wtorek, 26 lutego 2013

Talon na balon, part III

Przygotowania były krótkie, acz intensywne. Trevor pokazał Kovalikowi parę nowych sztuczek, okazało się, ze czas niekoniecznie musi być liniowy a przestrzeń zawierać tylko wymiary odkryte. Wymagało to dość konkretnej ilości energii, Kovalik wpychał w siebie jajka z boczkiem polane miodem, Trevor żarł marchewkę z cukrem pudrem, ale pod koniec trzeciego dnia stwierdził, że będzie tego.
-Trevor, ale ja tu muszę być na poniedziałek... Damy rade załatwić to w te kilka dni?
-Jak by to rzec - jak długo mnie nie było?
-Noo, tak ze dwanaście - czternaście godzin. Plus - minus.
-Zdążymy na bank! To dało jakąś godzinkę może... A co?
-To tam u nich musisz mieć niezły pałer... - Kovalik zadumał się nieco. -Trevor?
-?
-Bo ty coś kiedyś wspominałeś, że to wszystko zależy od położenia...
-Doktor, wykształcony, a zdania sklecić nie potrafi... O co ty chcesz zapytać?
-No, moc, wektory, czasy, rzuty, kurtka na wacie, gubię się w tym nieco - ale czy my leząc tam nie zbliżamy się aby do twojej przestrzeni? Bo układ z Arweną obowiązuje jedynie do czasu, póki tu siedzisz. Jak się dowie o twojej małej wycieczce, znowu będziemy tu mieć wesołą kompaniję kilerów rodem z trawnika...
-Jak by to... analogia do okręgu jest pewnym... uproszczeniem.
-Ha, wiedziałem, gadzie podstępny! To jest kula, prawda?
-Kula jest o jeden wymiar bliżej... Jak by to... To trochę jak te wasze rozmaitości... Znaczy wielowymiarowości... - Trevor, łypnął okiem, westchnął i nabrał głęboko powietrza. -Jeżeli każdemu stałemu punktowi przestrzeni przypiszesz przestrzeń styczną, to zbiór takich przestrzeni unitarnych na stycznej wiązce rozmaitości podlega zmianom... - Trevor przerwał, widząc minę Kovalika. Jak dla ciebie kula wystarczy. Odejdziemy po prostopadłej, stąd mój rzut się nie zmieni.
-Ale jak po prostopadłej - do kuli?
-Nie pójdziemy do zamku pani Arweny, tylko w poprzek! A nawet wzdłuż!! Kuli to się po cebuli!!! - Trevor strzelił drzwiami, z salonu dobiegł dziwny hałas i zaległa cisza. Kilka minut później drzwi uchyliły się.
-Sorry. Poniosło mnie. Umówmy się tak - pokażę ci, co będę mógł, psychokinetycznie toś jest nawet całkiem sprawny, ale jeżeli chodzi o teorię - wrócimy do niej zaraz po tym, jak nauczysz Pompona trygonometrii.
-A właśnie - Pompon. Może byśmy go wzięli?
Wyraz twarzy Trevora zaczął przypominać gargulca na katedrze Notre Dame. Tego z podpartą rękoma głową.
-Nie, nie, wiem co sobie myślisz, ale to nie to. Ja się o niego nie martwię, zwierzak sobie da radę, ale ostatnim razem jak tu przyleźli twoi serdeczni przyjaciele, gdyby nie on, przerobili by nas na otręby.
-Jak chcesz. Nie wiem tylko, czy on to przeżyje. A, i będziesz potrzebował nowej ławy w salonie. - Wytrzymał spojrzenie Kovalika przez kilka sekund po czym popatrzył w okno i dodał jakby do siebie -Foteli też.

Debatę skończyli długo po północy. Trevor obstawał przy swoim, uważał, że transfer materialny jest po prostu niebezpieczny, w dodatku wymagający niebotycznych ilości energii. Kovalik jednak twardo stał przy swoim - na myśl o ostatniej pobudce marszczyła mu się skóra na pośladkach. Trevor długo coś liczył, z jego mamrotania Kovalik rozumiał pojedyncze słowa. Miał wystarczająco oleju w głowie, by siedzieć cicho. W możliwość zrozumienia funkcjonowania mózgu cholernego muchożercy zwątpił po pewnym epizodzie, gdy zaparł się, że zrozumie ogólna teorię względności. Okazało się, że matematyka potrzebna do choćby powierzchownego liźnięcia tematu jest mu najzwyczajniej obca. Był gdzieś na etapie zrozumienia rachunku tensorowego gdy wlazł Trevor, popatrzył na wyświetlony na ekranie wzór, rzucił okiem na Kovalika, po czym mruknął "Zwariowałeś, nie ucz się wersji uproszczonych bo to do niczego nie prowadzi" i wyszedł.
Z obliczeń Trevora wynikało, że dadzą radę. Ponoć miało to spowodować uderzenie jednego z trojańczyków w Jowisza, ale to zupełnie jakoś Kovalikowi nie przeszkadzało. Według Trevora absorpcja nie więcej niż 10% następującego przy tym wyładowania energii powinna wystarczyć. Trevor nawet chciał wytłumaczyć Kovalikowi, jak się do tego zabierze, ale wszystko padło przy rozwinięciu orbifoldu wzdłuż osi parzystych wymiarów. Czyli w połowie pierwszego zdania.
Plan był prosty. Należało znaleźć w Vessi układ w którym znajdowali się Tomasz z Antoniną a następnie wysłać pierońskie mentalne wampiry na łono Abrahama. Jedyne, co Trevor przyniósł ze swojej wycieczki, to prawdziwe imię Tomasza, utrzymywał, że tego się nie da ani wymówić - ani napisać. Ale ,że gdy znajdą się już w Vessi, translacja dokona się samoczynnie. Tego Kovalik zupełnie nie rozumiał, ale tym razem Trevor zrezygnował z matematyki.
-Trochę nas pozmienia w trakcie transferu. Ostatecznie zmienimy rezonans co najmniej czterech strun, to wpłynie zarówno na wygląd jak i cechy. Tylko się nie wystrasz.
W końcu Trevor doszedł do wniosku, że nic więcej nie zyskają na dalszych przygotowaniach, a dalsze odkładanie transferu jest stratą czasu. Zjedli, co było w lodówce, zamknęli kota w klatce Trevora i poszli spać.

Prawie wszystko poszło zgodnie z planem. Spięli się we trzech, wokół nich wirowała matematyka stosowana, wymiary otwierały się i zamykały, energia płynęła zgodnie z zasadą entropii, Kovalik miał wrażenie, że oczy wychodzą my z tyłu głowy, krewetki Pompona mnożyły się bez umiaru, w końcu Trevor ustawił ostatni rezonans i zwinął wymiary podprzestrzenne. Salon wrócił do pierwotnego wyglądu, przez chwilę nie działo się nic, po czym na środku pojawiło się coś na kształt lustra. Jego obrót doprowadził do powstania kolejnych i kolejnych, obracały się względem siebie w coraz bardziej nieprawdopodobnych kombinacjach, szeregi postaci odbijały się i mieszały ze sobą, pomyślał, że jeszcze chwila i strzeli pawia - i w tym momencie lustra, czy co to tam było, złożyły się w jeden punkt. Pozostała ciemność i pisk ciszy w uszach.

Leżał na czymś twardym bolał go łeb, smak w ustach przywodził na myśl starego gumofilca. Otwarł oczy. Leżał na kratownicy w długim, łukowato zakrzywionym tunelu, ciemnozielone światło równomiernie sączyło się z sufitu.
-Trevor? Trevor!!!
-Co się tak drzesz. Cicho bądź... - Kovalik odwrócił głowę i zamarł. Koło niego leżała całkiem zgrabna, zielonooka dziewczyna. Można by powiedzieć "ciacho", gdyby efektu nie psuła jednolicie matowo-szara skóra i nieco spiczaste uszka. Które coś jakby Kovalikowi... -Pompon?
-Cześć, Kovalik. Jeżeli już, to Pompona, ale naprawdę mam na imię Kithalnirrati. Dla przyjaciół Kitty.
O w mordę - pomyślał Kovalik - przegrzałem mózg... miał rację Bruno, trza ograniczyć spożycie...
-Ty nie masz co przegrzać - złośliwe skrzypienie Trevora przywróciło balans we wszechświecie. A przynajmniej w tej jego części, która dotyczyła Kovalika.
-Gdzieś jest?
-Jakbyś zlazł ze mnie, to byś widział
-Soreczki - Kovalik przewrócił się z niejakim trudem na bok. Jego oczom ukazał się Trevor. -O, nic cię nie zmieniło? A jakimże to cudem?
-Odpowiedzi nie zrozumiesz, a na przypowieści popularnonaukowe nie mam chęci. Gdzie Pompon?
Kitty przyglądała się milcząco ich konwersacji. Było to bardzo intensywne zainteresowanie, mające w podtekście coś kulinarnego.
-Pozwólcie, że przedstawię. Kitty - Trevor.
--No, mogło być gorzej...
-To - jak to - gada toto? - zacięła się Kitty
-Gada, lata... Trevor, gdzie my jesteśmy?
-Pytaj się mnie a ja ciebie. Skąd mam wiedzieć? Mieliśmy wylądować bezpośrednio na statku, a to wygląda na jakąś... jakiś... trzeba będzie się dowiedzieć...
Kovalik wstał i niepewnie ruszył przed siebie.
-Kovalik?
-Tak?
-Jaszczura trzeba zabrać bo jeszcze się zgubi... - Kovalik mógłby przysiąc, ze Kitty z gracją zamachała ogonem. Którego nie miała.
-Kovalik, weź no ustal ze swoim zwierzyńcem czy wymuszony przez ciebie pokój obowiązuje tutaj. Z chęcią zamienię toto w coś bardziej pasujące do stanu umysłu.
Fala wściekłości, jaka uderzyła go od strony Kitty była oszałamiająca.
-Hej, hej! Będzie tego. Kitty, myślę, że rozumiesz po co tu jesteśmy i dlaczego żeśmy cię wzięli. Na pewno nie po to, żebyś zeżarła Trevora.
Niech no tylko dzidzia kiwnie palcem - rechot Trevora był jak skrzypienie wieka trumny.
-Pax vobiscum, mówię! Mamy wyeliminować tych dwóch kryminałów a nie zjadać się nawzajem.
Kitty wsunęła pazury.
Trevor zmniejszył wyszczerz.
Dobre i choć co...

Korytarzem uszli co najmniej kilkaset metrów, nim zaczęły ich dochodzić odgłosy krzątaniny ludzkiej.
-To chyba jakaś stacja jest? Czy kopalnia?
-Zaraz się przekonamy...
-Fast and furious proponuję.
-A ja raczej spokój i opanowanie. Czy ty w razie czego możesz nas przetransportować z powrotem?
-Nie. To się odkręci samo, jak wyczerpiemy ładunek do zera.
-W takim razie przycupnijmy gdzieś i poczekajmy. Spróbujemy raz jeszcze, może uda się załadować na ten cholerny statek.
-Ustawiłem całość na trzy dni. 72 godziny.
-Trzy dni tutaj?! A na cholerę!
--Kovalik?
-Taak? - słysząc dziwne tony gada, odwrócił się w jego stronę. -Co jest?
-Trzy dni tam. I, tego - ja tu ostatnim razem byłem prawie tydzień.
-To czegoś łgał, że godzinkę?
-No tak jakoś... żebyś się nie zniechęcił...
Kovalik szybko przeliczył w myślach. 12 godzin nieobecności Trevora dawało by... Usiadł.
-O żeż w mordę jeża... Wysłałeś nas tu na ponad miesiąc...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

AAAAA, mrówki mnie z ciekawości jedzą!!! Super!
nika

abnegat.ltd pisze...

Jakoś ich musze sprowadzić do domu ;)
Jutro dalsza cześć grafomianii.