Dzisiejsza medycyna. Swiatelka, mikroskopy, lasery, komputery, defibrylatory, rezonanse, genetyka, biochemia i ciort wie co jeszcze. A przeciez nie tak dawno, w zupelnie nieodleglej galaktyce, brakowalo wszystkiego. Na jedyny CT w okolicy czekalo sie pol roku, co dziwnym nie bylo bo badanie trwalo przecietnie dwie godziny, pod warunkiem ze sie komputer nie zawiesil. O rezonansie nikt nie slyszal. Klisze RTG wywolywalo sie recznie. A defibrylator w szpitalu byl jeden. Wielki, nieporeczny, w formie wysokiego chybotliwego wozka z kolkami.
Wlasnie w tych prehistorycznych czasach na IP zglosil sie pacjent z bolami brzucha. Wykonano standardowe badania, w tym EKG, i poproszono chirurga o konsultacje. Ktory brzuch zbadal i orzekl ze najpewniej beda to wrzody zoladka. Wynik badania byl zgodny z wywiadem jako ze pacjent na chorobe wrzodowa chorowal, leki brac przestal i zaczal pic na umor. Zeby sobie zoladek nie myslal ze mu latwo bedzie, palil przy tym 60 Extra Mocnych bez filtra. Leki podano, nieco sie mu poprawilo i o 3 w nocy, na zadanie pacjenta wypisano go do domu.
- Abi, jedziecie - zatrzeszczal senny glos w sluchawce. - Byl w nocy na izbie, teraz gorzej sie czuje.
- A z czym byl?
- Wrzody zoladka. Leczyl je wodka i papierosami.
Sprawdzilem godzine - 5 rano. Jak to Hrabia sie wsciekal? Sacrebleu?. Dobrze ze hrabia nie jestem, moge bluznic ile wlezie. Gdyby ktos pytal to wole klac niz dostac zawalu, wrzodow czy innego pypcia na jezyku.
- Dzien dobry, Abnegat. Co sie dzieje?
- Doktorze, bylem dzisiaj w szpitalu, leki dali, troche mi sie lepiej zrobilo - ale teraz napie.dala mnie okrutnie...
Podstawowe badanie, wklucie.
- To chodzmy, zawioze pana z powrotem. W domu wiele sie nie narobi.
Saitariusz wzial pacjenta pod reke i zaczelismy wychodzic.
- Doktorze! - obrocilem sie w sama pore zeby zlapac nieprzytomnego pacjenta spadajacego ze schodow. ABC - NZK. Nie wierze - na wrzody sie zatrzymal? Zaczelismy reanimacje. Masaz, wentylacja, intubacja, leki - a czym ja go mam teraz przysmazyc?? Defibrylacja a'la MacGyver pradem zmiennym z kontaktu, przy uzyciu mosieznych swiecznikow dziala tylko w durnych serialach. Nie przerywajac masazu zapakowalismy goscia do karetki i ruszyli w strone szpitala. Kierowca, mlody chart, rozwinal na gorskich, wiejskich drozkach predkosci podswietlne. Zablokowalem sie glowa i barkami o dach i rury - pralo nami rowno, a jakos trzeba bylo faceta masowac.
- Stacja dla W! - przy 150 zeby jeszcze przez radio gadac? Zdolna bestia.
- Co tam?
- Wieziemy umarnietego, reanimowanego, zawiadom izbe!
- Ze co wieziecie??
- Reanimowanego wieziemy!
- Karetka???
Gwoli wyjasnienia - chyba nikt sie wtedy w takie czary nie bawil. Jak kto umarl - to nie zyl i basta. A tu sie trafil jakis oszolom co jadac na sygnalach, zebra pacjentowi lamie. Zgroza. Zajechalismy na podworko szpitala gdzie czekala na nas niespodzianka. Dyzurny anestezjolog wytargal defibrylator na zewnatrz. Milo widziec ze ktos sie nakladem naszej pracy przejal i trud docenil. Wysunelismy pacjenta do polowy z karetki, zeby dostep lepszy byl i zadali mu 200J. Caly szpital - pacjenci, pielegniarki, doktory - wisial w oknach i podziwial co tez wspolczesna medycyna moze. Pacjentem szarpnelo wdziecznie, z okien rozleglo sie pelno podziwu aaaaAAaaa... i o dziwo zaskoczyl - biegiem wpadlismy na IP gdzie okazalo sie ze znowu sie zatrzymal. Kolejne strzaly, masaz, leki... Po jakiejs polgodzinie zresuscytowany* pojechal na intensywna terapie a ja powloczac nogami polazlem na pogotowie. Ostatecznie trzeba choc ze dwa zeby umyc przed calym dniem pracy.
O ile dobrze pamietam ta historia nie miala szczesliwego zakonczenia. Po kilku dniach, nie odzyskawszy przytomnosci, pacjent zmarl na intensywnej.
Ewolucja nie zna litosci.
Przetrwaja najsilniejsi.
Rozroznialo sie pacjenta zresuscytowanego i zreanimowanego. Temu pierwszemu bilo serce, mogl sam oddychac, ale nadal byl nieprzytomny. Za zreanimowanego uznawalo sie takiego ktory po naszych dzialaniach wracal do swiata zywych. U anglosasow nie ma okreslenia reanimatio - uzywaja jedynie zwrotu resuscytacja i znaczy to wszystko do kupy.
37 komentarzy:
Ano właśnie - środki techniczno-finansowe na poziomie... lepiej nie mówić jakim, a zaangażowanie ludzi często niewyobrażalne. W mojej pamięci (raczej ubogiej w szpitalne przeżycia) mam taki kontrastowy obrazek izb przyjęć polskich (2x: jako osoba towarzysząca) i londyńskich (2x: raz jako towarzystwo, raz jako pacjentka): u nas ruch, pośpiech; tam senna stagnacja... zwłaszcza w tym pierwszym, towarzyskim przypadku (ostatni akapit*); sama nie mogę aż tak bardzo narzekać).
___
*Chelsea&Westminster z wszystkimi atrakcjami jego (fotki) to jest oczywiście 'mój' szpital :)))
Czy była post-diagnoza przyczyny zatrzymania, czy tak się wódą wypłukał i dymem uwędził, że w środku nie było co badać?
Proszę żeber nie łamać, chyba że życie trzeba ratować. Od kilku dni mam przyjemność "żebrową". Duże atrakcje. Powoli ustają. Cholera, śmiać się nie mogę i to jest główny problem.
Wszystkim narzekającym na dzisiejszą medycynę i że doktory nic nie umiom polecam książkę Thordwalda „Stulecie chirurgów". Ja przypominam sobie opisane w niej pionierskie zabiegi np. gdy siedzę u dentysty i od razu mi lepiej, jak pomyślę, co by ze mną było w analogicznej sytuacji jakieś 100-150 lat temu. Jestem też wdzięczna lekarzowi, że umył ręce, założył rękawiczki... Małe sprawy, a cieszą :) To powinna być lektura obowiązkowa dla wszystkich pacjentów. Bo nawet nie wiemy, ile mamy szczęścia, że właśnie teraz chorujemy (a nie w czasach „przed-znieczuleniowych", „przed-septycznych"...)
Ayako
Basiu, ten ichniejszy/tutejszy (mam ostatnio problemy z gramatyka geograficzna - gdzie jest "U nas"???) problem z NHS jest porazajacy. Po tych niecalych 3 latach wiem jedno - jak mi sie cos stanie, polece do kraju i zaplace za leczenie ;)
Agregat, celnie jak zawsze ;))) - pacjent zmarl na zawal serca. Pytanie czy wyszedl z tym zawalem z izby czy tez dostal go w domu jest drugorzedne - w tamtych czasach nie mial szans. EKG bylo, o ile pamietam, OK, badan enzymatycznych nie robilo sie wcale (o CKMB chyba nikt wtedy na wsi nie slyszal), a jako ze do domu chcial isc - to poszedl.
Ayako, zwroc uwage na samego Thornwalda - mial kamice pecherzyka zolciowego i mimo ze z zachwytem opisywal technike wylaniania pecherzyka w takim przypadku (nie pomne przez kogo) to sam sie nie zdecydowal - wolal zaryzykowac bole i zgon z powodu cholecystitis ;D
Z drugiej strony (jak mawial Tewie mleczarz) - jak sie poczyta o technikach, aseptyce i przemysli szanse przezycia...
O właśnie miałam się spytać na co umarł,ale już przeczytałam w komentarzach. Przeraziłeś mnie nieco, bo mam wrzód na żołądku i co prawda nie piję ani nie palę...ale na taką śmierć nie mam ochoty. Choć w sumie może dobrze jest szybko umrzeć? Nie wiem.
Stulecie chirurgów było dla mnie lekturą traumatyczną - do dziś pamiętam opisy niektórych operacji, choć wolałabym zapomnieć :( i cieszę się, że żyję trochę później - podobne odczucia mam u dentysty,mimo rezygnacji ze znieczulenia :)
No jasne, że Thornwald, a nie Thordwald, jak napisałam. Jednakże kamica dotyczyła chyba pęcherza moczowego? Pamiętam przytaczaną tam historię angielskiego dżentelmena w Indiach, który skonstruował pilniczek, sam wprowadzał go przez cewkę moczową i piłował kamień tkwiący w pęcherzu. Dzielny ów człowiek uratował się tym sposobem przed śmiercią (a zabieg nie trwał jeden wieczór, lecz był powtarzany wielokrotnie). Cóż, można powiedzieć: PRZYPILIŁO go. A współcześni pacjenci narzekają jak muszą wysikać piasek po litotrypsji. MIĘCZAKI ;)
Lavinka, on zwalil na zawal co nie ma bezposredniego przelozenia na chorobe wrzodowa zoladka ;)
Inna rzecz ze chorobsko trzeba leczyc - ale teraz sie wybija bakteryjki zwane helicobacter pylori na smierc i po klopocie (w 90% przypadkow, o ile pamietam statystyke).
Realka, juz kiedys pisalem - jak by wtedy mieli Komitet Etyki Medycznej to bysmy teraz mieli kataplazmy i przystawianie pijawek. Czasy byly pionierskie - ale za to jakie osiagniecia ;)
Ayako, nie pamietam juz - jakos skojarzylem jego przypadlosc z opisem operacji wylonienia (wszyscia na stale w powloki brzuszne) pecherzyka zolciowego. Ale - jak to spiewal Michnikowski - pamiec juz nie ta ;D A sikanie piachem to jak sikanie potluczonym szklem... Lomatko :O
Anonimowa
proponuję Ci męskiej długości cewkę moczową w miejsce Twojej krótkiej damskiej i wtedy napisz jeszcze raz, czy upierasz się przy ocenie, że faceci sikający piaskiem to Mięczaki!
Swoją drogą pamiętam opis przypadku gdy pijana para robiła tere-fere i facet mocno płynami znieczulony i zmiękczony został usztywniony przez partnerkę plastikową słomką od drinków. Nie zrobiła tego delikatnie i wprawnie. Problem zaczął się jak puściło mu płynne znieczulenie. Chirurdzy mieli sporo roboty.
Polecam też aborygeński sposób kontroli urodzeń, czyli formę antykoncepcji. U nasady członka w przewodzie była zaostrzoną kością wykonywana na stałe dziurka - swoisty bypass. śmieszy mnie wyobrażenie jak postępowali gdy do poczęcia miało dojść. Wcale mnie nie cieszy wyobrażenie tego zabiegu bez znieczulenia.
Zapominamy, że jeszcze pod koniec 19 w. renomowani chirurdzy pisali, że ból jest nieodłącznym towarzyszem skalpela. Aż mnie skręca jak o tym myślę. Wiem- mięczak jestem!
Agregat, niektorzy chirurdzy twierdza tak do dzisiaj.
Ortopedia mojego bywszego szpitala na bolesci miala lek cudowny - pyralgine. Dawali ja nawet po aloplastyce stawu biodrowego.
Jezeli chcialem zeby pacjent Morfine dostal po zabiegu (czytaj: zeby go nie bolalo) musialem isc na dol i SAM mu ja podac. Bo ortopeda "odpowiedzialnosci nie weznie, jak pacjent oddychac przestanie".
Banda niedouczonych matolow.
Słomka to była w pamiętniku amerykańskiego chirurga. Jeśli mnie starcza pamięć nie myli Nolena :) I nie była to słomka tylko mieszadełko :D
pozdrawiam Piotr
Złamać takiemu chirurgowi nogę i położyć w zasięgu ręki pyralginę.
Dzikusy.
Po co zostawiać pacjenta cieriącego ból - funkcja ostrzegawcza bólu nie ma sensu w takiej sytuacji, a pacjent bez nadmiernych cierpień lepiej poddaje się leczeniu. Ortopedzi chcą, żeby pacjenci się jak najszybciej rehabilitowali np. po operacji biodra, żeby zachować sprawność i ponownie uczynnić, jednocześnie ignorując odczuwany przy tym ból? Jedno przeczy drugiemu. Troglodyci.
Piotrze słomki, mieszadełka, wkłady do długopisów to bywają na sorach, bywają. Ludzka wyobraźnia nie zna granic.
m.
Widać nie jeden przypadek okołodrinkowy się zdarzył. I facet znieczulony na "wora". Nie wyobrażam sobie jak bardzo trzeba się "znieczulić" by ten ból nie dotarł do mózgu!
Mieszadełko bezpieczniejsze niż słomka. Ona działa jak dłuto! Babka skutecznie przekalibrowała facetowi lufę. Broń gładkolufowa dużego kalibru.
Piotrze, witaj ;)
Dobrze ze to mieszadelko bylo - w drinkach mozna dziwne rzeczy czasem znalezc. Parasolke na ten przyklad. Albo robaczki - w Tequili. Nie mowiac o wodce, ktora odtatnio widzialem - w srodku byl skorpion...
Agregat, towarzystwo bylo niereformowalne. Szkoda gadac. A odnosnie znalezisk to najdziwniejszy byl facet ktory chcial wspolzyc z beczka i uwiazgl byl - czyli innymi slowy sie mu zaklinowalo. Problem byl, bo beczka po ropie, wiec wszyscy sie bali ze w trakcie ciecia gosc starci to i owo z zyciem wlacznie. Pocieli to w koncu nozycami, oblozyli conieco zimna woda i sie sprawa rozwiazala.
Temat mi sie nasunal - w najblizszym czasie cos na temat horrorow meskich bedzie ;)
M., a co panie potrafia wymyslic :DDD Nieslychana jest pomyslowosc ludzka.
Szok!
Odnośnie notki: wyginiemy jak mamuty (no przynajmniej ja :P).
Docik, nie przesadzaj. Dopoki sie nam chce - poty jest nadzieja :DDD
ja wiem, że Wy zwykle schodzicie w komentarzach na totalnie inny temat, ale dzisiaj to już hardcore ;)))
metaksa
Fakcik - zeby sie z wrzodow przrzucic na parasolki - to jest hardcore :D
Ale jakie parasolki... ;P
Abi, o szyszkach w cewce słyszałam, a ogórki, świeczki i inne obłe są podobno nie rzadkie...
dalej nie odpowiedziałeś ws. nazewnictwa ginekologów :P
m. ( chyba sobie zmienię z meedic na m. leniwa jestem )
Docik, o parasolkach wczesniej bylo ;)
..M or Meedic - that is the question..
Bardzo - bondowe.
A odpowiedz wczoraj byla ;)
Abi takich normalnych, przeciwsłonecznych? ;P
Nnie - takiej to sie raczej uzyc w sensie Agregatowym nie da...
...myslalem o takiej w drinku ;)
Abi, odpowiedź była dziś !że się tak czepnę :P ale i tak dzięki.
m.
m. - proponuje M
Z duzej i bez kropki. Bardzo 007 ;)
Wow ale zeszliście z tematu :)
Tak. Teraz Bond na tapecie. ;)
Oj, zebrało Ci się Abi na rozwój techniki w medycynie :D (wczoraj zdawałam egzamin z historii medycyny ^^ ). A pomyśl tylko, kiedyś medycyna taka prosta była. Ktoś zachorował - ot, działalność sił nieczystych i złych duchów ^^ Albo płynów wszelakich nadmiar, upust krwi - remedium uniwersalnym. A teraz musisz się tyle na zastanawiać, tyle nakombinować... ;)
I pomyśleć że zaledwie 100 lat temu zaczęto myć ręce przed zabiegiem a nie wyłącznie po ;)
Pozdrawiam
Epi
Z nas się kiedys też naśmieją. Z naszej techniki i wiedzy (nie, nie tylko medycznej). ;)
chciałabym doczekać tych czasów ^^
Jak kiedyś mój wnuk wypomni mi że tacy zacofani byliśmy i jak takich "oczywistych oczywistości" mogliśmy nie znać/nie wiedzieć. ;)
Epi
Macie rację, Bond do tematu nie pasuje. On nie paprał sobie drinka żadą parasolką, mieszadełkiem czy pożal się boże słomką. Można zawału dostać czytając komenty! :)
a że tak zapytam z innej beczki.. ten mezozoik to bliżej na osi czasu da się umiejscowić? znaczy się w którym mniej więcej roku? bo aż dziw bierze, że w przeciągu 10 lat tak medycyna ratunkowa z kopyta ruszyła...
EL, w sumie to rzadko kiedy w komentach dyskutowalismy na temat - najczesciej meandrujemy sobie swobodnie w strone niespodziewana. Czyli seksu najczesciej ;)))
Docik - albo w strone Bonda. Ktory jednakowoz seksowne zwierz jest :D
Epi, rany boski - to dalej tym morduja studentow??? ;)
Rozumiem ze koty za ploty?
Greg, z zawalem zartow nie ma - przyjedzie jakis ginekolog i Cie zbada. Przez rure wydechowa :[]
Na_rozstaju - wiem ze w to trudno uwierzyc. Byl to rok Panski 1995.
Nie bylo komorek. Nie mielismy pelnego pokrycia radiem w terenie (zeby sie skontaktowac ze stacja, trzeba bylo budke znalezc albo grzecznosciowo z GS-u zadzwonic). Nie bylo defibrylatorow. Jedyny byl w szpitalu - jak w poscie stoi. Najlepszym samochodem pogotowia byl Fiat 125p Kombi z przebiegiem 300 tys. po dwoch remontach. Reszta byla gorsza bo miala tylko jeden remont. Na sali operacyjnej nie bylo pulsoksymetru. O kapnometrii mowilo sie w ramach zartu. Nie bylo lekow, narzedzi, nici. Szylo sie catgutem (czyli jelitami baranimi zwinietymi w nitke), wymoczonym w spirytusie. W wojewodztwie byly DWA tomografy, z czego jeden na neurotraumatologii a jeden zepsuty. Albo odwrotnie.
W rzadko ktorym szpitalu bylo USG.
Nie bylo igiel jednorazowych. Wielorazowe byly tak tepe ze trzeba bylo uzyc SILY zeby przebic skore. Przed powtornym uzyciem trzeba bylo wyczyscic je specjalnym wyciorkiem - albo kolejny pacjent dostawal porcje ugotowanych krwinek poprzednika. Istnialy dwa systemy - Luer i drugi, wypadlo mi z glowy (Record?) Oczywiscie - nie pasowaly do siebie. Nie bylo pomp - trzeba bylo umiec przeliczyc szybkosc kapania na ilosc dostarczanego leku. Nie bylo venflonow - uzywalo sie tzw. motylki, czyli krotkie igly przymocowane do kawalka plastiku. Nie musze pisac jak to sie spisywalo w karetce. Respirator - jedyny jaki byl - wygladal jak pianino skrzyzowane z bomba glebinowa i mial wajchy, pokretla i korby. I nie potrzebowal pradu zeby dzialac.
Kiedys popelnie taki poscik. Bo to sie po prostu wierzyc nie chce.
I, na koniec - witaj na blogu ;)
(choc pamiec juz mi szwankuje nieco... ;)
Abnegat. To straszne!!!
Ale what the eye sees not, the heart craves not. Tera to się by ludziom w głowach poprzewnacało, jakby coś takiego zastali.
Docik, to byly czasy...
To se, pane Havranek, ne vrati ;)))
Prześlij komentarz