruchów, dopinała uszczelniacze, podłączała osłony, wreszcie, czując, że zaczyna się pocić wyszła z namiotu. W przykucnięciu zrobiła pełny obrót, nikogo. Ulżyło jej. Sprawdziła czas, do świtu zostało jej jakieś 6 dni, ale końcowa cześć jej trasy biegła na północ, a to oznaczało wejście w strefę dnia nieco szybciej. Postukała w klawisze, wprowadziła dane do kompasu. Nie wystarczy jej 18 godzin, jak przypuszczała. Co najmniej 24, pod warunkiem, że nie będzie musiała się ukrywać. Rozglądnęła się dookoła. Robiło się wyraźnie jaśniej, widoczność wrosła do dobrych stu metrów. Śnieg wydawał się być szaro niebieski, choć nad jej głową w dalszym ciągłu jasno płonął Krzyż Południa. No to komu w drogę, temu trampki - pomyślała nie do końca zrozumiałe powiedzonko ojca, który zresztą też nie potrafił go wytłymaczyć. Cokolwiek by się nie działo, musi dojść do czternastki. Podniosła plecak i z lekkim stęknięciem ruszyła przed siebie, zostawiając delikatnie jaśniejsze niebo za sobą po prawej.
7 komentarzy:
łał, ale wciąga!
Ella-5
Intrygujące.
Kretka
No tak, teraz będę czekac na kolejny odcinek...
Ja też, ja też czekam na kolejny odcinek. Świetne!
nika
Abi! przeszedłeś samego siebie! SUUUUPER - nareszcie coś dla dziewczynek ;-))))PISZ szybko następne części bo mnie skręci i będziesz mnie mieć na sumieniu ;-))))
pozdrawiam serdecznie
Anek
Indianie zbierają chrust,szaman Mocarny Misiek pisze o śniegu...Idzie tęga zima!pozdr.
Grafomaniofile wszystkich krajów łączcie sie!
Męczy mnię wena, co to chyba gorsza od niej jest jedynie sraczka osmotyczna (taka znaczy po dużej ilości soli magnezu). Nie dam rady co dwa dni, tak że potrwa to trochę dłużej, ale się staram. Niestety.
Prześlij komentarz