sobota, 12 września 2009

Egiptowo

Coś tam jest. Co przyciąga i każe narażać się na 40 w cieniu oraz ultraprzyjacielskich sprzedawców gotowych łupać ze skóry bez większego miłosierdzia. Odkąd padł pomysł zorganizowania Dahabu, nie mogę się pozbyć tego francowatego widoku: otwarte drzwi samolotu, schody rozmazane w plamie światła i uderzenie gorącego powietrza. W którym, dzięki niezbyt dużej wilgotności, człowiek i tak pozostaje suchy.

Do tej pory latałem do Hurghady albo do Safagi. Najmilej wspominam austriacką Mena Dive, w której zrobiłem swoje uprawnienia techniczne. Trzeba będzie tam polecieć żeby na śmierć nie zapomnieć jak się nurkuje na trimiksie.

Nury z dekompresją są zupełnie inne niż rekreacja kilka metrów pod powierzchnią. Najpierw zjazd w dół. Na 100 i głębiej trzeba mieć coś żeby oddychać na powierzchni i zaraz pod nią, bo gaz denny ma za mało tlenu. Jeżeli założy się ciśnienie parcjalne nie większe niż 1.4 ATA, w mieszance powinno być go nie więcej niż 12 procent. Na powierzchni wystarczy kilka oddechów taką mieszanką i kolapsik gotowy. Ale już na 10 metrze można przełączyć się na takie cudo. Od tej pory zaczyna się miły zjazd w dół. Prędkość nie większa niż 20 metrów na minutę - więc stóweczkę osiąga się po pięciu. To jest chyba najbardziej niesamowite w całym przedsięwzięciu. Jeszcze kilka minut temu byliśmy na powierzchni, wydaje się być ot, w zasięgu ręki - a tu guzik z pętelką. Do wylezienia na łódkę potrzeba zdrowo ponad godzinę czasu. W odpowiednim tempie, z odpowiednimi przystankami deko. Wyłamanie się z planu kończy się najczęściej w komorze deko. To dla szczęśliwców - dla pechowców zarezerwowane jest wąchanie kwiatków w pozycji leżąc.

Pierwsze prawo nurkowe, o którym wszyscy krzyczą i literalnie nikt go nie przestrzega, mówi: jeżeli czujesz że nie powinieneś nurkować, nie nurkuj. Jeżeli czujesz że powinieneś przerwać nurkowanie to go przerwij. Jeżeli złamałeś plan - nurkowanie padło. Nie ma nurkowania poza planem. Jak to działa w praktyce?

W trakcie treningu miałem wykonać nureczka na 80 metrów z 20 minutowym pobytem dennym. Deko w takiej sytuacji jest półtoragodzinne. Gazy zostały przeliczone, rezerwy dodane, nawet moje uwagi uwzględnione. To zresztą była najśmieszniejsza rzecz w całym kursie. Mianowicie na tapetę wyszła wtedy kontrdyfuzja wsteczna. Co to jest? Paskudne zjawisko występujące w momencie zmiany gazów podczas dekompresji. Jeżeli wycofamy za dużo helu i zamiast niego dołożymy azotu, skończymy wisząc sobie na deko i porzygując wszystkim co mamy w żołądku. To najlepsza opcja. Najgorsza - wąchanie kwiatków - raczej nie wymaga komentarza. Ponieważ używałem wtedy V-Plannera z zaszytym VPM-B, a moi instruktorzy 16 kompartmentowego Buhlmana, wyszła nam drobna niezgodność w czasach i gazach. W końcu stanęło tak - gazy wzięliśmy wg V-Plannera, a deco zaplanowaliśmy wg. ich algorytmu. Efektem jest nieco wolniejsze wynurzanie na początku i krótsze deko w ostatniej fazie.

Ad rem.

Plan był prosty. Dżamp do wody, zejście na 80 metrów z przystankiem na 40 celem przepięcia gazów i poinformowania o tym komputera, dociągnięcie do 20 minuty na dnie po czym dekompresja i obiadek. Brzmiało nieźle.

Problem zaczął się zaraz po dżampnięciu. Jako że wiatr zdechł, fali nie było, więc nasz skiper wywalił nas z łódki dobre 100 metrów od rafy. Znaczy, w założeniach miało być 25 ale zgodnie z prawem Murphego jak coś może pójść źle - to pójdzie. Mój zamiast dopiłować na płetwach po powierzchni, zakrzyknął dziarsko że schodzimy w dół w stronę rafy - a jako że onaż sama im głębiej tym bardziej idzie w nasza stronę to się spotkamy.

Nie spotkaliśmy.

Wiszę sobie na 40 metrach, na pierwszym gazie dekompresyjnym, mój dzielny instruktor puszcza bańki kolorowe gdzieś z 60 metrów, staram się go trzymać pod sobą bo jak odpłynie, nie znajdę, minęła 8 minuta nurkowania a my jesteśmy jako te plemniki na gejowskiej imprezie. W końcu popatrzył się na mnie, więc pokazałem mu jednoznacznie że robimy abort. A gdzie tam... Pokazał że rafę widzi i żebym złaził. Przepiałem gaz i poszedłem w dół. Nie wiem co widział - bo rafy na pewno nie. Panie Jezu, będe teraz jak dupa wołowa wisiał w toni przez kolejne kilkadziesiąt minut bo się pacan...
... o, excuses moi. Jest rafa. Jakieś 20 metrów pod nami zamajaczyło dno. Okazało się że nas nieco obróciło w wodzie i zamiast prostopadle, szliśmy na to pierońską rafę skosem. Niech ta będzie. Doszliśmy do rafeczki, wymienili znaki OK - OK i i zaczęli płynąć oglądając księżycowy krajobraz. Mocne uczucie. Sprawdziłem czas - ale jaja. Z czasu dennego zostało nam jeszcze 4 minuty....

Trzy minuty później zaczęliśmy wychodzić. Nie wiem skąd mi się wziął ten spokój i cisza, chyba jednak jestem wrażliwy na azot we krwi. Spokojniutko doszliśmy do pierwszego przełączenia gazów na 21 metrze, wziąłem w dziub 50/50 i odstałem swoje pierwsze deko. Mój dzielny VR3 pozwolił mi wyjść na 16 metr i zapalił 6 minut. O żeż ty, kurwadziadu jeden. Toż ja spędziłem dobre dziesięć minut na tej butli schodząc w dół, większość na 40 metrze! Szlag jasny trafił, jak on mi będzie wyrzucał takie pierońskie deko, to mi do 6 metra - czyli do głębokości przepięcia na czysty tlen - braknie... Najbardziej wpierdalające w VR3 jest że albo go słuchasz - albo spadaj. Jak się wyłamiesz z deko na więcej niż minutę, komputerek pokazuje ci czas i głębokość. I tyle - resztę licz sobie na palcach. Udusi mnie, skurwysyn jeden....

Ciągnąc sobie gazik jak przez słomkę do picia Margarithy skończyłem 6 minut i z niepokojem popatrzyłem co dalej. 8 na 12. Mózg wszedł mi na obroty niedostępne śmiertelnikom bez kupy w majtach. Błyskiem przeliczyłem zużycie własne na ciśnienie i zawartość gazu w butli - styka bez problema. Ale to jeszcze nie koniec. Na sto procent gad przytrzyma przynajmniej z raz.

Przytrzymał na 9. Ale tu sobie pomyślałem że w dupie dziada mam - najwyżej przepnę tlen nieco wcześniej, a deko zrobię zgodnie z pierwotnymi wyliczeniami. Na szczęście VR3 w trakcie postoju podnosi nieco sufit nad głową - na początku trzeba stać na 12 metrze ale potem pomaluśku podnosi to do 11, potem do 10...

Ostatecznie ustnik z tlenem wziąłem do dzioba na 6 metrze, zgodnie zaleceniem mojego przyjaciela jedynego, komputera dekompresyjnego - i looknałem na czas. 38 minut. Jezusie brodziaty, tak się właśnie kończy wyłamywanie z planu. Na backupie stało że 26 - a komputerek po ładowaniu azotem na 40 metrze dołożył do tego 12 minut? No bo skąd taka różnica? Toż plan spisywaliśmy bezpośredni z niego. Piknie. Czując luz wytworny i spadek napięcia, rozglądnąłem się po raz pierwszy od dobrych 30 minut dookoła. Masa rekreacyjnych nurków śmigała sobie do 20 metra i z powrotem, a my jak te szafy gdańskie wisimy przybici do 6 metra... Nie ma to jak profi być...

Po takich jajach należy spierdzielać na łódkę w podskokach. Ale - co może mi się stać na 4 metrze? Komputerek zdekompresował mnie 8 minut przed moim instruktorem, ostatecznie był nieco głębiej a poza tym nurkował z obwodem zamkniętym - więc pomyślałem że sobie bojkę strzelę i przestanę się wślipiać w ten pieroński głębokościomierz. Pierwszy strzał mi nie wyszedł, więc WYPUŚCIŁEM USTNIK Z RĘKI i ściągnąłem worek na dół. Mając nawiniętą szpulkę poczułem że mi powietrza brakuje i dopiero spory łyk słonej wody uświadomił mi że nie wsadziłem z powrotem ustnika między zęby. Spokojnie, choć na ślepo odnalazłem go, pociągnąłem - i - okazało się że to zakręcone pierwsze deko. A oddychać się chce... Tu szarpnęło mi przeponą, panika zapaliła czerwona płachtę z napisem NA POWIERZCHNIĘ, już miałem się zacząć szarpać...
... noż, kmać, bez jaj. Sięgnąłem do butli z tlenem, wyłowiłem ustnik z wody, wziąłem głęboki wdech...
... i zobaczyłem mojego instruktora, który wisząc 3 metry na wprost mnie, przyglądał mi się z zaciekawieniem.

Taak.

Nie ma to jak się utopić na 4 metrze. Szczególnie po półtoragodzinnej dekompresji.





Peter na pierwszym planie - z tyłu aplikant do tytułu nurka technicznego, zdjęcie zrobione podczas nurkowania szkoleniowego na 45 m., z czasem dennym 30 minut.

8 komentarzy:

nika pisze...

Łomatko o_O ale to ciekawe! Choć z tym przeliczaniem to dla mnie za skomplikowane, echhhh :-) Ale przecież powinna być kompatybilność nawet między różnej marki komputerkami, do diaska. Jak będę sobie uczyć się nurkować, to wyłącznie rekreacyjnego bąbelkowania. 80 metrów, brrr, brrr, chyba bym z wrażenia ustnik wypluła :-D
Szafy gdańskie są genialne :-DDD

Jakiśktoś pisze...

jazda bez trzymanki! jak wcześniejsze wpisy zachęcały do nauki nurkowania... tak ten daje już do myślenia.
Utopić się na 4 metrach...
Miło, że Ci się nie udało /utopić oczywiście!/

abnegat.ltd pisze...

Nika, tak przeczytałem com popełnił - sam tego nie rozumiem :DDD
Źle nie było, ale to com pisał jest święta prawada: jak się plan zawalił to po nurkowaniu. Wyjść na powierzchnię, przeliczyć wszystko i zacząć od nowa. A nie prowizorki uprawiać.
A komputerek co potrafi liczyć trimiks i pracować na zmieniających się gazach to jednak rzadkość jest. Problem nie tyle w komputerkach co w różnych modelach dekompresyjnych - dają nieco różniące sie od siebie wskazania dekompresyjne. To tak żeby śmieszniej było ;)

Jakiśktoś, w sumie wszędzie można zemrzeć marnie, to czemu nie przy nurkowaniu... Ogólnie to jest bezpieczne zajęcie, tyle że nie idiotooporne ;)

Anonimowy pisze...

Ja tam z pierwszym prawem nurkowym za pan brat i tego sie raczej bede trzymac;-)I tak strasznie duzo matmy, od samych tych przeliczen mam zawroty we lbie. Tak wiec zostaje przy sluchaniu(lub czytaniu) opowiastek nurkow. Czasami mie skreca z zazdrosci, nie powiem. Glebokosci i bezpiecznych wynurzen zycze. Jola

Zadora pisze...

kurcze!

abnegat.ltd pisze...

Jolu, toż to tylko tak strasznie wygląda - a na prawdę to komputerek wszystko policzy. Albo sie ustala plan i ze współnurem go wykonuje. Nie trzeba od razu gnać do samego piachu na spodzie ;D

Agregat, taki dowcip mi sie przypomniał, jak Baca z Gaździnom jechali do Miasta na targ.
Walnął piorun z lewej strony wozu.
Noo-o? - rzekł baca.
Piorun walnął z prawej strony wozu.
Noooo-o?? - rzekł baca.
Trzeci łupnał w gaździnę.
No! - rzekł baca...

Czyżby kkurcze do trzech razy sztuka? ;D

Jakiśktoś pisze...

Masz rację. Można zginąć choćby spadając ze schodów własnego domu.

Nie idiotoodporny - czyli selekcja metodą naturalną. To już mi się podoba ;-)
Żartuję.
Kuszące jest zobaczenie tego innego świata...

abnegat.ltd pisze...

Jakisktos, to nie czekaj. Kursik w Polsce a potem tydzien w Egipcie. Nie znam wiekszej radochy ;)